Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1968. Marzenie młodziutkiej Kasi Skrockiej o wielkim świecie spełnia się. Dziewczyna załatwia w nielegalny sposób paszport i zaproszenie, by wyjechać z przypadkowo poznanym Lukasem Stawskim do Londynu. Fascynuje ją ten „inny świat" – pełen kolorów, swobody obyczajów i wolności. Skrocka wierzy, że wspólne życie z przystojnym Lukasem będzie wyglądało jak w bajce. Tymczasem chłopak z czarującego i pewnego siebie amanta szybko przeobraża się w egoistycznego i nieodpowiedzialnego lekkoducha. Kasia musi także zmierzyć się z brakiem akceptacji, a nawet wrogą postawą ojca swojego partnera. Mężczyzna nie życzy sobie, aby jedyny syn wiązał się z córką Niemry... Sprawy komplikują się, kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę...
Czy uda się jej stworzyć szczęśliwy związek?
Czy echa przeszłości pozwolą zrealizować młodzieńcze marzenia?
Czy Kasia uwolni się od piętna Niemry?
Ostatnia część bestsellerowej, mazurskiej serii, która skradła serca tysiącom czytelniczek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 392
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Małgorzata Manelska, 2021Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Aneta Grabowska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Artem Zatsepilin/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-120-7
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Część I
Część II
Część III
Podziękowania
Część I
LONDYN, 1968/1969, wiosna – lato – jesień – zima – wiosna
***
Samolot przebijał się przez białe kłęby chmur, aby osiągnąć ostateczny pułap wysokości. Pierwsze chwile lotu były dla mnie nie do zniesienia. Uczepiłam się ręki Lukasa, zacisnęłam powieki i powstrzymywałam się, by nie krzyczeć ze strachu. Plecy i dłonie miałam mokre od potu, jakbym się przed chwilą kąpała. On zaś raz po raz pochylał się nade mną i szeptał uspokajające słowa. Wyciszyłam się dopiero w połowie lotu, ale kosztowało mnie to sporo emocji.
Nie wierzyłam, że ten człowiek z hotelu załatwi mi paszport i zaproszenie. Miałam wrażenie, że weźmie od Lukasa pieniądze i nie zobaczymy ani dokumentów, ani kasy. Co więcej – dałam mu swój dowód osobisty i tak naprawdę najbardziej bałam się o niego. Po dziesięciu dniach oczekiwania w napięciu mężczyzna pojawił się późnym wieczorem w naszym pokoju. Z uwagi na – jak on to nazwał – „ekspresowe załatwienie sprawy” Lukas musiał mu dopłacić jakąś sporą kwotę. Nie powiedział mi, jaki to koszt, ale widząc u niego dużo szczuplejszy plik pieniędzy niż na początku, byłam pewna, że poniósł ogromne wydatki.
Mnie nieco zrzedła mina, bo przekonałam się naocznie, że ten paszport naprawdę istnieje. Gdy był tylko w sferze naszych marzeń i domysłów, nie wzbudzał we mnie aż tak dużych emocji, jak później – kiedy dostałam go do rąk. Gdy Lukas pokazał mi bilet na samolot, zrozumiałam, że moja podróż wkrótce stanie się faktem. Zbierałam się w sobie, żeby napisać listy do matki i do Marcina, ale za każdym razem, gdy brałam do ręki pióro, nie miałam pojęcia, co chcę im przekazać. Nie zamierzałam się usprawiedliwiać, bo uważałam, że nie mam ku temu powodu. Marcin swoją zazdrością zasłużył na takie potraktowanie, a matka… Nie mogłam jej wybaczyć tego, że nazwała mnie kurwą. Mama przyjechała jeszcze raz do hotelu, aby zabrać mnie do domu, ale Lukas wcześniej powiedział naszemu zaprzyjaźnionemu pracownikowi recepcji, żeby w razie kolejnej wizyty poinformował ją, iż wyjechaliśmy. Tym sposobem nie doszło do naszego spotkania, ale tuż przed wyjazdem, za namową Lukasa, napisałam do niej list, w którym wyjaśniłam wszystko. Stawski powiedział, że tak będzie uczciwie. Zresztą sama chciałam, żeby mama wiedziała, gdzieprzebywam.
Trochę żal mi szkoły, bo właśnie dziś, kiedy lecieliśmy do Londynu, moje koleżanki zdawały pierwszy maturalny egzamin. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Lukas powiedział, że szkoły są także w Londynie. Mam nadzieję, że jakoś mi się tu ułoży. Cieszę się najbardziej z tego, że nareszcie zobaczę ten wielki świat, do którego tak bardzo tęskniłam. Liczę, że Anglia mnie nie rozczaruje, a jedynie utwierdzi w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, porzucając Mazury.
Londyn przywitał nas strugami deszczu i porywistym wiatrem. Prawdę mówiąc, spodziewałam się tego. Gdy w hotelu oczekiwaliśmy na paszport, wiele godzin przeleżeliśmy w łóżku, sącząc wino, a Lukas opowiadał o mieście, w którym przyszedł na świat. Mówił o swoich ulubionych miejscach, w których spędzał czas z kumplami. Dzięki jego opowieściom i własnej wyobraźni dokładnie wiedziałam, jak wyglądają Big Ben, Tower Bridge czy wielkie domy towarowe.
– Witaj w Londynie – usłyszałam cichy głos Stawskiego, kiedy stałam na płycie ogromnego lotniska i upajałam się panującą tam atmosferą.
Odwróciłam twarz w jego stronę i podałam mu usta do pocałunku. Nie zwracaliśmy uwagi na kłębiący się wokół tłum podróżnych. Wszyscy nas potrącali, rzucając przy tym jakieś słowa przeprosin. Niektórzy na nasz widok uśmiechali się, unosili w górę kciuki, coś mówili, ale ja niewiele rozumiałam. Miałam jedynie świadomość, że znajduję się w innym świecie.
Myślałam, że z lotniska pojedziemy taksówką do mieszkania Lukasa, ale kiedy go o to zapytałam, zrobił tajemniczą minę. Pokręcił przecząco głową i pociągnął mnie za rękę. Przeciskaliśmy się pomiędzy podróżnymi. Próbowałam dociekać, gdzie idziemy, ale było to bez sensu, bo wokół panował taki rozgardiasz, że musieliśmy skupić się na tym, żeby się nie zgubić. Podążając za Stawskim, rozglądałam się z ciekawością po terminalu. Otaczali nas najróżniejsi ludzie, wśród których było wielu ciemnoskórych. Nigdy wcześniej ich nie widziałam, toteż gapiłam się na nich dość bezceremonialnie, aż w końcu Lukas zwrócił mi uwagę, aby tego nie robić. Że niby nie wypada. W końcu doszliśmy do jakichś schodów prowadzących w dół.
– Pojedziemy underground1 – oświadczył mój mężczyzna z szerokim uśmiechem, ale nie zrozumiałam.
– Czym? – zapytałam.
Lukas podrapał się po głowie.
– Takim pociągiem, co jedzie pod ziemią – wyjaśnił. – Nie wiem, jak to jest po polsku – strapił się.
– Metro – powiedziałam niepewnie. – Na rosyjskim czytaliśmy o metrze w Moskwie.
Dobrze odgadłam, że underground to metro. Podczas podróży podziemną kolejką, miałam przed sobą spory przekrój londyńskiego społeczeństwa. Chłonęłam wzrokiem ich ubiór, sposób bycia i swobodę, z jaką się zachowywali. Razem z nami podróżowała młodzież. Lukas mówił, że byli to studenci. Obserwując ich, odnosiłam wrażenie, że są wolni i szczęśliwi. Byli kolorowi jak jakieś egzotyczne ptaki. Wielu z nich miało na sobie rozszerzane u dołu spodnie, luźne lniane koszule, kamizelki z frędzlami, naszyjniki z piórami czy koralikami. Dziewczęta nosiły różnobarwne, falbaniaste sukienki do ziemi oraz wielkie, workowate torebki z kolorowych tkanin. Bardzo mi się to wszystko podobało, chociaż siebie nie widziałabym w takim stroju, bo byłam na to zbyt wstydliwa. Podświadomie jednak czułam, że to jest właśnie ta wolność i wielki świat, do którego tęskniłam.
Nasz środek transportu posuwał się naprzód z dużą prędkością i zatrzymywał co kilkanaście minut na poszczególnych przystankach. Zadziwiające było to, że co jakiś czas wyjeżdżał z tunelu, aby pędzić przez miasto. Wtedy mogłam przez okno podziwiać mijane widoki. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że jestem w Londynie. Spoglądałam co chwilę na Lukasa, aby upewnić się, że jest tuż obok i nie zostawił mnie. On zaś był jakby zamyślony, rozkojarzony, bo gdy pytałam go o jakieś obiekty, budził się z odrętwienia i odpowiadał półsłówkami. Założyłam, że Stawski jest po prostu zmęczony podróżą, więc dałam mu spokój. Miałam jedynie nadzieję, że któregoś dnia pokaże mi miasto, o którym tak dużo opowiadał.
W końcu wysiedliśmy. Deszcz przestał padać, ale niebo było zachmurzone. Dzień zbliżał się ku końcowi. Szliśmy jakąś mało uczęszczaną ulicą. Po obu jej stronach były usytuowane wysokie budynki z ozdobnymi, stylowymi fasadami, ze schodkami prowadzącymi do środka wprost z ulicy. Przed domami były malutkie ogródeczki, pokryte jakimiś krzaczkami, czasem kilkoma mizernymi kwiatkami. Obok nas przemknęło parę starszych pań z pieskami na smyczach. Musiały to być jakieś dobre znajome Lukasa, bo każda z nich pozdrowiła nas z radosną miną. Byłam już tak zmęczona naszą podróżą, że nie pytałam o znajomość z nimi. Marzyłam jedynie o tym, aby zdjąć z nóg niewygodne kozaki, prezent od Stawskiego, i położyć się do łóżka. Nie miałam jednak odwagi, aby pytać go, jak daleko będziemy iść, bo był jakiś markotny, małomówny. W końcu, po kilkuset metrach, Lukas zatrzymał się przy białych drzwiach wejściowych.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział, patrząc na mnie z uśmiechem. – Jeszcze tylko znajdę klucze i możemy wchodzić.
Chwilę grzebał w swoim plecaku, lecz zanim odnalazł klucze, drzwi otworzyły się. Stanęła w nich starsza kobieta z trwałą ondulacją na głowie, w okularach w cienkiej, drucianej oprawie. Miała na sobie wrzosową sukienkę z długim rękawem, w rękach trzymała parasolkę. Miałam wrażenie, że Lukas nie spodziewał się zobaczyć tej osoby. Widziałam zaskoczenie i zmieszanie malujące się na jego twarzy. Kobieta zaś wyraźnie ucieszyła się na jego widok. Zaczęła do Stawskiego coś głośno wykrzykiwać, jednocześnie gestykulując zamaszyście rękoma. Patrzyłam na Lukasa, ale nie mogłam niczego wyczytać z jego twarzy. Odpowiadał kobiecie potulnym głosem – wyglądało to tak, jakby o coś ją prosił. Zniknęła pewność siebie, która cechowała go jeszcze kilka godzin temu w Warszawie. Nie miałam pojęcia, o co chodziło staruszce. W końcu kobiecina, mrucząc coś jeszcze pod nosem, przeszła na druga stronę ulicy i udała się w sobie tylko znajomym kierunku. Lukas bez słowa przepuścił mnie przodem. Po chwili znalazłam się w środku. Zamknął za sobą drzwi i spojrzawszy na mnie, roześmiał się.
– Wstrętna baba! – rzucił. – Kiedy wyjeżdżałem do Warszawy, zapomniałem zapłacić jej za mieszkanie. Widziałaś, jakkrzyczała?!
– Ojej… I co teraz? – zmartwiłam się. – Będziesz miał jakieś nieprzyjemności?
Stawski machnął ręką, jednocześnie otwierając jedne z kilku drzwi w korytarzu.
– Witam w moich skromnych progach! – powiedział.
Stałam pośrodku maleńkiej kuchni, mieszczącej niewielki kredens, mały stolik z dwoma krzesłami, zlew i kuchenkę do gotowania. Lukas uchylił kolejne drzwi. Moim oczom ukazał się niezbyt duży pokój.
– A tu jest salon i sypialnia w jednym – wyjaśnił.
Postąpiłam krok naprzód. Pomieszczenie było trochę większe od kuchni, urządzone dość oszczędnie. Pod oknem stała komoda, naprzeciwko niej łóżko z rozgrzebaną pościelą, obok niewielka dwudrzwiowa szafa, z której wysypywały się ubrania. Był jeszcze duży fotel, zawalony stertą starych gazet. Na podłodze leżał kolorowydywan.
Lukas zawstydził się bałaganu, bo momentalnie zaczął zbierać różne rzeczy i upychać je w szafie.
– Przepraszam za ten rozgardiasz! – zaczął się tłumaczyć. – Nie jestem dobry w sprzątaniu, brakuje mi do tegocierpliwości.
Roześmiałam się. Ja raczej byłam jego przeciwieństwem, bo mama od dzieciństwa wpajała mi zamiłowanie do czystości i ładu wokół siebie. Raczej nie trzeba mnie było zaganiać do sprzątania.
– Poradzimy sobie! – rzuciłam lekko. – Pokażesz mi, gdzie co leży, a ja doprowadzę mieszkanie do porządku.
– Ale nie dzisiaj! – Lukas porwał mnie na ręce i zakręcił się ze mną dookoła. Musiał to jednak robić bardzo ostrożnie, żeby nie uszkodzić mnie albo wyposażenia pokoju. – Dziś świętujemy!
– Co?! – zapytałam, bo wciąż byłam oszołomiona.
– Twój przyjazd do Londynu! – Stawski roześmiał się. Zeszło z niego całe napięcie, które towarzyszyło mu od opuszczenia metra. – Rozpakuj swoje rzeczy, tylko najpierw musisz znaleźć sobie miejsce w mojej szafie. Ja postaram się przygotować coś do zjedzenia.
Wyjęcie moich ubrań z torby trwało zaledwie chwilę, bo tak naprawdę miałam dwie pary majtek, jedne pończochy, koszulę nocną, dżinsy od babci, bluzkę i sukienkę – nie licząc kiecki, którą kupił mi Lukas, no ale tę miałam na sobie. Po kilku minutach stanęłam w drzwiach kuchni i obserwowałam, jak Stawski miota się po pomieszczeniu. Po kolei otwierał wszystkie drzwiczki kredensu, jakby czegoś szukał. Klął przy tym pod nosem. Znowu nie miałam odwagi zapytać go, czy mu pomóc. W końcu z tryumfalnym uśmiechem pokazał mi jakieś kolorowe pudełko i słoik.
– Ryż i sos warzywny! Zaraz będziemy mieli kolację! Nakryj do stołu, a ja zajmę się gotowaniem!
Nie mogłam wyjść z podziwu, gdy Lukas w dwadzieścia minut ugotował i podał kolację. Jedzenie było wyborne, ale miało inny smak niż to, czym dotychczas się odżywiałam. Ugotował ryż, który następnie polał sosem pomidorowym ze słoika.
***
Żyję Londynem. Oddycham jego atmosferą, karmię się kolorami, ciesząc się nim jak dziecko. Nareszcie spełniłam swoje marzenie. Wyrwałam się z tej zapyziałej wsi, nic mnie tu nie ogranicza. Są ludzie, mnóstwo ludzi. Uwielbiam patrzeć, jak podążają w sobie tylko znanych kierunkach. Kocham tę anonimowość. Czuję, że jestem wolna. Całujemy się na środku ulicy i nikt na nas nie patrzy, nikt nas nie gani, nie strofuje. Uwielbiam czuć wielkomiejski zgiełk. Nie przeszkadza mi, kiedy jestem potrącana przez przechodniów spieszących do sklepów, do pracy, na uczelnię. Wyobrażam sobie, że jestem częścią tego społeczeństwa, że będzie mi dane zostać tu nazawsze.
Dni upływają nam na włóczeniu się po mieście. Lukas pokazuje mi wszystkie najpiękniejsze miejsca, o których opowiadał. Pałac królowej – wielkie, potężne miejsce, robiące niesamowite wrażenie. Nie mogę sobie wyobrazić, że na tych setkach albo tysiącach metrów kwadratowych mieszka zaledwie kilka osób, a cały sztab ludzi dla nich pracuje. Słynna wieża zegarowa. Stawski mówi, że jego mama pieszczotliwie nazywa ją Beniem. Bardzo tęskniła za krajem, gdy zaraz po wojnie przyjechali z ojcem do Londynu. Chcąc mieć w nowym miejscu namiastkę polskości, nazwała budowlę Beniem. Gdy Lukas był małym chłopcem, chodzili w jej pobliże na spacery. Mój mężczyzna wspomina, że zawsze lubił wsłuchiwać się w dźwięk dzwonu zegara. Zapewnia mnie, że Benio pokazuje bardzo dokładny czas, raczej się nie spóźnia, ani nie spieszy, chociaż miał w swojej historii również niechlubne chwile – kilka lat temu w sylwestrową noc o całe dziesięć minut później swym biciem ogłosił nadejście NowegoRoku.
Uwielbiam słuchać opowieści Lukasa. On zaś stara się pokazać mi wszystkie miejsca, o których wcześniej opowiadał. Byłam bardzo ciekawa, jak wyglądają wielkie sklepy w Londynie, więc któregoś dnia poprosiłam go o pokazanie mi ich. Z początku trochę ociągał się, twierdząc, że nie lubi chodzić do centrów handlowych, ale w końcu dał się namówić. Pojechaliśmy dużym, czerwonym autobusem do Piccadilly Circus, o którym Lukas mówił, że jest to miejsce znane na całym świecie dzięki reklamom neonowym. Nie byłam ciekawa iluminacji, tylko sklepów, ale kiedy po zmroku zobaczyłam dziesiątki albo setki świateł, po prostu oniemiałam. Patrzyłam z rozdziawioną buzią na te rozbłyski, kolory, krzyczące napisy i po raz pierwszy, odkąd tu przyjechałam, poczułam się zagubiona. Nagle zapragnęłam znaleźć się w naszej kuchni w Barwinach. Zamknęłam oczy, ale pod powiekami wciąż migały mi różnokolorowe światła, a serce tłukło się niemiłosiernie. Lukas chyba musiał coś zauważyć, bo przygarnął mnie ramieniem i na moment zatopił twarz w moich rozpuszczonych włosach.
– Łukaszku, a co ty tu robisz? – usłyszałam nagle jakiś kobiecy głos, wypowiadający to pytanie w najczystszej polszczyźnie. Drgnęłam, słysząc język polski na obczyźnie, ale nie spodziewałam się, że ten ktoś zwraca się do Lukasa.
Stała przed nami kobieta w trudnym do określenia wieku. Była wysoka, szczupła, miała krótkie, siwe włosy oraz nad wyraz gładką, niepomarszczoną cerę. Jej oczy miały taki sam kolor i kształt jak oczy Lukasa. Nieznajoma była ubrana w krótką, prostą sukienkę w kolorze miodowym. Z jej ramienia zwisała czarna, niewielka torebka. Patrzyła na nas pytającym wzrokiem i cały czas się uśmiechała.
Lukas puścił moje ramię. Speszył się i lekko zarumienił.
– Mamo… – powiedział. – Ja… my…
To była jego matka! Wiedziałam, że rodzice Lukasa mieszkają w Londynie, ale nie przyszło mi do głowy, że ich kiedykolwiek poznam. Zresztą Stawski nawet o tym nie wspominał.
– Łukaszku, martwiliśmy się z ojcem! – powiedziała. – Miałeś wrócić z Warszawy półtora tygodnia temu, a nie dałeś nam znaku życia! Nie zatelefonowałeś ani razu! Umawialiśmy się, że będziesz nas informował, co robisz!
Kobieta na początku uśmiechała się, ale uśmiech stopniowo schodził z jej twarzy, a w jego miejsce zaczęło pojawiać sięwzburzenie.
Zrobiłam krok do tyłu. Nie chciałam uczestniczyć w ich rodzinnej awanturze. Lukas był chyba zbyt zaskoczony, żeby od razu zareagować na to, co mówiła jego matka. Milczał zmieszany. W końcu uniósł rękę w uspokajającym geście.
– Mamo… nie spodziewałem się ciebie tu spotkać… – oznajmił. – Wróciłem… wróciliśmy kilka dni temu. Nie trzeba było się martwić, poradziłem sobie bardzo dobrze. Mamo… – urwał w pół zdania, jakby nie wiedział, jak dokończyć.
Kobieta co chwilę przenosiła wzrok z Lukasa na mnie. Widziałam, że nie ma odwagi, aby zapytać, kim jestem. Ja też nie chciałam wyrywać się z przedstawieniem. Czekałam na krok Lukasa. W końcu Stawski obejrzał się na mnie, wyciągnął w moim kierunku dłoń, jakby chciał wziąć mnie za rękę.
– Mamo… To jest Kasia… moja… Przyleciała razem ze mną z Warszawy…
Nie powiedział narzeczona, choć wcześniej tak mnie nazywał. Zrobiło mi się przykro, ale uśmiechnęłam się do jego matki. Ona zaś stała jak wryta. Milczała, patrząc mi w twarz. W końcu jakby obudziła się z letargu i podała mi dłoń.
– Aleksandra Stawska! – przedstawiła się.
– Kasia Skrocka! – Ścisnęłam jej rękę. Miała bardzo delikatne, miękkie palce. Zauważyłam jej pomalowane na czerwono paznokcie. Sprawiała wrażenie prawdziwejdamy.
– Pani mieszka w Londynie? – spytała pani Stawska. Nerwowym ruchem poprawiła torebkę na ramieniu.
Spojrzałam na Lukasa, nie wiedząc, co mam odpowiedzieć. On zaś po prostu skinął głową.
– Ale skąd się znacie? – dociekała.
– Poznaliśmy się w Warszawie – odparłam. Nigdy nie potrafiłam kłamać. Odnosiłam wrażenie, że kiedy mówiłam nieprawdę, widać to było po moich oczach. – I… Lukas… zaprosił mnie, żebym tu razem z nim przyleciała…
Widziałam, jak oczy Aleksandry Stawskiej robią się okrągłe ze zdziwienia. Na chwilę zaniemówiła.
– Ale jak się to pani udało?! – wykrztusiła wreszcie.
– Jakoś się udało, mamo! – wtrącił Lukas. – Chciałem was zawiadomić, że teraz Kasia mieszka ze mną, ale jak sama widzisz, już nie muszę! Co u ojca?! – zmienił temat.
Stawska jednak nie dała się wywieść w pole. Nie zaprzestała swojego przesłuchania.
– Dostała pani pozwolenie na wyjazd? A paszport?! A zaproszenie skąd?!
Zerknęłam na Lukasa. Nie chciałam zabierać głosu w tej sprawie, żeby nie pogrążyć go jeszcze bardziej. Paszport i zaproszenie kosztowały tak duże pieniądze, że moja matka musiałaby na nie pracowaćrok.
Wiem, że to, co zrobiliśmy, było przestępstwem. Pewnie trafiłabym za kratki, gdyby to wyszło na jaw. Lukas mówił mi, że ten gość z hotelu robił jakieś mocno szemrane interesy i dużo ryzykowaliśmy, dając mu do ręki pieniądze i mój dowód osobisty, ale… on się uparł, a mnie spodobał się jego pomysł.
– Wszystko załatwiliśmy! – powiedział Lukas. – Nie było to łatwe, ale jak widzisz, jesteśmy w Londynie!
– Mam nadzieję, synku, że nie złamałeś prawa! – zatroskała się kobieta.
– Nie, mamo! – Stawski roześmiał się i spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem. Milczałam.
– No cóż, kochani, w takim razie zapraszam was jutro na kolację! – Mama Lukasa rozłożyła ręce. – Ojciec będzie zaskoczony!
***
Bałam się, że Lukas coś przede mną ukrywa. Chodził jakiś przygnębiony i małomówny. W Warszawie był całkiem innym człowiekiem. Zaskakiwał mnie na każdym kroku, był zdecydowany, dominujący. Tu było inaczej.
O nic go nie pytałam, lecz odnosiłam wrażenie, iż Stawski żałował, że ściągnął mnie do Londynu. W Warszawie szastał pieniędzmi na prawo i lewo, a tu ledwie starczało mu na jakieś skromne zakupy. Mówił, że pracuje w piekarni, ale odkąd przylecieliśmy do Londynu, nie był w pracy ani jednego dnia.
Wszystkie moje wątpliwości rozwiewały noce z Lukasem. Nigdy nie przypuszczałam, że spanie z mężczyzną będzie mi sprawiało taką radość. To Stawski pokazał mi, jaką przyjemność można czerpać z fizycznej bliskości. Dotychczas wstydziłam się swojego ciała i raczej nie epatowałam nim, lecz Lukas przekonał mnie, że seks jest cudowny. Po kilku tygodniach spędzonych z nim przestałam krępować się, kiedy na mnie patrzył czy kochał się ze mną przy blasku świec. Nasze noce były wypełnione namiętnością i gorącą atmosferą.
– Jesteś wspaniałą dziewczyną – wyszeptał mi tuż po przebudzeniu.
Zamruczałam coś niezrozumiale, a moje powieki nie chciały się otworzyć. Czułam zapach jego ciała. Podświadomie przysunęłam się do niego, a on oplótł mnie ramieniem. Było ciasno jak w kokonie. Zaczął kolejną miłosną grę. Całował mnie w skroń, w policzek, sukcesywnie schodząc coraz niżej, aż do szyi. Poczułam rój motyli w brzuchu. Moje przebudzenie trwało dłuższą chwilę, potem powoli uniosłam powieki. Pochwyciłam jego spojrzenie i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. W tej samej chwili rozległ się głośny dzwonek przy drzwiach. Znieruchomieliśmy. Chciałam zerwać się z łóżka, ale Stawski zatrzymał mnie ruchem ręki. Wstał, wciągnął na siebie spodnie i koszulę. Wychodząc z pokoju, starannie zamknął za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku. Mój wzrok padł na zegar stojący na komodzie. Było wpół do jedenastej. Uświadomiłam sobie, że każdego dnia tak późno wstajemy. Usłyszałam jakieś podniesione głosy, lecz nie mogłam niczego zrozumieć. Wymiana zdań trwała jeszcze jakiś czas. Próbowałam przypomnieć sobie, do kogo należy głos za drzwiami, ale bezskutecznie. Lukas coś tłumaczył, ton jego głosu był proszący. Zaczął ogarniać mnie coraz większy strach. W końcu wrócił, uśmiechając się do mnie, jednak był to raczej nieszczery grymas.
– Co się dzieje? – zapytałam. – Kto tobył?
– Właścicielka mieszkania – odpowiedział.
Olśnienie.
– Nie zapłaciłeś za mieszkanie?! Lukas! Przecież obiecałeś jej ostatnio, że uregulujesz należność! – fuknęłam. – Dlaczego jeszcze tego niezrobiłeś?!
Bez słowa zdjął spodnie i koszulę i nagi udał do łazienki.
– Bo nie mam forsy! – rzucił wprogu.
Zatrzasnął za sobą drzwi. Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w szum lecącej wody. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Przyszło mi do głowy, że powinnam go wesprzeć, bo chyba na tym polega każdy dobry związek. W zasadzie nie miałam pojęcia, na czym stoimy, bo między nami nie padły żadne deklaracje ani obietnice. Poszliśmy na żywioł, jak mawiała ciocia Elza. Nie wiedziałam, czy za kilka dni Lukas nie wsadzi mnie do samolotu powrotnego do kraju. Nie miał pieniędzy na mieszkanie, więc pewnie będzie musiał się wyprowadzić. A co ze mną?
– Lukas! – Zaczęłam walić pięścią w drzwi łazienki. – Lukas, otwórz!
Po chwili stanął przede mną przepasany ręcznikiem. Miał wściekły wyraz twarzy.
– Dlaczego tak hałasujesz?!
– Posłuchaj! – Nie zwrócił uwagi, że stoję przed nim nago. – Pomóż mi znaleźć pracę, mogę opiekować się dziećmi albo uczyć dzieci czytać! Na pewno są tu polskie rodziny, które szukają nauczycieli. Ja już prawie jestem nauczycielką! Mogę też sprzątać – dodałam ciszej.
Patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Chciało mi się płakać, ale siłą woli powstrzymałam łzy.
– Lukas! Powiedz coś! Wyrzucą cię z tego mieszkania?! Pomogę ci, tylko powiedz, co mam zrobić! – krzyczałam, widząc jego bezradność. – A w ogóle co z twoją pracą?! Dlaczego nie pracujesz?!
– Kaśka! – Zakrył mi usta dłonią. – Posłuchaj! Miałem stawić się w robocie w miniony poniedziałek! Pewnie szef mnie wywalił, dlatego tam nie poszedłem.
Patrzyłam na niego jak na wariata.
– Lukas, no co ty! Musisz iść do szefa i wytłumaczyć się! Zrozumie cię na pewno! Ubieraj się! – Postanowiłam działać. – Zrób tonatychmiast!
Otworzyłam szafę, wyciągnęłam czyste ubranie i wręczyłam mu je. Stawski bez słowa wypełnił moje polecenie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nago wyglądam głupio, ale w tej sytuacji ważniejsze było dla mnie to, żeby nie wyrzucili go z pracy. Gotowy do wyjścia, rozejrzał się za portfelem. Przez chwilę grzebał w nim, licząc pieniądze.
– Wystarczy na bilet autobusowy! – powiedział z bladym uśmiechem.
Zastanawiałam się, gdzie podziała się ta jego pewność siebie. Zostałam sama. Zrobiło mi się zimno, więc położyłam się do łóżka i zwinęłam w kłębek. Czułam smutek, a nawet przerażenie. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej. W Polsce każdy obywatel miał obowiązek pracować. Nie zdarzały się sytuacje, że ktoś nie stawiał się w pracy, bo mu się nie chciało. Sama nigdy nie pracowałam, ale zaczynałam orientować się w sytuacji rynku. Widziałam, z jakim zaangażowaniem mówił o swojej robocie Marcin, jak bardzo czuł się za nią odpowiedzialny. Moja matka również nie uchylała się od obowiązków. Deszcz, śnieg, zawieja, a ona jechała rowerem kilka kilometrów w jedną stronę, aby zarobić na nasze utrzymanie. Nie miałam pojęcia, jakie są realia w Wielkiej Brytanii. Czy trudno było zdobyć pracę, czy każdy pracował adekwatnie do swojego wykształcenia? Czułam, że jest to moje pierwsze zderzenie z nową rzeczywistością. I poniekąd rozczarowanie tym wielkim światem.
Leżałam w łóżku do powrotu Lukasa. Bałam się wstać, żeby nie hałasować. Patrzyłam w sufit, a serce tłukło mi jak oszalałe. Chciałam, żeby Stawski jak najprędzej pojawił się w mieszkaniu z powrotem. Miałam nadzieję, że sprawa wyjaśni się, a on podejmiepracę.
Wrócił po trzech godzinach. Po jego minie odgadłam, że nie ma dobrych wieści.
– I co?! – zapytałam.
– Nic! – burknął. – Straciłem tylko pieniądze na bilet. Nie chciał ze mną rozmawiać! Stary dureń!
– Przykro mi… – odparłam szczerze. Czułam się winna, że Lukas nie wrócił na czas z Warszawy. – Jak mogę ci pomóc? – dopytałam cichym głosem.
Nagle przypomniałam sobie, że mam w portfelu dziesięć marek, które dostałam od dziadków na osiemnaste urodziny. Rzuciłam się do moichrzeczy.
Po chwili wydobyłam banknot i podałam go chłopakowi. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem.
– Co tojest?
– Niemieckie pieniądze… Może gdzieś je wymienisz – powiedziałam. – Mam tylko takie… Weź je!
Lukas bez słowa schował banknot do kieszeni. Z westchnieniem ubrałam się i zrobiłam nam kawę. Usiedliśmy przy stole w kuchni. Wiedziałam, że czeka nas trudna rozmowa. Nie chciałam gozdenerwować.
– Masz jakiś pomysł? – spytałam ostrożnie.
Stawski, wolno sącząc kawę, wzruszył ramionami. Nie patrzył na mnie, jego wzrok był utkwiony w blacie stołu. Poczułam wzbierającą złość.
– Odpowiedz coś!
– Co mam ci odpowiedzieć?! Że nie mam żadnej pracy?!
– No to rusz się! – zawołałam. – Przecież nie będziesz tak siedział! Musisz zapłacić tej kobiecie za mieszkanie! To nieuczciwe tak ją zwodzić! Chodźmy do niej! – Wpadłam na pomysł. – Porozmawiamy z nią, poprosimy o przesunięcie terminu zapłaty! Musi być jakieśwyjście!
Popatrzył na mnie kpiąco.
– Porozmawiamy?! A może sama z niąporozmawiasz?!
Z wrażenia przewróciłam pusty kubek po kawie. Nie spodziewałam się tak zjadliwego tonu.
– Lukas, ja tylko coś proponuję! Ja nie namawiam! – powiedziałam. Zauważył łzy w moich oczach.
– Przepraszam, Kasiu! – Ukląkł przede mną, biorąc moje ręce w swoje dłonie. – Zdenerwowałem się! Wybacz mi!
– A może twoi rodzice pożyczą ci pieniądze? – Do głowy wpadł mi kolejny pomysł. – Twoja mama jest bardzo miła, na pewno pomoże! Poprosisz ich podczas kolacji? Pamiętasz? Dziś mamy do nich pójść!
Lukas drgnął, jakby przebudzony z głębokiego snu. Spojrzał na mnie ze skrzywioną miną, jakbym powiedziała coś niedorzecznego.
– Nie poproszę ich! – usłyszałam. – Ojciec przed wyjazdem do Polski dał mi fortunę. Zaznaczył przy tym, że mam się zachowywać jak dorosły, a nie jak dzieciak. A ja… Widzisz sama, jak się zachowałem… Wiesz, Kasiu, nie pójdziemy dziś do rodziców! Zrobimy to kiedy indziej!
– Lukas, tak nie można – odparłam z prośbą w głosie. Bardzo chciałam poznać jego rodzinę. – Twoja mama nalegała…
Stawski zamaszystym ruchem odsunął krzesło, zebrał ze stołu kubki i wstawił je do zlewu. Następnie, nie patrząc w moją stronę, udał się do pokoju. Przez otwarte drzwi widziałam, jak w ubraniu rzuca się na łóżko i na głowę nakrywa kolorowym pledem. Uśmiechnęłam się gorzko. Schował się przed kłopotami. Tam, pod tą narzutą, na pewno ich nie ma. Postanowiłam jednak nie poddawać się.
***
Przymknęłam drzwi do pokoju i zajęłam się zmywaniem naczyń. Odkręciłam kurek i podczas czekania, aż komora zlewu napełni się wodą, sięgnęłam po czarny notes leżący obok telefonu. Przekartkowałam go i bardzo szybko odnalazłam to, czego szukałam. W Barwinach nie było ani jednego telefonu, ale widziałam kilka razy w hotelu w Warszawie, jak Lukas dzwonił. Zapamiętałam sposób wybierania numeru. Upewniłam się, że Stawski śpi, po czym szybko wykręciłam cyfry z notatnika. Modliłam się w duchu, żeby odebrała matka Lukasa.
– Halo? – usłyszałam w słuchawce jej melodyjny głos.
– Dzień dobry, tu Kasia Skrocka – powiedziałam ściszonym głosem. – Lukas… pani syn nas ze sobąpoznał…
– Dzień dobry, kochanie! – W tonie jej głosu wyczułam lekkie zaniepokojenie. – Czy coś się stało? Wieczorem czekamy z kolacją! Mąż nie może się was doczekać!
– Nie… nic złego się nie stało… Chociaż właściwie… to tak – zaplątałam się w swojej wypowiedzi. – Lukas nie wie, że do pani dzwonię. Jest trochę zdenerwowany, bo stracił pracę – wyjaśniłam szybko. – A właścicielka mieszkania upomina się o zapłatę. Wstydzi się albo boi dziś do państwa przyjść. Pewnie chciałaby pani wiedzieć… – zawiesiłam głos w oczekiwaniu na odpowiedź. Tymczasem w słuchawce zapadło milczenie. – Pani Olu… jest tam pani? – zapytałam.
– Tak, tak… jestem. – usłyszałam westchnienie. – Dziękuję, że zadzwoniłaś…
Po drugiej stronie rozległ się dźwięk odkładanej słuchawki. Przez chwilę stałam w bezruchu, nie wiedząc, co mam zrobić. Nie spodziewałam się, że pani Aleksandra tak szybko się rozłączy. Myślałam, że wypyta mnie o jakieś szczegóły, a ona bez słowa pożegnania zakończyła rozmowę. Zakręciłam kurek z wodą i w zamyśleniu zaczęłam myć talerze i kubki. Czyste naczynia odstawiałam do ocieknięcia na ściereczkę. Aby zająć czymś ręce, wytarłam kuchenny stół, zamiotłam podłogę, poukładałam w kredensie. Co jakiś czas zerkałam na zamknięte drzwi od pokoju. Nie słyszałam za nimi żadnego ruchu. Znak, że Lukas w dalszym ciągu leżał nakryty pledem, ale czy spał – nie wiadomo. Kiedy zaprowadziłam względny porządek w pomieszczeniu, usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać jakieś stare czasopismo, które znalazłam w jednej z szuflad. Na coś czekałam, lecz sama nie wiedziałam, na co. Miałam nadzieję, że za chwilę Lukas obudzi się i z uśmiechem powie, że coś wymyślił. Czas jednak płynął, a za drzwiami pokoju było cicho. Spojrzałam przez okno, kiedy na ulicy zatrzymało się niewielkie, czerwone auto. Przez ułamek sekundy byłam pewna, że z samochodu za chwilę wysiądzie właścicielka mieszkania. Jakaż była moja ulga, gdy zobaczyłam matkę Lukasa. Zamykając kluczykiem pojazd, zerknęła w okno. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak doskonale prezentowała się w rozszerzanej u dołu granatowej sukience w duże, białe grochy i w butach na wysokim obcasie. Przypuszczalnie mama Stawskiego była w wieku zbliżonym do mojej mamci, ale wyglądała o niebo lepiej. Tylko te jej siwe włosy… Moja mamcia jeszcze nie miała siwizny w warkoczu, a przynajmniej nie tyle, co Aleksandra Stawska. Rozległ się głośny dzwonek przy drzwiach.
– Gdzie jest Łukasz? – zapytała bez powitania.
Wskazałam drzwi od pokoju. Wtargnęła tam bez pukania. Bezceremonialnie ściągnęła z niego kolorowy pled. On zaś zerwał się przestraszony. Chyba naprawdę spał.
– Wstawaj, Łukasz! – powiedziała krótko.
– A co ty tu robisz, mamo?! – wymamrotał.
Postanowiłam tam nie wchodzić. Miałam nadzieję, że matka przemówi mu do rozsądku. Spojrzała na mnie porozumiewawczo i puściła oczko, po czym zamknęła delikatnie drzwi. Ich rozmowa nie trwała zbyt długo, za to była burzliwa i… po angielsku. Zrobiło mi się przykro, że chcieli coś przede mną ukryć. Aleksandra mówiła podniesionym głosem, nie dając dojść do słowa synowi. Lukas co chwilę zaczynał coś mówić, ale ona mu przerywała. Przypomniałam sobie, jaki był pewny siebie w Warszawie, i zachichotałam. Teraz zapewne stał jak uczniak, ze zwieszoną głową, i próbował usprawiedliwić się.
Wychodząc z pokoju, starannie zamknęła za sobą drzwi. Miała zaczerwienione policzki i przyśpieszony oddech. Odwiesiła torebkę na oparcie krzesła i usiadła.
– Zrób mi kawy – poprosiła. – Czarną bez cukru. I usiądź razem ze mną.
Trzęsącymi rękoma podałam jej kubek wypełniony po brzegi napojem i przycupnęłam na brzegu krzesła. Byłam pewna, że za chwilę zruga mnie – jak Lukasa. Ona tymczasem z westchnieniem spojrzała mi w oczy.
– Opowiadaj, jak się tu znalazłaś – poprosiła cichym głosem.
***
Nie pojechaliśmy na kolację do Stawskich. Matka Lukasa długo z nami rozmawiała, a ja musiałam jej wyjawić prawdę, w jaki sposób załatwiliśmy dla mnie paszport i zaproszenie na wyjazd do Londynu. Nie była zadowolona, zwłaszcza gdy Lukas przyznał się, ile pieniędzy zapłacił za moje dokumenty. Zadawała mnóstwo pytań o szczegóły, kręciła głową z niedowierzaniem i dezaprobatą.
– Co planujesz, moje dziecko? – zapytała mnie. – Nie znasz języka, nie masz skończonej szkoły… – wyliczała. – Gdybyś mówiła po angielsku, mogłabyś zacząć gdzieś pracować, a w tej sytuacji nie mam pojęcia, co ci doradzić…
– Lukas mówił, że mogłabym skończyć szkołę w Londynie… – zaczęłam, ale zamilkłam, bo uświadomiłam sobie, że kiedy będę chodzić do szkoły, ktoś mnie musi utrzymać. – Chociaż wolałabym pójść gdzieś do pracy…
– No właśnie, Łukasz, a kiedy ty zamierzasz poszukać zatrudnienia? – zwróciła się z pytaniem do syna. – Teraz masz na utrzymaniu Kasię. Pamiętaj, że sam podjąłeś taką decyzję, musisz liczyć się ze wszystkimi konsekwencjami. Ojciec powie ci to samo.
Stawski podrapał się w głowę i spojrzał na matkę.
– Jeśli pożyczysz mi auto, pojadę w kilka miejsc i popytam o pracę. Na pewno coś znajdę, mamo. – Westchnął, a po namyśle dodał: – Myślę, że nie musisz mówić ojcu o tym, że nie zapłaciłem za mieszkanie tej wariatce Brown. Po co ma się wściekać?
Zaskoczył mnie proszący ton jego głosu. Zauważyłam, że Stawski zwykle nie prosił, tylko żądał. Widziałam doskonałe przykłady tego w Warszawie.
Kobieta westchnęła.
– Łukasz, dostałeś od ojca bardzo dużo pieniędzy na wyjazd do Polski. Wiesz, że byłam przeciwna tej kwocie i w ogóle całej tej eskapadzie. Ojciec był pewien, że daje ci pieniądze na poznanie kraju twoich rodziców i dziadków. Ty zaś zrobiłeś z nich inny użytek i jeszcze chcesz, żebymkłamała?
Mówiła bardzo spokojnie. Nie krzyczała, nie wściekała się, nie podnosiła głosu. W oczach jednak miała żal do syna. Lukas patrzył w podłogę. Gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię.
– Dlaczego pani mówi do niego Łukasz? – odważyłam się wtrącić. Chciałam trochę rozładować napięcie. – Myślałam, że ma na imię Lukas.
Stawska uśmiechnęła się.
– Mój syn w domu zawsze był Łukaszem, po moim ojcu. Lukasem został w szkole, tak zwracali się do niego jego angielscyrówieśnicy.
Kiwnęłam głową na znak, żerozumiem.
Nagle uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę nic nie wiem o Lukasie. Kilka poważniejszych rozmów, które zbliżyły nas do siebie, raczej nie pozwoliło nam dowiedzieć się o sobie jakichś ważnychrzeczy.
Najbardziej chyba połączył nas seks, choć wstydziłam się do tego przyznać. Nigdy zbytnio nie interesowałam się życiem łóżkowym. Zresztą Marcin Kotowicz, poza kilkoma skradzionymi pocałunkami, jakoś specjalnie nie naciskał na coś więcej. Myślę, że to wynikało z obyczajów i kultury, w jakich wzrastaliśmy. W naszych domach nie mówiło się o seksie, raczej był on pomijanym tematem. Tu zaś widać większe rozprężenie wśród młodzieży2. Młodych ludzi cechuje większa swoboda i wolność, co przejawia się choćby w ich ubiorze i sposobie bycia. Szerokie nogawki od spodni, kolorowe sukienki, długie naszyjniki, koronkowe wstawki w ubraniach podobają mi się u innych, ale siebie w tym nie widzę. Preferuję raczej skromność i prostotę, co pewnie wynika z tej naszej polskiej biedy i wszędobylskiego hasła – czy może raczej przekonania – że w żadnej dziedzinie życia nie należy się zbytnio wychylać i być „hop do przodu”, jak to mówi wujek Staszek Kowalik.
– Oto pieniądze na czynsz i na życie. – Matka Lukasa wyłożyła na stół kilka banknotów. – Nie myśl sobie, Łukasz, że daję ci te pieniądze! To tylko pożyczka. Dziś zostawię ci auto, wrócę do domu autobusem, a ty jutro od rana masz szukać pracy! Wieczorem chciałabym was oboje widzieć u nas na kolacji.
Stawska mówiła poważnie, bez cienia uśmiechu. Odniosłam wrażenie, że nie bez powodu martwiła się o swojego syna. Lukas zaś w tym momencie wyglądał tak, jakby w ogóle nie słuchał, co matka ma do przekazania. Patrzył znudzonym wzrokiem w pusty kubek po kawie, a na jego ustach błąkał jakiś grymas. Miałam ochotę mocno nim potrząsnąć.
***
Bronisław Stawski okazał się wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał pociągłą twarz, duży, orli nos i zaczesane do góry, ciemne włosy, gęsto poprzetykane siwizną. Patrzył na nas zza okularów w czarnej rogowej oprawie. O ile czułam się dość swobodnie w towarzystwie matki Lukasa, o tyle jego ojciec wzbudzał we mnie respekt, a nawet strach. Milczał, nie odpowiedział nawet na moje przywitanie. Aleksandra Stawska stała ukryta gdzieś za jego plecami i – tak jak ja – trwała w oczekiwaniu, o czym świadczyło napięcie malujące się na jej twarzy. Lukas nie zgrywał znudzonego chłoptasia, jak wczoraj przy matce. Przyjął postawę wyprostowaną, niczym w wojsku, z głową uniesioną wysoko i wzrokiem wbitym w twarz ojca.
– A więc, synu, to jest twoja życiowa wybranka? – zagadnął wreszcie. Sięgnął wolno do kieszeni i wydobył z niej paczkę papierosów. Nie spuszczając ze mnie wzroku, włożył jednego do ust, a pani Ola natychmiast podała mu ogień. – I musiałeś po nią pojechać aż do Polski? – Zaciągnął się dymem papierosowym.
– Tato… – zaczął Lukas. – Właśnie chciałem ci przedstawićKasię.
– Dobry wieczór – dygnęłam jak w szkole. Chciałam podać mu dłoń, ale zorientowałam się, że mam spocone ręce. – Katarzyna Skrocka.
Pan Stawski skinął głową bez słowa. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Do akcji postanowiła wkroczyć jego żona.
– Bronek, nie trzymaj ich w korytarzu! Chodźcie, zapraszam do salonu! – Przesunęła się na bok, robiąc nam miejsce w drzwiach prowadzących do jasno oświetlonego pokoju.
Pomieszczenie było przestronne, wyposażone w białą meblościankę, jasną sofę oraz duży stół z krzesłami. W oknie wisiały długie, kwieciste kotary, a na kanapie leżały niedbale ułożone poduchy w takie same wzory. W centralnym miejscu znajdował się kominek, nad którym wisiał obraz Jana Matejki – Stańczyk. Twarz błazna na obrazie była tak wyrazista i żywa, że z wrażenia zatrzymałam się przed malunkiem i patrzyłam nań w niemym zachwycie.
– Znasz ten obraz? – usłyszałam za plecami głos Bronisława Stawskiego.
Nie odwracając się, skinęłam głową.
– Tak, to Stańczyk Jana Matejki. Bardzo smutny jest ten błazen, prawda? Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego słynnego obrazu tak na żywo… – powiedziałam.
– To reprodukcja! Myślisz, że stać nas na oryginał?! – Pochwyciłam nieco ironiczne spojrzenie mężczyzny. – Przyjechał do Londynu razem z nami z Polski po wojnie. To jedyna ocalała pamiątka po moich rodzicach i po tamtym życiu. Dla mnie… dla nas… jest symbolem upadku ojczyzny i narodzin zła… – powiedział w zamyśleniu. – Będzie tu wisiał dopóty, dopóki Polska nie odzyska niepodległości…
Otworzyłam usta, aby zaprotestować, ale ubiegła mnie pani Ola.
– Kochani, siadajcie do stołu! Proszę, Kasiu! Zajmuj miejsce!
Usiadłam obok Lukasa. Stół był nakryty błyszczącym obrusem, na którym ustawiono biało-czerwoną porcelanę z jakimiś wiejskimi motywami, przy każdym nakryciu stał kieliszek do wina, szklanka na wodę oraz papierowa serwetka. Pani Aleksandra przyniosła z kuchni półmisek z parującym daniem.
– Kurczak z ryżem! – oznajmiła, podając mi potrawę.
Ojciec Lukasa nalał wszystkim po lampce białego wina.
– Cóż, wypijmy za spotkanie! – Wzniósł toast. – Doprawdy, bardzo rzadko gościmy kogoś z Polski! Pomijam fakt, że znalazłaś się tu nie do końca legalnie… – Pan Stawski puścił do mnie oko, a ja spłonęłam rumieńcem. – …ale witamy cię serdecznie na angielskiej ziemi, która przeszło dwadzieścia lat temu dała nam schronienie i możliwość ułożenia sobie tutaj życia! Może tobie również to się uda, czego ci z całego serca życzymy!
Kiedy usłyszałam te słowa, zrobiło mi się przyjemnie. Z mężczyzny jakby dopiero teraz zeszło napięcie. Bardzo bałam się spotkania z nim. Po rozmowie z Aleksandrą Stawską wyobrażałam sobie, że jej mąż jest prawdziwym tyranem i niechybnie z jego strony spotka nas ostra krytyka, zwłaszcza że młody Stawski lekką ręką wydał krocie na to, abym mogła tu razem z nim przylecieć.
Umoczyłam usta w winie. Miało cierpki smak. Wzdrygnęłam się, bo przemknęło mi przez myśl, że moje nowe życie może mieć gorzką nutę rozczarowania. Szybko odpędziłam od siebie tę refleksję i pociągnęłam duży łyk alkoholu. W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach. Aleksandra Stawska spojrzała namęża.
– Spodziewasz się kogoś? – zapytała.
Ten rozłożył ręce, pokazując w ten sposób, że nie ma pojęcia, kto to, ale jednocześnie podniósł się ze swojegomiejsca.
Po chwili do zebranych w salonie dotarły jakieś odgłosy powitania.
– Stefan, dobrze, że wpadłeś! Chłopie, ty to masz wyczucie czasu, akurat jemy kolację! – Rozległ się śmiech pana domu. – Chodź, poznasz kogoś! Nie uwierzysz, kogo u siebie gościmy!
Wyprostowałam się na krześle i zerknęłam spod oka na Lukasa. Odwzajemnił spojrzenie, uśmiechając się uspokajająco. Pod stołem ścisnął moją dłoń, jakby chciał mi tym samym dać do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze.
– To przyjaciel moich rodziców i mój ojciec chrzestny – powiedział półgłosem. – Równy gość.
– To prawda! Równy gość i do tego dobrze słyszy! – W progu stał mężczyzna tak samo wysoki i barczysty jak ojciec Lukasa. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Przyglądał mi się z zainteresowaniem.
– No proszę, proszę, jaka piękna młoda dama! – zawołał. – Pozwólcie jednak, że najpierw przywitam się z Oleńką! – To mówiąc, zbliżył się do pani domu. Ucałowali się w obydwa policzki jak starzy znajomi. Po chwili podszedł do mnie. Podałam mu dłoń. Popatrzył mi w oczy z uśmiechem.
– Stefan Machało, do usług pięknej dziewczynie! – Skłonił się przede mną, jak to mówi ciocia Elza, z gestem, jak jakiś wielki pan.
– Dzień dobry – powiedziałam cichutko. – Katarzyna Skrocka.
Aleksandra Stawska postawiła dodatkowe nakrycie dla gościa, ojciec Lukasa napełnił mu kieliszek winem. Machało nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Łukaszu – zwrócił się do Lukasa. – Nie mogłem doczekać się spotkania z tobą po powrocie z kraju! Opowiadaj, chłopaku, jakie przywiozłeś wrażenia z Polski! – Jadł szybko. Odnosiłam wrażenie, że nie zwracał uwagi na to, co ma na talerzu, ważne dla niego było to, aby się najeść.
– Bardzo dobre! – odpowiedział z zapałem Lukas i nagle jakby zabrakło mu słów. – Bardzo podobało mi się w Warszawie!
Z drugiej strony stołu rozległ się głośny śmiech jego ojca. Mężczyzna patrzył na przemian na syna i żonę i chichotał, rozbawiony.
– Stefan, chłopie, jego wrażenie z Polski ma jakieś sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, jest młodziutką, długowłosą blondynką i siedzi obok ciebie!
Uśmiechnęłam się, lekko skwaszona. Nie podobało mi się to, jak ojciec Lukasa o mniemówił.
– Bronek, daj spokój! – Pani Ola stanęła w mojej obronie. – Nie zawstydzajdziewczyny!
– Ale nie wiem, o co chodzi… – Stefan przeniósł spojrzenie na Aleksandrę. Ta jednak machnęła ręką.
– Kasia przyjechała do nas prosto z Warszawy! Razem z Łukaszem! – wyjaśniłStawski.
Stefanowi zaświeciły się oczy.
– Naprawdę?! Pani Kasiu, naprawdę przyjechała pani prosto z Warszawy?! – wykrzyknął, jakby to było coś nadzwyczajnego.
– Tak! – Roześmiałam się. Poczułam, że Machało może być moją bratnią duszą, mimo że wiekiem przewyższał moją matkę. – Przyjechałam razem z Lukasem!
– No, Anglik! Ależ cię spotkało szczęście! – Mrugnął do niego.
– Stefan! Wszyscy w rodzinie wiedzą, że adorujesz moją matkę, ale moją… Kasię zostaw w spokoju! – powiedział Lukas.
Znowu nie dodał, że jestem jego narzeczoną. Zabolało mnie to trochę.
– Twoją Kasię? Czyli rozumiem, że jesteście parą?! – zapytał zupełnie poważnie.
Młody Stawski uśmiechnął się lekko.
– Można tak powiedzieć! – Skinął głową.
Zobaczyłam ściągnięte brwi jego ojca. Ponownie napełnił kieliszki winem, wychylił swój bez słowa.
– Łukasz… – zaczął Stawski. – Jesteśmy tu jak w rodzinie, przed Stefanem nie mamy żadnych tajemnic, dlatego wyjaśnij mi, co z pracą u ciebie… Rozumiem, że jesteś teraz głową rodziny, więc musisz zapewnić Katarzynie godziwy byt. Czy tak?! – zapytał zespokojem.
Aleksandra Stawska wpatrywała się w twarz syna z niepokojem. Ten zaś, słuchając ojca, bawił się papierową serwetką.
– Oczywiście, tato… Zawaliłem pewne sprawy podczas wyjazdu, ale chyba jesteśmy na dobrej drodze, aby wszystko wróciło do normy. Dziś od rana szukałem pracy i chyba mam coś! Za kilka dni mogę zaczynać w fabryce butów! Praca zmianowa, ale poradzę sobie! Zarobki znośne, dojazd dobry!
Lukas mówił z zapałem, aż sama się zdziwiłam. Przez ostatnie kilka dni miał tak kiepski humor, że mało co odzywaliśmy się do siebie. Nie miał ochoty rozmawiać ze mną, a ja bałam się, że jak o coś zapytam, to się zdenerwuje. Kładł się do łóżka o dość wczesnej godzinie i natychmiast odwracał się do mnie plecami. Podczas kolacji u rodziców wróciły mu dawne werwa i rezon. Odetchnęłam z ulgą.
– Cieszę się, synu, że znalazłeś pracę – powiedział Stawski. Miał kamienny wyraz twarzy. – Mam nadzieję, że ją utrzymasz. Pamiętasz, ile razy zmieniałeś zajęcie w ciągu ostatniego roku? Praca w sklepie ci nie odpowiadała, na stacji benzynowej też, pracowanie jako goniec było dla ciebie za ciężkie, z piekarni cię wyrzucili… – wyliczał ojciec Lukasa. – Kiedy się ustatkujesz?! Naciskałeś na mnie, żebym sfinansował ci podróż do kraju, że niby chcesz poznać moją i matki ojczyznę! Po wielkim namyśle zgodziłem się. Pomyślałem sobie, że może zobaczysz tam biedę i wtedy zrozumiesz pewne rzeczy. Nie spodziewałem się, Łukasz, jednego: że przywieziesz z kraju dziewczynę! – Tu Stawski uśmiechnął się szeroko. – Ale rozumiem! Szanuję twoją decyzję! My z matką też robiliśmy różne głupstwa w młodości, jednak kiedy zdecydowaliśmy się na związek, wtedy inne sprawy straciły dla nas ważność. Tak powinno być w twoim przypadku! Czy Kasia zna angielski?! – zapytał pan Bronisław. Trochę mnie to uraziło, ponieważ siedziałam obok i mógł zwrócić się bezpośrednio do mnie.
– Podstawowe zwroty i wyrazy – odpowiedział Lukas.
Stawski rozłożył ręce.
– No więc widzisz, że nie będzie mogła na razie podjąć żadnej pracy, dopóki nie zacznie się jakoś komunikować. Rozwiązanie jest proste. – Popatrzył synowi głęboko w oczy. – Musisz zapracować na wasze utrzymanie!
Stefan skończyłjeść.
Popijając wino, przysłuchiwał się rozmowie ojca z synem. Od czasu do czasu kiwał głową.
– Tato… dam radę! Uwierz mi, że poradzę sobie! – przekonywał Lukas. W jego głosie zaczynało pobrzmiewać lekkie zniecierpliwienie. – Za kilka dni zaczynam przy tych butach, na razie na poranną zmianę, a jak się wdrożę, to również na nocną! Nie martw się, wszystko będzie dobrze!
– Czy aby na pewno? – upewniał się ojciec. – Bo jeśli będzie tak, jak mówisz, to może ty nareszcie dorosłeś, co?! Kasiu, co ty z nim zrobiłaś w tej Polsce?!
Co ja z nim zrobiłam?! Przypomniałam sobie, co on ze mną robił i oblałam się rumieńcem. Roześmiałam się, ale nie dlatego, że było mi do śmiechu, chciałam tym pokryć zmieszanie. Stefan nagle odstawił kieliszek i splótł ręce na piersiach.
– Kasiu! O, przepraszam, pani Kasiu, proszę mi coś o sobie opowiedzieć! Gdzie pani dom rodzinny, czym zajmują się rodzice, może jest jakieś rodzeństwo… Wie pani, ja od wojny nie byłem w kraju! Bardzo mnie wszystko ciekawi, a rzadko mam możliwość porozmawiać z kimś z Polski! – powiedział.
Poczułam do niego sympatię.
– Przede wszystkim proszę mi mówić po imieniu! – Uśmiechnęłam się najpiękniej, jak potrafiłam. – Na panią chyba jestem za młoda! W lipcu skończę dopiero dziewiętnaście lat.
– To rzeczywiście jesteś młodziutka! – Pokiwał głową. – No ale mów! Jestem strasznie ciekaw twojej osóbki!
– Stefan! – wtrącił się ze śmiechem Lukas. – Coś za mocno naciskasz na Kasię! Może ona nie chce o sobie opowiadać!
– No co ty, Lukas! – obruszyłam się. – Nie mam niczego do ukrycia! Mieszkałam w Barwinach razem z mamą. Taty nie pamiętam, bo zginął zaraz po wojnie rażony niewybuchem.
Stawski spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Po raz kolejny napełnił kieliszki winem. Razem z pozostałymi osobami sięgnęłam po alkohol. Już nie czułam jego cierpkiego smaku.
– Ojej, to twoja mama jest wdową! – zauważyła Aleksandra Stawska. – Czy może wyszła ponownie zamąż?
Nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie matki Lukasa, gdyż przerwał jej Stefan.
– No ale gdzie są te twojeBarwiny?
– Na Mazurach! – odparłam zdziwiona. Kiedy byłam mała, miałam wrażenie, że wszyscy znają naszą wioskę. Wydawało mi się, że znajduje się ona w samym centrum świata i tak naprawdę nikomu nie trzeba wyjaśniać jej położenia.
– Na Mazurach! – wykrzyknęli jednocześnie Stefan z Aleksandrą.
Ojciec Lukasa patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami.
– Tak – odparłam najnaturalniej w świecie. – Tam się urodziłam.
– No a rodzice skąd?! – zapytał Stawski. – Rozumiem, że przyjechali do tych Bar… Barnin… Tylko skąd?!
– Barwin! – poprawiłam go. – Mama z Dymra, ojciec z Biskupca! To pogranicze Mazur i Warmii, województwo olsztyńskie!
Mówiłam spokojnie, bez spinania się. Byłam przekonana, że bliscy Lukasa muszą coś niecoś o mnie wiedzieć. Nie spodziewałam się, że zaskoczę ich tym, co powiem.
– Ale jak to?! – Stawski zrobił zdziwioną minę. – Przecież olsztyńskie… to Ziemie Odzyskane… dawne Niemcy…
– Tak! – wykrzyknęłam zadowolona, że w dalekim Londynie znają województwo olsztyńskie. – Moi rodzice mieszkali na tych ziemiach jeszcze przed wojną.
– Kasiu, to oni nie osiedlili się w tych Bar… coś tam po wojnie?! – zapytała Stawska.
– No przecież mówię! Moja mama jest Niemką, a ojciec był Mazurem! – wyjaśniłam spokojnie.
Gdybym wiedziała, jaki efekt wywołają moje słowa, nigdy nie przyznałabym się do prawdziwej tożsamości rodziców. Nie mogłam zrozumieć jednego – dlaczego oberwało mi się za to, kim byli moi rodzice, gdzie mieszkali, na kogo głosowali przedwojną.
– Jak to Niemką? – usłyszałam cichy głos Bronisława Stawskiego. Patrzył na mnie przerażony. – Dziecko, odpowiedz mi!
Pani Ola zamarła z łyżeczką w powietrzu. Ręka jej zadrżała. Na obrusie nagle pojawiła się ciemna plama z rozchlapanej herbaty. Szukałam ratunku w twarzach obecnych osób. Gorączkowo przenosiłam wzrok ze Stefana na Lukasa.
– Bronek, daj spokój! – zagrzmiał nagle tubalny głos Stefana. – To stare dzieje, dziewczyna nie ma z tym nic wspólnego. Masz jeszcze jakieś wino? – Machało podniósł się z krzesła i otworzył kredens, z którego wyciągnął jakąś ciemną butelkę. – Znalazłemwhisky!
Bronisław nie zwracał uwagi na miotającego się po pokoju Stefana. Siedział ze wzrokiem wbitym w swój pusty talerz.
– Odpowiedz mi, czy to prawda! – ponowił prośbę.
– Tak, to prawda! – Uniosłam hardo brodę do góry.
Nie czułam się nigdy dumna z tożsamości rodziców, ale też nie powinnam być obwiniania z tego powodu, kim byli. Wiem z opowieści mamy, że w rodzinie jedynie wuj Helmut był zafascynowany Hitlerem i tylko on z radością poszedł do wojska, kiedy wybuchła wojna, ale to nie może rzutować na całą naszą rodzinę, a ja nie powinnam ponosić jakiejkolwiek odpowiedzialności za czyjeśczyny.
– Walczyliśmy w powstaniu… w kurzu, brudzie, strachu, we krwi… Gdy udawało się nam przeżyć dzień, szaleliśmy z radości, ale jednocześnie nie mieliśmy pewności, czy przywitamy poranek… – Ojciec Lukasa cedził słowa przez zęby, patrząc mi prosto w oczy. Umilkł na chwilę, nabrał w płuca powietrza, po czym zaczął krzyczeć: – Jak śmiesz otumaniać mojego syna?! Zostaw go w spokoju i idź swoją drogą! Ty nie jesteś dla niego, a on nie jest dla ciebie! Łukasz, masz ją odstawić na lotnisko! Natychmiast! Nie pozwolę, aby w moim domu przebywała dłużej, niż powinna!
Nie bałam się go. Wiedziałam, że nie ponoszę żadnej winy za przeszłość, toteż przyjmowałam jego słowa bez cienia skruchy. W środku drżał we mnie każdy nerw, każdy mięsień, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Stawski wyrzucił mi wszystko – nawet to, że Hitler zamordował ileś tam milionów ludzi i zniszczył Warszawę. Nie pomógł mi ani Stefan, ani Aleksandra, ani Lukas. Bronisław Stawski miał w oczach ogień, kiedy na mniekrzyczał.
– Proszę pana! – Złożyłam dłonie jak do modlitwy, kiedy zamilkł, nabierając w płuca powietrze. – Doskonale rozumiem pana i pańskich bliskich biorących udział w powstaniu! Moja matka bardzo rzadko mówi o wojnie. Odnoszę wrażenie, że ona… wstydzi się za swoich rodaków, którzy ją wywołali. Moi dziadkowie też byli przeciwni Hitlerowi, chociaż nie mogli tego głośno mówić! Moja rodzina to dobrzy ludzie, pragnący żyć ze wszystkimi w zgodzie. Co mam jeszcze powiedzieć, żeby panaprzekonać?
– Tato! – usłyszałam zdziwiony głos Lukasa. – Co ty mówisz?! Przecież to nie jej wina! To stare, zamierzchłe czasy, a ty roztrząsasz je każdego dnia! – Widziałam wściekłość malującą się na twarzy młodego Stawskiego. – Każdego dnia od początku przeżywasz to swoje powstanie, jakby po latach miało ono jakieś znaczenie! Człowieku, zacznij żyć dniem dzisiejszym! Skończ z przeszłością, zamknij już wreszcie ten rozdział w swoim życiu!
Wstałam, gotowa wybiec z domu Stawskich, razem ze mną podniósł się Lukas. Ciężko oddychając, patrzył na ojca. Wszystko gotowało się wemnie.
Zobaczyłam kątem oka, że Stefan również podnosi się ze swojego miejsca. Jednym haustem opróżnił szklankę z alkoholem, skrzywił się, po czym uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły na nim talerze.
– Dość, Bronek! A wy siadajcie! Nigdzie nie pójdziecie! – krzyknął. Na policzkach wykwitły mu krwawe rumieńce. – Wstyd! – Skierował palec wskazujący w stronę przyjaciela. – Jak możesz się tak zachowywać?! Łukasz ma rację! Zacznij żyć dniem dzisiejszym! Zapomnij o powstaniu! Jesteś tu i teraz! Patrz w przyszłość, do cholery! Nie możesz ciągle oglądać się za siebie!
Stawski nalał sobie szklankę whisky i przechylił ją bez słowa. Spojrzał na mnie, następnie na Lukasa i powolnym ruchem ręki wskazał nam wyjście. Zrozumieliśmy. Zamykając za sobą drzwi, zdążyliśmy usłyszeć głośne krzyki matki Lukasa.
***
Lukas nie chciał rozmawiać o kolacji u jego rodziców. Gdy zaczynałam mówić o incydencie sprzed tygodnia, natychmiast przerywał mi, zmieniając temat. Pomyślałam, że skoro upłynęło kilka dni, to Bronisław Stawski na pewno ochłonął po awanturze, więc mogłabym spróbować jeszcze raz się z nim spotkać. Tylko nie miałam pojęcia, jak mam się dostać do tej części Ealing3, gdzie mieszkał z żoną. Poprzednim razem pojechaliśmy do nich autem Aleksandry i nawet nie miałam okazji, aby zobaczyć, gdzie znajduje się stacja metra. Co prawda wracaliśmy autobusem, ale byłam tak wzburzona, że nie zarejestrowałam żadnych szczegółów związanych z podróżą.
Lukas zaczął pracować w fabryce butów, a ja miałam dużo wolnegoczasu.
Stawski przebywał poza domem przez większą część dnia, ja umierałam z nudów. Nie mając nic innego do roboty, wysprzątałam mieszkanie, umyłam okna, wyprasowałam wszystkie koszule. Każdego ranka wypatrywałam samochodu jego matki. Miałam nadzieję, że pani Aleksandra przyjedzie, aby spotkać się ze mną, porozmawiać. Upłynął miesiąc, odkąd przybyłam do Londynu, a ja tkwiłam w pewnym zawieszeniu. Nie rozmawialiśmy z Lukasem o przyszłości i o tym, co będzie z nami. Wychodził do pracy, kiedy jeszcze spałam, wracał późnym popołudniem. Zjadał kolację, a następnie szliśmy do sklepu po zakupy. W drodze powrotnej zachodziliśmy do pobliskiego parku, gdzie spędzaliśmy kwadrans, czasem dwa, karmiąc kaczki. Rozmawialiśmy zdawkowo, najczęściej Lukas opowiadał o pracy – o tym, jak wdrażał się do nowych obowiązków, o kolegach. Pomijał temat ojca, chociaż próbowałam wyjaśnić z nim to, co zaszło u Stawskich. W końcu niewytrzymałam.
– Lukas, porozmawiajmy o nas! – poprosiłam go któregoś czerwcowego popołudnia, gdy przysiedliśmy na ławce. Wokół nas natychmiast zebrał się spory wianuszek kaczek.
– Kaśka, cały czas rozmawiamy! – W jego głosie wyczułam pewne zniecierpliwienie. Rzucił na ziemię kilka kawałków chleba, do którego natychmiast zbiegło się ptactwo. – Powiedz, o co ci chodzi?! O mojego ojca, tak?! Wyobraź sobie, że wstydzę się za niego! Co jeszcze?! – wykrzyczał obrażonym tonem.
Mnie jednak nie chodziło o Stawskiego, tylko o naszą, a właściwie mojąprzyszłość.
Od miesiąca mieszkałam w Londynie, spełniając swoje marzenie, ale zaczynało docierać do mnie, że chodziło mi o coś więcej niż tylko o to, by raz na jakiś czas przespacerować się po Piccadilly Circus, aby popatrzeć na wielki świat.
– Czy myślałeś o tym, że powinnam mieć jakieś zajęcie? Ty jesteś w pracy, ja również mogłabym w tym czasie pracować! Nie potrzebuję być na twoim utrzymaniu! – powiedziałam ze złością.
Ku mojemu zdziwieniu rozchmurzył się, a nawet roześmiał.
– Kaśka! – Przysunął usta do mojego policzka, delikatnie pieszcząc go językiem. Zadrżałam, jakby ktoś mnie raził prądem. – Gdzie pójdziesz do pracy bez znajomości języka? Przecież już to przerabialiśmy! Na razie siedź w domu i gotuj mi – szepnął, jednocześnie całując mnie w szyję. – Pomyślimy za jakiś czas, jak opanujesz trochę angielski!
Zniecierpliwiona, odepchnęłam go.
– Niby gdzie opanuję ten angielski?! – warknęłam. – Przy garach?! Nie da się, naprawdę! Muszę skontaktować się z twoją mamą! Ona na pewno mi pomoże! – zdecydowałam.
– Zapomnij o tym! – burknął Lukas, mierzwiąc sobie czuprynę. – Matka boi się ojca jak ognia! Nie spotka się z tobą! Za nic!
– Czyżby?! – Spojrzałam mu drwiąco w oczy. – Odnoszę wrażenie, że twoja mama mnie polubiła… Stefan zresztą też! Tylko muszę wiedzieć, jak mam się dostać do domu twoich rodziców!
Lukas wzniósł oczy ku niebu, robiąc głupią minę.
– Dziewczyno, ale ty jesteś uparta! Zaczekaj, aż gniew ojca trochę minie, wtedy sam spróbuję go udobruchać!
Trochę się uspokoiłam, choć w duchu pomyślałam, że Stawski powiedział mi tak na odczepnego, a w rzeczywistości nie zrobi nic, abym mogła spotkać się z jego matką.
– Tylko ile będzie trwał ten jego gniew?! – burknęłam. – Przecież siedzę w domu już miesiąc! Zaraz zapuszczę korzenie! A dziewczyny w szkole już dawno po maturze! – Westchnęłam.
– Tęsknisz za Teresą? Przecież wystawiła cię do wiatru, pamiętasz? – szepnął mi do ucha Lukas, pieszcząc moją dłoń. Wyrwałam mu ją gwałtownie.
Wciąż nie mogłam przywyknąć do tego, że tu, w Londynie, panowały dość swobodne obyczaje i nikogo nie szokował widok całujących się na ulicyludzi.
– Nie, ale jestem ciekawa, co u niej! Przecież Teresa jest… była moją przyjaciółką. – Spuściłam wzrok, bo zrobiło mi się przykro.
Nagle oczami swojej wyobraźni zobaczyłam Barwiny – mój dom, mamę, leśną drogę prowadzącą do Kotowiczów i Skowronków, studnię na naszym podwórzu i… Marcina. Poczułam, że coś mnie chwyta za gardło i nie pozwala wypowiedzieć ani słowa. Odwróciłam głowę i przez chwilę bezmyślnie gapiłam się na grupkę rozwrzeszczanych dzieciaków grających w piłkę.
***
Przeszłość do mnie wracała nawet w najmniej spodziewanych sytuacjach. Nie mogłam na przykład znieść londyńskiej pogody. U nas czerwiec rozkwitał zapachem świeżego siana, czerwienią poziomek w lesie, ciepłem letnich wieczorów, tu zaś ciągle siąpił deszcz, a cały krajobraz spowijała mleczna mgła.
Pewnego dnia do tej paskudnej pogody doszło jeszcze zatrucie nieświeżą rybą, którą jedliśmy na kolację. Zdziwiłam się, że nie zaszkodziła Lukasowi, tylko mnie. Pamiętając mamine sposoby na wszelkiego rodzaju niedyspozycje, zaordynowałam sobie dietę ryżowo-marchewkową oraz nawadnianie gorzką herbatą. Miałam nadzieję, że szybko mi przejdzie.
Po lunchu, gdy przestałam wymiotować i poczułam się nieco lepiej, po raz pierwszy postanowiłam sama pójść na spacer po okolicy. Te poranne mdłości tak mnie wykończyły, że nagle zapragnęłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Uzmysłowiłam sobie, że ostatnio zażywam bardzo mało ruchu, nie piję mleka, jem niewiele świeżych warzyw – pewnie mój organizm przez to stał się słabszy, w konsekwencji czego doszło do zatrucia.
Ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy, zakupiony w sklepie z używaną odzieżą, uzbrojona w parasol, ruszyłam w kierunku parku, do którego chodziliśmy wspólnie z Lukasem. Po drodze minęłam kilka starszych pań znanych mi z sąsiedztwa. Pozdrowiły mnie wesołym i śpiewnym „hello”. W odpowiedzi mamrotałam jakieś pozdrowienia, wykute na blachę. Gdyby któraś z tych pań zapytała mnie o coś, stanęłabym z rozdziawioną buzią, zastanawiając się, czego ode mnie chce. Po raz setny przyrzekłam sobie, że zacznę zapisywać na kartce wyrazy i zwroty przydatne w różnych sytuacjach.
Ruch na ulicy był niewielki ze względu na dość wczesną porę. Od czasu do czasu mijały mnie jakieś samochody, czasem przejechał czerwony piętrowy autobus. Przekraczając bramę prowadzącą do parku, usłyszałam za sobą znajomygłos:
– Kasia! Zaczekaj!
Obejrzałam się, ale nie byłam pewna, czy ten ktoś wołał akurat mnie. Język polski już przestał dziwić mnie na ulicach Londynu. Przez otwarte okno w aucie śmiał się Stefan Machało, przyjaciel Stawskich. Nie spodziewałam się go ujrzeć, ale bardzo ucieszyłam się na jego widok. Mężczyzna zręcznie zaparkował pojazd między dwoma innymi samochodami i niespiesznie wygramolił się zza kierownicy. Pomachał do mnie, rozejrzał się na boki i szybko przebiegł przez ulicę. Przywitał się ze mną jak z dobrą znajomą, całując mnie w oba policzki. Poczułam się trochę speszona tym bliskim kontaktem, ale nie zaprotestowałam. Machało był ubrany w piękną tweedową marynarkę w ciemną jodełkę. Pachniał jakimiś drogimi perfumami
– Dzień dobry. – Dygnęłam i momentalnie oblałam się purpurą, gdyż zrozumiałam, że trochę głupio musiało wyglądać to moje zgięcie kolan przed mężczyzną.
– Co u ciebie? – zapytał Stefan. Zdawał się nie zauważać mojego małomiasteczkowego zachowania. – Jak Łukasz? Zaczął w końcu pracować? Czy Bronek był u was? – zasypał mnie gradem pytań. Zmarszczył czoło, uważnie zaglądając mi woczy.
– Tak, Lukas pracuje, dostał już nawet pierwszą tygodniówkę. Mówi, że nie są to zbyt duże pieniądze, ale wystarczą nam na mieszkanie i życie – wytłumaczyłam spokojnie. Nagle w mojej głowie pojawił się plan, ale postanowiłam zaczekać na odpowiedni moment.
– Wiesz co, Kasiu – powiedział Stefan. – Nie będziemy rozmawiali na ulicy. Widzisz, jaka jestpogoda…
Rzeczywiście, znów zaczęła padać mżawka. Słońce, które od rana nieśmiało wychylało się zza chmur, ukryło się, sprawiając, że wszystko dookoła straciło swój koloryt. Spojrzałam wyczekująco na Stefana.
– Zapraszam cię do kawiarni! Niedaleko stąd, najwyżej pięć minut spacerkiem! – rzekł mężczyzna, wskazując ręką kierunek.
W mojej głowie zaczęły pojawiać się pewne wątpliwości co do naszej wspólnej wyprawy do kawiarni, ale wstydziłam się zaprotestować. Miejsce, o którym mówił Stefan, znajdowało się kilkaset metrów od parku i było malutką kafejką. Mieściło się tam kilka niewielkich stolików.
– Nie znoszę herbaty z mlekiem, którą tak zachwycają się Angole – zdradził półgłosem, mieszając czarną, aromatyczną kawę. Widziałam, jak w przeciwieństwie do mnie delektował się jej smakiem. Wrzuciłam doń dwie kostki cukru, co trochę zniwelowało gorzki smak, ale i tak robiło mi się od niej niedobrze. – Według mnie działa dobrze na matki karmiące, ale nie na takiego faceta jak ja! – Stefan zaśmiał się cicho. – Opowiadaj! – zmienił temat.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, od czego mam zacząć. W mojej opinii Stefan był doskonale zorientowany w naszej sytuacji. Był przecież u Stawskich podczas awantury.
– Chcę pójść do pracy, bo nie mogę tak bezczynnie siedzieć w domu! – powiedziałam w końcu. – Lukasa nie ma cały dzień, wraca zmęczony, chce odpocząć, a ja przez cały dzień mało nie wariuję z nudów! Chodzimy wprawdzie do parku, ale… ile można karmić kaczki?! – Parsknęłam śmiechem. – Zresztą karmienie ptactwa nie jest dla mnie żadną atrakcją, bo pochodzę z rejonu, w którym mamy go pod dostatkiem. Stefan, ja chcę zwiedzać, chcę pracować, chcę przebywać z ludźmi! A Lukas mówi, że nie znam języka i nie mogę pójść do pracy! Każe mi gotować! – Uśmiechnęłam się gorzko.
Stefan powoli sączył kawę, ale uważnie mnie słuchał. Po chwili odstawił filiżankę na spodek i podrapał się w głowę.
– Kasiu… jakby ci tu pomóc… – powiedział w zamyśleniu. – Zastanowię się… No a Bronek i Ola? Widzieliście się z nimi od tamtego dnia? Może oni coś by załatwili… Widzisz… nieznajomość angielskiego jest rzeczywiście dużą przeszkodą w podjęciu zatrudnienia, ale… my też tu przyjechaliśmy i po angielsku ani me, ani be! – Roześmiał się.
Z grzeczności podniosłam swoją filiżankę do ust, ale zaledwie dotknęłam ustamikawy.
Odstawiłam ją na spodek. Kiedy usłyszałam, co mówi Stefan, poczułam, że wstępuje we mnie nadzieja.
– Nie mówiliście po angielsku?! Naprawdę?! To jak wyglądało wasze życie tu? – Teraz to ja zasypałam gopytaniami.
Milczał, wpatrując się w pustą przestrzeń ponad moją głową. Wyglądał tak, jakby myślami cofnął się o dwadzieścia lat.
– To było zaraz po wojnie… Nigdzie nie było łatwo, ale tu szczególnie… – Uśmiechnął się gorzko, pocierając palcem wskazującym nos. – Razem z Bronkiem łapaliśmy się każdej dorywczej roboty: jako tragarze, roznosiciele gazet, chłopcy do wszystkiego… Ola była w ciąży, Bronek nie pozwalał jej imać się żadnych zajęć, sam pracował za dwóch… Trzeba było szybko nauczyć się mówić po angielsku, żeby zacząć normalnie żyć… w miarę normalnie… Kasiu, dla nas normalność była tam, przed wojną. – Zrozumiałam, że mówiąc „tam”, Stefan miał na myśli ojczyznę. – Byliśmy zmuszeni zbudować tu własną namiastkę życia i normalności, ale wciąż na każdym kroku odczuwamy, że nie jesteśmy u siebie – wyjaśnił i posmutniał. Trzymał pustą filiżankę w obu dłoniach, wpatrując się w jej dno, jakby miał tam coś zobaczyć.
Dotarło do mnie, że ja również mogę się tu nie odnaleźć, chociaż bardzo tego pragnęłam.
– Chciałbyś wrócić do kraju? – zapytałam szeptem, choć domyślałam się odpowiedzi.
– Tak, ale nie do tego, z którego ty przyjechałaś – odrzekł. – Jeśli kiedykolwiek wrócę, to do wolnej Polski, w której białe jest białe, a czarne jest czarne. Powiedz mi – ożywił się nagle – dlaczego tuprzyjechałaś?!
Pochyliłam głowę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Że zakochałam się? Tego nie byłam pewna. Lukas z jednej strony mnie fascynował swoim męstwem, zdecydowaniem, odwagą, z drugiej zaś nie podobało mi się, jaki malutki i potulny robił się przy swoim ojcu. Stawski tupnął nogą, a on podkulał ogon i uciekał, gdzie pieprz rośnie. Ani razu nie stanął w mojej obronie podczas spotkania w ich domu. Było mi z tego powodu przykro, tym bardziej że później nie wróciliśmy do tematu.
– To było takie spontaniczne. – Pokręciłam głową. – Sama nie wiem, jak to się stało! Poznaliśmy się z Lukasem… dość przypadkowo, rozmawialiśmy, a później… zaproponował mi, żebym z nim przyjechała. To był impuls! – Uśmiechnęłam się. – Kiedy powiedział, że mieszka w Londynie, oniemiałam z zachwytu! Stefan… wiesz… bo ja zawsze marzyłam o wielkim świecie – wyznałam nagle w przypływie szczerości. – Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami mojej decyzji, tylko od razu zgodziłam się na wyjazd, kiedy Lukas mi go zaproponował.
– Rozumiem cię doskonale! Takie jest prawo młodości. – Jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Tak więc zobaczyłaś Londyn, ale teraz chciałabyś czymś wypełnić czas? – zapytał.
– Tak, najchętniej pracą!
– Pomyślimy, Kasieńko, pomyślimy! Obiecuję, że ci pomogę! – zapewnił. – Tylko daj mi czas, rozejrzę się tu i tam, popytam! Może coś się znajdzie, ale ty w międzyczasie ucz się języka. Powiedz Łukaszowi, żeby mówił do ciebie po angielsku. To znacznie przyspieszy twoją naukę!
– Stefan! – przerwałam mu. – Czy ty też masz do mnie żal o moje pochodzenie? Wiesz, ja nie czuję się niczemu winna, ale krzyki pana Bronisława i ta cała awantura spowodowały, że jest mi przykro i czuję się trochę jak intruz, który wtargnął nieproszony w życie Stawskich. Nie chciałabym być kością niezgody w rodzinie, ale to się już chyba stało – zakończyłam ze smutkiem. – Nawet matka Lukasa odwróciła się od nas.
Stefan położył dłoń na mojej ręce. Miał szorstką, twardą skórę. Zdziwiłam się, bo ogólnie był bardzo zadbanym mężczyzną.
– Kasieńko, Bronek ma bardzo trudny charakter. Potrzebuje czasu, żeby to sobie wszystko przemyśleć i poukładać w głowie, ale gwarantuję ci, że Ola będzie próbowała go przekonać…
– A ty? – chciałam się upewnić.
– A ja jestem z tobą! – powiedział poważnym głosem. – Dziecko, czemu miałbym cię winić o twoje pochodzenie?! Dlaczego masz odpowiadać za swoichrodziców?!
Do kawiarni weszła grupa młodych dziewcząt. Robiąc wokół siebie dużo hałasu, rozsiadły się kilka stolików dalej. Wszystkie były ubrane w długie, wzorzyste sukienki. Na przegubach rąk miały pozaplatane jakieś rzemyki, bransoletki z koralików, ich dekolty były ozdobione długimi wisiorkami. Przyszło mi na myśl, że wyglądają jak kolorowe ptaki. Jedna z dziewczyn podeszła do stojącej w kącie grającej szafy i wrzuciła doń monetę. Po chwili pomieszczenie wypełniła głośna i energiczna muzyka Beatlesów. Stefan uśmiechnął się na widok nastolatek.
– Ech, młodość… – powiedział z westchnieniem. – Macie swoje prawa! Żyjcie pełnią życia, póki nikt wam jej nie odbiera! Moja Magda… – nie dokończył. Uniósł rękę, aby przywołać kelnerkę.
– I would like to pay4!
***
Kim była Magda? Stefan wspomniał o niej, po czym nagle zamilkł. Spochmurniał, wzrok mu pociemniał, przestał mnie zauważać. Szybko zapłacił za kawę, nie biorąc reszty z kawiarnianego stolika. Przy wyjściu jeszcze raz obrzucił spojrzeniem dziewczyny w kolorowych sukienkach i zacisnął usta. Widząc, że coś go gryzie, nie odzywałam się. W milczeniu odprowadził mnie pod drzwi naszego mieszkania, wymamrotał jakieś słowa pożegnania i odszedł.
Po powrocie do domu chciałam ugotować dla Lukasa rosół. Nie byłam pewna, czy będzie mu smakowała polska zupa, ale postanowiłam zaryzykować. Widząc nieraz, jak matka gotowała, włożyłam do zimnej wody mięso z kurczaka oraz kawałek wołowiny. Doprowadziłam potrawę do wrzenia, zmniejszyłam pod nią ogień, następnie dołożyłam marchewkę, seler, cebulę, pietruszkę. Dumna z siebie zasiadłam przy kuchennym stole nad pustą kartką papieru. Obiecałam sobie, że będę zapisywać wszystkie nowe słówka, aby trochę przyspieszyć naukę języka. Kiedyś wypożyczyłam z biblioteki jakiś stary, przedwojenny podręcznik do angielskiego i przyrzekłam sobie, że codziennie wieczorem do poduszki będę go przeglądała. Robiłam to regularnie przez jakieś trzy dni, po czym Teresa przyniosła mi Godzinę pąsowej róży5, która pochłonęła mnie całkowicie. Podręcznik do nauki języka poszedł w kąt. Potem jeszcze kilkakrotnie próbowałam wracać do angielskiego, ale w końcu dałam sobie spokój. Gdybym tylko mogła w Londynie wykorzystać rosyjski, pewnie radziłabym sobie z nim doskonale. Niestety, nigdy w najśmielszych snach nie przyszło mi do głowy, że będę mieszkać w Wielkiej Brytanii.
Wzdychając, spojrzałam na kartkę, na której widniało około trzydziestu słówek, związanych z różnymi dziedzinami życia. Zerknęłam w kierunku kuchenki, na której gotował się rosół. Podniosłam się, aby zmniejszyć ogień, a do moich nozdrzy wdarł się jego intensywny zapach. Poczułam, że zaraz zwymiotuję, więc szybko zakryłam usta i nos dłonią. Pobiegłam do łazienki i pochyliłam się nad toaletą, ale torsje cofnęły się. Postałam jeszcze chwilę przy zlewie, zerkając w stronę lustra. Byłam trupio blada, miałam podkrążone oczy. Przerażona, że naprawdę coś mi dolega, wróciłam do kuchni i otworzyłam okno. Do pomieszczenia wdarło się świeże, rześkie powietrze. Jakoś odeszła mi chęć, aby powitać Lukasa po powrocie z pracy dobrymobiadem.
Położyłam się do łóżka w nadziei, że poczuję się lepiej. Po jakimś czasie rzeczywiście mogłam normalnie oddychać, przestało zbierać mi się na wymioty. Zwlekłam się z pościeli i skończyłam gotowanie. Zauważyłam, że przy otwartym oknie nie przeszkadzał mi zapach rosołu. Kiedy wrócił Lukas, wszystkie dolegliwości ustąpiły, jak ręką odjął. Najważniejsze jednak, że zupa bardzo mu smakowała.
– A ty nie jesz? – zapytał, kiedy postawiłam na stole tylko jeden talerz.
– Zrobię sobie jeszcze jeden dzień głodówki – powiedziałam. – Zaszkodziła mi ryba, którą ostatnio jedliśmy. Wciąż źle się czuję, ale mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie.
Stawski zajął się jedzeniem, a ja go obserwowałam. Ostatnio miał dobry humor, chętnie dawał się wyciągać na spacery po pracy. Obiecał, że jak dostanie kolejną wypłatę, znowu pojedziemy na Piccadilly Circus, aby tym razem pochodzić po sklepach. Ostatnio spotkaliśmy tam matkę Lukasa i tak naprawdę niewiele pamiętam z tej wyprawy. W głowie miałam obraz kolorowych neonów i Aleksandrę Stawską.
– Lukas… – zaczęłam.
– Mhm…? – mruknął znad talerza.
– Spotkałam dziś Stefana.
Zobaczyłam jego zdziwione spojrzenie.
– Wychodziłaś gdzieś?! – spytał, na co kiwnęłamgłową.
– Postanowiłam zacząć wychodzić z