Szafirowe kłopoty - Marta Kmieć - ebook + książka

Szafirowe kłopoty ebook

Kmieć Marta

3,9

Opis

Wioletta – policjantka z Wrocławia – wciąż goni za pewnym grającym jej na nosie złodziejem. W końcu dostaje informacje o skoku na największy wydobyty w Polsce szafir, który został pokazany w muzeum w Wałbrzychu. Dzięki jej interwencji kradzież zostaje udaremniona, lecz złodziej wymyka się z kajdanek i planuje odwiedzić kolejne muzeum, gdzie zostanie pokazany szafir. Tym razem w Krakowie. Wioletta postanawia się tam udać, choć poszukiwania i nadmiar pracy powoli dają się we znaki, przez co ma przymusowe wolne. Niestety, krakowska policja nie zgadza się, aby uczestniczyła w ochronie, zgadza się natomiast na podanie wszystkich informacji.

 

Pomimo urlopu Wioletta wybiera się z przyjaciółką na wystawę, dostała bowiem wiadomość od samego złodzieja, że ten również zamierza się tam pojawić. Gdy w końcu go spotyka, staje się coś, czego w życiu by się nie spodziewała. Przez chwilową awarię światła ktoś zdąża ukraść kamień, a ją posądzić o kradzież, sam złodziej zaś się ulatnia.

 

Kobieta postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i oczyścić się z zarzutów. Odnajduje złodzieja, lecz okazuje się, że tym razem to nie jego wina. Antoni, który do tej pory bardzo dobrze bawił się w „policjantkę i złodzieja”, bojąc się, że straci możliwość dalszej rozgrywki, postanawia pomóc kobiecie w dorwaniu tego, który naprawdę ukradł kamień, i oczyszczeniu policjantki z zarzutów. Do tego miszmaszu dochodzi jeszcze pościg ze strony mafii, której boss jest właścicielem szafiru. Wioletta wraz z Antonim muszą poradzić sobie nie tylko z rozwikłaniem tajemnicy, ale również ze ścigającą ich policją i mafią.

 

Jednym słowem szafirowy galimatias.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (22 oceny)
6
9
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wandalka

Nie oderwiesz się od lektury

wesoła, wartka akcja, dobre dialogi. polecam
10
Rudatosia

Nie oderwiesz się od lektury

spoko
00
mysza87

Nie oderwiesz się od lektury

Wioletta jest zdeterminowaną policjantką z Wrocławia, która próbuje złapać pewnego złodzieja, który cały czas gra na jej nosie. Dostaje informacje, że będzie chciał ukraść w Polsce szafir, który ma być wystawiony w muzeum w Wałbrzychu. Dzięki jej sprytowi udaje, się złapać złodzieja jednak wymyka się jej i będzie chciał ukraść szafir na kolejnej wystawie tym razem w Krakowie. Jednak krakowska policja ma swoje metody i nie pozwala jej brać udziału w akcji. Jednak mimo to, postanawia tam być i wpada w nie lada kłopoty i musi z pomocą złodzieja udowodnić swoją niewinność. To moje pierwsze spotkanie z autorką i muszę przyznać, że udane. Książkę czytało się z czystą przyjemnością. Może nie ma tu jakiś spektakularnych zwrotów akcji, ale jest akcja, tempo, do tego spora dawka dobrego humoru. Objętościowo książka jest dość cienka, co też wpływa na jakość czytania, do tego nie ma jakiś zbędnych opisów. Pomysł na książkę bardzo fajny, bo mamy jednocześnie motyw kradzieży, pościg, czy też sam pr...
00
halyna_and_books

Dobrze spędzony czas

Wioletta to policjantka, która od dłuższego czasu goni za złodziejem, który umiejętnie jej umyka. Splot wydarzeń i chęć dorwania Antoniego, powoduje, że to Wioleta zostaje uznana za winną kradzieży szafiru. Jednym słowem poplątane z pomieszanym 😅 Czytając opis miałam nadzieję na dużą dawkę humoru (w końcu miała to być komedia) i dużo akcji. Niestety coś poszło nie tak. Ogólny pomysł na książkę i fabułę jest bardzo dobry. Zabrakło mi jednak humoru. Bohaterowie niby coś tam się przekomarzali ze sobą, ale nie bawiło mnie to tak, by się śmiać w głos. Akcja też była mało dynamiczna. Bardziej bym ją określiła jako poplątana, przez co parę razy zgubiłam wątek. Ale to też pewnie przez opisy i niektóre ,, dziwne,, słowa.  Na plus zasługuje kreacja bohaterów. Wioleta uparta kobieta, dążąca do wyjaśnienia nieporozumienia. Antoni zaś lekkoduch, lubiący żarty, ale kiedy trzeba stawał na wysokości zadania i pomagał kobiecie. Pod koniec akcja nabrała rozpędu, zaczęło się dziać i to było super. Ogó...
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Symfonia

Szafirowe kłopoty

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Marta Kmieć, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Byjeng/istockphoto

Wektor przy nagłówkach: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-522-9

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 1

Cisza, jaka panowała w muzeum w Wałbrzychu, dla jednych mogła być przytłaczająca. Dla niego była czystym felietonem milczenia, zadumy, bez dźwięku i pustki wypełniającej uszy. Kochał ciszę. Odnajdywał w niej spokój i ukojenie. Wypełniała go całego, sprawiając, że czuł się niczym cień w wielkim, mrocznym pomieszczeniu. Pomagała mu także skupić się na czekającym go zadaniu.

Odliczanie do zamknięcia wreszcie zakończyło się sukcesem. Usłyszał ciche przekręcenie kluczy i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Poruszył zdrętwiałymi ramionami. Choć jego ciało przygotowane było do takich warunków, nadal odczuwał znaczny dyskomfort zastygłych mięśni. Ale co się dziwić, jeśli udawał manekina przez bite sześć godzin. Schodząc z podestu, czuł dumę z powodu pokonania własnych słabości, choć w duszy wył z bólu, gdy kręgosłup zaskamlał melodię buntu, strzykając po kolei każdym kręgiem. Rozmasowawszy najboleśniejsze miejsca, spojrzał szarymi oczami w kąty pomieszczenia.

Dwie kamery, nie będzie z tym problemu. Zabezpieczenia były tu nad wyraz słabe, jak na to, co dzisiaj wystawiali. Uniósł dłoń i podrapał się po grdyce przysłoniętej kołnierzem czarnego golfa i ruszył przed siebie. Skrzywił się, usłyszawszy dźwięk własnych butów na linoleum. Odgłos był w tej chwili niczym gong. Ranił zmysł słuchu, powodował wibracje w ciele.

Wtem ujrzał ruch po prawej stronie. Przeniósł spojrzenie i z duszą na ramieniu błyskawicznie przyjął obronną pozę, unosząc pięści.

Zamrugał kilka razy, wpatrując się w milczącego przeciwnika.

Był gotowy na wszystko. Na cios, jaki padnie w jego stronę, i na to, jak szybko będzie musiał zareagować. Poruszył palcami, wyzwalając przy tym dźwięk tarcia i stukot kostek.

Przeciwnik wykonał ten sam ruch. Spiął się jeszcze mocniej, przez co uwydatniły się mięśnie smukłych ramion okrytych czarnym materiałem. Oponent zrobił to samo.

Przyjrzał mu się. Nie dość, że papugował go, to jeszcze wyglądał jak zapłakana kurtyzana po ciosie patelnią w twarz!

Zaraz…

Odetchnął cicho, jednocześnie fukając na siebie w myślach za własny idiotyzm. Właśnie stał przed humanoidalnym lustrem, które było częścią większej instalacji artystycznej.

Uniósł dłoń i pomasował plastikową brodę maski, by następnie infantylnym gestem zarzucić sztuczne rude loki na plecy.

– Debil… – mruknął do siebie, jednocześnie uspokajając galopujące serce.

Ponownie przyjrzał się sobie w lustrze, poprawił rękawy golfa, strzepnął niewidzialny kurz z lewego ramienia i nie przedłużając, wyjął zza paska niewielką puszkę czarnego spreju, by zamazać soczewkę obiektywu kamery, co szybko uczynił.

Tym, co najbardziej interesowało go w całym Centrum Nauki i Sztuki, był jeden wysoki, pomalowany na biało kubik. Na czerwonej poduszce ułożono coś, co dla laika mogło być czymś niepozornym, dla niego i personelu przybytku zaś niezwykle cennym artefaktem znalezionym na Dolnym Śląsku.

Szafir nie został jeszcze oszlifowany, lecz już teraz pysznił się głębokim kolorem błękitu. Powiadają, że dawno temu wyższe siły zaklęły w nim żywioł wody, dzięki czemu ma niezwykłe moce. Gdy weźmie się go w dłonie, obmywa duszę z nieczystości, powoduje u człowieka powrót do dawnych sił, wigoru. Ujmując to jednym słowem – odmładza.

Nie wierzył w te brednie. Chociaż nie. Jedna z legend opowiadanych mu przez babcię – kochaną starowinę, niech jej ziemia lekką będzie – głosiła, że ma potężną moc uwodzenia. I to akurat musiała być prawda, ponieważ kamień przyciągał spojrzenia i zachwyty. Nie było człowieka, który po dłuższym przyjrzeniu się niepozornej, chropowatej powierzchni nie zostałby zaczarowany przez szlachetny kamień. Do tego wielki niczym kurze jajko.

Tak. To jedyna bzdura, która okazała się prawdziwa. W końcu on również uległ urokowi szafiru.

Zdjął plastikową maskę i odetchnął głęboko. Miał dość duszenia się w tej poczwarze. Z grymasem zadowolenia na twarzy odrzucił od siebie przebranie i przejeżdżając dłonią po wąsikach w kolorze miedzianego blondu, potęgując tym ich zakręcenie, uśmiechnął się do siebie. Po chwili wahania wyjął jednak z tylnej kieszeni ciemnych spodni kominiarkę, w której pojawiło się nie tylko wycięcie na oczy, ale również na pięknie zadbane wąsy. Szybko włożył materiał na twarz, upewniając się, że włosom pod nosem nic się nie stało. W końcu trzeba było się jakoś prezentować.

– Hello, beautiful… – mruknął cicho, wkładając rękawiczkę, i sięgnął po kamień, który zalśnił strwożonym blaskiem na myśl, że właśnie zostaje skradziony.

Oczywiście, gdyby kamień potrafił myśleć.

Triumf nie trwał długo.

Właśnie zbierał się do wyjścia, gdy nagle ktoś z wielkim hukiem wpadł do sali, krzycząc coś o policji i że jest otoczony. Zaskoczony mężczyzna nie stracił rezonu. Nawet wtedy, kiedy źrenice natychmiastowo zwęziły się, gdy włączono rażące światło lamp LED-owych. Mrugając kilka razy, odzyskał ostrość widzenia i uśmiechnął się lekko na widok trzech funkcjonariuszy mierzących do niego z broni, stojącego w drzwiach dyrektora ośrodka, który najlepsze lata miał już za sobą, i jednej z pracownic, która była tak przerażona, jak przerażony powinien był być złodziej w tej sytuacji.

– Mamy go, powtarzam, mamy go! – zawołał młodszy z policjantów, nie spuszczając oka z mężczyzny.

– Na co czekacie?! Zakujcie go! Aresztujcie! – zawołał dyrektor, opluwając się przy tym nadmiernie śliną, ale chyba nawet tego nie zauważył.

– Zostawcie to mnie! – odezwała się kobieta, jej głos był złodziejowi bardzo dobrze znany.

Gdyby miał porównać, powiedziałby, że głos ten przypomina mu delikatność letniego wiatru i ostrość miodu gryczanego, odczuwał przyjemne mrowienie w płucach.

A może po prostu był to strach?

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy stanęła w drzwiach. Średniego wzrostu z cudownie wypracowaną sylwetką wiecznie zakrytą niedopasowanym strojem w postaci źle dobranych żakietów. Długie, ciemnobrązowe loki lśniły zdrowym blaskiem. Orzechowe oczy ciskały błyskawice, a lekko zadarty nos, na którym dłoń losu zasiała kilkanaście uroczych piegów, jak zawsze zmarszczony z powodu wściekłości.

– Ach, panna Wioletta! Jak zwykle zaszczytem jest dla mnie spotkać panią. Ale tym razem czuję się niedoceniony. Tylko trzej policjanci? Hańba ci, pani…

– Zamknij się albo przysięgam, że jeszcze słowo i więzienną papkę będziesz wciągał przez słomkę – warknęła, zaciskając dłonie w pięści.

– Strasznie jesteś drażliwa – zauważył. – Czyżby nagła fala? Ciotka przyjechała czerwonym fordem? – zapytał, przypominając sobie to dziwne hasło zasłyszane, gdy miał pięć lat i pytał się, co dolega mamie, że jest taka sfrustrowana.

Miał ogromną ochotę na kontynuowanie figlarnych docinków, lecz widząc coraz bielsze knykcie i większy rumieniec na twarzy kobiety, zaniechał dalszych komentarzy. Bądź co bądź cenił sobie swój całkiem niebrzydki nos odziedziczony po pradziadku, który był podobno szlachcicem… czy kimś tam.

– Schowaj broń. Idziesz ze mną, masz go przytrzymać – powiedziała do funkcjonariusza o upodobaniu do szczekania oczywistości.

Chłopak z nadmiernym entuzjazmem wykonał polecenie i ruszył za tymczasową szefową.

– Obróć się – warknęła niczym rasowa suka między psami.

– A nie lepiej użyć słowa „proszę”? – zasugerował, lecz zaraz tego pożałował, gdy Wioletta dała znać ruchem głowy, na co młody policjant dość brutalnie złapał go za ramię i odwrócił, wykręcając ręce za plecy.

– Cóż za… brak manier – wycedził przez zęby.

– Zaraz będziesz się martwił brakiem uzębienia – odpowiedziała i spojrzała na niego po ponownym obrocie.

Widząc kuriozalnie wyciętą kominiarkę, skrzywiła się i chwyciła na czubku głowy, by zamaszystym ruchem ściągnąć ją, mierzwiąc przy tym włosy i wąsy złodzieja.

– Ej, ostrożnie! Wiesz, ile czasu poświęcam na pielęgnację? – zawołał oburzony.

– Matko święta, ile ty masz lat!? – zawołała wściekła, rzucając kominiarkę na ziemię. – Gdzie kamień!?

– Schowany – oznajmił, unosząc dumnie głowę. Kilka przydługich pasemek w takim samym kolorze co wąsy opadło mu po bokach twarzy.

– Mógłbyś to przyciąć, wyglądasz jak plastuś – burknęła i nie czekając, zaczęła obszukiwać złodzieja.

W końcu wsadziła dłoń do kieszeni spodni i wyczuwając twardy kształt uniosła brwi.

– Kochanie, to nie kamień.

Uśmiechnął się szeroko, lecz po tym cała wesołość uszła z niego razem z powietrzem, gdy odczuł silny cios w newralgiczne miejsce. Jedyne, co podniosło go na duchu, to cichy syk pozostałych osób, które połączyły się z nim w bólu.

– O… popatrz, jednak kamień. – Uśmiechnęła się słodko, wyjmując z kieszeni szafir.

– Brawo… – wydusił nieco wyższym głosem. – Możesz być z siebie dumna. Pozbawiłaś mnie nie tylko chwilowego klejnotu…

– Spokojnie. W pierdlu znajdzie się ktoś, kto udzieli ci darmowego masażu. Zabierz mi go z oczu – powiedziała, kierując spojrzenie na policjanta.

Ten nie czekając, pociągnął skulonego mężczyznę prosto do wyjścia.

– Dziękuję! Gdyby nie pani… aż boję się myśleć co by się stało! – zawołał dyrektor ośrodka. – Kamień należy do naszego wpływowego przyjaciela, wolałbym, żeby nie opuszczał tego miejsca. Tym bardziej że za trzy tygodnie ma być jeszcze pokazany w muzeum w Krakowie!

– Mnie też ulżyło. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, ile razy zagrał mi na nosie… – mruknęła, zerkając na drzwi.

– No tak, tak, rozumiem. To musi być trudne…

Mężczyzna zaczął trajkotać, ale Wioletta nie zwracała na niego uwagi. Coś z tyłu głowy zaczęło niebezpiecznie wiercić i sprowadzać od karku przez barki, aż do płuc to okropne, złe przeczucie. Instynkt energicznie wciskał przycisk alarm.

– Przepraszam, muszę przypilnować, by został dowieziony na komisariat – powiedziała, oddając w dłonie dyrektora kamień szlachetny, i nie zwracając uwagi na starszego człowieka, wyszła z pomieszczenia.

Rozdział 2

– To przecież jakiś koszmar… – jęknęła, siedząc nad papierami.

Piąty kubek kawy w Starbucksie stał obok otwartego laptopa, na którym widniały akta różnych spraw związanych z tym samym człowiekiem.

– Cześć, Wiola! – Usłyszała dobrze znany jej głos serdecznej przyjaciółki. – Wiolka! Wyglądasz okropnie – stwierdziła Asia, siadając naprzeciw kobiety.

Była wesołą, wysoką kobietą o pociągłej twarzy, popielatych oczach i blond włosach do ramion. Szczupłą sylwetkę opinała ładna, elegancka sukienka do kolan w kolorze beżu. Całokształt dopełniała złota, subtelna biżuteria w postaci małych, okrągłych kolczyków, łańcuszka z różyczką i bransoletki do kompletu. Dodatkową ozdobą była jeszcze śliczna, wąska obrączka.

– Tak? Dobrze, że nie widziałaś mnie jakieś… pięć godzin temu – odburknęła w odpowiedzi.

– Pięć godzin temu była czwarta nad ranem…

– No i? – zapytała Wioletta, drżącą dłonią sięgając po kawę.

Asia przyglądała się niepewnie przyjaciółce.

– Ile wypiłaś dzisiaj kawy?

– Za mało – oznajmiła, unosząc kubek.

Niestety, plan skatowania żołądka kolejną porcją kofeiny spalił na panewce.

Asia sprawnym ruchem wyszarpnęła Wioletcie kubek z dłoni.

– Chcesz mi zabrać ostatnią radość z życia!? – zawołała płaczliwym tonem.

– Wiolka, ogarnij się! Czy ty nie masz nic innego do roboty? – zapytała, marszcząc brwi.

– Nie, muszę go złapać, zakneblować i związać! A potem będę go kopać tak długo, aż poczuję ziemię pod butem! Następnie zakopię go i zatańczę na jego grobie z pieśnią na ustach! Nie spocznę, dopóki tego nie zrobię!

Asia zamrugała kilka razy, widząc stan przyjaciółki.

– Wiola. Kocham cię, ale zachowujesz się jak wariatka – oznajmiła, odsuwając kubek z kawą od wyciągających się dłoni kobiety.

– Aśka, nie rozumiesz… muszę go złapać, inaczej moja kariera padnie! Nie mogę na to pozwolić! Aśka, proszę! Oddaj mi kawę!

– Wiola, uspokój się. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz. Cała potargana, masz cienie pod oczami tak wielkie, że turyści mogą się chować w słoneczny dzień! Konkubina menela przy tobie wygląda niczym top model! Weź się w garść! – fuknęła, a widząc, że przyjaciółka olewa ją, wtapiając zaszklone ze zmęczenia oczy w ekran, zamknęła laptop.

– Hyyy… jak mogłaś?! To zdrada stanu! Mogę cię aresztować za utrudnianie śledztwa! – zawołała, celując palcem, jak myślała, w nos, lecz nie trafiła co najmniej o centymetr. – Który nos jest twój? – zapytała po kilku sekundach mrużenia oczu.

Asia westchnęła i odsunęła od siebie dłoń przyjaciółki.

– Widzisz? Popadasz w paranoję. Potrzebujesz odpoczynku. Czy dzisiaj masz dzień pracujący? – zapytała z troską w głosie.

– Tak – odpowiedziała bez chwili wahania.

– Ale… taki grafikowy?

Tym razem nastąpiła krótkotrwała cisza.

– Tak…

– Nie kłam – rzuciła, marszcząc brwi.

– Skąd wiesz, że kłamię!? – zawołała oburzona.

Asia uniosła sceptycznie brwi.

– Zawsze opóźniasz odpowiedź przy próbie kłamstwa.

Wioletta jęknęła przeciągle, ukrywając twarz w dłoniach. Przyjaciółka zaniepokoiła się o kobietę. Wyglądała gorzej niż siedem nieszczęść. Minął miesiąc, a wymizerniała, jakby przez pół roku stosowała dziwną, restrykcyjną dietę wyniszczającą organizm.

– Przepraszam, czy tamten stolik jest wolny? – Usłyszała obok siebie cichy głos.

– Tak, proszę śmiało. – Aśka machnęła w stronę wolnego miejsca, uśmiechając się do nieśmiałego klienta, który jedynie skinął głową, nieznacznie unosząc ciemne nakrycie głowy, prezentując lekką siwiznę, i zajął miejsce za Wiolettą, zatapiając się w porannej gazecie.

– No dobrze. Już, uspokój się. Głęboki wdech i śmiało, opowiadaj. Wyrzuć to z siebie.

Wioletta pociągnęła cicho nosem. Jeszcze raz przetarła zmęczoną twarz i westchnęła cicho. Opowiedziała całe zajście. Jak go złapali, durne docinki, triumfalne znalezienie szafiru…

– Ale jak wyszłam, okazało się, że ten… – już miała rzucić kąśliwe przekleństwo, lecz w ostatniej chwili została powstrzymana przez przyjaciółkę – pajac ot tak zdjął kajdanki, oddał je zszokowanemu policjantowi i pognał w podskokach w ciemność! W ciemność! Zniknął niczym pieprzona Wróżka Zębuszka! A ja to widziałam, ale nie dałam już rady go dogonić! Kamery też nie pomogły, bo ich rozdzielczość jest tak cudowna, jakbyś nagrywała UFO prodiżem! – Po ponownym ujściu wściekłości opadła bez sił na oparcie krzesła.

– I co teraz? – zapytała.

– Jestem pewna, że nie daruje sobie skoku na kryształ. Dlatego tu przyjechałam. Od miesiąca koczuję w pobliżu muzeum i zastawiam sidła, ale nie mogę go złapać.

– Skąd ta pewność? Co, jeśli właśnie okrada jakiś bank albo jubilera? – zapytała zdziwiona przyjaciółka.

Wioletta z kamienną twarzą wyciągnęła telefon i pokazała jej SMS, który dostała dzień po niespodziewanym rozstaniu się z panem wąsem. Asia uniosła brwi, czytając treść.

Nawet kłęby szarej, eterycznej aury Krakowa nie sprawią, że uroda szafiru zblednie, a tylko jaśnieje większą mocą. Znasz legendę o mocy tego kamienia? Co prawda to tylko przypowiastka z dziecięcych kołysanek, lecz zasiane ziarno stanowi powoli wznoszący się plon, który zapuszcza korzenie daleko w głąb bajecznej historii. Wędrujące w dół pędy umacniają się w wierzeniu, że iskra widoczna w oczach opowiadających MUSI zawierać choć cień prawdy. Pragnę się przekonać, czy ponownie tak zadziała i na mnie… Widzisz…

– Czy on jest normalny? – zapytała, darując sobie dalsze czytanie.

– Mnie pytasz? On mi w jednej wiadomości odwalił całą esencję Orzeszkowej! – zawołała, uderzając pięścią w stół tak mocno, że klient siedzący za nią podskoczył wystraszony i zerknął przez ramię na znajdujące się za nim kobiety.

– Najmocniej pana przepraszamy! – zawołała Asia i zgromiła przyjaciółkę wzrokiem.

– Przepraszam – wymamrotała skruszonym głosem Wioletta.

– No dobrze – Asia splotła dłonie przed sobą, opierając łokcie na stoliku – Wiolu, posłuchaj mnie teraz. Musisz odrobinę zejść z tonu. Wykończysz się! Wiesz, w policji jest jeszcze wielu innych pracowników, nie jesteś sama.

– Ale…

– Wiolka! Spójrz na siebie! – przerwała jej, wystawiając otwartą dłoń. – Wyglądasz jak siedem nieszczęść! Kiedy ostatni raz wychodziłaś z domu tak dla siebie? Spotkałaś się z kimś?

– Teraz spotykam się z tobą – wymamrotała Wioletta, unosząc stronę akt rozsypanych na stole.

Asia zacisnęła usta w wąską kreskę, wyrwała dokument i uderzyła nim w stół.

– Wiolka… spotkałyśmy się tylko dlatego, że przyjechałaś tu służbowo. Do tego zamiast skupić się na rozmowie, znowu odlatujesz w papierach. Kiedy ostatnio kochałaś…

– Kocham siebie, wystarczy mi – wtrąciła się butnie, dodatkowo splatając ręce na piersi niczym obrażone dziecko.

– Nie w tym sensie…

– Och… – Wioletta zarumieniła się na tę myśl. – Dawno, nie wspominam dobrze, nie mam ochoty, nie potrzebuję.

– Kobieto, zacznij żyć, inaczej wszystko przecieknie ci przez palce, i to z powodu faceta, którego nawet nie lubisz! – zawołała.

Wioletta przygryzła dolną wargę, jak zawsze miała w zwyczaju, gdy się zamyślała. Spojrzała na dokumenty. Praca była dla niej wszystkim. Odnajdywała się w niej, uwielbiała ją. Dzięki niej czuła, że jest w stanie coś zrobić, pomóc. Że jest w stanie ochronić ludzi, którzy tego potrzebują. Nie pozwoli ponownie na to, by ktoś bezkarnie chodził po ulicach zadowolony z kolejnego wyskoku. Ale ostatnio przez nieuchwytność tego jednego delikwenta praca stała się wręcz piekłem. Wioletta nie mogła znieść myśli, że jest o krok przed nią, choć niedawno w końcu zrównała z nim chód. Była przemęczona. Do tego coraz gorzej spała, a ostatnie dni przeleciały niczym najnowocześniejsza kolej, omijając przystanki zatytułowane „Urlop”.

– Może masz rację – westchnęła, spuszczając głowę. Kilka loków spadło na jej twarz. – Jestem taka zmęczona – dodała ciszej.

Asia już miała rzucić kąśliwą uwagę, lecz darowała sobie. Do tego odczuwała po prostu żal z powodu przyjaciółki. Dawała z siebie wszystko, a czasem nawet więcej, niż była w stanie dźwignąć. W zamian otrzymywała niewiele.

– Może zostaw to krakowskiej policji, co?

– Mam odpuścić? – zapytała tak żałosnym tonem głosu, że przyjaciółce serce zacisnęło się boleśnie w piersi.

– Czasem… czasem warto, dla własnego dobra – powiedziała, ujmując delikatnie jej dłoń. – Nie chodzi mi o to, że nie wierzę w ciebie. Wierzę, i to bardzo mocno, ale nie mogę patrzeć na to, jak powoli się wyniszczasz.

Wioletta westchnęła ciężko. Była na skraju. Bardzo rzadko zdarzało się, by pozwoliła sobie odpuścić. Przeważnie działo się to wtedy, gdy w akcji brał udział silniejszy oddział, a i tak musieli trzymać ją, by nie poleciała za nimi, w biegu wkładając kamizelkę kuloodporną i za duży hełm.

– Mam pomysł. Zbierz to wszystko, spakuj i chodźmy do mnie. Mam dobre wino, napijemy się. Poplotkujemy jak za starych, dobrych czasów. Co ty na to? – zaproponowała, uśmiechając się w stronę Wioletty.

– W porządku. – Kiwnęła głową. Wtem poczuła, jak coś uderza w jej oparcie.

– Najmocniej przepraszam – odezwał się skruszony starszy mężczyzna, gdy przy wstawaniu zbyt mocno odsunął się od stolika.

– Nic się nie stało – odpowiedziała, machając przy tym dłonią w geście wybaczenia.

– To co? – Asia zerknęła na przyjaciółkę. – Idziemy?

– Jasne, przyda mi się mały reset – odpowiedziała, uśmiechając się lekko podczas pakowania laptopa do torby.

Właśnie zgarniała rozsypane dokumenty do teczki, gdy odczuła wibracje telefonu.

Nie zaprzestając czynności porządkowych, jedną ręką wyjęła komórkę. Stuknęła palcem w ekran, który zaraz zalśnił w odpowiedzi, i zerknęła na wiadomość. Zmarszczyła brwi, widząc kolejny, nieznany jej numer.

Asia aż podskoczyła, słysząc nagły, zbulwersowany okrzyk przyjaciółki. Z niepokojem przypatrywała się, jak kobieta w wielkim zdenerwowaniu wybiega z kafejki, rozgląda się, głośno złorzeczy, by zaraz wrócić do środka zupełnie ignorując zdziwione twarze pracowników.

– O nie! Ja tego tak nie zostawię… – warknęła, podchodząc do stolika, przy którym wcześniej siedział starszy mężczyzna.

Chwyciła pozostawioną gazetę, uniosła i zaraz pogniotła, wyładowując frustrację. Czarę goryczy przelała uśmiechnięta buźka narysowana na gazecie czarnym markerem.

– Co się stało!? – zapytała Asia, zastanawiając się, czy podejść, czy odczekać, aż złość kobiety zupełnie wyczerpie się na gniecionym papierze.

– Ten… ten starszy pan… to był on. – wysapała. – Tylko w przebraniu, a ja ze zmęczenia zignorowałam jego wygląd. Oj, nie… nie odpuszczę sobie. Dorwę go, choćby piekło miało zamarznąć!

Asia, widząc rodzący się w oczach przyjaciółki płomień, westchnęła ciężko.

Rozdział 3

– Proszę pozwolić mi pomóc! Wiem o nim chyba wszystko! – Wioletta aż wstała z krzesła, o mało nie powodując upadku Bogu ducha winnego mebla.

Komendant krakowskiej policji pracował już długo. Do tego miał swoje lata, dobijał sześćdziesiątki, choć nie było tego widać po postawnej sylwetce. Westchnąwszy ciężko, uniósł zmęczone spojrzenie podkrążonych oczu. A przecież tak niewiele zostało mu do emerytury. Za co musiał znosić rozhisteryzowane panny, które nawet nie pilnowały swojego rewiru?

– Panno Torosiewicz – zaczął ponownie, lecz drżący ton głosu świadczył o tym, że starszy mężczyzna powoli tracił cierpliwość. – Znamy sytuację, jesteśmy dobrze poinformowani i mamy już dobrze wyszkolony personel. Nic się nie stanie, może pani spać spokojnie.

– Nie rozumie pan, on jest…

– Wiem, kim jest! I proszę przestać podważać mój autorytet! Proszę pamiętać, że nie jest pani u siebie! – zagrzmiał, uderzając pięścią w biurko tak mocno, że kilka teczek z aktami spadło na ziemię.

Wioletta zamknęła usta z cichym kłapnięciem. Choć nie pokazała po sobie zdenerwowania, po kręgosłupie niczym na kolejce górskiej zdążył dwa razy przejechać strach.

Jacek Kazimierski, bo tak nazywał się komendant, wziął głęboki wdech i uniósł dłoń w geście przeprosin.

Nie chciał wybuchać, lecz Wioletta inaczej by się nie zamknęła i nie posłuchała go w ciszy. Do tego zdawał sobie sprawę, ile determinacji buzuje w jej młodym umyśle. Sam pamiętał początki swojej kariery. Było podobnie. A teraz uczuł żal do samego siebie z powodu tego, że zachowuje się tak jak jego ówczesny przełożony.

– Wiolu, pozwolisz, że przejdziemy na ty… – Zerknął na pobladłą kobietę, która jedynie kiwnęła głową w dość nieskoordynowany sposób. – Rozumiem twój zapał. Podziwiam go, ale musisz zostawić to nam, chyba że załatwisz sobie pozwolenie od wyższych instancji, by móc przeprowadzić z nami akcję.

Wioletta uniosła dłoń, lecz obnażone zęby w grymasie kiepskiego uśmiechu uświadomiły komendantowi, że niestety takowych pozwoleń nie załatwi bądź już próbowała i nie wyszło po jej myśli.

– Tak sądziłem. Jeśli chcesz kontynuować karierę, lepiej trzymaj się tego, co masz narzucone, ponieważ takie akcje pomogą ci szybko przygotowywać nowe CV, a tego raczej nie chcesz.

Wioletta zmarszczyła brwi.

– To groźba? – zapytała.

– Nie. Raczej dobra rada. Jeśli chcesz działać na własną rękę, zdobądź pozwolenia. Nie jestem w stanie zrobić nic więcej. Chyba że pozwoli pani zaprosić się na kawę, wtedy porozmawiamy i może dzięki temu zacznie pani działać jako informatorka. Co pani na to, pani Wioletto? – zaproponował.

– Wypiłam dzisiaj za dużo kawy… jeszcze jedna i umrę – odparła, opadając na krzesło bez życia.

Informatorka? Jej sensem istnienia była akcja! Jeśli jednak dzięki temu nie dopuści do ponownej próby kradzieży i zagra mu na tych jego zakręconych wąsach, chyba lepszej alternatywy nie znajdzie.

– Mamy też herbatę, nawet dwa rodzaje. – Komendant zaśmiał się, masując się po lekkim, siwym zaroście.

Wioletta uśmiechnęła się lekko, co oznaczało zgodę na taki zamiennik.

*

Muzeum Narodowe prezentowało się dumnie i wzniośle. W końcu zawieranie w sobie tych wszystkich skarbów robiło swoje. Główny gmach onieśmielał swą potęgą i choć budynek wydawał się być ociosanym tworem, nadal budził respekt. Wioletta wciągnęła głośno powietrze do płuc i stwierdziła, że na dzisiaj limit papierosów został wyczerpany. Szkoda tylko, że nie paliła. Ale jeszcze tydzień takiego życia i szybko zacznie.

– Gotowa na spędzenie miłych chwil na wystawie? – Usłyszała za plecami głos przyjaciółki.

– Chyba tak – westchnęła cicho, po czym skończyła dopijać pepsi kupioną w McDonaldzie.

Asia uśmiechnęła się i poprawiła białą torebkę na złotym łańcuszku przewieszoną przez ramię. Wzdrygnęła się, gdy do jej uszu doszedł dźwięk ostatnich wsysanych przez słomkę kropli.

Chwilę jeszcze przeczekała, aż w końcu nie wytrzymała.

– Zlituj się nad tym kubkiem! I pogódź się, że tam nic już nie ma! – zawołała.

Wioletta uniosła brew, lecz nie skończyła, dopóki sama nie stwierdziła, że oto nadszedł koniec napoju. Widząc minę przyjaciółki, wysunęła słomkę z ust i ostentacyjnie wyrzuciła papierowy kubek do kosza.

– Dzięki Bogu… – westchnęła Asia, masując się po nasadzie nosa.

– Bóg mnie do niczego nie zmusił – mruknęła Wioletta, kierując się w stronę wejścia do muzeum.

Wchodząc do środka, ujrzały stałą galerię rzemiosła artystycznego. Była ona niezmienna, tak jak jeszcze dwie wystawy – Broni i barw w Polsce oraz Galerii sztuki polskiej dwudziestego wieku. Mimo to tym razem nie interesowały się znanymi sobie pomieszczeniami, choć Wioletta nie mogła powstrzymać się od postoju przy jednym obrazie, który zawsze ją fascynował.

Dziewczyna z chryzantemami – dziełopędzla Olgi Boznańskiej przedstawiało młodziutką dziewczynę w szarej sukni. Jej blada twarz prezentowała powagę a piękne, duże, ciemne oczy ukrywały w sobie pewien niepokój. Jakby dziewczę nie stało tam z własnej woli, ale zostało zmuszone groźbą. Na ramiona opadały złocistorudawe loki, w dłoniach trzymała bukiet białych chryzantem. Za nią znajdowała się biała ściana, na której artystka dobrze uchwyciła ostry cień dziewczynki.

Za każdym razem, gdy Wioletta widziała obraz, miała ochotę podejść do dziecka i zapytać, co się takiego stało. Czego się boi. Zapewnić małą, że może jej zaufać. Jednocześnie sama odczuwała niepokój. W końcu obserwowała scenę z oczu artystki. A może sama Olga chciała przedstawić widok z oczu kogoś innego?

Wioletta się na tym nie znała. Nie miała pojęcia, ale po chwilowych przemyśleniach przy tym obrazie zawsze nachodziło ją nikłe poczucie winy za to, że była obserwatorem, który nigdy nic nie zrobi. Trzeba było przyznać, że artystka była naprawdę dobra w swojej dziedzinie, ponieważ wywoływała w Wioletcie wiele trudnych emocji, a przecież często to właśnie było celem sztuki. Oddziaływanie na emocje. Zaglądanie do psychiki i obserwowanie, którą strunę poruszy. Szczęście? Miłość? Gniew? A może smutek i poczucie winy? Wszystko mogło się stać.

– Piękny, prawda? – Usłyszała za sobą.

Wzdrygnęła się i spojrzała za siebie.

Ujrzała niezbyt wysokiego, chudego chłopaka z rudymi włosami, przenikliwym, miodowym spojrzeniem i zniekształconym grubymi szkłami. Wyglądał na studenta, mógł mieć najwyżej dwadzieścia jeden lat.

– Namalowała to w Monachium. Wtedy też zrezygnowała z tradycyjnych portretów dziecięcych i wprowadziła własną metodę malowania. Proszę spojrzeć na ruch pędzla. Jest stanowczy, silny. A przenikające się kolory? Coś niesamowitego. Do tego nie używała konturów. Wszystko zbudowane jest plamą.

Wioletta zacisnęła usta, ponownie przenosząc spojrzenie na obraz.

– Proszę mi wybaczyć, zupełnie nie znam się na sztuce, ale mówi to pan z takim przekonaniem, że jestem w stanie się z panem zgodzić – odpowiedziała rozbawiona.

Chłopak uniósł pomarańczowe brwi i ściągnął na prawo wąskie usta.

– Nie trzeba znać się na wszystkim, by móc wyrazić to, co czuje się, oglądając obraz. Ważne są emocje – odparł po chwili.

Wioletta kiwnęła głową.

– Przepraszam, ale na mnie już czas. Nie chcę zostawiać znajomej samej – powiedziała po chwili ciężkiej ciszy i dyskomfortu, którego najwyraźniej młodzian nie odczuwał.

– Nie ma za co przepraszać. To ja zaczepiłem – odpowiedział, nawet nie odwracając się w stronę kobiety.

To było dziwne spotkanie…

W końcu dołączyła do Asi i razem zawędrowały do sali wystaw tymczasowych. Zebrała się tam już spora liczba osób zachęconych nowym wernisażem złożonym z prac lokalnych artystów. Tematem przewodnim była geologia, co za tym idzie – artyści nie szczędzili sobie pomysłów, farb i przeróżnych technik malarskich. Przed oczami Wioletty migały odcienie akwamarynu, kobaltu, amarantu, cyklamenu, cytrynu i innych barw, których nazwy już nie pamiętała.

W większości barwne płótna przedstawiały wariacje na temat ziemi i minerałów. Lekkie pociągnięcia pędzlem zabarwionym błękitem, na który zaraz naniesiono farbę w kolorze kanarkowym, zmieszały się z wcześniej pociągniętymi szpachelką malarską paskami jagody i czerni. Soczyste pomarańcze wpadały w klincz z głębokim granatem. Beże delikatnie owijały się wokół szaroburych odcieni.

Z bliska widziało się chaos. Siłę pomieszaną z uległością. Wrogość z delikatnością. Lecz z daleka…

Gdy robiło się krok w tył, z całego chaosu, uniesienia i niepewności wyłaniały się pięknie oddane kryształy, minerały i skały. Wnętrza ziemi, jaskinie. Rzeki magmy imitujące ziemski krwiobieg, który kieruje się w głąb, napędzając serce Gai.

Na samym środku, na podeście stał ponownie ten sam szafir. Tym razem został pięknie oszlifowany na gładko, uwydatniając kształt kurzego jaja. Proces szlifu wyzwolił z chropowatej powierzchni głębię koloru.

Wioletta stanęła naprzeciw podestu. Nie słuchała Asi, która zachwycała się obrazami. Jej uwagę przykuł szlachetny kamień. Przynajmniej tak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka, ponieważ tak naprawdę wbiła spojrzenie orzechowych oczu nieco nad szafir.

– Asia, ja zaraz do ciebie… – zaczęła, lecz przyjaciółka stała odwrócona do niej plecami, oddając się czarowi kolorowej abstrakcji.

Wioletta westchnęła cicho, ale nie narzekała, bowiem dzięki temu nie musiała się tłumaczyć, dlaczego zostawia ją samą. Nie czekając dłużej, ruszyła żwawym krokiem przed siebie i stanęła obok mężczyzny przewyższającego ją o pół głowy. Nawet nie spojrzał na nią. Stał tak z lekkim uśmiechem z rękoma wsadzonymi do kieszeni brązowej, skórzanej kurtki stylizowanej na dawne pilotki. Modnie przycięte blond włosy okrywał kaszkiet w tym samym kolorze co kurtka. Szare oczy chowały się pod czerwonymi lenonkami. Leciutko przycięty, zakręcony wąs pysznił się swą idealnością.

– Nie myśl, że ci na to pozwolę – warknęła, wbijając spojrzenie w jego profil.

– Czy każdy człowiek w tym kraju zapomniał już o tym, że miło jest się przywitać na początku rozmowy? – westchnął cicho.

Wioletta naburmuszyła się jeszcze bardziej.

– W każdym razie miło mi panią widzieć. A właściwie pannę, czyż nie? – Uśmiechnął się szerzej, prezentując rząd równych perełek.

Chęć zabawienia się w poławiacza pereł aż buzowała w ciele Wioletty.

Brutalnego poławiacza pereł.

Takiego, który przy okazji wsadzi wielki harpun w tyłek wieloryba mającego owe perły. Taki, który zrobi z niego szaszłyka!

– Co ty tutaj robisz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Mężczyzna uniósł jasną brew w chwilowej zadumie.

– Kupiwszy ten oto bilet – wyjął z kieszeni niewielki kartonik z nazwą przybytku i wydrukowaną ceną – pozwoliłem sobie na przechadzkę po budynku w celu delektowania się wyrazem emocji i pasji przeróżnych artystów. Reasumując, przyszedłem na wystawę. To bodajże nie jest zabronione, prawda?

Wioletta z niedowierzaniem wbiła spojrzenie w bilet, a potem uniosła wzrok na mężczyznę.

– Do tego wiedziałem, że cię tu spotkam – dodał jak gdyby nigdy nic i teatralnym gestem łapiąc za daszek kaszkietu, zdjął go z lekkim uśmiechem, unosząc przy tym głowę.

Kobieta zamrugała kilka razy, zastanawiając się, o co mu chodzi. Złodziej odczekał jeszcze chwilę, lecz nie otrzymując wyczekiwanego efektu wydął dolną wargę.

– Nic nie powiesz? Nie ocenisz? – zapytał.

– O co ci chodzi?

– Podążając za twoją radą, zrobiłem porządek z fryzurą – oznajmił, ponownie przyjmując zawadiacki uśmiech.

Wioletta tym razem aż zachwiała się na piętach. Ukradkiem rozejrzała się, czy on na pewno zwraca się do niej.

– No nie, no… do mnie mówi – wymamrotała, lecz faktycznie, dopiero teraz przyjrzała się elementowi, który obecnie był absolutnie nieistotny.