Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KONTYNUACJA BESTSELLERA "ZAPACH MAZUR"
OPOWIEŚĆ O LUDZIACH, KTÓRYM PRZYSZŁO ŻYĆ W ŚWIECIE NIENAWIŚCI I POGARDY DLA DRUGIEGO CZŁOWIEKA.
Kontynuacja losów bohaterów „Zapachu Mazur”- Julianny, Krzysztofa, Trudy… Obraz współczesnych Mazur przeplata się tu z dramatycznymi wydarzeniami schyłku Prus Wschodnich. Rok 1945 dla mieszkańców Prus Wschodnich wcale nie oznacza końca wojny. Wkroczenie Armii Czerwonej przewartościowuje cały dotychczasowy świat. Zaczyna się rozpaczliwa ucieczka ludności cywilnej w stronę Zalewu Wiślanego. Siostry, Anna i Truda, za wszelką cenę pragną przeżyć wojenną zawieruchę. W ich codzienną rzeczywistość wpisany jest strach, upokorzenie i krzywda. Aby przetrwać, muszą nauczyć się życia na nowo. Otoczone systemem okołowojennych pułapek, wyznaczają sobie nowe priorytety, uczą się różnych oblicz ludzkich, podejmują trudne decyzje. Robią to, aby żyć, tak zwyczajnie, jak młode kobiety, aby kochać i być kochanymi. Dokąd zaprowadzą Annę podziemne korytarze? Kim będzie dla niej jasnowłosy mężczyzna? Czy połączy ich uczucie? Czy Truda odnajdzie swoje szczęście w Barwinach?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Małgorzata Manelska, 2019Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Aneta Grabowska
Korekta: Angelika Ślusarczyk
Tłumaczenie na mowę mazurską: Piotr Szatkowski
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © Malivan_Iuliia/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I (poprawione) - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-51-8
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 37 i pół
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
EPILOG
Podziękowania
Mężowi, w podziękowaniu za wspólne lata…
PROLOG
Listopadowy dzień wstał mglisty i ciepły. Padające ostatnio deszcze rozpulchniły ziemię, a nawracające wichury wciąż powodowały szkody i awarie prądu. Liście jeszcze nie opadły z drzew, w dalszym ciągu ciesząc oko wielobarwną mozaiką. Pewnie za kilka dni albo tygodni, jak chwyci pierwszy mróz, całkiem zostaną ogołocone z kolorowej szaty. Ptaki dawno już odleciały i ciszej zrobiło się w koronach drzew.
Port Lotniczy Olsztyn-Mazury1 nie wiadomo, dlaczego miał w nazwie Olsztyn, skoro był usytuowany w środku lasu, sześćdziesiąt kilometrów od stolicy regionu. Mieszkańcy i samorządowcy od wielu lat zabiegali o to, by dawne lotnisko wojskowe przekształcić w pasażerski port lotniczy. Rozmowy i spotkania, przekształcenia, zdobywanie licencji, podpisywanie umów trwały ponad dwie dekady, ale zakończyły się pełnym sukcesem. W pobliżu miejscowości Szymany powstało piękne i nowoczesne lotnisko. Nie było duże, ale za to bardzo ładne. Architekt zaprojektował budynek terminalu, wkomponowując charakterystyczne dla regionu elementy z drewna i kamienia imitujące mazurską zabudowę, pomosty na jeziorach czy korony drzew.
Jakiś czas temu port lotniczy w Szymanach przeżywał wielki medialny szum. Wszystkie środki masowego przekazu o nim mówiły i pisały, a mieszkańcy regionu z zapartym tchem śledzili wszelkie informacje dotyczące kierunków lotów i wypełniali internetowe ankiety na temat tego, gdzie chcieliby podróżować. Byli dumni, bo wreszcie mieli swoje okno na świat. Nie cały czas jednak lotnisko cieszyło się dobrą opinią. Kilka lat temu mieszkańcy Mazur i całego kraju, ba, nawet całego świata, obiegła szokująca wiadomość, że na lotnisku w Szymanach, wówczas jeszcze wojskowym, lądował amerykański samolot przewożący terrorystów mających powiązania z zamachami z 11 września. Co więcej, więźniowie ci mieli być przewożeni do tajnej szkoły szpiegów, której siedziba mieściła się w okolicach Szczytna.
Pomimo wczesnej pory w hali lotniska przebywało już kilkadziesiąt osób. Nie panował tu zwykły harmider ani zamieszanie związane z podróżami, powitaniami czy rozstaniami. Pasażerowie siedzieli na ławkach i kanapach. Niektórzy drzemali, co chwila nerwowo otwierając oczy w obawie, aby nie przegapić otwarcia bramek kontroli bezpieczeństwa. Niektórzy czytali, kilka osób niespokojniespacerowało.
Na jednej z nieprzyjemnie ziębiących ciało ławek siedziała Gertruda Skrocka z Julianną Skrocką, byłą żoną swojego wnuka. Pomimo tego, że w świetle prawa nie stanowiły rodziny, to obydwie czuły inaczej. Od pierwszego dnia swojej znajomości połączyła je jakaś niewidzialna więź. Jedna myślała o drugiej, martwiły się o siebie nawzajem, troszczyły o swoje potrzeby. To, że Julianna od dawna była rozwiedziona z wnukiem Gertrudy, nie stanowiło dla starszej kobiety żadnego problemu. Sprawiedliwie oceniła jego postępowanie względem własnej żony i syna, po latach wybaczyła mu jego niewdzięczność względem niej samej, pogodziła się, że już go nie ma przy niej i zakochała się bez pamięci w Julce.
– Mogłyśmy jechać autobusem – szepnęła Truda, bardziej jednak do siebie niż doJulki.
Ta spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na starszą panią. Sama miała ogromne obawy przed podróżą samolotem, bo też nigdy wcześniej nie latała. Jej wyprawy ograniczały się do autobusów i pociągów, a w ciągu kilku ostatnich lat – samochodu.
Staruszka, pomimo wysokiego wzrostu, siedziała skulona na swoim miejscu, sprawiając wrażenie mniejszej i drobniejszej, niż była w rzeczywistości. Siwe, prawie białe włosy wymykały się spod szarego beretu naciągniętego nisko na czoło, a niebieskie oczy z lękiem spoglądały przed siebie. Julka położyła ciepłą dłoń na jej pomarszczonej i oznaczonej siatką błękitnych żyłekręce.
– Niech babcia się nie boi. Za półtorej godziny będziemy na miejscu.
Truda pokiwała głową, a jej wzrok znów zaczął błądzić dookoła. Bez zbytniego zainteresowania przyglądała się współpasażerom lecącym w tym samym kierunku. Niedaleko nich, w pasażu, usytuowana była niewielka kawiarnia, z której dochodził wspaniały zapach świeżo parzonej kawy. Niektórzy pasażerowie, w oczekiwaniu na lot, delektowali się mocnym espresso i świeżymi rogalikami z marmoladą. Nagle spojrzenie staruszki zatrzymało się na wielkiej, ponad dwumetrowej, aluminiowej rzeźbie, wkomponowanej w centralny punkt hali. Wpatrywała się w nią chwilę ze zmarszczonym czołem, jakby zastanawiała się, czy coś sobie przypominała. Julka popatrzyła w tym samym kierunku. Trzy srebrzyste ptaki stały skupione blisko siebie, z rozłożonymi do lotu skrzydłami i otwartymi do krzyku dziobami.
– Żurawie… – wyszeptałaTruda.
W tym samym momencie zadzwonił telefon Julki. Minęła chwila, zanim wyciągnęła go z torebki. Spojrzała na wyświetlacz, ale przychodzący numer był nieznany. Zawahała się, po czym przycisnęła zielonąsłuchawkę.
– Słucham… – powiedziała, na co w odpowiedzi usłyszała tylko kilka urywanych słów, których w ogóle nie zrozumiała. – Halo – powtórzyła głośniej, ale połączenie zostałozerwane.
– Krzyś? – zapytałaTruda.
Julka jednak nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż z głośników popłynął kobiecygłos:
– Pasażerów odlatujących do Hamburga zapraszamy do kontrolibezpieczeństwa.
1http://mazuryairport.pl/
ROZDZIAŁ 1
Hamburg, obecnie
Anna nie posiadała się z radości. Dreptała po pokoju w tę i z powrotem, splatała i rozplatała dłonie, co chwilę klaskała w nie, głośno się śmiejąc. Nie mogła uwierzyć, że znów ma siostrę dla siebie. Spoglądała rozpromienionym wzrokiem w jej oczy, tym samym szukając radości w jej spojrzeniu. Truda siedziała w dużym, wyściełanym miękką tkaniną fotelu, onieśmielona nowym miejscem. Anna – niby ta sama, ale jakże inna. Energiczna, pewna siebie, można rzec despotyczna. Zarówno Helmut, jej syn, jak i wnukowie Herbert i Klaus byli wpatrzeni w nią jak w obrazek i bez jednego słowa sprzeciwu wypełniali wszystkie jej prośby i żądania.
Mieszkała w niewielkim, ale bardzo urokliwym domku na obrzeżach Hamburga, w dzielnicy Altes Land. Altes Land, jak tłumaczyła staruszka, był terenem zasiedlonym w dwunastym wieku przez osadników z Holandii. Była to bardzo piękna dzielnica, w której przeważała zabudowa szachulcowa. Dodatkową cechą charakterystyczną dla tego miejsca były stare, ozdobne wrota wjazdowe, zachowane przy niektórych posesjach. Tereny te od zawsze kusiły amatorów świeżych jabłek, gdyż za każdym budynkiem w dzielnicy rozciągały się ogromne połacie sadów owocowych. Prawie wszyscy mieszkańcy zajmowali się uprawą jabłoni. Tak też było w przypadku Anny. Wcześniej, wspólnie z nieżyjącym już mężem, z miłością doglądali jabłoni rosnących za ich domem, później interesem zarządzał Helmut, a od kilku lat starszy z wnuków – Klaus. Dom jednak niezmiennie pozostawał w rękach Anny. Prawie trzydzieści lat temu, przekazując sady synowi, oznajmiła, że pozostanie jego właścicielką aż do śmierci. Dopiero jak umrze, rodzina będzie mogła przejąć zarządzanie nim. Staruszka absolutnie nie wtrącała się w kierowanie pracami w sadach, chociaż uwielbiała spacerować pośród drzew i wdychać zapach kwiatów wiosną i owoców jesienią. W domu jednak to ona była gospodynią. Nie pozwalała synowej ani synowi zmieniać choćby najdrobniejszych elementów stanowiących wystrój jej mieszkania, które urządzała wspólnie z Wernerem. Wygląd jej lokum nie zmienił się prawie wcale od śmierci męża, a nawet chyba od momentu, kiedy kupili ten dom. Salon był niewielki, ale bardzo przytulny. Tradycyjny drewniany kredens, kanapa wyściełana miękką tkaniną, okrągły stół z krzesłami i tapeta w kwiatowy wzór sprawiały wrażenie funkcjonalności pomieszczenia. Wszystko miało tu swoje przeznaczenie, nie było niczego zbędnego. Jednocześnie dodatki w postaci poduszek, ciężkich zasłon, ramek z fotografiami czy świeczników dopełniały całość, czyniąc ją miłą dla oka. Również inne pomieszczenia w domku Anny harmonizowały stylistycznie z salonem. Wnętrza były urządzone ze smakiem, ale bez zbytniego przepychu. Królowała tu tradycja, jednakże nie brakowało również akcentów nowoczesności, zwłaszcza wkuchni.
– Lubię czasem coś ugotować, więc Helmut z Sophie obdarowują mnie różnymi urządzeniami kuchennymi – mówiłaAnna.
Julka zauważyła wiele starych zdjęć wyeksponowanych w całymdomu.
Przedstawiały one różne osoby w ważnych sytuacjach życiowych: śluby, chrzciny, uroczystości rodzinne. Starała się odgadnąć, która z postaci to Werner, ale wśród dużej ilości fotografii ciężko jej było dokonać prawidłowego wyboru. Pomyślała sobie, że na pewno zapyta Annę o męża. Oprócz zdjęć jej uwagę przykuły liczne obrazy wiszące na ścianach i porcelanowe talerze wystawione na kredensie w specjalnych stojakach. Z zamyślenia wyrwał ją głosAnny:
– Chodź do nas, Julka!
Trochę nieprzytomnym wzrokiem spojrzała w stronę sióstr. Siedziały obok siebie na kanapie, dzierżąc w dłoniach kubki zherbatą.
Julka posłusznie przycupnęła na jednym z krzeseł. Po podróży czuła się trochę znużona, ale nie miała odwagi powiedzieć, że chciałaby chwilę odpocząć. Siostry, mimo podeszłego wieku, trzymały się dzielnie, nie okazując zmęczenia ani złegosamopoczucia.
– Jak się babcia czuje? – Spojrzała zatroskanym wzrokiem naTrudę.
Ta zaś roześmiała się, dając lekkiego kuksańcaAnnie.
– Ja to na potańcówkę mogę zaraz pójść, ale ty wyglądasz trochę blado… Źle sięczujesz?
– Nie, po prostu wstałam wcześnie, a zresztą w nocy budziłam się co chwilę, bo bałam się, żebyśmy się nie spóźniły na samolot. – Wzięła ze stołu kubek z zimną kawą i napiła się.
– Dobrze, że zrobili wam to lotnisko w Szymanach. – Anna podniosła się ze swojego miejsca, podreptała do kuchni, aby za chwilę wrócić z talerzykiem zbożowych ciasteczek. – Trudi nie przyjechałaby tutaj pociągiem czy autobusem, a tak w półtorej godziny jesteście na miejscu.
– Pani Anno… ciociu – poprawiła się Julka, czerwieniąc się – babcia była gotowa jechać autobusem, żeby tylko móc się zobaczyć z ciocią, ale Krzysiek przekonał ją do lotu samolotem. Babcia długo nie mogła się zdecydować, ale jakośposzło.
– Cieszę się i muszę mu za to podziękować. Na kolacji spodziewam się Helmuta z Sophie. Nie wiem, czy chłopcy też będą, oni są tacy zabiegani. Wciąż poza domem, pracują, mają swoje rodziny. – Anna pokręciła głową zdezaprobatą.
– Oj, zapomniałaś, jak my byłyśmy młode? Ja całe dnie pracowałam, żeby wiązać koniec z końcem, szczególnie jak Franek zginął. Kasia była malutka, a nikt mi nie pomagał… – Truda odchrząknęła, bo głos jej się na chwilę załamał.
– Da babcia spokój, to stare dzieje. – Julka odstawiła pusty kubek nastół.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Annę, jakby chciała, żeby tamta przerwała tę rozmowę, ale ona najwyraźniej miała chęć dalej polemizować.
– No, a kto miał ci pomagać? Wiesz, jaka była rodzina Franka, jak ciężko było dogadać się z nimi… Zresztą mogłaś wtedy wyjechać do RFN-u z rodzicami, ale ty sięuparłaś…
Truda podniosła głowę, drgnęła, a w jej oczach przez chwilę pojawiła się złość. Zaraz jednak nabrała powietrza i machnęłaręką.
– Uparłam się i nie wyszło mi to na zdrowie, ale już nie wypominaj mi tego. Wiem, że lepiej bym zrobiła, wyjeżdżając, ale czasu nie cofnę. Tak musiało być i koniec.
– Nie cofniesz czasu, pewnie, ale ta cała złość z rodziną Franka nikomu nie wyszła na zdrowie. – Anna powiedziała to nieco podniesionymgłosem.
Julce zrobiło się nieprzyjemnie, że jest świadkiem nieporozumienia między siostrami. Pomyślała sobie w duchu, że mógłby już przyjechać Helmut z żoną.
– Ciociu, czy cioci synowa mówi po polsku? – Miała nadzieję, że może zażegna ich wymianę zdań.
– Sophie? Mówi, jej rodzice pochodzili ze Śląska, chłopcy teżmówią.
– To dobrze, bo bałam się, że z nikim tu nie porozmawiam. – Julka ucieszyła się. Przed wyjazdem sprawdziła w Internecie podstawowe zwroty w języku niemieckim, ale mimo wszystko obawiała się, że będzie siedziała tu jak na przysłowiowym „tureckim kazaniu”.
Truda, trochę urażona, siedziała nieporuszona na kanapie. Tymczasem Anna, jakby zapomniała o tym, co przed chwilą powiedziała, poderwała się ze swegomiejsca.
– Może już zrobię kolację, co? Trudi, jesteś głodna? – zaświergotała siostrze prosto wucho.
Tamta westchnęła, ale lekko sięuśmiechnęła.
– Poczekamy naHelmuta.
ROZDZIAŁ 2
Hamburg, obecnie
Truda długo się nie gniewała na siostrę. Już po chwili nie pamiętała o przykrych słowach wypowiedzianych przez nią, gdyż właśnie przyszedł Helmut z Sophie. Helmut miał okazję poznać siostrę matki i jej wnuczkę, będąc w Barwinach, ale jego żona widziała je pierwszy raz. Siedziała nieco skrępowana, bojąc się odezwać po polsku, bo trochę kaleczyła ten język. Odkąd wyjechała z kraju, minęło już wiele lat, a ona nie miała okazji, żeby rozmawiać w języku polskim. Rodzice dawno poumierali, a wszyscy znajomi władali jedynie niemieckim.
– Cieszę się, że możemy się poznać. – Julka postanowiła jako pierwsza przełamaćbarierę.
Kobieta uśmiechnęła się i przygładziła siwewłosy.
– Ja też się cieszę, teściowa na was czekała bardzo. – Sophie bardzo starannie dobierała słowa, widać było na jej pulchnej twarzy wysiłek, jaki wkładała w przywoływanie do pamięci polskich słów. – Mówią na mnie Sophie.
– A ja jestem Julka. – Uściskały się, pokonującskrępowanie.
Julka miała nadzieję, że nawiąże się między nimi nić porozumienia. Pomimo dużej różnicy wieku, jaka je dzieliła, miały szansę się zaprzyjaźnić i porozmawiać. Julka w dalszym ciągu nie mogła wybaczyć Arturowi, że ona i Maciek tyle stracili. A przecież mogli miećrodzinę…
– Byłaś już w Niemcach? – Sophie z trudem formułowałazdania.
– Nie, jestem tu pierwszy raz i z tego, co widziałam, jak jechałyśmy z lotniska, to bardzo tu ładnie. Zupełnie inaczej niż u nas, na Mazurach. Tyle tutaj pięknych domów, a lotnisko jakie duże! – Roześmiały się obydwie naraz. – A ty, Sophie, jeździsz do Polski? Masz tam jakąś rodzinę?
– Nie jeżdżę, ja już w Piekarach Śląskich nie mam rodziny. Wynieśliśmy się ze Śląska w pięćdziesiątych latach, ja wtedy byłam małą dziewczyną. Zamieszkaliśmy w Hamburgu, ojce tam dostali robotę, a ja z bratem chodziliśmy do szkoły. – Sophie trochę się rozluźniła, opowiadając o rodzinie. Przestała zwracać uwagę na słowa, które wypowiadała coraz swobodniej. – A ty, masz rodzinę, męża, dzieci?
Julka podniosła się ze swego miejsca, by pomóc Sophie nakryć do kolacji. Rozłożyła na stole piękny, biały obrus, po czym rozstawiła nakrycia dla pięciu osób. Sophie bez słowa ulokowała na środku srebrny, trzyramienny świecznik.
– Ciężko mi o tym mówić… Krótko byłam mężatką, bo Artur wyjechał zagranicę, zostałam sama z synem, przez wiele lat nie wiedziałam, że gdzieś istnieje babcia Truda. Gdybym ją wcześniej poznała, pewnie nasze życie potoczyłoby się inaczej. – Julka zastygła w bezruchu z plikiem nierozłożonych papierowych serwetek. – Jeszcze do niedawna mieszkałam pod Lublinem, ale jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności spotkałam się z Trudą, później… tak się wszystko poukładało, że zamieszkałam razem znią…
Sophie pokiwała głową, starając się dobrze zrozumieć, co mówi Julka. Przypadła jej do gustu ta młoda kobieta. Czuła, że się z niądogada.
– Wiem, teściowa mi opowiadała o tobie. – Spojrzała jej w oczy. – Nie widziały się z siostrą tyle czasu, aż wreszcie namówiłam ją, żeby pojechała do Polski. Ona wiele lat była pogniewana na Trudę. Mówię ci, ile razy opowiadała o twojej babci, jak się na nią złościła. Nie wiem, o co się pokłóciły, ale kiedy zachorował teść i doktor powiedział, że z dnia na dzień będzie z nim gorzej, to Anna się przestraszyła, że zostanie sama. Wtedy zaczęliśmy jej z Helmutem mówić, że ma jeszcze siostrę i żeby się z niąspotkała.
– I co? To wtedy Anna postanowiła przyjechać do Polski? – Julka zerknęła w otwarte drzwikuchni.
Przy stole siedziały siostry, starannie wycierając ściereczkami kieliszki do wina i szklanki do wody. Potrawy na uroczystą kolację zostały przygotowane przez Sophie. Wystarczyło je podać.
– Nie, teść umarł trzy roki temu. Chorował…
– Na serce, Anna mówiła… – wtrąciłaJulka.
Sophie potrząsnęła siwymi włosami, a jej pomarszczona twarz posmutniała. Usiadła nagle na fotelu, który niedawno zajmowała Truda. Położyła szorstkie dłonie na kolanach, chwilę gniotąc w palcach czarnąspódnicę.
– Serce też miał chore, ale najbardziej to dokuczała mu głowa. – Ostatnie wyrazy Sophie wyszeptała, w obawie, aby Anna jej nie usłyszała.
– Głowa? Ale jak to? – Julka niezrozumiała.
– Z dziesięć lat żył z tą… no… demencją. Był bardzo niedobry dla Anny, ale nie dlatego, że jej nie kochał, tylko to było z choroby. Pod koniec życia nie poznawał nas, miał swój świat, żył w nim. Teściowa to bardzo przeżywała, martwiła się o niego. A on, mówię ci, wciąż opowiadał o tym, co było kiedyś. Nie pamiętał, co jadł na śniadanie, kto go odwiedził, jak się nazywają wnuki, ale pamiętał jakieś szczegóły z młodych lat. – Sophie dyskretniewestchnęła.
Julka pomyślała, że musiała być bardzo związana z teściem.
– To było dla was bardzo trudne… – Julka objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się zimno. – Zresztą dla Wernera też. Wojna była dramatem dla wszystkich, dla Trudy, Anny, ich rodzeństwa… Werner pewnie przeżył dużo więcej, przecież był na wojnie.
Sophie nagle gwałtownie prychnęła. Jakiś grymas wykrzywił jejtwarz.
– Nie, Werner był bardzo krótko na wojnie! Nie walczył, tylko był wartownikiem, a zaraz potem wojna się skończyła. Nie wiem, co on tak tę wojnęwspominał!
Julka z zaskoczeniem spojrzała na Sophie. Nie spodziewała się, że kobieta tak zareaguje na jej słowa. Zresztą nie był to chlubny okres w życiu jej teścia ani żadnego innego Niemca.
– Wiem, że dla Anny i Trudy to też był trudny czas, późniejsze lata również nie rozpieszczały nikogo. Chociaż chciałoby się powiedzieć, że przeszłość należy zostawić za sobą, to chyba nie jest to proste. Latem, jak Anna była w Polsce, dowiedziałam się wielu strasznych historii z ich młodego życia i… muszę ci powiedzieć, Sophie, że nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi. I wiesz… Myślę jeszcze, że rozumiałabym Wernera i jegoobsesje…
Sophie znów pokiwała głową i przeczesała palcami włosy. Po chwili jednak podniosła się i dyskretnie spojrzała w kierunku kuchni. Siostry w dalszym ciągu siedziały na swoich miejscach, o czymś cicho rozmawiając. Za oknem było już ciemno, a na jasno oświetlonym podjeździe widać było sylwetkę Helmuta, który kręcił się przy aucie.
– Pokażę ci coś, Julka. – Szybkim krokiem zbliżyła się do kredensu, z szuflady którego wyciągnęła szarą papierowąkopertę.
Jeszcze raz spojrzała ukradkiem na Annę, ale tamta niczego nie zauważyła. Szybkim ruchem wyciągnęła z koperty duży plik pożółkłych kartek i rozłożyła je przed Julką. Zdziwiona kobieta przekładała papiery. Nic jej nie mówiła plątanina linii na każdym karteluszku. Jedynym, co się rzuciło jej w oczy, było to, że wszystkie arkusze zawierały podobne informacje, oczywiście przyjmując za pewnik to, że były to jakieś logicznedane.
– Co to jest? – zapytała zaskoczona, ale Sophie nagle jednym ruchem zgarnęła wszystko do koperty, a tę schowała szybko doszuflady.
Julka chciała zaprotestować, ale zorientowała się, że siostry właśnie wchodzą do salonu.
– Sophie, wszystko gotowe, możemy ustawiać jedzenie na stole – zarządziła Anna. Synowa posłusznie skinęła głową, uprzednio taktownie mrugając do Julki. Ta dyskretnie pokręciła głową. W ciągu kilku minut stół aż się uginał od przysmaków. Julka z podziwem patrzyła na dania przyrządzone przez Sophie. Wśród potraw królowała pieczona kaczka z jabłkami i żurawiną, do tego były ziemniaki i czerwona kapusta zakwaszana cytryną. Helmut napełnił kieliszki czerwonym winem i wzniósł toast.
– Za spotkanie! – Wszyscy unieśli kieliszki ku górze, a siostry ze śmiechem stuknęły się nimi.
Atmosfera wyraźnie się ożywiła. Wszyscy naraz zaczęli mówić. Truda rozmawiała z Helmutem, Anna z Julką iSophie.
Język polski wymieszał się z niemieckim, ale nikomu to nie przeszkadzało.
– Pyszna kolacja, Sophie. – Julka wyraziła swoje uznanie skinieniem głowy.
– Cieszę się, że ci smakuje – odpowiedziała gospodyni. – Nie powiedziałaś mi, czy jesteś samotna, czy masz jakiegoś przyjaciela – dodałaciszej.
Julka przypomniała sobie, że tak się zaangażowała w rozmowę o teściu Sophie, że nie dokończyła opowiadać o sobie.
– Jak przyjechałam do Barwin, na Mazury, to poznałam mężczyznę… – zaczęła cichym głosem. – Krzysztof jest zupełnie inny niż mój mąż… Troskliwy, opiekuńczy, prowadzi duże gospodarstwo rolne, a ostatnio oświadczył misię…
– Ooo, to dobrze. – Sophie roześmiała się. – Niedobrze być samej, a na stare lata to katastrofa. Twój syn mieszka zagranicą, dlatego musisz mieć jakieś wsparcie. No chyba że często przyjeżdża domamy.
Julka nałożyła sobie na talerzyk kawałek strucli jabłkowej. Przez chwilę zajęła się jedzeniem, celowo odwlekając odpowiedź. Sophie nie naciskała, tylko obserwowała jej reakcję.
– Rzadko mnie odwiedza. Cieszę się, że się dobrze dogaduje z ojcem, tym bardziej, że wcześniej nie mieli kontaktu. Maciek ma trudny charakter, ale jakoś wrósł w nową rodzinę Artura, zaprzyjaźnił się z jego żoną, córkami, ma dziewczynę. Jakoś to leci. – Zaśmiała się i lekko spuściła wzrok, żeby rozmówczyni nie zauważyła pojawiających się w jej oczachłez.
Sophie przez chwilę milczała, po czym położyła swoją pomarszczoną dłoń na jej dłoni i rzekła znamysłem:
– Wiesz, ja mam sześćdziesiąt pięć lat i różne rzeczy widziałam. Dzisiejszy świat jest trudny do życia. Zobacz, do ilu zmian muszą się przyzwyczajać młodzi ludzie, jak muszą gonić, żeby nadążyć za innymi. Ciesz się, że twój syn jest szczęśliwy, że szanuje ojca, mimo że rzadko do ciebie przyjeżdża. Chciałabyś, żeby zszedł na złą drogę? Zobacz, ilu jest pogubionych młodych ludzi. Nasz młodszy syn miał taki czas w życiu, że zaczął zaglądać do kieliszka, nie chciał pracować. Nie wiedzieliśmy z Helmutem, jak mu pomóc i co było powodem takiego zachowania, ale musieliśmy być cierpliwi. Herbertowi pomógł dziadek… – Sophie zawiesiła głos.
– Sophie – Julka ściszyła głos – nie wiem, o co chodzi z tymi kartkami, które mi pokazałaś… Wiesz, o czymmówię.
Sophie nieznacznie przysunęła się do Julki i spojrzała w bok. Anna z Trudą żywo o czymś rozmawiały, a Helmut nieco znudzonym wzrokiem patrzył w okno. Miał chęć włączyć telewizor i położyć się wygodnie na kanapie, aby obejrzeć wiadomości. Dokuczał mu kręgosłup, a on nie był w wieku, kiedy przesiaduje się przy stole na niewygodnym krześle. Sophie to co innego, miała mocniejsze zdrowie, a poza tym uwielbiałaploteczki.
– Nadszedł taki czas pod koniec życia dziadka, że nieustannie powtarzał o jakichś bunkrach i skarbach, że musi do nich wrócić, że trzeba stamtąd wydobyć skarb, że ktoś może go znaleźć, że jest narażony na niebezpieczeństwo. Takie tam głupoty. Mówię ci, Julka, czuwaliśmy przy nim całą dobę, bo potrafił przebudzić się w środku nocy i biec gdzieś przed siebie w piżamie, bez kapci. Ciągle powtarzał nazwę Kobulten2i rysował te plany, oznaczał drogi, zaznaczał jakieś punkty, jakby naprawdę coś się tam wcześniej wydarzyło – szeptała z przejęciem Sophie, żywo gestykulując. – Najbardziej szkoda było mi w tym wszystkim teściowej. Ona przy nim prawie nie spała. Mogła wziąć jakąś opiekunkę albo oddać go do domu opieki, ale nie chciała. Nie można jej było namówić, twierdziła, że Werner kiedyś uratował jej życie i teraz ona mu się odwdzięczy. Dobrze, że wyzwoliła się od niego, bo sama byumarła.
Julka pokiwała w zamyśleniu głową. Czuła, że siostry chowają w zanadrzu jeszcze wiele interesujących historii.
2Kobułty – wieś w województwie warmińsko-mazurskim, do 1945 roku leżąca w obrębie PrusWschodnich.
ROZDZIAŁ 3
Hamburg, obecnie
Kolejne dwa dni w Hamburgu były dla Julki obfitujące w moc wrażeń związanych ze zwiedzaniem miasta. Truda niezbyt chętnie zgodziła się na wycieczkę, więc obejrzały miasto zza szyb samochoduSophie.
Jedno, do czego Anna zdołała namówić siostrę, to odwiedzenie Kościoła św. Piotra, najstarszego w mieście obiektu sakralnego. Truda nie była zbyt religijna, więc obejrzała wnętrze świątyni jak atrakcjęturystyczną.
Zatrzymała się kilka razy przed tym i tamtym obrazem, popatrzyła na ołtarz, witraże, posiedziała chwilę w kościelnej ławie, pomyślała i już po chwili z jej wzroku można było odczytać, że jest gotowa do opuszczeniakościoła.
Sophie chciała zabrać je na kawę do jednego z wielkich centrów handlowych, ale Truda, kurczowo trzymając się Anny, oznajmiła, że wolałaby posiedzieć z siostrą w jej salonie i porozmawiać. Rozczarowana kobieta odwiozła staruszki do domu, a sama wraz z Julką wyruszyła, aby pokazać jej kluczowe dla Hamburga miejsca. Julka była pod wrażeniem potężnego portu kontenerowego, starej dzielnicy spichlerzy czy tradycyjnego targu rybnego. Sophie, chichocząc, przewiozła ją autem nawet po dzielnicy rozpusty St. Pauli. Chciała, aby Julka w ciągu krótkiego pobytu jak najwięcej zobaczyła. Żałowała tylko, że Truda z nimi nie pojechała.
– Musimy dać im się nagadać – usprawiedliwiała ją Julka. – Nie wiadomo, kiedy znów się zobaczą. Babcia boi się, że teraz, kiedy nie jest już sama, nagle umrze. A ona tak bardzo chce nadrobić straconyczas.
– Tak, tak, mają mało tego czasu. – Sophie pokiwałagłową.
Po kilku godzinach chodzenia nareszcie usiadły przy małym kawiarnianym stoliku. Miały w planach jeszcze pójść na zakupy, aby Julka mogła kupić jakieś drobiazgi dla Krzysztofa i Elzy, ale na razie delektowały się cudownym smakiem i zapachem kawy oraz słodkim ciasteczkiem.
– Ty to możesz zjeść takie ciastko, ale ja gruba jestem. – Sophie z ciężkim westchnieniem odkroiła widelczykiem solidny kawałek szarlotki i włożyła ją sobie do ust. Przez chwilę żuła z błogim wyrazem twarzy, aby po chwili znów zagadnąć. – Fajnie, że sięzapoznałyśmy.
– Ja też się cieszę. Musisz obiecać, że przyjedziecie razem z Helmutem do Barwin. Może Anna znów przyjedzie. Ale koniecznie latem! – Julka szczerze polubiła tę pulchną, wesołą kobietę.
Sophie roześmiała się i pokiwałagłową.
– Na pewno przyjedziemy. Herbert mówił, że tam, gdzie żyjecie, jest bardzo ładnie. Macie jezioro i las. Kiedyś bardzo lubiłam zbierać jagody z moją mamą. Zawsze miałam brudną buzię, jak je jadłam.
– Sophie… – Julka przerwała jej, mając nadzieję, że kobieta będzie chciała rozmawiać. – Opowiedz mi coś więcej o tych kartkach… Wiesz, co Werner jerysował.
Sophie machnęła ręką, jakby odganiała jakąś natrętnąmuchę.
– Ach, to stare dzieje, dawno minęły! Dobrze, że teściowa ma teraz spokój, bo jakby Werner dłużej pożył, to i ona by się wykończyła. Mówię ci, ona wtedy wyglądała jak… ten… – Zabrakło jej słowa. – Trup zkościami…
– Kościotrup – wtrąciła szybkoJulka.
– O, właśnie! – Podniosła do góry palec wskazujący. – Nic nie jadła, tylko przy nim siedziała ipłakała.
– No, ale Sophie, powiedz coś więcej na temat tych kartek… – Julka niespokojnie wierciła się na krześle. Miała nadzieję, że usłyszy jakieś nowewieści.
– Już ci powiedziałam, rysował i rysował, chował to wszystko pod poduszką, pilnował, żeby ktoś mu nie zabrał. Herbert mówił, że to były mapy. Dziadek rysował mapy jakiegośKobulten.
Julka poczuła, że serce w niej gwałtownie podskoczyło. Natychmiast skojarzyła wyprawę Trudy do Kobułtpo lekarza, kiedy Anna miała wysoką gorączkę. Wtedy w lesie, gdy poznała Wernera. Czegoś pilnował, ale Truda nigdy nie dowiedziała się czego. Anna nie rozmawiała z nią na ten temat, chociaż siostra wielokrotnie ją wypytywała.
– A czy Herbert z nim rozmawiał, próbował czegoś więcej się dowiedzieć? – Julka próbowała drążyć temat, chociaż była pewna, że raczej niczego więcej się nie dowie.
– Rozmawiał, ale ciągle mówił o tych planach. – Sophie wzruszyła ramionami. – Ja myślę, że to wszystko to bujda starego człowieka. Toż on chory był, Julka! On mógł to wszystkowymyślić!
– A co Herbert na to? – Julka podniosła do ust pustą już filiżankę. Dopiero po chwili zorientowała się, że wypiła całą kawę.
Sophie zmieszała się nieco, policzki jejpoczerwieniały.
– No, co Herbert… Nic. Próbował pytać Annę, ale ona mówi, że nic nie pamięta z czasów wojny.
Nagle Julka przypomniała sobiecoś.
– Sophie, a czy Herbert nie jeździł do Kobułt w czerwcu, jak był w Polsce?
Rzeczywiście, Herbert z ojcem jeździli sobie rekreacyjnie po okolicach Biskupca, miejsca, gdzie, w okresie wojny służył w wojskuWerner.
Zarówno Julka, jak i obie siostry dziwiły się im, że sami się kręcą po nieznanej im okolicy.
– Jeździł gdzieś w okolice Kobulten… – odpowiedziała Sophie po chwili wahania i znów się zaczerwieniła. – On tak zwariował na punkcie tych rysunków, że bez przerwy o tym mówi. Kupuje jakieś stare mapy i cały czas je czyta. Julko, on chce latem jechać tam jeszcze raz i poszukać tego miejsca.
Julkę oblał gorący rumieniec. Przez myśl jej przyszło, żeby tylko nie powstała z tego jakaś międzynarodowa afera. Z relacji Sophie wynikało, że Herbert jest bardzo podekscytowany całą sprawą i być może liczy na jakieśkorzyści.
– Julka, on mnie prosił, żebym z tobą porozmawiała na ten temat. Że może ty będziesz wiedziała, gdzie jest to miejsce albo gdzie go szukać. Ja próbowałam mu to wybić z głowy, ale on jest strasznie uparty. Może ty z nim porozmawiasz… Wytłumaczysz, że po siedemdziesięciu latach, to on już niczego nigdzie nieznajdzie.
Julka przypomniała sobie, co się działo, gdy znalazła stary pistolet brata Trudy, jak się zamartwiała o konsekwencje. A teraz miałaby szukać jakiejś skrytki, kryjówki? O nie, to chyba już nie dla niej. Zresztą nie chciałaby mieszać do tej sprawy ani Trudy, ani Anny. Gdyby zaś Krzysiek dowiedział się o tym, to prędko by jej wybił z głowy wszelkie eskapady iprzygody.
– Sophie, nie mogę mu niczego zabraniać, bo jest dorosły. Jak będzie chciał jechać do Kobułt, to pojedzie. A czy coś tam znajdzie, nie wiem. Złoty pociąg w Górach Sowich podobno istnieje, ale… Nie obraź się, Herbert jest Niemcem, nie może prowadzić dochodzenia czy jakichś badań na własną rękę. Wydaje mi się, że to wszystko powinno byćlegalne.
Sophie żachnęła się, aż drobinki śliny z jej ust poleciały na biały blat stolika kawowego. Energicznie wytarła je wierzchem dłoni, po czym spojrzała uważnie na Julkę.
– No to wymyśl coś, żeby go powstrzymać! Nie wiem, może to, że wasze władze zabraniają obcym szukać skarbów po wojnie czy cośinnego!
– Dobrze, postaram się. – Julka, widząc wzburzenie Sophie, chciała szybko zażegnać rodzący się konflikt. – Porozmawiam z nim, coś wymyślę, może Krzysztof mipomoże.
Sophie odetchnęła z ulgą, wciąż patrząc podejrzliwie na Julkę. Chciała spokoju na stare lata, a jej chłopcy wciąż dostarczali wrażeń. Podniosła się ze swego miejsca, mówiąc, że pójdzie zapłacić za kawę. Tymczasem w torebce Julki odezwał się dźwięk telefonu. Otworzyła ją szybko, myśląc, że to na pewno Truda niepokoi się, że tak długo nie wraca. Kiedy spojrzała na wyświetlacz, melodyjka przestała grać. Natychmiast wcisnęła połączenia nieodebrane, a jej oczom ukazał się długi, bo aż dziesięciocyfrowy numer telefonu.
– Coś się stało? – Sophie chowała portmonetkę do torebki, jednocześnie zerkając na wyświetlacz jejtelefonu.
Julka, nieco zaniepokojona, pokazała telefonkobiecie.
– Nie wiem, już drugi raz ktoś do mnie dzwoni z tego numeru. Myślisz, że to jakiś oszust? W Internecie ostrzegają, żeby nie odbierać obcych połączeń. A to… zobacz… Zaczyna się cyfrą jeden.
– Nie odbieraj, będziesz miała spokój, kto wie, co to za zbój się czai na twoje pieniądze – podsumowała rozmowę Sophie i sięgnęła pokurtkę.
Julka poszła jej śladem. Czuła, że jest zmęczona, a jeszcze miały pójść po prezenty dla Elzy iKrzysztofa.
ROZDZIAŁ 4
Hamburg, obecnie
Dymer, Kobułty, zima 1945
Samolot powrotny był dopiero o dwudziestej, więc Truda z siostrą jeszcze cały dzień mogły rozmawiać, spacerować po uliczkach Altes Land lub odpoczywać. Sophie musiała załatwić w mieście jakąś ważną sprawę, ale obiecała, że do obiadu przyjedzie.
We trzy siedziały w małym saloniku Anny. W kominku wesoło płonął ogień, było ciepło i przytulnie. Seniorki oglądały jakieś stare fotografie, a Julka przycupnęła w fotelu z kubkiem kawy i przyglądała się im bez słowa.
– Zobacz, Trudi, rodzice. – Anna podała siostrzezdjęcie.
Ta chwilę przyglądała się mu w milczeniu, a później odłożyła je na niewielki stosik obejrzanych fotografii.
– Nie pamiętam tego zdjęcia – powiedziała, patrząc na Annę z wyrzutem.
– Jak masz pamiętać, jak było robione w Niemczech. – Anna jeszcze raz wzięła zdjęcie do ręki. – Zobacz, mama ma tutaj z siedemdziesiąt lat, a ojciec więcej. Zdjęcie było robione na placu ratuszowym w Hamburgu, nie chciałaś tam wczoraj jechać.
– Po co? – mruknęła Truda. – W ogóle nie czuję się związana z Hamburgiem ani z Niemcami. Mój dom był i zawsze będzie w… na Mazurach. Zresztą niczego więcej poza Mazurami nie widziałam. Tam umrę – zakończyładumnie.
Anna dała siostrze kuksańca.
– Jesteś jeszcze młoda i nie wybieraj się na tamten świat! Starzy niech umierają! – Podała jej kolejną fotografię. – No, kto na nim jest? Zgadnij!
Truda przysunęła blisko oczu niewielkie, wyblakłe zdjęcie.
– No, tę jasną czuprynę to poznałabym wszędzie! – wykrzyknęła uradowana. – Toż to Werner i ty!
– A już myślałam, że nas nie rozpoznasz! A kto stoi obok nas? – pytała dalej zaczepnie Anna.
Truda znów przysunęła fotografię blisko oczu. Na przemian zaciskała i otwierała usta, jakby miało to jej pomóc w identyfikacji osób z pożółkłej odbitki.
– To chyba Elza i nasz Zygi, ale nie jestempewna.
Anna spojrzała na siostrę i zaczęła się śmiać. Wzięła do ręki fotkę i podała jąJulce.
Ta uniosła się z pozycji półleżącej i z zaciekawieniem spojrzała na cztery młodziutkie postacie. Dziewczęta były roześmiane, z jasnymi warkoczami okalającymi ich wesołe buzie. Panowie zaś poważni, trzymali swoje partnerki „pod ręce”. Mężczyzna, o którym Truda mówiła Zygi, miał czarne, gęste włosy oraz ciemny garnitur z nieco przykrótkimi nogawkami od spodni. Julka z uśmiechem oddała zdjęcie Annie, mówiąc:
– To babcia Truda i jej mąż. Widziałam ich na portrecie ślubnym.
Truda była wstrząśnięta. Wzięła jeszcze raz fotografię do ręki i zaczęła jej ponownie się przypatrywać, mrucząc coś podnosem.
– Może i Franek, ale jakieś niewyraźne tozdjęcie.
– No, ale Wernera rozpoznałaś! – zawołała tryumfalnieAnna.
– Kto by go nie rozpoznał! – Truda roześmiała się. – Miał charakterystyczną urodę, jakdziewczyna.
Teraz albo nigdy – pomyślała Julka. Gwałtownie wstała z fotela, odstawiła kubek na stół i podeszła do Anny. Wzięła jeszcze raz zdjęcie ze stołu i patrząc na nie, zapytała odniechcenia:
– Ciociu, opowiedz o wujku Wernerze, o tym, jak się z nim poznałaś, co on wtedyrobił?
Anna lekko drgnęła, wyprostowała plecy. Uśmiechnęła się trochę sztucznie iodpowiedziała:
– Myślisz, że ja pamiętam, jak się z nim zapoznałam? To już tyle lattemu…
– Toż chyba pod koniec wojny się zapoznaliście! Zapomniałaś już, jakie krosty miałaś, a on, biedaczek, zakochał się w nich! – Truda, oburzona małym kłamstewkiem Anny, podniosłagłos.
Anna chrząknęła i znaczącym wzrokiem spojrzała na Julkę. Tak jakby chciała dać jej znać, żeby nie nalegała. Po chwili zaś utkwiła źrenice w jednym punkcie w kącie pokoju. Na przemian marszczyła czoło i mocniej zaciskała usta. Co chwilę na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech przecinany głęboką zmarszczką. Dało się zauważyć, że usilnie o czymś myśli, coś rozważa. Truda z Julką przyglądały się jej w milczeniu, żadna jednak nie miała zamiaru przerwać wspomnień. Julka cichutko wstała z fotela, na którym odpoczywała, z zamiarem dyskretnego opuszczenia salonu. Nie chcąc burzyć spokoju Anny, wymknęła się do kuchni, ale zanim tam dotarła, usłyszała głosstaruszki:
– No dobrze, Julka… Pokażę wamcoś.
Po chwili była z powrotem w salonie. Anna już nie siedziała, podniosła się z trudem z kanapy, chwilę postała w miejscu, rozmasowała sobie dolny odcinek kręgosłupa i podreptała do kredensu. Otworzyła finezyjnie zdobione drzwiczki w jego górnej części i chwilę przyglądała się całej zawartości wnętrza. Następnie wzięła w ręce małą, drewnianą skrzyneczkę i z namaszczeniem, jak ksiądz w kościele, przeniosła ją na stół. Postawiła szkatułkę na środku, zrobiła krok do tyłu i znów patrzyła na nią w skupieniu. Niewielkich rozmiarów kasetka była wykonana z ciemnego drewna, nie miała żadnych zdobień. Jedynym, co ją wyróżniało, była mała, srebrna kłódka starannie zapięta na metalowych okuciach.
Truda patrzyła w milczeniu na całe to przedstawienie, co chwilę zaciskając dłonie na trzymanej chusteczce. Anna tymczasem znów cofnęła się do kredensu, tym razem wyciągając niewielką szufladkę. Pogrzebała w niej, a następnie wydobyła malutki kluczyk, niewątpliwie pasujący do kłódki. Drżącymi rękoma wkładała go do pasującego otworu, aby już po kilku sekundach móc podnieść do góry ciemne wieczko. Oczom kobiet ukazał się jakiś przedmiot starannie zawinięty w szarą, miękką tkaninę.
– Co to jest, ciociu? – wyrwało sięJulce.
Anna, jakby obudzona z letargu, drgnęła, po czym delikatnie podniosła przedmiot do góry, a następnie położyła go na stole. Odsunęła na bok szkatułkę i misternym, niemal nabożnym ruchem wydobyła coś ze szmatki. Ich oczom ukazał się sporych rozmiarów bursztyn. Był w kształcie regularnego owalu, starannie wyszlifowany i wypolerowany. Pomimo braku naturalnego światła lśnił kolorem złocistego miodu i żółci, przechodząc w delikatny pomarańcz i czerwień.
– Co to jest? – zapytałaTruda.
Przed chwilą po cichu zbliżyła się do stołu i stała teraz nieruchomo, wpatrując się w medalion. Trzęsącymi się dłońmi podniosła go ku górze, po czym odwróciła się do okna, skąd docierało światło dnia. Bursztyn zapłonął ciepłym blaskiem zasklepionej żywicy.
– Cóż… – Annawestchnęła.
Delikatnie, ale stanowczo odebrała klejnot siostrze i zaczęła starannie owijać go w szmatkę. Dopóki nie zakończyła tej czynności, nie zamknęła na powrót medalionu w szkatułce, a tej nie schowała do kredensu, nie odezwała się ani jednym słowem.
– To było w styczniu czterdziestego piątego. Ty pierwsza – tu zwróciła się do siostry – zapoznałaś mojego męża. Przyniosłaś od niego małą buteleczkę bimbru, który matka podawała mi na zbicie gorączki. Nie pamiętam, żeby to pomogło, ale wierzyłyśmy, że tak. Później Werner zastrzelił tego parszywego sowieckiego żołnierza, który najpierw zabił nam krowy, mnie zranił, a później chciał… nas…
Umilkła, wspominając bolesne chwile sprzed siedemdziesięciulaty.
Twarz jej przecięła głęboka rysa, jakby momentalnie przybyło jej lat, a wspomnienia przybrały realistycznywymiar.
– Rana goiła się długo, paskudziła się, ropiała. Dziś pewnie doktor przepisałby jakiś antybiotyk, dał zastrzyk i po krzyku. Wtedy jednak długo gorączkowałam, byłam osłabiona. Musiałam leżeć pod pierzyną, matka zmieniała opatrunki na zranionym ramieniu, przykładała plastry cebuli, kazała pić gorącą wodę, bo nie miałyśmy kawy. Bałam się, że umrę. – Anna na chwilę podniosła głowę. – Nigdy wcześniej nie myślałam, że nam, dziewczętom, może się coś stać. Pogodziłam się ze śmiercią Helmuta i Georga, ale o nich zawsze myślałam, że walcząc, byli szczególnie narażeni na to, że mogą zginąć. Kiedy mrozy na kilka dni odpuściły, mój stan się poprawił, gorączka spadła, siły powoli zaczęły wracać. Wtedy coraz częściej myślałam o młodym żołnierzu, który uratował mi życie. Głowiłam się, jak mogłabym mu podziękować za to, co dla mnie zrobił, jednak nie miałam odwagi powiedzieć tego matce. Pewnego ranka postanowiłam, że wymknę się z domu i pójdę w stronę Kobułt, to może spotkam go w lesie. Wcale nie przyszło mi do głowy, że narażam się na niebezpieczeństwo zgwałcenia czy utraty życia. Byłam młoda i naiwna. Tego dnia wstałam wczesnym rankiem, kiedy matka jeszcze spała. Ubrałam się po cichutku w spodnie, założyłam stary kożuch ojca, na głowę naciągnęłam męską czapkę i wyszłam z domu. Myślałam, że strój uchroni mnie od zła i podłości całego ówczesnegoświata.
Na dworze zaczęło się rozwidniać. Śnieg pokrywał całą połać ziemi. Jego biel, czysta i lśniąca, aż do bólu oślepiaławzrok.
Tuż za naszym domem lekko rysowała się droga prowadząca doKobułt.
Cała była zasypana białym pyłem, który po tygodniach zalegania, zdążył przeistoczyć się w twardą, ubitą skorupę. Postanowiłam jak najprędzej dotrzeć do lasu, aby świerki ukryły mnie przed wzrokiem potencjalnegowroga.
Brnąc w śniegu, czułam strach, ale jednocześnie jakieś niezdrowe podniecenie. Byłam pewna, że spotkam gdzieś po drodze tego młodego żołnierza, tylko nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć. Kawał drogi od domu, w lesie, zobaczyłam przed sobą jakąś postać. Gwałtownie się zatrzymałam, nie mając pojęcia, co robić dalej. Postanowiłam schować się za choinki i obserwować postać. Z daleka nie widziałam, czy to był Werner, czy może ktoś inny. Stałam w ukryciu dobrych kilkanaście minut, ale nie mogłam dostrzec twarzy chłopaka. Żołnierz dreptał w miejscu, co chwilę chuchał w ręce, rozcierał je, uderzał się otwartymi dłońmi w ramiona. Wszystko wskazywało na to, że był sam. Czegoś pilnował. W tym momencie nie interesowało mnie, co niemiecki wojskowy robił w środku lasu tuż przed końcem wojny, czy czegoś pilnował, czy może ukrywał się. Nagle chłopak rozejrzał się dookoła, odczekał chwilę, a następnie trochę niezdecydowanie, a za sekundę już śmielej zaczął odrzucać złożone na duży stos świerkowe gałęzie. Myślałam, że są to poodcinane przez okolicznych chłopów konary drzew, które pozostały po wyrębie drzew. Nagle chłopak zniknął mi z oczu. Miałam wrażenie, że na chwilę odwróciłam wzrok, a on w tym czasie przemieścił się gdzieś dalej, ale niestety nigdzie go nie było. Zaniepokojona wysunęłam się trochę z mojej kryjówki, ale w dalszym ciągu nie widziałam żołnierza.
– Gdzie on jest? – mruczałam sama do siebie i coraz bardziej wychodziłam zza drzew. Wyobrażałam sobie, że nawet jak mnie zobaczy, to przecież już się znaliśmy i nic złego nie może się wydarzyć. Tymczasem chłopaka nigdzie nie było widać, ale za to moim oczom, w miejscu składowania świerkowych gałęzi, ukazała się duża, betonowa ściana z otworem. Nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Było to wejście do jakiegoś bunkra czy schronu. Niewiele myśląc, przestąpiłam jego próg. Zewsząd otoczyły mnie ciemności, tylko za plecami miałam jeszcze trochę dziennego światła wpadającego przez wrota. Idąc, zagłębiałam się coraz bardziej w mroku pomieszczenia. Szłam jakimś korytarzem, trzymając się ściany. Posuwałam się noga za nogą, bojąc się przewrócić, czy natknąć na jakąś większa przeszkodę. Światło dnia zostało gdzieś w tyle, a mnie zaczął ogarniać strach. Próbowałam dostrzec coś, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki, ale niestety nie mogłam zobaczyć nawet swoich własnych palców. Nagle gdzieś przede mną rozległ się jakiś hałas, jakby coś się przewróciło. Aż podskoczyłam do góry, tak się wystraszyłam. Zatrzymałam się, nie wiedząc, czy mam iść dalej, czy próbować wracać do wyjścia. Wydawało mi się, że korytarz prowadził cały czas prosto, nie rozgałęziając się, więc droga powrotna była oczywista. Znów usłyszałam hałas, ale tym razem dobiegał z całkiem bliskiej odległości. Postanowiłam iść dalej, chociaż moje serce uderzało tak mocno, że odnosiłam wrażenie, że za chwilę umrę na zawał. Zaczęłam w myślach liczyć do stu. Postanowiłam, że jak dojdę do setki i nie znajdę żołnierza, to natychmiast zawracam, jednakże doszłam zaledwie do siedemdziesięciu, gdy dostrzegłam błyskające słabo światełko gdzieś tam w oddali. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam trochę szybciej iść w tym kierunku. Blask coraz bardziej się do mnie zbliżał, a ja czułam, jak moje gardło zaczyna ściskać jakaś niewidzialna obręcz. Szłam i szłam, aż wreszcie dotarłam do celu. Stałam w progu jakiegoś dużego pomieszczenia wypełnionego po sufit dużymi, drewnianymi skrzyniami. Nikogo jednak nie zauważyłam, tylko na jednym z kufrów dostrzegłam niewielką naftową lampę rzucającą słabe światło na całe otoczenie. Tkwiłam nieporuszona na swoim miejscu, niezdecydowana, co dalej robić. Już chciałam podejść do pierwszej z brzegu skrzyni, żeby sprawdzić jej zawartość, ale nagle tuż przede mną, jak spod ziemi, wyrósł żołnierz. Ten, którego szukałam. Z wycelowanym we mnie karabinem i straszną wściekłością wymalowaną na twarzy.
– Co tutaj robisz?! – krzyknął.
W pomieszczeniu panował półmrok, ale nie przeszkodziło to mi, żeby zobaczyć jego nieprzytomne ze złości oczy.
– To ja – wymamrotałam, ściągając czapkę. Myślałam, że może w tym męskim przebraniu wziął mnie za kogoś innego.
– Widzę, że ty! Dlaczego mnie szpiegujesz?! Po co tu przylazłaś?! – wrzeszczał coraz bardziej, wciąż trzymając mnie na muszcekarabinu.
Moje nogi nagle stały się jak z waty, a w ustach poczułam gorycz. Nie spodziewałam się, że żołnierz tak mnie potraktuje. U nas w domu wydawał się być troskliwy i miły. Jak się okazało, że zostałam ranna, to pomógł matce opatrzyć moją ranę, później ukrył ciało zastrzelonego Ruska, uprzątnął ślady krwi na śniegu. A teraz stał przede mną w ataku szału, niemalże z pianą na ustach. Nagle pomyślałam sobie, że te skrzynie kryją w sobie jakąś tajemnicę, a on ma za zadanie jej strzec.
– Ja… obiecuję, że nikomu nie powiem o tej kryjówce – szeptałam coraz bardziej przerażona.
– Nie powiesz, bo cię zastrzelę – wycedził powoli i zrobił krok w moim kierunku. Cofnęłam się w panice, aż wpadłam na ścianę. Uderzyłam się boleśnie w tył głowy, pociemniało mi w oczach. Nagle od wejścia usłyszeliśmy odgłos nadjeżdżającego samochodu. Werner zamarł na swoim miejscu, nerwowo nasłuchując. Kiedy dotarły do nas odgłosy kroków, złapał mnie za poły kożucha i siłą zaczął ciągnąć w kąt pomieszczenia. Ciężkie, podkute buty były coraz bliżej, a ja nie miałam odwagi wydusić z siebie choćby jednego słowa. W głowie kłębiła mi się myśl, żeby się bronić, ale nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu ręką. Werner zdecydowanym ruchem otworzył jedną ze skrzyń i siłą mnie tam wepchnął, po czym po cichu zamknął wieko. Ze strachu aż się zsikałam. Siedziałam skulona, z wciśniętą w usta pięścią, bo bałam się, że zacznę łkać. Czułam ciepło moczu rozchodzące się po moich nogach i dreszcze przechodzące poplecach.
– Wszystko w porządku? – Usłyszałam przytłumiony głos dochodzący z pomieszczenia.
– Tak, Herr sturmbannführer3… – Nie usłyszałam jednak nazwiska. Domyśliłam się, że był to jakiś żołnierz wyższy stopniem od Wernera.
– Jutro przed świtem likwidujemy tę kryjówkę, maskujemy bunkier! Wokół coraz więcej Sowietów, w okolicznych wsiach sieją coraz większe spustoszenie!
– Tak jest! – Werner stuknął butami.
– Pamiętaj jednak, że jak komuś piśniesz słówko, co tutaj trzymamy, to wiesz, co z tobą zrobimy! Zresztą musimy na jakiś czas się ukryć, bo teraz nie uda się nam stąd uciec. – Głos żołnierza był zdecydowany i ostry.
– Tak jest!
– A teraz się zbieraj! Jedziemy stąd, wrócimy dopiero rano!
Znów stuknięcie podkutymi butami, a za chwilę usłyszałam oddalające się kroki. Poruszyłam się niepewnie w swojej kryjówce, w dalszym ciągu bojąc się hałasować. Jeszcze chwilę nasłuchiwałam, po czym ogarnęło mnie przerażenie. Uniosłam obie ręce do góry w nadziei, że podniosę wieko skrzyni, w której siedziałam. Rzeczywiście, pokrywa bez trudu dała się unieść. Zewsząd otaczały mnie ciemności i cisza. Nie mogłam uwierzyć w to, że zginę na sam koniec wojny, kiedy wszystkie lata zawieruchy dziejowej siedziałam sobie bezpiecznie przy ciepłym piecu, pod opiekuńczymi skrzydłami rodziców.
– Proszę pana… – zawołałam cicho. Nic, żadnego odzewu.
Co ja zrobię? – zaczęłam gorączkowo myśleć, ale byłam coraz bardziej przerażona. Wygramoliłam się jakoś z kufra, po omacku dotykając wszystkich otaczających mnie przedmiotów. Nie miałam pojęcia, w którą stronę mam skierować swe kroki, aby dotrzeć do wyjścia. Posuwałam się noga za nogą, co chwila uderzając w jakieś przeszkody. Pewnie były to skrzynie. Kiedy udało mi się wyjść z pomieszczenia, domyśliłam się, że znalazłam się na korytarzu prowadzącym do wyjścia.
Stałam niezdecydowana, nasłuchując kroków wracającego Wernera czy odgłosów nadjeżdżającego auta. Cisza. Nagle poczułam, że coś się ociera o moje nogi. Krzyknęłam głośno i natychmiast cofnęłam się przestraszona. Miałam nadzieję, że był to tylko szczur. Spocona ze strachu przylgnęłam do ściany. Bałam się ruszyć, żeby nie nastąpić na kolejnego gryzonia. Hodując zwierzęta gospodarskie, byliśmy przyzwyczajeni, że szczury i myszy po prostu są, ale nigdy nie musiałam się ich obawiać, aż do teraz.
Stałam dopóty, dopóki nie wrócił mi normalny oddech. Wtedy powoli zaczęłam przemieszczać się do przodu, co chwila dotykając wszystkiego w zasięgu rąk. Po jakimś czasie gdzieś przede mną dostrzegłam niewielki prześwit. Odetchnęłam z ulgą, bo chyba byłam przy wyjściu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy nie mogłam otworzyć metalowych drzwi. Pchałam je ile sił, wymacałam nawet klamkę, ale niestety – wrota ani drgnęły. Byłam w pułapce. Zaczęłam krzyczeć w nadziei, że może Werner pełni tę swoją służbę na zewnątrz, ale nic z tego. Zrezygnowana usiadłam na ziemi i rozpłakałam się. Było mi szkoda rodziców, że stracą jeszcze jedno ze swoich dzieci. Ale najbardziej byłam zła na siebie za to, że chciałam być taka szlachetna w stosunku do Wernera. Wyrzucałam sobie, że przecież matka ze sto razy dziękowała mu za pomoc. Ale ja chciałam być lepsza. W całym moim prawie osiemnastoletnim życiu nie miałam okazji być sam na sam z chłopakiem. A on spodobał mi się. Wydawało mi się, że patrzył na mnie jakimś znaczącym wzrokiem, z zainteresowaniem. Ależ się myliłam.
Zmęczona płaczem, zmarznięta i przerażona chyba musiałam usnąć. Obudziłam się po jakimś czasie, ale nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu w szparze widziałam blady prześwit, jednak nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Było mi zimno, chciałam pić. Nie zanosiło się jednak na rychłe uwolnienie. Postanowiłam w końcu, że wrócę do pomieszczenia ze skrzyniami. Tam było przynajmniej cieplej. Znów pokonywałam tę samą drogę po ciemku, aż wreszcie dotarłam do celu. Przycupnęłam gdzieś w kącie skulona. Wciąż miałam wyostrzone zmysły. Najbardziej bałam się szczurów. Cały czas czułam, że biegały dookoła. Pewnie gdybym je widziała, to nie zrobiłyby na mnie żadnego wrażenia, ale po ciemku wyobrażałam sobie różne rzeczy.
Nie wiem, ile czasu tam spędziłam. Przysypiałam, płakałam, krzyczałam, a nawet śpiewałam, żeby dodać sobie odwagi. W końcu usłyszałam szybkie kroki podkutych butów. Poderwałam się na równe nogi i czekałam. Najpierw jednak przeżegnałam się, myśląc, że to są moje ostatnie minuty życia.
– Ej, ty, jesteś? – Usłyszałam głosWernera.
Po chwili stanął przede mną, dzierżąc w rękach lampęnaftową.
Nie zastanawiając się długo, zwinęłam prawą dłoń w pięść i z całej siły uderzyłam go wtwarz.
Zaskoczony ciosem zachwiał się, ale natychmiast złapał równowagę. Ja tymczasem, wyjąc z bólu, wyminęłam go i zaczęłam na oślep biec przed siebie. Byle szybciej móc wydostać się z tej parszywej pułapki. Biegłam, obijając się o ściany. Werner nie od razu ruszył w pościg. Dopiero po chwili usłyszałam jego ciężkie buty, ale najpierw wszędzie rozbłysło światło. Za moment leżałam na ziemi, przygnieciona jego masywną sylwetką. Przez chwilę próbowałam z nim walczyć. Wierzgałam nogami w nadziei, że zrzucę go z siebie, drapałam i gryzłam. On jednak zdecydowanym ruchem przycisnął moje dłonie do ziemi i dopiero wtedy popatrzył na mnie. Dyszał ciężko, ale już nie wyczuwałam żadnej agresji. Spojrzał mi w oczy.
– Uspokoisz się, czy mam cię związać? – zapytał.
– A nie zabijesz mnie? – odpowiedziałam pytaniem. Mój ton był trochę zaczepny. Przestałam się go bać. Byłam pewna, że jestem bezpieczna.
Odsunął się ode mnie, podał rękę, żebym wstała. W świetle lampy na jego policzku zobaczyłam czerwony ślad po uderzeniu. Zrobiło mi się wstyd, że go tak potraktowałam.
– Przepraszam – wyjąkałam, dotykając jegotwarzy.
Cofnął się z gwałtownym syknięciem. Bolało.
– W porządku – mruknął. – Z tobą wszystkodobrze?
Kiwnęłam głową. Chciałam go wyminąć i wyjść na zewnątrz. Nie wiedziałam, czy jeszcze jest dzień, czy już może noc. Matka na pewno szalała z niepokoju. Werner jednak zagrodził midrogę.
– Posłuchaj, zapomnij o tym, co tu zobaczyłaś i usłyszałaś. Oboje możemy zginąć… więc jeśli ci życie miłe, to idź do domu i niczego nie opowiadaj.
Patrzył mi w oczy, jednocześnie unosząc palcami moją brodę. Miał miękkie, delikatne dłonie.
– Już wcześniej ci to obiecałam i oczywiście słowa dotrzymam – burknęłam. Chciałam jak najprędzej iść do domu. Czułam od siebie zapach moczu i trochę się tego wstydziłam. Wyszliśmy z bunkra. Na zewnątrz już zmierzchało. Przeraziłam się, że matka na pewno umiera z nerwów. Nie było mnie w domu od dobrych dziesięciu godzin.
– Do widzenia – powiedziałam i swe kroki natychmiast skierowałam w stronę domu. Werner jednak położył mi rękę naramieniu.
– Posłuchaj, Anno… – Spojrzałam na niego zdziwiona, że zapamiętał moje imię. – Czy mógłbym się u was na jakiś czas zatrzymać? Dopóki Sowieci nie opuszczą tych okolic? Zapytaszmatkę?
– Zapytam – odparłam i szybko pobiegłam przez las. Nie odwracałam się, ale wiedziałam, że stoi i patrzy za mną.
Anna podniosła się ze swego miejsca i podeszła do okna. Wpatrywała się bez słowa w pochmurny poranek. Ciszę przerwała Truda. Siedziała w fotelu z wypiekami na twarzy. Widać, że historia wywarła na niej duże wrażenie.
– Nie powiedziałaś, skąd masz tenbursztyn.
Anna powoli odwróciła głowę, uśmiechnęła się trochęsmutno.
– Pamiętasz, Trudi, że Werner wprowadził się do nas. Matka trochę oponowała, bo nie spodobał się jej ten pomysł. To wtedy… coś między nami zaiskrzyło. Później… dużo później dostałam od niego ten medalion zamiast pierścionka iobrączki.
3Stopień wojskowy w TrzeciejRzeszy.
ROZDZIAŁ 5
Barwiny, obecnie
Przez całą drogę do Barwin nie odezwały się do siebie ani razu. Były zmęczone i znużone po podróży. Julka musiała koncentrować się na drodze, kiedy jechały przez las. Kilkakrotnie gwałtownie hamowała, gdyż w rowie kręciły się sarny, gotowe w każdej chwili do skoku wprost pod nadjeżdżające auto. Listopadowy zmierzch już dawno zapadł, siąpił deszcz, było wilgotno i nieprzyjemnie.
Truda dzielnie zniosła podróżsamolotem.
Powiedziała Julce, że gdyby musiała, to pojechałaby do siostry autobusem albo pociągiem, byle tylko mogła znów się z nią spotkać. Maksymalnie wykorzystały dany im czas. Rozmawiały, wspominały, śmiały się jak dawniej. Tylko pożegnanie było smutne. I choć przyrzekły sobie, że najdalej za kilka miesięcy Anna przyjedzie do Barwin, to nie mogły mieć co do tego pewności. Czas, którego miały coraz mniej, był dla nich przeszkodą, właściwie chyba jedyną.
Julka zatrzymała auto przed domem Trudy. Pomogła staruszce wysiąść, zabrała jej bagaż i razem udały się do mieszkania.
– Ciepło. – Truda ucieszyłasię.
W swojej własnej kuchni poczuła się pewniej. Rozejrzała się dookoła, jakby w nadziei, że coś tu uległo zmianie. Rzeczywiście, kilka tygodni temu Sierściuch pomalował ściany, a Julka zawiesiła nowe firanki. Trochę inaczej, ale wciąż była to ta sama klimatyczna kuchnia, która urzekła Julkę, kiedy ją zobaczyła po raz pierwszy.
– Krzysztof napalił – mówiła Julka, pomagając babce rozebrać się. – Podstawił nam samochód na lotnisko, bo sam miał jechać na spotkanie z klientem. Mam nadzieję, że już jest w domu.
Mówiąc dom, Julka miała na myśli swój mały domek w lesie. Tak bardzo go pokochała, że nie wyobrażała sobie mieszkania w innym miejscu. Przyzwyczaiła się do odgłosów przyrody, które zewsząd ją otaczały. Do szumu drzew i świergotu ptaków. Przestała się już nawet obawiać jeleni, które częstowały się w jej sadzie opadłymi jesienią jabłkami.
– Babciu, to ja jadę, poradzisz sobie? – zapytała Trudę.
– Jedź, odpocznij. – Babka machnęła ręką. Też chciała się położyć do łóżka, bo oczy same jej się zamykały.
Podjeżdżając pod dom, Julka spodziewała się, że zobaczy w oknach światła. Tymczasem budynek tonął w ciemnościach, a w kominku nie płonął ogień.
– O co chodzi?! – mruczałapoirytowana.
Sądziła, że w pomieszczeniach będzie ciepło, a na stole zastanie kolację i płonące świece. Głośnym szczekaniem przywitał ją Ogryzek, a Burek wpadł w ostatniej chwili do mieszkania, zanim zdążyła zamknąć drzwi. Trzęsąc się z zimna, włożyła kilka drzazg sosnowych do paleniska, podpaliła je i czekając, aż zajmą się ogniem, zadzwoniła do Krzysztofa. Niestety po drugiej stronie nikt nie odebrał. Rozczarowana zrobiła sobie herbatę i siedząc blisko ognia, próbowała jeszcze kilkakrotnie nawiązać połączenie z Krzyśkiem. Dalej nie odbierał. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Wskazywał dwudziestą drugą trzydzieści. Zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością narzeczonego postanowiła pojechać do Elzy. Tam Krzysztof w dalszym ciągu miał swoje mieszkanie, może coś go zatrzymało. Naciągnęła na siebie kurtkę i wyruszyła w nadziei, że zaraz wszystko się wyjaśni.
Rzeczywiście, po kilku minutach miała się dowiedzieć, co się stało. We wszystkich oknach domu świeciło się światło. Na podjeździe stały dwa auta. Jedno z nich należało do Krzysztofa. Zaniepokojona, że może Elza zachorowała, bez pukania wpadła do mieszkania.
– Krzysztof! – zawołała, po czym stanęła jakwryta.
Siedział na kanapie. Ubrany w ciemne dżinsy i szary T-shirt. Obok niego, blisko, zbyt blisko, siedziała kobieta. Jej twarz wydała się Julce znajoma. Była wysoka i szczupła. Miała krótkie, ciemne włosy, wargi zaś mocno podkreślone czerwoną pomadką. Ubrana w granatową, krótką sukienkę. Zmieszany poderwał się na równe nogi.
– Julka! Już jesteś! – zawołał nienaturalnym głosem.
Julka poczuła, jak w jej głowie tworzy się gwałtowna pustka, a krew zalewa wszystkie żywe komórki. Stojąc w progu, nie była zdolna zrobić kroku do przodu. Nogi miała jak z drewna.
– Bardzo przepraszam, pójdę już – wymamrotała tak cicho, że nikt z obecnych w pokoju jej nieusłyszał.
Krzysiek podbiegł do niej w dwóch susach. Wziął ją zarękę.
– Pamiętasz Agatę? – zapytał cicho. – Jechała z Biskupca i postanowiła odwiedzić Elzę.
No tak, to była Agata, była żona Krzysztofa. Julka przypomniała sobie jej agresywne zachowanie w restauracji, gdzie spotkały się po raz pierwszy. Jej działanie wtedy ograniczyło się do zupełnego ignorowania postaci Julki. Tak rozmawiała z Krzysztofem, jakby Julki nie było. Powietrze.
– A gdzie jest Elza? – zapytała ze złością.
Krzysztof nie zdążył jej odpowiedzieć, gdyż Agata podniosła się z kanapy.
– Babcia Krzysztofa była zmęczona i postanowiła się położyć – zaświergotała. – Już z godzinę, jak poszła do siebie. A nam się tak dobrze rozmawiało, że nie zauważyliśmy, że to jużdziesiąta.
Podeszła tanecznym krokiem do Julki i teatralnym gestem podała jej rękę. Julka poczuła od niej mocny zapachperfum.
– Witam panią – rzuciła w próżnię, nie patrząc na kobietę. – Poznałyśmy się chybajuż?
Julka uścisnęła jej dłoń, mając wrażenie, że dotyka zimnej, martwej ryby.
– Pamiętam – wymamrotała, czując coraz większą złość. – W restauracji w Szczytnie. A godzina zaraz będziejedenasta.
Krzysztof wziął ją za rękę i delikatnie pociągnął w stronę kanapy.
– Przepraszam cię, kochanie, miałem rozpalić w kominku, zrobić coś do jedzenia, ale nie zdążyłem – tłumaczył się zmieszany. – Jak Truda? Wszystko dobrze?
W tym momencie wtrąciła się Agata. Przemówiła głosem słodkim jakmiód:
– Będę się zbierać, trochę się zasiedziałam, a przede mną kawał drogi do Olsztyna.
Podniosła z kanapy torebkę, zaczęła zakładać płaszcz. Cały czas jednak nie spuszczała Krzysztofa z oczu, przymilnie się do niego uśmiechając.
– Odprowadzę cię – powiedział uprzejmie, wciąż jednak będącspiętym.
Nie patrzył na Julkę. Ona w dalszym ciągu stała w progu, splatając na piersiach ręce. Miała nadzieję, że w tej pozie nikt nie zauważy, jak drżą.
– Och, dziękuję, nie trzeba, przecież dobrze znam ten dom! – zaświergotałaAgata.
Dopięła ostatnie guziki czarnego płaszcza, po czym cmoknąwszy Krzysztofa w policzek, wyfrunęła z pomieszczenia, rzucając jeszcze w stronę Julki zdawkowe „do zobaczenia”.
Zostalisami.
Nastała niezręczna cisza, przerwana po jakimś czasie odgłosem odjeżdżającego auta. Krzysztof, patrząc wzrokiem zbitego psa, bez słowa przygarnął Julkę do siebie. Ta jednak odepchnęła go ze złością.
– Jak mogłeś! – rzuciławściekła.
Postanowiła dać upust swojemu rozgoryczeniu. Energicznie podbiegła do kanapy i na niejusiadła.
– Może opowiesz mi o tej wizycie! – warknęła. – Chyba że o czymś nie wiem i już nie potrzebujesz niczegomówić!
Krzysztof bez słowa zamknął drzwi i po chwili usiadł obok niej. Byłzmartwiony.
– Julka, posłuchaj… – Westchnął. – To nie tak, jakmyślisz.
Ostatnie słowa jeszcze bardziej rozzłościły Julkę. Pamiętała je dobrze, kiedy wypływały z ust jej byłego męża. Artur wtedy też mówił, że to nie tak, że to nie jest zwykły romans, bo on się zakochał i nie może żyć bez tej kobiety. To nie było tak, jakmyślała…
– Cóż, jeśli nie tak, jak myślę, to chyba nie mam czego tutaj szukać – powiedziała, patrząc mu głęboko woczy.
Nie chciała się łudzić. On tymczasem mocno przytrzymał jej ręce, nie pozwalając wstać z kanapy.
– Nigdzie cię nie puszczę – rzekł zdecydowanym głosem. – Niczego złego nie zrobiłem, więc nie mogę czuć się winnym. Uwierz, że Agata zajechała tu, wracając z Biskupca. Wracała z jakiegoś spotkania. Zobaczyła palące się światła i postanowiła nas odwiedzić.
– Krzysztof… – szepnęła. – Trudno mi uwierzyć w to, co mówisz, po tymjak…
– Wiem – powiedział. – Ale postaraj się, a ja nie chcę na siłę niczego udowadniać. Po prostu nie chcę. Tak jak ty mówiłaś, że ja mam ufać tobie, tak ty musisz mi zaufać.
Spuściła głowę, zawstydzona swoim wybuchem.
– Masz rację, bardzo przepraszam – wyszeptała. – Zmartwiłam się, że nie ma cię u mnie, dzwoniłam, a ty nie odbierałeś. Dlatego przyjechałam.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Tym razem nie opierała się, pozwalając spleść się ich ciałom w miłosnym uścisku. Znów poczuła się bezpiecznie i dobrze. Siedzieli objęci, nawzajem wdychając swój zapach. Pierwsza oderwała sięJulka:
– Co słychać? Jak Elza? Zdrowa?
– Wszystko dobrze. Bierze tabletki, bada regularnie ciśnienie, ma dobry humor. Czeka na was – dodał, całując ją po włosach.
– To dobrze. Truda zmęczona, ale zadowolona. Położyła się do łóżka od razu po powrocie. A ja mam dla was prezenty – dokończyła prawieudobruchana.
Wtulona w muskularną postać Krzysztofa czuła się bardzo bezpiecznie.
– Lubię prezenty – wymruczał jej do ucha Krzysztof.
ROZDZIAŁ 6
Dymer, styczeń 1945
Tymczasem tysiąc kilometrów dalej, w Hamburgu, Anna siedziała w fotelu, wpatrując się w płonący w kominku ogień. W dłoniach obracała bursztynowy medalion, delikatnie pieszcząc palcami jego gładką powierzchnię. Od kilku lat był w jej posiadaniu, a jego widok wciąż przypominał trudne i dramatyczne chwile w życiu.
Jak przez mgłę pamiętała swój powrót do domu po opuszczeniu bunkra. Całą drogę biegła, mając nadzieję, że po drodze nie spotka ani Sowietów, ani Niemców. Serce biło jej jak szalone, nie wiedziała, co ma powiedzieć matce, jak się wytłumaczyć ze swojej całodziennej nieobecności w domu. Księżyc świecił jasno na niebie, a mróz znów przybrał na sile. Czuła, że całe ciało ma zmarznięte jak sopel lodu. Mokre od moczu spodnie zrobiły się sztywne, raniąc jej uda. Zdyszana wpadła na podwórze i zatrzymała się tuż pod drzwiami domu. Przystawiła ucho i próbowała usłyszeć, co się za nimi dzieje. Dobiegła ją jednak cisza. Po cichutku nacisnęła klamkę i weszła do izby. Na kuchennym stole stała mała lampa naftowa, rzucająca dookoła słabe światło. W oknie zawieszony był stary, wełniany pled, który miał chronić pomieszczenie przed ubytkiem ciepła, a