Tamte czasy. Raport z teraźniejszości - Martín Caparrós - ebook

Tamte czasy. Raport z teraźniejszości ebook

Caparros Martín

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jak naszą teraźniejszość opiszą historycy za sto lat?

„Martín Caparrós buduje, pomiędzy esejem a kroniką, ambitny fresk o naszym społeczeństwie, w którym ostrzega przed zawaleniem się filarów podtrzymujących zachodnią cywilizację”

„El Mundo”

„Przekroczyli właśnie 8 miliardów i przestraszyli się: uznali, że jest ich za dużo. Postanowili więc przeliczyć się dokładnie – jakby to miało cokolwiek zmienić” – tak zaczyna się nowa książka Martína Caparrósa Tamte czasy. Osiadły w Europie argentyński pisarz i dziennikarz, autor monumentalnych reportaży Głód i Ñameryka, proponuje niezwykły eksperyment myślowy: historię trzeciej dekady XXI wieku pisze tu historyk – a właściwie historyczka – z przyszłości. Dzięki temu zyskujemy jedyny w swoim rodzaju dystans do wydarzeń i problemów, które na co dzień towarzyszą dziś ludzkości.

W kolejnych rozdziałach Caparrós porusza kwestie eksplozji demograficznej, zmian w społeczeństwie, relacjach, rodzinie i sytuacji kobiet, analizuje nowe formy pracy i pojawienie się sztucznej inteligencji, opisuje siłę wielkich korporacji cyfrowych i ich wpływ na nasze życie, wzrost znaczenia Azji, nową broń i nieprzemijające religie.

Martín Caparrós jest wybitnym obserwatorem, a jego wyraziste poglądy łączą się w tej opowieści z twardymi danymi. Tamte czasy to wnikliwy i zajmujący raport dotyczący teraźniejszości widzianej z perspektywy jutra.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 601

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: El mundo en­ton­ces
Opieka re­dak­cyjna: AN­DRZEJ STAŃ­CZYK
Re­dak­cja: ANNA RUD­NICKA
Ko­rekta: JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, BAR­BARA GÓR­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Mar­tín Ca­par­rós, 2023 Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment of Ca­sa­no­vas & Lynch Li­te­rary Agency S.L., Spain and Book/Lab Li­te­rary Agency, Po­land © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Marta Sza­frań­ska-Brandt © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08729-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

ŚWIAT ZA­PEŁ­NIONY

Roz­dział, w któ­rym jest mowa o tym, jak świat do­szedł do swo­ich 8 mi­liar­dów i po­czuł strach

Prze­kro­czyli wła­śnie 8 mi­liar­dów i prze­stra­szyli się: uznali, że jest ich za dużo. Po­sta­no­wili więc prze­li­czyć się do­kład­nie – jakby to miało co­kol­wiek zmie­nić. W pry­mi­tyw­nych sie­ciach tam­tych lat wir­tu­alne licz­niki po­ka­zy­wały zmie­nia­jący się bez prze­rwy za­pis. Za­cho­wały się re­je­stry. Na przy­kład 29 maja 2023 roku o go­dzi­nie 10.04 czasu za­chod­nio­eu­ro­pej­skiego było na świe­cie 8 036 418 867 istot ludz­kich. Jak to po­twier­dzić? Kto to wie? Liczby miały wów­czas cha­rak­ter ma­giczny. Wielu wie­rzyło świę­cie owym ide­ogra­mom po­cho­dze­nia in­dyj­skiego, a im były do­kład­niej­sze, tym więk­sze bu­dziły za­ufa­nie. Wy­nik 8 036 418 867 wy­da­wał się bar­dziej wia­ry­godny – na­wet je­śli zde­cy­do­wa­nie mniej praw­do­po­dobny – niż wy­nik po­dany w przy­bli­że­niu. Świa­domi tego tech­no­kraci pod­pie­rali się licz­bami po­da­wa­nymi z do­kład­no­ścią do kilku miejsc po prze­cinku.

Dzięki tego typu za­bie­gom świat lat dwu­dzie­stych XXI wieku mógł się szczy­cić swoim po­stę­pem tech­nicz­nym. Był za­fa­scy­no­wany teo­re­tyczną moż­li­wo­ścią zy­ska­nia wie­dzy na wła­sny te­mat. Jed­nak wła­ści­wie sie­bie nie znał. Nie z po­wodu obiek­tyw­nej trud­no­ści, lecz dla­tego, że lu­dziom na tym nie za­le­żało. Nie­któ­rzy au­to­rzy uwa­żają za naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną ce­chę tam­tych cza­sów to, że ni­gdy wcze­śniej tak wiele in­for­ma­cji nie współ­ist­niało z tak wielką igno­ran­cją.

Z pew­no­ścią na­rzę­dzia ob­ser­wa­cji i po­zna­nia świata były licz­niej­sze i sku­tecz­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Sieci ko­mu­ni­ka­cji, mimo że pry­mi­tywne, po­zwa­lały zo­ba­czyć – tylko zo­ba­czyć, bo nie wy­czuć do­ty­kiem czy wę­chem – do­wolny za­ką­tek świata bez od­ry­wa­nia wzroku od ekranu mo­ni­tora, a ogromne ilo­ści da­nych otwie­rały się bez­po­śred­nio przed każ­dym, kto ich po­trze­bo­wał. Wy­glą­dało to tak, jakby świa­do­mość, że ja­kaś in­for­ma­cja jest do­stępna, ujaw­niała w lu­dziach chęć szu­ka­nia jej i zdo­by­wa­nia, w każ­dym ra­zie ro­bie­nia z niej użytku. Wszyst­kie te uła­twie­nia słu­żyły także roz­rywce – w sen­sie ode­rwa­nia się: więk­szość lu­dzi wy­ko­rzy­sty­wała in­for­ma­cje nie po to, aby po­znać i zro­zu­mieć świat, ale żeby o nim za­po­mnieć. Mo­del spo­łe­czeń­stwa spek­ta­klu, utrzy­mu­jący się już od po­nad pół­wie­cza, miał się jak naj­le­piej.

O go­dzi­nie 17.26 wspo­mnia­nego dnia liczba wy­nio­sła 8 036 714 867, po­nie­waż me­toda pro­wa­dze­nia ra­chunku od­zna­czała się bar­dzo po­żą­daną ce­chą: bra­kiem pre­cy­zji. Z se­kundy na se­kundę po­ka­zy­wany wy­nik był co­raz wyż­szy. Nie spo­sób było go usta­lić i okre­ślić. Prze­sta­wał być ak­tu­alny w mo­men­cie, w któ­rym się ob­ja­wiał. Ra­chuba ta od­zwier­cie­dlała do­mi­nu­jące u więk­szo­ści lu­dzi po­czu­cie nie­po­koju – wra­że­nie, że świat nie­ustan­nie wy­myka się z rąk. Jak po­twier­dzają liczne świa­dec­twa epoki, nikt się nie czuł bez­piecz­nie. Spo­łe­czeń­stwo spek­ta­klu było przede wszyst­kim i po­nad wszystko cy­wi­li­za­cją stra­chu.

Lu­dzie bali się nie­mal wszyst­kiego. Głów­nie zaś prze­lud­nie­nia – widma świata, który wo­bec nad­miaru istot ludz­kich nie na­daje się do ży­cia. Nie pierw­szy raz po­ja­wiało się ta­kie po­czu­cie za­gro­że­nia. Wi­zja po­wra­cała, od­kąd pod ko­niec XVIII wieku roz­to­czył ją wie­lebny Tho­mas Ro­bert Mal­thus. Osła­wiona „bomba de­mo­gra­ficzna” ni­gdy nie wy­bu­chła. U pod­stawy teo­rii le­żał kla­syczny błąd: oba­wiano się o eko­sys­tem w ob­li­czu prze­wi­dy­wa­nych za­gro­żeń, a nie znano no­wych, nie­moż­li­wych do wy­obra­że­nia na­rzę­dzi mie­rze­nia się z tą przy­szło­ścią.

Z pew­no­ścią jed­nak lu­dzi było dużo. W każ­dym ra­zie znacz­nie wię­cej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Ga­tu­nek ten roz­wi­jał się zna­ko­mi­cie.

Strach – tak, to z pew­no­ścią strach – nie po­zwa­lał za­uwa­żyć wy­jąt­ko­wego po­śród roz­ma­itych ga­tun­ków osią­gnię­cia: oto pla­neta Zie­mia, która sto lat wcze­śniej le­d­wie po­tra­fiła za­pew­nić byt (marny ską­d­inąd) mi­liar­dowi istot ludz­kich do­ży­wa­ją­cych prze­cięt­nie trzy­dzie­stego pią­tego roku ży­cia, te­raz utrzy­my­wała – jako tako, ale znacz­nie le­piej – 8 mi­liar­dów lu­dzi osią­ga­ją­cych zwy­kle wiek dwa razy dłuż­szy.

Je­śli od­jąć 26 mi­lio­nów lu­dzi, któ­rzy zmarli w ciągu pierw­szych pię­ciu mie­sięcy roku 2023, od 53 mi­lio­nów, któ­rzy w tym sa­mym cza­sie przy­szli na świat, oka­zy­wało się, że 29 paź­dzier­nika było na Ziemi o 27 mi­lio­nów lu­dzi wię­cej niż 1 stycz­nia. Pro­gre­sja ro­biła wra­że­nie, trzeba przy­znać.

Ni­gdy nie za­ob­ser­wo­wano rów­nie in­ten­syw­nego roz­mna­ża­nia. Nie znamy in­nego ga­tunku, który by przy tych sa­mych środ­kach w tak krót­kim cza­sie rów­nie gwał­tow­nie się roz­ple­nił na da­nym ob­sza­rze. Choć z pew­no­ścią roz­wój spo­łecz­no­ści ka­ra­lu­chów czy my­szy ni­gdy nie zo­stał prze­ba­dany z uwagą, na jaką być może za­słu­gi­wał. Prawdą jest też, że re­zul­tat tego roz­ple­nie­nia wzbu­dzał w czło­wieku prze­ra­że­nie.

(Ów­cze­śni ba­da­cze twier­dzili, że z sumy lat prze­ży­tych przez po­szcze­gólne osoby od po­czątku ludz­ko­ści – czyli tak zwa­nego do­świad­cze­nia ludz­kiego – po­nad 15 pro­cent do­ty­czyło osób ży­ją­cych w tam­tej epoce. Taki był cię­żar wzro­stu de­mo­gra­ficz­nego. In­nymi słowy: szó­stą część wszyst­kiego, co prze­żył czło­wiek od po­czątku cza­sów, prze­żył w tam­tym okre­sie. Ob­ra­zuje to rów­nież zło­żo­ność świata, który za­mie­rzam opi­sać).

Owe 8 mi­liar­dów lu­dzi było roz­miesz­czo­nych na Ziemi w spo­sób dość przy­pad­kowy, jak wszystko. Wcze­śniej roz­kład ten za­wsze za­le­żał wy­łącz­nie od ukształ­to­wa­nia po­wierzchni oraz kli­matu. W tam­tych cza­sach już nie. Na po­czątku XXI wieku dawne ogra­ni­cze­nia na­tu­ralne wy­stę­po­wały je­dy­nie w re­gio­nach pod wzglę­dem kli­matu eks­tre­mal­nych: na bie­gu­nach, pu­sty­niach, naj­wyż­szych szczy­tach. Je­śli cho­dzi o po­zo­stały ob­szar, sze­reg wy­na­laz­ków umoż­li­wiło za­lud­nie­nie te­ry­to­riów wcze­śniej nie­za­miesz­ka­łych. (Do­bry przy­kład sta­nowi kli­ma­ty­za­cja – sys­tem da­jący po­czu­cie chłodu, który jako przy­pad­kowe od­kry­cie do­ko­nane pod­czas pracy nad kon­struk­cją su­szarki upo­wszech­nił się w dru­giej po­ło­wie XX wieku. Po­zwo­lił on czło­wie­kowi roz­sze­rzyć ob­szar moż­liwy do za­miesz­ka­nia o miej­sca nie­przy­ja­zne ze względu na upał. Wiele spo­śród naj­więk­szych wów­czas sku­pisk ludz­kich po­wstało na ob­sza­rach do tam­tej pory nie­mal bez­lud­nych).

Jed­nak w dal­szym ciągu ist­niały re­jony świata, w któ­rych lud­ność kon­cen­tro­wała się bez umiaru i bar­dzo nie­rów­no­mier­nie. Po­nad po­łowa – 4,2 mi­liarda – zaj­mo­wała ob­szar sta­no­wiący jedną ósmą po­wierzchni pla­nety, 18 mi­lio­nów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych na po­łu­dnio­wym wscho­dzie Azji. Le­żały tam ta­kie pań­stwa jak In­die i Chiny, ale także Pa­ki­stan, Ban­gla­desz, Ja­po­nia, obie Ko­ree, Wiet­nam, Taj­lan­dia, Mjanma, In­do­ne­zja, Fi­li­piny tu­dzież pięć mniej­szych. W tej czę­ści świata kształ­to­wał się wów­czas ko­lejny ośro­dek glo­bal­nej wła­dzy. Po przy­go­dach ko­lo­nia­li­zmu w wieku XIX i śmia­łych po­czy­na­niach so­cja­li­zmu w wieku XX ob­szary te na­bie­rały zna­cze­nia, prze­obra­ża­jąc się w cen­trum świata. Po­wo­dów było wiele – de­mo­gra­fia to tylko je­den z nich – przy czym miesz­kańcy kra­jów sta­no­wią­cych cen­trum świata we wcze­śniej­szych wie­kach nie do końca so­bie tę zmianę uświa­da­miali. Nie ak­cep­to­wali, można po­wie­dzieć, końca epoki Za­chodu.

Lud­ność była róż­nie roz­miesz­czona na kon­ty­nen­tach. Kon­ty­nent na­dal po­zo­sta­wał jed­nostką po­działu geo­gra­ficz­nego, którą naj­czę­ściej po­słu­gi­wali się spe­cja­li­ści. Utrzy­my­wało się złudne prze­ko­na­nie, że gra­nice wy­ty­czone przez pewne uwa­run­ko­wa­nia prze­strzenne – ta­kie jak oce­any czy łań­cu­chy gór­skie – mogą po­móc w okre­śle­niu i zro­zu­mie­niu spraw pla­nety.

Kon­ty­nenty oczy­wi­ście ogrom­nie się mię­dzy sobą róż­niły, nie­mniej sta­no­wią bazę do za­ry­so­wa­nia ogól­nego sche­matu ów­cze­snego świata. Może się to wy­dać nudne, ale trzeba ów sche­mat przy­wo­łać. Te­raz, kiedy geo­gra­fia stała się mniej istotną sferą rze­czy­wi­sto­ści wir­tu­al­nej, trudno nam so­bie wy­obra­zić, jak de­cy­du­jące zna­cze­nie miało wów­czas roz­róż­nie­nie na te od­rębne ob­szary Ziemi.

Naj­więk­szy z nich, Azja, za­czy­nał już być po­strze­gany jako kon­ty­nent przy­szło­ści. Azja zaj­mo­wała 44 mi­liony ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, nie­spełna trze­cią część sta­łego lądu, ale żyła tam po­nad po­łowa miesz­kań­ców pla­nety – 4,5 mi­liarda lu­dzi o roz­ma­itym wy­glą­dzie i re­pre­zen­tu­ją­cych różne rasy, wię­cej niż sto osób na ki­lo­metr kwa­dra­towy. Wspo­mnie­li­śmy już, że w re­jo­nie po­łu­dniowo-wschod­nim kon­ty­nentu za­czy­nał się kształ­to­wać ośro­dek świa­to­wej wła­dzy. A jed­no­cze­śnie na tym sa­mym kon­ty­nen­cie utrzy­my­wały się prze­strze­nie naj­okrut­niej­szej nę­dzy i prze­mocy – w jed­nych kra­jach to­czyła się wojna, w in­nych pa­no­wał głód. In­die roz­róż­niały u sie­bie strefę co­raz więk­szej za­moż­no­ści, na wscho­dzie, i tę bę­dącą sie­dli­skiem za­mętu i ubó­stwa, na za­cho­dzie.

Dru­gim naj­gę­ściej za­lud­nio­nym kon­ty­nen­tem była Afryka: 1,3 mi­liarda lu­dzi na 30 mi­lio­nach ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, czter­dzie­ści osób na ki­lo­metr. Po­pu­la­cja miała tam prze­strzeń, żeby wzra­stać, i wzra­stała nie­ustan­nie. Przy­rost na­tu­ralny był naj­wyż­szy na świe­cie, choć re­jon na­le­żał do naj­uboż­szych i naj­bar­dziej za­nie­dba­nych. Po­sia­dał jed­nak po­ten­cjał da­jący szansę na po­prawę sy­tu­acji. Jego bo­gac­twa na­tu­ralne – grunty rolne, su­rowce, wiatr, woda – wy­da­wały się nie­wy­czer­pane, przede wszyst­kim dla­tego, że do­piero roz­po­czy­nała się ich eks­plo­ata­cja. Lud­ność była w więk­szo­ści czarna. Cha­rak­te­ry­styczna jed­no­li­tość ra­sowa da­wała po­zory – za­wsze tylko po­zory – jed­no­ści, jaką nie od­zna­czały się po­zo­stałe kon­ty­nenty.

Eu­ropa, trzy razy mniej­sza, obej­mu­jąca 10 mi­lio­nów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, po­zo­sta­wała wciąż, po wielu wie­kach, ob­sza­rem gę­sto za­lud­nio­nym: sie­dem­dzie­siąt osób na ki­lo­metr kwa­dra­towy. Żyło tam za­tem około 700 mi­lio­nów lu­dzi – ma­ją­cych na ogół wra­że­nie po­bytu w wy­god­nym domu spo­koj­nej sta­ro­ści, w któ­rym, na­wia­sem mó­wiąc, tu i ów­dzie za­ry­so­wy­wały się już pęk­nię­cia. Lu­dzie ci prak­ty­ko­wali z du­żym znaw­stwem pewną sztukę ży­cia, moż­liwą dzięki ra­bun­kom z po­przed­nich pię­ciu­set lat, a czer­piącą z ma­te­rial­nego i du­cho­wego ka­pi­tału zgro­ma­dzo­nego pod­czas wie­ków he­ge­mo­nii, kiedy to z Eu­ropy po­cho­dziło wiele wy­na­laz­ków i in­no­wa­cji. Jesz­cze do nie­dawna był to kon­ty­nent „biały”. Po wiel­kich mi­gra­cjach dru­giej po­łowy XX wieku nie­mal jedna czwarta lud­no­ści miała już inne ko­rze­nie: przede wszyst­kim afry­kań­skie, ale rów­nież azja­tyc­kie i po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skie.

Ame­ryka, z po­wierzch­nią 42 mi­lio­nów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, była nie­mal tak roz­le­gła jak Azja, ale li­czyła cztery razy mniej miesz­kań­ców: około mi­liarda, z gę­sto­ścią wy­no­szącą za­le­d­wie dwa­dzie­ścia cztery osoby na ki­lo­metr kwa­dra­towy. Ża­den z kon­ty­nen­tów nie cha­rak­te­ry­zo­wał się taką róż­no­rod­no­ścią ras. W ciągu po­przed­nich pię­ciu wie­ków tu­bylcy, nie­wol­nicy afry­kań­scy oraz kon­kwi­sta­do­rzy i imi­granci z Eu­ropy łą­czyli się, two­rząc spe­cy­ficzny typ ludzki. Na kon­ty­nen­cie utrzy­my­wał się stary po­dział po­li­tyczny i eko­no­miczny na zwią­zaną z wła­dzą Pół­noc i nie­usta­bi­li­zo­wane Po­łu­dnie, choć we­wnętrzne mi­gra­cje w kie­runku pół­noc­nym ni­we­lo­wały róż­nice.

I wresz­cie Oce­ania, z po­wodu swo­jego od­izo­lo­wa­nia trak­to­wana jako od­rębny kon­ty­nent, ale po­zba­wiona więk­szego zna­cze­nia; ob­szar 8 mi­lio­nów ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, na któ­rym żyły tylko 42 mi­liony, około sied­miu osób na ki­lo­metr kwa­dra­towy, pięt­na­ście razy mniej niż w są­sied­niej Azji: ob­raz smutku i kom­fortu, jaki daje od­da­le­nie.

***

W trze­ciej de­ka­dzie XXI wieku w kwe­stii roz­miesz­cze­nia lud­no­ści na świe­cie do­ko­nała się pewna ra­dy­kalna zmiana. Żyć w mie­ście za­wsze było czymś wy­jąt­ko­wym. Od­kąd kilka ty­sięcy lat wcze­śniej lu­dzie za­częli wieść osia­dły tryb ży­cia, po­rzu­ca­jąc no­ma­dyzm, więk­szość za­miesz­ki­wała wio­ski, lasy, pusz­cze. W roku 1700 za­le­d­wie jedna osoba na dwa­dzie­ścia miesz­kała w mie­ście; po­zo­sta­łych dzie­więt­na­ście żyło na wsi i w nie­wiel­kich osa­dach. Dwa ko­lejne stu­le­cia oka­zały się de­cy­du­jące, je­śli cho­dzi o wzno­sze­nie wiel­kich sto­lic za­chod­nich, jed­nak w roku 1900 wciąż trzy czwarte lud­no­ści świata sta­no­wili chłopi. Jesz­cze w roku 1960 miesz­kańcy wsi mieli znaczną prze­wagę: trzy­na­stu na każ­dych dwu­dzie­stu; da­wało to 65 pro­cent.

W końcu jed­nak pewna ważna or­ga­ni­za­cja mię­dzy­na­ro­dowa, po­zo­sta­jąca nie­odmien­nie pod uro­kiem rze­ko­mej ści­sło­ści da­nych, mo­gła ogło­sić, że „w dniu 23 maja 2007 roku po raz pierw­szy w hi­sto­rii wię­cej lu­dzi żyło w mia­stach niż na wsi”. I ten­den­cja się utrzy­my­wała. W roku 2023 tylko 45 pro­cent lu­dzi na na­szej pla­ne­cie miesz­kało na wsi i w miej­sco­wo­ściach po­ni­żej 10 ty­sięcy miesz­kań­ców. Reszta – więk­szość – w mia­stach.

Mia­sta zaj­mo­wały nie­wiele po­nad 1 pro­cent po­wierzchni Ziemi, a sku­piała się w nich prze­szło po­łowa po­pu­la­cji. Ni­gdy tylu lu­dzi nie żyło tak ści­śnię­tych.

Prze­no­sze­nie się ze wsi do mia­sta było pro­ce­sem glo­bal­nym, jed­nak jak wszyst­kie inne prze­bie­gało w róż­nych re­gio­nach w róż­nym tem­pie. Trend ten ujaw­nił się naj­pierw, jak pa­mię­tamy, na pół­nocy Eu­ropy i Ame­ryki pod ko­niec XVIII wieku wraz z re­wo­lu­cją prze­my­słową, ale w ko­lej­nym stu­le­ciu uległ przy­spie­sze­niu. W po­zo­sta­łej czę­ści Ame­ryki i Eu­ropy za­zna­czył się przede wszyst­kim w wieku XX. W In­diach oraz w Chi­nach przy­brał cha­rak­ter ma­sowy (w Chi­nach gwał­towny) pod ko­niec wieku XX i na po­czątku XXI. Do miejsc, w któ­rych pro­ces ten prze­bie­gał naj­opie­sza­lej, na­le­żała znaczna część Afryki i Ame­ryki Środ­ko­wej. W 2022 roku Ame­ryka Ła­ciń­ska była, ku po­wszech­nemu za­sko­cze­niu, re­gio­nem o naj­wyż­szym od­setku lud­no­ści miej­skiej na ca­łym świe­cie: cztery osoby na pięć miesz­kały w mie­ście, nieco wię­cej niż w Ame­ryce Pół­noc­nej, Eu­ro­pie i Oce­anii. W Azji pro­por­cja wy­no­siła cią­gle pół na pół, Afryka na­to­miast po­zo­sta­wała je­dy­nym kon­ty­nen­tem z li­czeb­niej­szą po­pu­la­cją wiej­ską. W kra­jach ta­kich jak Ni­ger, Rwanda, Uganda, Su­dan czy Etio­pia cztery osoby na pięć miesz­kały na wsi. To samo od­no­siło się do Kam­bo­dży, Sri Lanki czy Ne­palu. W In­diach były to trzy osoby na pięć.

W ciągu nie­spełna jed­nego stu­le­cia zmie­nił się ha­bi­tat ludzki: ty­siące lat ży­cia wiej­skiego prze­szły do hi­sto­rii – przy­naj­mniej na to wy­glą­dało. Jak w przy­padku każ­dej zmiany przy­czyn było wiele: przede wszyst­kim znaczne udo­sko­na­le­nie tech­nik agrar­nych, a w związku z tym mniej­sze za­po­trze­bo­wa­nie na siłę ro­bo­czą wiej­ską, ale rów­nież atrak­cyj­ność wiel­kich miast, które ja­wiły się jako miej­sca nie­ocze­ki­wa­nych szans. W tam­tej epoce wieś ko­ja­rzona była od­ru­chowo z prze­szło­ścią, mia­sto na­to­miast ozna­czało przy­szłość. Ży­cie miesz­kańca wsi wy­da­wało się pełne za­gro­żeń; cią­żyło nad nim widmo ka­pry­sów po­gody, epi­de­mii, cho­rób, ra­bun­ków, ogól­nej bez­bron­no­ści – które z bez­piecz­nego od­da­le­nia, w mie­ście, nie bu­dziły spe­cjal­nego nie­po­koju. W mie­ście można było, w każ­dym ra­zie w teo­rii, li­czyć na pracę, do­sta­tek żyw­no­ści, szkoły, szpi­tale, pewne po­sta­cie kon­su­mi­zmu, roz­woju i roz­rywki, któ­rych nie miała wieś. Róż­nice te tłu­ma­czyły mi­gra­cję mi­liar­dów lu­dzi. To prawda, że mia­sta ofe­ro­wały wszyst­kie te rze­czy. Wielu jed­nak, ma się ro­zu­mieć, by­naj­mniej nie mo­gło się nimi cie­szyć.

(Róż­nica mię­dzy mia­stem a wsią ab­so­lut­nie nie była ilu­zo­ryczna. W swo­jej ma­sie chłopi, po­mi­ja­jąc przy­padki szcze­gólne, byli zde­cy­do­wa­nie ubożsi niż miesz­kańcy miast. Tym sa­mym kraje z naj­więk­szą liczbą lud­no­ści wiej­skiej na­le­żały jed­no­cze­śnie do naj­bied­niej­szych. W Afryce, na je­dy­nym kon­ty­nen­cie, na któ­rym lud­ność wiej­ska sta­no­wiła wciąż więk­szość, po­łowa lu­dzi nie miała elek­trycz­no­ści. W cza­sach kiedy naj­po­pu­lar­niej­sze sprzęty, ta­kie jak lampy, lo­dówki, te­le­wi­zory, kom­pu­tery i lap­topy, dzia­łały jesz­cze przede wszyst­kim na prąd, ozna­czało to, że co drugi Afry­kań­czyk z nich nie ko­rzy­stał. Śred­nie zu­ży­cie ener­gii elek­trycz­nej na głowę wy­no­siło w Afryce 180 ki­lo­wa­tów rocz­nie, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­nad 13 ty­sięcy. Była to nie­rów­ność w jed­nej z jakże licz­nych swo­ich form, reszta świata po­zo­sta­wała bo­wiem tak uza­leż­niona od elek­trycz­no­ści, jak była przez ty­siąc­le­cia od ognia. W kra­jach mniej ubo­gich epoka elek­trycz­no­ści za­stę­po­wała epokę ognia, tyle że miała trwać znacz­nie kró­cej).

W tam­tych la­tach zmie­nił się ran­king naj­lud­niej­szych miast świata. Wi­dać było wy­raź­nie, które się roz­ro­sły, a które nie. W ciągu pię­ciu po­przed­nich de­kad liczba lud­no­ści na na­szej pla­ne­cie po­dwo­iła się, ale po­pu­la­cja No­wego Jorku, Los An­ge­les, Pa­ryża czy Lon­dynu – wiel­kich miast XX wieku – zwięk­szyła się za­le­d­wie o 10–40 pro­cent. Za to liczba miesz­kań­ców Pe­kinu, Stam­bułu, Dża­karty czy Bo­goty wzro­sła po­trój­nie czy po­czwór­nie. A miesz­kań­ców Delhi, Dhaki albo Kan­tonu – dzie­się­cio­krot­nie.

I tak na dwa­dzie­ścia miast naj­lud­niej­szych tylko cztery – Mia­sto Mek­syk, São Paulo, Nowy Jork i Los An­ge­les – le­żały na pół­kuli za­chod­niej, do tam­tej pory ma­ją­cej w świe­cie więk­sze zna­cze­nie. Po­zo­sta­łych szes­na­ście znaj­do­wało się w Azji – trzy w In­diach, trzy w Chi­nach, dwa w Ja­po­nii, po jed­nym w Ko­rei, Ban­gla­de­szu, na Fi­li­pi­nach, w In­do­ne­zji, Taj­lan­dii, Pa­ki­sta­nie – oraz Afryce. Naj­więk­szą uwagę po­winno jed­nak zwra­cać ist­nie­nie pięć­dzie­się­ciu po­nad­dwu­mi­lio­no­wych miast w Chi­nach, kraju tra­dy­cyj­nie rol­ni­czym. Pra­wie żadne nie li­czyło so­bie wię­cej niż pół wieku. Ab­so­lut­nie ja­skra­wym przy­kła­dem było Shen­zhen, po­ło­żone nie­da­leko Hong­kongu, ma­jące sta­no­wić prze­ciw­wagę ko­mu­ni­stycz­nych Chin dla daw­nej ko­lo­nii bry­tyj­skiej. W roku 1980 Shen­zhen było mia­stecz­kiem ry­bac­kim za­miesz­ka­nym przez kilka ty­sięcy osób. Cztery de­kady póź­niej do­szło do 13 mi­lio­nów miesz­kań­ców.

Prze­pro­wadzka mię­dzy ro­kiem 1980 a 2010 około 250 mi­lio­nów chło­pów chiń­skich do no­wych miast była naj­więk­szą jak do­tąd mi­gra­cją w hi­sto­rii. W owych le­dwo urzą­dzo­nych mia­stach dzięki chiń­skiemu im­pe­towi w ciągu jed­nej de­kady zo­stało zbu­do­wa­nych wię­cej do­mów i miesz­kań, niż ist­niało w Eu­ro­pie. W la­tach 2011–2013 Chiny zu­żyły wię­cej ce­mentu niż Stany Zjed­no­czone w ciągu ca­łego XX wieku. To tylko nie­które nowe ten­den­cje spo­śród tych, ja­kie po­ja­wiły się na świe­cie w mo­men­cie, kiedy liczba miesz­kań­ców prze­kro­czyła 8 mi­liar­dów.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki