Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O czym szepczą mazurskie bzy? Powieść inspirowana prawdziwą historią…
Rok 1944. Wiejska zabawa. Młody mężczyzna pragnie zdobyć uwagę pięknej Ruth Lange, jednak zamiast tego zostaje pobity przez chłopaków ze wsi. Panna tamuje krwawienie z nosa adoratora własną chusteczką. Kiedy Horst chce zwrócić dziewczynie jej własność, ofiarowuje jej także jedną z dwóch czterolistnych koniczynek, które znalazł na łące nad rzeką. Mają im przynieść szczęście…
Rok 2019. Po dziesięcioletnim pobycie w Anglii do kraju wraca 34-letnia Kalina z córeczką Leną. Kobieta szuka pracy, ale okazuje się, że niełatwo o nią w małym mazurskim miasteczku. Przypadkowe spotkanie z koleżanką ze szkoły owocuje dorywczym zatrudnieniem w charakterze korepetytorki zbuntowanej nastolatki. To dzięki niej Kalina odkrywa miejsce do złudzenia przypominające wymarłą wioskę, otoczone starymi, zdziczałymi krzewami bzu.
Gdy w pobliskim pensjonacie pojawia się wiekowa letniczka, odwiedzająca okolice, które przez lata starała się wyprzeć z pamięci, tragiczna przeszłość wraca do bohaterów. Przypomina o dniu, w którym ich świat rozpadł się na tysiące kawałków, kiedy wieś, w której spędzili swoje dzieciństwo i młodość, została bezlitośnie zmieciona z powierzchni ziemi. Czy spotkanie Horsta i Ruth po kilkudziesięciu latach rozłąki pomoże ukoić ból, który kochankowie niegdyś sobie zadali? Czy jednak ich historia dowiedzie – na przekór powiedzeniu, iż czas leczy rany – że cierpienie już do końca jest wpisane w życie tych, którzy zostali rozdzieleni przez trudne powojenne realia, w których przyszło im żyć?
Dwie płaszczyzny czasowe, rodzinne tajemnice i rodzące się uczucie, które musi stawić czoła doświadczeniom dwojga zranionych ludzi. Wszystko w otoczeniu dziko rosnących bzów, niemych świadków wydarzeń sprzed lat. Jaki sekret skrywa stary pierścionek? Co wydarzyło się w mazurskiej wiosce? Dlaczego pozostała z niej tylko samotna wieża kościelna?
"Mazury – jeden z najpiękniejszych regionów naszego kraju, tak jak wiele innych miejsc, zachwyca pięknymi widokami, ale ukrywa wśród nich również ciekawe, choć niekiedy bolesne wydarzenia sprzed lat. Splatają się tam ze sobą teraźniejszość i przeszłość. Wśród zachwycających lasów i jezior można odnaleźć wzruszające historie, do których czasami warto zerknąć. Jedną z nich jest ta opowiedziana w książce Małgorzaty Manelskiej. To coś, o czym lubię słuchać, o czym lubię czytać i co polecam gorąco." - Ewa Formella – pisarka (autorka cyklu Szkatułka Wspomnień - Listy do Duszki, Muzyka dla Ilse, Kołysanka dla Łani)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mazury – jeden z najpiękniejszych regionów naszego kraju, tak jak wiele innych miejsc, zachwyca pięknymi widokami, ale ukrywa wśród nich również ciekawe, choć niekiedy bolesne wydarzenia sprzed lat. Splatają się tam ze sobą teraźniejszość i przeszłość. Wśród zachwycających lasów i jezior można odnaleźć wzruszające historie, do których czasami warto zerknąć. Jedną z nich jest ta opowiedziana w książce Małgorzaty Manelskiej. To coś, o czym lubię słuchać, o czym lubię czytać i co polecamgorąco.
Ewa Formella – pisarka (autorka cykluSzkatułka Wspomnień - Listy doDuszki,Muzyka dla Ilse, Kołysanka dlaŁani)
Copyright © by Małgorzata Manelska, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
RedakcjaAneta Grabowska
KorektaAneta Krajewska
Zdjęcie na okładce© by CollaborationJS / Trevillion Images
Ilustracje wewnątrz książki© by pngtree.com
Projekt okładki, skład i łamanie, wersja elektronicznaAdam Buzek/[email protected]
Wydanie I
ISBN 978-83-66754-59-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Pamięci dawnych mieszkańców Małgi
Bolesław Leśmian
Dwoje ludzieńków1
Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,o tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.
Lecz w ogrodzie szept pierwszy miłosnego wyznaniastał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.
Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,a czas ciągle upływał – bezpowrotny, jedyny.
A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!
Pod jaworem – dwa łóżka, pod jaworem – dwa cienie,pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.
I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.
Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fioleciei pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!
Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,ale miłość umarła, już miłości nie było.
I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,by się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.
Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,by powrócić na ziemię – lecz nie było już świata.
1Utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że można go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury, http://wolnelektury.pl (dostęp z 15.03.2020r.).
65 lat wcześniej…
Był blady marcowy świt. Na rozdrożach prowadzących do uśpionej jeszcze wioski zatrzymały się ciężarówki. Dociekliwy obserwator naliczyłby ich piętnaście. W każdym aucie po dwóch ludzi, na skrzyniach ładunkowych po czterech, czasem pięciu mężczyzn. Wszyscy jednakowo ubrani. Postój trwał może kwadrans, najwyżej dwadzieścia minut. Rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami, rozglądając się uważnie dookoła. Głównodowodzący wydawał krótkie dyspozycje, wskazując przy tym gestami jakieś kierunki. Zrozumieli, nie mieli żadnych pytań. Znowu uruchomili silniki aut, ruszyli między zabudowania. Kiedy byli na miejscu, po cichu opuścilisamochody.Jakiś wiejski kundel zaczął głośno obszczekiwać przybyszów. Jeden z nich wyciągnął zza paska pistolet i go zastrzelił. Nastała złowrogacisza…
Rozdział 1
Trzęsąc się z zimna, otuliła się szczelnie kurtką, podciągnęła kolorową apaszkę nieco wyżej, pod samą brodę, po czym schowała przemarznięte dłonie do kieszeni. Nie spodziewała się, że kwiecień w kraju może być taki chłodny. W Anglii była przyzwyczajona do kapryśnej pogody, w końcu prawie przez cały rok musiała nosić ze sobą parasol, bo padał deszcz albo była mgła, a jak nie mgła, to wiatr. Temperatura nigdy nie rozpieszczała mieszkańcówwysp.
Kalina miała czas, żeby się przyzwyczaić do zmiennej aury, gdyż w Zjednoczonym Królestwie spędziła dziesięć lat. Wyjechała wbrew woli rodziców krótko po skończeniu studiów. Nawet nie próbowała szukać pracy w swoim zawodzie, mimo że cała rodzina usiłowała ją przekonać, żeby chociaż rozejrzała się na rynku pracy. Obiecywali, że pomogą coś znaleźć, ale ona z powątpiewaniem patrzyła na rodziców, dziadka i siostrę matki. Jak mogli jej pomóc, kiedy nie mieli żadnych koneksji w miasteczku, w którym mieszkali? Rodzice sami ledwo wypracowali niewielkie emerytury, zatrudniając się w jedynym większym zakładzie pracy, jaki wówczas jeszcze funkcjonował. Kalina uparła się, że będzie studiować anglistykę, co więcej, ukończyła studia z oceną bardzo dobrą. Rozczarowanie przyszło dość szybko, jeszcze zanim odebrała dyplom ukończenia uczelni wyższej, bo okazało się, że możliwości pracy dla nauczycielki języka angielskiego są dość ograniczone. Dziewczyna jednak zbytnio się tym nie przejęła. Była młoda i bardzo chciała wyrwać się ze swojego rodzinnego miasta. Nic jej tu nie trzymało. Kiedy nadarzyła się pierwsza lepsza okazja, skorzystała. Zobaczyła ogłoszenie w lokalnej prasie o pośrednictwie pracy w Anglii, gdzie jedynym warunkiem otrzymania zatrudnienia była znajomość języka na poziomie komunikatywnym. Przeszkodą, którą napotkała w realizacji swojego planu, był brak pieniędzy na bilet lotniczy. Pomógł jej dziadek, choć bez zbytniego entuzjazmu. Pożyczył, w tajemnicy przed rodzicami dziewczyny, kilka setek, które ta natychmiast wydała na podróż. Rozstawała się z rodzicami w dość chłodnych stosunkach. Matka widziała, zresztą nie bez powodu, wszystko w czarnych barwach. Okradną, sprzedadzą, wykorzystają, zgwałcą, zamordują. Daleki świat był nie dla nich, mieszkańców małego prowincjonalnego miasteczka w północno-wschodniej Polsce. Tu życie toczyło się swoim rytmem i wszyscy z tego powodu byliszczęśliwi.
Kalina jednak wierzyła, że jej się uda. Była młoda, kreatywna, pracowita i znała angielski. I rzeczywiście, dzięki temu, że płynnie porozumiewała się w języku Szekspira, dość szybko awansowała z pracy na zmywaku na kelnerkę. W opinii własnej matki dziewczyna powinna dziękować Bogu, że nikt jej nie oszukał, że nie musiała spać na ulicy, że od razu znalazła zatrudnienie. Z biegiem czasu Kalina przyznała jej rację. Rzeczywiście, było mnóstwo przypadków, kiedy pośrednik inkasował pieniądze za znalezienie pracy, po czym po prostu znikał albo zatrudnienie okazywało się jakimś wielkim niewypałem, a biedny emigrant pozostawał z niczym. Ona zaś jakimś cudem zawsze spadała jak kot – na cztery łapy. Miała pracę i niewielki pokój, w którym mogła w miarę godniemieszkać.
Kalina wszystko składała na karb tego, że jej łatwiej żyć w obcym kraju niż innym, ponieważ rozpoczynała swoją londyńską przygodę ze znajomością języka. Przez pierwsze lata swojego pobytu w Anglii podchodziła do wszystkiego dość ostrożnie. Nie nawiązywała zbyt dużo znajomości, pracowała całe popołudnia, czasami do późnych godzin wieczornych. Niekiedy jeździła do domu, ale tylko po to, żeby wysłuchiwać od rodziców, że ma wracać do kraju. Szczególnie matka biadoliła, co ją czeka w przyszłości, skoro nie zanosi się na to, żeby ułożyła sobie życie przy boku jakiegoś mężczyzny. Wtedy Kalina zaciskała zęby i siłą powstrzymywała się, żeby nie odpowiedzieć niegrzecznie. Sama myślała niejednokrotnie o swoim pustym życiu i skóra cierpła jej na karku, kiedy wyobrażała sobie, że będzie samotna. Kontakty z przyjaciółkami ze studiów i liceum urwały się. Każda poszła w swoją stronę, nie miały nawet chwili, żeby od czasu do czasu porozmawiać przez telefon. W Londynie jakoś nie mogła znaleźć sobie towarzystwa. W pewnym momencie zaczęła się nawet zastanawiać, czy może coś z nią jest nie tak. Chyba to też po trosze pchnęło ją w ramiona przystojnego, ciemnookiego Wiktora. Pracował od kilku lat jako informatyk, czasem jeździł do Polski, chociaż nie planował do niej wracać na stałe. Od pierwszego spotkania coś między nimi zaiskrzyło. Zaczęli się spotykać przy kawie, żeby porozmawiać jak dobrzy znajomi. Po kilku tygodniach byliparą.
– Kalina?! – Jakiś kobiecy głos głośno zabrzmiał nad uchemdziewczyny.
Zdziwiona, że ktoś ją woła, spojrzała w kierunku, z którego doszedł okrzyk. Na wprost niej stała kobieta, mniej więcej w jej wieku, której twarz w najmniejszym stopniu nie wydawała się jej znajoma. Średniego wzrostu, bardzo szczupła, z ciemnymi włosami sięgającymi ramion i mocno umalowanymi na jaskrawoczerwony kolor ustami. Ubrana w obcisłe dżinsy, granatowe wełniane poncho i długie zamszowe kozaki na obcasie, prezentowała się bardzo gustownie. Kalina przez chwilę patrzyła z zazdrością na zgrabną sylwetkę nieznajomej, po czym przeniosła wzrok na jej twarz. Niepewnie sięuśmiechnęła.
– Kalina, nie poznajesz mnie?! – wykrzyknęła jeszcze raztamta.
W tym momencie na Kalinę spłynęłoolśnienie.
– Magda?! Magda Daberko?! – Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że ma przed sobą dawno niewidzianą koleżankę ze szkoły podstawowej. Ostatnio miały ze sobą kontakt jakieś dwadzieścia lat temu. I odkąd ich drogi rozeszły się, nie dążyły do podtrzymaniaznajomości.
– Kalina, kurczę, tyle lat się nie widziałyśmy! Co u ciebie?! – Magda wykrzykiwała słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie zwracając uwagi na to, że zaczęli się za nimi oglądaćprzechodnie.
Stały na środku chodnika w samym centrum miasteczka i mówiły obie naraz. W pewnej chwili zorientowały się, że niczego nie rozumieją z wzajemnego przekrzykiwania się i wybuchnęły śmiechem. Pierwsza umilkłaMagda.
– Chodźmy gdzieś na kawę, nie stójmy na tym wietrze! – zaproponowała. – Dziś tak wieje, że po prostu łeburywa!
Kalina spojrzała z wahaniem na zegarek. Nie miała za dużo czasu, ale na czterdzieści minut mogła sobie pozwolić. Magda wskazała dłonią kierunek. Po chwili siedziały w wygodnych fotelach, delektując się znakomitym cappuccino i pysznąszarlotką.
– Co porabiasz? Gdzie mieszkasz? – zapytałaKalina.
– Po skończeniu studiów zostałam w Gdańsku, wyszłam za mąż, pracowałam w korpo, ale… nie udało się. – Roześmiała się. – Od dwóch lat mieszkam w Szczytnie, założyłam swoją firmę i jestem szczęśliwą singielką. Okazjonalnie spotykam się z facetami, ale nie chcę się wiązać. No a ty, co uciebie?
– Hmm… Ja od razu po studiach wyjechałam do Anglii, nie pracowałam w zawodzie nauczycielki, ale znajomość języka przydała się. – Kalina podniosła do ust filiżankę z kawą. – Mieszkałam tam dziesięć lat. Pracowałam w różnych miejscach. Ostatnio… właśnie wróciłam, chyba na stałe. Mam w Londynie pewne kontakty, mogłabym znów podjąć tam pracę, ale na razie niechcę!
Magda spojrzała zdziwiona na koleżankę. Tyle słyszało się o Anglii, krainie miodem i mlekiem płynącej, że aż dziw brał, iż ktoś decydował się wracać dokraju.
– No ale masz tu jakąśpracę?
Kalina pokręciła przeczącogłową.
– Jeszcze niczego nie załatwiłam. Jestem tu dopiero od kilku tygodni, wiesz, na początek potrzebuję trochę odpocząć od londyńskiego zgiełku. Później się rozejrzę i zdecyduję, codalej.
– Jak masz oszczędności, to możesz sobie pozwolić na to, żeby nie pracować! – zauważyła nieco złośliwie Magda, ale jej rozmówczyni nie zwróciła na to uwagi. – Musisz jednak pamiętać, że pieniądze szybko się skończą, a żyćtrzeba.
Usłyszawszy te słowa, Kalina poczuła, jak skóra jej cierpnie na karku. Spodziewała się, że prędzej czy później ktoś powie do niej takie słowa. To była właśnie ta trudna rzeczywistość, o której mówiła matka. Codziennie do znudzenia przypominała, że czas rozejrzeć się za jakimś zajęciem, bo… I wymyślała szereg różnych powodów. Kalina doskonale wiedziała, że będzie musiała się zmierzyć z potencjalnym pracodawcą. Właściwie to nie miała pojęcia, na co czeka i co jąpowstrzymuje.
– Nie mogę sobie na to pozwolić, bo… – Już miała wyjawić Magdzie prawdziwą przyczynę, dla której nie planowała siedzieć w domu bez pracy, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Machnęła ręką. – Zacznę czegoś szukać! A może ty coś wiesz o jakiejś robocie dla mnie? Pewnie jako nauczycielka nie mam szans, ale mogłabym pracować w jakimś sklepie czy restauracji. Mam doświadczenie wgastronomii…
Magda wyciągnęła z torebkitelefon.
– Podaj swój numer, to będziemy w kontakcie. Na razie o niczym nie słyszałam, ale niewykluczone, że coś się znajdzie. A gdziemieszkasz?
– Na razie u rodziców… – Znów się zawahała. – Magda, masz jakiś kontakt z naszymi dziewczynami? – Postanowiła, że zmieni temat i zapyta o koleżanki zeszkoły.
– Od czasu do czasu spotykam się z Kaśką, Dorotą i Beatą. Dziewczyny mieszkają niedaleko Szczytna, wychowują dzieci. Wiesz, to takie matki Polki, nie spełniają się zawodowo, ale poświęcają sięrodzinie.
Kalina pokiwała w milczeniu głową. Po chwili usłyszała dźwięk swojego telefonu. Wyciągnęła go z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Dzwoniła matka. Musiała szybko wracać dodomu.
Rozdział 2
Drewniane schody w starej kamienicy przy głównej ulicy miasta od zawsze wydawały podobne dźwięki. Co drugi stopień uginał się pod ciężarem wchodzących osób, trzeszczał i skrzypiał. Szczególnie w nocy napawał strachem wspinających się na kolejne piętra mieszkańców. Kiedy Kalina była uczennicą liceum, nieraz zdarzało się jej po cichu skradać do domu, aby śpiący rodzice nie zorientowali się, że córka przychodzi spóźniona. Jednak dźwięk schodów zawsze zdradzał dziewczynę. Wchodziła po nich na paluszkach, ale i tak za każdym razem odzywały się w najmniej spodziewanym momencie, kiedy już prawie była pod drzwiamimieszkania.
Wracając z miasta, starała się wspinać po stopniach bezszelestnie, aby nie obudzić córki z poobiedniej drzemki. Wciąż miała w głowie rozmowę z Magdą i jej pytanie, z czego będzie żyła. Wyciągnęła z torebki klucz i już po chwili stała w przedpokoju. Z kuchni dochodziły głosy matki iLenki.
Kalina prędko zrzuciła z siebie kurtkę i buty, po czym uchyliła przymknięte drzwi. Na jej widok córeczka zrobiła pocieszną minę i już za moment siedziała u niej narękach.
– Gdzie byłaś, mamucho? – zapytała, filuternie mrużąc ciemne oczka. Lena bardzo lubiła bawić się słowem, tworząc różnego rodzaju neologizmy z wcześniej poznanych wyrazów. Dziewczynka, nie czekając na odpowiedź, zeskoczyła na podłogę, po czym dopadła do torby, którą Kalina postawiła tużobok.
– Gdzie byłaś? – Matka odwróciła się od kuchenki, na której coś mieszała w garnku, i patrzyła wyczekująco nacórkę.
Kalina zaczęła rozpakowywać torbę z zakupami, wyciągając z niej po kolei jabłka, mleko, parówki, chrupki kukurydziane. Lenka dzielnie jej pomagała, układając rzeczy w kuchennejszufladzie.
– W sklepie, a jak wracałam, to spotkałam koleżankę ze szkoły i na chwilę zaszłyśmy na kawę. – Kalina postanowiła opowiedzieć matce o spotkaniu z Magdą. – Pamiętasz Magdę Daberko? Chodziłyśmy razem do podstawówki. Taka szatynka, szczupła, zawsze nosiła długiwarkocz.
– A tak, przypominam sobie – powiedziała pani Maria. – I co u niej słychać? Wyszła za mąż, ma dzieci? Pracuje?
Kalina odłożyła na miejsce torbę i wzięła na kolana córeczkę. Lenka momentalnie przytuliła się doniej.
– Jest rozwiedziona, nie ma dzieci, ale ma swoją firmę – odpowiedziała, czując, że za chwilę matka wygłosi kolejny pouczającymonolog.
Pani Maria od powrotu córki z Anglii niemalże codziennie wyrażała swoją opinię na temat sytuacji Kaliny. Córka była bez męża, bez pracy, bez mieszkania, bez pieniędzy, ale za to z dzieckiem przywiezionym zzagranicy.
– Co za czasy. – Pokiwała ze smutkiem głową. – Młode kobiety nie zabiegają o to, żeby ułożyć sobie życie, żeby wszystko było po bożemu. Kalina, kiedy ty się ustatkujesz, co?
– Mamo… – Dziewczyna próbowała po raz kolejny powiedzieć to, co tłumaczyła jej od kilku tygodni. – Magda powiedziała, że spróbuje mi pomóc. Dałam jej mój numer telefonu. Może…
– Kalina, proszę cię, mydlisz mi oczy od miesiąca! – Pani Maria podniosła głos. – Ciągle powtarzasz, że zaczniesz szukać jakiejś pracy, a tymczasem pijesz kawę z koleżankami! Dziewczyno, za chwilę skończą ci się pieniądze! Co dasz jeść dziecku?! Nie powiedziałaś mi jak dotąd, czy masz jakieś alimenty na Lenkę! Cały czaskręcisz!
Kalina podniosła się gwałtownie ze swojego miejsca i ze łzami w oczach spojrzała namatkę.
– Mamo, naprawdę trudno mi o tym mówić! – odparła podniesionym tonem. – Ale dobrze, powiem ci, bo widzę, że trawi cię ciekawość. Nie mam alimentów i nigdy ich nie miałam! Zostało mi trochę pieniędzy, ale nie za wiele! Jeśli z ojcem pozwolicie, to jeszcze z wami pomieszkamy. Obiecuję, że wyprowadzimy się, jak tylko znajdępracę.
Pani Maria odłożyła trzymaną w ręku łyżkę, po czym nabrała powietrza w płuca. Nie chciała spierać się z córką, ale Kalina w jej opinii nie dorosła do tego, aby być matką. Niby pełnoletnia, ale wciąż myślała jak dziecko. Zamiast od razu zacząć szukać pracy, ona chciała odpocząć! Starsza kobieta nie mogła tego zrozumieć. Od czego tu odpoczywać?! Jak się ma dziecko, to trzeba myśleć o nim, a nie o sobie. I ten brak męża! Albo przynajmniej narzeczonego! Kobieta nie mogła znieść pytających spojrzeń sąsiadek. Taki wstyd! I jeszcze dziecko. Babcia świata nie widziała poza Leną, nie pozwoliłaby nikomu powiedzieć na nią złego słowa, ale… dziewczynka nie miała ojca. No, właściwie miała, tylko że pani Maria dotąd go nie widziała, ani o nim niesłyszała.
Kiedy Kalina spotykała się z Wiktorem, a trwało to może z pół roku, nikt z rodziny w kraju nie miał pojęcia o jego istnieniu. Owszem, była w nim zakochana, ale nie do tego stopnia, żeby informować o tym fakcie rodziców. Kiedy zaś dowiedziała się, że jest w ciąży, ich związek tak naprawdę przestał istnieć. I nie uważała, że ma obowiązek poinformować o swoim odmiennym stanie faceta, który śmiał podnieść na nią rękę. Cudem udało jej się utrzymać ciążę. Mimo że była zdesperowana i zrozpaczona, postawiła wszystko na jedną kartę. Gdy znalazła się w szpitalu wskutek pobicia, prowadzącemu przesłuchanie policjantowi powiedziała, że nie zna nazwiska mężczyzny, który tak dotkliwie ją poturbował. Poznali się przypadkowo, spędzili ze sobą wieczór, który zakończył się awanturą, a sprawca uciekł. Policjant uwierzył w słowa Kaliny, ale Wiktor przestraszył się, że trafi do więzienia. Zgodził się zniknąć z jej życia. Nie wiedział, że dziewczyna nosi pod sercem jego córkę. Kalina długo zwlekała z poinformowaniem rodziców o tym, że zostaną dziadkami. Wiedziała, że matka będzie biadoliła i załamywała ręce. Powiedziała o ciąży, gdy do rozwiązania zostało kilka tygodni. Uznała, że urodzi dziecko w Anglii, więc nie ma sensu wcześniej zawiadamiać bliskich o swoimstanie.
– Kalina… – Kobieta była zmartwiona. Patrzyła z przerażeniem na wnuczkę. – No ale dlaczego nie wystąpiłaś do sądu o alimenty? Przecież znasz ten… angielski. Poradziłabyś sobie na rozprawie w sądzie. Co z wami teraz będzie? A… ten człowiek? Co on sobie myśli? Odrzucił dziecko, nie poczuwa się do obowiązku. Jak tak można?! Rozmawiałaś znim?!
Mała Lenka, słysząc słowotok wydobywający się z ust babci, zeskoczyła z kolan matki i podbiegła do starszej kobiety. Złapała ją za rękaw bluzki i szarpiąc, zaczęładopytywać:
– Babciu, kto odrzucił dziecko?! Powiesz?! Kto odrzuciłdziecko?!
Maria nie zwracała uwagi na podskakującą wnuczkę, skupiając uwagę na córce. Nie spodziewała się usłyszeć odpowiedzi, która by ją zadowoliła. Kalina zaś, czując, że matka tak szybko jej nie odpuści, powiedziała:
– Mamo, to nieodpowiedzialny człowiek. Cieszę się, że nasze drogi się rozeszły, bo… – Nie dokończyła, mocno zacisnęła usta. Wciąż nie chciała o tym mówić, a zwłaszcza przydziecku.
– Mamo, kto jest nieodpowiedzialny?! – Lena tym razem zaatakowała rodzicielkę. Swoją czteroletnią ciekawością świata nie raz i nie dwa rozczulała dorosłych, ale tym razem żadna z kobiet nie zwracała uwagi na rezolutne pytania zadawane przezdziewczynkę.
Pani Maria spojrzała uważnie na córkę. Nie mogła pogodzić się z tym, że odkąd Kalina opuściła rodzinny dom, przestała ją informować o różnych ważnychsprawach.
– Kalina… – Kobieta niecierpliwiła się. Chciała wiedzieć. Dziewczynę z opresji wybawił ojciec. Słyszał z sąsiedniego pokoju wymianę zdań pomiędzy kobietami i nie mógł znieść tego, że jego własna żona w tak perfidny sposób wierci dziurę w brzuchu córce. Wszedł zdecydowanym krokiem do kuchni. Był mężczyzną średniego wzrostu, nieco przygarbionym, w wieku około siedemdziesięciu lat. Żył w związku małżeńskim od przeszło czterdziestu lat, ale od zawsze drażniła go dociekliwość żony. Pani Maria lubiła wiedzieć, co się dookoła niej działo, co więcej, uwielbiała dawać dobre rady, uważając się za osobę wielce doświadczoną i wszystkowiedzącą. Taka była, ale podobnego zachowania nie tolerował jej mąż. Kochał za to wrażliwość i dobre serce swojejmałżonki.
– Marysiu, jest już zupa? Bo zgłodniałem… – Mrugnął znacząco do córki, a ta posłała mu wdzięcznespojrzenie.
– Ty słyszałeś? – Nie dawała za wygraną matka Kaliny. – Ona nie ma alimentów! Spodziewałam się tego! Ta dziewczyna unosi się honorem i nie chce wystąpić do sądu o przyznanie pieniędzy! Nie wiem, o czym ona myśli?! O matko, jak można być takimnaiwnym?!
Maria wlewała zupę do talerza, jednocześnie wypowiadając półgłosem swoje zdanie na temat Kaliny. Pan Antoni spojrzał na żonę i zapytałstanowczo:
– Pamiętasz, Marysiu, jak było u nas? Kiedy urodził się nasz syn, nie byłaś jeszcze mężatką. Dopiero po jakimś czasie wzięliśmy ślub. Czy ktoś ci z tego powodu robił jakieś wyrzuty? Bynajmniej nie byli to ani twoi, ani moirodzice!
Starsza kobieta oblała się rumieńcem i zagryzła wargi. Lena natychmiast wyłapała moment, kiedy może wtrącić swoje trzy grosze i rzuciła się babce naszyję.
– Babciu, kto jest nieodpowiedzialny?! Miałaś powiedzieć?! Mamucha nic niemówi!
Kalina odetchnęła z ulgą. Córka była takim rozkosznym dzieckiem, że swoim szczebiotem rozładowywała wiele spięć w rodzinie. Metr dziesięć szczęścia spojrzało na matkę ciemnymi oczami i potrząsnęło krzywo przyciętą grzywą gęstych włosów w kolorze włoskiegoorzecha.
– Nic nie mówisz, mamucho! – zawołała z wyrzutem. – Babcia mi wszystkopowie!
Pani Maria zapomniała momentalnie o tym, że chwilę wcześniej atakowała córkę, próbując wyciągnąć z niej interesujące ją informacje, i zaczęła tulić i ściskać wnuczkę. Była dumna, że dziewczynka tak dobrze się rozwija. Posiadając naturalną ciekawość otaczającej rzeczywistości, jednocześnie bardzo szybko przyswajała przekazywaną przez babcię wiedzę oświecie.
Rozdział 3
Kalina z westchnieniem ulgi schowała dowód osobisty do portfela. Kobieta siedząca za biurkiem, głośno stukając w klawiaturę komputera, wypełniała kwestionariusz osobowy. Zadawała mnóstwo pytań dotyczących wykształcenia oraz przebiegu ścieżki kariery zawodowej. Na krześle obok siedziała Lenka, co chwilę pytając, kiedy pójdą na plac zabaw. Nie mogła zostać w domu z babcią, gdyż ta miała wyznaczoną wizytę u lekarza, więc Kalina zabrała małą ze sobą, obiecując jej, że jak będzie grzeczna, to wybiorą się na spacer. Lena była bardzo ruchliwym dzieckiem, które wymagało ciągłej uwagi dorosłych. Z racji tego, że dziewczynka po przyjeździe z Londynu jeszcze nie chodziła do przedszkola, nie miała zbyt dużo kontaktów z innymi dziećmi, dlatego wykazywała naturalną potrzebę nieustannego zajmowania się nią przez otaczające ją osoby. Zarówno dziadkowie, jak i matka cały czas wymyślali jakieś zajęcia dla małej, ale było to kroplą w morzu potrzeb wobec jej dziecięcej ruchliwości i chęci eksplorowania otaczającegoświata.
– Proszę pójść teraz do pokoju numer dwadzieścia siedem do doradcy zawodowego – powiedziała urzędniczka, wręczając Kalinie wydrukowany dokument z jej danymi osobowymi i jakimiś cyferkami. Uśmiechnęła się przy tym do dziecka. – Jeszcze chwilkę musisz wytrzymać, a później pójdziesz z mamą naspacerek.
Lena zrobiła naburmuszoną minę, ale posłusznie wstała i poszła z matką, wsuwając swoją malutką rączkę w jej dłoń. Weszły na drugie piętro. Zanim Kalina zapukała do kolejnych drzwi, przysiadła na krześle i przyciągnęła do siebiecórkę.
– Lenko, wejdziemy jeszcze na chwilkę do jednej pani, a później od razu pójdziemy na plac zabaw. Obiecujesz, że będzieszgrzeczna?
Mała skrzywiła się śmiesznie, ale posłusznie skinęła głową. Grzywa orzechowych włosów spadła jej naoczy.
– A kupisz mi loda? – Spojrzała uważnie na matkę, śmiesznie marszcząc przy tymbrwi.
Kalina uśmiechnęła się i delikatnym ruchem musnęła wskazującym palcem zadarty nosekcórki.
– Umawiałyśmy się na plac zabaw, nie na loda. – Zaśmiała się. – Poza tym jest za zimno nalody.
Nie czekając na odpowiedź córki, nacisnęła klamkę drzwi z numerem dwadzieścia siedem. Za biurkiem siedziała kobieta w średnim wieku. Widząc wchodzące osoby, uśmiechnęła się izapytała:
– Pani domnie?
– Tak. – Kalina podała jejdokument.
Kobieta spojrzała na niego, wstukała do komputera sygnaturę, chwilę analizowała wyświetlone treści, po czym przeniosła wzrok napetentkę.
– Pani Kalina Wilczyńska, mam tu przebieg pani wykształcenia i kariery zawodowej. Umówimy się na spotkanie za kilka dni, najpierw jednak chciałabym zapytać, jakie ma panioczekiwania?
– Oczekiwania? – Spojrzała zdziwiona naurzędniczkę.
– Co chciałaby pani robić? Gdzie pracować? – Kobieta zatoczyła dłonią szerokiłuk.
W Kalinę wstąpiła nadzieja. Przez ostatnie tygodnie, od kiedy przyjechała z zagranicy, matka cały czas mówiła, że w miasteczku nie ma żadnej pracy, tymczasem urzędniczka pyta ją, gdzie chcepracować.
– Wie pani, skończyłam anglistykę, przez wiele lat mieszkałam w Londynie, mówię swobodnie po angielsku. Chciałabym pracować w szkole… chociaż pracę w gastronomii też lubiłam i mam w niej doświadczenie. Już sama nie wiem… – odparła oszołomionaKalina.
– Ale… pani mnie źle zrozumiała… – zaczęła kobieta. – Nie ma pracy dla anglisty w szkole… Idzie lato, może w gastronomii albo hotelarstwie coś się znajdzie… Tylko czy ma pani prawo jazdy i samochód? Wie pani, przy rekrutacji jest to dosyć istotne. Ośrodki turystyczne, które przyjmują pracowników sezonowych, mieszczą się zazwyczaj pozamiastem.
Z Kaliny momentalnie zeszło powietrze. Więc matka miała rację. No tak, małe miasto, niewielkie możliwości. Trudno, będzie musiała przyjąć to, co jejzaoferują.
Spojrzała na córkę. Musi zapisać ją do przedszkola, dziecko powinno wzrastać wśród rówieśników. A ona rozpaczliwie potrzebowałapieniędzy.
– Prawo jazdy mam, ale samochodu nie posiadam – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Mam czteroletnią córkę, sama ją wychowuję… Potrzebuję pracy i pieniędzy. Szybko się uczę, jestem otwarta na zmiany, potrafię zaangażować się w to, corobię…
– Dobrze, dobrze – przerwała jej kobieta. – O predyspozycjach będziemy rozmawiały podczas następnego spotkania. Teraz proszę pójść do ośrodka pomocy społecznej i złożyć wnioski o przyznanie zasiłku rodzinnego i pięćset plus na dziecko, a ja postaram się przygotować dla pani jakieś oferty, napiszemy CV. Proszę nie tracić nadziei, może coś sięznajdzie.
Ostatnie zdanie wypowiedziane przez urzędniczkę podziałało na Kalinę dosyć deprymująco. Umówiły się na spotkanie w najbliższy piątek, po czym kobieta wzięła córkę za rękę i wyszła na korytarz. Ubierając małą, czuła, jak w jej gardle rośnie niewidzialna gula. Zrozumiała, że matka nie myliła się, upominając ją, żeby od razu po przyjeździe zaczęła szukać jakiegoś zajęcia. Myśląc gorączkowo, co zrobi, jeśli nie dostanie zatrudnienia, udała się z małą na obiecany placzabaw.
***
Pogoda trochę się poprawiła. Przestał wiać porywisty wiatr, zza chmur lekko wyjrzało słońce, temperatura powietrza wzrosła do czternastu stopni. W pobliskim parku miejskim nad jeziorem aż roiło się od kolorowych kurteczek i czapek maluchów. Wszystkie pociechy, najwyraźniej stęsknione za zabawą na świeżym powietrzu, biegały od huśtawki do zjeżdżalni, po drodze wchodząc na ściankę wspinaczkową czy pokonując tor przeszkód. Matki, babcie i opiekunki, mając dziatwę na oczach, mogły przez kilka chwil oddać się błogiemu lenistwu. Kalina siedziała na ławce, ale jej myśli krążyły z dala od córeczki, radośnie dokazującej na zjeżdżalni. Gorączkowo zastanawiała się, gdzie szukać pracy. Miała w portfelu jeszcze jakieś półtora tysiąca złotych, ale pieniądze topniały w oczach. Przyjeżdżając do kraju, nie spodziewała się, że koszty utrzymania będą tak wysokie. Nie miała zamiaru żyć na rachunek rodziców, ale to, co usłyszała w urzędzie pracy, wskazywało, że jednak będzie musiała prosić o pomoc. Przypomniała sobie, że Magda obiecała, że rozejrzy się i popyta wśród znajomych, może coś się znajdzie. W nadziei, że usłyszy dobre wieści, wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer koleżanki. Po kilku sygnałach usłyszała znajomygłos:
– Cześć, Kalina! Nie uwierzysz, ale miałam do ciebiedzwonić!
W piersiach dziewczyny serce zabiło mocniej. Może Magda miała jakieś dobrenowiny?
– Mów, nie trzymaj mnie w niepewności! Masz coś dla mnie? – Starała się, aby jej głos niedrżał.
– Ale o co ci chodzi? – Usłyszała zdziwienie w głosiekoleżanki.
– Myślałam, że wiesz coś o jakiejś pracy – odparłazawstydzona.
– Ojej, chciałam ci powiedzieć, że organizuję spotkanie z naszymi dziewczynami i żebyś sobie zarezerwowała wieczór w najbliższą sobotę. Wiesz, szpilki, makijaż i idziemy nabalety!
Kalina zaniemówiła. Nie takich wieści sięspodziewała.
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Podczas ostatniego spotkania nie wtajemniczyła Magdy w swoje problemy. Zakomunikowała tylko mimochodem, że przyjechała z Londynu z zamiarem pozostania tu i podjęcia pracy. Nie mówiła nic o Lence i o trudnej we współżyciumatce.
– Wiesz, Magda, nie bardzo mogę wyrwać się na to spotkanie – zaczęła się tłumaczyć. – Nie mam jeszcze pracy, mieszkam z rodzicami, mojamatka…
– Kalina, ile ty masz lat, co? – przerwała jej Magda. – Musisz tłumaczyć sięrodzicom?
– Muszę – odpowiedziała sucho. – Mam dziecko, nie mam pracy, mieszkam u nich i… tyle.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Po chwili Kalina usłyszała śmiech, ale nieconiepewny.
– Żartujesz, prawda?
– Nie, nie żartuję. – Dziewczyna pociągnęłanosem.
– Spotkajmy się… – Głos Magdy nie brzmiał już takradośnie.
– Jestem w parku nadjeziorem.
– Czekaj tam na mnie! – Usłyszała w słuchawce i połączenie zostałoprzerwane.
Obserwując bawiącą się córkę, zastanawiała się, co powie Magda. W szkole nie były przyjaciółkami, lubiły się, ale nic więcej. Po tym przypadkowym spotkaniu w mieście tak naprawdę Kalina nie spodziewała się, że Magda nagle zapała do niej jakąś wielką sympatią i będą kontynuowały znajomość. Przemknęło jej przez myśl, że może koleżanka zmieniła się, po rozwodzie czuje się samotna, potrzebuje jakiegoś towarzystwa. Po chwili jednak w myślach sama siebie skarciła. Magda samotna?! Nie Magda Daberko! Ona zawsze była otoczona wianuszkiem ludzi chcących znaleźć się w kręgu jej zainteresowań. Wszyscy do niej lgnęli, choć ona nigdy nie miała innym zbyt wiele do zaoferowania. Kalina odbierała ją jako osobę wesołą, radosną, ale trochę interesowną. U Magdy często było coś za coś, przysługa za przysługę, dziewczyna lubiła wyciągać jakąś korzyść z każdejznajomości.
– Mamucho, maszsoczek?!
Na horyzoncie pojawiła się Lenka, zaczerwieniona i zgrzana od biegania. Kalina podała jej butelkę z marchewkowym sokiem, jednocześnie rozglądając się, czy nie widać gdzieś Magdy. Już po chwili dostrzegła jej szczupłą sylwetkę zbliżającą się od strony ratusza. Z zazdrością popatrzyła na zgrabne nogi koleżanki, opięte teraz stylowymi dżinsami. W szpilkach na siedmiocentymetrowych obcasach poruszała się zwinnie jak kotka. Magda na widok Kaliny przyśpieszyła kroku. Za moment siedziała obok niej na ławce. Lena, pijąc sok, bez słowa przyglądała siękobiecie.
– Mówiłaś prawdę? – zapytała, uprzednio zapoznawszy się z Lenką. Dziewczynka chętnie podała jej dłoń w geście powitania, natomiast nie chciała powiedzieć, jak ma na imię. Kalina kiwnęłagłową.
– I co, masz jakieś kłopoty? Co siędzieje?
– Szukam zatrudnienia, mówiłam ci! Byłam dziś w urzędzie pracy, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Kurczę, nie spodziewałam się, że będzie tak trudno! Naprawdę potrzebowałam trochę odpocząć od tego londyńskiego zgiełku, dlatego tak zwlekałam z poszukiwaniami. Urzędniczka kazała mi przyjść w piątek, to napiszemy CV, a ona przygotuje jakieś oferty. Mam nadzieję, że coś mi znajdzie! – Kalina mówiła trochę chaotycznie, gdyż zdenerwowaniewróciło.
Magda popatrzyła w zamyśleniu naLenkę.
– Kalina, coś pomyślimy… Daj się zastanowić… Po południu podzwonię do znajomych i popytam. Oczywiście ty w piątek pójdziesz do urzędu, może akurat się uda. A gdybyś potrzebowała pieniędzy, to mów, mogę pożyczyć. Ja nie bardzo mam możliwość zatrudnienia kogokolwiek, bo prowadzę jednoosobową firmę, która zajmuje się projektowaniem i administrowaniem stron internetowych. Sama rozumiesz… dostaję zlecenie, które wykonuję osobiście. Krótko mówiąc, nie potrzebujępracownika!
Kalina zaczerwieniła się i pokręciła przecząco głową. Było jej wstyd przed koleżanką, że wróciła z zagranicy bezpieniędzy.
– Bardzo ci dziękuję, Magda, rozumiem to, co mówisz. Na razie nie potrzeba mi pożyczki, mam jeszcze trochę oszczędności, powinno na kilka tygodni wystarczyć. Tym bardziej że mieszkamy u moich rodziców i nie płacimy zamieszkanie.
– Dobra, ale jak będziesz potrzebowała forsy, to ja chętnie pomogę. – Spojrzała znów na Lenkę. – A ojciec małej? Nie poczuwa się do odpowiedzialności? Przepraszam, żepytam…
Kalina znów potrząsnęła przecząco głową. Nie chciała na razie opowiadać koleżance, co jej się przytrafiło, a poza tym Lenka z otwartą buzią przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Mała rejestrowała wszystkie zasłyszane rozmowy z dokładnością małego dyktafonu, aby później przekazać ich treść babci. Ta zaś z dużym zainteresowaniem słuchała, co wnuczka ma dopowiedzenia.
Rozdział 4
Starszy pan siedział w fotelu przy oknie i patrzył na krzątającą się po domu wnuczkę. Pomimo swoich dziewięćdziesięciu dwóch lat wciąż czuł się rześko i sprawnie. Rok temu owdowiał, ale w miarę szybko oswoił się z żałobą, gdyż uważał, że śmierć jest w sposób naturalny wpisana w życie człowieka. Generalnie był bardzo pogodną osobą. Nigdy na nic się nie uskarżał, przyjmując z pokorą to, co otrzymywał od losu. I choć przed śmiercią żony przez wiele miesięcy musiał pielęgnować ją, sparaliżowaną i niemówiącą po przebytym udarze, to nie pozwolił obcym osobom zbliżyć się do niej. Zawsze uśmiechnięty, patrzący spod lekko zmrużonych powiek, ciepły i serdeczny dla każdego. Nie lubił się zamartwiać. Jego dewizą życiową było „nie martwić się na zapas, bo co ma być, tobędzie”.
Sylwetka pana Feliksa, teraz zgarbiona i drobna, wręcz chciałoby się powiedzieć zasuszona, zajmowała niewiele miejsca w obszernym fotelu, obitym czerwoną, wypłowiałą tkaniną. Siwe, prawie białe włosy, zaczesane do góry, układały się miękkimi, nieco przydługimi kosmykami na kołnierzyku kraciastej koszuli. Twarz lekko pociągła, pomarszczona jak śliwka, była zakryta okularami w czarnejoprawie.
Oczy miał bystre, w kolorze wzburzonego mazurskiego jeziora, wychwytywały one więcej, niż mogłoby się wydawać. Ubrany był w ciemne spodnie, zakupione w sklepie z używaną odzieżą, i koszulę w szaro-niebieską krateczkę, pochodzącą od tego samego sprzedawcy. Noszona przez niego odzież zawsze była świeża iwyprasowana.
– I jak ci się układa, dziewcaku2? – przerwał milczenie, patrząc na wnuczkę segregującą jego ubrania w szafie. Dziadek był Mazurem i czasem wtrącał jakieś gwarowesłówka.
Kalina nieznacznie wzruszyła ramionami. Myślała, że uniknie niewygodnego dla niej tematu. Do urzędu pracy miała pójść dopiero nazajutrz, od Magdy też nie było żadnychwieści.
– Dobrze… Chcę zapisać Lenkę do przedszkola, bo musi mieć kontakt z innymi dziećmi, no a ja… szukam pracy. Za jakiś czas pomyślę o wynajęciu mieszkania – powiedziała, nie patrząc w stronę starszego pana. Udawała, że koncentruje się na składaniuswetrów.
Pan Feliks pokiwał głową. Rozumiał młodych – że mają swoje potrzeby, pragną niezależności. Sam kiedyś taki był. Nie potrafił podporządkować się i żyć pod czyjeś dyktando. Swego czasu był wielkimindywidualistą.
– Lenka to już duża panna – stwierdził. – Przedszkole jest jej potrzebne, bo w domu ci się dzieciak rozbestwi. Widzę, że Marysia jąrozpuszcza.
Kalina włożyła do szafy ostatnią sztukę odzieży i zamknęła jej drzwi. Ogarnęła wzrokiem pokój i westchnęła. Od dziecka spędzała tu mnóstwo czasu. Zarówno ona, jak i jej brat Jarek wiele godzin, dni i nocy przebywali wspólnie z dziadkami. Zapracowani rodzice powierzali ich opiece dziadka Felka i babci Róży, a oni dobrze bawili się w małym domku na obrzeżach miasteczka. Nic się tu nie zmieniło od lat. Podstawowym meblem w tym pomieszczeniu była stara trzydrzwiowa szafa, która stanowiła doskonałe miejsce do chowania się dla małych dzieci. Pod oknem znajdował się duży okrągły stół, rozkładany podczas uroczystości rodzinnych, wokół którego były równiutko poustawiane drewniane krzesła, wielokrotnie naprawiane przez dziadka Felka. Naprzeciwko szafy, tuż pod ścianą, dość biednie prezentowała się stara kanapa, teraz przykryta bawełnianym pledem w biało-granatową jodełkę. Między kanapą a oknem stał wciśnięty ulubiony fotel dziadka. To na nim spędzał codziennie wiele godzin, wypatrując przez okno sąsiadów czy podziwiając zmieniające się poryroku.
Za oknem w sadzie widać było wielką, rozłożystą jabłoń, od lat rodzącą nieduże, ale pyszne papierówki. Pod płotem rosły krzaki malin, agrestu i czerwonej porzeczki. Z drugiej strony budynku swoje konary rozpościerała reneta, dojrzewająca dużo później niż papierówka. Ogród warzywny znajdował się w innej części działki, zawsze królowały tam marchewka, pietruszka, buraczki i innejarzyny.
– Kalina… słyszysz mnie? – Dziadek Felek trochę się niecierpliwił, kiedy wnuczka, zamyślona, nie odzywałasię.
– Tak, dziadku? – zapytała, budząc się zodrętwienia.
– Pytałem, kiedy chcesz zapisać dziecko doprzedszkola?
Kalina westchnęła. Mogłaby ją zapisać choćby i dziś, tylko skąd weźmie na to kilka setekmiesięcznie?
– Jak znajdę pracę. Mam oszczędności, ale dopóki nie będę miała stałego zatrudnienia, nie mogę ich wydawać – skłamała.
Pan Feliks poruszył się niespokojnie na swoim fotelu. Uważał, że siedzenie małej w domu z babcią jako opiekunką jest stratą czasu dla dziecka. Wychodził z założenia, że maluchy od wczesnych lat powinny być objęte nauczaniem. Ich umysły, świeże i chłonne jak gąbeczki, mimowolnie przyswajały wiedzę, która później była niezbędna w dorosłymżyciu.
– Pomogę ci! – zdecydował starszy człowiek. – Zapisz ją do tego przedszkola, a ja będępłacił!
Kalina pokręciła przecząco głową. Nie mogła wziąć pieniędzy oddziadka.
Wiedziała dobrze, że jest to dusza człowiek, który oddałby potrzebującemu serce, ale nie potrafiła gowykorzystywać.
– Bardzo dziękuję, dziadku, ale już kiedyś mi pomogłeś, pamiętasz? Dziś nie ma takiej potrzeby, muszę radzić sobie sama. Kochany jesteś, że pamiętasz o nas, ale nie przyjmę żadnychpieniędzy!
Podeszła bliżej fotela, na którym siedział staruszek, i przykucnęła przynim.
Ujęła pomarszczoną dłoń i spojrzała na niego z uśmiechem, a on goodwzajemnił.
– Dziadku, nie możesz nas już niańczyć, ja mam ponad trzydzieści lat, Jarek tak samo. Musimy sami sobie radzić w życiu. Wiem, że chciałbyś mieć na nas oko, jak kiedyś, ale… tak się nieda.
– Ty masz ponad trzydzieści lat? – Pan Feliks udał zdziwienie. – Gdzie ty ich tyle nazbierałaś? Jeszcze niedawno sikałaś wmajtki.
– No wiem, wiem, a dziś sama mam córkę, która z sikania już wyrosła. – Delikatnie wysunęła dłoń z jego ręki. Na serdecznym palcu prawej dłoni dziadka zalśnił stary srebrny pierścionek z czterolistną koniczyną. Zdziwiona podniosła wzrok na starszego człowieka. – Dziadku, a gdzie twoja obrączka? Zawsze jąnosiłeś…
Pan Feliks podniósł lewą dłoń. Na serdecznym palcu widniała obrączkaślubna.
– Od roku noszę ją na lewej ręce – wyjaśnił.
Kalina chciała jeszcze o coś zapytać, ale zadzwonił telefon. Spojrzała nawyświetlacz.
– Cześć, Magda! – zawołała z bijącym sercem. Liczyła, że tym razem koleżanka ma coś dlaniej.
– Cześć, dzwonię w sprawie pracy dlaciebie…
– Coś jest?! – wykrzyknęłaKalina.
– Na razie korepetycje z angielskiego, ale myślę, że ta oferta powinna cię zainteresować. Dasz radę? Poziom liceum. Dziewczyna zagrożona z kilku przedmiotów, między innymi z angielskiego, generalnie niezbyt zainteresowananauką.
Kalina poczuła, że oblewa ją zimny pot. Myślała, że jak dostanie pracę, to najważniejsza będzie kwestia jej zaangażowania i chęci, ale okazuje się, że nie do końca. Czekało ją wielkie wyzwanie, bo trzeba zainteresować i przekonać do siebie drugą stronę i jeszcze czegoś jąnauczyć.
– Myślisz, że poradzę sobie? – zapytała zmartwionymgłosem.
Dziadek przysłuchiwał sięrozmowie.
– Dasz radę, spróbuj! – namawiała jąkoleżanka.
– No a ta dziewczyna? Dlaczegozagrożona?
– Kalina, nie znam jej! – wyjaśniła Magda. – Jak pytałam moich klientów, czy wiedzą o jakiejś pracy dla ciebie, to okazało się, że są do wzięcia korepetycje z angielskiego. Bierz te korki, płacą pięć dych za godzinę, a chcą dwie godziny tygodniowo. Na początek dobre i to! Tylko wiesz, musiałabyś dojechać do tej pannicy. Mieszka na wsi, ponad dwadzieścia kilometrów odSzczytna.
Z Kaliny momentalnie zeszło całe powietrze. Kiedy usłyszała, że mogłaby zarobić sto złotych w dwie godziny, poczuła, że może nie będzie tak źle. Od razu przyszło jej do głowy, że da ogłoszenie na Facebooku, że jest gotowa pomagać w nauce języka angielskiego, na pewno znalazłyby się jakieś chętne osoby. A tu pech, bo trzeba dojechać douczennicy…
– Magda, bardzo ci dziękuję, ale nie mogę wziąć tych korków! Nie będę miała jak dojechać do tej dziewczyny, mówiłam ci, że nie mam samochodu – powiedziała zasmuconym głosem. Kątem oka dostrzegła, że dziadek macha do niej ręką, dając znak, że chce coś zakomunikować. Nie odrywając telefonu od ucha, zapytała starszego pana, o co muchodzi.
– Możesz brać mój samochód, jak potrzebujesz. Ja już w zasadzie nie jeżdżę, a auto niszczy się w garażu – zaproponował dziadek. – Jak będę potrzebował gdzieś pojechać, to będziesz moimkierowcą.
– Naprawdę mogę? – upewniła się, a dziadek kiwnąłgłową.
– Dobra, spróbuję wziąć te korki! – rzuciła w słuchawkę. Kamień spadł jej zserca.
2Dziewczyna (mowa mazurska). Słownik mowy mazurskiej, red. R. Arbatowski, Lokalna Organizacja Turystyczna Powiatu Szczycieńskiego, Szczytno 2019, s.18.
Rozdział 5
Stała na środku pokoju, nie mogąc się zdecydować, czy włożyć ciemne dżinsowe spodnie i białą koszulę, czy luźną kwiecistą sukienkę. W końcu wybrała granatowe dżinsy i błękitną tunikę, ubrała się, po czym spojrzała na swoje odbicie w dużymlustrze.
Trzydziestoczteroletnia kobieta, metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, lekko zaokrąglona tu i tam, z burzą orzechowych włosów sięgających ramion miała miłą twarz, jej kształt był lekko pociągły. Cera dosyć jasna, oczy zielonkawe. Kiedy mieszkała w Anglii, jej specyficzna uroda wzbudzała duże zainteresowanie mężczyzn. Szczególnie włosy, wtedy długie, prawie do pasa, podobały się płci przeciwnej. Nosiła je zazwyczaj niedbale spięte na karku albo zaplecione w luźny warkocz. Zmieniła fryzurę kilka miesięcy temu, kiedy zaczęła dojrzewać do myśli o powrocie do kraju. Pracując, nie miała czasu na jakieś jej skomplikowanepielęgnowanie.
Założyła buty na lekkim obcasie, wciągnęła kurtkę, wzięła torebkę i skierowała kroki na korytarz. Matka obiecała zająć się Lenką. Siedziały teraz obie w pokoju, coś wycinały i przyklejały na kartki z bloku. Kalina wcale nie zamierzała wychodzić w sobotni wieczór, aby spotkać się z dawnymi koleżankami, ale Magda tak nalegała, że w końcu uległa. Jedną z rozmów telefonicznych Kaliny usłyszała pani Maria i sama zaproponowała, żeby córka wyszła na trochę z domu, a ona wraz z mężem zajmą się dzieckiem. Zdziwiona młoda kobieta przystała na propozycję rodzicielki. Poprzedniego dnia była na rozmowie w urzędzie pracy. Wprawdzie żadnej konkretnej oferty nie dostała, ale urzędniczka była wobec niej bardzo miła. Przeprowadziła bardzo szczegółowy wywiad, pomogła napisać CV i na koniec powiedziała, że może zaproponować jej zatrudnienie w lokalnym zakładzie produkcyjnym. Na nocną zmianę. Albo udział w kursie zawodowym na kasjerkę w markecie. Zdesperowana Kalina chciała przyjąć propozycję pracy przy produkcji przędzy lnianej, ale kobieta w delikatny sposób odradziła jej to zajęcie. Zasugerowała, żeby jeszcze trochę wstrzymała się z decyzją, może znajdzie się cośinnego.
– To bardzo ciężka praca, a pani jest młoda. Może coś się znajdzie bliżej lata – tłumaczyła.
Kalina jej posłuchała, ale szybko pożałowała swojej decyzji, w zasadzie jeszcze zanim wyszła z urzędu. Pomyślała, że do rozpoczęcia sezonu turystycznego zostało jeszcze przynajmniej dwa miesiące, a one musiały z czegośżyć.
Tego samego dnia zadzwoniła na podany przez Magdę numer telefonu w sprawie korepetycji. Odebrał ojciec dziewczyny. W trakcie krótkiej rozmowy ustalili dzień i godzinę lekcji. Kalina chciała jeszcze zadać mężczyźnie kilka pytań odnośnie uczennicy, ale nie zdążyła, bo rozłączyłsię.
– Idę, mamo. – Zajrzała dopokoju.
Pani Maria otaksowała córkę wzrokiem, jakby chciała stwierdzić, czy trzydziestoczteroletnia kobieta ubrała się właściwie na spotkanie z koleżankami zeszkoły.
– Nie wracaj za późno. Kręci się po mieście tyle podejrzanych typów, że strach samemu chodzić – powiedziała starszapani.
– Dobrze, mamo. Pa, córeczko. – Przesłała całusamałej.
Lenka, nie patrząc w jej stronę, pomachała rączką. Była zajęta robieniem wyklejanki zpapieru.
Wyszła z kamienicy i od razu skierowała kroki w stronę ratusza. Miała do przejścia trzysta metrów. Trochę obawiała się spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi. Wszystkie, oprócz niej i Magdy, wiodły stateczne życie matek i mężatek. Mieszkały poza miastem w nowo wybudowanych domach, nie pracowały zawodowo, zajęte wychowywaniem dzieci. Przyjeżdżały kilka razy w tygodniu do miasta na zakupy, czasami spotykały się na kawie, a zimową porą umawiały się na wspólne zajęcia fitness. Od lat utrzymywały dobry kontakt. Teraz, kiedy Magda powiedziała im, że z Londynu wróciła Kalina, ucieszyły się, ale każda z nich w duchu złośliwie uśmiechnęła się. Wróciła z Anglii?! Przecież tam taki dobrobyt! Nie udało siędziewczynie?!
Z lekkim wahaniem weszła po wysokich drewnianych schodach do malutkiej knajpki mieszczącej się przy ratuszu. Kaśka, Dorota i Beata siedziały na wyściełanych, stylowych fotelach przy niskim stoliku. Przed nimi stały jeszcze pełne szklanki z piwem. Kalina nieśmiało rozejrzała się dookoła. Przy barze dostrzegła kilka osób, jeden stolik był zajęty przez dziewczyny, reszta wolna. Nie zauważyła nigdzie Magdy, widocznie jeszcze nie dotarła. Z pewnym ociąganiem podeszła do koleżanek. Nie widziały się od wielulat.
– Dzień dobry – powiedziałanieśmiało.
Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia, dziewczyny od razu zorientowały się, że wchodzącą osobą była Kalina, ale żadna z nich nie chciała wykonać pierwszego kroku, żeby się przywitać. Teraz nie miaływyjścia.
– Kalina, jak miło cię widzieć! – odezwała się Kaśka. Była z nich wszystkich najmniej zmanierowana inajszczersza.
Wszystkie, za jej przykładem, podniosły się ze swoich miejsc i cmoknięciem w oba policzki przywitały się zprzybyłą.
– Siadaj, kochana, i opowiadaj, co u ciebie! Magda dzwoniła, że spóźni się, bo coś musi załatwić! Na co masz ochotę? Piwo czy drinka? – Kaśka w dalszym ciągu próbowała rozkręcićrozmowę.
Beata i Dorota siedziały jak na szpilkach. Żadna do tej pory nie odezwała się anisłowem.
– Kurczę, tyle lat się nie widziałyśmy, ale chyba nie musimy siedzieć sztywno, jakbyśmy kij połknęły – odezwała się nieśmiało Kalina. Przeszkadzało jej skrępowanie koleżanek. Sama czuła się niepewnie, ale postanowiła rozmową pokonaćzażenowanie.
– No właśnie! – Beata uśmiechnęła się. – Tyle lat cię tu nie było, że ledwie cię poznałam. Gdzie twoje długiewłosy?!
– Dawno obcięte, już zapomniałam, że je nosiłam! – Zaśmiałasię.
Kelnerka przyniosła piwo dla Kaliny. Wszystkie cztery stuknęły sięszklankami.
– Za spotkanie – odezwała się milcząca do tej poryDorota.
Kalina przyjrzała się koleżankom. Zmieniły się od ich ostatniego spotkania, zresztą tak jak i ona. Przybyło im ciała tu i ówdzie, a w okolicach oczu pojawiły się kurzełapki.
– Co u was? – zapytała.
– Mężatki, dzieciate, bez pracy! – wyrecytowałaKaśka.
– Ale szukacie gdzieś pracy? – upewniła sięKalina.
– Na razie skupiamy się na wychowaniu dzieci. To też praca! Ja mam dwójkę, Kaśka też, a Dorota troje. Jest co robić w domu! Wiesz, trzeba zawieźć dzieciaki na basen, potem przywieźć, dopilnować przy lekcjach, ugotować mężusiowi obiadek! Takie tam! – Beata śmiała się, kręcąc przy tym głową. – No aty?
Kalina odstawiła piwo na stolik. Niezdecydowana, co ma powiedzieć, wzruszyła ramionami. Niełatwo jej było mówić o swoim statusie rodzinnym, a zwłaszcza o tym, jak doszło do tego, że jest sama. Postanowiła ominąć temat mężczyzny w swoimżyciu.
– Nie pracuję, ale zaczęłam szukać jakiegoś zatrudnienia. Niedawno wróciłyśmy z Lenką z Anglii. Pora rozejrzeć się za jakimś zajęciem. A może wy wiecie o jakiejś pracy dla mnie? – odważyła się zadać to pytanie, z góry wiedząc, że jest skazana naporażkę.
Obserwując koleżanki, widziała, że są ubrane w modne ciuchy, mają fajne fryzury. Raczej nie musiały martwić się o pieniądze i pewnie nie przykładały wagi do tego, żeby wysilić umysł i postarać się przypomnieć sobie, czy może ktoś w ich najbliższym otoczeniu wspominał, że poszukujepracownika.
– No ale co umiesz robić? – zapytała rzeczowoKaśka.
– Mówię po angielsku, pracowałam w restauracji, w pubie, w barze kanapkowym. Mam przygotowanie do pracy w szkole, ale wiem, że to raczej nierealne… – Kalina z zakłopotaniem założyła za ucho opadający kosmyk włosów. – Szybko się uczę, mogę robić cokolwiek! – dodała.
Wszystkie trzy spojrzały na nią z powątpiewaniem. Nie mieściło się im w głowach, że Kalina, wracając z Anglii, była bezpieniędzy.
– No ale na córkę masz jakieś pieniądze? – Dorota byłabezpośrednia.
Kalina, rumieniąc się, pokręciła przecząco głową. Pracując w Anglii, otrzymywała zasiłek na dziecko, ale wszystko skończyło się wraz z powrotem dokraju.
– Wiesz co, znajomy wynajmuje pokoje turystom. Ostatnio mówił, że poszukuje kogoś do pracy na sezon. Jeśli chcesz, to mogę go zapytać, czy oferta jest aktualna. – Kaśka wyciągnęła telefon z torebki, żeby zapisać numerKaliny.
– Pewnie, że chcę, będę ci bardzo wdzięczna! – Ucieszyłasię.
Dojazd do pracy już nie stanowił dla niej problemu, bo dziadek zaoferował, że może korzystać z jegosamochodu.
W tym momencie w drzwiach pubu stanęła Magda. Oczy wszystkich siedzących przy barze osób natychmiast się na nią zwróciły. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Zgrabna, ubrana w krótką czarną sukienkę, ledwie zakrywającą pośladki, do tego czerwona obcisła kurteczka i buty na siedmiocentymetrowych obcasach. Wzbudzała zainteresowanie nie tylko mężczyzn. Również kobiety z zazdrością na nią spoglądały. Ona zaś, wcale niespeszona swoim nagłym wejściem, z wrodzonym wdziękiem podeszła dokoleżanek.
Rozdział 6
Stojący przed starszą panią tort wyglądał imponująco. Był pokryty białą marcepanową masą, ozdobiony świeżymi herbacianymi różami, z napisem na środku „Babcia Janka 90 lat”. Przy stole, razem z jubilatką, siedziało dokładnie dwadzieścia jeden osób. Co prawda mebel po rozłożeniu był bardzo duży, ale i tak znajdujący się przy nim goście byli stłoczeni, siedząc sobie niemalże na kolanach. Jakoś udało im się zjeść uroczysty obiad, nie rozchlapując zanadto rosołu i nie szturchając się łokciami. W zasadzie byli przyzwyczajeni do tego, że w podobnym składzie spotykają się regularnie co tydzień. Nestorka rodu, siedząca teraz u szczytu stołu, lubiła, gdy rodzina odwiedzała ją w każdą niedzielę. Była wymagającą matką, babcią i prababcią. Starała się wszystko wiedzieć o członkach swojej rodziny, ale też ceniła sobie to, że zarówno dzieci, jak i wnuki czy prawnuki często zwracały się do niej z prośbą o radę w jakichś ważnych sprawach. Nie była wobec nich apodyktyczna, ale z wrodzonym wdziękiem osiągała założone przez siebie cele. Jej ukochane dzieci, Wanda i Zygmunt, były przyzwyczajone do łagodności matki, ale też do tego, że bez sprzeciwu wykonywały wszystkie jej polecenia i prośby, a kiedy osiągnęła podeszły wiek, także i zachcianki. Od Wandy i Zygmunta w naturalny sposób tę wiedzę przejęli ich współmałżonkowie orazdzieci.
Starsza pani z uśmiechem wpatrywała się w swoich gości. Przy stole panował ogólny gwar i rozgardiasz, ale kobiecie to nie przeszkadzało. W przeszłości pracowała jako nauczycielka i była przyzwyczajona do szkolnych hałasów. Swoje wnuki rozpieszczała jak babcia, ale też po trosze była dla nich życiową przewodniczką. Kochała mądrze, traktowała zrozsądkiem.
– Babciu, pomyśl sobie życzenie! – zawołała najmłodsza prawnuczka, dziesięcioletniaZuzia.
Jak każde dziecko uwielbiała przyjęcia, na których można było zdmuchiwać urodzinowe świeczki. Była trochę rozczarowana, że na torcie prababci nie ma dziewięćdziesięciu latarenek, ale żal szybko sobie zrekompensowała perspektywą, że może za chwilę pozwolą jej razem ze starszą panią dmuchać na płonące cyferki dziewięć i zero. Bardzo lubiła być w centrum zainteresowaniastarszych.
Pani Janina spojrzała na płonące na torcie świeczki i przez ułamek sekundy zamyśliła się, jakby rzeczywiście zastanawiała się nad życzeniem. Po chwili nabrała powietrza w płuca, zamknęła oczy i dmuchnęła. Nawet nie zauważyła, że zza jej pleców dmucha również Zuzia. Wszyscy zebrani zaczęli bić głośno brawo, następnie zaś wstali i odśpiewali gromkie Stolat.
– Dziękuję, dziękuję! – Staruszka śmiała się. – Nie hałasujcie tak mocno, bo zaraz sąsiedzi przyśląpolicję!
– Babciu, sąsiedzi wiedzą, że masz dzisiaj urodziny – zawołała Ada, najstarsza z prawnucząt. – A jak przyjdzie policja, to grzecznie przeprosimy i poczęstujemytortem!
– Aduś, ty to masz pomysły! – powiedziała Ania, jejmatka.
– No co?! – Dziewczyna obruszyła się. – Policjanci teżludzie!
– Nie sprzeczajcie się! – zbeształa je pani Janina. – Zygmunt… – Po chwili zwróciła się do syna. – Wlej namwiśnióweczki.
Zygmunt posłusznie napełnił kieliszki dorosłych, każdy przez chwilę delektował się słodką nalewką, wykonaną własnoręcznie przez paniąJaninę.
– Szkoda, że tata nie dożył takiego wieku – powiedziała nagle Wanda, sześćdziesięciopięcioletnia córkasolenizantki.
Starsza pani pokiwała głową. Też tego żałowała. I choć owdowiała blisko dwadzieścia lat temu, to nigdy nie pogodziła się z tym, że mąż zostawił ją samą. Często w myślach mu wyrzucała, że tak po prostu pewnego dnia nie obudził się i odszedł z tego świata, porzucając ją jaksierotę.
– Babciu, babciu, otwórz prezenty! – Zuzia postanowiła przerwać milczenie. Zauważyła, że prawie wszyscy zjedli tort, więc nadeszła pora napodarki.
– Zuziu, daj spokój! – Pani Janina machnęła ręką. – Ja taka stara, gdzież tam mnie do prezentów! – Prawnuczka przytuliła się do starszej pani. Nie rozumiała, co oznacza starość. Dla niej prababcia była po prostu trzecią babcią. Nie dostrzegała zmarszczek, siwych włosów i lekko drżących dłonikobiety.
– Nie jesteś stara, babciu – wyszeptała dziewczynka. – Wszyscy bardzo cię kochamy i chcemy, żebyś rozpakowałaprezenty.
Pani Janina, nie chcąc robić przykrości dziecku, poprosiła, żeby dziewczynka podawała jej po kolei podarki w celu wspólnegorozpakowania.
Zuzia natychmiast zareagowała uśmiechem i ochoczo sięgała po kolorowetorebki.
– Apaszka! – zawołała po wyciągnięciu pierwszegoupominku.
– Jakiś krem! Czekoladki! – W głosie Zuzi dało się wyczuć pewnerozczarowanie.
– Książka!
W miarę jak wyjmowała z torebek kolejne podarki, jej entuzjazm słabł. Kiedy zaś z czeluści kolorowych papierów wydobyła ostatni prezent – ciepły wełniany pled, obrażona usiadła na krześle obok prababci. Starsza pani pochyliła się naddzieckiem.
– Co się stało? – zapytała. – Przecież chciałaś jerozpakować.
– No ale, babciu, takie prezenty?! Z czego masz się cieszyć?! Z książki? Albo koc! Kto daje takie prezenty?! – Była tak wzburzona, że wszyscy zaczęli sięśmiać.
– Nie śmiejcie się! Może babci jest przykro, że dostała takie praktyczneprezenty!
– Zuziu! – Matka Zuzi, Karolina, zarumieniła się, słysząc, co córkamówi.
– Babciu, pomyślałaś sobie chociaż jakieś niepraktyczne życzenie? – Zuzia nie zwracała uwagi na to, że matka jąstrofuje.
Pani Janina uśmiechnęła się. Oj tak, pomyślała. Podniosła się ze swego miejsca. Była niską i szczupłą kobietą, nieco przygarbioną. Twarz miała okrągłą, a oczy duże, trochę zapadnięte, w kolorze wyblakłych niezapominajek. Siateczka drobniutkich zmarszczek pokrywała jej całą twarz, upstrzoną drobnymi plamami. Siwe włosy, zaplecione w cienki warkocz, miała zwinięte nad karkiem w niewielki koczek. Była ubrana w skromną granatową sukienkę, a jedyną jej ozdobę stanowiły czerwone, drewnianekorale.
– Chodź, Zuziu, pójdziemy do kuchni po lody – powiedziała pani Janina. – Babcia ma dla wszystkich pyszne czekoladowelody.
Po chwili przyniosły całą tacę lodów na patykach i Zuzia zajęła się ich roznoszeniem. Zapamiętała jednak, że prababcia nie odpowiedziała na jejpytanie.
– Babciu, pomyślałaś jakieś niepraktyczne życzenie? – powtórzyła.
– Tak i mogę wam je zdradzić – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem starszapani.
Rozdział 7
Jechała oplem dziadka, prowadząc go ostrożnie i nie rozwijając zbyt dużych prędkości. Kwietniowe słońce coraz mocniej przyświecało przez szybę, ale Kalina zupełnie nie zwracała na to uwagi. Jej myśli były zaabsorbowane mającymi się niebawem odbyć pierwszymi zajęciami z języka angielskiego. Wiedząc niezbyt dużo o potencjalnej uczennicy, przygotowała szereg różnych testów, aby móc określić poziom umiejętności dziewczyny. Miała nadzieję, że jej wiedza nie będzie zbyt mała oraz że będzie w stanie zaspokoić edukacyjne potrzebyuczennicy.
Wjechała wąską asfaltową drogą do miejscowości o śmiesznej nazwie Kot. Minęła kilka domków letniskowych, o tej porze roku jeszcze pozamykanych na cztery spusty. Życie w nich pewnie zacznie tętnić dopiero od czerwca, kiedy zrobi się trochę cieplej. W dalszej części wsi zaczęły się zabudowania zamieszkiwane przez cały rok. W Kocie raczej nie było widać, żeby ktoś miał jakieś duże gospodarstwo rolne. Przy posesjach widniały ogródki, w których już trwały prace polowe, oraz obficie kwitnące sady owocowe. Kiedy dojechała do rozwidlenia dróg, po prawej stronie zobaczyła ogrodzony teren do rekreacji, z miejscem na ognisko, ze stolikami i placem zabaw dla dzieci. Po lewej stronie dostrzegła przydrożną kapliczkę z figurą Matki Boskiej. Chwilę zastanawiała się, gdzie ma skierować samochód, po czym pojechała w prawo. Droga była wąska, a asfalt niezbyt równy. Zauważyła sklep z niewielkim miejscem parkingowym, więc postanowiła tam się zatrzymać, aby sprawdzić numer posesji, do którejzmierzała.
Wyciągnęła telefon z torebki i wcisnęła przycisk uruchamiający urządzenie. Nie zdążyła odczytać wiadomości z adresem, gdy we wstecznym lusterku zauważyła, że tuż za nią próbuje ustawić się jakieś inne auto. Zarejestrowała, że samochód jedzie trochę za szybko, ale było już za późno na jakikolwiek manewr. Pojazd wjechał centralnie w tył dziadkowego opla. Przerażona Kalina nawet nie zdążyła wydać z siebie głosu. Siła uderzenia, choć niezbyt mocna, spowodowała, że jej tułów został gwałtownie wyrzucony do przodu, ale na szczęście nie uderzyła klatką piersiową w kierownicę. Poczuła paraliżujący lęk, przez który nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Siedziała za kierownicą, szybko oddychając. Dopiero po upływie chwili złapała za klamkę, aby otworzyć drzwi auta. Dostrzegła, że pojazd za nią cofnął się, po czym z piskiem opon wyminął ją i odjechał. Biały kolor karoserii. Nie udało jej się zobaczyć marki samochodu anirejestracji.
– Jasna cholera! – zaklęła.
Dopiero do niej dotarło, co się stało. Wygramoliła się z opla i bezradnie stanęła obok niego. Po chwili przeszła na tył auta, żeby zobaczyć, jakie są szkody. Jęknęła przerażona, widząc, że ma wgnieciony zderzak. Nie miała pojęcia, co ma dalej robić – czy wzywać policję, czy jechać na korepetycje. Rozejrzała się dookoła. Ani żywejduszy.
– Muszę się uspokoić, bo za chwilę zemdleję – wyszeptała sama dosiebie.
Nabrała dużo powietrza w płuca, a za chwilę głośno je wypuściła. Na drżących nogach weszła do sklepu. Za ladą siedziała starsza kobieta. Spojrzała na niąprzyjaźnie.
– Ojej, ale pani blada. Źle się pani czuje? – zapytała.
Kalina pokręciła przecząco głową, próbując się uśmiechnąć. Usiadła na stojącym pod ścianą krześle. Zaniepokojona sprzedawczyni wyszła zzalady.
– Może dam pani wody? Źle pani wygląda, naprawdę.
– Nie, dziękuję za wodę, poproszę colę. Może jak napiję się czegoś słodkiego, to mi przejdzie – powiedziała Kalina. Serce jej się trochę uspokoiło, mogła normalniemówić.
Po kilkunastu minutach, świadoma, że jest spóźniona na zajęcia, zapłaciła za colę i wyszła. Wcześniej miła pani ze sklepu udzieliła jej wskazówek, jak ma dojechać do domu uczennicy. Uruchomiła auto i po chwili dotarła pod wskazany adres. Wjechała na podwórze i zaparkowała bezpośrednio za… białym samochodem podobnym do tego, który przed chwilą wjechał w tył jej auta. Szybko zabrała swoją torbę z testami i zdezorientowana stanęła przed maską pojazdu. Przyjrzała się dokładnie i już na pierwszy rzut oka stwierdziła, że samochód ma pogniecioną tablicę rejestracyjną i uszkodzony przedni zderzak. Była pewna, że to sprawcakolizji.
– Jasna cholera – zaklęła po raz drugi, tym razem niecociszej.
Nie wiedziała, co ma zrobić. W tym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna. Uznała, że mógł mieć około czterdziestki. Dosyć wysoki, barczysty, z ciemnymi włosami i gęstą, czarną, zbyt bujną brodą. Był ubrany w robocze ogrodniczki i bluzę w jaskrawopomarańczowymkolorze.
– Pani na zajęcia z angielskiego? – zapytał.
– Tak – odrzekła niepewnie. – Najpierw jednak muszę zapytać, czy to panaauto?
Mężczyzna spojrzał zdziwiony na Kalinę, po czym kiwnąłgłową.
– Tak, moje, a dlaczego pani pyta? Nie jest na sprzedaż, jakbyco.
W Kalinie wezbrała złość. Odniosła wrażenie, że facet chce jąoszukać.
– Proszę pana, dziesięć minut temu wjechał pan tym samochodem w tył mojego auta i teraz pyta, czy chcę je kupić?! – powiedziała grzecznie, ale czuła, że za chwilę zabraknie jejoddechu.
W tym momencie uchwyciła zdziwione spojrzenie swojegorozmówcy.
– Co pani mówi?! Od trzech godzin auto stoi przed domem, nigdzie nim niejeździłem!
Mówiąc te słowa, mężczyzna zbiegł po schodkach werandy i stanął przed pojazdem. Kalina po jego minie odgadła, że trafiła w dziesiątkę. Facet jednak bez słowa odkręcił się na pięcie i pobiegł w kierunku domu. Krzyknął od progu tak głośno, że w oknach zatrzęsły sięszyby:
– Olka!
Po chwili przed domem pojawiła się młoda dziewczyna. Kalina domyśliła się, że będzie to jej uczennica. Nastolatka, trochę przestraszona, stanęła przed obliczem mężczyzny i swojej ewentualnej nauczycielki języka angielskiego. Była średniego wzrostu, szczupła, z ciemnymi włosami do ramion i brązowymi oczami. Ubrana w poszarpane dżinsy i żółty T-shirt, sprawiała nieco wyzywające wrażenie. Była podobna do brodacza, więc Kalina domyśliła się, że jest jegocórką.
– Co?! – burknęła dziewczyna, nie patrząc w stronęKaliny.
– Znowu jeździłaś moimsamochodem?!
Dziewczyna wzruszyłaramionami.
– Siedziałam nad matmą – mruknęła. – Nigdzie niejeździłam.
Mężczyzna bez słowa otworzył maskę samochodu i od razu odwrócił się donastolatki.
– Dotknij, jaki gorący! W dalszym ciągu utrzymujesz, że niejeździłaś?!
– Pić mi się chciało, a w domu nie było coli – odrzekłaniepewnie.
– Wjechałaś w tył tego samochodu?! – Mężczyzna był coraz bardziejzdenerwowany.
– Nie zrobiłam tego specjalnie – powiedziałacicho.
– Ale uciekłaś z miejsca zdarzenia! Czy wiesz, co ci możegrozić?!
Dziewczyna wlepiła wzrok w ojca, nic nie mówiąc. Widać było, że jest roztrzęsiona. Brodacz złapał się za głowę. Spojrzał przepraszającym wzrokiem w stronęKaliny.
– Bardzo panią przepraszam, oczywiście naprawię wszystkie szkody! Czy nic się pani nie stało? – zapytał.
Jego córka stałanieporuszona.
– Wszystko dobrze, tylko że to nie mój samochód. Pożyczyłam go od mojego dziadka i… – zaczęła plątać się Kalina. Zrobiło się jej żaldziewczyny.
– Postaram się, żeby samochód jak najszybciej naprawiono. Czy będzie pani zgłaszała sprawę na policję? – zapytał. – Olka nie ma jeszcze osiemnastu lat, a już kilka razy wzięła auto bez mojej wiedzy. Od jakiegoś czasu ma duże kłopoty, nadzór kuratora sądowego, a przez to mogłaby mieć jeszczewiększe.
Kalina spojrzała na Olkę i po raz drugi zrobiło się jej żal nastolatki. Choć stała z zaciętą miną i zmrużonymi oczami, sprawiała wrażenie pogubionego dzieciaka, który potrzebuje zarówno dyscypliny, jak i rodzinnegociepła.
***
Lekcja angielskiego u Olki przebiegła podobnie jak pierwsze chwile ich spotkania. Dziewczyna była naburmuszona, miała zaciętą minę i zaciśnięte pięści. Kalina na próżno próbowała nawiązać z nią kontakt, młoda odpowiadała monosylabami albo nie odzywała się wcale. W końcu Kalina zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby, gdyż uznała, że marnujeczas.
– Twój tata ma mój numer telefonu. Jeśli będziesz potrzebowała lekcji, zadzwoń. Teraz siedzę tu niepotrzebnie, bo ty nie masz kłopotów z angielskim, tylko z zachowaniem. Do widzenia! – Kalina położyła dłoń na klamce, aby opuścićpokój.
Dziewczyna coś burknęła pod nosem, ale korepetytorka nic niezrozumiała.
– Dobra, niech pani zostanie! – mruknęła trochę głośniej dziewczyna, gdy kobieta otworzyła drzwi, chcącodejść.
– Ale po co? Jeśli mam zostać tylko po to, żeby twój tata mi zapłacił, to bez sensu. Miałam się z tobą uczyć, a nie siedzieć. Nie jestem damą do towarzystwa! – W Kalinie zaczynała wzbieraćzłość.
– Przepraszam – powiedziała dziewczyna. – Nie chciałam wjechać w pani samochód, po prostu nie zdążyłamwyhamować.
Kalina cofnęła się od drzwi, na powrót wyciągnęła z torby swoje rzeczy i usiadła na krześle obokOlki.
Nastolatka w dalszym ciągu miała naburmuszoną minę, ale już trochę mniejzaciętą.
– Dobrze, zacznijmy jeszcze raz. W której jesteś klasie? – zapytałaKalina.
– W drugiej liceum. – Olka wzięła do ręki telefon, ale nauczycielka delikatnie go jej odebrała i odłożyła nabok.
– Czy zawsze miałaś problemy zangielskim?
– Nie. – Dziewczyna zaczerwieniła sięlekko.
– A możesz rozwinąć swoją myśl? – poprosiłałagodnie.
– Bo… zaczęłam wagarować i trochę się nazbierałozaległości.
Kalina spojrzała niedowierzająco na dziewczynę. Myślała, że sobie z niejżartuje.
– Jak to wagarować?! Przestałaś chodzić doszkoły?!
– No niezupełnie… Tylko na niektóreprzedmioty…
– Masz jakieś kłopoty? Może mogłabym ci jakoś pomóc? – Kalina zaczynała nabierać przekonania, że dziewczyna bardzo potrzebujepomocy.
Olka wzruszyła ramionami. Nie chciała pokazać tej obcej kobiecie swoich emocji. Tyle czasu poświęciła na to, aby zbudować wokół siebie mur, że teraz nie zamierzała niczego zmieniać. W dalszym ciągu musiała graćtwardą.
– Nie, dziękuję – odrzekła chłodno. – Tata zatrudnił panią, żeby pomogła mi w angielskim. Z innymi kłopotami poradzę sobiesama.
Kalina poczuła się trochę zażenowana słowami młodej dziewczyny. Więcej jednak nie odbiegała od tematu. Ola pokazała jej w podręczniku, z czym ma problemy i co w