Światłoczułość - Jarno Jakub - ebook + audiobook + książka

Światłoczułość ebook

Jarno Jakub

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć. Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać. I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł.

Światłoczułość to przejmująca podróż przez czas, od której nie sposób się oderwać, każdy kolejny zakręt jest bowiem jak zaproszenie do nowego świata, który chcemy zgłębić.

To opowieść o dziecięcej i dorosłej wrażliwości w obliczu największych okropieństw ludzkości, o sile wspomnień, które potrafią ukształtować całe życie. To także pean na cześć nie tylko literatury, ale także naszego prywatnego układania liter w słowa, a słów w zdania. Dla Jakuba Jarno mają one tę piękną właściwość, że potrafią przetrwać naszą pamięć i nas samych.

„To pasjonująca książka, w której splatają się, a czasem plączą, losy, perspektywy i języki. Historia zbiorowa i jednostkowa, miłość i okrucieństwo, tęsknota i rozpacz – z tych składników Jakub Jarno układa przejmującą i piękną opowieść o roli, jaką w życiu odgrywa przypadek, a może przeznaczenie. Poza wszystkim – nie sposób się od tej opowieści oderwać. Bardzo polecam”. Tomasz Stawiszyński

„W tej powieści nie ma podziału na dobro i zło. Wszyscy w kotłowaninie dziejów, w gorączce przetrwania. Brakuje nie tylko chleba. Empatii również. Światłoczułość jest historią rozpisaną na głosy z przeszłości, które znalazły odwagę, aby wydobyć się z gardła. Jak traktat o łuskaniu fasoli, z tą różnicą, że tu fasoli nie ma, ponieważ wszyscy musieli uciekać.” Katarzyna Oklińska, Radio Nowy Świat

Jakub Jarno mieszka z rodziną na wsi. Nie chce mówić o sobie więcej, uważa bowiem, że książki będą przemawiać za niego. Jeszcze przed debiutem obiecał sobie, że nigdy nie udzieli nikomu wywiadu i nie będzie zabierał głosu publicznie. Jest przekonany, że to nie pisarz jest ważny, ale jego opowieść. I że jedynie kryjąc się w słowach, można sprawić, by te ożyły w umysłach innych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 286

Oceny
4,8 (23 oceny)
19
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wolnelitery

Nie oderwiesz się od lektury

CUDOWNA! Jakub Jarno w „Światłoczułości” stworzył niezwykle poruszającą opowieść, która wciąga czytelnika od pierwszych stron. To podróż przez ludzkie emocje, wspomnienia i wrażliwość, która dotyka najintymniejszych uczuć. Autor z mistrzowską precyzją opowiada o miłości, traumach i nadziei, pokazując, jak ważne są te doświadczenia w kształtowaniu naszego życia. Ta piękna, choć momentami bolesna książka, zostaje z nami na długo, a Jarno swoim stylem dotyka emocji, których nie sposób się pozbyć. To debiut, który zapowiada się wyjątkowo obiecująco.
30
aadrianaa

Nie oderwiesz się od lektury

Książka krótka, a jakże treściwa. Akcja dzieję się w czasach wojennych, ale jest to opowieść nie o wojnie, lecz o ludziach. Naprawdę warto poświęcić te kilka godzin na zapoznanie się z nią. ,,Wszy­scy uro­śli do miana bo­ha­te­rów, co może nie­dziw­ne, bo kiedy ze­sta­wić zło z jesz­cze więk­szym złem, bę­dzie się cza­sem ja­wić jako do­bro."
10
MonikaKap76

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem, czy uda mi się przeczytać jeszcze tak wspaniałą, rozdzierającą duszę książkę. Wspaniały debiut Panie Jakubie. Pięknie przeczytana również. Muszę z nią teraz troszeczkę pobyć …
10
kurwamacjapierdole

Nie oderwiesz się od lektury

Wżera się w człowieka, z każdym kolejnym zdaniem pozostawia po sobie ślad, całość tworzy bliznę jednak piękną. Takie blizny nosi się z dumą.
00
Tarocistka7

Nie oderwiesz się od lektury

Magia słowa. Poznawanie siebie poprzez książki ktore w sobie nosimy Dawno nie czytałam coś tak poruszającego...czekam na więcej od tego tajemniczego Autora
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: ANITA KA­SPE­REK
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: HEN­RYKA SA­LAWA, MA­RIA ROLA, ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: TO­MASZ MA­JEW­SKI
Układ ty­po­gra­ficzny: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ja­kub Jarno © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07999-7
Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ojcu mo­jemu de­dy­kuję

***

Cza­sem zdaje mi się, że nie do mnie się przy­sia­dasz, tylko do tę­sk­noty mo­jej. Ale ci się nie dzi­wię. Czy wła­ści­wie tę­sk­nota nie waż­niej­sza od czło­wieka? Może ona wła­śnie na­daje mu treść, może bez niej każdy to pu­ste na­czy­nie, wy­peł­niane do­piero bra­kiem ko­goś. Co rusz, jak sia­damy na tych skał­kach, prze­ko­nany je­stem, że wię­cej jej nie zmiesz­czę, że wię­cej ci nic opo­wia­dać nie będę. Strach mnie wtedy zdej­muje, że ist­nieć prze­stanę, a wraz ze mną Żerka.

Bez tej tę­sk­noty mo­jej prze­cież Żerki by dla cie­bie nie było. Bo i dla­czego miał­bym ci o niej mó­wić? Ow­szem, wciąż by­śmy się tu spo­ty­kali, wciąż faj­ta­li­by­śmy no­gami nad tym urwi­skiem, ale o in­nych rze­czach by­śmy roz­pra­wiali. O, na pewno. Prze­cież przy­cho­dzisz stale. Jak tylko sia­dam, za­raz się po­ja­wiasz. Cze­kał­bym, na­wet gdyby nie to moje wo­ła­nie do niej, gdyby nie ta twoja cie­ka­wość do mnie.

Ja może też wi­dzę Żerkę praw­dzi­wiej te­raz do­piero, jak ci o niej opo­wia­dam. O niej, o nas. Może bez tej tę­sk­noty w ogóle bym jej nie zo­ba­czył na­prawdę? A może się mylę. Ona po­tra­fiła żyć we mnie na­wet bez tego.

W każ­dej in­nej, po­wiem ci, się gu­bi­łem. Tylko w niej nie. W niej się od­naj­dy­wa­łem. Ale nie chcia­łem do wspo­mnień o niej wra­cać, zlęk­niony się sta­wa­łem na samą myśl. To był czas, który mi­nął, o który trzeba dbać, żeby nikt go nie po­de­ptał. Oba­wia­łem się go od­wie­dzać. Nie chcia­łem skrzyw­dzić tego, co mi­nione, tym, co te­raz.

Na­wet jak się pierw­szy raz tu spo­tka­li­śmy, my­śla­łem prze­cież i upie­ra­łem się, że nie dam się na­kło­nić. Ale ty po­tra­fisz czło­wieka prze­ka­ba­cić. Tro­chę jak ona.

Od kiedy przy­cho­dzisz, już się nie boję. Po­lu­bi­łem na­wet te wy­prawy w prze­szłość. Bo i gdzie mam iść? W drugą stronę już ra­czej nie ma do­kąd.

***

Spo­tka­li­śmy się nie tak, jak trzeba, i nie wtedy, kiedy trzeba. Było to jesz­cze w cza­sach, kiedy na wieś nie mó­wiło się „mia­steczko”, kiedy wieś była sama w so­bie. Te­raz mó­wią, że jest jak do­da­tek do tej przy­droż­nej re­stau­ra­cji, co to stoi na tra­sie do mia­sta.

Sta­rość nas wtedy nie do­ty­czyła, bała się w ogóle do nas zbli­żać, bo­by­śmy ją ob­śmiali, po­trak­to­wali jak trę­do­watą i wzgar­dzili nią tylko. Zresztą czemu by miała do­ty­czyć? Wy­glą­dała jak coś ob­cego, nie dla nas wcale. Jak sia­dała na bar­kach in­nych, przy­gnia­ta­jąc ich do ziemi, na­wet nie współ­czu­li­śmy. Tak to prze­cież musi być, czemu tu się dzi­wić? Na­ży­li­ście się już, te­raz na­sza ko­lej.

Mó­wi­łem ci, kiedy ją pierw­szy raz zo­ba­czy­łem? Nie, nie sta­rość, Żerkę. Tej pierw­szej ni­gdy nie zo­ba­czysz, a je­śli na­wet, to jest już za późno, że­byś się przed nią gdzieś za­szył.

Na pa­sionce to było. Cho­dzi­li­śmy, wszy­scy mło­dzi z oko­licy, wy­pa­sać zwie­rzęta na ten ka­wa­łek pola, co to stąd wi­dać. O tam, wi­dzisz. Nie­wielki skra­wek, wo­kół drzewa, tro­chę po­chyły te­ren, to trzeba było pil­no­wać, żeby nie zbie­gły kozy.

Taka pa­sionka to było wtedy wszystko, co się działo we wsi. Przy­naj­mniej dla nas. Nikt tam nie pil­no­wał, na­wet nie wie­dzieli, co my tam wy­pra­wiamy. A może wie­dzieli wła­śnie, i dla­tego nas pusz­czali.

Znał się tam każdy z każ­dym, każdy z każ­dym też pró­bo­wał ży­cie po­znać. Jak się ja­kaś ga­łąź zła­mała od wia­tru w nocy, to było wy­da­rze­nie. Więc so­bie mo­żesz wy­obra­zić, co się stało, jak się zja­wiła ona.

Nowa dziew­czyna we wsi. Nikt nie znał, nikt nie wie­dział, skąd się wzięła. Nie­przy­jezdna ra­czej, bo wie­działa, gdzie iść i po co z kro­wami. A przy­szła jak na swoje.

Lu­biła, jak się mó­wiło do niej Żerka. To za­wsze mó­wi­łem po imie­niu, jak już je po­zna­łem. A tamto, nie, to od na­zwi­ska, Żer­kow­ska. My­śla­łem, że wiesz.

Jak ją pierw­szy raz zo­ba­czy­łem, wszę­dzie jej było pełno, choć nie było jej ni­g­dzie. A może wła­śnie dla­tego. Jakby nas i na­sze sznurki wi­działa, jakby nami dy­ry­go­wała, ale jed­no­cze­śnie jakby ni­kogo nie do­strze­gała.

Przy­szła, ty tu, ty tam. Tu­taj bę­dzie miej­sce dla mo­ich krów. Nie dla krów ojca czy matki, jej. Taka za­wsze była, jakby uzna­wała, że wszystko dla niej, cały świat dla niej.

– A ty, z tymi ko­zami – ode­zwała się do mnie.

Sie­dzia­łem na wy­gry­zio­nej tra­wie, pa­trzy­łem na nią i pró­bo­wa­łem dojść, czego ode mnie chce. Co ja z tymi ko­zami? Wszyst­kich już roz­dzie­liła jak ge­ne­rał przed bi­twą, nie mia­łem na­wet gdzie się ru­szyć.

– No, ja – od­par­łem.

– Czego się ga­pisz jak ma­ry­no­wane ciele na wrota?

Naj­pierw tylko się skrzy­wi­łem, bo i co tu od­po­wie­dzieć? Po­tem uzna­łem, że może coś jed­nak trzeba.

– Ga­pić się można jak ciele, ale na ma­lo­wane wrota.

– Mówi tak kto?

– Ja.

– I co ma mnie to ob­cho­dzić?

Py­ta­nie było na­der celne, że­bym się od niego uchy­lił. Po­tem przez kilka dni przy­cho­dziły mi na myśl od­po­wie­dzi, ale było na nie już o kilka dni za późno. Wtedy tylko sie­dzia­łem, jak to ma­ry­no­wane ciele, i pa­trzy­łem na nią.

– Chcia­łaś coś ode mnie czy nic? – ode­zwa­łem się.

Ręce trzy­mała na bio­drach, pod­pie­ra­jąc się, jakby się do cze­goś przy­go­to­wy­wała. Jakby za­raz miała to zro­bić.

– Nic – od­parła.

Po­tem ode­szła, zo­sta­wia­jąc mnie z tym „nic”. Ta­kie nic ni­gdy nie jest pu­ste. Sie­dzia­łem tam długo i za­sta­na­wia­łem się, co w nim jest. A pewny tylko by­łem, że jest dużo. Wię­cej, niż mógł­bym zro­zu­mieć, bo tylko ona jedna wie­działa, co ta­kie nic ozna­cza.

Pa­trzy­łem to na nią, to na te krowy, z któ­rymi przy­szła. Za­sta­na­wia­łem się, skąd się wzięła, dla­czego z ni­kim się nie przy­wi­tała, czemu aku­rat do mnie po­de­szła i co chciała. Nie wy­glą­dało, żeby miała mi to kie­dyś wy­ja­śnić.

Cho­dziła wo­kół, spraw­dzała, czy krowy przy­wią­zane, jakby chciały gdzie uciec, tylko się z tym za­mia­rem nie ob­no­siły. Po­tem znów pa­trzyła na moje kozy. Ani razu na mnie, za­wsze na te kozy, niby to je chciała usta­no­wić na­szymi po­śred­ni­kami.

W końcu się pod­nio­słem, otrze­pa­łem spodnie. Nie po­dejdę te­raz, to nie po­dejdę ni­gdy, uzna­łem w du­chu.

Ale na­wet jak sta­ną­łem przed nią, zda­wało mi się przez ten jej za­wie­szony gdzieś da­leko wzrok, że mnie tu nie ma. Wie­dzia­łem, że mu­szę się ode­zwać. Tre­ści­wie. Za pu­sto­sło­wie tylko by mnie po­go­niła, tak jak od­ga­niała mu­chy, co pró­bo­wały uprzy­krzać wy­pas jej zwie­rzę­tom.

Dbała o nie, dało się to wi­dzieć od razu. Łajno z nich po­ścią­gała, ra­ciczki im po­przy­ci­nała. Były za­dbane le­piej niż wiele ta­kich, co wi­dy­wa­łem na pa­sionce. Le­piej niż ona sama, jakby były waż­niej­sze.

– Co tu ro­bisz? – za­py­ta­łem.

– A nie wi­dzisz?

– Wi­dzę tylko, że pa­siesz krowy.

– To co ci wię­cej trzeba wie­dzieć?

Ner­wowy się zro­bi­łem, a mój głos wy­brzmie­wał jakby nie ze mnie, ale obok mnie. Nie wia­domo skąd, nie wia­domo czyj. Po­ża­ło­wa­łem, że tego, kto go z sie­bie do­bywa, nie stać na nic wię­cej.

Nie po­go­niła mnie jed­nak, to spró­bo­wa­łem jesz­cze raz.

– Ale skąd się wzię­łaś?

– A co ci do tego?

Za­mil­kłem na mo­ment. Czu­łem, że się uspra­wie­dli­wić mu­szę, choć nie mam prze­cież po­wodu.

– Py­tam, bo przy­szłaś.

Da­lej na mnie nie pa­trzyła, jakby chciała po­ka­zać, że wszyst­kie od­po­wie­dzi po­wi­nie­nem już skądś znać, za­miast nie­po­trzeb­nie za­wra­cać jej głowę. Za­wsze taka była. De­ner­wo­wała się, jak mu­siała mó­wić to, co oczy­wi­ste. Tyle że to, co dla niej ta­kie było, dla in­nych naj­czę­ściej nie.

– Przy­szłam, to przy­szłam – od­parła. – Za­raz pójdę.

– Ale do­kąd?

Wzru­szyła chu­dymi ra­mio­nami.

– Wró­cisz?

W końcu na chwilę na mnie spoj­rzała, jak­bym do­piero te­raz ją czymś za­cie­ka­wił.

– A co? – rzu­ciła.

– Cie­kaw je­stem.

– No ale dla­czego?

Sam nie wie­dzia­łem, to co mia­łem od­po­wia­dać? Bo była nowa, nie­spo­dzie­wana? Bo zna­łem we wsi każ­dego, nikt mnie ni­czym już nie za­ska­ki­wał? Wszy­scy żyli ra­zem, każdy każ­demu wtedy po­ma­gał, nie jak te­raz, że so­bie tylko. Ktoś miał fur­mankę, wiózł kanki dla tego i owego. La­tem wszy­scy szli do ko­goś na żniwa, je­sie­nią na wy­kopki. Jak ktoś nie po­szedł, a po­wi­nien, wszy­scy wie­dzieli. Za dużo czasu się spę­dzało z czło­wie­kiem z przy­padku, to po­wsze­dniał bar­dziej niż wszystko wo­kół.

Czę­sto cho­dzi­łem, żeby dać po­mocną dłoń. Raz tu, raz tam. Sze­dłem po­ma­gać sta­remu Wę­złow­skiemu przy kar­to­flach i bu­ra­kach, to za­wsze wie­dzia­łem, co usły­szę o tym, jak słu­żył w kor­pu­sie, jak jego córa po­szła na stu­dia, jak mu dach prze­cieka. Opo­rzą­dza­łem oborę ciotce Jance, to też wie­dzia­łem, co usły­szę. Uprzą­ta­łem obej­ście nie­do­ma­ga­ją­cej wdo­wie na końcu wsi, to i tam wie­dzia­łem, co usły­szę. Wsta­wa­łem rano na do­je­nie u nas, to wie­dzia­łem, ile mleka która da.

Już mało co mnie in­te­re­so­wało, a prze­cież świata nie zna­łem, sie­bie nie zna­łem. Ale wszyst­kich wo­kół tak. I już mnie tylko zaj­mo­wało, jak mó­wią, a nie co. Bo ni­czym nie mo­gli mnie za­sko­czyć, bo wciąż to samo ich tra­piło, bo się wo­kół tego krę­cili jak w ja­kimś ko­ło­wro­cie. Przy­szła jed­nak taka nowa, zni­kąd, z ca­łym ba­ga­żem in­no­ści, i nie chciała się nim dzie­lić.

To­też chyba bar­dziej o to cho­dziło, niż o to, że w ogóle go ma, że go przy­nio­sła.

– Czemu taka je­steś? – za­py­ta­łem.

– Jaka?

Za­to­czy­łem ręką krąg, jakby ta li­cha po­lana, na któ­rej że­śmy się znaj­do­wali, miała wszystko tłu­ma­czyć.

– Przy­cho­dzisz tak, ani dzień do­bry, ani nic, wpro­wa­dzasz te krowy i...

– Mu­szą jeść.

– I mogą wszę­dzie – od­po­wie­dzia­łem. – Czemu z nimi przy­szłaś tu­taj?

– Bo było mi po dro­dze.

– Skąd?

Wska­zała ręką kie­ru­nek, z któ­rego przy­szła.

Je­śli spra­wiało jej to wszystko ja­kąś przy­jem­ność, to znę­ca­nie się nade mną, nie da­wała tego po so­bie po­znać. Wtedy tak my­śla­łem. Te­raz wiem, że nie. Że chcia­łaby na­wet mó­wić wię­cej, ina­czej, ale nie umiała.

Te­raz to na­zy­wają tak, jak ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy. Od cie­bie to zresztą usły­sza­łem. Ale wtedy kto to wie­dział? Była, jaka była, po pro­stu. Wtedy brało się wszystko ta­kim, ja­kie było.

In­no­ści się nie na­zy­wało, bo każdy był ja­koś inny. Te­raz trzeba każdą okre­ślić, opi­sać, wło­żyć do niej ta­kich a ta­kich lu­dzi, a obok ko­lej­nych, niby ta­kich sa­mych, ale od­mien­nych. Może to i do­brze, nie wiem. Skąd miał­bym wie­dzieć? Jak tak wszyst­kich się po­roz­dziela do róż­nych in­no­ści, to nikt nie zo­sta­nie poza nimi.

– Spro­wa­dzi­li­ście się do wsi? – spró­bo­wa­łem znów.

Po­pa­trzyła za sie­bie, jakby ko­goś tam szu­kała, po­tem na boki. Osta­tecz­nie utkwiła wzrok w tych paru kro­wach, które pa­sły się le­ni­wie obok.

– Ty, twoja matka, oj­ciec – spre­cy­zo­wa­łem. – Brat czy sio­stra?

– Nie.

– To prze­jaz­dem je­ste­ście?

– Nie je­ste­śmy.

Chcia­łem wes­tchnąć tak gło­śno, żeby to wes­tchnie­nie jej wszystko po­wie­działo. Ale ust na­wet nie otwar­łem. Zu­peł­nie jakby to ona miała ra­cję w nie­od­po­wia­da­niu mi, a nie ja w za­da­wa­niu py­tań.

Bli­ski by­łem re­zy­gna­cji, lecz wtedy jakby wy­cią­gnęła do mnie rękę. Jakby do­pu­ściła mnie do cze­goś wię­cej.

– Krowy się po­pasą i pójdę – oznaj­miła.

– Do­kąd?

– Da­lej.

Brzmiało to jak „byle da­lej, byle naj­da­lej”, a może tylko tak pa­mię­tam, że wy­czy­ta­łem z jej oczu. Te­raz, kiedy wiem, od czego ucie­kała, a od czego nie, ła­twiej ta­kie rze­czy wie­dzieć. Wtedy prze­cież nie mia­łem po­ję­cia.

Tylko mnie iry­to­wała, bo wresz­cie po­wie­działa coś z sie­bie, a po­tem znowu to samo mil­cze­nie. Przy­naj­mniej jed­nak dała na­dzieję, że coś jesz­cze, że coś wię­cej. Mo­dli­łem się tylko, żeby nic mi wtedy nie prze­szko­dziło, szcze­gól­nie by matka moja nie przy­szła.

Cza­sem przy­cho­dziła, zja­wiała się niby bez po­wodu, przy­no­siła mi ja­kieś je­dze­nie albo tylko sie­bie. Że szła nad po­tok z tarą do pra­nia, to po­my­ślała, że zaj­dzie, spraw­dzi. Mało co kiedy mó­wiła, je­śli w ogóle.

Ale wszy­scy wi­dzieli, że do mnie przy­cho­dzi, nie wia­domo po co. Jakby się mar­twiła, choć nie chciała tego przy­znać. Jakby się zja­wiała, żeby w ra­zie czego być.

Wstyd mi to przy­no­siło ogromny, bo nikt inny, żadna inna matka na pa­sionkę nie przy­cho­dziła. Nikt ni­kogo nie pil­no­wał, bo lu­dzie we wsi pa­mię­tali, że to tu­taj ży­cie od­sła­nia przed czło­wie­kiem pierw­sze ta­jem­nice.

By­łem pe­wien, że przy­cho­dzi, bo mnie nie ko­cha. Inne matki ko­chały swoje dzieci, to nie przy­cho­dziły. Nie przy­no­siły im ujmy tym swoim po­ja­wia­niem się. Nie­raz mó­wi­łem jej, pro­si­łem, nie przy­chodź. Tylko się śmieją, że mu­sisz mieć na mnie czy na kozy ba­cze­nie. Daj mi świę­tego spo­koju, po­wta­rza­łem. Czego się tak uwzię­łaś? Po nic przy­cho­dzisz, na­wet się nie od­zy­wasz, rów­nie do­brze mo­gła­byś w izbie tak stać.

Ale i tak przy­cho­dziła. A za każ­dym ra­zem upo­ko­rzony by­łem co­raz bar­dziej i co­raz bar­dziej na nią roz­sier­dzony. Mil­cza­łem po po­wro­cie do domu, nie chcia­łem jeść, jakby ten gest miał spra­wić, że już wię­cej nie przyj­dzie.

A ona upar­cie swoje. Jakby coś wię­cej wie­działa. Jakby czuła, że coś się sta­nie, i mu­siała być wtedy w po­bliżu.

Dzi­siaj też przyj­dzie, my­śla­łem. I tym swoim przy­cho­dze­niem po­niży mnie w oczach dziew­czyny.

– Chyba nie lu­bisz roz­ma­wiać – po­wie­dzia­łem.

– Lu­bię.

– Ja­koś nie na­zbyt to wi­dać.

– Bo lu­bię o kon­kre­tach.

– To py­ta­łem prze­cie kon­kret­nie o...

– O ta­kich, co mnie in­te­re­sują – ucięła. – A skąd i do­kąd idę, to mnie nie in­te­re­suje.

To była cała ona. Nie wie­działa wtedy, że daje mi sie­bie w pi­gułce, ale tak było. Sam nie by­łem świa­domy, bo słowa jak słowa. Co zna­czyły w ustach ko­goś, kto jesz­cze nie wie, co w so­bie niosą?

Nie po­wie­działa wię­cej, ja też nie. Czas nasz skoń­czył się, za­nim zdą­żył się za­cząć.

Ktoś krzyk­nął z od­dali, coś gło­śno trza­snęło. Ci starsi, co z nami na pa­sionce byli, po­pa­trzyli tylko po so­bie, a po­tem rzu­cili się pę­dem w kie­runku wsi. Ci młodsi za nimi, jakby tylko po to, żeby nie do­pu­ścić się ja­kiejś prze­winy.

Po­zo­sta­wiali wszystko. Rze­czy, zwie­rzęta. Swoje ży­cia zo­sta­wili.

Ja też się po­de­rwa­łem.

– Zo­stań.

Le­dwo to po­wie­działa, wie­dzia­łem już, że nie pójdę. Ani te­raz, ani ni­gdy.

Nie mu­siała na­wet nic tłu­ma­czyć, cho­ciaż jej sa­mej się wy­da­wało, że jed­nak musi. Że tyle nie wy­star­czy.

– Po­mor­dują ich – do­dała. – Tak jak i u mnie wszyst­kich po­mor­do­wali.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki