Symfonia - Kmieć Marta - ebook + książka
BESTSELLER

Symfonia ebook

Kmieć Marta

4,3

Opis

„Symfonia” to opowieść w formie komedii romantycznej, prowadzona z perspektywy dwóch osób. Evelyn Smith i Leonarda Castelli. Historia przedstawia ich losy, które niespodziewanie zostają splecione pewną niedokończoną sprawą.

 

Po śmierci ojca Evelyn sama prowadzi kawiarnię. Szybko dowiaduje się, że zmarły rodzic, chcąc jak najlepiej, sprowadził na córkę nie lada problemy. Leonardo pojawia się w życiu kobiety podczas jej dorywczej pracy. W ten sposób chciała zebrać część pieniędzy na operację siostry. Okazuje się jednak, że nie tylko z tym będzie zmuszona zmierzyć się Evelyn, lecz również z wieloma innymi, dziwnymi, często zabawnymi, ale i niebezpiecznymi, przygodami, a także świadomością, że ma się na karku mafię, która pragnie odebrać od niej dług po zmarłym ojcu.

 

Książka kierowana do dojrzałego czytelnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (263 oceny)
157
59
31
13
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
letza
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Super opowiedziana historia. Ale uwaga, jeżeli oczekujecie że mafioso zaraz po krwawej rzezi będzie roztrząsał wewnęrzny monolog o tym jak cierpi z miłości , to tu tego nie znajdziecie. To jest raczej historia zwykłej dziewczyny, która przez przypadek otarła się o brudny, i niezrozumiały dla niej świat mafii. I ten świat jej nie zmienił. Mafioso natomiast to typowy facet, który to rozumie i nie ma z tym problemu, bierze co może i nie uciska wszystkiego po swojemu. Podobała mi się ta powściągliwiść w epatowaniu emocjami, która bardziej jest bliska rzeczywostości niż dotychczasowe wiwisekcyjne historie rozdartych mafijnych dusz, które czytałam dotychczas😍
20
Natucha

Całkiem niezła

Komedia romantyczna, to to na pewno nie była, za dużo dramatu zwłaszcza końcówka książki. Mam mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony ciekawa fabuła, ale końcówka już mocno po bandzie zakończona. Mimo polecam przeczytać i samemu wyrobić sobie zdanie.
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Historia warta przeczytania Polecam
00
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
krasnowskamilena

Nie oderwiesz się od lektury

Ani to książka mafijna ani komedia. Dobra książka dla zabicia czasu, szybko się czyta. Główny bohater niby mafia ludzki i uczuciowy ale od początku taki misio. Przewidywalna
00

Popularność




Copyright © by Marta Kmieć, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Cressida studio/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-192-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Scena dodatkowa

Rozdział 1

Szare niebo nie było tego dnia przychylne. Wywoływało posępne, nostalgiczne myśli. Kłębiące się, ciężkie od deszczu chmury wprowadzały w stan stagnacji i znużenia. Nawet trajkotanie deweloperki, która krążyła po obszernym salonie, zachwalając jego doskonałość, nie potrafiło zająć moich myśli. Właściwie drażnił mnie już ten ćwierkliwy ton i piskliwy śmiech. Jeśli jeszcze raz wyda z siebie taki paskudnydźwięk…

Jak na zawołanie kobieta zasłoniła dłonią wymalowane brązową szminką usta i zachichotała, opowiadając kolejny, według niej, zabawny żarcik, wydając z siebie odgłos ściskanej, gumowej kaczuszki. Wywróciłem oczami, pozostając odwrócony do niejplecami.

– Największym plusem jest piękny widok – odparła, odchrząkując, kiedy dotarło do niej, że nie uraczyłem choćby gestem jej chichotów. – Co prawda pogoda niezbyt sprzyja, lecz wschody i zachody słońca potrafią byćbajeczne.

Zerknąłem na nią, unosząc brew, i bez słowa podszedłem do ogromnego okna. Krocząc przez ogromny, elegancki i nowoczesny salon po miękkim, beżowym dywanie, nie wydałem żadnego dźwięku. Kątem oka zlustrowałem sporej wielkości marmurowy kominek. Nad nim znajdowała się półka, zapewne na zdjęcia rodzinne czy innebibeloty.

Minąłem długą kanapę obitą białą skórą. Narzucono na nią miły w dotyku, szary koc. Całkiem ładnie się prezentował, dodawałuroku.

Przed kanapą mieścił się szklany stolik ustawiony na nóżkach z ciemnegodrewna.

Stanąłem przed oknem, lecz nie przyglądałem się panoramie miasta. Znałem ten widok idealnie, w końcu nieraz odwiedzałem takie miejsca. Nic się nie zmieniło. Manhattan był smutny, pozbawiony koloru, szary i przytłaczający. Do tego okraszony ciężką warstwąsmogu.

Przyglądałem się raczej swojej twarzy odbijającej się w tafli szkła. Nieco zamyślonemu, cynicznemu i aroganckiemu, jeśli wierzyć opinii mojego młodszego brata, facetowi. Uśmiechnąłem się do swojejmyśli.

– I jak, podoba się widok? – zapytała, stając obokmnie.

– Przy odpowiedniej porze i uchylonym oknie zapewne zapiera dech w piersi… – mruknąłem w odpowiedzi, lecz mina kobiety świadczyła, że absolutnie nie zrozumiała subtelnej aluzji co do stanupowietrza.

Zresztąnieważne.

W pewnym momencie ujrzałem, jak przez gęstą warstwę chmur z trudem przebija się odrobina światła, by w końcu promieniste ramiona słońca rozsunęły ciemne kotary, przepuszczając odrobinę błękitu. Gdy światło dostało się do salonu, od razu nabierał zupełnie innego wyrazu. Zerknąłem za siebie, nie zdradzając mimiką swoichmyśli.

Spodobało mi się to. Mieszkanie w tym apartamentowcu było naprawdę niczego sobie. Wróciłem spojrzeniem na miasto i zerknąłem wdół.

– Co to za miejsce? – zapytałem, widząc, jak w gąszczu betonowej dżungli wyróżnia się niewielka, zielonawysepka.

Budynek był jednopiętrowy, mający ładny ogród. Spod niewielkiego zadaszenia wystawały stolikikawiarniane.

Znałem tę okolicę od dawna i wcześniej nie zauważyłem tu żadnej kawiarni, czy innego miejsca w podobnym klimacie. Przeważnie była to ulica banków, sklepów iurzędów.

– Hm? – Deweloperka także zerknęła w dół. – Ach, otworzyło się stosunkowo niedawno. Działa już drugi miesiąc. Nieco nam zepsuło plany, gdyż mieliśmy na oku to miejsce. Powoli powstawały projekty nowego budynku, lecz okazało się, że ziemia była przepisana wtestamencie…

Przestałem jej słuchać, bo i obchodziło mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wśród tej szarościjednak…

Tego betonu, biegu, zdenerwowania ispalin…

Ta mała, zielona przystań była nad wyrazintrygująca.

– Biorę – powiedziałem, przerywając monolog kobiety i nie czekając na jej reakcję, odszedłem od okna, zmierzając powoli dowyjścia.

Rozdział 2

Symfonia to zazwyczaj trzy- lub czteroczęściowy utwór muzyczny na orkiestrę. Jest pięknym dziełem, zwieńczeniem ciężkiej pracy kompozytora, momentem inspiracji i wytchnienia bądź zamyślenia. Symfonią nazywane jest także życie. To dobre i złe chwile. Smutne i radosne, szybkie bądź wolne. Nostalgiczne lub pełne energii, niczym muzyczne tony przeskakujące z nuty nanutę.

Tosekunda.

Mrugnięcie.

A potem zwieńczenie, gdy powoli cię spuszczają dodołu.

Długo stałam nad grobem ojca. Nawet mama w końcu musiała odejść, ponieważ czekała na nas stypa w domu. Nie mogłam się ruszyć. Jak zaklęta wpatrywałam się w wyryte na białym nagrobkulitery.

„Tu spoczywa Greg Smith. Kochający mąż, cudowny ojciec i niezapomnianyprzyjaciel”.

Nie mogłam się z tym pogodzić. Nie byłam w stanie zrozumieć, jak do tego doszło. Lekarze mówili, że wszystko zmierza ku dobremu, że wyniki są o wiele lepsze, ajednak…

A jednak stoję tu, nad świeżym grobem, zaciskając dłonie w pięści. Łzy w końcu napływają mi dooczu.

Leki na uspokojenie przestają działać, a ja padam na kolana i zaczynam żałośnie łkać, jakby to miało zwrócić mu życie. Jakby sama śmierć miała zaraz wrócić i stwierdzić, że faktycznie trochę jej siępomyliło.

Tak się niestety nie dzieje, a ja zmuszona jestem działać dalej tak, jak sobieobiecaliśmy.

* * *

Dzień był naprawdę uroczy. Słońce zupełnie przegnało pogodę, która zawędrowała do nas aż zAnglii.

Nie, żebym miała coś do tego kraju. Uwielbiałam go i nie raz już tam byłam, z tych stron pochodzi moja mama, jednakże pogoda bywa raczejkapryśna.

Po szybkim ogarnięciu pościeli ubrałam się w zwiewną, jasną bluzkę i pudrowoniebieskie spodnie. Przeczesałam długie, brązowe włosy i uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze, życzyłam sobie udanego dnia. Jeśli codziennie będziesz nastawiać się pozytywnie, tak też może uda ci się dożyć dowieczora.

Nie czekając, sprężystym krokiem, w błękitnych, koronkowych balerinach, zeszłam po schodach na parter, gdzie znajdowała się kawiarnia, którą otworzyłam razem zojcem.

Spojrzałam na zdjęcie stojące w drewnianej ramce naladzie.

– Dzień dobry, tato – przywitałam się, muskając szybkę, i nie czekając, podeszłam dodrzwi.

Przekręciłam skobel i odwróciłam tabliczkę z „Zamknięte” na „Otwarte”.

Objęłam wzrokiem pomieszczenie. Duża sala w większości wypełniona była kwiatami, sadzonkami i krzaczkami. W rogu przy oknie znajdowały się dwa stoliki, za szeroką ladą z jasnego drewna stał zaś wysoki, biały regał. W każdej przegródce znajdował się metalowy pojemnik z kawą bądźherbatą.

Tak. Prowadziłam kawiarnię połączoną z kwiaciarnią. Nie był to duży lokal. Raczej… taki…

Ech… był malutki, ale mimo wszystko przytulny, a moi pierwsi klienci nie narzekali. Ruszyłam za ladę, by złapać konewkę. Gdy kucałam za kontuarem, usłyszałam, jak dzwoneczek umieszczony nad drzwiami oznajmia, że przybyłklient.

– Dzień dobry, piękny dzień, prawda? – zapytałam, uśmiechając się szeroko, i wyprostowałam się szybko. – Co mogę dla… – Mina mi zrzedła, gdy po raz piąty w tym miesiącu zobaczyłam tę samątwarz.

– Dzień dobry, panienko Smith. Widzę, że humor dopisuje. Doskonale. Może dzięki temu łatwiej będzie się namporozumieć.

Westchnęłamciężko.

Przede mną stał mężczyzna w eleganckim garniturze z logo firmy deweloperskiej wyszytym na kieszonce. Nie był wysoki, ledwo mnie przewyższał, miał mysie włosy, elegancko zaczesane, co według mnie kompletnie do niego nie pasowało. Był nieco pucułowaty, a pełne usta ułożył w swój miły uśmiech numertrzy.

Zwykle po naszej rozmowie zmieniał go na uśmiech numer trzynaście oznaczający „z chęcią bym cię zabił i wyrwał z martwych rąk dokument, który staram się od dwóch miesięcywydębić”.

– Przykro mi, panie Jonson, lecz nieważne, ile razy pan mnie najdzie, moja odpowiedź będzie taka sama jak zawsze – odpowiedziałam, jednocześnie podlewając pięknie prezentujące się żółtetulipany.

– Jesteś pewna? Mogę zwracać się do ciebie na „ty”? Już tyle razy tu byłem, że chyba nie będzie to zbyt wielka poufałość, prawda? – zapytał, łącząc przed sobądłonie.

– Skąd… lubię, kiedy natrętni ludzie zaczynają zwracać się do mnie po imieniu – odparłam, zmieniając ton głosu nazimny.

Jonson odchrząknął w zamkniętą dłoń, urażony moim stwierdzeniem, ja jednak nie przerwałam mojejczynności.

– Szef zgodził się, by do oferty dołożyć dodatkowe trzytysiące…

– Niech wypcha sobie nimi poduszkę – wtrąciłam, delikatnie muskając łodygętulipana.

– Ależ, pannoSmith!

– A gdzie się podziała powoli rozkwitająca znajomość? – zapytałam, odwracając się z szerokim uśmiechem, nadal trzymając w ręku tulipana. – Musi pan zrozumieć, że zbyt długo pracowaliśmy na to, by teraz ot tak sprzedać naszemarzenie.

Jonson spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałam, jak energiczne, sztuczne iskierki miłości do bliźniego powoli zamarzają, zbijając się w bryłkilodu.

– Panno Smith. Niech się panienka rozejrzy. To nie jest dobre miejsce na taką kawiarnię. Wszędzie postawiono eleganckie butiki, luksusowe drogerie i tym podobne przybytki. Wiem, jak wysoki musi płacić panienka czynsz, a na dodatek jest panienka postawiona pod ścianą z powodu zbiórki na operację, mam rację? Kogo zainteresuje ledwo widoczna kawiarnia, która wygląda tak prosto? – zapytał, przekręcając głowę niczym lis wpatrujący się w coraz pewniejszązdobycz.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, skąd to wie, pewnie prześledził moje ostatnie miesiące, pozostałam jednaktwarda.

To fakt. Czynsz był tutaj wysoki, ale z uwagi na to, że ziemia należała do mojego ojca, nie płaciłam wynajmu, czego akurat wysłannik firmy nie wiedział. I dobrze. Kij mu woko.

– Nie sprzedam marzenia mojego ojca – burknęłam coraz bardziejzła.

Całe pozytywne nastawienie trafiłszlag.

– Czasami marzenia trzeba odsunąć na boczny tor, moja droga. Operacja jest bardzo kosztowna, sama nie zbierzesz takiej sumy, a my dajemy ci możliwość nie tylko sfinansowania jej, ale i chwilowego spokoju już poniej.

Wciągnęłam głęboko powietrze przez nos i powoli wypuściłam, aby uspokoić wzbierający we mniegniew.

– Czasami trzeba też otworzyć drzwi, by dać do zrozumienia, że to koniec wizyty – odpowiedziałam, ponownie przyjmując uroczyuśmiech.

Podeszłam do drzwi, chwyciłam za klamkę i otworzyłam jeszeroko.

Jonson zacisnął usta w wąską kreskę, kiwnął głową i skierował się dowyjścia.

– Proszę to przemyśleć – dodał naodchodne.

Wściekła zamknęłam drzwi i podeszłam do lady. Oparłam się na dłoniach, oddychając głęboko. Choć trudno było mi to przyznać, facet miał rację. Zebrać potrzebną sumę na operację naprawdę nie było łatwo, a mnie nie wiodło się najlepiej. Ledwo starczało na czynsz i nieprzymieranie zgłodu.

Zerknęłam na słoik, na którym czarnym markerem napisałam „Napiwek”. W ciągu tygodnia zebrałam całe trzy dolary. Hojność ludzi nie znagranic.

Rozdział 3

Trzeba się wziąć w garść. Nie zarabiam kokosów, a moja siostra wiecznie czekać na operację nie będzie. Czas zabrać się do tego porządnie! – pomyślałam.

Podwinęłam rękawy zielonego sweterka, poprawiłam pomarańczowe spodenki, założyłam okrągłe okulary i wyciągnęłam notebook, by znaleźć sobie jakąś dorywczą robotę. Ja nie zbiorę pieniędzy? Pff! Jeszcze zobaczymy, kto tu będziegórą!

Od tamtego spotkania minęły dwa dni, a ja ciągle czułam nerwowe napięcie. Od otwarcia nie pojawił się żaden klient, więc postanowiłam wykorzystać to na szukanie nadprogramowego zarobku. Najlepiej na czarno, żeby urząd skarbowy nie popuścił ze szczęścia, widząc możliwość zabawienia się w wilka izająca…

Wtem dzwoneczek obwieścił pojawienie sięklienta.

– Dzień dobr… a, hej, Liam – powitałam przyjaciela ponownie zagłębiając się wogłoszenia.

Zmrużyłam oczy. Pomimo że okulary służyły mi do pracy na komputerze, jego światło wiecznie mniedrażniło.

Chłopak wszedł do kawiarni. Średni wzrost, całkiem przystojna twarz i jasne, zielone oczy. Ciemne włosy lekko mu się kręciły, co dodawało mu lekkiego wrażenia cwaniaczka rodem zkreskówki.

– Hej, Evelyn, co porabiasz? Interes, widzę, kręci się jak ziemia wokół księżyca! – zawołał, a ja zerknęłam lekko zaskoczona jegosłowami.

– Chyba tak nie do końca… – wymamrotałam.

– Nowłaśnie.

– Bardzo śmieszne! Pociesz mnie, zamiast dobijać! – oburzyłamsię.

– No tak, tak… – Uśmiechnął się nerwowo, co nie uszło mojejuwadze.

– Liam, wszystko okay? – zapytałam, odkładając na chwilę notebook naladę.

– Co? A, tak, tak. Wiesz co, wezmę jedną herbatę. Masz jaśminową? – spytał, wsadzając dłonie dokieszeni.

– Jasne, już ci robię – odparłam i poszłam w stronę czajnika, by wstawićwodę.

Złapałam za dzbanek filtrujący wodę i przelałam ją doczajnika.

– Szukasz pracy? – Usłyszałam zaciekawiony tongłosu.

Westchnęłam ciężko i nacisnęłam przycisk. Lampka na sprzęcie zaświeciła się na pomarańczowo, a po chwili słychać było, jak grzałka nagrzewawodę.

– Tak trochę… muszę coś znaleźć, wiesz. Żeby pomóc przy zbieraniu na operację. Jeszcze nam brakuje – odparłam, podchodząc do lady i opierając się naniej.

– Wiesz… jeśli chcesz… – Zawahał się, jakby nie był pewny, czy to, co chce powiedzieć, powinno w ogóle wyjść z jegoust.

Widziałam, jak zacina się i bije z własnymimyślami.

– Liam, wyrzuć to z siebie. Otrząśnij się, chłopie! – zawołałam, uderzając go przyjacielsko wramię.

Chłopak skrzywił się, jakby wyrwano go z transu. Zerknął na mnie i westchnąłlekko.

– Tylko… to byłaby taka robota, wiesz… na czarno – wymamrotał.

– Doskonale! Lepiej dla mnie, nikt się nie doczepi – odparłam.

Co jak co, ale Liam nigdy mnie niezawiódł.

Zawsze mogłam na nim polegać. Jak nie miał pomysłu, co zrobić, po prostu siedział ze mną i dotrzymywał towarzystwa w trudnych momentach. Przy okazji wyjadał jedzenie zlodówki.

Po śmierci ojca nie dałam się ogarnąć rozpaczy. Od razu rzuciłam się w wir pracy. Razem prowadziliśmy kawiarenkę przez miesiąc, potem zostałam z tym sama, więc nie mogłam pozwolić sobie na siedzenie pod kocem i łkanie wpoduszkę.

Mama przez chwilę mi pomagała, lecz ona również musiała wrócić do pracy. Nie była w stanie siedzieć w miejscu, które praktycznie zostało stworzone przez tatę, a ja nie zamierzałam jej zatrzymywać. Ona potrzebowała teraz zajęcia o wiele bardziej niż ja, chociaż miała na głowie jeszcze mojąsiostrę.

Czasami czułam się jak zdrajca. Mieszkałam nad kawiarnią. Specjalnie objęłam mieszkanko, by mieć na oku interes i nie wstawać codziennie o czwartej rano, żeby dojechać tu z drugiego końca miasta. Tata został z mamą i Rose. Od czasu do czasu przyjeżdżał i siedział ze mną. Przywoził zawsze wtedy świeże kwiaty z ogrodu. Kochał je, był ich miłośnikiem, a one miały całkiem niezłewzięcie.

Teraz sama hodowałam kwiaty na tarasie. Od niego zaraziłam się pasją, lecz moje nie były tak piękne jak te, które pod jegopieczą.

Niestety, przez to bardzo rzadko bywałam w domu. Właściwie prawie w ogóle. Mama pracowała, Rose siedziała sama lub z pielęgniarką, a ja byłam daleko. Po dzisiejszej rozmowie z Jonesem zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie czasami marzenie musi być odsunięte na bok, by zrobić to, conależy…

– Eve, słuchasz mnie? – Dotarł do mnie głos i zamrugałam kilkarazy.

– Tak, przepraszam… zamyśliłamsię.

– Nadczym?

– Był tu Jones. Znowu.

– I co tym razem? – zapytał, unosząc ciemnąbrew.

– Dołożyli do oferty dodatkowe trzy tysiące dolarów – odparłam, skrobiąc paznokciemblat.

– Chyba nie myślisz o sprzedaży? – dociekałzaniepokojony.

– Och, sama już nie wiem. Sytuacja zmieniła się o milion stopni! – zawołałam, pocierając dłoniączoło.

Liam nie zareagował, bo i nie miał pojęcia, co powiedzieć, a ja nie domagałam siętego.

– Usiądź przy stoliku, zaraz przyniosę herbatę i porozmawiamy – powiedziałam, odwracając się i wystawiając drewnianą tackę naladę.

– Jasne – odparł, lecz nim usiadł, zerknął na zamknięte drzwi. – Otworzę je, wpuszczę trochę świeżegopowietrza.

– Dobrze, nie krępuj się. – Machnęłam muręką.

Szybko wsypałam liście herbaty do zaparzacza, włożyłam do porcelanowego dzbanuszka i zalałam wrzątkiem. Ustawiłam wszystko na tacy. Przeszłam na drugą stronę, lecz zapomniałam, że wcześniej przygotowałam jeszcze talerzyk zherbatnikami.

Pochyliłam się nad ladą i sięgnąwszy po niego, ustawiłam obok imbryczka i filiżanki. Złapałam za rączki tackii…

– Eve, uważaj! – Usłyszałam głos Liama, lecz nie zdążył ustrzec mnie przedkatastrofą.

Z całym nagromadzonym impetem uderzyłam w osobę stojącą tuż za mną. Rozległ się zaskoczony okrzyk, a po chwili dźwięk tłukącej sięporcelany.

– Najmocniej przepraszam! Nie słyszałam, jak pan wchodzi! – zawołałam, zaciskając dłonie na tacce, i uniosłamspojrzenie….

Mężczyzna był o wiele wyższy ode mnie. Mój wzrok na początku wbijał się w jego obojczyki, potem napotkałam poirytowane, ciemne oczy. Chociaż… ciemne to za mało powiedziane. Były niemalże czarne, a teraz ciskały we mnie oskarżeniami w stylu „fajtłapa”, „gapa” i pewnie też „niezdarna, głupiarura”.

Odruchowo przycisnęłam tackę, odchylającsię.

Okulary, które przekrzywiły mi się od uderzenia, nieco zniekształcały mi pole widzenia, lecz nie aż tak, bym nie ogarnęłasytuacji.

– Ja… ja przepraszam, to naprawdę niechcący – wyjąkałam, do moich uszu zaś doszedł cichychichot.

Zerknęłam na Liama, a ten siedział przy stoliku skrzywiony, z pięścią przyciśniętą doust.

– Ty zawsze wiesz, co zrobić, by kobiety na ciebie leciały! – Usłyszałam rozbawionygłos.

Zza wysokiego jegomościa wyłonił się niższy, elegancko ubrany chłopak. Był młody, chyba nawet w moim wieku, czyli mógł mieć dwadzieścia pięćlat.

Zerknęłam ponownie na, teraz już pewnie byłego, potencjalnego klienta. Spojrzał na mnie, a lodowe ostrze w jego oczach wymierzone prosto w moje gardło stopniało po słowach towarzysza. Odchrząknął, poprawiając poły marynarki, i popatrzył z niesmakiem na rosnącą, jeszcze ciepłą, plamę na białejkoszuli.

– To była dość droga koszula… – wymamrotał, przejeżdżając dłonią po kruczoczarnych włosach, i odsunął się o krok, dzięki czemu mogłam już normalnie przyjrzeć się jegopostaci.

O ile panu Jonsonowi nie pasuje fryzura zaczesywana do tyłu, tak dla tego osobnika chyba była stworzona. Miał pociągłą twarz, o ostrych rysach, lecz oczy, mimo że czarne i mroczne, nadawały mu nieco smutnej delikatności, choć przed chwilą ciskałypioruny.

Choć miał na sobie marynarkę, widać było, że jest dobrze zbudowany. Materiał nie był w stanie tego ukryć. Mężczyzna był smukły i miał twardą klatkę piersiową, ponieważ mój nos boleśnie się o tymprzekonał.

Powiedzieć, że był przystojny, to za mało. Był wręcz piękny, jakby przy bożych planach zatrudnili wszystkich renesansowych artystów. Ponownie uniosłam spojrzeniei…

Ujrzałam, jak przypatruje mi się. Jego wąskie usta układały się w szelmowski uśmiech, a ja zamiast podać ścierkę, cokolwiek, byle ratować drogą koszulę, stałam i się bezczelniegapiłam!

– Pierwszy raz wpadasz na kogoś takiego jak ja? – Usłyszałam pytanie padające z ustmężczyzny.

Miał bardzo miły głos, w którym słychać było delikatną nutę włoskiegoakcentu.

– Ekhm… tak. – Nie popisałam się elokwencją ani merytoryką. – To znaczy nie, ja… znaczy staram się ogólnie nie wpadać na nikogo – wyplułam w końcuodpowiedź.

– Hm – mruknął wodpowiedzi.

– Przepraszam za koszulę. Zwrócę za nią, ile jestem winna? – Złapałam szybko za zmiotkę, by pozmiatać potłuczonyimbryczek.

– Czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów – odparł, a ja tym razem o mało nie zabiłam się o kij odszczotki.

– No i po co to mówisz? – zapytał jegotowarzysz.

– Pytała, więc odpowiedziałem. – Wzruszył ramionami, zerkając za siebie. – W każdym razie chyba jednak musimy wrócić. Gorąca herbata i materiał nie są dobrymi partnerami, a do tego zaczynają się do mnie przyklejać – dodał i bez słowa opuścił mojąkawiarnię.

Młodszy mężczyzna zerknął na mnie i uśmiechając się przepraszająco, ruszył zanim.

– Uch… czy może być jeszcze gorzej? – jęknęłam, uderzając się otwartą dłonią wczoło.

Rozdział 4

Pod adresem, który dostałam od Liama, był pewien klub nocny. Nie powiem, żeby okolica była przyjemna. Już sam dojazd tu był dla mnie niczym zadanie z gry, w której muszę pokonać przeciwności losu, aby dotrzeć do celu podróży. Tak czy inaczej podeszłam do dwóch ochroniarzy przypominających wyglądem ociosane bryły. Wiecie, takie dosłownie dwa na dwa, postawisz z nich mur i nawet sam Czyngis-chan nie byłby w stanie się przez nich przedrzeć, a co dopiero jakiś randomowyczłowiek.

Sapnęłam cicho pod nosem i niezrażona podeszłam do jednego znich.

– Um… przepraszam – zagaiłam, stukając go palcem wramię.

– Jak chcesz wejść, to ustaw się w kolejce – burknął w mojąstronę.

– Tak, tak, ale ja tu przyszłam w sprawie zatrudnienia – odpowiedziałam szybko, wyciągając z torebki dokumenty, które wydrukował miLiam.

– Oo – ton głosu wielkoluda zmienił się o sto osiemdziesiątstopni.

Stał się miły i całkiem przyjazny, co mnie pozytywniezaskoczyło.

– W takim razie chodź, zaprowadzę cię – zaproponował, co mnie uradowało, ponieważ sama pewnie nie byłabym w stanie nikogoznaleźć.

– Zaraz wrócę – powiedział do towarzysza i ruszyliśmy do klubu, ku niezadowoleniu ludzi zkolejki.

Przedarliśmy się przez tłum, właściwie to ochroniarz taranował sobie przejście, a ja grzecznie szłam za nim, trzymając się blisko, by fala nie zgniotła mnie po powrocie na parkiet. Muzyka dudniła mi w uszach, lasery sprawiały, że kręciło się w głowie, kilka stroboskopów właśnie rozpoczęło serię migoczących dodatków, przez co wszystko wyglądało jakby ktoś puścił film poklatkowy, i to w zwolnionym tempie. W końcu dotarliśmy na schody prowadzące w górę, a później stanęliśmy przed drzwiami do jakiegoś odciętego od reszty pomieszczenia. Mężczyzna nie czekając, uderzył dwa razy pięścią wielkości kowadła w drewno, a ja miałam wrażenie, że drzwi zaraz upadną pod jegosiłą.

– Wejść! – Usłyszałam donośny głos i już po chwili stanęłam przed biurkiemwłaściciela.

– To ta, co to mówił o niej Liam – oznajmił kafar, nim zdążyłam sięprzywitać.

– A, tak, świetnie. Możesz odejść – powiedział do ochroniarza, po czym muzyka została stłumiona przez zamknięciedrzwi.

Odwróciłam się ponownie w stronę właściciela przybytku, uśmiechając sięniepewnie.

Jego zimne, jasne oczy koloru dymu uważnie mnie obserwowały. Miałam wrażenie, że oceniał mój wygląd, co było dla mnie niepokojące. On sam był dość wysokim mężczyzną o jasnych blond włosach, przystrzyżonych po bokach idłuższych na czubku głowy. Ubrany był w sportowy garnitur o bordowej barwie. Do tego miał beżową koszulę z różowymkołnierzem.

Czy tylko ja uważam, że to połączenie kolorów to zbrodnia namodzie?

– Evelyn, zgadza się? – zapytał, stykając przed sobą długie, szczupłe palce, a wskazujące skierował w mojąstronę.

– Tak, jak najbardziej, miło mi poznać. Słyszałam, że potrzebujecie pomocy przy barze na jakiś czas – odpowiedziałam.

– Cudownie, ja mam na imię Edward. – Mówiąc, wstał zza biurka, chwycił laskę i podszedł do mnie, opierając lewą połowę ciała na czarnejpodporze.

Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja ją uścisnęłam. Zastanowiło mnie to, czemu poruszał się o lasce. Wyglądał na młodego, trzydziestopięcioletniego mężczyznę. Na razie jednak wolałam niepytać.

Miał kościste dłonie, ale silny uścisk. Niestety mimo bycia uprzejmym sprawiał wrażenie okrutnego cwaniaczka, a przecież nie ocenia się książki po okładce, prawda?

– Dobrze, pozwól, że zaprowadzę cię na zaplecze. Dostaniesz ubranie robocze i dowiesz się, co będziesz robić. – Objął moje ramię i delikatnie poprowadził mnie w stronęwyjścia.

– Ale… nie zapyta pan, czy już pracowałam w takim miejscu? Czy się nadaję? I jak to ma wyglądać, czy mam coś podpisać? – zaczęłam trajkotać, ponieważ nie wierzyłam, że los jest tak cudowny ikochany.

Poza tym powinnam wiedzieć, ile zarobię, prawda?

– Ach, wybacz mi mój pośpiech! – zawołał, przykładając dłoń do serca. – Oczywiście potrzebujemy cię dosłownie na chwilę. Jedna z dziewcząt pochorowała się, szukaliśmy zastępstwa na dzisiaj. Otrzymasz dwadzieścia dolarów za godzinę, do tego napiwki są twoje. Nie podpisujemy dokumentów, bo to na razie tylko na dziś. Pasuje?

– Hm… chyba tak – odparłam.

Nie ukrywałam, że kasa za jedną noc mogła być naprawdę spora, ale jeśli miałam dorobić, musiałam znaleźć coś na dłużej. Na razie brałam, codawali.

Edward zaprowadził mnie na zaplecze, gdzie panował istny chaos. Dziewczyny i faceci biegali w tę i z powrotem, to donosząc alkohol, to odstawiając puste kufle, to uzupełniając puste tacki. Harmider, szum, krzyki, śmiechy i podenerwowanie wpigułce.

– Dostaniesz swój mundurek i zajmiesz się zbieraniem i roznoszeniem zamówień – powiedział i przywołał do siebie jednego zchłopaków.

– Jim wszystko ci wyjaśni – dodał i wrócił dosiebie.

– Nowa, tak? Chodź za mną – zaprowadził mnie w głąbpomieszczenia.

Zajrzał do kartonu ustawionego na jednej z metalowych półek, lecz nim wygrzebał strój, zlustrował mnie od stóp dogłów.

– S czy XS? – zapytał.

– S będzie w samraz.

Byłam szczupła, zawsze tak było. Do tego, kiedy zżerał mnie stres, można było powiedzieć, że robił to dosłownie, gdyż przez to jeszcze mocniej traciłam na wadze. Gdy ostatnio przytyłam, było to dla mnie święto narodowe mojegoorganizmu…

– Trzymaj. – Podał mi zafoliowane ubrania. – Tam jest łazienka, przebierz się i wróć domnie.

Zrobiłam to, co mi kazał. W kabinie szybko zrzuciłam z siebie swój top i ciemnedżinsy.

Zostając na chwilę w bieliźnie, przyjrzałam się krytycznie „mundurkowi”. Koszula była ładna, z rękawami trzy czwarte, ale spódniczka przekraczała moją strefę komfortu. Sięgała przed kolano. Może i przesadzam, bo nie była jakąś miniówką, ale nienawidziłam spódniczek za kolano. Nie cierpiałam, źle się w nich czułam. No, ale czego się nie robi, żeby pomóc siostrze stanąć na nogi, prawda? Założyłam więc swojej dumie Nelsona i przygważdżając ją do ziemi, wsunęłam na tyłek czarną spódniczkę. Na sam koniec był jeszcze krawat. Na moje szczęście mama nauczyła mnie go wiązać. Zawsze powtarzała, że w przyszłości może mi się to przydać i miała rację, choć zbytnio w to niewierzyłam.

Wyszłam z kabiny, zabierając swoje rzeczy. Zerknęłam w lustro. Nieco się potargałam przy przebieraniu, więc szybko poprawiłam włosy. Nie mogłam wyglądać jak jakaśmiotła.

– Gotowa! – oznajmiłam, pojawiając się za Jimem stojącym zaladą.

Ten aż podskoczył wystraszony, o mało nie upuszczając dzbanka z pianą, którą zlewał znalewaka.

– Nie zakradaj się tak! Jeszcze zaw… – zaciął się, kiedy spojrzał na mój strój. – No, no, wyglądasz całkiem nieźle. Mówił ci już ktoś, że masz ładne nogi? – zapytał, uśmiechając sięszeroko.

– O tak. Codziennie moje lustro – odpowiedziałam znużonymtonem.

Naprawdę, takie teksty nie działały na mnie, nie działają i działać niezaczną.

– Dobra, trzymaj – podał mi czarną, plastikową tackę, kajecik z ołówkiem i wskazał na jeden zestolików.

– Zacznij od tamtych, kiedy już ich ogarniesz, lecisz do następnych. Nie zwracaj uwagi, czy ktoś już tam był, czy nie. Czasami coś domawiają. Jak ładnie zaświecisz kolankiem, to może i wsadzą ci za bluzkę kilka dolarów napiwku. – Puścił mi oko, a następnie klepnął w tyłek, posyłając doroboty.

Posłałam mu lodowate spojrzenie, co skwitował wesołym grymasem, i znów zajął się robotą. Nodobra.

Wdech i wydech, dasz sobie radę – pomyślałam.

Do końca tego horroru zostało tylko osiem godzin. Zbierając się w sobie, ruszyłam dopracy.

Nie powiem, żeby była to praca moich marzeń, lecz o szóstej, kiedy klub został zamknięty, a ja wręcz leżałam wykończona na klejącej się od rozlanego alkoholu ladzie, czułam bijącą z mojego wnętrza satysfakcję. Nie dość, że zarobiłam sto sześćdziesiąt dolarów, to z napiwków wyszło mi dwieście trzydzieści! Razem, w jedną noc zebrałam trzysta dziewięćdziesiąt! Każdy dolar wskoczy do słoika. Jak dobrze pójdzie, do świąt uzbieram całkiem pokaźną sumę, jeśli będę mogła dorabiać w tensposób.

Oczywiście nie obyło się bez próby zaciągnięcia mnie gdzieś w ciemny kąt czy zmacania już przy samym stoliku lub barze, zawsze jednak ktoś stawał w mojej obronie lub uchylał się przed moim ciosem, który jednemu z flirciarzy wybił pół jedynki. Miałam opuchnięte knykcie od uderzenia, ale warto było, a i ochroniarz z szerokim uśmiechem wynosił delikwenta nazewnątrz.

– Świetnie się spisałaś. – Edward wyliczył banknoty i podał mi mojązapłatę.

– Dziękuję, starałam się. Przepraszam za rozbity kufel, nie miałam innej możliwości, żeby…

– To nic. Każdemu się zdarza coś stłuc. Taki urok klubów – odpowiedział.

Nim opuściłam pomieszczenie, chcąc wrócić do domu i rzucić się na łóżko, Edward mniezatrzymał.

– Zauważyłem, że ogólnie nieźle się ruszasz z pełną tacą. Masz w sobie wdzięk, roznoszączamówienia.

– Dziękuję, prowadzę kawiarnię i codziennie zmagam się z donoszeniem porcelanowej zastawy w jednym kawałku – odparłamrozbawiona.

– Mam dla ciebie propozycję. – Wstał, przeszedł za biurko i oparł się o jego blat. – Jutro o tej samej porze, ale w innym miejscu odbędzie się spotkanie. Nie będzie to zwykła hulanka, jaka ma miejsce tutaj. Spodziewam się poważnych gości, a ty możesz jeszcze dorobić jako kelnerka. Co ty nato?

Zaskoczona wpatrzyłam się w niego. A nie mówiłam? Nie ocenia się książki po okładce! A Liama to już chybawycałuję!

– Jasne! Z wielką chęcią pomogę – odpowiedziałam.

– Świetnie. Zatrzymaj strój, ale na ten wieczór włóż jakieś buty na obcasie. To doda twojej postawie nieco więcej wdzięku. To będzie całkiem poważnaimpreza.

Nie powiem, żeby podobał mi się ten pomysł, kiwnęłam jednak głową, że rozumiem. Zabrałam ze sobą strój i wróciłam do domu. Klub, o którym mówił Edward, znajdował się stosunkowo blisko mojego domu, więc nie będę musiała kluczyć przez podejrzane uliczki. Kolejny plus dlamnie.

Rozdział 5

– Przysięgam, że oddam wszystko! Co do grosza! Proszę, dajcie mi jeszcze chociażtydzień!

Westchnąłem ciężko, zerkając na kwilącego mężczyznę. Czy danie łopaty i wskazanie miejsca, gdzie ma kopać, już naprawdę nie było wystarczająco wyraźnym poleceniem? Czy miałem mu jeszcze dodać odrobinę zachęty w postaci pierwszej kuli wstopie?

Krzywiąc się na wydawane przez zapłakanego dłużnika dźwięki, wyjąłem z kieszeni marynarki paczkę czekoladowych cygaretek. Wyłuskałem jedną, zapaliłem i zaciągnąłem się słodkim dymem. Niech Bóg w dzieciach wynagrodzi temu, kto wymyślił smakowe cygaretki, naprawdę.

– Miesiąc temu mówiłeś to samo – odpowiedziałem, kiedy dym opuszczał moje płuca. – Nie żebym się czepiał, ale wiesz… stałeś się małowiarygodny.

– Musiałem dopatrzyć ostatnich interesów, dzięki nim spłaciłbym was co docenta!

Uniosłem brwi rozbawiony. Nigdy się nie nauczą. Napożyczają od mafii, a potem tłumaczą się, jakbyśmy byli jakimiś bankowymipionkami.

– Hm… kop, kop, bo nie mam całego dnia – odparłem.

– Przysięgam! Możecie sprawdzić moje konto, podam wam wszystkiedane!

Mężczyzna upadł na kolana, składając dłonie jak domodlitwy.

Nie czekając, zaczął trajkotać po kolei nazwy, liczby i ilość posiadanejgotówki.

Poczułem irytację, nigdy jednak nie zdarzyło mi się, by ktoś podawał wszystko na raz w tak szybkim tempie. Ludzki umysł potrafił naprawdę zaskoczyć, kiedy musi pracować w ekstremalnychwarunkach.

Huk wystrzału z pistoletu prędko uciszył delikwenta. Zapłakany, o ile to możliwe, zbladł jeszczebardziej.

– Przestań pociągać nosem i gadaj powoli, bo zaraz skończysz już nawet bez anonimowego grobu – warknąłem.

– Leo, długo jeszcze!? Mam dzieciaki do odebrania ze szkoły! – Usłyszałem głos towarzysza zsamochodu.

Na śmierć zapomniałem, że mieliśmy być o czternastej pod szkołą. Ostatni raz zaciągnąłem się cygaretką i podszedłem do klęczącegomężczyzny.

– Powiedzmy, że ci wierzę – wymruczałem mu do ucha. – Masz jeden dzień na przelanie pieniędzy, rozumiesz? Inaczej dokończymy naszą zabawę w „chowanego”.

Facet panicznie pokiwałgłową.

Złapałem go dłonią odzianą w elegancką, skórzaną rękawiczkę za twarz, a tlący się niedopałek przycisnąłem pod oko, nie zważając na protesty ijęki.

– Spróbuj mnie okłamać, a będziesz kopał grób połamanymi rękoma – warknąłem i odepchnąłem go od siebie. Zabrałem po drodze łopatę, w końcu sprzęt to sprzęt, a nie chce mi się potem tłumaczyć, że znowu zgubiłem i trzeba kupićnową.

Usadowiłem się na miejscu pasażera obok kierowcy i zapiąłempasy.

– Jedziemy – rzuciłem, zdejmującrękawiczki.

– A co znim?

Spojrzałem we wstecznelusterko.

– Ma czas do jutra – odpowiedziałem, widząc, jak z trudem gramoli się na trzęsącenogi.

Antonio nie czekając, zarzucił bieg i ruszył w stronę wyjazdową zlasu.

* * *

– Leo! – Usłyszałem utyskiwanie brata. – Czemu niemogę?

– Już ci mówiłem wielokrotnie. Jesteś młody, ciesz się tym i baw się, porozrabiaj w klubach, a nie pchaj się w biznesy z mafią – odparłem, zawiązując ładny, czarny, kaszmirowykrawat.

Osobiście wolałbym głęboki granat, ale niestety marynarka musiała pójść do prania razem z koszulą po tym, jak właścicielka kawiarni wbiła we mnie pełnątacę.

– I tak mnie to czeka, Leoś… przecież zdajesz sobie z tego sprawę. Nie powinienem zacząć się wdrażać? – Spojrzał na mnie tymi swoimi ciemnymi, maślanymiślipkami.

Powinieneś – odpowiedziałem w myślach. – Wiem, że powinieneś, ale z twoją naturą, twoim młodym, niewinnym wyglądem… to mogłoby cię pogrążyć. A ja tak bardzo pragnę dla ciebie spokojnego życia. Żebyś nie musiał używać przemocy w taki sposób, żebyś nie musiał brudzić sobie rąk krwią innych. I abyś chociaż ty mógł nie mieć do siebie pretensji i nie czuć samotności. I obyś nie musiał się bać o swoją rodzinę, którą w przyszłości zapewne będziesz mieć. Żebyś nie martwił się o to, czy wrócisz z akcji, która była planowanamiesiącami…

– Filip, jako twój starszy brat chcę dla ciebie jak najlepiej – powiedziałem niewzruszony jego starannymi mrugnięciami. – Idź porób maślane oczy do jakiejś panienki. Myślę, że jak tak na nią spojrzysz, zgodzi się nawszystko.

Filip parsknął pod nosem i rozsiadł się wygodnie nakanapie.

– Wuj twierdzi coinnego.

Na te słowa skamieniałem. Popatrzyłem w lustro na odbicie mojego brata. Siedział, wpatrując się uporczywie w niewielki szklany wazon, który niedawno kupiłem i ustawiłem na stoliku. Ładnie odbijał poranne światło. Brakowało mi jeszcze tylko elementu w postaci pojedynczejroślinki.

– Wiem, ale pamiętam też, czego chciała dla ciebie matka – odpowiedziałem surowym tonem, lecz widząc najpierw zaskoczenie, a potem smutek na twarzy brata, zamilkłem.

– Dobrze. Umówmy się tak – rzekłem, kończąc wiązać krawat i poprawiając mankiety wrękawach.

Filip spojrzał w moją stronęzaciekawiony.

– Dzisiaj cię jeszcze nie zabiorę, ale! – uniosłem palec wskazujący i odwróciłem się w jego stronę, nim zaczął protestować – jeśli będziesz grzecznym bratem, zdasz sesję bez żadnej poprawki i przestaniesz jęczeć mi nad uchem, wezmę cię ze sobą na posiedzenie, które czeka nas za dwa tygodnie. Co ty na to? – zapytałem, podchodząc doniego.

Filip podniósł się energicznie z uśmiechem naustach.

– Umowa stoi! – oznajmił, wyciągając przed siebie otwartądłoń.

Zerknąłem na nią i z lekkim uśmiechem splunąłem na swoją, by przypieczętowaćumowę.

– Doskonale! – zawołałemzadowolony.

Zabrałem jabłko z koszyka, który stał na stoliku, objąłem brata za ramiona i zaprowadziłem dowyjścia.

– Pozwól mi teraz spokojnie przygotować się na spotkanie. Masz tu jabłuszko i idź się pouczyć, czy co tam robisz w wolnym czasie – powiedziałem, wciskając mu owoc w dłoń, otworzyłem drzwi i wypchnąłem go nakorytarz.

– Czekaj, ale gdzie będzie ta narada!? – zapytał, odwracającsię.

– W rodzinnej rezydencji uwuja.

– Okay. Zaraz… ale przecież on osobiście mnie zaprosił na spotkanie za tedwa…

Nim skończył mówić, zatrzasnąłem mu drzwi przednosem.

Za późno, umowa to umowa. Wzdychając ciężko, podszedłem do aneksu kuchennego. Chwyciłem kryształową karafkę i nalałem wody doszklanki.

– On mnie kiedyś wykończy – wymruczałem podnosem.

* * *

Miejsce, do którego miałem się udać, było niedaleko mojej lokalizacji. Cieszyło mnie to, że nie będę musiał się męczyć dojazdami. To znaczy i tak nie ja prowadziłem, podwoził mnie Antonio, lecz po prostu nie przepadałem za jakimikolwiek jazdami. Jedyne, co tolerowałem, to pociągi. Trudno mi wytłumaczyćdlaczego.

– Dzięki, Antonio – rzuciłem, wysiadając z czarnej hondy CR-V.

– Nie ma sprawy, kiedy cięodebrać?

Spojrzałem na elegancki, nowoczesny budynek i wzruszyłemramionami.

– Będę dzwonił – odpowiedziałem.

Po jego minie widziałem, że nie do końca pasuje mu taka odpowiedź, lecz niestety jasnowidzem nie jestem. Chociaż po obejrzeniu wieczornego programu z wróżkami wszelkiejmaści…

– Czekaj… czekaj… – wymamrotałem, przymykając oczy i przykładając opuszki palców między brwi. – Tak. Widzę… widzę godzinę zakończenia spotkania… wybije jeszcze tej nocy! – wykrzyknąłem pełeneuforii.

Niestety Antonio nie zrozumiał mojego wspaniałego i wysublimowanego żartu. Posłał mi spojrzenie pełne wzgardy. Szelma!

– Dobra, jadę do domu, może moja kochana żona nie rzuci we mnie zimną kolacją – powiedział.

– Powodzenia – wymamrotałem napożegnanie.

Wyciągnąłem czekoladową cygaretkę, wsadziłem do ust izapaliłem.

– Punktualny jak zawsze. – Usłyszałem za sobą dobrze znany mi kobiecygłos.

Spokojny, głęboki i przesiąknięty erotycznąnutą.

– Czasami aż mnie to przeraża. – Uśmiechnąłem się podnosem.

Olivia była piękną kobietą o ponętnych kształtach, ale cholernie niebezpiecznym charakterze. Miała bystry umysł, a z ciemnych niebieskich oczu biła inteligencja. Tylko szaleńcy zadawali się z takimi kobietami, a ja byłem jednym z nich. Zerknąłem na nią. Ubrała się w przyciągającą spojrzenie czerwień, która opinała jej ciało od ramion aż po kolana. Wiedziała, jak odkryć ciało, jednocześnie pozostając zakrytą. Materiał lekko połyskiwał, co dodawało jej uroku i drapieżności. Jedyne, co pozwoliła sobie odsłonić, to plecy. Rozcięcie w kształcie „V” sięgało nisko… bardzonisko…

– Co robisz po imprezie? – zapytałem, po czym ponownie zaciągnąłem się dymem, prześlizgując oczami po jejsylwetce.

Na sam widok poczułem przyjemne mrowieniew…

– Wiesz, jak to jest. Zobaczę, co udało mi się złapać, a potem zastanowię się, co z tym zrobić – odparła, poprawiając sięgające do szczęki blondwłosy.

– Hm… hm? Co mówiłaś? – Uniosłem wzrok na jejtwarz.

Oczy miała wymalowane brązami i czernią, co sprawiało, że stawały się kocie, teraz zwęziły się lekko. Czerwone jak krew usta wydęły się delikatnie, mówiąc mi, że właśnie jąpoirytowałem.

– Jeśli oczekujesz dzisiaj ode mnie czegoś więcej niż przelotnego, nic niewartego spojrzenia, to lepiej postaraj się bardziej – odpowiedziała, a ja uśmiechnąłem sięszeroko.

– Ależ… droga pani. – Objąłem jej szczupłą talię i nachyliłem się tak, by moje usta prawie muskały jejucho.

– Jeszcze role się odwrócą… – wyszeptałem i z satysfakcją zaobserwowałem, jak jej skórę pokrywa gęsia skórka, choć twarz pozostawałakamienna.

– Miłego przyjęcia, mia signora – dodałem i odszedłem w kierunku wyjścia, po drodze wyrzucając niedopałek dokosza.

Końcówką języka zlizałem cukierkowy posmak po smakowej bledce. Boże… jak ja kochałem tensmak…

Rozdział 6

Dotarłam na miejsce. Udało się. Nie spóźniłam się, chociaż moje buty nie pozwalały na maratony, a musiałam w nich wytrzymać całąnoc.

Boże, daj mi siłę – westchnęłam wduchu.

Spojrzałam na dom, a raczej rezydencję, w której miałam pracować. Była naprawdęniezwykła.

Zbudowana była zgodnie z nowoczesnymi trendami w architekturze. Była dwupiętrową bryłą o jasnej elewacji i ciemnym, płaskim dachu. Miała przeszklony balkon i piękne, wielkie okna, z których wydostawało się jasne światło. Niżej niewielka dróżka z tyłu domostwa prowadziła na wielki podjazd, który wypełniał się powoli drogimi samochodami. Z jednego wysiadła kobieta, której ciało otulone było zmysłowączerwienią.

Poczułam, jak na jej widok opada mi szczęka. Nie żebym była zazdrosna, ale widząc jej kształty, odruchowo zerknęłam na siebie i… gdyby nie to, że ta koszula pod światło lubiła ukazać, co się pod nią znajdowało, nie musiałabym wkładaćstanika…

No dobra, przesadziłam, jakiś tam biust miałam, ale figura tamtej kobiety! Wow!

Zapominając o swoich przemyśleniach, szybko udałam się na tyły domu, tak jak prosił mnie panEdward.

Poprawiłam ładnie wyprasowaną koszulę, wygładziłam krawat, obciągnęłam spódniczkę, by poczuć odrobinę więcej komfortu, i zerknęłam na swoje buty na niewysokim, ale jednakobcasie…

Wszystko na swoim miejscu! Fryzura też się nie rozwaliła. Nawet nie miała prawa, gdyż wypsikałam na nią chyba pół lakieru. Betonowe upięcie i możnadziałać.

Nie czekając na nic więcej, zapukałam do drzwi i odetchnęłamgłęboko.

Moja niepewność nie trwała długo, ponieważ już po chwili stanęła przede mną wysoka blondynka o surowych rysach twarzy. Ubrana była podobnie do mnie, lecz jej postawa skojarzyła mi się z sylwetką surykatki obserwującejokolicę.

– Dobry wieczór, przysłałmnie…

– Ach, Eve! – Usłyszałam z wnętrza budynku znany migłos.

Zza surykatki wyjrzał sam Edward. Tym razem jego strój nie wpędzał estety w spazmatyczny dech. Był elegancki i schludny. Czerwona, sportowa marynarka, czerwone spodnie i czarna koszula idealnie współgrały. Nawet laska, na której się opierał pasowała dostroju.

– Chodź, pokażę ci, co będziesz robić – powiedział i nie zważając na kobietę stojącą między nami, złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. – Widzę, że zrobiłaś nawet makijaż, do twarzy ci w nim – dodał, puszczając do mnie oko, a ja poczułam, że sięrumienię.

Nie przepadałam za malowaniem się, właściwie prawie w ogóle tego nie robiłam. Dzisiaj jednak postanowiłam trochę podkreślić oko czarną kredką i pomalować rzęsy. Wiecie, takie dopełnienie całokształtu. Odrobinę wyostrzyłam kości policzkowe nutą brązera, usta pomalowałam błyszczykiem i przynajmniej wyglądałam schludnie i adekwatnie do roli kelnerki na ekskluzywnymprzyjęciu.

Po godzinie już chodziłam dookoła eleganckich gości, ściskając w ręku srebrną tacę, na której ustawione miałam chyba z dziesięć kieliszków z szampanem i prosecco. Uśmiechałam się, podchodziłam na zawołanie i myślałam nad tym, jak tu przed opuszczeniem domostwa wychylić choć jeden kieliszek wina, na które rzadko, a teraz już praktycznie w ogóle mnie niestać.

Szło mi naprawdę nieźle. Dostałam nawet sto dolarów napiwku. Sto dolarów! Los uśmiechnął się do mnie, a ja pławiłam się w jego glorii, wznosząc pieśni ku jegoczci.

Podchodząc do lady, by odstawić puste kieliszki i napełnić nowe, ujrzałam, jak jeden z mężczyzn podchodzi do Edwarda i mówiąc cicho, wskazuje w moją stronę. Edward uśmiecha się lekko, kiwając głową, i podchodzi domnie.

– Eve, weźmiesz ze sobą nową porcję trunków i skierujesz się tam. – Wskazał mi drzwi do innegosalonu.

– Czy to muszę być ja? – zapytałam, zerkając niepewnie na Edwarda, na co ten uśmiechnął się niczym polityk opowiadający wyborcom, jak wspaniale będzie, gdy tylko już gowybiorą.

– Ależ oczywiście, inne dziewczyny nie poruszają się tak… szybko i płynnie z pełnymitacami.

– Czy jawiem…

– Już, już, nie ma czasu – powiedział, pospieszając mnie, a ja, jak ta potulna owieczka zrobiłam, cokazał.

* * *

Pomieszczenie było mniejsze od olbrzymiego salonu, gdzie przebywali inni goście. Tu było ciemniej, ciszej. Pośrodku stał okrągły stolik, przy którym grano w karty. Pod ścianą znajdowała się kanapa obita ciemnobrązową skórą, na której siedziała ta sama kobieta, którą widziałam, gdy przyjechałam. Miałam wrażenie, że uwodziła starszego gościa, wpatrującego się w nią jak w obrazek. Nie podobało mi się tu. Większość mężczyzn co chwila zerkała w moją stronę i zatrzymywała wzrok poniżej linii obojczyków, co nie napawało mnie optymizmem. Nie wiedziałam czemu, ale czułam się jak przedmiot wystawiony nalicytację…

Do pokoju wszedł ten sam facet, który rozmawiał z moim tymczasowym szefem, a zaraz za nim sam Edward, opierając się o laskę. Poparzyłam na niego pytająco, lecz nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Przełknęłam ślinę, wzięłam tacę z dwiema szklankami napełnionymi whisky i obróciłam się tylko po to, by uderzyć w czyjśtors.

– Mamma mia! – Usłyszałam i poczułam, jak wypełnia mnieprzerażenie.

Taka wpadka na takim przyjęciu! Mamuniukochana!

– Najmocniej pana przepraszam, nie usłyszałam, jak pan podchodzi, już się tym zaj… – urwałam w połowie zdania, widząc, na kogo wylałam trunek… znowu…

– Ty? – Mężczyzna spiorunował mniewzrokiem.

– Ja? – odpowiedziałam automatycznie, oddając siępanice.

– Znowu!?

– Promocja… – Uśmiechnęłam się nerwowo. – Dwa w ceniejednego…

– Eve! – Edward podszedł do mnie i uśmiechnął się przepraszająco w stronę faceta, który z niemałym zdenerwowaniem odebrał podawaną przeze mniechusteczkę.

Czułam się jak nieudolny klaun w cyrku. Wszyscy patrzyli na nas z rozbawionymi bądź oburzonymi wyrazamitwarzy.

– Przepraszam za nią, panie Castella, jest nowa. – Edward zaciskał nerwowo dłonie nalasce.

Castella spoglądał na mnie nieodgadnionym wzrokiem, lecz po chwili jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do mojegoszefa.

– Drobiazg – stwierdził iodszedł.

– Co ty wyprawiasz!? – syczał przez zaciśnięte zębyEdward.

– Nie usłyszałam, jak podchodzi, to byłwypadek…

– Oby nie było ich więcej – odpowiedział. – Posprzątaj to! – dodał, wskazując na lepką kałużę i potłuczoneszkło.

* * *

Szał imprezy powoli siękończył.

Widziałam, jak większość dziewczyn, które obsługiwały gości, wraca do domu, a ja sterczałam z tacą wypełnioną drogimi trunkami i spoglądałam z utęsknieniem na drogępowrotną.

Nagle poczułam, jak ktoś zabiera z mojej tacy kieliszek. Popatrzyłam przed siebie i zobaczyłam kobietę w czerwieni. Przez chwilę myślałam, że coś powie, lecz obrzuciła mnie przelotnym spojrzeniem i podeszła do stołu, wyjmując z czyjejś dłoni odpalonego papierosa. Zaciągnęła sięgłęboko.

– Jeśli masz ochotę na papierosa, wystarczy powiedzieć. – Castella spoglądał na kobietę, opierając się o wezgłowiefotela.

Ta w odpowiedzi nachyliła się, wydmuchując dym prosto w jegotwarz.

– Prywatny smakuje lepiej – odpowiedziała.

Oblizała wargi i oddała mu cygaretkę z cichymśmiechem.

Widziałam, jak mężczyzna zerka na końcówkę używki i wzdycha lekko zaciskając zęby na filtrze umazanym czerwonąszminką.

– Nie męczy cię to stanie, dziecko? – Usłyszałam czyjś głos prawie przyuchu.

Wzdrygnęłam się zaskoczona, obracając twarz w stronępytającego.

Czy nie męczy? Człowieku, mi nogi w dupę wchodzą, łydki mają ochotę rozpaść się na miliony kawałków, a pięty pragną skopania mojego zdrętwiałego tyłka! – odparłam wduchu.

Pomimo dość obrazowych przemyśleń uśmiechnęłam się jednaksztucznie.

– Tylko trochę, ale tonic…

Gdybym nie musiała zbierać pieniędzy na operację, nigdy bym tu nie przylazła z dobrej woli – dodałam wmyślach.

– Może masz ochotę usiąść ze mną? Odpoczniesz, porozmawiamy. Chcesz? – zapytał, przysuwając siębliżej.

Starałam się uśmiechać grzecznie, lecz gryzący zapach ciężkich, męskich perfum mieszający się z tytoniowym odorem skutecznie mi to utrudniał. Nie lubiłam zapachu papierosów, wręcz mniedusił…

Do tego facet ewidentnie chciał się przykleić łapskami do mojego tyłka. Czemu ja!? Ta w czerwonym ma o wiele zgrabniejszy, a i objętość lepiej niż moja ułoży się w takimłapsku!

– Najmocniej przepraszam, jestem w pracy, pan rozumie… – wymamrotałam, odsuwając się małymi kroczkami, gdy coraz bardziej sięzbliżał.

Wtem usłyszałam przy stoleporuszenie.

I ja, i natręt odruchowo zerknęliśmy w stronę pokerowejrozgrywki.

– Widzisz, Edward, nie nadajesz się do tego. Przegrałeś… – Jeden z mężczyzn ze śmiechem zgasił papierosa wpopielniczce.

– Panowie, chwileczkę… odegram się, słowo daję. Alex, serio! – Głos mojego szefa nie był już tak pewny. Przypominał bardziej urażony, nieco zdesperowanyton.

– Edward… – rzekł poważnie Alex, który przed momentem śmiał się z jegoniedoli.

Nachylił się nad stołem i wycelował w niego nowo wyciągniętą fajkę. Ile można palić? Tu już robiło się siwo. Dziękowałam Bogu, że stałam obok uchylonegookna.

– Wisisz mi już kilka ładnych baniek i teraz przegrałeś złoty zegarek… Jeśli nie masz czegoś, co warto postawić, aby się odkuć, to niestety jutro zjawią się moi ludzie, by odebrać należne mipieniądze.

– Świetnie… trafiłam do hazardowej mordowni… – fuknęłam podnosem.

– Co tam mówisz? – zapytał ten, który postanowił uprzykrzyć mi ostatnią godzinępracy.

– Ależ nic, nic… szampana? – Wsunęłam między nas tacę, by chociaż w ten sposób oddzielić go odsiebie.

– Z tak pięknych rączek to i truciznę bym wziął – odpowiedział zarumieniony już natwarzy.

Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej – syknęłam wmyślach.

– Stawiam ją. – Usłyszałam nagle i zaskoczona zobaczyłam, że Edward wskazuje na mniedłonią.

– Że co? – zapytałam beznamysłu.

Rozdział 7

Przyjęcie było nudne i cyniczne. Z nikim nie dało się porozmawiać normalnie, jedynie interesy, spółki lub chwalenie się nowym przedsięwzięciem w postaci zbiórki charytatywnej. Tiaa… Już ja wiedziałem, po co i na co są zakładane takie zbiórki, nie mogłem jednak robić im wyrzutów, skoro sam nie byłem święty. Po coś zostałem tu przysłany, prawda?

– Cieszę się, że udało ci się odzyskać dług. – Wuj uśmiechnął się do mnie, klepiąc w ramię, a ja skinąłem głową wodpowiedzi.

Zerknąłem na niego. Był o wiele niższy ode mnie, miał posiwiałą brodę i włosy, lecz nadal trzymał dumną, wyprostowaną sylwetkę. Biła od niego aura władzy, chyba każdy ją wyczuwał i traktował wuja z respektem. Do tego po mieście krążyły legendy o nim, więc prawie wszyscy odczuwali również ilęk.

Razem przesiedzieliśmy większość czasu na balkonie. Był przyjemny, chłodny wieczór, a tu mogliśmy na spokojnie pomówić o interesach z niewielką firmą, która niedawno się otworzyła. Jej właściciel zaś znalazł się na przyjęciu. Po satysfakcjonującej rozmowie wuj oparł się o barierkę i popatrzył przed siebie na tętniące nocnym życiemmiasto.

– Leonardo… – zaczął cicho, na co ja uniosłembrwi.

– Ojcze chrzestny… – odpowiedziałem, co wywołało jegośmiech.

– Nie mamkota.

– Chomik wystarczy. Ma takie samo spojrzenie jak kot. I nawet jest tak samotłusty…

– Chomik należy do mojej wnuczki i zostaw Palloncino wspokoju.

Odchrząknąłem starając się nie naigrawać z imienia zwierzęcia. Palloncino to w dosłownym tłumaczeniu „Balonik”.

– Chciałbym, żebyś ponownie zajął się odebraniem długu – powiedział, prostującsię.

– Kto tym razem? – zapytałem poważnym już tonemgłosu.

– Tam, gdzie się wprowadziłeś, kilka miesięcy temu otworzyła się kawiarenka – odparł, ja wzdrygnąłem się na samo wspomnienie mojej biednej, zalanejkoszuli.

– Otworzył ją pewien mężczyzna, chcąc ziścić marzenie swoje i córki. Okazało się jednak, że pojawiły się nowe koszty, więc żeby nie zamykać interesu i nie psuć córce planów na przyszłość, zamierzał wziąć pożyczkę, ale żaden bank nie chciał się zgodzić. W końcu trafił domnie.

– Niech zgadnę. Pożyczył, interes nie idzie, a on nie chce oddać? – rzuciłem, bo takich historii znam odgroma.

– Nie. Zmarł, a pieniądze utopione są w tej niewielkiej kawiarence – odpowiedział.

Milczałem.

Ta historia mnie nie poruszyła. Ot kolejna z wielu znanych mispraw.

– I co mam zrobić? – zapytałem.

– Sprawę długu zostawiam tobie. Wiem, że sobie poradzisz. W jaki sposób, to już mnie nieinteresuje.

Kiwnąłem głową, w zamyśleniu przejeżdżając językiem po wewnętrznej stroniezębów.

– No, na mnie jużczas…

Zerknąłem nawuja.

– Jak to? Przecież jest wczesna godzina – wymamrotałemrozbawiony.

– Tak, tak… za stary się na to robię. Co ja mam niby robić wśród tych pięknych kobiet, które nas otaczają? W domu czeka na mnie Maria z ziółkami na dobry sen i świeżo pieczonymciastem…

Zaśmiałem się na te słowa. Chociaż był głową mafii, potrafił być taki beztroski. Jak on to robił? Od razu pomyślałem o Filipie. Czy jeśli zacznie się wdrażać, też zachowa swoją osobowość? Czy to go nie zniszczy? Ech… trudnopowiedzieć.

– Jasne. Do zobaczenia, wuju – pożegnałem się i zostałem jeszcze chwilę nabalkonie.

W końcu jednak oderwałem się od barierki i poszedłem w stronę salonu. Właściwie miałem ochotę już wracać, ale poczułem, jak ktoś klepie mnie wramię.

– Panie Castella! – Usłyszałem rozbawiony głos starszego ode mniemężczyzny.

– Dobry wieczór, panie Harrison – odpowiedziałem nazaczepkę.

– Nie sądziłem, że pana tu spotkam, może zechce pan do nas dołączyć? Zamierzamy rozegrać kilka partyjekpokera.

Chciałem odmówić, bo nie przepadałem za pokerem, lecz widząc, kto tam zmierza, zamyśliłem się nachwilę.

– Zgoda, czemu nie, ale pozostanę biernym obserwatorem – odparłem i udałem się razem z Harrisonem do pokoju, w którym zniknęła również pociągająca za sobą wielu mężczyznpiękność.

Pomieszczenie było o połowę mniejsze, ukryte w półmroku. Jedyne, co dawało tu światło, to dwie niewielkie lampy przy okrągłym stoliku i w kąciepokoju.

Przez moment jeszcze rozmawiałem z Harrisonem o mało ważnych rzeczach, takich jak jego najnowszy cel charytatywny. Siłą woli powstrzymałem się od wywracania oczami i tylko z miłym uśmiechem potakiwałem, słuchając przechwałek mężczyzny. Na końcu języka miałem pytanie: „A jak tam idzie defraudacja pieniędzy? Wszystko układa się po waszejmyśli?”.

Przestałem go słuchać i spojrzałem w stronę Olivii, która zajmowała się własnym interesem, starając się wynegocjować jak najlepsze warunki do reklamy swoich perfum. Z tego, co widziałem, jeszcze chwila, a facet zrobi to zapółdarmo…

Nagle drzwi się otworzyły i zobaczyłem, jak do środka, na tle smugi światła z głównej, sali weszła kelnerka, która zapewne została oddelegowana do podawania trunków. Za nią pojawiło się jeszcze dwóch mężczyzn. Jednego kojarzyłem i wiedziałem, że jest to nieprzyjemny typ. Nie wchodź mu w drogę, a będziesz mieć spokój. Drugiego w ogóle nieznałem.

Wciąż stałem przy oknie, lecz nuda wzięła górę. Musiałem się czegoś napić, podszedłem więc do dziewczyny z zamiarem wzięcia czegokolwiek, co tam przygotowała, i…

– Mamma mia! – zawołałem, kiedy nie patrząc się za siebie, obróciła się w moją stronę i zderzyła ze mną, rozlewając whisky nakoszuli.

– Najmocniej pana przepraszam, nie usłyszałam, jak pan podchodzi, już się tym zaj… – Dobiegł mnie znajomy głos i przeniosłem spojrzenie na o wiele niższą ode mniekobietę.

– Ty!? – warknąłem, czując, jak powoli zalewa mnie falawściekłości.

Byłem też mocno zaskoczony, absolutnie jej nie poznałem, a miałem dość dobrą pamięć dotwarzy.

– Ja? – odpowiedziała, jakby została zaprogramowana do idiotycznychpowtórzeń.

– Znowu!?

– Promocja, dwa w ceniejednego…

Zabiję ją… przysięgam, że uduszę ją gołymi rękami tu i teraz! – obiecałem sobie wduchu.

Po chwili jednak podszedł do nas facet, którego nie kojarzyłem, ale najwyraźniej on kojarzył mnie i zacząłprzepraszać.

Wziąłem głęboki wdech i postanowiłem zachować zimną krew. Spojrzałem ostatni raz na dziewczynę i uśmiechnąłem się pod nosem. Nasza mała przygoda zaczęła się w iście przyjacielskich stosunkach! A uprzykrzanie jej życia sprawi mi niemałąsatysfakcję.

– Drobiazg – odpowiedziałem i odszedłem, darując już sobiedrinka.

Usiadłem na fotelu niedaleko stolika, przy którym rozgrywała się partia pokera. Po chwili dołączył do nich szef tej… jak się do niej zwrócił? Eve? Chybatak…

Odpaliłem cygaretkę, by się uspokoić, i oblizawszy wargi, zacisnąłem je na słodkim filtrze. Czekoladowy smak od razu rozlał się po języku, co przyjąłem z cichym pomrukiem zadowolenia. Po dłuższej chwili usłyszałem, że ktoś woła mnie dostołu.

– Panie Castella, zapraszam!

Szybko podsumowałem wszystkie za i przeciw. W końcu z głębokim westchnieniem wstałem i przybierając polityczny uśmiech na twarz, dosiadłem się do stołu. Pierwsza partia przeszła gładko. Co prawda przegrałem sto dolarów, ale mogłem sobie na to pozwolić. Nagle poczułem, jak ktoś wyciąga mi kolejną cygaretkę z dłoni. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Olivię, która zaciągała się moim słodkimdymem.

– Jeśli masz ochotę na papierosa, wystarczy powiedzieć – odparłem, opierając się ofotel.

Olivia nachyliła się i dmuchnęła mi dymem prosto w twarz. Zacisnąłem usta, czując podminowanie, ale i pożądanie, kiedy zerknąłem nieconiżej.

– Prywatny smakuje lepiej – odpowiedziała, po czym oblizała czerwonewargi.

Podłość. Bawiła się mną. Wiedziała, jak zareaguję na ten widok, i wiedziała, że nic z tym nie mogę zrobić. Zerknąłem na cygaretkę i westchnąłem cicho, widząc czerwień na filtrze. Och, ile bym dał, żeby znalazła się gdzieindziej…

Po chwili zacisnąłem zęby na cygaretce i spojrzałem na końcówkę partyjki pokera. Ktoś tu chyba miał kłopoty z hazardem, sądząc po minie blond kuternogi. Z lekkim rozbawieniem obserwowałem, jak mężczyzna tłumaczy się i żąda rewanżu, a drugi odpowiada groźbą na narobione jużdługi.

– Stawiam ją. – Usłyszałem i uniosłemwzrok.

Nie powiem, że nie byłem zaskoczony. Nie wyglądał mi na kogoś, kto mógłby postawić w kartach swoją pracownicę, czy w ogóle człowieka. Ukradkiem spojrzałem na dziewczynę i o mało nie wyplułem niedopałka, gdy ujrzałem jej minę. Niestety, po chwili zdałem sobie sprawę, że jeśli mam ściągnąć długi zostawione przez jej ojca, będzie mi potrzebna żywa i najlepiej w jednymkawałku…

– Zgoda. – Padło w odpowiedzi, a wzrok, jakim Alex obdarował kelnerkę, nie pozostawiał wiele domysłom. – Jeśli wygram, mała idzie ze mną. – Uśmiechał się lubieżnie, patrząc w jejstronę.

– Ale… – Eve próbowała się przebić przez rozmowę, lecz nikt nie zwracał na niąuwagi.

– Dobra, ale jeśli ja wygram, anulujesz mi dług i wychodzimy w zgodzie – odpowiedział Edward, ignorując zupełnie to, że jego pracownica podeszła do niego z niedowierzaniem w oczach i coraz większąfurią.

– Co jest, do cholery!? – zawołała najwyraźniej porzucając wrażenie doskonałejkelnerki.

– Nie wtrącaj się – zbył jąEdward.

– Jeśli myślicie, że będę bawić się w wasze chore gierki, to jesteście w błędzie! Żegnam! – krzyknęła i skierowała się do wyjścia, lecz wystarczyło jedno skinienie głową naszego prowokatora rozgrywki, by ochroniarz, który pojawił się tu nie wiadomo kiedy, zatrzasnął jej drzwi przednosem.

Mógłbym odezwać się, że lepiej, żeby była spokojna, lecz postanowiłem milczeć i obserwowaćsytuację.

– Nie zapominaj, że miałam być tylko kelnerką na tym cholernym przyjęciu! Ostrzegam cię, że jeśli ktoś mnie tknie, to…

– To co? Pójdziesz na policję? I co im powiesz? – zapytał Edward, odwracając się do niej. – Że przybyłaś tu pracować na czarno? Że cię zmusiliśmy do tego, byś przyszła? A co powie na to skarbówka? – pytał, łącząc dłonie przed sobą. – Kochanie… musisz zrozumieć, że każdy z obecnych tutaj nigdy cię nie widział ani nie słyszał. Dodatkowo nie masz żadnych dokumentów na to, by mieć dowód twojejobecności.

– A-ale… są kamery… – jąkałasię.

W jej oczach topniała pewność siebie, a zastępował jąstrach.

– To prawda. Przy wejściu głównym. A ty wchodziłaś od tyłu, zgadzasię?

Eve zamilkła, przyglądając się mężczyźnie z niedowierzaniem woczach.

– Jak widzisz, nie masz tu nic do powiedzenia, więc jeśli chcesz być ładnie traktowana, to usiądź sobiewygodnie.

Kiwnął głową ochroniarzowi, a on z niepotrzebną brutalnością chwycił dziewczynę za ramię i szarpiąc, zaprowadził w stronę pustego fotela, po czym popchnął ją napoduszki.

Skrzywiłem się na ten widok. Miałem swoje za uszami, ale takie traktowanie kobiet nie przystoi żadnemu mężczyźnie. Kątem oka zobaczyłem, że jest bliska płaczu, lecz na razie starała się ze wszystkich sił pokazywać dumę i wyższość nad tą irracjonalnąsytuacją.

Odważna.

– Ciesz się chwilą przerwy i módl się, bym to ja wygrał. – Edward uśmiechnął się miło, wręczprzyjacielsko.

Eve opuściła głowę, a ja miałem wrażenie, że dosłownie widzę, jak trybiki w jej głowie zaczynają kręcić się w zastraszającymtempie.

– Zapomnij, mała wyjdzie dzisiaj ze mną. – Alex zaczął tasować karty, zerkając na Edwarda lodowatym spojrzeniem niebieskichoczu.

– Ja też dołączam! – Usłyszałem głos mężczyzny, który wcześniej stał przy dziewczynie, próbując nieudolnie się do niej zbliżyć. – Nagroda wartaryzyka!

Popatrzyłem na Eve. Wyglądała, jakby miała zaraz rzucić się przezokno.

– Doskonale, w takim razie zaczynaj… – Edward nie skończył mówić, gdyż wszedłem mu wsłowo.

– I ja siędołączam.

Wszyscy spojrzeli na mnie lekko zaskoczeni. Nawet nasza drobna „nagroda” uniosławzrok.

– Ty? – Olivia, która chyba świetnie się bawiła podczas tej szopki, na chwilęoniemiała.

– A czemu nie? – Wzruszyłem ramionami. odpalając kolejnegopapierosa.

Uniosłem kąciki ust w stronę towarzystwa i zaciągnąłem siędymem.

– Nie podoba się coś? – zapytałem, a z każdym kolejnym słowem z ust i nosa wydobywały się kłęby nikotyny i innych smolistych zapachów połączonych zczekoladą.

– Czuję, że to będzie ekscytująca rozgrywka! – Edward zatarł ręce i zebrał ze stołu swoje pięćkart.

Rozdział 8

Nie lubiłem grać w pokera. Drażniła mnie ta rozrywka, a do tego stawka była naprawdę wysoka i nie chodziło już o cnotę czy życie kelnerki. To mnie interesowało najmniej. Jeśli jednak wuj dowie się, że nie dopilnowałem interesu, będę mieć zdrowoprzekichane.

– Czego się wpieprzasz, Castella? – Usłyszałem cichepytanie.

Uniosłem wzrok znad kart. Alex przyglądał mi się podejrzliwie, zaciskając zęby na drogim cygarze. Woń używki była o wiele mocniejsza niż ta pochodząca od moichcygaretek.

– Czasami mam wielką chęć zamącenia atmosfery bądź wprowadzenia chaosu w towarzystwie. Ot tak, dla zabawy – odpowiedziałem, uśmiechając się szeroko w stronę coraz bardziej podminowanegofaceta.

Najgorsze było to, że ten właśnie facet był chyba najgorszy ze wszystkich. Tak jak stwierdziłem na samym początku, kiedy tylko pojawił się z Edwardem w pomieszczeniu. Zadrzyj z nim, a będziesz mieć swoje upragnione kłopoty. Ależ sięwpierdo…

Rozmyślania przerwał mi triumfalny okrzyk. Edward odkrył swoje karty, a ja uniosłembrwi.

Kareta.

– W końcu jakaś dobra karta. Brawo, Edwardzie. – Alex zaciągnął się głęboko szarymdymem.

Zgasiłem niedopałek w przepełnionej już popielniczce. Widziałem, jak popiół osypuje się po bokach. Właściwie pokój praktycznie zasnuty był mgłą, twarze moich niechcianych towarzyszy rozgrywki powoli rozmazywały się w szarych, zatruwających organizmkłębach.

Obok mnie starszy mężczyzna pasował, odrzucając marną parę. Nie był w tym dobry, zdawał sobie z tego sprawę. I dobrze, mniej przeciwników dla mnie. Spojrzałem na Alexa. Widziałem, że próbuje odgadnąć, o czym myślę, jaki podejmę krok, co zrobię z kartami, aby tylko wygrać, więcja…

Zacząłem myśleć o tym, jaki jogurt kupię jutro na śniadanie i jakimi epitetami obrzucę kawiarnię, kiedy będę ją mijał podczas porannegotreningu.

Alex chyba zorientował się po moim maślanym spojrzeniu i głupim uśmieszku, że niczego nie wskóra odgadywaniem, więc postanowił zadać ostatecznycios.

Zerknąłem na karty i wciągnąłem głośno powietrze przez zęby. Spod byka spoglądały na mnie w kolejności od najmniejszej, donajwiększej:

Szóstka, siódemka, ósemka, dziewiątka, dziesiątkaczerwo.

– No ładnie… – wymamrotałem pod nosem, przygryzając dolną wargę zzakłopotaniem.

– Rozumiem, że to tyle panowie. – Alex wstał powoli od stołu i podszedł dodziewczyny.

Ta spojrzała na niego, nie ukrywając obrzydzenia, lecz nie ruszyła się nawet o milimetr, kiedy on nakazał jej wstać. W końcu złapał ją za krawat i szarpnął w górę, sprawiając, że materiałowa pętla zacisnęła się na jej delikatnejszyi.

– Nie jestem ekspertem w dziedzinie pokera, ale… – zacząłem, wpatrując się uważnie w swojekarty.

Alex zerknął w moją stronę nie puszczając kelnerki, Olivia uniosła jasną brew, znudzona już tą sytuacją, a Edward nie był w stanie nawet na mnie spojrzeć. Jedynie niedoszły amant zerknął w moje karty i gwizdnąłprzeciągle.

– Ale jeśli mam dziewiątkę, dziesiątkę, waleta, damę i króla kier, to znaczy, że mam mocniejsze ustawienie, prawda? – skończyłem, przekręcając obrazki w stronę Alexa, na co ten zamarł, puszczająckrawat.

Zapadła cisza przerywana pokasływaniem przyduszonejdziewczyny.

– Chyba wygrałem – oznajmiłem, odsuwając się od stolika iwyjmując…

O zgrozo! Ostatnia cygaretka? Ile ja ich wypaliłem tego wieczoru!? Chwilę zastanawiałem się nad widokiem, jaki zastałem w paczce, lecz w końcu wybrałem ostatnią używkę i wpakowałem między zęby. Odpaliłem zapalniczką i niespiesznie podszedłem do towarzystwa, zaciągając się dymem, choć tak naprawdę mogłem nie brać papierosa, a jedynie porządnie odetchnąć. Efekt byłby takisam.