Światłoczułość - Jakub Jarno - ebook + audiobook + książka

Światłoczułość ebook i audiobook

Jarno Jakub

4,7
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć. Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać. I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł.

Światłoczułość to przejmująca wędrówka przez czas, której nie sposób przerwać, każdy kolejny zakręt jest bowiem jak zaproszenie do nowego świata, który chcemy zgłębić.

To opowieść o dziecięcej i dorosłej wrażliwości w obliczu największych okropieństw ludzkości, o sile wspomnień, które potrafią ukształtować całe życie. To także pean na cześć literatury i naszego prywatnego układania liter w słowa, a słów w zdania. Dla Jakuba Jarno mają one tę piękną właściwość, że potrafią przetrwać naszą pamięć i nas samych.

„To pasjonująca książka, w której splatają się, a czasem plączą, losy, perspektywy i języki. Historia zbiorowa i jednostkowa, miłość i okrucieństwo, tęsknota i rozpacz – z tych składników Jakub Jarno układa przejmującą i piękną opowieść o roli, jaką w życiu odgrywa przypadek, a może przeznaczenie. Poza wszystkim – nie sposób się od tej opowieści oderwać. Bardzo polecam”. Tomasz Stawiszyński

„W tej powieści nie ma podziału na dobro i zło. Wszyscy w kotłowaninie dziejów, w gorączce przetrwania. Brakuje nie tylko chleba. Empatii również. Światłoczułość jest historią rozpisaną na głosy z przeszłości, które znalazły odwagę, aby wydobyć się z gardła. Jak traktat o łuskaniu fasoli, z tą różnicą, że tu fasoli nie ma, ponieważ wszyscy musieli uciekać”. Katarzyna Oklińska, Radio Nowy Świat

Jakub Jarno mieszka z rodziną na wsi. Nie chce mówić o sobie więcej, uważa bowiem, że książki będą przemawiać za niego. Jeszcze przed debiutem postanowił, że nie udzieli żadnego wywiadu i nie będzie zabierał głosu publicznie. Jest przekonany, że to nie pisarz jest ważny, ale jego opowieść. I że jedynie kryjąc się w słowach, można sprawić, by te ożyły w umysłach innych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 286

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (424 oceny)
318
73
29
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wolnelitery

Nie oderwiesz się od lektury

CUDOWNA! Jakub Jarno w „Światłoczułości” stworzył niezwykle poruszającą opowieść, która wciąga czytelnika od pierwszych stron. To podróż przez ludzkie emocje, wspomnienia i wrażliwość, która dotyka najintymniejszych uczuć. Autor z mistrzowską precyzją opowiada o miłości, traumach i nadziei, pokazując, jak ważne są te doświadczenia w kształtowaniu naszego życia. Ta piękna, choć momentami bolesna książka, zostaje z nami na długo, a Jarno swoim stylem dotyka emocji, których nie sposób się pozbyć. To debiut, który zapowiada się wyjątkowo obiecująco.
40
MonikaKap76

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem, czy uda mi się przeczytać jeszcze tak wspaniałą, rozdzierającą duszę książkę. Wspaniały debiut Panie Jakubie. Pięknie przeczytana również. Muszę z nią teraz troszeczkę pobyć …
20
BarPos

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę czyta się jednym tchem, mimo zauważalnych fantasmagorii w fabule, ktorą autor osadził w czasach historycznych, "niedawno" minionych. Tu mam na myśli postać Nowaka i jego działania oraz fakt, jak stanowczo podjęła rodzina zastępcza poszukiwania głównego bohatera w czasie wojny, a zaprzestała dalszych po wojnie poprzez Czerwony Krzyż. Mimo tego fabuła jest wartka, napisana niby z dystansu czasu, wspominkowo, jak tyyul pierwszej książki bohatera Migotanie". Wspomnienia są migotaniem. Tytuł obecny "Światłoczulość" nie przemawia do mnie, bardziej "Zapałczany", ale ten jest reklamowo mało nośny. Jeśli jest to książka p. R. Mroza, to gratuluję, bo rzadko która z jego obfitej twórczości przypada mi do gustu.
10
derlatkaiza

Dobrze spędzony czas

Czas spędziłam z nią dobry ale nie zostanie że mną na długo
10
aadrianaa

Nie oderwiesz się od lektury

Książka krótka, a jakże treściwa. Akcja dzieję się w czasach wojennych, ale jest to opowieść nie o wojnie, lecz o ludziach. Naprawdę warto poświęcić te kilka godzin na zapoznanie się z nią. ,,Wszy­scy uro­śli do miana bo­ha­te­rów, co może nie­dziw­ne, bo kiedy ze­sta­wić zło z jesz­cze więk­szym złem, bę­dzie się cza­sem ja­wić jako do­bro."
11

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: ANITA KA­SPE­REK
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: HEN­RYKA SA­LAWA, MA­RIA ROLA, ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: TO­MASZ MA­JEW­SKI
Układ ty­po­gra­ficzny: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ja­kub Jarno © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07999-7
Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ojcu mo­jemu de­dy­kuję

***

Cza­sem zdaje mi się, że nie do mnie się przy­sia­dasz, tylko do tę­sk­noty mo­jej. Ale ci się nie dzi­wię. Czy wła­ści­wie tę­sk­nota nie waż­niej­sza od czło­wieka? Może ona wła­śnie na­daje mu treść, może bez niej każdy to pu­ste na­czy­nie, wy­peł­niane do­piero bra­kiem ko­goś. Co rusz, jak sia­damy na tych skał­kach, prze­ko­nany je­stem, że wię­cej jej nie zmiesz­czę, że wię­cej ci nic opo­wia­dać nie będę. Strach mnie wtedy zdej­muje, że ist­nieć prze­stanę, a wraz ze mną Żerka.

Bez tej tę­sk­noty mo­jej prze­cież Żerki by dla cie­bie nie było. Bo i dla­czego miał­bym ci o niej mó­wić? Ow­szem, wciąż by­śmy się tu spo­ty­kali, wciąż faj­ta­li­by­śmy no­gami nad tym urwi­skiem, ale o in­nych rze­czach by­śmy roz­pra­wiali. O, na pewno. Prze­cież przy­cho­dzisz stale. Jak tylko sia­dam, za­raz się po­ja­wiasz. Cze­kał­bym, na­wet gdyby nie to moje wo­ła­nie do niej, gdyby nie ta twoja cie­ka­wość do mnie.

Ja może też wi­dzę Żerkę praw­dzi­wiej te­raz do­piero, jak ci o niej opo­wia­dam. O niej, o nas. Może bez tej tę­sk­noty w ogóle bym jej nie zo­ba­czył na­prawdę? A może się mylę. Ona po­tra­fiła żyć we mnie na­wet bez tego.

W każ­dej in­nej, po­wiem ci, się gu­bi­łem. Tylko w niej nie. W niej się od­naj­dy­wa­łem. Ale nie chcia­łem do wspo­mnień o niej wra­cać, zlęk­niony się sta­wa­łem na samą myśl. To był czas, który mi­nął, o który trzeba dbać, żeby nikt go nie po­de­ptał. Oba­wia­łem się go od­wie­dzać. Nie chcia­łem skrzyw­dzić tego, co mi­nione, tym, co te­raz.

Na­wet jak się pierw­szy raz tu spo­tka­li­śmy, my­śla­łem prze­cież i upie­ra­łem się, że nie dam się na­kło­nić. Ale ty po­tra­fisz czło­wieka prze­ka­ba­cić. Tro­chę jak ona.

Od kiedy przy­cho­dzisz, już się nie boję. Po­lu­bi­łem na­wet te wy­prawy w prze­szłość. Bo i gdzie mam iść? W drugą stronę już ra­czej nie ma do­kąd.

***

Spo­tka­li­śmy się nie tak, jak trzeba, i nie wtedy, kiedy trzeba. Było to jesz­cze w cza­sach, kiedy na wieś nie mó­wiło się „mia­steczko”, kiedy wieś była sama w so­bie. Te­raz mó­wią, że jest jak do­da­tek do tej przy­droż­nej re­stau­ra­cji, co to stoi na tra­sie do mia­sta.

Sta­rość nas wtedy nie do­ty­czyła, bała się w ogóle do nas zbli­żać, bo­by­śmy ją ob­śmiali, po­trak­to­wali jak trę­do­watą i wzgar­dzili nią tylko. Zresztą czemu by miała do­ty­czyć? Wy­glą­dała jak coś ob­cego, nie dla nas wcale. Jak sia­dała na bar­kach in­nych, przy­gnia­ta­jąc ich do ziemi, na­wet nie współ­czu­li­śmy. Tak to prze­cież musi być, czemu tu się dzi­wić? Na­ży­li­ście się już, te­raz na­sza ko­lej.

Mó­wi­łem ci, kiedy ją pierw­szy raz zo­ba­czy­łem? Nie, nie sta­rość, Żerkę. Tej pierw­szej ni­gdy nie zo­ba­czysz, a je­śli na­wet, to jest już za późno, że­byś się przed nią gdzieś za­szył.

Na pa­sionce to było. Cho­dzi­li­śmy, wszy­scy mło­dzi z oko­licy, wy­pa­sać zwie­rzęta na ten ka­wa­łek pola, co to stąd wi­dać. O tam, wi­dzisz. Nie­wielki skra­wek, wo­kół drzewa, tro­chę po­chyły te­ren, to trzeba było pil­no­wać, żeby nie zbie­gły kozy.

Taka pa­sionka to było wtedy wszystko, co się działo we wsi. Przy­naj­mniej dla nas. Nikt tam nie pil­no­wał, na­wet nie wie­dzieli, co my tam wy­pra­wiamy. A może wie­dzieli wła­śnie, i dla­tego nas pusz­czali.

Znał się tam każdy z każ­dym, każdy z każ­dym też pró­bo­wał ży­cie po­znać. Jak się ja­kaś ga­łąź zła­mała od wia­tru w nocy, to było wy­da­rze­nie. Więc so­bie mo­żesz wy­obra­zić, co się stało, jak się zja­wiła ona.

Nowa dziew­czyna we wsi. Nikt nie znał, nikt nie wie­dział, skąd się wzięła. Nie­przy­jezdna ra­czej, bo wie­działa, gdzie iść i po co z kro­wami. A przy­szła jak na swoje.

Lu­biła, jak się mó­wiło do niej Żerka. To za­wsze mó­wi­łem po imie­niu, jak już je po­zna­łem. A tamto, nie, to od na­zwi­ska, Żer­kow­ska. My­śla­łem, że wiesz.

Jak ją pierw­szy raz zo­ba­czy­łem, wszę­dzie jej było pełno, choć nie było jej ni­g­dzie. A może wła­śnie dla­tego. Jakby nas i na­sze sznurki wi­działa, jakby nami dy­ry­go­wała, ale jed­no­cze­śnie jakby ni­kogo nie do­strze­gała.

Przy­szła, ty tu, ty tam. Tu­taj bę­dzie miej­sce dla mo­ich krów. Nie dla krów ojca czy matki, jej. Taka za­wsze była, jakby uzna­wała, że wszystko dla niej, cały świat dla niej.

– A ty, z tymi ko­zami – ode­zwała się do mnie.

Sie­dzia­łem na wy­gry­zio­nej tra­wie, pa­trzy­łem na nią i pró­bo­wa­łem dojść, czego ode mnie chce. Co ja z tymi ko­zami? Wszyst­kich już roz­dzie­liła jak ge­ne­rał przed bi­twą, nie mia­łem na­wet gdzie się ru­szyć.

– No, ja – od­par­łem.

– Czego się ga­pisz jak ma­ry­no­wane ciele na wrota?

Naj­pierw tylko się skrzy­wi­łem, bo i co tu od­po­wie­dzieć? Po­tem uzna­łem, że może coś jed­nak trzeba.

– Ga­pić się można jak ciele, ale na ma­lo­wane wrota.

– Mówi tak kto?

– Ja.

– I co ma mnie to ob­cho­dzić?

Py­ta­nie było na­der celne, że­bym się od niego uchy­lił. Po­tem przez kilka dni przy­cho­dziły mi na myśl od­po­wie­dzi, ale było na nie już o kilka dni za późno. Wtedy tylko sie­dzia­łem, jak to ma­ry­no­wane ciele, i pa­trzy­łem na nią.

– Chcia­łaś coś ode mnie czy nic? – ode­zwa­łem się.

Ręce trzy­mała na bio­drach, pod­pie­ra­jąc się, jakby się do cze­goś przy­go­to­wy­wała. Jakby za­raz miała to zro­bić.

– Nic – od­parła.

Po­tem ode­szła, zo­sta­wia­jąc mnie z tym „nic”. Ta­kie nic ni­gdy nie jest pu­ste. Sie­dzia­łem tam długo i za­sta­na­wia­łem się, co w nim jest. A pewny tylko by­łem, że jest dużo. Wię­cej, niż mógł­bym zro­zu­mieć, bo tylko ona jedna wie­działa, co ta­kie nic ozna­cza.

Pa­trzy­łem to na nią, to na te krowy, z któ­rymi przy­szła. Za­sta­na­wia­łem się, skąd się wzięła, dla­czego z ni­kim się nie przy­wi­tała, czemu aku­rat do mnie po­de­szła i co chciała. Nie wy­glą­dało, żeby miała mi to kie­dyś wy­ja­śnić.

Cho­dziła wo­kół, spraw­dzała, czy krowy przy­wią­zane, jakby chciały gdzie uciec, tylko się z tym za­mia­rem nie ob­no­siły. Po­tem znów pa­trzyła na moje kozy. Ani razu na mnie, za­wsze na te kozy, niby to je chciała usta­no­wić na­szymi po­śred­ni­kami.

W końcu się pod­nio­słem, otrze­pa­łem spodnie. Nie po­dejdę te­raz, to nie po­dejdę ni­gdy, uzna­łem w du­chu.

Ale na­wet jak sta­ną­łem przed nią, zda­wało mi się przez ten jej za­wie­szony gdzieś da­leko wzrok, że mnie tu nie ma. Wie­dzia­łem, że mu­szę się ode­zwać. Tre­ści­wie. Za pu­sto­sło­wie tylko by mnie po­go­niła, tak jak od­ga­niała mu­chy, co pró­bo­wały uprzy­krzać wy­pas jej zwie­rzę­tom.

Dbała o nie, dało się to wi­dzieć od razu. Łajno z nich po­ścią­gała, ra­ciczki im po­przy­ci­nała. Były za­dbane le­piej niż wiele ta­kich, co wi­dy­wa­łem na pa­sionce. Le­piej niż ona sama, jakby były waż­niej­sze.

– Co tu ro­bisz? – za­py­ta­łem.

– A nie wi­dzisz?

– Wi­dzę tylko, że pa­siesz krowy.

– To co ci wię­cej trzeba wie­dzieć?

Ner­wowy się zro­bi­łem, a mój głos wy­brzmie­wał jakby nie ze mnie, ale obok mnie. Nie wia­domo skąd, nie wia­domo czyj. Po­ża­ło­wa­łem, że tego, kto go z sie­bie do­bywa, nie stać na nic wię­cej.

Nie po­go­niła mnie jed­nak, to spró­bo­wa­łem jesz­cze raz.

– Ale skąd się wzię­łaś?

– A co ci do tego?

Za­mil­kłem na mo­ment. Czu­łem, że się uspra­wie­dli­wić mu­szę, choć nie mam prze­cież po­wodu.

– Py­tam, bo przy­szłaś.

Da­lej na mnie nie pa­trzyła, jakby chciała po­ka­zać, że wszyst­kie od­po­wie­dzi po­wi­nie­nem już skądś znać, za­miast nie­po­trzeb­nie za­wra­cać jej głowę. Za­wsze taka była. De­ner­wo­wała się, jak mu­siała mó­wić to, co oczy­wi­ste. Tyle że to, co dla niej ta­kie było, dla in­nych naj­czę­ściej nie.

– Przy­szłam, to przy­szłam – od­parła. – Za­raz pójdę.

– Ale do­kąd?

Wzru­szyła chu­dymi ra­mio­nami.

– Wró­cisz?

W końcu na chwilę na mnie spoj­rzała, jak­bym do­piero te­raz ją czymś za­cie­ka­wił.

– A co? – rzu­ciła.

– Cie­kaw je­stem.

– No ale dla­czego?

Sam nie wie­dzia­łem, to co mia­łem od­po­wia­dać? Bo była nowa, nie­spo­dzie­wana? Bo zna­łem we wsi każ­dego, nikt mnie ni­czym już nie za­ska­ki­wał? Wszy­scy żyli ra­zem, każdy każ­demu wtedy po­ma­gał, nie jak te­raz, że so­bie tylko. Ktoś miał fur­mankę, wiózł kanki dla tego i owego. La­tem wszy­scy szli do ko­goś na żniwa, je­sie­nią na wy­kopki. Jak ktoś nie po­szedł, a po­wi­nien, wszy­scy wie­dzieli. Za dużo czasu się spę­dzało z czło­wie­kiem z przy­padku, to po­wsze­dniał bar­dziej niż wszystko wo­kół.

Czę­sto cho­dzi­łem, żeby dać po­mocną dłoń. Raz tu, raz tam. Sze­dłem po­ma­gać sta­remu Wę­złow­skiemu przy kar­to­flach i bu­ra­kach, to za­wsze wie­dzia­łem, co usły­szę o tym, jak słu­żył w kor­pu­sie, jak jego córa po­szła na stu­dia, jak mu dach prze­cieka. Opo­rzą­dza­łem oborę ciotce Jance, to też wie­dzia­łem, co usły­szę. Uprzą­ta­łem obej­ście nie­do­ma­ga­ją­cej wdo­wie na końcu wsi, to i tam wie­dzia­łem, co usły­szę. Wsta­wa­łem rano na do­je­nie u nas, to wie­dzia­łem, ile mleka która da.

Już mało co mnie in­te­re­so­wało, a prze­cież świata nie zna­łem, sie­bie nie zna­łem. Ale wszyst­kich wo­kół tak. I już mnie tylko zaj­mo­wało, jak mó­wią, a nie co. Bo ni­czym nie mo­gli mnie za­sko­czyć, bo wciąż to samo ich tra­piło, bo się wo­kół tego krę­cili jak w ja­kimś ko­ło­wro­cie. Przy­szła jed­nak taka nowa, zni­kąd, z ca­łym ba­ga­żem in­no­ści, i nie chciała się nim dzie­lić.

To­też chyba bar­dziej o to cho­dziło, niż o to, że w ogóle go ma, że go przy­nio­sła.

– Czemu taka je­steś? – za­py­ta­łem.

– Jaka?

Za­to­czy­łem ręką krąg, jakby ta li­cha po­lana, na któ­rej że­śmy się znaj­do­wali, miała wszystko tłu­ma­czyć.

– Przy­cho­dzisz tak, ani dzień do­bry, ani nic, wpro­wa­dzasz te krowy i...

– Mu­szą jeść.

– I mogą wszę­dzie – od­po­wie­dzia­łem. – Czemu z nimi przy­szłaś tu­taj?

– Bo było mi po dro­dze.

– Skąd?

Wska­zała ręką kie­ru­nek, z któ­rego przy­szła.

Je­śli spra­wiało jej to wszystko ja­kąś przy­jem­ność, to znę­ca­nie się nade mną, nie da­wała tego po so­bie po­znać. Wtedy tak my­śla­łem. Te­raz wiem, że nie. Że chcia­łaby na­wet mó­wić wię­cej, ina­czej, ale nie umiała.

Te­raz to na­zy­wają tak, jak ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy. Od cie­bie to zresztą usły­sza­łem. Ale wtedy kto to wie­dział? Była, jaka była, po pro­stu. Wtedy brało się wszystko ta­kim, ja­kie było.

In­no­ści się nie na­zy­wało, bo każdy był ja­koś inny. Te­raz trzeba każdą okre­ślić, opi­sać, wło­żyć do niej ta­kich a ta­kich lu­dzi, a obok ko­lej­nych, niby ta­kich sa­mych, ale od­mien­nych. Może to i do­brze, nie wiem. Skąd miał­bym wie­dzieć? Jak tak wszyst­kich się po­roz­dziela do róż­nych in­no­ści, to nikt nie zo­sta­nie poza nimi.

– Spro­wa­dzi­li­ście się do wsi? – spró­bo­wa­łem znów.

Po­pa­trzyła za sie­bie, jakby ko­goś tam szu­kała, po­tem na boki. Osta­tecz­nie utkwiła wzrok w tych paru kro­wach, które pa­sły się le­ni­wie obok.

– Ty, twoja matka, oj­ciec – spre­cy­zo­wa­łem. – Brat czy sio­stra?

– Nie.

– To prze­jaz­dem je­ste­ście?

– Nie je­ste­śmy.

Chcia­łem wes­tchnąć tak gło­śno, żeby to wes­tchnie­nie jej wszystko po­wie­działo. Ale ust na­wet nie otwar­łem. Zu­peł­nie jakby to ona miała ra­cję w nie­od­po­wia­da­niu mi, a nie ja w za­da­wa­niu py­tań.

Bli­ski by­łem re­zy­gna­cji, lecz wtedy jakby wy­cią­gnęła do mnie rękę. Jakby do­pu­ściła mnie do cze­goś wię­cej.

– Krowy się po­pasą i pójdę – oznaj­miła.

– Do­kąd?

– Da­lej.

Brzmiało to jak „byle da­lej, byle naj­da­lej”, a może tylko tak pa­mię­tam, że wy­czy­ta­łem z jej oczu. Te­raz, kiedy wiem, od czego ucie­kała, a od czego nie, ła­twiej ta­kie rze­czy wie­dzieć. Wtedy prze­cież nie mia­łem po­ję­cia.

Tylko mnie iry­to­wała, bo wresz­cie po­wie­działa coś z sie­bie, a po­tem znowu to samo mil­cze­nie. Przy­naj­mniej jed­nak dała na­dzieję, że coś jesz­cze, że coś wię­cej. Mo­dli­łem się tylko, żeby nic mi wtedy nie prze­szko­dziło, szcze­gól­nie by matka moja nie przy­szła.

Cza­sem przy­cho­dziła, zja­wiała się niby bez po­wodu, przy­no­siła mi ja­kieś je­dze­nie albo tylko sie­bie. Że szła nad po­tok z tarą do pra­nia, to po­my­ślała, że zaj­dzie, spraw­dzi. Mało co kiedy mó­wiła, je­śli w ogóle.

Ale wszy­scy wi­dzieli, że do mnie przy­cho­dzi, nie wia­domo po co. Jakby się mar­twiła, choć nie chciała tego przy­znać. Jakby się zja­wiała, żeby w ra­zie czego być.

Wstyd mi to przy­no­siło ogromny, bo nikt inny, żadna inna matka na pa­sionkę nie przy­cho­dziła. Nikt ni­kogo nie pil­no­wał, bo lu­dzie we wsi pa­mię­tali, że to tu­taj ży­cie od­sła­nia przed czło­wie­kiem pierw­sze ta­jem­nice.

By­łem pe­wien, że przy­cho­dzi, bo mnie nie ko­cha. Inne matki ko­chały swoje dzieci, to nie przy­cho­dziły. Nie przy­no­siły im ujmy tym swoim po­ja­wia­niem się. Nie­raz mó­wi­łem jej, pro­si­łem, nie przy­chodź. Tylko się śmieją, że mu­sisz mieć na mnie czy na kozy ba­cze­nie. Daj mi świę­tego spo­koju, po­wta­rza­łem. Czego się tak uwzię­łaś? Po nic przy­cho­dzisz, na­wet się nie od­zy­wasz, rów­nie do­brze mo­gła­byś w izbie tak stać.

Ale i tak przy­cho­dziła. A za każ­dym ra­zem upo­ko­rzony by­łem co­raz bar­dziej i co­raz bar­dziej na nią roz­sier­dzony. Mil­cza­łem po po­wro­cie do domu, nie chcia­łem jeść, jakby ten gest miał spra­wić, że już wię­cej nie przyj­dzie.

A ona upar­cie swoje. Jakby coś wię­cej wie­działa. Jakby czuła, że coś się sta­nie, i mu­siała być wtedy w po­bliżu.

Dzi­siaj też przyj­dzie, my­śla­łem. I tym swoim przy­cho­dze­niem po­niży mnie w oczach dziew­czyny.

– Chyba nie lu­bisz roz­ma­wiać – po­wie­dzia­łem.

– Lu­bię.

– Ja­koś nie na­zbyt to wi­dać.

– Bo lu­bię o kon­kre­tach.

– To py­ta­łem prze­cie kon­kret­nie o...

– O ta­kich, co mnie in­te­re­sują – ucięła. – A skąd i do­kąd idę, to mnie nie in­te­re­suje.

To była cała ona. Nie wie­działa wtedy, że daje mi sie­bie w pi­gułce, ale tak było. Sam nie by­łem świa­domy, bo słowa jak słowa. Co zna­czyły w ustach ko­goś, kto jesz­cze nie wie, co w so­bie niosą?

Nie po­wie­działa wię­cej, ja też nie. Czas nasz skoń­czył się, za­nim zdą­żył się za­cząć.

Ktoś krzyk­nął z od­dali, coś gło­śno trza­snęło. Ci starsi, co z nami na pa­sionce byli, po­pa­trzyli tylko po so­bie, a po­tem rzu­cili się pę­dem w kie­runku wsi. Ci młodsi za nimi, jakby tylko po to, żeby nie do­pu­ścić się ja­kiejś prze­winy.

Po­zo­sta­wiali wszystko. Rze­czy, zwie­rzęta. Swoje ży­cia zo­sta­wili.

Ja też się po­de­rwa­łem.

– Zo­stań.

Le­dwo to po­wie­działa, wie­dzia­łem już, że nie pójdę. Ani te­raz, ani ni­gdy.

Nie mu­siała na­wet nic tłu­ma­czyć, cho­ciaż jej sa­mej się wy­da­wało, że jed­nak musi. Że tyle nie wy­star­czy.

– Po­mor­dują ich – do­dała. – Tak jak i u mnie wszyst­kich po­mor­do­wali.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki