59,00 zł
... ale nie każdy z nas wie, dlaczego pliszka to robi. Owszem, podejrzewamy, że chwalenie ogonka, prezentacja piórek, tańce na chodnikach i trawnikach miast oraz dobywające się z dziobków trele mają coś wspólnego z ptasimi zalotami, jednak to właściwie wszystko. Lubimy ptaki, doceniamy je i trochę nawet zazdrościmy im lotniczych umiejętności, jednak tak naprawdę nie znamy naszych skrzydlatych braci mniejszych. I ręka w górę, kto miał kiedykolwiek okazję zajrzeć do ptasiej alkowy? Że to nieładnie zaglądać komuś, hmm... do gniazdka? Ładnie-nieładnie, za to jak ciekawie! Ileż można zaobserwować i jakie wnioski z tych obserwacji wyciągnąć! Weźmy pierwszą z brzegu sprawę. Taka płeć piękna. U ludzi, wiadomo - panie. U ptaków, przeciwnie - panowie. Dlaczego? Albo ten ptasi śpiew - kosztochłonny, wymagający i jeszcze zwraca na pieśniarza uwagę drapieżników. Komu i na co jest tak naprawdę potrzebny, bo nie służy przecież umilaniu naszego życia, prawda?
W Tajemnicach ptasiej alkowy doktor Andrzej G. Kruszewicz, dyrektor Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego, z wykształcenia lekarz weterynarii, z zamiłowania ornitolog, uchyla przed Czytelnikiem rąbka tajemnic pierzastych mieszkańców naszych ogrodów i parków, zapraszając równocześnie do czynienia kolejnych, samodzielnych obserwacji. W naturze, z lornetką i głową w chmurach. Czy może być coś przyjemniejszego, niż podglądanie ptaków?
Książka Tajemnice ptasiej alkowy odkrywa przed nami najbardziej intymne szczegóły życia ptaków. Jednocześnie możemy się spodziewać charakterystycznego dla Andrzeja poczucia humoru, co zapewne doda lekturze uroczych smaczków. A jeśli połączyć to z pieprzną tematyką, można się spodziewać naprawdę dobrze przyprawionego dania. Warto zatem zasiąść w głębokim fotelu z kubkiem ciepłej herbaty w dłoni i pozwolić autorowi prowadzić się przez kolejne ptasie alkowy...
Katarzyna i Michał Skakujowie, przyrodnicy, znani rysownicy ptaków
Wreszcie jest! Książka traktująca o tej stronie ptasiego życia. Któż by zresztą mógł napisać ją lepiej niż dr Andrzej Kruszewicz. Jako zawołany ornitolog zna ptaki od zewnątrz, jako lekarz weterynarii specjalizujący się w leczeniu tych latających istot - od wewnątrz. Zna ich obyczaje zarówno z obserwacji terenowych, jak i z wolier warszawskiego zoo, którego jest dyrektorem i w którym stworzył Ptasi Azyl. Ma więc nie tylko niezwykle wielostronną wiedzę, ale też niezwykły zasób obserwacji, barwnych historyjek i anegdot, czyniących tę książkę pozycją wręcz pasjonującą. Napisaną lekko, ze swadą i z właściwym autorowi poczuciem humoru. Chyba jednak najciekawsze jest to, że podczas lektury nieuchronnie nasuwają się porównania ptasiego życia erotycznego z naszym. Ptaki upodabnia do nas nie tylko to, że są wzrokowcami, ale też to, że ewolucja i je, i nas pchnęła ku monogamii, czyli życia w parach. W ptasim świecie - tak jak w naszym - na porządku dziennym są konflikty, zdrady, życie w trójkątach. Wyjaśnienie tych zjawisk zostawmy jednak autorowi. Od siebie dodam, że liczę na to, że wiele wątków z tej książki wykorzystam jako cenną podpowiedź, jak sobie radzić w alkowie, bo nie wszystkie zagadki tej strony życia mimo upływu lat pojąłem należycie. Ale... lepiej późno niż wcale.
Tomasz Kłosowski, fotografik, dziennikarz, autor filmów przyrodniczych, współautor kilkudziesięciu albumów przyrodniczych
Jak się kochają ptaki? Czy w ich związkach istnieje miłość do grobowej deski, a zdrada zdarza się równie często jak u ludzi? A może na porządku dziennym, oprócz uczuć, emocji i uniesień seksualnych, są gwałt i walka o dominację? Zwyczajom i rytuałom skrzydlatych mieszkańców parków, ogrodów i lasów przygląda się dr Andrzej Kruszewicz, ornitolog, wielki znawca i przyjaciel ptaków. Barwna opowieść, pełna fascynujących obserwacji i spostrzeżeń, pokazuje nam ich świat, pozornie inny, a jednak tak podobny do naszego, ludzkiego.
Dorota Szadkowska, dziennikarka publikująca między innymi w Wysokich Obcasach i Newsweek
Dr Andrzej Kruszewicz o zwierzętach wie niemal wszystko, co więcej, potrafi o nich opowiadać z empatią, dowcipem i wielką wnikliwością. W zanadrzu ma zawsze mnóstwo anegdot i opowieści o zwyczajach tych, co latają, biegają czy fruwają. Niestrudzony popularyzator najnowszej wiedzy z zakresu weterynarii, psychologii zwierząt, ochrony ich naturalnego środowiska - każda jego książka to nowa przygoda dla miłośników przyrody, choć niektóre stawiane przez niego tezy są kontrowersyjne i niełatwe do przełknięcia. Warto jednak pamiętać, że świat zwierząt jest źródłem nie tylko zabawnych historyjek - czasami również gorzkiej prawdy o nas samych, którą też trzeba mieć odwagę napisać. I dr Kruszewicz to potrafi.
Katarzyna Burda, dziennikarka naukowa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 271
Andrzej Kruszewicz
TAJEMNICE
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Autor oraz Helion SA dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Helion SA nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Opieka redakcyjna: Ewelina Burska
Projekt składu i skład: Sabina Suchy
Zdjęcia wewnątrz książki pochodzą ze stron: Shutterstock.com, Adobestock.com, zdjęcie na stronie 241 ©Juan Carlos Vindas/Moment/Getty Images, zdjęcie na stronie 342 pochodzi z archiwum autora
Helion SA ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/tajpta_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-283-8003-5
Copyright © Andrzej Kruszewicz 2021
Postęp wiedzy o otaczającym nas świecie sprawia, że jednemu, nawet bardzo wydajnemu umysłowi trudno jest ogarnąć wszystko i być na bieżąco w każdej dziedzinie. Wiedza zdobyta w szkole to przeszłość, a czasem nawet archaizm. W moim przypadku od szkoły podstawowej zmieniły się nazwy wszystkich krajów ościennych Polski, ubyła jedna planeta w układzie słonecznym, ptaki „uzyskały” węch, a mózg okazał się zdolny do regeneracji i rozwoju. Moi nauczyciele ze szkoły podstawowej i średniej uczyli mnie rzeczy nieprawdziwych. Bywało, że podczas lekcji lub wykładów posiłkowali się pożółkłymi kartkami i zdartymi notatnikami, czyli już na starcie oferowali uczniom wiedzę starą, a być może wręcz przestarzałą. Metody nauczania też nie były miłe. Wbijanie nazw na pamięć, kary, dwóje i pały. Filmów nie było, komputery nie istniały, a jedynymi pomocami naukowymi, jakie lubiłem, były mapy. Przestawałem je jednak lubić, gdy nauczyciel geografii brał mnie do tablicy i kazał pokazać Jenisej, Don lub Jangcy, Góry Dynarskie lub nazwać dopływy Sanu. Ciekawe, czy wiedziałby, jak nazywa się stolica Burkina Faso i jak się teraz określa Birmę. Ostatnio widziałem reklamę nowoczesnych pomocy szkolnych. Były oferowane nauczycielom pod hasłem: „Ucząc dzieci wczorajszymi metodami zabieramy im jutro”. Jakie to mądre!
Tak jak wspomniałem, przeciętny obywatel świata nie może być na bieżąco ze wszystkim. Jeśli ma jakieś hobby lub pracuje naukowo, to będzie ekspertem w swojej ulubionej dziedzinie. I tylko w takim, wąskim zakresie będzie wiedział wszystko. Dobrze gdy ma chęć dowiedzenia się czegoś o minerałach, planetach, roślinach lub zwierzętach. Dlatego tak cenne są publikacje, które w przystępny sposób dokonują przeglądu wiedzy w jakiejś dziedzinie. Ekologia behawioralna, krytykowana przez starą gwardię naukowców jeszcze przed ćwierćwieczem, rozwija się teraz jak mało która gałąź wiedzy biologicznej. Nie da się śledzić wszystkich publikacji z tej, zdawałoby się wąskiej dziedziny. Nawet tutaj są specjalizacje, odrębne, i to liczne, naukowe czasopisma i konferencje. Kiedyś zaznaczyłem w kalendarzu wszystkie w miarę ważne konferencje i kongresy ornitologiczne. Tak, tylko ornitologiczne! I wyszło na jaw, że wiele terminów zachodzi na siebie i nie da się być na wszystkich spotkaniach, a poza tym, gdybym chciał być na wszystkich, to praktycznie nie bywałbym w domu. Nie da się więc być na wszystkich konferencjach i sympozjach naukowych poświęconych ornitologii i naprawdę nie da się czytać na bieżąco wszystkiego, co ornitolodzy napisali na temat ekologii behawioralnej. Dlatego warto czytać opracowania przeglądowe, ale trzeba mieć świadomość, że nawet one nie wyczerpują aktualnych wiadomości i nie opierają się na najświeższych publikacjach.
Ta książka nie ma naukowych ambicji. Jej zadaniem jest przybliżenie wiedzy znanej tylko wąsko wyspecjalizowanym fachowcom i odkrycie tajników ptasich zwyczajów godowych osobom tylko ogólnie zainteresowanym przyrodą. Dlatego unikam naukowego slangu, tabel i wykresów (podaję jednak czasem nazwy naukowe ptaków, by ułatwić wyszukanie wiedzy na ich temat – w razie takiej potrzeby u dociekliwego Czytelnika). Jeszcze przed ćwierćwieczem taka wiedza była obca nawet utytułowanym profesorom biologii.
Pamiętam, jak wybierałem się na moje pierwsze stypendium do Norwegii, gdzie miałem badać wpływ pasożytów na dobór naturalny i płciowy u muchołówek. Był rok 1990, ja świeżo po doktoracie i pełen pomysłów. Dyrektor instytutu, w którym pracowałem, wziął mnie na dywanik i spytał, po co tam jadę i co mam zamiar tam badać. Opowiedziałem o teorii Hamiltona i Zuk, o pasożytach krwi i o tym, że mają one ewolucyjny wpływ na rozwój ozdób u samców. A ten utytułowany profesor powiedział wprost: „Przecież to bzdura. Proszę jechać, ale proszę nie wierzyć w takie brednie”. Już wtedy ukazywały się na świecie setki publikacji na ten temat. Głównie były to rozważania teoretyczne i drobne analizy. Nikt gruntownie tego nie zbadał, a ja miałem taki zamiar i go po kilku latach zrealizowałem w zespole kierowanym przez profesora Tore Slagsvolda z Oslo. Przyrzekłem jednak nie wierzyć i okazało się to niezwykłym napędem do moich działań. Wiara czyni cuda, ale w nauce brak wiary to cudowny napęd do badań.
Proszę czytać tę książkę ze świadomością, że jest to tylko próba uchylenia zasłony skrywającej naprawdę wielkie tajemnice, które czekają na swych odkrywców. Każdy uważny obserwator może we własnym ogrodzie lub pobliskim parku obalić istniejące teorie i sformułować nowe. Wystarczy patrzeć i rozumieć, co się widzi. Patrzenie z reguły przychodzi łatwo. Ze zrozumieniem może być trudniej, gdyż rodzą się kolejne pytania i dalsze wątpliwości. Zwykły wróbel lub kos może okazać się skarbnicą tajemnic. By je odkrywać, trzeba być choćby odrobinę wtajemniczonym w sekretne życie ptaków. Zajrzyjmy więc na początek do ptasiej alkowy.
Andrzej G. Kruszewicz
Władysławów, styczeń 2021
Bez zrozumienia, dlaczego to samce są jaskrawiej, intensywniej i piękniej ubarwione niż samice, nie wnikniemy w istotę ich intymnego życia. Wystarczy spojrzeć na owady, ryby, płazy, gady, ssaki i ptaki, by się przekonać, że to samce są pokryte ozdobami, często pstro ubarwione i większe od skromnie szaroburych samic. Musi być w tym ukryta jakaś głęboka ewolucyjna prawda, strategia, by nie powiedzieć mądrość. Na jej trop wpadli biolodzy dopiero pod koniec ubiegłego wieku. Izraelski naukowiec Amotz Zahavi w 1975 roku jako pierwszy sformułował teorię, znaną teraz jako hipoteza handicapu (lub upośledzenia), mówiącą o tym, że ozdoby samców muszą być kosztowne w produkcji lub utrzymaniu, więc w jakiś sposób męski organizm upośledzają, gdyż tylko wtedy mogą być sprawdzianem jakości samca. Wiele lat przed nim Karol Darwin sugerował, że ozdoby samców mają znaczenie estetyczne i zwyczajnie podobają się samicom, i tylko z tego względu się rozwinęły. Nie doszukiwał się ich głębszego sensu, ale zwrócił – zapewne wtedy jeszcze nieświadomie – uwagę na fakt, że to samice wybierają samców, a nie odwrotnie, co było nie do pomyślenia jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Mniej więcej sto lat po publikacjach Darwina brytyjski genetyk i matematyk Ronald Fischer stwierdził, że samice muszą mieć jakąś większą korzyść niż wrażenia estetyczne, sugerował korzyść ewolucyjną, ale jej nie określił. Dlatego to Amotz Zahavi jest uważany za prekursora ewolucyjnej teorii wyjaśniającej istnienie ozdób u samców. Zamieszanie wśród ornitologów zrobili jednak dopiero William Donald Hamilton, Brytyjczyk urodzony w Kairze, oraz Marlene Zuk, Amerykanka, którzy w 1982 roku włożyli przysłowiowy kij w mrowisko i nazwali sprawę po imieniu: to pasożyty są odpowiedzialne za ewolucję ozdób u samców. No i się zaczęło… Od ich publikacji w naukowym periodyku „Science” powstały setki kolejnych prac naukowych, nowe teorie, sugestie i analizy. Aby jednak wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi, trzeba starorzymskim zwyczajem zacząć ab ovo, czyli od jaja.
Bażant
Phasianus colchicus
Od czasu powstania płci i rozwoju płciowego systemu rozmnażania się zwierząt zachodzi pewien konflikt pomiędzy samicami i samcami, zwany konfliktem płci. Bierze się to stąd, że odmienne są strategie rozrodcze samic i samców. Samice nie mogą spłodzić dowolnie wiele potomstwa. No, może poza rybami, ale w przypadku ptaków i ssaków ograniczenia są oczywiste i wynikają z fizjologii. W przypadku ptaków samica może mieć w lęgu tylko tyle jaj, ile jest w stanie ogrzać swym ciałem. Poza pewnymi wyjątkami, jak kuropatwy, bażanty i inne zagniazdowniki, tych jaj jest w lęgu zaledwie kilka. Po zniesieniu jaj samica ma nieaktywny jajnik, więc nie może być zapłodniona. Samce są jednak płodne przez cały sezon lęgowy, a u wielu gatunków tropikalnych nawet przez cały rok. Mogą więc zapłodnić dowolną liczbę samic i spłodzić teoretycznie nieograniczoną liczbę potomstwa. Produkują miliardy plemników. Samice nie mogą dowolnie zwiększać liczby swego potomstwa, bo mają określone biologiczne ograniczenia. Samców to nie dotyczy. Mogą więc całym swoim bytem inwestować w liczbę potomków. Zapłodnią każdą samicę, jaka się im nawinie, dokonają nawet gwałtu. Eksperymenty ujawniają, że również samica eksperymentalnie oszpecona poprzez wycięcie i zabarwienie części piór znajdzie swego amatora. U indyków wykazano, że samce kryją atrapy samic, nawet z drewna, nawet mało do indyczki podobne, byleby głowa takiego fantomu była mniej więcej podobna do głowy indyczki, ponieważ indory trzymają za nią partnerkę podczas sekundowej kopulacji. To jednak trochę smutne, że atrapa głowy indyczki na patyku i drewniany klocek wystarczają indorom, by mieć seksualną satysfakcję. Prawdziwa indyczka jest za to bardzo wybredna. Nie dopuści do siebie byle napalonego indora. Poszuka najlepszego w okolicy. I tutaj powolutku dochodzimy do sedna sprawy. Samicom chodzi o jakość, a nie o liczbę potomstwa, bo w liczbę i tak inwestować nie mogą. Stawiają na jakość przyszłego pokolenia, czyli starają się o jak najlepsze geny dla swych dzieci. A najlepsze geny mają dojrzałe, doświadczone życiem i najbardziej strojne samce. Nie przypadkiem wraz z wiekiem samce stają się coraz piękniejsze i coraz atrakcyjniejsze dla samic (panowie, pamiętajcie o tym). Ta strategia w tak jaskrawej formie rozwija się u gatunków poligamicznych, czyli żyjących w wielożeństwie, u których samce nie biorą udziału w wysiadywaniu jaj i wychowywaniu piskląt, a tylko tokują, pysznią się i zapładniają samice. Proszę spojrzeć na pawie, bażanty czy cudowronki, czyli ptaki rajskie. Co za feeria barw i blasków, co za ekstrawagancja! Coś takiego zobaczymy tylko u gatunków poligamicznych. Monogamiczne samce rzadko są ubarwione zupełnie inaczej niż samice i jeszcze rzadziej są od nich większe. Monogamia to monotonia! Proszę jednak nie przekładać tego zbyt pochopnie na stosunki międzyludzkie…
Kaczka krzyżówka
Anas platyrhynchos
Wiemy już, że samce ubarwione o wiele intensywniej niż samice i większe od samic (jak u głuszca, cietrzewia i pawia) są na pewno poligamiczne i nie zajmują się potomstwem. Samce ubarwione podobnie jak samice są prawie na pewno monogamiczne, nawet gdy są kolorowe jak szczygły, papugi czy zimorodki. Ważne, że nie różnią się wyraźnie od samic. I tutaj są oczywiście wyjątki, gdyż u morneli i płatkonogów to samice są bardziej kolorowe od samców, ale u nich to samce wysiadują jaja i wychowują potomstwo, a samice po obdarowaniu samca jajami lecą bałamucić kolejnego chętnego na bycie tatusiem. U papugi zwanej barwnicą (łac. Eclectus roratus) samica jest błękitno-czerwona, a samiec zielony. Niegdyś obie płcie barwnicy opisano nawet jako odrębne gatunki. Ale tutaj mamy przypadek gatunku poliandrycznego, którego samica broni terytorium przed konkurentkami, a ma wokół siebie nawet do 11 samców, którzy ją na zmianę karmią i żyją ze sobą w zgodzie. Zbadano to na australijskim półwyspie York, gdyż na Nowej Gwinei lub wyspach Polinezji, gdzie występuje 10 podgatunków barwnic, byłoby to o wiele trudniejsze do obserwowania.
Wróćmy jednak do samych ozdób. Samce mają ich kilka rodzajów. Są to pióra, barwne fragmenty skóry na głowie, kolorowe worki powietrzne nadymane podczas toków, śpiew i taniec, a także kunsztownie zbudowane gniazdo. Wszystkie te elementy mają swoje znaczenie podczas zdobywania względów samic. Bo to samice dokonują wyboru samca (także u ludzi, co jeszcze przed 30 laty było negowane – oczywiście przez mężczyzn).
Pióra są to ozdoby niezwykle ważne i rozbudowane, ekstrawaganckie, ryzykowne i kosztowne. Czy rosnący przez trzy miesiące zdobny tren samca pawia pomaga mu w zdobywaniu pokarmu? Nie. Czy pomaga w lataniu? Nie. Czy chroni go przed deszczem lub zimnem? Nie. Czy ułatwia ucieczkę przed drapieżnikiem? Oczywiście, że nie. To po co on jest? Dla ozdoby i pokazania, że danego samca na taką ozdobę stać. Tak jak w naszym klimacie sportowy kabriolet z głośnikami kwadrofonicznymi, czerwony, z przyśpieszeniem w klika sekund do setki, niskim podwoziem i kolorowymi światełkami na pulpicie. Czy jest to samochód do jeżdżenia na zakupy? A może do odwożenia dziecka do przedszkola? Może na dojazdy do pracy? Ale na wiejskiej dyskotece na pewno się sprawdzi. Tak samo jak pawi ogon. Taka ozdoba dla samicy to sygnał: ten samiec radzi sobie w trudnych warunkach presji pasożytów i drapieżników, jest w stanie wyżywić się i zadbać o siebie pomimo taaakiego utrudnienia jak pawi ogon. W świecie ludzi odpowiednikiem pasożytów i drapieżników są wszelkie instytucje kontrolujące nasze zarobki, obliczające należne podatki, pobierające opłaty na niezbędne do życia fundusze społeczne, medyczne itd. W Indiach zbadano, że wyjątkowo dorodne samce pawia mogą zmonopolizować nawet 95% samic w okolicy. Nawet gdyby tego nie chciały. Taki supersamiec jest potrzebny samicom. One chcą jego genów dla swoich dzieci. W ten sposób supersamiec zostawi po sobie mnóstwo potomstwa, a jego atrakcyjność przeniesie się na dalsze pokolenia i utrwali się w populacji. To dlatego ozdoby, nawet ryzykowne dla samca, tak szybko rozwijają się u gatunków poligamicznych, a u monogamistów nie mają szansy na przetrwanie.
Pióro to jednak ozdoba niezbyt „świeża”, bo może być nawet sprzed kilku miesięcy. Co z tego, że samiec był silny i zdrowy wcześniej, teraz może przecież chorować. Pióra nie niosą ze sobą informacji o aktualnym stanie zdrowia samca. Stąd konieczność wykonywania godowego tańca, wymagającego wysiłku i kondycji. Stąd nabrzmiałe grzebienie u kogutów, barwne wisiory u indorów, krwiste róże u cietrzewi, ekstrawaganckie worki powietrzne u tragopanów, fregat i preriokurów. To sprawdziany aktualnego stanu zdrowia samca. Gdy wiejska gospodyni idzie na targ, aby kupić koguta dla swoich kur, to doskonale wie, że musi być on z jędrnym grzebieniem, krwistymi dzwonkami i połyskiem na grzywie. Kury też to wiedzą. Kogut musi poza tym donośnie i energicznie piać, słowik powinien perfekcyjnie wykonać trudną arię, a skowronek ma śpiewać w locie na wdechu i wydechu do tego stopnia, że biolodzy wyliczyli, że w sensie bilansu energetycznego nie jest to możliwe. Kos i szpak mają rozbudowywać swoje pieśni o nowe elementy, a strumieniówka, brzęczka i świerszczak mają brzęczeć jak potępieńcy przez kilkadziesiąt minut bez przerwy. Tylko wtedy mogą liczyć na względy samicy, ale muszą mieć jeszcze zasobne w pokarm terytorium i dziuplę lub inne miejsce odpowiednie na gniazdo. Wtedy tak, mają szansę, ale nie mają gwarancji, że będą ojcami wszystkich piskląt w swoim gnieździe, bo samice pragną samców najlepszych w okolicy, a nie wszystkie mogą być najlepszymi w okolicy, mogą być co najwyżej najlepszymi z aktualnie dostępnych dla danej samicy. A samica doskonale będzie wiedziała, jak zdobyć materiał genetyczny samca najlepszego w regionie.
Sprawdzianem jakości samca może być także zajęte przez niego lub samodzielnie zbudowane gniazdo. Niektóre gatunki budują niezwykle kunsztowne gniazda. Z europejskich na pewno takim mistrzem jest remiz, mały ptak spokrewniony z sikorami. Jego wiszące na wierzbowej lub brzozowej witce gniazdo przypomina wełnianą rękawicę z jednym palcem. Jest wykonane z puchu wierzb i topól. Gdy samczyk ma gniazdko niemal gotowe, może liczyć na wizytę samiczki, a gdy ta je zaakceptuje, zacznie je dokańczać. Potem będzie składać co ranek po maleńkim jajeczku, a gdy zniesie ich tyle, ile trzeba, to zacznie wysiadywanie. Samiec w tym czasie zbuduje następne gniazdko i zwabi następną samiczkę. Jak będzie budował szybko i dobrze, to może mu się ta sztuczka udać jeszcze z trzecią. Młode i niedoświadczone w budowlance samce mają dużą trudność, by zwabić choćby jedną samiczkę. U afrykańskich i azjatyckich wikłaczy samce mają jeszcze trudniej. Muszą zbudować gniazdo szybko i sprawnie. Urywają w tym celu paski z palmowych liści, moczą je w razie potrzeby w wodzie i plotą misterne wiszące koszyczki. Gdy skończą pracę, mają szansę, że ich gniazdkiem zainteresuje się samiczka. Ale samiczki interesują się tylko gniazdkami świeżutkimi, jeszcze zielonymi. Jeśli gniazdko wypłowieje na słońcu, samiczka nawet na nie nie spojrzy, bo skoro samiec budował je tak długo, że zdążyło wypłowieć, i żadna samiczka jeszcze się nim nie zainteresowała, to szkoda czasu, by tam w ogóle zaglądać. Dlatego samce porzucają wypłowiałe gniazdka i budują nowe, jeszcze lepiej i jeszcze szybciej. Aż im się uda… Jakość domostwa i miejsca wychowywania przyszłego, ewentualnego potomstwa ma tutaj kluczowe znaczenie.
Wyobraźmy sobie, że po dyskotece zapraszamy kobietę do siebie „na kawę”. Kobiety niech sobie wyobrażą, że są zapraszane „na kawę” przez w miarę atrakcyjnego faceta. To nic zobowiązującego, ale warto się przekonać, jak ten jegomość mieszka. Czy powiezie nas do gniazdka na 20. piętrze nowoczesnego apartamentowca? A może na wieś? A czym nas powiezie? A jak na wieś, to czy do chaty krytej eternitem, czy też do przestronnej willi z ogrodem i basenem? Jaka to będzie kawa? W czym zrobiona? Jak podana? Od tego zależy, czy będzie zgoda na koniak do kawy i czy „kawa” zakończy się śniadaniem. Jakim?
Nielekko mają też dzięcioły, bo gdy ich wykuta własnym dziobem dziupla jest byle jaka, to mogą liczyć raczej na osiedlenie się szerszenia niż samiczki. Samce naszych ptaków gniazdujących w dziuplach: muchołówki, pleszki i sikory, muszą znać kilka dziupli w swoim rewirze, by je ewentualnej partnerce pokazać i przedstawić do oceny. Jeśli dziupla będzie dobra, rewir zasobny w pokarm, a samczyk dziarski i dobrze śpiewający, to jeszcze tego samego dnia samiczka zacznie budować gniazdko, a samczykowi da oczywiste dowody swej akceptacji.
Wszystko to po to, by przekazać geny następnym pokoleniom. Samce starają się przekazać genów jak najwięcej, a samiczki kombinują, jak zdobyć materiał genetyczny najlepszego, czyli najbardziej atrakcyjnego samca. Bo w przyrodzie uroda musi mieć znaczenie praktyczne. Tylko wtedy ładniejszy samiec będzie tożsamy z samcem lepszym. Ozdoby muszą więc być symbolem jakości, witalności, zdrowia i odporności. Tylko wtedy mają ewolucyjny sens. Zgodnie z teorią Zahaviego w ewolucji chodzi o egoizm genetyczny, ale w sensie przeżycia i przekazania swych genów dalej, a nie przeżycia bez troski o przyszłość gatunku i swojej linii genetycznej, zgodnie z zasadą hipisów: po nas choćby potop, czy lansowanej przez współczesną młodzież zasady YOLO, od angielskich słów „Youonly live once”, czyli „żyje się tylko raz”.
Preriokur dwuczuby
Tympanuchus cupido
Ozdoby samców i ich ewolucję można rozpatrywać także w aspekcie Czerwonej Królowej z Alicji w Krainie Czarów. To nie jest żart. Istnieje teoria oparta na tej bajce. W oryginale bajka napisana została dla rozrywki przez urodzonego w 1832 roku brytyjskiego matematyka Charlesa Lutwidge’a Dodgsona (pod pseudonimem Lewis Carroll), ale jest w niej postać, która poważnie zainspirowała biologów. Otóż Czerwona Królowa wyjaśnia Alicji, że musi tak szybko biec po to, by utrzymać się w miejscu. Tak jak pływak płynący rzeką pod prąd. Hipoteza Czerwonej Królowej ma wyjaśniać wyścig pomiędzy żywicielami a pasożytami. Jest to wyścig przystosowań i odporności, dzięki któremu pasożyty i ich żywiciele żyją ze sobą w dynamicznej, ewolucyjnej równowadze. I żywiciel, i pasożyt muszą się dostosowywać i ewoluować, by przetrwać (czyli pozostać w miejscu). Z tej hipotezy jest łatwe przełożenie na ozdoby samców jako sygnały odporności na pasożyty (w sensie ewolucyjnym, czyli także na bakterie i wirusy). Tak więc prawdą jest, że ozdoby u samców rozwinęły się dzięki pasożytom i ich presji na żywicieli, ale jest to prawda w sensie ewolucyjnym, gdyż pasożyt w organizmie konkretnego żywiciela osłabia go i powoduje, że ozdoby zarażonego samca są słabiej rozwinięte. Jednak pasożyt działający na populację sprawia, że u samców rozwijają się ozdoby jako symbole odporności na tego pasożyta. To tylko z pozoru nie jest logiczne. Tak więc te gatunki, które mają bardziej ekstrawaganckie ozdoby, mają więcej pasożytów i są pod ich silniejszą presją, ale te osobniki, które mają lepiej rozwinięte ozdoby, mają mniej pasożytów (niż te, które mają słabsze ozdoby). Powtarzam jeszcze raz, to jest logiczne. Przeczytałem ten akapit kilka razy. To wszystko się zgadza! Co prawda w większości przypadków tylko teoretycznie i wymaga jeszcze wielu badań, ale to jest właśnie istota ewolucji ozdób u samców.
Po wyjaśnieniu, dlaczego samce są piękniejsze od samic, możemy przystąpić do omawiania konkretnych, z życia i naukowych badań wziętych przykładów, ale przed tym musimy jeszcze nieco usystematyzować strategie samców w dążeniu do zapłodnienia samic.
W cudownie barwnym i różnorodnym świecie ptaków jest mnóstwo strategii dających samcom szansę na ojcostwo. Ptasi panowie nawet bardzo blisko ze sobą spokrewnionych gatunków mogą mieć zupełnie odmienne sposoby na zwrócenie na siebie uwagi samic. Te mechanizmy napędzające motor ewolucji są przejrzyste nawet dla osób nieobeznanych z ekologią behawioralną czy w ogóle z biologią. Przeanalizujmy najpopularniejsze z nich, ale najpierw przyjrzyjmy się pewnej pracy naukowej korelującej konkurencję nasienia z wielkością jąder ptasich samców.
Naukowcy z Uniwersytetu Toronto (T.E. Pitcher) oraz Uniwersytetu Wisconsin (P.O. Dunn i L.A. Whittingham) przeanalizowali wielkość jąder u 1010 gatunków ptaków, czyli nieco u ponad 10% wszystkich, jakie znamy. Ich badania zostały opublikowane w „Journal of Evolutionary Biology” w roku 2005. Wynika z nich, że jądra są większe u samców pochodzących z gatunków gniazdujących w koloniach, a na dodatek powiększają się wraz ze wzrostem zagęszczenia populacji. Co zatem musi się dziać z jądrami ptaków morskich gniazdujących w wielotysięcznych koloniach na klifach skalnych? Wykazano też, że jądra są większe u samców niebiorących udziału w odchowie piskląt, czyli de facto u samców poligamicznych, co wydaje się logiczne, bo przecież samiec żyjący w wielożeństwie ma jądra bardziej eksploatowane niż samiec monogamiczny. Odwrotna analiza potwierdziła też, że samce monogamiczne mają mniejsze jądra niż poligamiczne. Logicznym jest także wynik badań wskazujący, że u gatunków mających większe lęgi, z większą liczbą jaj, samce mają większe jądra niż u gatunków składających niewiele jaj. Jaja są składane przez samice co jeden – trzy dni, u małych gatunków zwykle codziennie. U przepiórki, kuropatwy lub bażanta w lęgu może być nawet do 20 jaj, a np. u gadożera tylko jedno. Tak więc samiec kurak musi mieć jądra aktywne przez co najmniej trzy tygodnie, a taki gadożer, głuptak, koliber lub jerzyk tylko przez kilka dni. Koliberki i jerzyki, doskonali lotnicy, których samiczki składają zwykle dwa jaja, nie mogą mieć dużych jąder, bo przecież muszą sprawnie latać, a duże jądra byłyby nie lada obciążeniem dla lotnika. Poligamiczny samczyk wodniczki, starający się zapłodnić wszystkie samiczki w okolicy, musi mieć jądra większe niż monogamiczny samiec rokitniczki, gatunku łudząco do wodniczki podobnego i blisko z nią spokrewnionego, którego samica składa w lęgu pięć jaj. Nic więc dziwnego, że jądra samca wodniczki ważą nawet 20 – 25% jego masy ciała. Gdyby to porównać z parametrami ludzkiego samca, to mężczyzna dźwigałby jądra wielkości dwóch wiader wody. Z czymś takim się nie pobiega, a co dopiero mówić o lataniu. A tymczasem samiec wodniczki zupełnie nieźle lata, pomimo taaakich jąder. O czym taki samczyk o tak ogromnych jądrach myśli? Chyba nietrudno zgadnąć? Jeśli w ogóle jest zdolny do myślenia.
Drozd wędrowny
Turdus migratorius
Wracajmy więc do strategii rozrodczych ptasich samców. Ogólne zasady już znamy, więc czas na szczegóły. „Na chatę” jest jednym z bardziej popularnych u ptaków (i nie tylko) sposobów zdobywania samicy. Wstępnie wspomniałem go w poprzednim rozdziale. Wikłacze, remizy, dzięcioły, wszelkie dziuplaki, w tym największe z nich, czyli dzioborożce, a nawet sokoły, muszą zrobić lub znaleźć gniazdo albo miejsce na gniazdo odpowiednie do złożenia jaj. Czy jest ono dobre, oceni samica. I będzie pod tym względem bardzo bezwzględna. U gatunków żyjących w koloniach oceniana jest sama jakość gniazda (wikłacze, tkacze i kacyki) lub miejsca odpowiedniego na gniazdo, np. półka skalna u ptaków morskich i niektórych sokołów, przytulna nisza w przypadku kolonijnie gniazdujących jaskółek lub jerzyków czy bezpieczne miejsce na piasku w centrum kolonii jak u rybitw i mew. U gatunków żyjących w izolowanych przestrzennie parach oceniana będzie stara dziupla – jak w przypadku pleszek, pliszek i sikor, a także u dzioborożców i sów, krasek, dudków itd. Ale w takim przypadku jest ważne nie tylko gniazdo.
Wikłacz złotolicy
Ploceus capensis
Dzięcioły muszą wykuć nową dziuplę, a remizy zbudować nowe misterne gniazdo, jednak takie izolowane pary lęgowe muszą mieć wokół gniazda również rewir zapewniający obfitość różnorodnego pokarmu, dostęp do wody i bezpiecznych schronień. W tym przypadku samica ocenia zatem nie tylko samą „chatę”, ale także posiadłość samca, zasobność i rozległość jego terytorium. Wróćmy do naszego przykładu z kawą. Jeżeli mężczyzna namówi kobietę „na kawę” u siebie i jadąc porządnym samochodem, podjedzie pod okazałą bramę, otworzy ją pilotem, a po przekroczeniu bramy będzie jechał i jechał wśród parkowych drzew, stawów i ogrodowych rzeźb, by w końcu dojechać pod „chatę”, to już sama posiadłość może zadziałać przekonująco na kobietę. I nawet gdy ta „chata” będzie jeszcze w budowie lub w remoncie, to i tak mężczyzna ma u takiej kobiety duże szanse na sukces. Terytorium jest więc kluczem do zdobycia serca i duszy przyszłej partnerki. Nie tylko u monogamistów.
Dzięcioł duży
Dendrocopos major
Dobre terytorium w świecie ptaków trzeba sobie wywalczyć, gdyż inne samce po sąsiedzku nie zasypiają gruszek w popiele i regularnie sprawdzają, czy może posiadacz łakomego kąska jest dzisiaj słabszy, może chory, a może zjadł go drapieżnik. Dlatego z samego rana wszystkie ptasie samce śpiewają co sił w gardłach, a właściwie w krtani dolnej, by obwieścić sąsiadom: jestem, żyję i trzymajcie się z daleka ode mnie i mojego terytorium. Ornitolodzy i fotograficy czasem prowokują terytorialne samce, by np. je złowić i zaobrączkować lub policzyć w danej okolicy, albo tylko sfotografować. Pomocą jest przy tym naśladowanie ptasich głosów, ale to potrafią tylko nieliczni (mnie najlepiej wychodzą głosy dzięcioła zielonego, gila i sóweczki, ale wielu moich kolegów ornitologów umie naśladować tylko kukułkę i stukanie dzięcioła). Nowoczesna technika, w tym dyktafony, to nieoceniona pomoc w takich badaniach. Wystarczy odtworzyć w sezonie lęgowym głos jakiegoś terytorialnego gatunku, by się przekonać, ile samców jest w najbliższej okolicy. Trzeba z tym jednak uważać, bo wykazano np., że nadmiernie stymulowane w ten sposób samce sóweczki i pójdźki mogą ze stresu zakończyć żywot w efekcie udaru mózgu lub ataku serca. To najlepszy dowód na to, jak ważne u ptasich samców jest posiadanie i obrona terytorium lęgowego.
Są w świecie ptaków gatunki, które są jaskrawym dowodem posiadania gadzich przodków. Od czasu, gdy wiemy, że ptaki pochodzą od dinozaurów, nie dziwią nas już łuski na ptasich nogach, zmienna temperatura wielu gatunków, niezwykłe zdolności regeneracyjne czy inkubacja jaj w ziemi. Wiemy też, że najpierw było jajko, a dopiero potem kura, gdyż ptaki pochodzą od jajorodnych, podobnych do jaszczurek dinozaurów.
Nogale (łac. Megapodiidae) to ptasia rodzina o wyjątkowo wielu gadzich cechach. Inkubacja ich jaj odbywa się w ziemnych kopcach, czyli zupełnie tak jak u gadów. Około 20 ich gatunków zamieszkuje tropikalne regiony Australii i Nowej Gwinei oraz wiele pacyficznych archipelagów. Do inkubacji jaj wykorzystują ciepło słoneczne, pochodzące z fermentacji lub geotermiczne. Atrybutem samca jest u nich nie tylko terytorium odpowiednie do samodzielnego wychowywania się niezwykle zaradnych młodych, ale także akceptowane przez okoliczne samice miejsce do inkubacji jaj. Najbardziej spektakularne są tutaj ogromne kopce ziemne wzbogacone butwiejącym i fermentującym materiałem roślinnym. Miałem okazję obserwować samce nogali. One mają wręcz obsesję budowania kopca. Z uporem maniaka grzebią nogami i gdy tylko w pobliżu pojawi się opadły liść, natychmiast jest zagarniany do kopca lęgowego. Tak więc u nogali posiadanie ziemnego kopca jest warunkiem doczekania się ojcostwa. Oczywiście taki samiec musi jeszcze utrzymać terytorium i posiąść trudną sztukę regulowania temperatury w kopcu gniazdowym, ale to właśnie ten kopiec jest w jego życiu najważniejszy.
Nogal hełmiasty
Macrocephalon maleo
Altanniki (łac. Ptilonorhynchidae) to rodzina około 20 gatunków ptaków wróblowych (łac. Passeriformes) zamieszkujących lasy i dżungle Australii oraz Nowej Gwinei. Samice altanników budują gniazda jak na ptasie samice przystało, a samce budują alkowy lub jak kto woli – garsoniery, zwane delikatnie altankami. Polskie nazwy altanników są wręcz urocze: miauczek, zębatek, parkietnik, budnik, ogrodnik i jedwabnica, a ich altanki prześliczne i bardzo różnorodne. Aby zdobyć względy samic, samczyk musi zbudować altankę taką, jakiej samice od niego oczekują. I ozdobić tak, jak one chcą.
Zębatek (łac. Scenopoeetes dentirostris) zamieszkuje tropikalne lasy na północy Australii i ma najprostszą spośród altanników alkowę, będącą oczyszczoną do gołej ziemi polanką, na której układa odcięte od pewnego drzewa liście spodnią stroną ku górze. Jego nazwa pochodzi od piłowatych krawędzi dzioba, doskonale nadających się do odcinania twardych liści. Taka wysłana liśćmi przestrzeń i pyszniący się na niej samiec jest wystarczającym argumentem dla samic. Altannik lśniący (łac. Ptilonorhynchus violaceus) nie ma już tak łatwo. Musi zbudować półmetrowy tunel z patyczków, a potem na obu jego końcach zgromadzić jak najwięcej muszelek – jeżeli żyje blisko plaży. Jak nie, to mogą to być jagody o jednorodnej barwie albo pióra. Są także altanniki zdobiące swe alkowy kwiatami, mające silny głos niosący się po tropikalnym lesie albo tańczące. Najbardziej skomplikowane budowle wznosi jednak altannik zwany ogrodnikiem brunatnym (łac. Amblyornis inornatus). Są to ogromne szałasy z patyków i witek, w których na oczyszczonej do gołej ziemi podłodze układane są sterty jednobarwnych kwiatów, chętnie czerwonych, ale są okolice z niebieskimi lub białymi. Mogą też być to kolekcje różnobarwnych elementów, ale zawsze poukładane według barw. Samice oceniają nie tylko zmysł estetyczny samca, ale przede wszystkim jego wigor. Zbudowanie altany i zgromadzenie w niej ozdób to ogromny wysiłek. Z punktu widzenia szans na przetrwanie takiego pracowitego samca lepiej jest swoje ozdoby budować niż nosić je wszędzie ze sobą – jak czynią to np. ptaki rajskie, czyli cudowronki, bażanty, pawie czy bławatniki. Dlatego obserwując altanniki, dochodzi się do pewnego ewolucyjnego wniosku, że im bardziej rozbudowana jest altanka, tym skromniej ubarwiony jest tańczący w niej altannik.
Altannik lśniący
Ptilonorhynchus violaceus
Zdradzona już nieco strategia „na luksusoweauto” w świecie ptaków jest de facto strategią na ozdoby: pawi ogon, fanaberie i feerie barw bażantów, ekstrawagancja piór ptaków rajskich, czyli cudowronek, nadymane worki powietrzne fregat i preriokurów. Są to odpowiedniki ludzkich szat, wyszukanych ornamentów, kapeluszy, koron, diademów, pierścieni i sygnetów. Ręce ozdobione pierścieniami na pewno nie służą do pracy fizycznej. Długie i pięknie ozdobione paznokcie także nie. A w świecie ludzi ci, którzy fizycznie i ciężko pracują, są z reguły biedniejsi od tych, którzy tego nie robią. W niektórych kulturach paznokcie hodowano wręcz do absurdalnych rozmiarów, gdyż sygnał bogactwa musiał być wyrazisty. Tylko ludzie naprawdę bogaci i przy tym skromni nie wyróżniają się z tłumu. Bo nie muszą. Czasem marka wiecznego pióra, podszyty jedwabiem dres czy zegarek mogą zdradzać ich status. W przyrodzie każdy, kto może, chwali się swoją kondycją fizyczną i jakością terytorium. Od tego zależy sukces reprodukcyjny, a cała przyroda kręci się właśnie wokół niego. Pawi ogon i przedziwne ozdoby cudowronek są jak luksusowy kabriolet w świecie ludzi. I ogon, i takie auto sprawdzają się najlepiej na dyskotece, czyli w miejscu, gdzie może mieć miejsce zbiorowy dobór płciowy. Ekstrawaganckie auto zapewni sukces swojemu właścicielowi także w ośrodkach plażowych i wypoczynkowych, w kurortach i na festynach. Ptaki takie miejsca też odwiedzają, ale w zupełnie innym celu.
Fregata wielka
Fregata magnificens
Samcze ozdoby są przykładem czegoś, co nie poprawia jakości codziennego życia. Nie pomagają w poszukiwaniu pokarmu, nie chronią przed zimnem i wiatrem ani deszczem, nie bronią przed drapieżnikami (choć nie zawsze, gdyż czasem drapieżnik może rezygnować z ataku na osobnika prezentującego symbole witalności) i w oczywisty sposób nie ułatwiają ukrycia się. One mają być pokazywane i pysznić się z daleka. Oto jest samiec odporny na choroby i pasożyty, silny i zdrowy, zaradny i waleczny, sprytny i czujny. Takiego samca pragną samice jako dawcę genów dla swoich dzieci. Supersamiec ma się z daleka pokazywać, by samice wiedziały, gdzie jest. Ekstrawaganckie auto i mocne głośniki w nim to też sygnał: co mi tam bezrobocie i podatki, spłaty kredytów i inne obciążenia – ja sobie radzę. Stać mnie na fanaberie, wyjazdy do ciepłych krajów (opalenizna to też taki sygnał), drogie stroje i wyszukane pokarmy (np. ośmiorniczki lub zupa z płetw rekina). Mogę utrzymać nie tylko siebie, ale i rodzinę: żonę i liczne dzieci. Taka oferta z reguły zwraca uwagę, ale musi być prawdziwa, nie tandetna, powinna mieć klasę i umiar, poczucie smaku i humoru. To ostatnie jednak tylko u ludzi.
Taniec i śpiew to ważne atrybuty atrakcyjności samców zarówno u ptaków, jak i ludzi. Są to sygnały sprawności psychofizycznej, doskonałej koordynacji, uzdolnień, talentu i ewentualnego potencjału na przyszłość. Nie każdy rodzaj śpiewu może się jednak sprawdzić u ludzi. Monotonne brzęczenie brzęczki, ćwierkanie świerszczaka czy zgrzytanie strumieniówki przez 45 minut, czyli godzinę lekcyjną, może być dla ludzkiego ucha męczące. Dla ornitologów i amatorskich miłośników ptaków jednak nie jest – ale to wyjątki. Dla samiczek tych skromnie ubarwionych ptaków to ważny sygnał siły i witalności. Im dłużej samiec może – tym lepiej. Zupełnie jak u ludzi! W tym przypadku dotyczy to jednak wyłącznie śpiewu i tylko tych małych ptaszków z rodzaju Locustella. Mężczyzna śpiewający godzinami i pełnym głosem „O sole mio” może spowodować wymknięcie się cichcem jego partnerki z domu. I to na zawsze. Chyba że to gwiazda opery szykująca się do koncertu, ale nawet gdyby tak było, to wysłanie partnerki do kurortu na czas domowych prób byłoby działaniem ze wszech miar rozsądnym.
Poza samcami wytrwałymi w śpiewie są także samce wytrwale, ale przy tym perfekcyjnie wykonujące swe bardzo skomplikowane trele, jak choćby słowiki, skowronki, zięby, wilgi, strzyżyki, i to nie tylko europejskie, ale także ich kuzyni z całego niemal świata. Są także gatunki ptaków, których samce muszą przed samicami wykazać się rozbudowaną, indywidualną i miłą dla żeńskiego ucha pieśnią. Przykładem mogą być kosy, szpaki, łozówki, przedrzeźniacze (których ponad 30 gatunków tworzy rodzinę o naukowej nazwie Mimidae) i lirogony, które potrafią naśladować wszelkie zasłyszane dźwięki, w tym sygnały alarmowe aut, dzwonki telefonów, szczekanie psa, radio, mowę ludzką itd., co bywa istnym utrapieniem australijskich farmerów. Proszę sobie wyobrazić, że przeciętna łozówka (łac. Acrocephalus palustris), szary ptaszek zamieszkujący gąszcze bylin na ogromnym obszarze Europy, naśladuje głosy 60 – 80 gatunków ptaków. U rekordzistki dosłyszano się śpiewu aż 212 gatunków, w tym 99 europejskich i 113 afrykańskich, gdyż łozówki zimują właśnie na kontynencie afrykańskim. A wszystko to po to, by zwrócić na siebie uwagę samic. Taki samczyk o urozmaiconym śpiewie na pewno jest bardziej uzdolniony, doświadczony i starszy (udowodniono związek stopnia rozbudowania pieśni z wiekiem samca, co znam z własnych obserwacji w przypadku muchołówek żałobnych, kanarków, kosów i szpaków), a skoro dobór płciowy u danego gatunku opiera się na jakości śpiewu samca, to w oczywisty sposób samiczki powinny wybierać lepiej śpiewające, a więc seksowniejsze samce. Taka strategia samic daje nadzieję, że ich synowie też będą bardziej atrakcyjni, co przełoży się na sukces ewolucyjny linii genetycznej danej samicy. Przy ocenie śpiewu ptaków powinniśmy się jednak opierać na przeznaczonej do tego aparaturze, gdyż u bardzo wielu gatunków znacząca część śpiewu nie jest słyszalna dla ludzkiego ucha.
Łozówka
Acrocephalus palustris
Słowiki śpiewają nocą i także nocą odbywają swe sezonowe wędrówki. Ich piękna pieśń jest wtedy najlepiej słyszalna i daje szansę samicom na usłyszenie koncertu samców swojego gatunku, a potem na zbliżenie się i wybranie tego, który śpiewa najlepiej, czyli doskonale wykonuje swoją skomplikowaną arię.
Śpiew lub inny zew godowy samców staje się jednak z pewnej odległości niesłyszalny dla samic. Dlatego jego uzupełnieniem jest także taniec. Nie ma to jak popis wokalno-wizualny. Cała rodzina ptaków wróblowych z rodziny bławatnikowatych (łac. Cotingidae), pochodzących z hałaśliwej południowoamerykańskiej dżungli, to gatunki dające skomplikowane pokazy taneczne i wokalne. Dość wspomnieć o skalikurkach (łac. Rupicola spp.), manakinach (łac. Manacus spp.) czy gorzykach (łac. Pipra spp.). Gdy się zobaczy ich taneczne popisy, nie można wręcz wyjść ze zdumienia nad zaułkami ptasiej ewolucji. To samo dotyczy cudowronek, dawniej zwanych ptakami rajskimi (łac. Paradisaeidae), wśród których nazwy takie jak fałdowrony, wstęgogłowy, ozdobniki, flagowce, pyszałki, latawce i czarownik najlepiej oddają bogactwo i fanaberię ozdób, którym zwykle towarzyszą przedziwne pokazy choreograficzne. A dropie, cietrzewie i amerykańskie preriokury nie dość, że wydają z siebie bogactwo bardzo niskich, dobrze niosących się po otwartej przestrzeni dźwięków, to jeszcze wykonują zbiorowe pokazy (ale z niezbyt rozbudowaną choreografią), które są dobrze widoczne dla ludzi z ponadkilometrowej odległości, gdy już nie ma mowy o usłyszeniu wokalistów.
Głuptak niebieskonogi
Sula nebouxii
Gdybym miał wybrać najkomiczniejsze ptasie tańce, to poza popisami bławatnikowatych na pewno wskazałbym głuptaki niebieskonogie i głuptaki czerwononogie, których areały gniazdowania zachodzą na siebie w Ameryce Południowej i na Galapagos. Proszę sobie wyobrazić klowna z chytrym wyrazem twarzy i ogromnym nosem, który w zbyt dużych jaskrawoniebieskich płetwach tańczy na kamieniu w jakimś szalonym rytmie, przesadnie wysoko unosząc nogi. A chodzi tylko o to, by samczyk głuptaka niebieskonogiego pokazał samiczce, że ma niebieskie, a nie czerwone nogi.