Dziadkowie - Caparros Martín - ebook + książka

Dziadkowie ebook

Caparros Martín

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Z Hiszpanii i Polski do Argentyny. Światowej sławy pisarz i dziennikarz opisuje historie swoich dziadków – Hiszpana Antonia Caparrósa i polskiego Żyda Wincentego Rosenberga.

Martín Caparrós, argentyński pisarz i dziennikarz, autor kultowego Głodu, w najnowszej, pasjonującej książce rozplata i porządkuje zawikłane wątki rodzinnej historii, przenosząc czytelnika wprost do Hiszpanii z początku XX wieku oraz do…przedwojennego Chełma i Warszawy.

Tytułowi dziadkowie to Hiszpan Antonio Caparrós i Wincenty Rosenberg – polski Żyd urodzony w zaborze rosyjskim, który w 1928 roku wyjechał z Polski i osiadł w Argentynie. Autor przygląda się ich losom, kreśli obraz miasteczek i miast, w których jego przodkowie dorastali i mieszkali, mając za tło burzliwe czasy, w tym drugą wojnę światową i wojnę domową w Hiszpanii. Caparrós opisuje, a częściowo próbuje wyobrazić sobie dylematy, przed jakimi stawali jego dziadkowie, trudne, dramatyczne nieraz, podejmowane przez nich decyzje, ale też ślady, jakie w osobowości Wincentego Rosenberga pozostawiła odległa – jakże nieobojętna – Zagłada.

W tym samym dniu, 13 kwietnia 2022 roku, w ręce polskich czytelników trafia również druga książka opisująca losy Wincentego Rosenberga: Getto jest we mnie autorstwa argentyńsko-francuskiego pisarza, tłumacza i scenarzysty Santiago Amigoreny, który jest kuzynem Martína Caparrósa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 264

Oceny
4,2 (21 ocen)
10
5
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Los abuelos
Opieka redakcyjna: ANDRZEJ STAŃCZYK
Redakcja: ANNA RUDNICKA
Korekta: BLANKA DZIADKIEWICZ, JUSTYNA TECHMAŃSKA, ANETA TKACZYK
Projekt okładki i stron tytułowych: ANNA POL-PAWROWSKA
Fotografia na okładce: © Rasto Gallo/500px/Getty Images
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Martín Caparrós, 2022 Published by the agreement with Casanovas & Lynch Literary Agency, Spain and Book/lab Literary Agency, Poland © Copyright for the Polish translation by Marta Szafrańska-Brandt © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2022
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07731-3
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

MIEJSCOWOŚCI

1.

Kiedy urodził się Wincenty, Antonio miał już pięć lat. W momencie kiedy urodził się Wincenty – w głębi Polski, w miasteczku pod panowaniem rosyjskim, przy granicy z Ukrainą – Antonio zdążył już pomieszkać w Grenadzie i w Pirenejach. Kiedy urodził się Wincenty, Antonio dla niego nie istniał – i vice versa. Tak odlegli,

tak dla siebie niespodziewani, tak

dalecy.

Dwaj mężczyźni tak dla siebie dalecy.

Nie wiem, kim byli.

Jestem tym, co po nich pozostało, ale

nie wiem, kim byli.

(Wincenty i Antonio, przez określony czas).

Może można by przyjąć, że w ich losach czegoś poszukuję: przyczyny, dla której taki lęk budzi we mnie zew pustki. Na przykład. Że coś w nich mogłoby wytłumaczyć, dlaczego nie mogę wychylić się przez okno, przez poręcz, żeby nie pomyśleć, jakie byłoby to łatwe, jakie wspaniałe. Albo wytłumaczyć moje arytmie, albo pewien rodzaj poczucia humoru, a przynajmniej – to na pewno – moją łysinę.

A może nawet wytłumaczyć ową hipotezę zwaną przeszłością.

Wytłumaczyć – nawet gdybyśmy mieli pominąć przeszłość indywidualną, gdybyśmy, świadomi, że nie zdołamy stwierdzić, z czego była zbudowana nasza własna przeszłość sto, sto pięćdziesiąt lat temu, szukali możliwych korzeni w przeszłości zbiorowej, w tym, co z braku lepszego określenia nazywamy historią. Gdybyśmy przyjęli rozwiązanie niedoskonałe, kompromisowe: postrzegać siebie jako jednostki – hiperjednostki, jednoosobowe wszechświaty – w chwili obecnej, fragmenciki całości w czasie minionym.

W przeszłości zawsze jest nas wielu,

w przeszłości spotykają nas rzeczy wielkie –

wszystkich razem, każdego osobno, najwyżej dwoje.

Ale i w tym wypadku my, każdy z nas, to ludzie,

którzy przegrali historię.

Jednostki zagubione w historii, zagubione imiona,

historie, które nie –

Teraz, kiedy ci ludzie nie są

już niczym, będą tym, czym bym chciał,

aby byli. Czym bym chciał, aby byli, kiedy

już nie są: imionami, które się rozwiewają,

formułują znów:

imionami.

Wiek XX był konceptem trwającym krótko. Ale konceptem optymistycznym: kiedy się rozpoczynał, Europa od dziesięcioleci żyła bez wojen, zdobywając znany świat i osiągając taki poziom bogactwa, że nawet krytykom i krytyczkom współczesności powodziło się wówczas jak nigdy przedtem: postęp dokonywał się nie tylko w dziedzinie techniki, ale również polityki. I tak wspólnie, technika z polityką, zdołały przekonać miliony, że początek tamtego wieku oznaczał początek nowego życia. Przede wszystkim osobliwy był koniec wieku poprzedniego, nikt bowiem nie wieścił apokalipsy: panował optymizm nieoczekiwany, absolutnie oczekiwany.

Antonio i Wincenty

stanowili imiona.

Antonio znaczy odważny, waleczny.

Wincenty znaczy zwyciężający.

Imiona: ironia imion.

(To mi pozostawili).

Żyło zaś wówczas na świecie dwa miliardy ludzi: cztery razy mniej niż obecnie. I dominowała świadomość, że coś się kończy, ale i coś zaczyna. Że najlepszą definicją dla tego momentu w historii jest hasło: nic już nie będzie takie, jak było zawsze. Że słowo „zawsze” zawiera w sobie fałsz. Że z trudem, wszelkimi możliwymi sposobami, zaciskając zęby, ledwo zipiąc, z awanturami, przebłyskami geniuszu, z wysiłkiem, z rzadko spotykaną wiarą w człowieka – coś jednak osiągnęliśmy, a mieliśmy osiągnąć znacznie więcej, tyle, ile nie udało się nigdy wcześniej.

Wiedzieliśmy, że było to naszym przeznaczeniem.

Imiona takie jak moje: rozwiewające się.

Imiona, które opuszczają noszących je ludzi.

Masz imię tylko przez jakiś czas.

Jakiś czas – to wszystko.

2.

Nosili wówczas krótkie spodenki. Podoba mi się ta myśl: że chłopiec jest czymś tak bardzo różnym od dorosłego – tak różnym, że wolno mu, albo powinien, pokazywać kolana.

Że chłopiec to istota mająca kolana albo:

mająca wiele do pokazania.

(Rosnąć to ukrywać się).

Antonio, maj 1905, dolina Aranu.

Mieszkający w dolinie chłopcy noszą krótkie spodenki i czapki z daszkiem; mają brudne kolana. Mieszkający w dolinie chłopcy nie rozumieją, jak ci cudzoziemcy mogą być tak niemądrzy. Każdy – w tym świecie, każdy – wie, że tutaj kończy się wszystko, że dalej jechać się nie da, że za wsią nie ma już nic, w górach nie ma dróg, że tutaj jest Hiszpania, a wszędzie dokoła Francja, że nie ma wyjazdu ani dalszej drogi, a reszta należy do niedźwiedzi. Ale niemądrzy cudzoziemcy przyjeżdżają swoimi nowiutkimi maszynami, samochodami, i docierają do końca wioski, kresu wszystkiego: droga nagle się urywa, cudzoziemiec zostaje schwytany w pułapkę. Wtedy chłopcy skrzykują się – zwołują z głównego placu, z domów, z czyszczonych właśnie kurników – i proponują, że za parę groszy zawrócą samochód. Biedny cudzoziemiec, niemądry, zgadza się i chłopcy z doliny – w siedmiu, dziesięciu, dwunastu – popychają auto do tyłu, do przodu, trzęsą nim, pokrzykują, aż wreszcie cudzoziemiec może wrócić na właściwą drogę i odjechać.

Antonio również dostaje swoją dolę – to perra chica, tak się nazywa moneta pięciocentymowa – i zastanawia się, czego szukają tutaj cudzoziemcy, skoro nie mają pojęcia, co zastaną, skoro niczego stąd nie chcą i muszą wracać tą samą drogą. Ale właściwie wszystko mu jedno, dopóki przywożą perras chicas, a czasem nawet perras gordas, dziesięć centymów. Antonio zanosi monetę matce, która właśnie krzyczy na służącą: tyle razy jej mówiła, żeby najpierw chodziła po drwa, potem po wodę; woda jeszcze została z wczoraj, a drew już nie ma. Matka bierze monetę, chowa do kieszeni fartucha, głaszcze syna po głowie. Antonio pyta matkę, ile ma schowanych. Co mam schowanego?, pyta matka. Antonio czuje, że się boi, ale nie wie właściwie czego.

Jest coś przewrotnego w myśleniu o dziadku jako chłopcu. To jakby wywrócenie świata do góry nogami, pomieszanie, uległość wobec niego: chłopiec sądzi – może sądzić – że ludzie starzy stanowią odrębny gatunek, a dziadkowie to nieustający dowód istnienia tego gatunku, jego najbardziej podręcznikowi przedstawiciele.

Dziadkowie są ewidentnie inni: chłopiec nie potrafi wyobrazić sobie, że stanie się dziadkiem. To by znaczyło wyobrazić sobie – wyobrazić – śmierć.

Rosnąć znaczy ukrywać się: uczyć się

ukrywania.

W szkole Antonio dowiaduje się z książki z czytankami, że matki to istoty anielskie, pełne miłości i łagodności, zatroskane o swoje maleństwa; wie jednak, że książka nie mówi prawdy. Wie, widzi, przekonuje się: matka jest nieprzejednana, daleka. Matka żyje po to, aby chronić męża przed dziećmi, pilnować, żeby mu nie przeszkadzały, nie zawracały głowy, żeby pozwoliły odpocząć: ojciec haruje jak wół przez cały tydzień, dzieci, dajcie mu spokój. Antonio jeszcze wiele lat później będzie się zastanawiał, czy była to forma sprawowania władzy, divide et impera, czy też naprawdę się o niego troszczyła, chciała, by miał chwilę wytchnienia i mógł odzyskać siły, on, który zaopatrywał ich w chleb i wino – a może po prostu nie umiała inaczej.

Droga od chłopca do starca jest jednak dramatycznie nierówna: chłopcy nie potrafią wyobrazić sobie siebie jako starych, starzy próbują sobie przypomnieć, jacy byli jako chłopcy; jedni nie wiedzą, dokąd zmierzają, drudzy chcieliby wiedzieć, skąd przybywają – żeby zapomnieć o tym, dokąd zmierzają. Wszystko to, jak zwykle, kwestia wyboru: jaką historię opowiadam, jakiego siebie pamiętam.

Antonio zawsze będzie wspominał, że parę lat później – kiedy samochody miały już wsteczny bieg i mogły zawrócić same, on zaś mieszkał, jego rodzina mieszkała, w Sama de Langreo, asturyjskim zagłębiu górniczym – widział, jak się wzbija w powietrze maszyna: na łące, w obecności tysięcy ludzi ogromna bestia z drewna i materiału drgnęła, uniosła się i poleciała. Ludzie zaczęli modlić się, krzyczeć i płakać, a jakiś stary człowiek upadł niczym rażony piorunem i zebrał się koło niego tłum, on zaś, Antonio, myślał, jacy głupi są starzy, a jeszcze głupsi ci, co nie patrzą na maszynę, która leci, tylko na starego, który upadł.

Ja zaś, kiedy byłem chłopcem jak on wtedy, dziesięcio-, dwunastoletnim, słuchałem go i zastanawiałem się, jak to jest być na początku rzeczy: przeżywać początek rzeczy.

Na to się mogą powoływać dziadkowie, opowiadając: że byli u początków rzeczy, które teraz – w momencie opowiadania, w spojrzeniu młodziutkiego wnuka – wydają się początku nie mieć.

(Przez tak długi czas uważano, że liczy się tylko to, co nie ma początku. A teraz, nagle – przeciwnie).

Przypomina mi się wieczór, kiedy przyniosłem do domu swój pierwszy komputer, podłączyłem do prądu, nacisnąłem guzik, a wtedy zaczął się wydobywać biały dym i rozszedł się swąd palonego plastiku: taki był początek pewnej rzeczy. Teraz zastanawiam się, kiedy człowiek wie, że był u początków jakiejś rzeczy. Czy nie jest tak, że dopiero wtedy czuje się zadomowiony w historii – rozumie, że już należy do historii – kiedy uświadamia sobie, że był u jej początków.

Być może na tym polega bycie dziadkiem.

Być u początków jakiejś rzeczy, u końca

rzeczy, pośrodku. Istnieją rzeczy,

które mają swój początek, istnieją

rzeczy, których początek coś rozpoczyna,

chociaż

tak naprawdę

nigdy nic się nie rozpoczyna:

dziadkowie.

Antonio będzie się starał zapomnieć, że matka nigdy nie oddała mu monet.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki