45,90 zł
Po zakończeniu wieloletniego związku Greta wprowadza się do swojej jedynej przyjaciółki na przedmieścia Hudson. Trzystuletni niewyremontowany dom, z wielkim gniazdem pszczół pośrodku kuchni, sprawia, że w listach do nieżyjącej od lat matki, Greta zaczyna się zastanawiać, czy to początek nowego, czy raczej kontynuacja pełnego porażek życia.
Dni spędza, zaglądając w cudze życia: przepisuje notatki z sesji terapeutycznych dla pracującego niekonwencjonalnymi metodami seksuologa. I niespodziewanie zakochuje się w jednej z jego klientek – pięknej mężatce o szwajcarskich korzeniach. Jest zafascynowana tym, jak Flavia radzi sobie z dramatycznym zdarzeniem z przeszłości. Dwie kobiety są swoimi lustrzanymi odbiciami: dystans wobec innych, który opanowały po mistrzowsku, zemści się na nich w momencie przypadkowego spotkania. Czy będą w stanie wyjść poza własne obsesje, by rzeczywiście zobaczyć tę drugą?
Jen Beagin z niezwykłym poczuciem humoru, a zarazem dogłębnym zrozumieniem mechanizmów przemocy, traumy i ich konsekwencji, tworzy ekscentryczną powieść pełną obsesji, dziwactw i niewygodnych pytań.
„„Szwajcara” to mroczna, przezabawna historia, która prowadzi nas przez poppsychologię i filozofię New Age, romantyczną obsesję, akrobatykę w szafie, psy i pragnienie, by to wszystko zakończyć. Beagin przemawia niezwykłym głosem i tworzy cyniczny, seksowny, pełen nadziei portret życia w Hudson Valley. I nie zapominajmy o pszczołach i osiołkach!” Melissa Broder
„Pisarstwo Beagin przepełnia zwariowana energia. „Szwajcara” to powieść komiczna, ale i niezwykle czuła.” „Vogue”, lista najlepszych książek 2023 roku
„Książka Beagin to czarna komedia romantyczna dla pokolenia X i oda na cześć wszelkich odmieńców, osób, które marzą o swoim miejscu na ziemi. Jeśli masz słabość do plotek, ta inteligentna i wnikliwa opowieść o przyjemności zaglądania w cudze życie jest dla ciebie.” Oprah Daily
„Beagin znalazła najlepsze medium dla swojego nihilistycznego humoru.” „Entertainment Weekly”
„Najbardziej ekscytująca książka Beagin, przewrotna historia miłosna, poruszająca i przezabawna.” „New York Magazine”
„Dzika, oryginalna książka Beagin to zabawna, a zarazem mroczna historia o niewierności, pragnieniach i stereotypach seksualnych, opowiedziana przez dwie udręczone bohaterki.” „Huffington Post”, lista najlepszych książek 2023 roku
„Bardzo inteligentny portret dziwactw ludzkiej natury.” Curtis Sittenfeld
„Najzabawniejsza powieść, jaką w tym roku przeczytałam [...]. Ta rozkosznie ekscentryczna komedia seksualna skrzy się od dowcipu i dziwactw, ale pod wszystkimi wybrykami kryje się czułe serce.” Alexandra Schwartz, „The New Yorker”
“Ta zmysłowa, mroczno-zabawna powieść wywraca do góry nogami uprzedzenia dotyczące zdrowia psychicznego, obsesji i traumy.” Rachel Sonis, „Time”, lista najlepszych książek 2023
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 447
Dotychczas ukazały się m.in.:
Damon Galgut, Obietnica
Melissa Broder, Mleko i głód
Miriam Toews, Głosy kobiet
Niviaq Korneliussen, Dolina Kwiatów
Willy Vlautin, Zawsze przychodzi noc
Claire Keegan, Drobiazgi takie jak te
Irene Solà, Ja śpiewam, a góry tańczą
Tara June Winch, Plon
Eduardo Halfon, Klasztor. Żałoba
Benjamín Labatut, Straszliwa zieleń
Miriam Toews, Wszystkie me daremne żale
Gianfranco Calligarich, Ostatnie lato w mieście
Haśka Szyjan, Za plecami
Melissa Broder, Ryby
Yaa Gyasi, Poza królestwo
Hila Blum, Jak kochać własną córkę
Monica Isakstuen, Bądź dobra dla zwierząt
William Brewer, Czerwona strzała
Nadifa Mohamed, Szczęśliwcy
Jim Lewis, Duchy Nowego Jorku
Elizabeth Wetmore, Walentynka
Claire Vaye Watkins, Kocham cię, ale wybieram ciemność
Miriam Toews, Z ogniem
Już niebawem ukaże się:
Tess Gunty, Królikarnia
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału angielskiego Big Swiss
Projekt okładki Kamil Rekosz
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Copyright © by Jen Beagin, 2023
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024
Copyright © for the Polish translation by Kaja Gucio, 2024
Opieka redakcyjna Tomasz Zając
Redakcja Małgorzata Poździk
Korekta Beata Marzec / d2d.pl, Aneta Miklas / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-953-1
Dla Stefana
„Szwajcara” – tak nazywała ją Greta, ze względu na wzrost i szwajcarskie pochodzenie oraz to, że często ubierała się od stóp do głów na biało, w kolorze kapitulacji. Blond włosy, delikatne jak puch dmuchawca, sprawiały wrażenie, że byle podmuch wiatru mógłby je strącić z jej głowy. Miała przerwę między przednimi zębami, tyle że pozbawioną wdzięku, a bladoniebieskie oczy patrzyły przenikliwie, niczym u przywódczyni sekty. Gdziekolwiek się pojawiła, wszyscy się za nią oglądali, w tym niemowlęta i psy. Jej uroda była jak sama Szwajcaria – oszałamiająca, ale sterylna – teutoński stoicyzm powodował zaś, że ludzie wokół niej wychodzili na emocjonalnych libertynów czy też, by użyć terminologii stosowanej w psychiatrii, na kompletnych pojebów.
Większość z tego to jednak tylko domysły Grety, która nie spotkała osobiście Szwajcary i zapewne nigdy jej nie pozna. Nie odwiedziła też dotąd Szwajcarii. Na zdjęciach nie wyglądało to na prawdziwe miejsce. Szwajcara natomiast była jak najbardziej prawdziwa. Greta znała jej inicjały (FEW), datę urodzenia (23.05.90), identyfikator klienta (233) i głos, niski, donośny i nieco smutny. Być może dlatego, że Szwajcara mówiła tak beznamiętnie, a Greta nie widziała jej twarzy, głos ten przywodził na myśl różne przypadkowe pierdoły. Jak na przykład psie sutki. Mokre sosnowe igły. Jak sama Greta, ukryta w szafie, otoczona futrami z norek. Poza tym miał wyraźnie wyczuwalną jakość, która podobała się Grecie. Był to głos, o który można było zahaczyć swetrem, a może nawet wyszczerbić sobie zęby, ale zarazem na tyle słodki, że można go było ssać i zasypiać z nim w ustach.
Teraz Szwajcara mówiła o swojej aurze, co wypowiedziane każdym innym głosem byłoby nie do zniesienia. Jej zdaniem aury różniły się nie tylko kolorem, ale i rozmiarem, a jej była „wielkości barki”. Wkraczała do pomieszczeń przed Szwajcarą, a tobie pozostawało albo zejść jej z drogi, albo dać się zmieść z powierzchni ziemi – wybór należał do ciebie. Szwajcara ponadto cierpiała. Przez aurę mogła przebywać co najwyżej dwadzieścia minut w miejscach o niskim stropie i nigdy, za żadne skarby, nie mogła zamieszkać w suterenie. Czuła się niekomfortowo, gdy cokolwiek zbliżało się do jej twarzy, włączając w to twarze innych ludzi. Sypiała bez poduszki. Nie lubiła parasoli. Osobną kwestię stanowiła niemożność zjedzenia niczego, co nie zostało utopione w ostrym sosie albo jakimś innym pikantnym dodatku, jak na przykład gentleman’s relish, który zawierał pastę z anchois. Soliła wszystko, nawet pomarańcze. Ogólnie rzecz biorąc, miała problemy z przebywaniem we własnym ciele, dlatego lubiła, gdy targały nią żywioły, i wiecznie była spalona słońcem, smagana wiatrem albo wilgotna od deszczu.
– Twoja aura przyprawia mnie o ból głowy – powiedziałaby Greta, gdyby znajdowały się w jednym pokoju. – Trzymam się kurczowo burty barki, krew leci mi z czoła.
Ale Greta i Szwajcara nie znajdowały się w jednym pomieszczeniu, ani nawet w jednym budynku. Greta siedziała przy biurku we własnym domu, ze słuchawkami na uszach, mając na sobie tylko mitenki, kimono i ocieplacze na nogi. Jej praca polegała na transkrypcji tego bezcielesnego głosu, na zapisaniu dokładnie wypowiadanych nim słów, wraz ze słowami rozmówcy Szwajcary, coacha seksu i relacji, który bez cienia ironii przedstawiał się jako Om. Jego prawdziwe (i zupełnie przyzwoite) imię brzmiało Bruce, a Szwajcara była jedną z jego wielu klientek. Prawie wszyscy w Hudson w stanie Nowy Jork, gdzie mieszkała Greta, wylewali na kozetce tego mężczyzny swoje żale. Rzecz jasna pisał książkę i zatrudnił Gretę do transkrypcji sesji. Jak dotąd spisała ich kilkadziesiąt, za co Om płacił jej dwadzieścia pięć dolarów za godzinę.
W poprzedniej pracy Greta sortowała i liczyła tabletki, a następnie wkładała je do buteleczek, a kiedy klienci je odbierali, opowiadali Grecie o swoich kupach.
– Jestem technikiem farmacji – tłumaczyła łagodnie Greta. – Nie pielęgniarką.
Wtedy następowała zmiana strategii. Nim Greta zdążyła coś dodać, słyszała na przykład coś takiego:
– Mąż mnie bił przez trzydzieści lat. Przeżyłam wielokrotnie wstrząśnienie mózgu i nie mam dzieci, które by się mną zaopiekowały. Zrealizuje mi pani tę receptę na karyzoprodol? I dostanę może jakiś rabat?
W takich przypadkach Greta często zwracała się do farmaceuty, zgorzkniałego alkoholika o nazwisku Hopper.
– Jestem technikiem farmaceutycznym, a nie psychiatrą – szeptała. – A na recepcie tej pani nie ma już możliwości uzupełnienia leków. Ty się nią zajmij.
Hopper był stosunkowo młody (pięćdziesiąt dwa lata), cierpiał na nadciśnienie i problemy z nerkami, a na przedramionach miał wytatuowane wzory związków chemicznych. Nie były to typowe oklepane bzdety, jak chemiczna struktura miłości, ani też dopamina czy serotonina. Wolał tatuaże z cząsteczkami narkotyków – kofeiny, nikotyny, THC – i był całkowicie bezużyteczny, o ile wszystkie trzy substancje nie znajdowały się w jego krwiobiegu równocześnie, plus alkohol.
Greta lubiła znać ludzkie sekrety. Nie w tym tkwił problem. Problem stanowiło to, że w świetle jarzeniówek gapiły się na nią ćpuny, podczas gdy z głośników leciało I’d Really Love to See You Tonight albo Touch Me in the Morning. W aptece było gorąco, jasno i jak na scenie, a Greta zauważyła, że przesadza z ekspresją ciała i mimiką, jakby grała w niemym filmie. Pod koniec dnia ćpuny po prostu chciały dostać swój towar, a Greta marzyła tylko o tym, by usiąść. Bolały ją nogi i stopy. Po raz pierwszy w życiu zaczęła nosić rajstopy, i to nie jedną parę, ale dwie, a do tego czarne podkolanówki uciskowe. Nie wyglądało to najlepiej, ale chciała czuć, że coś ją trzyma. Ściska.
Aż któregoś dnia pewien mężczyzna wręczył jej receptę na oksy trzydziestki oraz parę spodni, żądając, by wydała mu leki i naprawiła gacie.
– Jestem technikiem farmaceutycznym, a nie krawcową – wyjaśniła – a ta recepta jest podrobiona, proszę pana.
Rzucił jej zdegustowane spojrzenie i wyciągnął broń. Była akurat Wigilia. Hopper natychmiast wydał dwieście sześćdziesiąt sztuk osiemdziesiątek oksy, a ćpun uciekł ze śmiechem. Dwa dni potem przedawkował i umarł. Tydzień później Hopper popełnił samobójstwo w aptece, po godzinach pracy. Sprawa trafiła do wieczornych wiadomości i na łamy wszystkich gazet.
A Greta? Niewzruszona, jak zawsze, pod warunkiem że miała ciasne, ciasne, ciasne podkolanówki. Kiedy je zdejmowała: lekki smutek, nic poważnego. Denerwowało to ludzi (jej narzeczonego), którzy spodziewali się widocznych oznak niepokoju (takich jak niepohamowany szloch), tym bardziej że w wieku trzynastu lat Greta straciła matkę, gdyż ta popełniła samobójstwo. Dziewczyna potem tułała się po domach rozmaitych ciotek w Kalifornii, Arizonie i w końcu w New Hampshire, gdzie skończyła liceum. Narzeczony ciągle ją obszukiwał, sprawdzał kieszenie w obawie, że znajdzie tam tabletki, martwiąc się, że Greta planuje odebrać sobie życie.
– Oglądasz za dużo telewizji – powiedziała Greta. – To tak nie działa. Tu nie ma zasady jeden za jednego.
Poza tym próby podejmowane przez Gretę były jak leczenie kanałowe – bolesne, upokarzające i niemal zawsze następował po nich długi okres przerwy. Obecny miał potrwać jeszcze pięć lat.
Wprawdzie to nie ona znalazła ciało matki, ale teraz odkryła ciało Hoppera. Postrzelił się w klatkę piersiową, nie w głowę, ale chybił i umarł na atak serca. Jej matka natomiast strzeliła sobie w głowę, nie w serce, i nie chybiła. Oboje zostawili listy, a także coś, co Greta uznała za niezamierzone postscriptum. W przypadku Hoppera chodziło o to, że zmarł, leżąc na boku, tuż obok triamterenu, który, gdyby został zażyty zgodnie z instrukcją, mógł powstrzymać zgon. Z kolei postscriptum jej matki to długie pasmo włosów przyczepione do niewielkiego skrawka skóry głowy, które dręczyło Gretę przez lata.
– Czy to cię w ogóle nie triggeruje? – zapytał zdumiony narzeczony.
– Moje triggery pokrywa mokry piasek – odparła. – Bo moja głowa to gigantyczna betoniarka.
– Czyli jednak masz uczucia – stwierdził narzeczony. – Tylko je zakopałaś. W cemencie. Może czas zacząć go kruszyć.
– Czym, młotem pneumatycznym?
– Może psychoterapią?
Greta podjęła więc kolejną próbę terapii. Po wysłuchaniu całej historii, co zajęło dziesięć tygodni, psychoterapeuta zdiagnozował u niej emocjonalne otępienie, co Grecie wydawało się nieco naciągane, bo sama preferowała określenie „opanowanie” w gorsze dni, w lepsze – „elegancja”, a gdy czuła nagły przypływ pewności siebie – „spokój”. Udzielił kilku przesadzonych zaleceń: gorąca joga, hipnoza, pierwotny krzyk, odwrażliwianie i przetwarzanie ruchów gałek ocznych (EMDR), akupunktura i lekcje tańca. Poradził jej również rezygnację z kofeiny i nikotyny.
Zamiast tego Greta zrezygnowała z terapii. Następnie rzuciła pracę, zakończyła związek, przeprowadziła się na drugi koniec kraju i zmieniła zawód. Lata temu pracowała dla „firmy specjalizującej się w przygotowywaniu dokumentacji”. Zajęcie to polegało na transkrypcji nagrań dla firm z branży zaawansowanych technologii, naukowców prowadzących badania jakościowe, dziennikarzy, wykładowców i psychologów. Przez te wszystkie lata przechowywała cały sprzęt, bo naprawdę lubiła element podsłuchiwania, izolację związaną z pracą w domu, wielogodzinne milczenie. Przez całe życie była słuchaczką i zwykle otaczała się osobami zakochanymi we własnych głosach. Nie przeszkadzało jej, że praca wymagała bardzo niewielkich umiejętności i z łatwością mogłyby ją wykonywać roboty czy oprogramowanie. Kiedy wylądowała w Hudson, wysłała e-maile do wszystkich sześciorga psychiatrów w mieście i zaoferowała im usługi transkrypcji. Odpowiedział tylko Om.
Teraz sekrety trafiały bezpośrednio do jej uszu, bez żadnej muzyki czy bólu ciała. Greta w zasadzie prawie nie zmieniała pozycji. Ruszały się tylko jej palce, i to niezbyt szybko. Wprawdzie nie pisała zbyt dobrze na klawiaturze, ale potrafiła dochować minimum tajemnicy, a że Hudson to rozplotkowana dziura, dyskrecja była tu na wagę złota. Podpisała coś, co wyglądało na dosyć oficjalną umowę o poufności, więc nie mogła obgadywać klientów Oma. Nie żeby miała na to ochotę – częściej myślała o pierdołach, niż o nich gadała, a poza tym prawie nie wychodziła z domu. Na ogół zaczynała dopiero po południu, a potem pracowała do późna, aż przychodziła pora na sen. Oni mówili, ona pisała, noc w noc.
Jak dotąd Szwajcara nie przypominała pozostałych podopiecznych Oma. Nie miała zwyczaju kończyć każdego zdania pytającym tonem, nawet jeśli naprawdę zadawała pytanie. Nigdy nie podnosiła głosu. Kiedy kichała, mówiła „apsik” dokładnie w ten sam sposób, co „ dzień dobry” i „dziękuję”. Wypowiadała się powoli, precyzyjnie wymawiając każde słowo, w takim samym tempie, w jakim Greta pisała na klawiaturze, więc można było odnieść wrażenie, że razem wykonują utwór muzyczny, coś improwizowanego i nieszablonowego, na koncercie bez publiczności. Greta rzadko musiała cofać nagranie, by odsłuchać jakiś fragment ponownie, albo całkowicie się poddać i wpisać [NIEZROZUMIAŁE], czego nie znosiła. Szwajcarze zdarzały się [WESTCHNIENIA], [KICHNIĘCIA] i [ODCHRZĄKIWANIA], ale Om nie życzył sobie, by je włączać do zapisu. Greta nie mogła też uwzględnić [CIĘŻKIEJ CISZY], żadnej z licznych [PRZERW] ani [JĘCZENIA]. Z jakiegoś powodu wytyczne Oma dopuszczały [POGWIZDYWANIE], [ŚPIEW] i [OKLASKI], chociaż na terapii nikt tego nie robił, a także [ŚMIECH] i [PŁACZ]. A, i jeszcze [ODDECH OGNIA], który czasami wykonywał z osobami otwartymi na kundalini, jedną z jego pasji.
Pierwsza sesja Oma trwała zwykle co najmniej pięć do siedmiu minut dłużej niż zazwyczaj, ale jego pierwsze spotkanie ze Szwajcarą było o kwadrans krótsze. Dzięki temu Greta wiedziała, że Szwajcara jest piękna – Om zapomniał włączyć nagrywanie. Albo skasował pierwsze piętnaście minut, co nie było w jego stylu. Poza tym obniżył głos o oktawę i ciągle bawił się długopisem.
OM Kiedy mówiłaś o swojej aurze, wydawało mi się, że słyszę lekki akcent. Skąd pochodzisz?
FEW A jak ci się wydaje?
OM Chwileczkę, niech pomyślę. Gdzieś ze Środkowego Zachodu. Nie z Illinois. Nie Ohio. Nie, nie z Nebraski…
FEW Nie męcz się. Po prostu ci powiem. Urodziłam się w…
OM Chwila, już wiem. Michigan!
FEW Nie.
OM Pochodzisz z Wisconsin.
FEW Błąd.
OM Z Minnesoty?
FEW Urodziłam się w Sz…
OM Chicago!
FEW W Szwajcarii.
OM To dlatego jesteś taka wysoka i masz blond włosy!
FEW W Szwajcarii. Nie w Szwecji.
OM Zabawne, jako dziecko słuchałem ABBY na kasetach…
FEW W Szwajcarii, powtarzam. Nie w Szwecji. Szwajcaria. Tam, gdzie robią sery.
OM A czy w Szwajcarii nie mieszka mnóstwo wysokich, niebieskookich blondynek i blondynów?
FEW Sporo. Ale większość to bruneci średniego wzrostu, a ja mam szare oczy.
OM W rzeczy samej. Przypomnij mi, z czego jeszcze słynie Szwajcaria.
FEW Z sera, czekolady. I chyba z samobójstw.
OM W Szwajcarii wszyscy się zabijają?
FEW Tam to jest legalne. Turystyka samobójcza jest tam teraz bardzo popularna.
OM Czy ty masz lub kiedykolwiek miałaś myśli samobójcze?
FEW Nie.
OM Od jak dawna mieszkasz w Hudson?
FEW Nie mieszkam w Hudson. Mieszkam po drugiej stronie rzeki. Przeprowadziłam się do USA na studia.
OM Masz niezwykły głos, bardzo ciekawy. Zastanawia mnie, czy śpiewasz? Jesteś piosenkarką?
FEW Podobno mój głos jest jak ostrze. Kiedy wybieram ciastka w piekarni, brzmi to tak, jakbym zlecała komuś egzekucję.
OM Kto tak mówi?
FEW Różni ludzie. Moja mama twierdzi, że od mojego głosu zęby jej się chwieją.
OM Wow. Dziwne, że powiedziała coś takiego córce.
FEW Powtarza mi to od lat.
OM Zastanawiam się, czy postrzegasz traumę jako część swojej aury.
FEW Nie.
OM Słowo „aura” zawiera się w wyrazie „trauma” – właśnie to do mnie dotarło.
FEW Jeśli już, to coś w mojej aurze mogło spowodować traumę. A w każdym razie aura ją pogłębiła.
– Jaką traumę? – zapytała na głos Greta.
OM Nie uważasz, że odczuwasz dyskomfort, gdy ludzie zbliżają się do twojej twarzy, z powodu tego, co się stało?
– Co? – odezwała się Greta.
FEW Chcesz, żebym potwierdziła. Wygląda na to, że oczekujesz przyczyny i skutku.
OM To przecież realna sprawa. Musiało to wywrzeć na ciebie jakiś wpływ. Czy możemy porozmawiać trochę o tym, jak trauma wpłynęła na twoje związki?
FEW Czy możemy przestać używać słowa „trauma”?
OM Dlaczego?
FEW Nie używam tego, co mi się przydarzyło, jako wymówki.
OM Wymówki do czego?
FEW Lenistwa ani bezczynności. Nie używam tego jako wytłumaczenia własnej wściekłości czy agresji. Nie jestem przywiązana do własnego cierpienia. Nie jestem przywiązana do tego, co mi się przydarzyło. Nie wierzę, że to wyjaśnia wszystko o mnie, ponieważ nie zrobiłam z tego części swojej tożsamości. Działam, a nie biadolę. W życiu nie określiłabym się mianem „kogoś, kto przetrwał”. Po prostu… Ja nie jestem jedną z tych osób od traumy.
OM Kim jest osoba od traumy?
FEW Kimś, kto nie może przestać wymawiać słowa „trauma”. Ludzie od traumy są dla mnie prawie tak nieznośni jak ludzie od Trumpa. Jeśli próbujesz im zasugerować, by uwolnili się od cierpienia, od bycia ofiarą, zachowują się, jakby ich ponownie straumatyzowano. Owszem, przytrafiło ci się coś chujowego, nie zaprzeczam, ale dlaczego wciąż tarzasz się we własnym gównie? Gdyby przestali na dwie sekundy i odpuścili sobie, choćby odrobinę, mogliby stać się tym, kim mieli zostać.
– Wow – powiedziała Greta. – No cześć.
OM Załóżmy więc, że jakaś osoba została zbiorowo zgwałcona pod groźbą użycia broni i nie może się pozbierać, przestać pić, wrócić do pracy ani znaleźć sensu w swoim życiu. Powiedziałabyś jej, by się po prostu „ogarnęła”?
FEW Przecież istnieje pewna hierarchia, prawda?
OM Nie sądzę.
FEW Gdybyś tak nie myślał, nie użyłbyś tego przykładu. Powiedziałbyś: „Przypuśćmy, że ktoś był molestowany przez sąsiada”, „zaniedbywany przez matkę” albo „całe życie się nad nim znęcano”. Ale istnieje hierarchia. Ludzie od traumy niechętnie to słyszą. Dla nich każda trauma ma znaczenie.
OM Gdzie w tej hierarchii umiejscowiłabyś swoją traumę?
FEW Mówię tylko, że trauma nie daje ci dożywotniej przepustki. Nie zawsze też gwarantuje mądrość czy prawo do wygłaszania kazań, co, jak dobrze wiem, właśnie teraz robię.
OM Dobrze więc. Jestem gotów przyznać, że życie obchodzi się z pewnymi osobami brutalniej niż z innymi i że masz pewien wybór co do tego, jak sobie z tym poradzisz. Możesz zdecydować, co zrobić, ale dopiero, gdy się z tym uporasz, co, przykro mi to mówić, wiąże się z rozmawianiem o tym tak długo, jak to konieczne, identyfikowaniem lęków i triggerów.
FEW Triggery. Dobry Boże. Właśnie dlatego nie przepadam za terapią. Naprawdę nienawidzę tego języka.
OM Masz koszmary?
FEW Co?
OM Miewasz lęki nocne albo problemy z zasypianiem?
FEW Od czasu do czasu zdarzają mi się złe sny, jak wszystkim.
OM Czy uważasz się za osobę uzależnioną?
FEW Nie.
OM Czy pijesz alkohol albo zażywasz narkotyki?
FEW Nie jestem uzależniona, Om, i to nie ze względu na wyparcie. Pudło.
OM Skoro nie używasz słowa „trauma”, to jak nazwiesz to, co ci się przydarzyło?
FEW Tym, czym było – pobiciem.
– Ojoj – powiedziała Greta.
OM Napadnięto cię.
FEW Zostałam pobita, tak.
OM Jak pobicie wpłynęło na twoje relacje?
FEW Wcale nie wpłynęło. Przyszłam tu, bo nie mam orgazmów.
– O? – odezwała się Greta.
OM Czy to się zaczęło po pobiciu, czy wcześniej?
FEW Nigdy w życiu nie miałam orgazmu, nawet samodzielnie.
– Słucham? – zapytała Greta.
FEW A teraz zabawna rzecz: mam dwadzieścia osiem lat.
OM Wiek to tylko liczba.
FEW Żyję w małżeństwie. Sześć lat temu wzięłam ślub.
OM Małżeństwo niekoniecznie gwarantuje satysfakcję.
FEW Jestem również ginekolożką.
– Czy to żart? – zaciekawiła się Greta.
OM Jesteś żoną mężczyzny?
FEW Tak.
OM Czy on wie, że tu jesteś?
FEW To był jego pomysł.
OM Czy opisałabyś swoje małżeństwo jako ubogie w seks lub całkowicie go pozbawione?
FEW Opisałabym je jako złożone głównie z robótek ręcznych i obciągania.
OM Co wtedy czujesz?
FEW Jakbym spełniała uciążliwy obowiązek, ale potem czuję się lepiej. To trochę jak wyprowadzanie psa i picie soku z trawy pszenicznej w tym samym czasie.
OM Masz psa?
– „Masz psa?” – powtórzyła Greta. – Serio, Om?
Greta zerknęła na własnego psa, Piñona, czarno-białego jacka russella. Lizał drzwi – znowu. Zatrzymała nagranie, zanotowała godzinę i zdjęła słuchawki. I tak należała jej się przerwa.
– Piñon – powiedziała Greta. – Nie liż tego, do cholery.
Zignorował ją. Powieki mu drgały. Wyglądał, jakby był w transie. Greta rzuciła w niego kapciem, ale nie trafiła.
Drzwi, podobnie jak wszystkie ściany w pokoju Grety, a także sufit, pokrywało wiele warstw farby ołowiowej. Łuszczyła się od stu lat. Za każdym razem, gdy za oknem przejeżdżała ciężarówka, płatki farby spadały na podłogę, meble, a nieraz także na poduszkę śpiącej Grety. Wesołe niebieskie i żółte plamki pstrzyły jej długie włosy i białą pościel. Czasami zastanawiała się, czy nie cierpi na zatrucie ołowiem, co tłumaczyłoby jej obniżone IQ i coraz głupsze sny, ale podobno farba musiałaby wpadać jej prosto do ust, a tak się nie działo. Wpadała jednak bezpośrednio do pyska Piñona, który ważył zaledwie osiem kilo.
– Pokaż mi język – nakazała Greta.
Znieruchomiał, ale nie oderwał języka od drzwi, jedynie odwrócił wzrok. Lubił udawać, że nie wie, czy Greta mówi do niego, czy do jakiegoś innego psa, tylko że żadnych innych psów tutaj nie było. Wydawało mu się, że uda mu się wykończyć drzwi, wylizując je do cna, jak to robił z piłkami tenisowymi – lizał wełnianą powłokę przez czterdzieści pięć minut, po czym zdzierał z nich skórę swoimi guzkowatymi zębiskami, a następnie lizał pusty gumowy trzon, aż uszło z niego całe powietrze i piłka była oficjalnie martwa. Ze szczurami szło łatwiej i zajmowało to mniej czasu niż z piłkami tenisowymi. Jak dotąd zabił ponad tuzin dużych, tłustych wiejskich szczurów – a do tego myszy, świstaki i młode króliki.
Wypuściła go z domu i nasłuchiwała pozostałych domowników. Z piwnicy dochodziło tylko nikłe buczenie. Zeszła po schodach w samych skarpetkach, ostrożnie stawiając kroki. Jej współlokatorki zaczęły umierać wkrótce po tym, jak się wprowadziła. Czasami były tylko na wpół martwe i dygotały na podłodze, a jej zdarzało się przypadkowo na którąś nadepnąć, co naturalnie nie było przyjemne. Nie myślała o nich jako o jednostkach, ale teraz, gdy umierały, starała się każdej dokładnie przyjrzeć. Jakie włochate ciała! Jak dziwnie ukształtowane oczy! Czasami umierały parami, a jej się wydawało, że trzymają się za łapki. Znajdowała je wszędzie, na parapetach i blatach, w kubkach i szufladach. W zeszłym tygodniu znalazła nawet jedną w szczotce do włosów.
Za współlokatorki miała sześćdziesiąt tysięcy pszczół miodnych. I jedną ludzką istotę o imieniu Sabine, która wciąż żyła i paliła papierosa. Nie, nie była Francuzką. Kochała jednak palenie, podobnie jak masło. Wiedziała także co nieco o winie, miała wyśmienity gust, jeśli chodzi o sztukę i pościel, pracowała tak mało, jak to tylko możliwe, i mogła wciągnąć kreskę kokainy albo łyknąć kilka piguł, jeśli się jej takowe podsunęło, ale trzymała się z daleka od halucynogenów. Sabine była singielką po pięćdziesiątce, świeżo rozwiedzioną. Zamiast założyć konto na portalu randkowym, kupiła stary holenderski dom, w którym obecnie mieszkała z Gretą. Dom znajdował się na niemal pięciohektarowej działce otoczonej sadami i gospodarstwami mleczarskimi. Wydawało się wprawdzie, że stoi na odludziu, ale od miasta dzieliła go odległość, którą można było pokonać podczas przejażdżki trwającej tyle, co wypalenie jednego papierosa.
Greta słyszała, że budynek opisywano jako „dom z Fight Clubu, tylko wygodniej urządzony”, ale był o półtora wieku starszy i o wiele piękniejszy. Holenderski, nie wiktoriański. Zbudowany przez bogatych handlarzy futer w 1737 roku, od ponad stu lat stał niezamieszkany. Nie, nie był nawiedzony. Jedynymi udogodnieniami były tu elektryczność i bieżąca woda, a ściany były całkowicie nieocieplone.
Z daleka ceglana fasada prezentowała się solidnie i poważnie. Wewnątrz jednak wszystko było niepoważne – choć bardzo piękne: kruszący się tynk na ścianach; warstwy łuszczącej się tapety, które można było policzyć jak słoje drzewa; duże okna z popękanymi lub brakującymi szybami; szerokie dwuczęściowe drzwi z oryginalnymi okuciami; podłoga z sosnowych desek, a szczeliny między nimi ułatwiały podsłuchiwanie; ogromny kominek w kuchni z żelaznym rusztem do gotowania nad paleniskiem. Sabine mieszkała na piętrze, Greta na parterze, w dawnym salonie, a pszczoły w kuchni, która znajdowała się w podpiwniczeniu.
Greta podejrzewała, że handlarze futer posiadali niewolników i że ci mieszkali w małej izdebce przy kuchni, gdzie Sabine uprawiała teraz marihuanę i gdzie Greta czasami sprawdzała, czy nie ma tam duchów. Żadnego nie widziała, ale może Piñon owszem? Czarne futro na jego pyszczku przybrało nagle barwę surowej bieli mniej więcej tydzień po tym, jak się wprowadzili. Przypuszczalnie był to szok spowodowany widokiem dusz zmarłych niewolników lub (co bardziej prawdopodobne) tym, że po całym życiu spędzonym w Kalifornii znalazł się w dolinie rzeki Hudson. Greta również mocno posiwiała, a we włosach Sabine przy lewej skroni widniało białe pasmo, które, jak twierdziła, podarował jej diabeł.
– Kiedy? – zapytała Greta. – Niedawno?
– Przy urodzeniu, głuptasku – odparła Sabine.
Reszta włosów Sabine miała barwę suchego tytoniu i tworzyła czuprynę na tyle gęstą, że można było w niej ukryć różne rzeczy. Na przykład parę kolczyków. Na przykład zapasowy klucz. Sabine często używała włosów zamiast torebki do kradzieży w sklepach, a od czasu do czasu zgubiony lub skradziony przedmiot nagle wyłaniał się ponownie. Ostatnio były to para okularów do czytania, które zwinęła z drogerii CVS, oraz pleciona bransoletka, Bóg jeden raczy wiedzieć skąd. Jednak nigdy jej nie przyłapano, a Greta podejrzewała, że to ze względu na wygląd i aurę niedbałości, którą ludzie kojarzyli ze starymi pieniędzmi, a Sabine faktycznie dorastała w dostatku, zanim jej ojciec stracił wszystko na giełdzie. Od tamtej pory zawsze coś kombinowała.
Pod względem osobowości Sabine przypominała Grecie jedno z tych egzotycznych warzyw, które kusiły ją na targu, ale nie wiedziała, jak je przyrządzić. Na przykład kalarepa albo topinambur. Niezbyt przystępne. Ani słodkie, ani przesadnie swojskie. Niełatwe do ugotowania czy posmarowania masłem. Zupełnie inaczej niż kukurydza w kolbie. Greta poczuła natychmiastowe powinowactwo z Sabine, ponieważ i ona była kalarepą.
Pszczołom kalarepy najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzały. Ani razu nie użądliły ani Grety, ani Sabine. Jeśli jakaś pszczoła wylądowała Grecie na twarzy albo ramieniu, ta spokojnie ją strzepywała i wracała do swoich zajęć. Jeśli zdarzyło jej się spłoszyć kilka pszczół podczas wykonywania jakiegoś zadania, po prostu się uchylała i odchodziła. Nigdy jej nie goniły.
Teraz zamiatała martwe pszczoły wokół stóp Sabine. Robiła to delikatnie, bo miały zwyczaj przyklejać się do miotły.
– Chcesz odkurzacz? – zapytała Sabine.
– Za dużo hałasu – odparła Greta.
Sabine siedziała obok kominka, dostatecznie dużego, by pomieścić wannę lub średniej wielkości trumnę, a pszczele gniazdo znajdowało się bezpośrednio nad jej głową. Było masywne, szacowane na ponad trzydzieści lat i ulokowane między dwiema odsłoniętymi belkami stropowymi. Długie na ponad dwa metry i szerokie na jakieś czterdzieści centymetrów, wiło się falistym łukiem wzdłuż dźwigarów.
Sabine odkryła gniazdo wkrótce po zakupie domu. Usłyszała brzęczenie w stropie, więc rozbiła go młotem kowalskim. Pod spodem odkryła gniazdo w szczytowym stadium produkcji. Zamiast usunąć je jak normalny człowiek i może wynieść na zewnątrz, Sabine poprosiła miejscowego pszczelarza, żeby je obudował. Podobało jej się trzymanie pszczół w kuchni. Pszczelarz, chrześcijanin o imieniu Gideon, owładnięty wizją powrotu na łono natury, zbudował ul, prostą drewnianą budkę z siatką i dnem z pleksiglasu, którą przymocował do sufitu. Jeśli stanęło się tuż pod klapą i spojrzało w górę, można było wyraźnie zobaczyć wnętrze ula i wszystko, co się w nim działo. Można było również sięgnąć w górę, otworzyć klapę i odsłonić gniazdo, ale one nigdy tego nie robiły. Dzięki ulowi pszczoły nie plątały im się pod nogami, by tak rzec, ale podczas porannego parzenia kawy kilkanaście zawsze latało dookoła Grety.
– Te pszczoły są jakieś japońskie – stwierdziła Greta. – Rozbijają się o różne rzeczy, jakby były kamikadze. Chyba popełniają samobójstwo.
– Są bardzo altruistyczne – odparła Sabine.
– Ciekawe, czy to dlatego, że wszystkie pszczoły są rodzeństwem.
– Moje rodzeństwo to banda kutasów – oznajmiła Sabine. – Nie oddałabym życia za żadne z nich.
Kolejna pszczoła rzuciła się na okno i padła nieprzytomna. Mniej więcej po minucie znów zaczęła brzęczeć, ale pozostała na podłodze, wierzgając nóżkami.
– Jest jesień – odezwała się Sabine. – Spadają liście. Może pszczoły też.
– Albo pocą się na śmierć – zauważyła Greta i opróżniła szufelkę do buzującego ognia w kominku.
Zastanawiała się, czy wciąż żywe pszczoły czują zapach płonących szczątków ich utraconego rodzeństwa.
– Albo po prostu redukują personel i zostaje tylko szkieletowa załoga. Na nadchodzącą zimę. Ze względu na wydajność.
Greta wsłuchiwała się w trzask płomieni. Kiedyś pszczoły były głośniejsze od ognia, słyszała ich brzęczenie we własnych durnych snach, bo rój znajdował się w zasadzie pod jej łóżkiem, piętro niżej.
– Znasz może jakichś Szwajcarów? – zapytała Greta. – Z drugiej strony rzeki?
– Pięcioro – odparła Sabine. – Dwie osoby zajmują się sztuką, dwie to wredne chujki, a piąta pracuje w usługach. Są naprawdę nudni i jednocześnie strasznie emocjonalni, a to dziwna kombinacja, gdy się nad tym zastanowić.
– Czy jedna z tych chujowych osób to ginekolożka?
Sabine wrzuciła papierosa do ognia.
– Nie, dlaczego?
– Nowa pacjentka – odparła Greta.
– Kolejna uzależniona od seksu?
– Ta nigdy nie miała orgazmu.
– Wow.
Greta miała już powiedzieć coś więcej, ale zmieniła zdanie. Chciała mieć Szwajcarę tylko dla siebie. Ale Sabine wyglądała blado i potrzebowała pożywki.
– Tej Szwajcarce przydarzyło się coś strasznego – powiedziała Greta.
Na policzki Sabine powrócił kolor. Ostatnio żywiła się tylko plotkami, zwłaszcza jeśli dotyczyły pieniędzy i nieruchomości, a większość klientów Oma miała jedno i drugie. Sabine zapaliła kolejnego papierosa.
– Na razie to tylko taka aluzja – ciągnęła Greta. – Ale wygląda na to, że ta osoba dostała straszne lanie…
– Na rynku nieruchomości?
– Fizycznie – odparła Greta.
Twarz Sabine znów poszarzała. Wyglądało na to, że prawdziwe posiłki jada tylko we wtorki, czwartki i soboty, a Greta ani razu nie widziała, by wypiła szklankę wody. Zgoda, ich woda pochodziła ze starożytnej studni i śmierdziała jak farfocle z pępka.
– Zjedz pączka, kupiłam je na stacji benzynowej – zaproponowała Greta.
– Już raczej zjadłabym kostkę lodu – odparła Sabine.
Anorektyczki jedzą lód, pomyślała Greta. Uwielbiają go, nie mogą się nim nasycić. Właściwie to łakną lodu, prawda? Ponieważ zawiera żelazo?
– Czy lód zawiera żelazo? – zapytała Greta.
– Nie – odpowiedziała Sabine. – Ale wiele osób z anemią gryzie lód. Nie pamiętam dlaczego. Chyba dzięki temu czują się… żywe, czujne czy coś w tym stylu.
Greta podejrzewała, że Sabine jest anorektyczką – zarówno w sensie tradycyjnym, jak i seksualnym. Od rozwodu z nikim się nie przespała. Romantyczne związki najwyraźniej całkowicie ją brzydziły, a dla seksu nie warto było zawracać sobie głowy pogawędkami. W ciągu trzech miesięcy schudła około dziesięciu kilogramów, choć było to tylko przypuszczenie, ponieważ Sabine nosiła wyłącznie biały kombinezon i zbyt obszerny, nadgryziony przez mole sweter. W anoreksji chodziło o kontrolę, Greta gdzieś to wyczytała, a Sabine żyła w chaosie. Może dzięki kontroli nad tym, co wprowadza do organizmu, życie wydawało się jej mniej szalone.
– Jaki dziś dzień?
– Poniedziałek – odparła Greta.
– Muszę skombinować dla nas stek, taki za osiemnaście dolarów – stwierdziła Sabine.
Poniedziałki były mięsne. Wtorki – serowe. W środy jogurt, mleko i od czasu do czasu kwiaty. W czwartki owoce lub warzywa. W weekendy nic – za dużo turystów, za dużo świadków. Ale Sabine kradła tylko od superbogatych rolników, którzy oszukiwali klientów i byli na tyle głupi, by polegać na skrzynce z gotówką – w tak zwanym systemie honorowym – a tak naprawdę nie obchodziło jej, kto o tym wie.
– Czy ty jesteś anorektyczką? – zapytała Greta. – Możesz mi powiedzieć.
– Za stara jestem na takie pierdoły – odrzekła Sabine. – Pewnie mam raka płuc. Albo jakiegoś innego raka. Oby tylko szybko mnie zabił.
– Jeśli nie, to położę ci poduszkę na głowie, kiedy będziesz spała – powiedziała Greta. – A potem usiądę na niej albo coś w tym stylu.
– Ależ z ciebie dobra przyjaciółka – stwierdziła poważnie Sabine.
– Nie wydaje mi się, żeby to był rak. Prędzej borelioza.
– Jeśli jeszcze raz usłyszę to słowo…
W Kalifornii nikt nie chorował na boreliozę, kiedy więc Greta zaczęła spisywać nagrania dla Oma, uznała, że wszyscy mówią o jakimś narkotyku. Czyżby pochodził z kosmosu? Wyglądało na to, że za jego pomocą kosmici uprowadzili wszystkich w mieście i przejęli kontrolę nad ich umysłami.
Greta nie mogła się doczekać powrotu do Szwajcary. W niedawnej przeszłości, gdyby nie wyszła w tej chwili z pokoju, Sabine gadałaby tak długo, aż Grecie odpadłyby obie ręce, a potem obie nogi, po czym jej korpus zacząłby dygotać na podłodze jak pszczoła. Czasami musiała powoli wycofać się z pomieszczenia, podczas gdy Sabine wciąż mówiła, a następnie zrobić zwrot i pobiec do swojego pokoju. Ale gadanina Sabine ucichła, gdy pszczoły zaczęły padać martwe.
– Zrób coś dla mnie – poprosiła Greta. – Wciśnij w siebie jednego pączka.
– Tak, tak – odparła Sabine.
Greta wyszła na zewnątrz po Piñona, a także po trzy szczapy drewna ze stosu. Jedynym źródłem ciepła w jej pokoju był piecyk na drewno z uszkodzonym szybrem. Zawór się zaciął i nie dawał się zamknąć. Owszem, próbowała walić w niego młotkiem. Raz, dwa, trzy razy. Przewód kominowy pozostawał szeroko otwarty. W rezultacie ogień w jej pokoju nigdy nie płonął łagodnie i romantycznie, ale raczej buzował jak wściekłe, rozszalałe piekło. To piekło domagało się podsycania co trzy godziny, a jeśli Greta nie była posłuszna, dogasało całkowicie i musiała rozpalać w piecyku od zera. Przez to nie dało się przespać całej nocy. Było to również niebezpieczne – pożar wydawał się nieuchronny. Na szczęście ich jedyne sąsiedztwo stanowiła remiza strażacka.
Greta włożyła polana do piecyka i otrzepała zabrudzone kimono. Piñon, z ubłoconymi łapami, wskoczył na łóżko. W zeszłym tygodniu przesunęła biurko na środek pokoju, gdzie było trochę cieplej. Lada dzień Sabine zniesie ze strychu grube zasłony i przybije je do framug wszystkich okien, a Greta będzie pracować w niemal całkowitych ciemnościach. Tak właśnie toczyło się surowe życie w holenderskim domku w wielkim lesie. Greta lubiła sobie wyobrażać, że jest jak Laura Ingalls Wilder, przebojowa i zaradna, ale tak naprawdę miała więcej wspólnego z jej niewidomą siostrą.
Założyła słuchawki i nacisnęła stopą przycisk.
OM Masz psa?
FEW Tak. Wabi się Silas i jest straszny.
OM Boisz się własnego psa?
FEW Ja? Nie. Jest straszny dla innych psów oraz ich właścicieli.
OM Co w nim kochasz?
FEW W moim psie? Lubi trzymanie za łapę. Nie lubi całowania.
OM Czy to samo tyczy się ciebie?
FEW Tak.
Zanim powiedziała „tak”, zapadła cisza, która wydawała się ważna. Greta nacisnęła klawisz pauzy i zanotowała: „zapytać Oma o przerwy”. Może jednak będzie chciał, żeby uwzględniła je w transkrypcji. Miała się z nim spotkać dokładnie za godzinę, a on lubił, gdy przychodziła z notatkami.
OM Wróćmy do tego, co cię tu sprowadza.
FEW Chcę mieć dzieci i chcę mieć orgazm podczas poczęcia. Nie ma to oczywiście naukowego uzasadnienia, ale wydaje mi się, że orgazm nie tylko pomógłby mi zajść w ciążę, ale też byłby dobry dla dziecka.
OM I dla ciebie.
FEW Co?
OM To byłoby dobre także dla ciebie.
FEW A. Racja.
OM Jak dotąd odnoszę wrażenie, że znasz swoje ciało na poziomie intelektualnym i zapewne medycznym, ale niekoniecznie emocjonalnym. Wydaje mi się, że żyjesz wyłącznie we własnej głowie. Jakbyś była całkowicie oderwana od ciała.
FEW Chodzi ci o moje sine palce? Mam słabe krążenie.
OM Chodzi mi o to, co powiedziałaś o swojej aurze, i o to, jak się poruszasz.
FEW Jak się poruszam?
OM Trochę sztywno, prawdę powiedziawszy.
FEW No cóż, moje ciało wykazuje fizjologiczne oznaki podniecenia przez całą dobę, przy minimalnej lub zerowej stymulacji. Właściwie to mam teraz wilgotną bieliznę, a przecież tylko tu siedzę. To tak, jakbym nie miała kontroli, jakbym toczyła pianę z ust.
Uszy Grety zesztywniały nagle i zrobiły się ciepłe. Zatrzymała odtwarzanie, zdjęła słuchawki i pociągnęła za małżowiny. Jeśli jej uszy dostały erekcji, mogła sobie tylko wyobrazić, co działo się w spodniach Oma.
OM Podniecenie i pożądanie to dwie różne rzeczy. Osobiście mam odwrotny problem. Pragnę seksu, ale czasem miewam problemy z podnieceniem.
No dobra, więc może w spodniach Oma nie działo się nic. Greta wyobraziła sobie jego wiotkiego penisa i aż się wzdrygnęła.
OM Kiedy jesteś podniecona, masz ochotę na seks?
FEW Tylko jeśli jestem pijana.
OM A teraz jesteś pijana?
FEW O dziewiątej pięćdziesiąt rano?
OM Wiem, żartowałem. Masturbujesz się regularnie?
FEW Dla mnie to nudne i do niczego nie prowadzi.
OM Masturbacja to umiejętność. Można się jej nauczyć, tak jak gotowania. Robiłaś kiedyś risotto?
FEW Nie radzę sobie w kuchni.
OM Pozwolisz, że opowiem ci o własnej podróży?
FEW Błagam, nie.
OM Mogę zapytać, dlaczego nie?
FEW Czy terapeuci nie powinni nie opowiadać o sobie?
OM Odrobina otwartości pomaga nawiązać relację, prawda? Często wykorzystuję osobiste doświadczenia w terapii z klientami. Zebrałem w swej podróży mnóstwo narzędzi, którymi chętnie…
FEW Czy możesz już więcej nie używać słowa „podróż”? Skóra mi od tego cierpnie. Nie przepadam też za „narzędziami”.
Greta się uśmiechnęła.
OM Chodzi mi o to, że mogę pomóc ci zintegrować intelekt z seksualnością…
FEW Co konkretnie proponujesz?
OM Różnorodne ćwiczenia obejmujące oddech, dotyk i uważność.
FEW Dotyk?
OM Nie ma się czego obawiać, obiecuję. Nigdy nie poproszę cię o zrobienie czegoś, co mogłoby sprawić, że poczujesz się nieswojo. Wszyscy mamy seksualną narrację czy jakąś historię, która nas intryguje albo z którą na pewnym poziomie się identyfikujemy. Być może pomogę ci odkryć narrację, która do ciebie przemawia. Jesteś na to otwarta?
FEW Chyba tak.
OM Chcę również odnieść się do tego, co ci się przydarzyło. Do pobicia, jak to określasz.
FEW Szczerze mówiąc, prawie nigdy o tym nie myślę.
OM Hmm. Zastanawiam się, dlaczego była to pierwsza rzecz, o której wspomniałaś.
FEW Chciałam mieć to z głowy. Jako część podstawowych informacji. Poza tym, tylko nie doszukuj się w tym zbyt wiele, ale ten koleś wychodzi z więzienia w przyszłym miesiącu.
OM Jak długo siedział?
FEW Osiem lat.
OM Wow. Chwileczkę, myślę, że to dobry moment, żeby przerwać…
– Nie, nie, nie! – zaprotestowała Greta.
[KONIEC NAGRANIA]
– Cholera – powiedziała.
Styl coachingu Oma przywodził na myśl podryw w barze. Nie przez instruktora jogi, jak sugerowałoby jego imię, ale przez niewykastrowanego psa do zooterapii. Był niski, kudłaty i uważny, a do tego miał najbardziej uduchowione brązowe oczy, jakie Greta widziała od lat, oczy, które natychmiast sprawiały, że człowiek czuł się swobodnie, nawet gdy Om ocierał mu się o nogę. Greta doświadczyła tego na własnej skórze podczas rozmowy kwalifikacyjnej, która odbyła się w opuszczonym kościele przekształconym w drogi bar koktajlowy na obrzeżach miasta. Tego popołudnia Om umalował oczy czarnym eyelinerem, miał na sobie filcową fedorę, gustowną białą lnianą tunikę i obcisłe dżinsowe szorty. Z ręki zwisała mu damska torebka vintage, a krótkie paznokcie pokrywał lakier w kolorze, który Greta rozpoznała jako Lincoln Park After Dark. Na oko był po czterdziestce i sprawiał wrażenie, jakby nie mógł przestać wpatrywać się w jej twarz. W wieku czterdziestu pięciu lat Greta zdawała sobie sprawę z pewnych faktów, a jednym z nich było to, że jej atrakcyjność, zwłaszcza w świetle dziennym, zwykle działała z opóźnieniem: uderzała od dwóch tygodni do dwóch miesięcy po pierwszym spotkaniu, a czasami dopiero po tym, jak się Grety dotknęło, a następnie pozostawała z delikwentem na długie lata – a przynajmniej Greta tak sobie wmawiała – ale Om od razu zapytał:
– Byłaś kiedyś modelką, prawda?
Greta roześmiała się i pochłonęła hot doga za szesnaście dolarów, którego dla niej zamówił.
– Każdy kęs jedzenia w tym mieście kosztuje co najmniej cztery dolce – oznajmiła. – Zauważyłeś?
– Twoje kości policzkowe kojarzą mi się z karoserią starego cadillaca – stwierdził.
– Mam czterdzieści pięć lat.
– Mówiąc „stary”, miałem na myśli „klasyczny” – wyjaśnił szybko.
– Ha. Ha.
Rzucił jej smutne spojrzenie.
– Krępują cię komplementy na temat twojego wyglądu.
– Wszystkich krępują – odparła Greta.
– Właściwie ludzie tutaj uwielbiają, gdy mówi im się, że są piękni.
Greta pomyślała o psie, którego często widywała w psim parku, głupiutkim białym bokserze, który kompulsywnie lizał inne zwierzaki po pyskach. Nazywał się Ptyś. Podążał za pozostałymi psami i lizał ich otwarte paszcze długim różowym językiem, podczas gdy one próbowały od niego uciec. Czasami pies Grety gryzł go w nos, ale nawet to go nie powstrzymywało.
– To japoński dżins, prawda? – zapytał Om, spoglądając na nogawkę spodni Grety.
– Chyba zwykły – odparła.
Rozczarowanie. Przypomniała sobie, że to rozmowa o pracę, której bardzo potrzebowała, i że dni hot dogów za szesnaście dolarów niemal dobiegły końca, podobnie jak wszystko inne. Zerknęła na dolną połowę ciała Oma.
– Słodkie skarpetki – zauważyła.
– Dziękuję uprzejmie – odparł. – No, dobrze. Robiłaś to już wcześniej, prawda?
– Co?
– Spisywałaś nagrania.
– O tak, oczywiście. Piszę siedemdziesiąt słów na minutę i mam naprawdę dobry słuch.
– Ja też – powiedział Om. – Mam słuch absolutny, dlatego gram na angklungu w zespole gamelanowym. A ty?
– Na basie.
Czterdzieści słów na minutę, dziesięcioprocentowy niedosłuch w prawym uchu, nigdy w życiu nie grała na basie. Była wprawdzie świeżo upieczoną singielką, szczęśliwszą niż przez ostatnie lata, ale jakaś jej cząstka wciąż była gotowa na śmierć i nadal lubiła kłamać.
– Dobra, to może dziwne pytanie, ale… jaki jest twój stosunek do pracy?
– W jakim sensie?
– Lubisz ją? – zapytał Om.
– Czy lubię pracę?
– Po prostu czuję, że muszę o to zapytać, bo wiele osób w tym mieście… nie będę wymieniać nazwisk, za dużo ich jest… w każdym razie ludzie chyba mają alergię na pracę i zrobią dosłownie wszystko, żeby się z niej wykręcić, łącznie ze spadnięciem z dachu.
– Mam pracę w nazwisku – powiedziała Greta.
– Słucham?
– Nazywam się Greta Work.
Greta Praca. Niekompletne zdanie. Przekleństwo, rozkaz. W rzadkich przypadkach, gdy przedstawiała się pełnym imieniem i nazwiskiem, miała wrażenie, że sama sobie przerywa. Gdyby na końcu zamiast -a było -uje, może poczułaby się jak kompletna osoba.
– Niemieckie?
– Angielskie. Wywodzi się od pradawnego słowa geweorc, oznaczającego „pracę, która jest wykonywana lub wytwarzana”, co może tłumaczyć, dlaczego w snach często haruję w fabryce.
– Super – stwierdził Om. – Czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli podpiszemy umowę o poufności?
– Oczywiście, że nie – skłamała Greta.
Nienawidziła wszelkich oficjalnych dokumentów, dlatego od sześciu lat nie złożyła zeznania podatkowego i nie miała ubezpieczenia zdrowotnego. Jej własny akt urodzenia przyprawiał ją o mdłości. Niechętnie podpisywała cokolwiek, nawet potwierdzenia płatności kartą kredytową, ponieważ nigdy nie lubiła swojego podpisu. Przez lata próbowała go zmienić, ale to było jak próba zmiany głosu. Z drugiej strony w Hudson roiło się od ludzi, którzy z powodzeniem odkryli siebie na nowo. Przez lata byłam prawniczką korporacyjną w mieście, a potem przeprowadziłam się do Hudson i zostałam hodowczynią kwiatów / producentką lalek / sprzedawczynią antyków / kucharką / arborystką / alkoholiczką i ani razu nie obejrzałam się za siebie. „Przeprowadziłam się do Hudson, by na nowo wymyślić swój charakter pisma – powiedziała komuś przy drinku. – To była niesamowita podróż”.
Om perorował, całkiem niepotrzebnie, o tym, że w Hudson każdy wie wszystko o wszystkich, nawet o ludziach, których tak naprawdę nigdy nie widział ani nie spotkał, ponieważ tu rozmawiało się wyłącznie o innych osobach i ich problemach.
– Mądry człowiek powiedział kiedyś, że Hudson to miejsce, gdzie napaleni przyjeżdżają, żeby umrzeć – stwierdził Om. – A ja jestem jedynym terapeutą seksualnym w mieście. – Uśmiechnął się cierpliwie, czekając, aż Greta połączy kropki. – Będziesz spisywać różne barwne historie. Możesz ulec pokusie podzielenia się nimi po kilku drinkach, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Z doświadczeń Grety wynikało jednak, że nie wszyscy wiedzieli wszystko. Było gorzej – wszyscy znali tylko jedną lub dwie niezwykle intymne i wstydliwe tajemnice; Greta wiedziała, że podczas orgazmu Om głośno krzyczy cienkim głosem. „Brzmi to, jakby dochodziła kobieta” – Greta podsłuchała kiedyś, jak jakiś facet tak o nim powiedział. Nie było to „po kilku drinkach”, ale raczej z samego rana, w kolejce do jednej z ośmiu nowych piekarni w mieście. Facet, wyraźnie upalony, twierdził, że usłyszał to od kobiety, z którą poprzedniego wieczoru wrócił do domu, która usłyszała to od swojej współlokatorki, która spotykała się ze współlokatorem Oma, kiedy ten jeszcze miał współlokatorów, zanim wymyślił się na nowo jako terapeuta.
– Mnie się wydaje, że Hudson to miejsce, gdzie najbardziej stuknięci przyjeżdżają, żeby umrzeć – powiedziała Greta. – To tak, jakby mój podręcznik psychologii zaburzeń ze studiów wyhodował sobie nogi i nauczył się chodzić. Widziałeś kiedyś tylu narcyzów zgromadzonych w jednym miejscu? Tylko szczerze.
– Mieszkałem w Los Angeles – odparł Om.
– Ja też.
– W Hollywood?
– Inglewood.
– A wiesz, rzeczywiście zauważam tu coraz więcej przypadków borderline – stwierdził. – Wygląda na to, że takich ludzi bardzo pociągają narcyzi. Jak trafiłaś do Hudson?
– Przez Sabine – odparła Greta. – Znasz ją?
– Oczywiście.
– No więc mieszkamy razem – powiedziała Greta. – Ale… nie jesteśmy kochankami.
Tę ostatnią uwagę zawsze dodawała dla żartu, ponieważ było oczywiste, że Sabine nie ma w sobie ani jednej homoseksualnej cząstki. Ale nikt nigdy się nie śmiał, więc może to wcale nie było takie oczywiste. A może po prostu nikogo to nie śmieszyło. Zastanawiała się, ile homoseksualnych cząstek miał w sobie Om. Uznała, że jedną czy dwie.
– Czy Sabine nie wyprowadziła się z miasta? – zapytał.
– W zasadzie tak, ale tylko na odległość jednego papierosa – odparła Greta, wskazując niejasno za siebie. – W tamtą stronę.
– Jakiego papierosa?
– American spirit.
– Nieźle – powiedział. – Poczęstujesz mnie?
Wyszli na zewnątrz. Trzymał papierosa między środkowym palcem a serdecznym. Jednak więcej niż dwie cząstki, pomyślała.
– Jak poznałaś Sabine? – zapytał.
– Zabrała mnie autostopem.
– W Hudson?
– W Martha’s Vineyard. W zasadzie przypominało to raczej porwanie. Chciałam zamówić pizzę, ale ona zawiozła mnie na imprezę po drugiej stronie wyspy i powiedziała, że będzie tam metakwalon. Pamiętam, że zapytałam, czy to jakiś zespół. Miałam ledwie osiemnaście lat. Oczy Sabine zaszły mgłą, jakbyśmy zaraz miały spotkać stado jednorożców. Stwierdziła, że to najlepszy narkotyk w historii. Zapytałam, czy próbowała ecstasy. „Fuj – powiedziała. – Nie kręcą mnie przytulanki i masaż pleców”. Tak czy inaczej, impreza odbyła się w hipisowskim burdelu na wydmach. Połknęłyśmy metakwalon, śmiałyśmy się przez sześć godzin i od tamtej pory się przyjaźnimy.
Po metakwalonowej wyprawie Greta wpadała na Sabine co kilka lat, zawsze w najmniej oczekiwanym momencie – w kolejce do bankomatu w San Francisco, w łazience na Grand Central Terminal, w etiopskiej restauracji w Los Angeles, na ulicy w Nowym Orleanie, a ostatnio na parkingu w Huntington Beach, gdzie Sabine porwała Gretę (i Piñona) po raz drugi. Jeździła po kraju vanem Mercedes Sprinter, odwiedzała dzieci i przekonała Gretę, która właśnie rzuciła pracę, by dołączyła do niej na kilka dni. Dla Grety był to pierwszy smak wolności od kilkunastu lat. W zasadzie nie wysiadała z vana.
Om powiedział, że rzadko wyjeżdżał z Hudson, z wyjątkiem podróży do Indii, do konkretnego miejsca, którego nazwę Greta zawsze zapominała zaraz po tym, jak ją usłyszała, ale było to najstarsze i najpiękniejsze miasto na Ziemi, gdzie nic nie było ukryte, gdzie dosłownie wszystko odbywało się na widoku – narodziny, choroby, śmierć, wyrzucanie masy śmieci i tak dalej – i nie miało się innego wyboru, jak tylko obserwować życie w kulminacyjnym momencie. Om jeździł do tego miasta raz lub dwa razy w roku, żeby potwierdzić swoją omowość, jak przypuszczała Greta, ale potem dodał:
– Poza tym mam tam guru, który podciąga mi nadi.
Greta zaniosła się kaszlem.
– Słucham?
– Każdej zimy moje nadi ulega korozji.
– Co ci obciąga?
– Podciąga – poprawił Om. – Puls. Nadi to kanały w naszych ciałach, które dostarczają energię do komórek, a te kanały się blokują i…
– Mogę spytać, jak naprawdę masz na imię? – wtrąciła Greta. – A może to niegrzeczne?
– Możesz mnie zapytać, o co tylko chcesz. Przy narodzinach nazwano mnie Bruce.
– Zmieniłeś imię na Om w Indiach.
– Dwadzieścia lat temu.
– „Om” jest trochę… zbyt oczywiste – stwierdziła Greta z uśmiechem. – Nie sądzisz?
– Rozejrzyj się – odparł Om. – Wszystko w Hudson jest trochę zbyt oczywiste.
Jako technik farmacji Greta przez półtora roku pracowała w magazynie apteki wysyłkowej i ręcznie przygotowywała buteleczki z lekami na receptę. Najczęściej miała do czynienia z warfaryną, lekiem rozrzedzającym krew, ale przez jej ręce przewijało się kilkanaście innych rodzajów kruchych tabletek, zwykle rozmaitych zamienników najpopularniejszych lekarstw, i często kończyła zmianę pokryta pyłem farmaceutycznym. Wkrótce wszelkiego rodzaju pył zaczął jej się kojarzyć z tym z tabletek, a w szczególności z bladożółtym osadem z dziesięciomiligramowych pigułek norco. Była przekonana, że widzi, jak cząsteczki unoszą się w osobistych strefach oddychania (OSO) ludzi. Widziała pył z tabletek na dywanach, lustrach, ekranach, swetrach innych osób. Rozsypany na porcji popcornu w kinie. Długo po tym, jak zwolniła się z pracy w tym magazynie, dostrzegała pył z tabletek w każdym miejscu, w którym się znalazła.
Teraz Greta widziała transkrypcje nagrań. Należały do klientów Oma i pojawiały się, gdy tylko postawiła stopę w Cathedral, najpopularniejszej kawiarni w mieście. W lokalu panowała doskonała akustyka i roiło się od klientów Oma, ponieważ jego gabinet znajdował się tuż obok. Greta zawsze słyszała przynajmniej jeden głos, który potrafiła rozpoznać. Nie mogła oczywiście przypomnieć sobie całego nagrania, ponieważ często były dość długie, ale jeśli zamknęła oczy i się skoncentrowała, to pamięć podpowiadała jej kilka stron zapisu.
Właśnie teraz, gdy siedziała przy stoliku i czekała na Oma, rozpoznała senny głos mężczyzny usadowionego obok. Nie znała go osobiście, ale fragment jego nagrania przypomniał jej się, gdy wypatrywała swojego americano. Miał inicjały AAG i sypiał ze swoją szwagierką. Spotykali się w pokojach hotelowych w mieście, ale teraz ten mężczyzna rozmawiał zapewne z żoną i trzymał ją za rękę. Jak większość ludzi w Hudson, byli ponadprzeciętnie atrakcyjni i ubrani w stylu luksusowych farmerów.
OM Co sprawia, że Tamara jest wyjątkowa? Co takiego ma, czego brakuje twojej żonie?
AAG Nienawidzimy tych samych rzeczy.
OM Na przykład?
AAG Gier planszowych, oliwy truflowej, realizmu magicznego, Harry’ego Pottera, polityki, małych dzieci, osób starszych, ludzi, którzy ekscytują się makaronem z serem, scattowania…
OM Scattowania?
AAG To takie coś, co robią wokaliści jazzowi. Wiem, że brzmi to banalnie, ale jeszcze nigdy nie miałem z kimś tyle wspólnego.
OM Co robicie razem?
AAG Słyszałeś o jedzeniu ortolana?
OM Nie.
AAG To starożytny rytuał przejścia francuskich smakoszy. Ortolany to maleńkie, rzadkie ptaki. Szef kuchni łapie je, zanurza w armaniaku i piecze w całości. Następnie zjada się całego ptaka – najpierw nogi, łącznie z kostkami – z głową przykrytą płócienną serwetką, żeby zatrzymać aromat i, jak głosi legenda, ukryć się przed Bogiem.
OM To właśnie robisz z Tamarą?
AAG Nie, ale tak właśnie liżę jej cipkę.
OM Zanurzając ją w armaniaku?
AAG Z serwetką na głowie.
Greta mimowolnie uśmiechnęła się do żony, na którą wcześniej gapiła się jak jakaś zwyrolka. Żona odwzajemniła uśmiech. Wtedy AAG spojrzał na Gretę i też się do niej uśmiechnął. Greta zgromiła go wzrokiem, po czym zawstydzona wpatrzyła się w ekran telefonu.
Wyobrażała sobie właśnie samą siebie idącą chodnikiem z serwetką na głowie, gdy usłyszała, jak kolejny znajomy głos zamawia cappuccino. Ten głos był nieco głębszy i należał do KPM, faceta po trzydziestce cierpiącego na PTSD. KPM nękała wariatka, która nazywała siebie coachką życiową, więc często przychodził do gabinetu Oma w przebraniu. Greta odwróciła się lekko, licząc na to, że zobaczy jego twarz, na wpół spodziewając się ujrzeć Dartha Vadera w golfie.
OM Czy twój penis naprawdę tak wygląda?
KPM Tak. To chyba dość powszechny kształt fiuta. Czasami wyobrażam sobie, jak szepcze do mnie głosem Jamesa Earla Jonesa.
OM Co mówi?
KPM [GŁĘBOKIM GŁOSEM] „Nie zdajesz sobie jeszcze sprawy ze swojego znaczenia. Dopiero zaczynasz odkrywać własną moc”.
OM Wierzysz, że to prawda?
KPM Żartuję, głupku. Mój fiut ze mną nie rozmawia.
OM Jeśli cię to pocieszy, mój wygląda, jakby nosił beret!
KPM A mówi głosem Gerarda Depardieu?
OM Niestety nie.
KPM Wczoraj googlowałem „Ile butelek wina dziennie wypija Gerard Depardieu?”. Zgadnij, jak brzmi odpowiedź.
OM Trzy?
KPM Czternaście.
OM Dlaczego googlowałeś takie rzeczy?
KPM Bo strasznie chciałbym się napić? Bo ktoś mnie nęka? Bo wpędzono mnie w ten stan hiperwrażliwości, a to rozpierdala mi prostatę?
Jak się okazało, KPM miał najdziwniejsze czoło, jakie Greta widziała. Wyglądało tak, jakby niedawno zrzucił poroże, a nowe dopiero zaczynało mu odrastać. W pewnym sensie zwiększało to tylko jego atrakcyjność, jakby to czoło stanowiło drugorzędową cechę płciową. Dodatkowo nosił gęstą brodę i warkoczyki w stylu Williego Nelsona. Nie był ubrany w golf, ale raczej w ortezę na szyi, a Greta zastanawiała się, czy to fałszywka, czy może element przebrania. W tej chwili flirtował z nim inny klient Oma, mężczyzna po pięćdziesiątce o charakterystycznych inicjałach BTW. Greta rozpoznała jego głos kilka tygodni temu – nie w Cathedral, ale we własnym salonie, ponieważ BTW, którego imię brzmiało Brandon, kupował trawkę od Sabine.
Niemniej trzech klientów jednego dnia to niezwykła sprawa – może znak. BTW bardzo wierzył w znaki, a mimo to nigdy nie uznawał tych oczywistych, takich jak zakrwawione bandaże na końcówkach palców, które w ocenie Grety wskazywały na onychotillomanię, jej ulubione zaburzenie o nazwie, która brzmi śmiesznie wypowiedziana na głos. O jego przypadłości nie wspominano podczas terapii. W zasadzie wydawało mu się, że osiągnął całkowite oświecenie. Utrzymywał, że ma nadzwyczajne DNA i że rząd chce pobrać od niego próbki i przeprowadzić badania. Podczas sesji z Omem często ćwiczył oddychanie zamiast mówienia, dlatego nagrania z jego udziałem były krótkie i łatwe do zapamiętania.
BTW Mam dwie linie życia. Spotykają się pośrodku, krzyżują, a potem owijają wokół nadgarstka. Mam też na dłoni trójkąt zaklinacza, bardzo rzadko spotykany. Mogę wyczarować prawie wszystko.
OM Mógłbyś wyczarować mi croissanta? Umieram z głodu i zapomniałem zabrać lunch.
BTW Staram się właśnie wyczarować sobie kilkaset tysięcy dolarów.
OM Jak ci idzie?
BTW Zobaczymy.
OM Porozmawiajmy o tym, co się dzieje z twoją skórą.
BTW Mówiłem ci już dwadzieścia razy. Odwracam proces starzenia.
OM Masz pięćdziesiąt dwa lata, zgadza się?
BTW Na papierze tak. Ale moje zmarszczki znikają – dlatego mam te strupki na twarzy – tak samo jak reszta blizn, w tym pępek.
OM Serio? Dokąd wybiera się twój pępek?
BTW Znika całkowicie. Ta rana w końcu się goi. I wypada mi część włosów, żeby zrobić miejsce na nowe. Sam zobacz, jakie są miękkie. Tutaj, dotknij.
OM Całkiem miękkie.
BTW Penis też wraca do pierwotnego stanu.
OM To znaczy…?
BTW Napletek mi odrasta.
OM Obawiam się, że to niemożliwe.
BTW Dlaczego?
OM Przykro mi to mówić, ale to brzmi jak wiek średni. Penis się kurczy i przybiera jaśniejszy kolor.
BTW Znam własne ciało. Mogę ci pokazać? Pozwolisz?
OM [GWIŻDŻE]
BTW Prawda? Widzisz, co mam na myśli?
OM Natura hojnie cię wyposażyła, przyznaję, ale główka jest chyba dość… czerwona, nie?
Greta wyobraziła sobie parówkę w cieście pozostawioną na noc na patelni.
OM Wciąż sypiasz z panem Lilijką?
BTW O Boże, nie.
OM Przykro mi to słyszeć. Ten związek dobrze się dla ciebie rozwijał.
BTW Mogę się położyć?
OM Proszę bardzo. Jeśli chcesz, zamknij oczy i zrobimy sobie minutkę czy dwie oddechu ognia.
[ODDECH OGNIA]
BTW Co powiesz na szybką kąpiel dźwiękową, zanim skończymy?
OM To będzie dla mnie zaszczyt.
[KĄPIEL DŹWIĘKOWA]
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice
tel. +48 515 274 298
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2024
Wydanie I