Szkwał - Bochniak Patryk - ebook + książka

Szkwał ebook

Bochniak Patryk

3,7

Opis

Czy w opowieści pełnej tajemnicy lub fikcji możemy znaleźć przełożenie na ludzkie sprawy i aktualne, życiowe problemy? Ta wielowątkowa powieść z jednej strony mówi o nowej nadziei – takiej, która pojawia się w sytuacjach ocenianych jako te bez szans, co do których nadzieję już się straciło.

Wyjątkowo tajemnicza fabuła i opis dziwnych, nawet surrealistycznych zdarzeń z pewnością wzbudzają w czytelniku cały wachlarz odczuć, by przekonać się, że losy bohaterów dotykają nas ludzi, w tak różnych aspektach życia. Możemy skonfrontować swoje poglądy, samemu ocenić sprawy, które autor sprytnie nam podsuwa. Odważnie pobudza do pytań. Jak my sami byśmy się zachowali? Uwrażliwia na to, co nam umyka w tempie życia. I być może pokazuje, co w praktyce oznacza zbawienna moc, oraz wyciągnięta do kogoś dłoń.

 

Patryk Bochniak – z wykształcenia ekonomista, a z powołania i pasji nauczyciel oraz trener metody Montessori w Chrześcijańskiej Szkole Montessori w Gdańsku. Od dzieciństwa jest miłośnikiem słowa pisanego. Tworzył teksty piosenek, wiersze, proste opowiadania i felietony o tematyce sportowej. W pewnym momencie postanowił dołożyć swoją cegiełkę do rynku wydawniczego, czego owocem są wydane wcześniej dwa kryminały, opowiadania wojenne i tomik wierszy. W wolnym czasie lubi podróżować, czytać książki, oglądać sitcomy, słuchać rocka i uwielbiać Boga, dzięki któremu może sobie na to wszystko pozwolić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

Jedenasty dzień sierpnia 2017 roku. Srebrny bus marki Volkswagen zjechał z drogi wojewódzkiej numer 211 w polną drogę prowadzącą przez las do Zawiat – przysiółka wsi Otnoga w powiecie bytowskim. W samochodzie znajdowało się ośmioro nastolatków, którzy zaprzyjaźnili się na spotkaniach młodzieżowych jednej z gdańskich wspólnot chrześcijańskich. Cztery dziewczyny i czterech chłopców, wszyscy między osiemnastym a dwudziestym rokiem życia. Chcieli odprężyć się na łonie natury, daleko od zgiełku miasta. Nikt z tych skromnych, młodych chrześcijan nawet nie przypuszczał, że jeszcze w ten sam weekend będzie o nich mówić cała Polska.

– Stary, gdzie ty skręcasz? Wywozisz nas do lasu? – zaśmiał się jeden z chłopców. – Przecież już minęliśmy tę całą Otnogę.

– Nie jedziemy do Otnogi, tylko do jej przysiółka – odparł kierujący samochodem blondyn. – Wiesz, co to znaczy?

– Taka dzielnica na wsi?

– Bardziej przedmieście – odpowiedziała brunetka w okularach. – A dokładniej rzecz biorąc, to skupisko kilku gospodarstw położonych poza zabudową, które mogą stanowić integralną część wsi.

– Mądrala – odparł kierowca i puścił do niej oczko. – Jesteś ze wsi, to wiesz, jak nazywają się jej przedmieścia.

– Przestań! Gdynia to nie wieś – zgromiła go natychmiast. – Zresztą sam mieszkasz na Łostowicach, więc do miasta ci daleko.

– Ach te wojenki między Gdańskiem a Gdynią – przerwała blondynka. – Ja tam jestem dumna, że jestem z Wejherowa.

– Nie chwal się, bo jeszcze cię wysadzimy – odparł szybko kierowca i wszyscy w busie wybuchnęli śmiechem.

Samochód zaczął dynamicznie podskakiwać na wiejskich wertepach i wjechał do lasu, w którym droga była jeszcze gorsza ze względu na kałuże i zalegające błoto.

– Stary, ale wjechałeś, zaraz żołądek mi wyskoczy na siedzenie obok – powiedział brunet w czapce siedzący z tyłu. – Żałuję, że zjadłem ten kebab po drodze.

– Oj, przestań, dobry był – odparł śmieszek siedzący przy kierowcy. – Zresztą opowiem wam tematyczny żart.

– Znowu? – przerwała brunetka w okularach. – Opowiadasz żarty przynajmniej co kilometr.

– Leży sobie sałatka w żołądku i nagle dołącza do niej wódka – odparł śmieszek, nie zwracając uwagi na słowa koleżanki. – I mówi: „Ale tam na górze jest super, świetna impreza”. Zaciekawiło to bardzo sałatkę i odpowiedziała: „Idę sprawdzić!”.

Wszyscy pasażerowie ponownie wybuchnęli śmiechem.

– Żebyś był taki mądry podczas rozkładania namiotów – odparła brunetka i poklepała go po ramieniu. – Wtedy my się pośmiejemy, harcerzyku.

– Uwaga, jesteśmy na miejscu – przerwał dyskusję kierowca, parkując na małej polanie.

Przed nimi rozciągała się piękna panorama jeziora Jasień, nad którym mieli spędzić miły weekend. Pogoda była piękna, więc ludzie chętnie korzystali z akwenu. Nikt nie przypuszczał, że już wkrótce tak diametralnie to się zmieni.

– Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej o godzinie czternastej wydał ostrzeżenie drugiego stopnia o burzach z gradem, sytuacja ma być najgorsza wieczorem oraz w nocy, kiedy wiatr może przekroczyć sto kilometrów na godzinę. Prosimy uważać na siebie, i na bieżąco śledzić komunikaty – oznajmił spiker radiowy, gdy zajęci rozmowami przyjaciele wychodzili z samochodu.

***

W tym samym czasie po drugiej stronie jeziora chłopak z obsługi ośrodka wypoczynkowego stojący na jednym z balkonów z zaciekawieniem przypatrywał się grupie nastolatków rozbijających obóz na polanie.

– Nie wpatruj się tyle, bo jeszcze się zakochasz – oznajmił mu niespodziewanie głos zza pleców.

Szybko odwrócił się przestraszony i rzucił gniewne spojrzenie w stronę zbliżającej się szybkim krokiem koleżanki. Wysoka blondynka niosła świeżo wyprane poszewki, które mieli szybko wymienić przed przyjazdem kolejnego turnusu kolonijnego.

– Co tak się patrzysz, jakbym ci coś zrobiła? – zaśmiała się i wręczyła mu połowę pościeli. – Czas zabierać się do roboty, a nie rozmyślać o niebieskich migdałach i dziewczynach rozbijających namioty po drugiej stronie jeziora.

Chłopak zaczerwienił się, gdyż tak naprawdę jego uwaga skupia-ła się bardziej na towarzyszących im chłopakach. Jednak był to jego największy sekret, którym jeszcze z nikim się nie podzielił. Tym bardziej nie chciał otwierać się przed koleżanką z pracy, która miała krótką pamięć, ale za to długi język. Plotki na temat jego upodobań mogłyby szybko roznieść się po najbliższej okolicy, a lokalna społeczność pewnie by go napiętnowała.

– Nie jestem zainteresowany żadnymi przelotnymi romansami – odpowiedział dyplomatycznie i mrugnął do niej. – Tym bardziej nie mam czasu na wakacyjne miłości rodem z seriali paradokumentalnych.

Blondynka zaśmiała się głośno, choć w głębi duszy poważnie się zasmuciła. Była zauroczona kolegą z pracy, ale wszelkie próby zbliżenia się do niego kończyły się niepowodzeniem. Dziwiło ją zachowanie chłopaka, bo cieszyła się dużym zainteresowaniem w całej gminie.

Chłopak zmarszczył czoło, wziął od niej część poszewek i ruszył do pierwszego pokoju, by zająć się przygotowaniem pościeli dla nowych gości.

– Dlaczego w takim razie stałeś i gapiłeś się na te dzieciaki po drugiej stronie jeziora? – nie odpuszczała dziewczyna.

– Po prostu dziwię się, że ktoś rozbija obóz na polanie, kiedy od rana trąbią w radiu o tym, że może nieźle wiać tej nocy – oznajmił i przewrócił oczami.

– Znów jakaś wichura? – zapytała przestraszonym głosem. – Wiesz, że bardzo boję się wiatru.

– Ty się wszystkiego boisz – stwierdził z wyrzutem. – Wiatru, burzy, wody, pająków, robaków, ognia...

– Skończ już wyliczankę – przerwała podniesionym głosem. – Po prostu jestem kobietą i zachowuję się jak typowa kobieta.

Chłopak pomyślał o tym, jak cieszy się, że nie będzie musiał w życiu użerać się z kobietami. Jednak z wiadomych powodów ugryzł się w język i zostawił tę uwagę dla siebie.

– Jak ci to przeszkadza, to mogę wymienić się z którąś dziewczyną z gospody – kontynuowała i rzuciła swoją część poszewek na łóżko w geście protestu. – Ja będę podrywana za barem, a inna dziewczyna będzie się użerać z tobą tutaj.

W odpowiedzi dostała wyłącznie wzruszenie ramionami, a chłopak w milczeniu zaczął zmieniać poszewki na pożółkłych poduszkach. Nie chciał nawet myśleć, ilu spoconych kolonistów trzymało już na nich głowy.

– Może pójdziesz ich ostrzec przed tymi wiatrami? – zapytała, gdy w końcu przestała się gniewać. – Mogli nie słyszeć żadnego ostrzeżenia, a mamy tyle wolnego miejsca, że udałoby się ich jakoś przenocować.

– Czyli mam ci sprowadzić kilku chłopaków do ośrodka? – odparł z przekąsem, choć sam byłby zadowolony z takiego rozwiązania. – Może jeszcze imprezę wam zorganizować?

– Chodzi mi tylko o ich bezpieczeństwo! – krzyknęła, jednocześnie jej twarz oblała się rumieńcem, bo także pomyślała o integracji z nieznajomymi.

– Jakbym cię nie znał, Agnieszko, to może pomyślałbym, że mówisz prawdę...

– Po prostu cię nie rozumiem! – oznajmiła podniesionym tonem. – Niejeden chłopak nie wypuściłby mnie z tego pokoju bez niczego, a ty tylko zmieniasz poszewki i mielisz jęzorem.

Chłopak spojrzał na nią z politowaniem i zaczął zmieniać poszewkę kołdry. Dziewczyna szybko pożałowała swoich słów. Była świadoma tego, że mogła mocno stracić w oczach kolegi. W myślach zganiła się za ten komentarz.

W milczeniu zmieniali poszewki w kolejnych pokojach, aż wreszcie ciszę przerwał dźwięk telefonu chłopaka, który oznajmił o przychodzącej wiadomości. Agnieszka z ciekawością wpatrywała się w czytającego wiadomość kolegę, gdyż była ciekawa, z kim koresponduje. Jednak ten schował szybko telefon i z kamienną twarzą spojrzał na nią.

– Chyba jednak muszę ich odwiedzić.

***

Brunetka w okularach i blondyn kierujący wcześniej samochodem stali nad brzegiem jeziora Jasień i wpatrywali się w coraz mniej spokojną taflę wody. Słońce już jakiś czas temu schowało się za horyzontem, a księżyc zaczęły coraz bardziej przysłaniać chmury.

– Myślisz, że pod tymi drzewami będziemy bezpieczni? – zapytała dziewczyna i wtuliła się w tors kolegi. – Zaczynają coraz bardziej się kołysać i boję się, że spadną nam na głowę.

– Spokojnie – szepnął i pocałował ją w czoło. – Te drzewa stoją tutaj od setek lat i uwierz mi, że pewnie nigdzie się nie wybierają.

– To nie czas na żarty – zganiła go delikatnie i uwolniła się z uścisku. – Naprawdę się martwię o nasze bezpieczeństwo. Może powinniśmy się gdzieś przenieść, z dala od tych drzew? Zbliża się burza.

Chłopak pokiwał przecząco głową i wskazał palcem na polanę.

– Lepiej, żeby piorun uderzył w takie drzewo niż w nas, wystawionych na środku płaskiej polany.

– Nie musisz być zawsze najmądrzejszy – wycedziła z wyrzutem, ponieważ od dziecka zawsze źle znosiła burzę.

– Staram się chociaż trochę cię uspokoić, bo...

– To nie działa. Jak widać na załączonym obrazku.

Chłopak wzruszył ramionami i podszedł bliżej dziewczyny, by ponownie ją przytulić. Początkowo nie chciała odwzajemnić tego gestu, ale po chwili pozwoliła się objąć. W jego ramionach czuła się nieco bezpieczniej.

– Niepokoi mnie też wizyta tego chłopaka z ośrodka – szepnęła. – Nie chcę zabrzmieć, jakbym go oceniała, ale był bardzo podejrzany.

– Racja. Zadawał bardzo dużo pytań, ale koniec końców ostrzegł nas przed złymi warunkami pogodowymi.

W milczeniu wpatrywali się w odbicie księżyca w tafli wody co chwilę zasłanianego przez pojedyncze chmury. Ciszę przerwał nagły, choć jeszcze odległy grzmot. Po ciele dziewczyny przeszedł dreszcz niepokoju.

– Może powinniśmy skorzystać z jego propozycji i na jedną noc udać się do tego ośrodka? – zapytała zdenerwowana. W tej chwili była zdecydowana pójść gdziekolwiek, byleby schować się przed piorunami.

– Jak sytuacja się pogorszy, to będziemy mogli udać się na drugą stronę – odparł i pogłaskał ją po głowie. – Nie mamy na razie powodów do zmartwień.

– Jak to nie mamy? Coraz mocniej wieje i do tego słychać pierwsze grzmoty. Potrzebujesz tsunami, by w końcu przyznać komuś innemu rację?

Chłopak westchnął głęboko i spojrzał w stronę namiotów, gdzie pozostali obozowicze wzajemnie się uspokajali.

– Więcej wiary, Alicja – szepnął i zwolnił uścisk. – Wróćmy lepiej do namiotów i spędźmy miło wieczór. Burza szybko się skończy. Jeszcze będziemy mogli później rozpalić ognisko, by lepiej się spało.

– Obiecujesz?

– Słowo harcerza, którym nigdy nie byłem.

Oboje wybuchnęli śmiechem, który nieco rozluźnił spiętą Alicję. Ruszyli wolnym krokiem w stronę namiotów. Ich drogę rozświetlał blask pojedynczych odległych błyskawic.

– Dużo zdjęć nam dzisiaj robią, z każdej strony widzę flesz – zażartowała dziewczyna i poczuła, jak zaczyna jej wracać dobry humor.

– To po prostu aktualizacja map Google z satelity – zaśmiał się blondyn i zaprowadził dziewczynę pod jej namiot.

– Uspokój dziewczyny, a ja idę pobyć trochę z chłopakami. Widzimy się po burzy – dodał, całując ją czule w czoło.

– Ja też cię kocham – powiedziała, choć nigdy jeszcze nie zdążyli sobie tego powiedzieć. Dawka adrenaliny o wieczornej porze obudziła w niej odwagę.

– Ja bardziej – odparł zaskoczony chłopak i poszedł do swojego namiotu.

Oba namioty pogrążyły się we wspólnej modlitwie i uwielbieniu, które niosło się w głąb lasu. Modlitwie towarzyszyły światła błyskawic i grzmoty z oddali. W jeziorze Jasień odbijała się coraz większa chmura, zwiastująca silną burzę. Nikt z tych młodych ludzi nie wiedział nawet, że nad Polskę nadciągnęła ogromna burza wielokomórkowa typu bow echo [charakterystyczny obraz radarowy w kształcie łuku, tworzący silne wiatry, a czasem tornada – przyp. red.] o długości bliskiej trzystu kilometrów. Nikt nie wiedział także, że za kilka chwil właśnie nad jeziorem Jasień zetkną się dwie masy powietrza o dużej różnicy temperatur. Nikt także, patrząc na chmury, nie mógł dostrzec tego, że z przodu jednej z nich znajduje się tak zwany wał szkwałowy.

Chwilę po godzinie dwudziestej pierwszej prędkość wiatru nagle wzrosła o dziesięć metrów na sekundę w stosunku do wartości początkowej wynoszącej dwanaście metrów na sekundę. Oznaczało to tylko jedno – szkwał. Kilkuminutowy intensywny podmuch powalił okoliczne drzewa, które w towarzystwie głośnego płaczu i modlitw opadły z impetem, przykrywając namioty i wyciszając błagających o pomoc nastolatków.

Nastąpiła cisza.

***

Potężny mężczyzna ubrany w białą szatę ze złotymi zdobieniami wszedł na drewniany podest, a każdemu z ciężkich kroków towarzyszyło głośne skrzypienie. Za podestem dumnie wznosił się wysoko na kilka metrów obelisk, który przedstawiał jedno ze słowiańskich bóstw. Mężczyzna podszedł do stołu, gdzie czekał na niego chwilę wcześniej przyniesiony przez dwie kobiety dzik. Zwierzę było ogłuszone, ale jeszcze wykazywało oznaki życia.

Kilkadziesiąt osób wybudzonych ze snu obozowym dzwonem, pośpiesznie wychodziło ze swoich domków i gromadziło się na placu przy podeście. Nikt nawet nie śmiał nie stawić się na spontanicznej uroczystości. Wiązałoby się to z niekoniecznie przyjemnymi konsekwencjami.

– Witajcie, dzieci Patrzącego w cztery strony świata! – krzyknął mężczyzna i sięgnął pod szatę, spod której wyciągnął długi trzydziestocentymetrowy nóż. – Zebraliśmy się dziś, by podziękować patrzącemu za dzisiejszy pokaz swojej mocy. Natura jest mu poddana!

Pomimo zmęczenia zebrani ludzie zaczęli głośno klaskać i wiwatować. Powstała wrzawa zagłuszająca nawet świszczący jeszcze nieśmiało między drzewami wiatr. Mężczyzna uniósł ostrze tak wysoko, że odbijał się w nim blask księżyca, powiedział coś niezrozumiałego pod nosem i szybkim ciosem przeciął dzika wzdłuż grzbietu. Natychmiast dało się zauważyć mięso zwierzęcia, a po stole zaczęła spływać świeża krew.

Jedna z kobiet stojących w pierwszym rzędzie szybko podeszła z grubą rurką i wiadrem. Nawet nie drgnęła, krew była dla niej codziennym widokiem. Z chirurgiczną precyzją wbiła rurkę w ciało dogorywającego dzika. Krew zaczęła spływać do wiadra.

Pozostali uczestnicy ceremonii zaczęli ustawiać się w kolejce do ołtarza, a prowadzący uroczystość mężczyzna z zamkniętymi oczami wypowiadał niezrozumiałe słowa. W pewnym momencie sięgnął po wiadro i wziął pokaźny łyk świeżej krwi.

Znów podniosła się wrzawa radości i pozostali zgromadzeni zaczęli po kolei podchodzić do wiadra. Kosztowali z zachwytem płyn zgromadzony w pojemniku.

– Rozkoszujmy się tą ofiarą, rozkoszujmy się tą nocą! – krzyknął ponownie prowadzący ceremonię i przywołał gestem jedną z kobiet, by przyniosła mu pochodnię.

Mężczyzna chwycił ją i przystawił ogień do martwego zwierzęcia, które szybko zapłonęło. W powietrzu słodki zapach krwi zaczął mieszać się z nieznośnym smrodem palonego mięsa. Jednak zgromadzeni zaczęli z radością wdychać nieznośne dla normalnego odbiorcy zapachy i wiwatując, tańczyli w coraz gęstszym dymie. Prowadzący z satysfakcją przyglądał się zachowaniu wiernych.

Nagle przez tłum przeszedł odgłos zdziwienia, gdyż na terenie opuszczonego obozu zjawił się ktoś jeszcze. Mężczyzna szybkim krokiem przedarł się przez zaskoczony tłum i sapiąc, podszedł w okolice głównej bramy. Odetchnął dopiero, gdy w blasku księżyca zobaczył znajomą postać – chłopaka, który w rękach niósł ciało nieznajomej dziewczyny.

***

Następnego dnia nastolatkowie byli bohaterami ogólnopolskich serwisów. Jednak nie mówiono o nich imiennie, lecz zostali nazwani zbiorowo „ofiarami”. Noc z jedenastego na dwunastego sierpnia była tragiczna. Od Dolnego Śląska po Pomorze Gdańskie przeszła katastrofalna w skutkach nawałnica o długości trzystu kilometrów. Potężna burza typu bow echo przeszła także nad jeziorem Jasień, gdzie jej zimne chmury natrafiły na ciepło wydzielane przez ten nagrzany akwen, w skutek czego wytworzył się szkwał przynoszący natychmiastowe zniszczenie. Tej nocy w wyniku nawałnicy zginęło dziesięć osób, a cztery z nich to byli chłopcy z namiotu w Zawiatach. Towarzyszące im dziewczyny miały więcej szczęścia, gdyż przykryły je gałęzie i wyszły z tego zdarzenia z drobnymi obrażeniami. Nie dla wszystkich dziewczyn skończyło się to dobrze. Nikt nie wie, co stało się z Alicją Kościerską – młodą gdynianką, która według zeznań ocalałych znajdowała się w namiocie podczas nawałnicy. Na miejscu nie znaleziono ciała, a poszukiwania prowadzone później w kaszubskich lasach nie przyniosły żadnego rezultatu.

ROZDZIAŁ 1

Mijały kolejne dni i miesiące, a cierń rozpaczy coraz mocniej wbijał się w serca państwa Kościerskich, którzy feralnej nocy stracili swoje jedyne dziecko, owoc swojej miłości. Choć stwierdzenie „stracili” nie do końca pasowało do ich sytuacji, gdyż ciągle tliła się w nich nadzieja, że Alicja w końcu się odnajdzie. Nie mogli być pewni, że ich córka zginęła, ale z każdym dniem szansa na odnalezienie jej całej i zdrowej była coraz mniejsza.

W każdą sobotę w domu Kościerskich odbywało się jedno ze spotkań domowych ich Kościoła. Tydzień w tydzień wraz z bliskimi znajomymi czytali Biblię, rozważali ją, uwielbiali Boga i modlili się. Za każdym razem grupa wznosiła modlitwy o odnalezienie Alicji czy choćby o uzyskanie jakichkolwiek informacji w tej sprawie. Miesiącami jednak nie przynosiło to żadnych skutków, aż przełom nastąpił nagle, dokładnie w rocznicę dramatycznych wydarzeń. W sobotę jedenastego dnia sierpnia spotkanie wierzących skończyło się jak zawsze około godziny dwudziestej pierwszej, ale tym razem jedna z uczestniczek postanowiła zostać dłużej, by porozmawiać z Kościerskimi. Anna Małek była przyjaciółką Kościerskich jeszcze ze szkolnych lat, a także matką jednej z dziewczyn, które przeżyły szkwał nad jeziorem Jasień.

– Dziękuję, że z nami zostałaś i pomogłaś – powiedziała Marta Kościerska, gdy Anna wkładała ostatni talerz do zmywarki. – Zwłaszcza dziś, gdy mija rok...

– Szczerze to… nie zostałam tutaj z tego powodu – przerwała Anna i nieco się zaczerwieniła. – Oczywiście chętnie pomogłam, ale zostałam tu z innego powodu. Chcę wam coś powiedzieć.

Jacek Kościerski przenosił akurat stół kuchenny na swoje miejsce, ale stanął od razu zaciekawiony, gdy usłyszał te słowa.

– Co chcesz nam powiedzieć? – zapytał natychmiast z nutą zaciekawienia w głosie.

– Oczywiście nie bierzcie tego za pewnik, bo przecież jestem zwykłym człowiekiem, ale... – przerwała i głośno westchnęła. – Dziś podczas modlitwy poczułam, że ona... że Alicja żyje.

Kościerskich przeszedł zimny dreszcz, który podsycił tlącą się nadzieję.

– Każdego dnia żyjemy, wierząc w to – westchnął Jacek. – To, co powiedziałaś, sprawiło, że wiara nagle wzrosła, ale...

– Już nawet policja sobie odpuściła – przerwała Marta. – Uznali ją za zaginioną i już jej nie szukają.

Anna pokiwała ze smutkiem głową. Mąż jest policjantem w komendzie wojewódzkiej, wiedziała więc, że już dawno poszukiwania się skończyły, a policja nie mogła już nic z tym zrobić.

– Chcę po prostu, żebyście wiedzieli. Czułam, że to przesłanie, którym mam się podzielić tylko z wami, dlatego tak długo czekałam. Zrobicie z nim, co tylko chcecie.

– Co tylko chcemy?! Przekopałbym sam te wszystkie lasy, byleby dowiedzieć się, co stało się z moją córką – odparł Jacek zdenerwowanym tonem. – Jednak mamy zawiązane ręce.

Anna po raz kolejny pokiwała ze smutkiem głową i ruszyła w stronę wyjścia. Wolała się wycofać, bo nie chciała jeszcze bardziej zranić przyjaciół. Była już przy drzwiach, gdy nagle w jej głowie pojawił się pomysł. Odwróciła się i uśmiechnęła do Kościerskich, którzy stali razem, dalej zastanawiając się nad tym, co od niej usłyszeli.

– Wiem, kto może wam pomóc – odpowiedziała z nutą radości w głosie.

Kościerscy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Jednak nie wiedzieli, co odpowiedzieć, i czekali, aż Anna dokończy wypowiedź.

– Znam prywatnego detektywa, który ma doświadczenie także w poszukiwaniu zaginionych osób.

– Korzystałaś z usług prywatnego detektywa? – zapytał zaintrygowany Jacek i podszedł bliżej.

– Nie. To emerytowany policjant, który jeszcze w mundurze był bezpośrednim przełożonym mojego męża. Obecnie prowadzi biuro detektywistyczne we Wrzeszczu.

– Myślisz, że jest w stanie nam pomóc? – wtrąciła Marta.

– Słyszałam o nim same dobre opinie od męża, a wiesz, jak to łatwo jest narzekać na szefa.

W myślach Kościerskich zaczęło się kotłować. Z jednej strony nie mieli zbyt dobrej opinii o prywatnych detektywach i ich usługach, ale z drugiej ich desperacja przybierała już tak mocno na sile, że gotowi byli na różne rozwiązania.

– Dobrze, w takim razie możesz dać nam na niego jakieś namiary? Warto spróbować – odparł Jacek i wzruszył ramionami. – Nie mamy przecież nic do stracenia, a zyskać możemy wszystko.

– Racja – odpowiedziała Anna i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Doznała nagłego i wielkiego przypływu nadziei. – W takim razie wyślę wam na niego namiary, jak tylko wrócę do domu.

Kobieta wyszła z mieszkania, a Kościerscy spoglądali na siebie w milczeniu. W ich sercach pojawiła się ogromna nadzieja, ale z drugiej strony bali się kolejnego zawodu, który od roku był obecny w ich życiu nieustannie.

– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała w końcu nieśmiało Marta.

– Nie wiem, ale naprawdę nic na tym nie stracimy. Musimy zrobić wszystko, by się dowiedzieć, co stało się z naszym skarbem.

***

Biuro detektywa Jana Pawlaka znajdowało się na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Wajdeloty w Gdańsku. Jest to miejsce na mapie tego miasta, w którym podczas sezonu letniego turyści gwarnie gromadzą się na zewnątrz barów. W związku z tym Kościerscy musieli przedrzeć się przez grupę nastolatków, którzy tuż przed wejściem do kamienicy okupowali ogródek piwny.

Na górze czekała już na nich młoda dziewczyna, która była asystentką detektywa i zajmowała się między innymi jego kalendarzem, więc to ona umówiła ich na spotkanie. Jej widok sprawił ból Marcie i Jackowi, gdyż ta młoda szatynka była bardzo podobna do ich zaginionej córki. Córki, której nie widzieli już od ponad roku.

Dziewczyna szybko się z nimi przywitała, po czym zaprowadziła do gabinetu detektywa. Ten wstał natychmiast po tym, jak zobaczył wchodzących gości. Był wysokim i chudym mężczyzną, którego głowę przykrywała siwizna. Bardziej przypominał poczciwego dziadziusia niż byłego policjanta, który nadal rozwiązuje skomplikowane sprawy kryminalne.

– Witam państwa serdecznie – powiedział wesoło i natychmiast wyciągnął dłoń na powitanie. – Nazywam się Jan Pawlak, ale to pewnie państwo już wiedzą. Proszę usiąść.

Kościerscy, witając się, pokiwali głowami i zgodnie z prośbą usiedli na krzesłach ustawionych naprzeciw detektywa. Nie potrafili rozpocząć rozmowy. Zapadła niezręczna cisza.

– Zaproponowałbym państwu coś do picia, ale wiem, że nie po to państwo tutaj przyszli – powiedział Jan, widząc zakłopotanie na ich twarzach. – Ale gdyby istniała jednak taka potrzeba, to coś wykombinujemy.

Udało mu się tym stwierdzeniem nieco rozluźnić atmosferę, bo szybko dostrzegł uśmiech u Marty, jak również zejście napięcia z twarzy Jacka. Często przychodzili do niego ludzie z ogromnymi życiowymi problemami, którzy przez stres na moment zapominali, dlaczego się w tym biurze znaleźli.

– Chcemy się dowiedzieć, co stało się z naszą ukochaną córką – odpowiedział w końcu Jacek i z trudem przełknął ślinę.

– Rozumiem. W jaki sposób doszło więc do zniknięcia? Co się stało?

– Rok temu, dokładnie w nocy z jedenastego na dwunastego sierpnia miały miejsce nawałnice niemal na terenie całego kraju i wtedy...

– Drzewa spadły na obozowisko, miejsce, gdzie była nasza córka – przerwała mu Marta, gdyż wiedziała, że jej mąż może zbudować zbyt długą odpowiedź, a jej bardzo zależało na czasie.

– Tragedia nad jeziorem Jasień?

Kościerscy niemal jednocześnie pokiwali twierdząco głowami.

– Słyszałem o sprawie, sporo o niej czytałem, wiatr niestety jest nieobliczalnym żywiołem – odparł Pawlak. – Czyli ta zaginiona dziewczyna to państwa córka, tak?

Ponownie mechanicznie pokiwali twierdząco głowami, choć można było uznać to za pytanie retoryczne.

– W takim razie znajdziemy ją – odparł detektyw z takim entuzjazmem, z jakim Katarzyna Dowbor mówi uczestnikom jej programu, że zbuduje im nowy dom. – Rozumiem, że policjanci zrobili wszystko, co w ich mocy, ale nas nie ograniczają procedury czy czas. Możemy zrobić wszystko, by dowiedzieć się prawdy o zniknięciu państwa córki.

Słowa te dodały małżeństwu otuchy, mimo że początkowo zdziwił ich entuzjazm detektywa. Jednak to właśnie ten odważny starszy człowiek był ich jedyną nadzieją na odnalezienie Alicji. Policja zakończyła poszukiwania, a ze względu na wyznawaną wiarę Kościerscy nie chcieli skorzystać z usług jasnowidza, także inne, podobne usługi nie wchodziły w grę, więc prywatne biuro detektywistyczne było ich ostatnią deską ratunku.

 – Dobrze, a ile wyniesie koszt takiej pomocy? – zapytała Marta.

– Pieniądze nie grają roli, zapłacimy każdą cenę za znalezienie naszej córki – wtrącił się Jacek.

– Spokojnie – odparł detektyw i pokręcił głową. – O finansach porozmawiamy dopiero wtedy, gdy dowiemy się, gdzie jest państwa córka.

– Ale musimy przygotować się na jakąś kwotę – nie dawała za wygraną Marta. – A co, jeśli się nie uda?

Zapanowała nagle cisza, gdyż nikt nie chciał na ten moment dopuścić do siebie myśli, że może się nie udać. Cały entuzjazm zniknął natychmiast i w sercach Kościerskich znów pojawiło się uczucie dominującego niepokoju.

– Proszę, bądźcie o to spokojni – odparł Pawlak. – Nie zwykłem żerować na rodzinach z podobnymi problemami, gdyż wystarczająco dużo zarabiam na awanturniczych rozwodnikach i dowiedzeniu ich zdrady. Takimi sprawami jak ta zajmuję się raczej w formie służby. Jeśli się nie uda, nie będę państwa obciążał niepotrzebnymi kosztami.

Marta pokiwała głową i lekko się zaczerwieniła. Niezręcznie jej się zrobiło, że próbowała ciągnąć detektywa za język w kwestii finansów. Zrozumiała, że w tej sytuacji pieniądze nie grają roli, i dla nich, i dla Pawlaka.

– Przepraszam, ale... – odezwała się w końcu.

– Ależ nie trzeba przepraszać, doskonale panią rozumiem – przerwał jej detektyw i wskazał na teczkę trzymaną przez Jacka. – Czy to dokumenty, które moja asystentka prosiła ze sobą zabrać?

Jacek pokiwał twierdząco głową i podał teczkę detektywowi. Ten przez chwilę wertował dokumenty, wyciągnął zdjęcie Alicji i położył je na blacie.

– Ale ona jest podobna do Oli – powiedział sam do siebie, ale uwaga doszła także do uszu Kościerskich. Nie wiedzieli, o co chodzi, ale w głębi duszy byli zadowoleni, że użył słowa „jest”, a nie „była”, bo coraz częściej nawet ich bliscy używali tej formy.

– Do kogo? – odważył się zapytać Jacek.

– A, przepraszam, jest podobna do mojej asystentki. Automatycznie wyrwała mi się taka uwaga. Zdarza się w moim wieku – odparł i serdecznie się uśmiechnął.

Zrozumieli, a nawet przyjęli tę uwagę z ulgą, ponieważ przez moment bali się, że podobieństwo asystentki do ich córki jest tylko wymysłem ich podświadomości, owocem tęsknoty za dawno niewidzianą córką.

– Dobrze, w takim razie przechodzimy do działania – oznajmił detektyw, schował zdjęcie i zamknął teczkę. – Najpierw pojadę na miejsce zaginięcia, od tego musimy zacząć.

– Czy możemy panu jakoś pomóc? – zapytał Jacek.

– Proszę jedynie zostawić kontakt do siebie u mojej asystentki, a ja będę w miarę możliwości jak najszybciej przekazywał państwu wszelkie informacje, które uda mi się zdobyć.

– Dziękujemy bardzo za podjęcie się tego zadania – powiedział Jacek, a jego żona potwierdziła to skinięciem głowy. – Jesteśmy panu bardzo wdzięczni.

Detektyw szeroko się uśmiechnął, podniósł teczkę i delikatnie stuknął nią trzy razy o blat biurka.

– Nie ma spraw niemożliwych, proszę państwa – powiedział z pewnością, która była dla nich wystarczająco przekonująca. – Mimo upływu czasu ta sprawa może mieć pozytywne zakończenie.

***

Detektyw Pawlak nie miał w zwyczaju marnować swojego cennego czasu, więc tylko nieco ponad godzinę zajęła mu droga z Gdańska nad jezioro Jasień. Jechał przez Kartuzy i Sierakowice, więc droga pozwoliła na to, by mocniej nadepnął na pedał gazu. Na szczęście Oli udało się znaleźć nocleg nad jeziorem na najbliższą noc mimo ciągle trwającego sezonu urlopowego.

Kwadrans po piętnastej wysłużony ford focus z 2002 roku stanął na parkingu ośrodka kolonijnego nad Jasieniem. Nie było to wymarzone miejsce na nocleg, gdyż wszędzie roiło się od głośnych dzieci, które przyjechały tutaj na kolonię, ale detektyw nie mógł wybrzydzać. Po pierwsze powinien być wdzięczny, że jego asystentce udało się znaleźć jakikolwiek nocleg, a po drugie przyjechał tu w końcu do pracy, a nie na wypoczynek.

Ośrodek nie przypadł mu także do gustu pod względem walorów estetycznych. Był to jeden z reliktów PRL-u, gdzie w przeszłości na wczasy przyjeżdżali pracownicy fabryk lub kopalni. Ze ścian odchodziła kolejna warstwa farby, a drewniane okna pamiętały chyba jeszcze igrzyska w Moskwie i słynny gest Kozakiewicza. Jednak po raz kolejny Pawlak zganił się w myślach i przypomniał sobie, że w końcu jest w pracy.

Wyciągnął walizkę z bagażnika i spokojnym krokiem ruszył w stronę mężczyzny w koszulce z napisem „Obsługa”, który właśnie informował jedno z dzieci, że nie można zawieszać się na barierkach na schodach. Jan współczuł mu, gdyż zdawał sobie sprawę, że tak wygląda jego praca przez cały sezon.

– Dzień dobry, gdzie mogę znaleźć klucze do pokoju? – rzucił detektyw, gdy znalazł się przy schodach.

– Pan Pawlak? – zapytał pracownik obsługi, a na jego twarzy grymas złości został zastąpiony wymuszonym uśmiechem, równie szczerym, jak zapewnienia klientów Jana, że nie mają przed swoim małżonkiem absolutnie żadnych tajemnic.

Detektyw potwierdził.

– Świetnie się składa, bo akurat mam przy sobie klucze do pańskiego pokoju – odparł chłopak i wyciągnął klucz, do którego przyczepiona była plastikowa plakietka z numerem. – Proszę udać się do pokoju numer dziesięć, znajduje się na pierwszym piętrze tego budynku, na końcu korytarza.

Pawlak podziękował i wziął klucz, po czym zaczął ociężale wchodzić po betonowych schodach. Miał dosyć dobrą kondycję, ale upalne sierpniowe popołudnie dało mu się we znaki. Zwłaszcza że miał na sobie długie jeansy i marynarkę, przepoconą już w trakcie podróży.

Pokój numer dziesięć znajdował się na samym końcu korytarza. Idąc powolnym krokiem, naliczył dziewięć par drzwi pokojowych i jedne do kuchni, z której będzie musiał korzystać razem z kolonistami. Nie był z tego zadowolony, ale nie miał zamiaru zabawić tu zbyt długo. Na korytarzu panowała przyjemna cisza, ale domyślał się, że było to spowodowane wyłącznie tym, że dzieciaki korzystają z uroków lata na dworze, i był świadom tego, że w końcu tutaj wrócą i będzie głośno jak na rynku.

– Zobaczymy, gdzie będę zażywał snu – powiedział sam do siebie i nacisnął klamkę.

Pokój idealnie wpasował się w jego wyobrażenia, które pojawiły się po tym, jak Ola poinformowała go, że ta przyjemność będzie kosztowała tylko czterdzieści złotych za dobę. Przy ścianie po prawej stronie stało stare łóżko, na którym mogli nocować jeszcze koloniści z roczników jego dzieci, a po drugiej stronie pokoju znajdował się drewniany stół pokryty ceratą w kolorowe kwiatki. Pod stół wsunięte zostało stare krzesło, na którym Jan bałby się usiąść, mimo że nie należy do osób z nadwagą.

– Witamy w Polsce Ludowej, trochę tęskniłem – zaśmiał się sam do siebie, postawił walizkę przy oknie, po czym przez otwarte drzwi balkonowe wyszedł na taras.

Widok stamtąd był tym, co rekompensowało warunki samego ośrodka. Można było z niego zobaczyć piękną panoramę jeziora i okoliczne lasy. Byłoby niemal idealnie, gdyż poza walorami widokowymi były także w pakiecie mniej przyjemne doznania dźwiękowe, krzyki dzieciaków tuż przy tarasie.

Jan westchnął, zmrużył oczy i próbował dostrzec znajdującą się po drugiej stronie jeziora polanę. To właśnie w tamtym miejscu rok temu szkwał powalił drzewa na grupkę młodych ludzi i tam po raz ostatni widziana była Alicja Kościerska. Dzięki ładnej pogodzie widoczność była dobra, ale mimo to jedyne, co dostrzegał w miarę dokładnie, to działki nad jeziorem, które znajdowały się przed polaną.

– Chyba muszę wybrać się do okulisty – mruknął niezadowolony z coraz słabszego wzroku. – Ale najpierw cię znajdziemy, dziewczyno.

***

Godzinę później detektyw był już w drodze na drugą stronę jeziora. W międzyczasie zdążył już zmyć z siebie cały pot i przebrać się w zdecydowanie wygodniejszy strój. Rybaczki i koszulka były strojem bardziej dopasowanym do panującej aury niż jeansy i marynarka, a poza tym taki ubiór nie wzbudzał zaciekawienia wśród mieszkańców.

Przez całą trasę nie spotkał po drodze żadnego człowieka, towarzyszył mu jedynie delikatny szum drzew i stukanie dzięcioła. Nawet krzyki korzystających z uciech lata dzieci zostały stłumione przez pokaźną ścianę lasu. Spacery po lesie działały na niego odprężająco i z przyjemnością stawiał każdy kolejny krok na leśnej drodze. Jednak przypomniał sobie, że dziesięć lat temu kroczył tak leśnymi ścieżkami ze swoją żoną, i wspomnienie to spowodowało delikatne ukłucie w klatce. Żona odeszła od niego już ponad siedem lat temu, a równo sześć i pół roku temu odbyła się ich rozprawa rozwodowa. Rozstali się bez orzekania o winie, gdyż oboje chcieli odejść bez „robienia sobie pod górkę”. Ona nie mogła pogodzić się z tym, że mąż po ryzykownej pracy w policji zajął się także niebezpieczną pracą prywatnego detektywa, a on w tym wszystkim zrozumiał, że po prostu praca jest od niej ważniejsza. Był prawdziwym policjantem i detektywem z powołania. Żona szybko znalazła sobie nowego faceta, gdyż była naprawdę atrakcyjną kobietą mimo upływu lat, a on pozostał sam. Nie chciał i nie potrafił związać się z inną kobietą, bo wiedział, że prawdziwe szczęście daje mu praca. Żartował nawet, że poślubił sprawiedliwość i chce z nią żyć do końca swoich dni. Mimo rozstania pozostali jednak sobie życzliwi i nawet czasami zdarzało im się porozmawiać przez telefon.

Po dwudziestu minutach spaceru i rozmyślania nad wspomnieniami Pawlak w końcu znalazł się na polanie, gdzie przed rokiem rozegrały się dramatyczne chwile w życiu młodych ludzi i ich rodzin. Ogromne, połamane drzewa świadczyły o sile żywiołu, którym był nagły i zabójczy szkwał. Na środku polany stały cztery drewniane krzyże, które przypominały o tym, że rok temu straciło tu życie czterech młodych mężczyzn. Nie postawiono tu krzyża ku pamięci Alicji Kościerskiej, gdyż do dziś nie znaleziono choćby śladu po niej czy po jej martwym ciele. Według detektywa było to jak najbardziej rozsądne podejście. Wiedział, że dopóki nie znajdzie zwłok dziewczyny, nadal będzie jej szukał. Wziął sobie tę sprawę za punkt honoru.

– To miejsce dalej straszy wyglądem – odparł nagle głos zza pleców detektywa, który został wyrwany z myślenia nad dalszym działaniem i nieco się przestraszył, gdyż idąc tutaj, nie widział nikogo w pobliżu.

Pawlak odwrócił się gwałtownie i spostrzegł, że w jego kierunku zbliża się mężczyzna w średnim wieku, który miał na głowie kapelusz, jaki noszą wędkarze lub młodzi chłopcy na mieście. Jan nie mógł do końca zrozumieć takiej mody.

– Przepraszam, chyba pana wystraszyłem – dodał mężczyzna, widząc zmieszanie na twarzy detektywa. – Jestem Adam i mam tutaj swoją działkę.

– Dzień dobry, zamyśliłem się trochę – odparł detektyw.

– W takim razie przepraszam, że wyrwałem pana z tych myśli.

– Nic nie szkodzi, to może i dobrze, że zostałem z nich wyrwany – odparł Jan i podał rękę na przywitanie. – Jan. Miło mi pana poznać.

– Jest pan z rodziny którejś z ofiar? – Mężczyzna wyciągnął dłoń i skinął głową w stronę krzyży.

– Nie, nie jestem rodziną. Pomagam tylko jednej z rodzin, można to tak określić.

Adam nie chciał ciągnąć Jana za język, więc w milczeniu czekał, aż ten sam wyjaśni mu, co ma na myśli. Jednak zamiast kontynuacji rozmowy zapadła niezręczna cisza.

– W jaki sposób pan im pomaga? – odważył się w końcu zapytać, przerywając milczenie. – O ile oczywiście może pan powiedzieć.

– Pomagam znaleźć ich córkę – odparł niemal natychmiast, gdyż nie miał w zwyczaju czarować tajemniczymi odpowiedziami swoich rozmówców.

Mężczyzna zmarszczył brwi i smutno pokiwał głową. Widać było, że jest zaznajomiony ze sprawą i zna historię Alicji Kościerskiej, a właściwie zagadkę jej zniknięcia.

– Nadal nie znaleziono ciała?

– Tak. Mam nadzieję, że to ciało zostanie znalezione całe i zdrowe.

– Wszyscy mamy tutaj taką nadzieję, bo jednak to w naszym sąsiedztwie cztery niewinne dusze straciły swoje życie, ale mimo to trudno uwierzyć, że ta dziewczyna się odnajdzie. Nie po takim czasie.

– Historia zna różne przypadki, proszę pana – westchnął detektyw i wzruszył ramionami. – I to po jeszcze dłuższym czasie.

– Racja, ale te kaszubskie lasy zgubiły już niejedną osobę.

Pawlak otworzył szeroko oczy, gdyż to stwierdzenie zdecydowanie go zaintrygowało. Drobna uwaga mogła być ważną poszlaką w jego poszukiwaniach.

– Jak to? Czy zdarzały się tu wcześniej tego typu zaginięcia?

Mężczyzna twierdząco pokiwał głową, co nie było zadowalającą odpowiedzą dla detektywa, który w milczeniu czekał na coś więcej.

– Działkę kupiłem pięć lat temu – na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. – Od tego czasu w promieniu dwudziestu, a może trzydziestu kilometrów zaginęło już kilka osób...

– I jak te sprawy się skończyły? – wtrącił się detektyw, wyraźnie pobudzony tymi informacjami.

– Podobnie jak w przypadku tej dziewczyny. Słuch o nich zaginął – odparł i spojrzał w stronę gęstego poszycia lasu. – Te lasy skrywają niejedną tajemnicę, wolę się w to nie zagłębiać.

– Wbrew pozorom to, co pan powiedział, rzuca trochę inne światło na tę sprawę – zauważył Jan, a Adam wyglądał na wyraźnie zadowolonego z uwagi detektywa. – Co na to wszystko tutejsza policja?

– Szkoda gadać... – westchnął. – Zapraszam do mnie na działkę, właśnie rozpalamy grilla. Będziemy mogli dłużej porozmawiać.

Pawlak w pierwszej chwili chciał odmówić, gdyż nie miał w zwyczaju wychodzić na spotkania towarzyskie podczas pracy, ale tym razem miał wrażenie, że może wynieść z tego spotkania coś więcej. Intuicja kazała mu pójść i wyciągnąć z Adama jak najwięcej informacji.

– W sumie... – odparł i zawiesił głos. – I tak chyba już więcej dziś nie zdziałam.

***

Pawlak miał spędzić u nowo poznanego mieszkańca godzinę lub dwie, ale skończyło się na tym, że opuścił działkę Adama już po północy. Poznał jego żonę i teściową, wypił kilka piw i spędził z nimi parę ładnych godzin. Nie mógł jednak spisać tego spotkania na straty, gdyż dowiedział się ciekawych rzeczy, które raczej miały mu ułatwić pracę niż utrudnić.

Przede wszystkim dowiedział się, że sprawa Alicji to nie pierwsza podobna sytuacja w tej części Polski i że regularnie dochodziło tu do zaginięć. Czasami kończyły się one szczęśliwym odnalezieniem, a czasami znalezieniem zwłok gdzieś w lesie czy w przydrożnym rowie. Jednak niektóre z tych spraw nie doczekały się jeszcze swojego rozwiązania i ich bohaterowie nadal są uznawani za zaginionych, mimo że od czasu zniknięcia minęło nawet dziesięć lat. Jednym z elementów, które łączyły te sprawy, była bierność tutejszej policji. W związku z tym, to właśnie komisariat Pawlak postanowił odwiedzić w pierwszej kolejności.

Ostrożnie przeszedł ścieżkę prowadzącą od działki Adama do leśnej drogi i dopiero wtedy jego wzrok przyzwyczaił się do kompletnej ciemności, która wówczas panowała. Chciał ruszyć w drogę powrotną do ośrodka, lecz spostrzegł ciemną postać przemieszczającą się po polanie. W pierwszej chwili pomyślał, że wzrok mu jeszcze bardziej szwankuje i przetarł oczy, ale postać dalej poruszała się między krzyżami. Próbował sobie to racjonalnie wytłumaczyć, ale nie wypił przecież aż tyle alkoholu, by mieć przewidzenia.

Przez chwilę się zawahał, gdyż było to trochę ryzykowne, ale ciekawość ostatecznie zwyciężyła i powoli ruszył w stronę tajemniczej postaci. Przez moment pomyślał nawet o tym, że może być to Alicja, ale dlaczego miałaby wracać w nocy na miejsce swojego zniknięcia i to ponad rok po zdarzeniu? Szybko odrzucił te myśli.

Zbliżając się do postaci, był coraz bardziej przekonany, że nie jest to zaginiona dziewczyna, gdyż z ciemności zaczęła wyłaniać się przygarbiona staruszka. Widok ten zmroził krew w żyłach detektywa, który prędzej spodziewał się niewystępującego w tej części Polski niedźwiedzia niż truchtającej między krzyżami kobiety.

– Co pani tutaj robi? – wykrztusił nieśmiało.

Staruszka nie odpowiedziała, lecz nadal przemieszczała się slalomem między krzyżami i mówiła coś pod nosem. Jej słowa wypadały z ust tak szybko, że Jan nie mógł nic zrozumieć. Brzmiało to jak jakaś mantra.

– Halo! Słyszy mnie pani? – powiedział bardziej zdecydowanie, lecz staruszka sprawiała wrażenie, jakby w ogóle go nie słyszała ani nie widziała. Była w czymś zdecydowanie pogrążona.

Pawlak zdębiał i nie wiedział, co ma robić dalej. Z jednej strony była to tylko staruszka, którą momentalnie by obezwładnił, a z drugiej strony mogła być niebezpieczna. Nie wiedział, czy nie ukrywa jakiegoś noża pod szerokim fartuchem.

Kilka chwil trwał w bezruchu, słysząc bełkot kobiety i szybkie bicie swojego serca, aż w końcu zdecydował się podejść nieco bliżej. Dopiero wtedy kobieta wyczuła jego obecność, stanęła i wykrzywiła się tak, że w blasku księżyca zobaczył jej białka oczne. Ten widok jeszcze bardziej go przeraził.

– Mogę pani w czymś pomóc? – zapytał, lecz jego głos ledwo się wydobył przez zaciśnięte gardło.

– Nie – syknęła natychmiast niczym żmija. – Możesz mi jedynie nie przeszkadzać.

Detektyw nie spodziewał się tak ostrej odpowiedzi ze strony staruszki. Widocznie przerwał coś ważnego, gdyż jej oczy powróciły na właściwe miejsce i spojrzała na niego pełnym wyrzutu wzrokiem.

– Co w takim razie robi tutaj pani w środku nocy? – nie odpuszczał, gdyż chciał wyjaśnić nietypowe zachowanie kobiety.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, kochanieńki – odparła i poprawiła chustkę, którą miała założoną na głowie. – A ty chyba bardzo chcesz tam trafić, co?

Pawlak nie wiedział, co odpowiedzieć. Riposta staruszki zamurowała go.

– Jak jesteś taki ciekawski, to uchylę ci rąbka tajemnicy – kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego reakcje. – Wyganiałam demony, które tutaj się zaplątały po śmierci tych dzieciaków, bo do dziś nie dają mi spokoju.

Zaczęła machać rękami i znów coś powtarzać pod nosem, a Jan stał i nadal patrzył na nią z niedowierzaniem. Przez chwilę pomyślał nawet, że to jest tylko sen, ale uszczypnął się i dotarło do niego, że jest to jednak jawa.

– Co tak stoisz jak sierotka? Chyba powinieneś już pójść spać, bo jeszcze narobisz w spodnie – dodała kobieta, gdy zobaczyła, że detektyw nadal obserwuje jej rytuał.

– Nie rozumiem, co tu się dzieje – odparł i złapał się za głowę. – Jakie demony, jakie rytuały? Czy z panią wszystko w porządku? Może wezwać pomoc?

Słowa te wprowadziły staruszkę w prawdziwą furię, więc sięg-nęła po leżącą obok laskę i chciała wymierzyć karny cios pyskatemu nieznajomemu, ale uderzenie w locie zostało zatrzymane przez dłoń byłego policjanta. Staruszka zbliżyła się na kilka centymetrów i wrogo patrzyła mu prosto w oczy. Musiała patrzeć w górę, gdyż była zdecydowanie niższa od niego, ale złowieszcza mina dodawała jej centymetrów.

– Nie wchodź swoimi brudnymi butami w moje sprawy, zagubiony turysto – syknęła mu do ucha. – Bo bardzo tego pożałujesz.

– Proszę uważać na słowa i czyny – niemal krzyknął i staruszka wycofała się o kilka kroków, po czym głośno się zaśmiała.

– Czy wie pani coś o tym, co stało się rok temu w tym miejscu? – zapytał coraz bardziej poirytowany zachowaniem kobiety. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej.

– Kochaniutki – odparła i znów się zaśmiała. – Ja to przeżyłam razem z tymi gówniarzami.

– Gówniarzami? Oni nie żyją...

– Przecież wiem – przerwała. – Może i lepiej im, że nie żyją, bo nie muszą przeżywać tego wszystkiego, co się tutaj porobiło po tej nocy.

Detektyw spojrzał na nią pytająco i cierpliwie czekał, aż będzie kontynuować wypowiedź.

– Od tej pory dręczą mnie koszmary, a w nich straszne demony. Takie prawdziwe demony, a nie takie z bajek dla dzieci. Rozumiesz?

Pokiwał twierdząco głową, choć w myślach diagnozował ją jako osobę chorą psychicznie, a nie nękaną przez demony, których istnienie także podważał.

– Nie jest to pierwsze moje zetknięcie z takimi istotami, ale te demony są wyjątkowo uparte. Dlatego je przeganiam, i kij ci do tego, kochaniutki. Nie wsadzaj nosa w nie swoje interesy.

– Chyba już powinienem iść – odparł zmęczony ględzeniem staruszki, odwrócił się na pięcie i ruszył drogą prowadzącą do ośrodka. Był zawiedziony tym, że zmarnował na rozmowę z nawiedzoną staruszką cenny czas, który mógł wykorzystać na jeszcze cenniejszy sen.

– Uważaj na siebie, kochaniutki, bo między północą a trzecią noc jest najciemniejsza – zawołała staruszka. – Wtedy świat duchowy jest jeszcze bardziej odczuwalny.

– Dziękuję, ale jakoś tego świata duchowego nigdy jeszcze nie odczułem – odparł i odwrócił się ponownie w jej stronę. Tym razem podpierała się już o swoją laskę.

– Żebyś się nie zdziwił, jak obudzisz się z ręką w nocniku – odparła i zachichotała. – Zbliżają się kolejne wichury, lepiej by nie było cię tutaj, kiedy szkwał wróci.

– Co ma piernik do wiatraka?

– Nie chcesz być chyba kolejną ofiarą tego wiatru? – odparła i zabrzmiało to niczym groźba. – Złożoną w ofierze dla tego, który patrzy w cztery strony świata.

Detektyw westchnął, obrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę ośrodka. Nie miał zamiaru dłużej wysłuchiwać bredni wypowiadanych przez staruszkę, co do której stanu świadomości miał poważne wątpliwości.

– Uciekaj! – rozległ się krzyk staruszki, który przerwał ciszę nocy. – Uciekaj, jeśli ci życie miłe!

INFORMACJE O KSIĄŻCE

Tytuł: Szkwał

Autor: Patryk Bochniak

Redakcja: Wiola Niedziela

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Bartosz Szpojda

Skład i przygotowanie do druku: Marta Legierska

Projekt graficzny okładki: Radosław Krawczyk

Druk i oprawa: drukarnia Totem, Inowrocław

Copyright © Patryk Bochniak 2022Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydawca:SzaronKsięgarnia | Wydawnictwo | Hurtowniaul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustrońtel. 503 792 [email protected] [email protected]ążkę można nabyć u wydawcy.

Wydanie I, Ustroń 2022ISBN 978-83-8247-097-0