Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzina od środka.
Brutalnie szczera, rewelacyjnie napisana opowieść o życiu kobiety we współczesnym świecie.
Agata to 42-letnia mieszkanka Warszawy. Ma męża, dzieci, matkę, siostrę i sekretnego kochanka. Ma też mieszkanie, a nawet dwie trzecie domu, choć należą one raczej do jej męża, który utrzymuje rodzinę. Ona zajmuje się dziećmi, praniem, sprzątaniem, a w wolnych chwilach pracą freelancerską.
Rodzina jest dla Agaty przede wszystkim źródłem frustracji, romans sprawia głównie cierpienie, a upragniona mieszczańskość stoi na glinianych nogach niepewnej sytuacji finansowej. Lata mijają, skóra wiotczeje, do menopauzy coraz bliżej, a życie, jakie sobie ułożyła, okazało się pomyłką. Rodzinny stan zawieszenia, za który Agata się obwinia, wszystkich unieszczęśliwia. Boi się jednak stracić to, co ma, i postanawia: ,,Będziemy nieszczęśliwi, ale przynajmniej tutaj, w tym domu”.
Szczęście to pełen ironii i czarnego humoru dramat psychologiczny o kobiecie, której życie układa się nie tak, jak chciała. Czy możemy stworzyć pełną ciepła i miłości relację, jeżeli wychowaliśmy się w jej braku? Jakie są możliwości ucieczki z nieszczęśliwego układu? Głęboka i prawdziwa opowieść o współczesnej rodzinie oraz jednej, konkretnej kobiecie. Trochę Karla Ovego Knausgaarda, trochę dzisiejszej Pani Bovary. Trochę smutku i sporo komedii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
1.
Nienawidzę tego rozmamłanego, słodkiego świata rodzin z dziećmi, powiedziałam. Tego przesłodzenia, tych wszystkich wyższościowych opowiadań, że kaszka jaglana jest zdrowsza od owsianki, która z kolei jest zdrowsza od płatków kukurydzianych, które z kolei. I tak dalej. Jakby się było za dobrym, żeby żreć płatki kukurydziane jak normalni ludzie. Albo płatki czekoladowe z piankami. Inne dzieci jakoś mogą jeść płatki kukurydziane, a nawet czekoladowe, tylko nie moje ą-ę dzieci, które chodzą na zajęcia z rytmiki do „Figi z Makiem”. Rytmiki, która jest gustownie retro, podkreślmy, a nie na żaden nowobogacki balet.
Nie wiem, czy kasza jaglana jest zdrowsza od płatków owsianych, powiedziała moja siostra. Chyba chodzi o to, żeby raz jeść kaszę jaglaną, a raz płatki owsiane. A czasem jeszcze płatki żytnie. Patrzyła mi poważnie w oczy na znak, że nie wolno mi zapominać o płatkach żytnich. I to wszystko najlepiej z dodatkiem różnych ziaren, powiedziała. Ale na pewno i kasza jaglana, i płatki owsiane są zdrowsze od płatków kukurydzianych. A z kolei płatki kukurydziane są zdrowsze od płatków czekoladowych z piankami. I dobrze o tym wiesz, i sama to wdrażasz, a mówisz tak tylko po to, żeby. W zasadzie nie wiem po co.
O Boże, nienawidzę rodzin, powiedziałam. Jestem jak André Gide. Nienawidzę rodzin.
Swojej też?, spytała moja siostra.
Swojej przede wszystkim, powiedziałam.
Miałam na myśli obie moje rodziny, nie tylko tę, którą założyłam, lecz także tę, z której pochodziłam, ale nie chciałam robić jej aż takiej przykrości. Ostatecznie była częścią rodziny, tej drugiej. Poza naszą mamą była w zasadzie jej jedyną częścią, byłoby to więc niemal jak powiedzieć, że jej nienawidzę. Lubiłam robić przykrości mojej siostrze, ale jednak w pewnych granicach.
Wzięłam sweter, który wisiał na oparciu mojego krzesła, i zarzuciłam go na plecy. Miałam na sobie już jeden sweter, pod nim podkoszulek z długim rękawem, pod tym podkoszulek na ramiączkach, oba podkoszulki były z H&M-u. Sweter był z Gapa, zrobiony z wełny merino, kupiła mi go moja siostra, kiedy była rok temu w Londynie.
Zimno ci?, spytała moja siostra.
Ten drugi sweter, który założyłam, rozpinany, był kaszmirowy, z TK Maxxa, też od mojej siostry. W ogóle, jakby się zastanowić, cała masa moich rzeczy była od mojej siostry, tej hojnej i niewymagającej żadnych podziękowań osoby, którą była moja siostra.
Trochę, powiedziałam. Nie uważasz, że jest tu zimno?
Nie. W każdym razie mnie nie, powiedziała moja siostra.
Tobie nigdy nie jest zimno. A mnie owszem, zwłaszcza tutaj, w tym domu.
Myślałam, że kochasz ten dom, powiedziała moja siostra.
Kiedy podkręcam ogrzewanie, Marcin natychmiast je skręca. Tak wygląda nasze życie, ja podkręcam ogrzewanie, on je skręca.
Moja siostra się roześmiała i na jej twarzy pojawiły się ślady dawnej urody. Były jak okruchy letniego pejzażu w nadmorskim kurorcie, które potem próbujemy odnaleźć w zimie, albo jak kawałki układanki, które ktoś pomieszał, albo jak tafla lodu przyprószona śniegiem, po której przeszedł człowiek. Przeszło wielu ludzi, i jeszcze ciągnęli sanki. Kiedyś moja siostra była taka piękna. Nasza mama miała na ścianie jej zdjęcie z dnia, w którym się zaręczyła, zrobione podobno przez przypadkowego przechodnia, jak obejmuje swojego narzeczonego Patryka, no niestety, i się uśmiecha. Uśmiecha się tak pięknie, z taką dobrą, niewinną, ufną radością, ufną w swoją przyszłość i w to, że ludzie na pewno cieszą się razem z nią. Ufną w sens całej tej imprezy. Nie wiedziałam, skąd ma w sobie taką ufność, której ja nigdy nie miałam. A teraz dorobiła się drugiego podbródka.
No to powiedz mu, że marzniesz, powiedziała. Nie możesz marznąć w swoim domu. Bo będziesz się przeziębiać.
Teraz nie jestem przeziębiona, powiedziałam szybko. Mam trochę dreszcze, ale to dlatego, że mi teraz zimno.
Moja siostra spojrzała na mnie zaalarmowana. Nie były to czasy zupełnie niewinnych przeziębień.
Mówię ci, nic mi nie jest, powiedziałam. Jest mi zimno, ale mnie prawie zawsze jest zimno. Tobie zawsze jest ciepło, a mnie zawsze jest zimno, tak jest i tyle.
Odwróciła się ode mnie z lekkim uśmiechem.
Wiedziałam, co ten uśmiech znaczy, znaczył, że znowu to robię, to coś, co ona o mnie wie, że robię, to znaczy epatuję moim czarnowidztwem. I nie może jej to nie rozśmieszyć, ale stara się nie okazać mi drwiny, ponieważ jest miłą, dobrą dziewczyną. Z klasą. Moja siostra była dziewczyną z klasą, to było chyba najlepsze określenie, z klasą, która brała się z samego dna jej dobrej i szczerej duszy. Teraz to już raczej kobietą, a może nawet babą. Babą coraz bardziej osuwającą się w otyłość.
No, tak czy inaczej, nie możesz marznąć, powiedziała.
Mówię mu to mniej więcej trzy razy dziennie, powiedziałam.
I co on na to?
Że jak sobie zażyczyłam domu, to muszę się przyzwyczaić do chłodu.
Moja siostra westchnęła.
A przecież to nawet nie jest dom.
Nie jest dom?
Tylko dwie trzecie domu. W zasadzie nawet mniej, bo bez ogrodu.
A sąsiadka naprawdę nie może wam pozwolić korzystać ze swojego?
A dlaczego by miała pozwolić?
Samą mnie dziwiło, że jestem w stanie tak z nią rozmawiać, tak po prostu. Wszystko, co mówiłam, było nieprawdziwe, każde słowo było nieprawdziwe, każdy gest też, nawet każdy mój wyraz twarzy. Wszystko coś udawało. Nie tylko w ten ogólny sposób, w jaki w naszych rozmowach z najbliższymi wszystko udaje, że znaczy coś innego niż to, co naprawdę znaczy, czyli kim jesteśmy w tej relacji, lecz również w szczególny sposób wynikający z mojej sytuacji. Z całej tej sytuacji z Tomaszem, która mnie przerażała. Jakie to było dziwne, że można tak po prostu siedzieć i mówić różne rzeczy, nie mówiąc zarazem ani słowa prawdy, a mimo to, żeby brzmiało to mniej więcej normalnie.
Telefon w tylnej kieszeni moich dżinsów zawibrował.
Czy to mogło być od Tomasza?
Nie mogło być od Tomasza, bo nigdy nie pisaliśmy do siebie esemesów. Zawsze pisaliśmy na Telegramie, który ustawiliśmy tak, żeby nie wysyłał powiadomień. Trzeba było wbić hasło, żeby w ogóle się ujawnił.
A mimo to pomyślałam, że może to od niego. Nie dostałam wiadomości od czterech dni, kiedy to wróciliśmy z Krakowa, czterech dni, z których każda minuta była coraz bardziej brzemienna strachem i upokorzeniem. Jeszcze chwila i urodzi się z nich potwór.
Jego milczenie musiało coś znaczyć, powtarzałam to sobie, na zmianę z powtarzaniem, że przecież z pewnością nic nie znaczy, poza tym, że po prostu nie jestem dla niego aż taka ważna i że ma inne rzeczy na głowie. A jeśli coś znaczyło, to co?
Że zamierzał zerwać?
A może po prostu umarł?
Nie umarł, tylko chciał zerwać, wiedziałam.
Ale może nie, może bez sensu zawsze spodziewałam się najgorszego? Byłam pod tym względem jak moja babcia. Ona też zawsze spodziewała się najgorszego. Moja babcia przeżyła jednak wojnę, a w jej ramach pierwszych Sowietów, Niemców, drugich Sowietów, a także wiele rzeczy przed wojną oraz po niej, i miała dobre wytłumaczenie dla swojego czarnowidztwa, w przeciwieństwie do mnie, która nie przeżyłam wojny.
Tak czy owak, babcia miała rację, spodziewając się najgorszego, i ja także miałam, bo przecież najgorsze się zmaterializuje, nie było co do tego wątpliwości.
No to nie wiem, co masz zrobić, powiedziała moja siostra.
Nic nie mogę zrobić, powiedziałam. Nie mogę się rozwieść. Dom jest Marcina, zresztą i tak ma na niego kredyt, na moje mieszkanie również jest kredyt, jak wiesz, we frankach, czyli w zasadzie jestem nadal winna tyle, ile pożyczyłam. Albo więcej. Pewnie więcej.
No tak.
Wiedziałam, co ma na końcu języka, że jej mąż Patryk, bankowiec, przestrzegał przed kredytem we frankach. Ale mógł sobie przestrzegać do woli, na przykład swoich bogatych kolegów, mnie nie było stać na kredyt inny niż we frankach.
Ale nie powiedziała tego. Nie chciała sprawiać mi przykrości.
Od kiedy urodziłam Antka, zarabiam totalne grosze, powiedziałam. W razie rozwodu nie mam niczego.
Kurczę, powiedziała. A jego praca, nic ci się z niej nie należy?
A co niby? Pewnie by mi płacił jakieś alimenty na dzieci.
No tak.
A poza tym nie wyobrażam sobie rozwodu. Tych wszystkich śród i co drugich weekendów. Co, dzieci miałyby stracić ten dom?
No tak, powiedziała. To by było ciężkie.
To by było niewyobrażalne.
Podwinęła rękaw, zobaczyłam bransoletkę, szeroką i płaską, zrobioną z zazębiających się kół. Do tego miała kolczyki, pasujące. Był to z pewnością kolejny zestaw biżuterii od młodej polskiej projektantki czy też mniej młodej polskiej projektantki, w każdym razie polskiej projektantki na dorobku, którą należało wesprzeć. Zawsze kupowała biżuterię od projektantek, które należało wesprzeć. Pewnie zresztą kupiła mi coś od niej na święta, pomyślałam. W sumie to dobrze, biżuteria nie była najbrzydsza, zwłaszcza jak na możliwości mojej siostry, która miała raczej średni gust. Szczerze mówiąc jednak, byłabym zadowolona nawet z mniej gustownego prezentu. Szczerze mówiąc, każdy prezent od mojej siostry sprawiał mi przyjemność, ponieważ każdy był drogi, moja siostra była bowiem bogata, i przez to ja także czułam się przez chwilę, jakbym była bogata, i to było zawsze przyjemną odmianą.
Nie wiem, co masz zrobić, powtórzyła.
Nienawidziłam chwil, w których moja siostra przestawała szukać rozwiązań dla moich problemów.
Zawsze się śmiałam z jej rozwiązań i uważałam, że są dobre dla innych, dla takich ludzi jak ona, a nie jak ja. Zarazem jednak nie znosiłam, kiedy dawała za wygraną, ponieważ to znaczyło, że nie traktuje mnie poważnie. Jak ktoś taki jak moja siostra mógł nie traktować poważnie kogoś takiego jak ja.
Co do esemesa, postanowiłam, że nie będę od razu sprawdzać telefonu. Dam sobie trochę czasu. Nie będę kobietą, która obsesyjnie sprawdza telefon. Przeciwnie, posiedzę tak jeszcze z moją siostrą, poepatuję moją skomplikowaną osobowością i pozwolę jej dyskretnie się ze mnie pośmiać, zarazem sama śmiejąc się z niej śmiejącej się ze mnie. Było to lepsze niż rozpadanie się na kawałki w związku z wiadomością od Tomasza. Czy też raczej jej brakiem. Będę kobietą, która ma inne sprawy, może ma nawet chwile, w których w ogóle nie pamięta o istnieniu swojego kochanka. Mimo że nie słyszeli się od czterech dni, a mieli się spotkać pojutrze, co wymagałoby jak najszybszego ustalenia konkretnej godziny. Do którego jeśli nie dojdzie, nie dojdzie również do spotkania. Co z kolei byłoby końcem świata.
A więc nie widzisz rozwiązania?
Masz na myśli, poza samobójstwem albo ucieczką na jedną z wysp karaibskich?, powiedziałam. Trynidad i Tobago.
Zaczęłam się zastanawiać, czy Trynidad i Tobago to jest wyspa karaibska. Może jest, może nie jest, a w zasadzie może są to dwie wyspy karaibskie, Trynidad oraz Tobago. Cholera wie. Zapewne musiały to być dwie wyspy. Ale pewnie moja siostra i tak tego nie wiedziała, a nawet jeśli wiedziała, nie była taka szybka, żeby mnie zgasić. A może po prostu była zbyt dobra, żeby mnie zgasić.
Na wyspę karaibską?, powiedziała.
Patrzyła w bok, do góry, gdzieś pomiędzy moją półką z książkami kucharskimi, trzema, a szafką z przyprawami i herbatą. Na jej ustach, tak kiedyś pięknych, w zasadzie nadal ładnych, choć skóra nad nimi już zaczynała się marszczyć, nadal błąkał się i drżał delikatny uśmiech, który mówił: uważam moją siostrę za wariatkę, choć próbuję jej tego nie okazywać.
Może tam, jak owoc, dojrzewa wiadomość od niego, i jeśli trochę poczekam, zerwę ją piękną i dorodną.
To jedyne dwa sensowne rozwiązania, jakie przychodzą mi do głowy, powiedziałam.
No tak, powiedziała moja siostra, próbując uspokoić uśmiech.
Po czym wyciągnęłam telefon i spojrzałam na esemesa.
Nie, nie był to esemes od Tomasza, ponieważ nie mógł to być esemes od Tomasza, ponieważ Tomasz nigdy nie pisał mi esemesów. Użytkownik Barnaba143 kupił Twój przedmiot na Allegro. Poczułam, że spadam, i spadałam chwilę, siedząc w tej głupiej kuchni i patrząc, jak moja siostra bawi się pierścionkiem. Był to mały, słodki, młodzieńczy pierścionek z cyrkonią, z czasów studenckiej biedy, który sąsiadował z kilkoma dużymi i drogimi pierścionkami z czasów bardziej współczesnych. Nosiła go jako symbol ich miłości, że była to mianowicie miłość niewinna i niezmienna, nawet jeśli pierścionek parę lat temu musiała powiększyć.
Ogarnęła mnie chęć powiedzenia jej o Tomaszu. Przyjemnie by było opowiedzieć jej o Tomaszu, o tym, że od dwóch lat prowadzę podwójne życie, zupełnie jak w jakiejś powieści Milana Kundery, choć oczywiście nie wiadomo, czy gdybym wspomniała o Milanie Kunderze, dużo by jej to mówiło. Moja siostra nie była wielką czytelniczką. Co prawda lubiła dostawać książki. W zasadzie na wszystkie okazje prosiła o książki, ale sądziłam, że głównie po to, żeby mnie w ten sposób dowartościować. Pokazać, że nie jestem aż takim zupełnie nikim, skoro zawsze można się do mnie zwrócić z prośbą o książkę. Może nie odniosłam sukcesów zawodowych ani finansowych, bo pozwoliłam sobie zrobić to, czego miałam nigdy nie zrobić, czyli ugrzęznąć w rodzinie, która również nie okazała się sukcesem, ale jednak znam się na książkach. Co jednak nie zmieniało faktu, że niemal nigdy tych książek nie czytała. Leżały potem na jej kryształowym stoliku kawowym, na którego rogi ponaklejała gumowe łapki z Ikei zabezpieczające przed wybiciem oka przez dzieci, i całymi miesiącami zakładka tkwiła w nich pomiędzy tymi samymi stronami. Czternastą i piętnastą.
Jak przyjemnie by jej było teraz powiedzieć, słuchaj, Magda, nie mówiłam ci tego, ale mam kochanka, spotykamy się w mieszkaniu, które specjalnie do tego wynajął za prawdziwe pieniądze, i tam oddajemy się kilkugodzinnym sesjom miłosnym. Po czym mogłabym nawet przejść do opowiedzenia jej paru szczegółów, co razem robimy, co on mi robi, jak mnie dotyka, tak jak nikt mnie nigdy nie dotykał, a w każdym razie nikt od bardzo dawna, no bo i kto by to miał być. Jak mnie pragnie, drżącymi rękami rozpina mi sukienkę, którą specjalnie zakładam na tę okazję, czego jednak nikt nie zauważa, bo nikogo to nie obchodzi. Jak nie ma i nigdy nie było w moim życiu żadnej chwili, która mogłaby się równać z tymi chwilami. W każdym razie aktualnie żadnej nie pamiętam. Przyjemnie by było opowiedzieć jej o bólu tęsknoty, jak ten ból miesza się z bólem tkwienia w nieszczęśliwym związku, i teraz całe moje dnie od rana do nocy są mieszanką bólu z tkwienia w nieszczęśliwym związku i bólu tęsknoty. I na tym ponurym oceanie jak małe zielone wysepki pojawiają się chwile szczęścia, kiedy jestem z nim. Ale one też w zasadzie składają się głównie z bólu, ponieważ zawarta jest w nich zapowiedź rozłąki.
Miło by było jej również powiedzieć, kim jest mój kochanek, że jest prawicowym publicystą. Moja siostra była negatywnie nastawiona do prawicowych publicystów. Nawet nie tylko zwykłym prawicowym publicystą, ale wręcz prawicowym siepaczem. Jednym z najgroźniejszych, bo czasem nawet zabawnym. Choć może z tą zabawnością nie przesadzajmy. Informacja o tym, kim jest mój kochanek, mogłaby wstrząsnąć nią jeszcze mocniej niż sama informacja, że posiadam kochanka. Ogólnie, jakże wiele sprawiłoby mi to przyjemności.
Ale nie mogłam jej niczego powiedzieć. Ufałam mojej siostrze, to znaczy chyba ufałam, że nikomu by nie powiedziała, gdybym jej zabroniła, ale nie ufałam jej czujności, że będzie umiała stać na straży tej informacji. Nie wierzyłam, że nie wymsknie jej się to mimochodem. Nie sądziłam, żeby potrafiła być tak zdolna do kłamstwa jak ja. Co prawda o sobie też nie wiedziałam, że jestem zdolna do kłamstwa, dopóki nie weszłam na jego drogę. Kiedy to się okazało, że jestem do niego nie tylko zdolna, ale i tak w nim biegła, jakbym uczyła się w szkole KGB w Moskwie. Zupełnie jak teść mojej siostry.
Siedziałyśmy przy stole w kuchni. Był to stół, który kupiłam parę lat wcześniej na Allegro jako drewniany stół dębowy art déco, ale nie był to oczywiście żaden stół art déco, tylko nowy, robiony na art déco, i nawet wcale nie byłam pewna, czy tak do końca. Wyglądał zarazem nowocześnie i topornie, po prostu brzydko, czyli tak, jak miał właśnie nie wyglądać. Ale kupiłam go jeszcze w czasie, kiedy nie umiałam wyczytać takich rzeczy z ogłoszenia. A kiedy stół się pojawił, byłam z kolei zbyt leniwa albo może zbyt bałam się złości świata w postaci tego pana na drugim końcu Allegro, żeby mu ten cholerny stół odesłać. Próbowałam nawet przez jakiś czas się oszukiwać, że stół jest w porządku, i wchodzenie do kuchni wiązało się ze strachem, że znowu będę musiała wziąć udział w tym męczącym i zawstydzającym samooszustwie. Ale potem się przyzwyczaiłam. Od tego czasu stół stał sobie spokojnie, wspomnienie dawnego zrywu nadziei i nieuniknionej porażki.
Zresztą, czy nie było głupotą spodziewać się, że będzie to naprawdę stół art déco? Czyż nie mieszkaliśmy w mieście, w którym, z powodu wojny, wszystkie stoły art déco już dawno nie istniały, podobnie jak inne stare stoły i w ogóle wszystkie stare przedmioty, a stoły i przedmioty robione na wzór art déco czy na inne wzory były toporne i ohydne z powodu komunizmu, biedy, braku gustu, braku mieszczaństwa? Czemu akurat ten wcale nie taki drogi stół z Allegro miałby być lepszy?
Co do André Gide’a, przywołałam go, żeby dopiec mojej siostrze, a w każdym razie, żeby pokazać jej moją wyższość intelektualną. A co najmniej wyższość w kwestii wiedzy o literaturze. Zresztą każdej w ogóle wiedzy, poza wiedzą o komponentach wypełnień dentystycznych. Gdybym mogła jeszcze przywołać romans, zupełnie jak u Milana Kundery, w dodatku z prawicowym siepaczem, być może moja anielska, tłustawa siostra na chwilę zgubiłaby ten swój błąkający się uśmiech, który mówił, że wie o mnie wszystko, i to wszystko budzi w niej wesołość.