Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
,,Terapia Duszy - Historia jednego genogramu" to zarazem powieść, utrzymana w konwencji realizmu magicznego jak i historia jednego genogramu czyli losów rodziny głównego bohatera Pawła. Mężczyzna, wyniku zaginięcia córki trafia do psycholożki Hagal, a jego życie w wyniku nieprzypadkowych zbiegów okoliczności ulega transformacji. Pomaga mu w tym właśnie konstruowanie genogramu swojej rodziny i praca z pomocą terapeutki Hagal nad niezwykłymi zdarzeniami w życiu tego uporządkowanego ojca rodziny i geologa. W książce opisane są również burzliwe losy, nierzadko obfitujące w dramatyczne wydarzenia, przodków Pawła, z czasów II wojny światowej, które wpływają na obecną sytuację Pawła i jego bliskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 627
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Terapia duszy
historia jednego genoGRAMU
WROCŁAW 2024
Terapia duszy
historia jednego genoGRAMU
Iwona Michalewicz
Redakcja
Karolina Brzuchalska, Agnieszka Wójtowicz-Zając
Korekta
Marta Kalarus, Georgina Szelejewska
Projekt graficzny DTP
WIPRA Ewa Praża
© Iwona Michalewicz, Wrocław 2024
Rozdział 1
Planeta Świętych
Anioł Izydor podjął się trudnego zadania – sam zgłosił się do opracowania programu naprawczego dla Dusz z Planety Świętych. Nie był głównym opiekunem, lecz raczej życzliwym kuratorem. Bywał na tej planecie wystarczająco często, by w swoim odczuciu rozumieć specyfikę funkcjonowania Dusz, ale nie przebywał tam stale jak Anioł Alfredo, u którego widoczne były już zaawansowane objawy zespołu wypalenia zawodowego. Planeta Świętych, mimo optymistycznej nazwy, Świętych miała niewielu, choć Dusz wiele.
Izydor, zanim stał się Aniołem, przeszedł wiele inkarnacji. Te, które dotyczyły jego drogi chrześcijańskiej, pamiętał szczególnie, a chrześcijańskich Dusz do Transformacji była tam większość. Sam potrzebował trzech wcieleń, by zrozumieć katolicyzm. Był równie gorliwy, co nieustępliwy. Zaczynał swoją drogę na początku chrześcijaństwa. Nie znał Jezusa, ale udało mu się dotrzeć do tych, którzy mu towarzyszyli. Nikt do końca nie rozumiał Jego nauk, ale Nauczyciel był tak silną osobowością, że porywał tłumy. Izydor też wtedy nie rozumiał jego filozofii życiowej. Sam był człowiekiem odpowiedzialnym i sprawiedliwym, oddanym swoim obowiązkom rodzinnym i zawodowym. Szanował to, że Jezus za swoje przekonania oddał życie, ale uważał Go za marzyciela i fantastę. Izydor swoją drogę do Boga widział jako żmudną, ciężką, ofiarną wędrówkę. Nie szukał skrótów, a skrótem dla niego było nagłe nawrócenie, szczera skrucha, miłość silniejsza niż prawo. Jego Bóg był po prostu jego doskonalszą kopią – surowym, wymagającym, ale sprawiedliwym ojcem.
Izydor długo wracał na Ziemię w kolejnych wcieleniach. Nigdy nikogo świadomie nie skrzywdził, był skromny, pracowity, ofiarny, ale ciągle nie mógł wznieść się na wyższy poziom. Owszem, był może mało tolerancyjny i nieco zawzięty. Nie wybaczał tak długo, że wielokrotnie spotykał te same Dusze, by zmierzyć się ze swoją słabością i wreszcie poczuć głębokie pojednanie. No i to pragnienie doskonałości ponad wszystko… W ten zestaw cech idealnie wpasowywała się trudność w szukaniu pomocy u innych. Perfekcja ogarniała wszystko. Izydor czuł, jak przepływają przez niego wszystkie wspomnienia – jak tworzą niezwykłą mozaikę, może nieco zbyt pastelową i jednolitą, ale poruszoną wreszcie strumieniem miłości, której światło płynęło i ożywiało kolejne wcielenia. Izydor potrafił czerpać energię z ciemnych kawałków mozaiki, czyli walki o wiarę nie tylko słowami. Ludzie ginęli też z jego ręki, choć „tylko” podpisywał, a nie wykonywał wyroki na niewiernych.
Jego proces stawania się Aniołem był długi i żmudny. Wiele razy wracał na Ziemię, by zrozumieć nauki Jezusa. Wszystkie ziemskie wcielenia były ważne, bo przyczyniały się do tego, by stał się Aniołem, ale czasem trudno było mu spojrzeć wstecz na te, w których chciał nawracać ludzi poprzez Prawo. Długo nie mógł sobie wybaczyć udziału w Wielkiej Inkwizycji. Nie słyszał może trzasku drzewa i nie czuł swądu palonych ciał, ale ciągle jeszcze widział zdziwienie i niedowierzanie w oczach Galileusza, gdy skazywał go na areszt domowy.
Pamiętał też ich wspólne rozmowy, dyskusje – czasem zażarte – o sposobach interpretowania Pisma Świętego. Przydawało mu się to teraz, gdy podjął się misji przyspieszonej transformacji Dusz na Planecie Świętych. Jak wytłumaczyć Duszom tu bytującym, że muszą się doskonalić i mają na to czas oraz szanse w kolejnych wcieleniach? Były przekonane, że muszą osiągnąć wysoki poziom duchowości w trakcie jednego życia, a ich pomysły, jak to uczynić, były karkołomne. Dekalog przestrzegany tak ściśle, że nie było w nim miejsca na uczucia, nawet miłość do Boga. Natrętne nękanie Go prośbami, obietnicami, modłami dziękczynnymi. Wszystko, czego nie rozumieli, chcieli zdobyć natychmiast. Czego się nie udało zrobić, wrzucali do skrzynki SPAM i prosili o wybaczenie przez wielkie „W”. Najgorzej bywało z wybaczaniem. Stworzyli całą sieć rytuałów, by się z tym uporać, ale nie było to proste. Spowiedź działała krótko i nie miała żadnej mocy, gdy zalewała ich fala nienawiści do bliźnich. Nawet święta nie były w stanie utrzymać tego błogostanu, który odczuwali krótką chwilę po tym, jak jednali się ze swoimi wrogami. Miłość do Boga była zlepkiem lęku przed Nim i nadziei, że nie zauważy tego, co czynią, zapomni i wybaczy. W tej wierze w zasadzie trzeba było tylko liczyć na szczęście, że umierając świadomie, zdążą się nawrócić. Zbudowali system pośredników: od męczenników po tych stojących najniżej w hierarchii. Pokrzepiali się żywotami prawdziwych świętych, rozdrabniali na tysiące części ich ciała i odzież, ale nie chcieli rozumieć ich Dusz. Gorzej było z pośrednikami, którzy nierzadko byli równie zagubieni, jak ci, nad którymi mieli sprawować duchową pieczę, a uważali się za predestynowanych do przekazywania woli Boga.
Program Przyspieszonej Transformacji dla Dusz z Planety Świętych był częścią misji Izydora. Zajmował się również potencjalnymi kandydatami Planety Świętych, zwłaszcza tymi, którzy wielokrotnie wędrowali tą samą drogą Ziemia – Planeta Świętych. Anioł był mistrzem aranżowania przedziwnych zbiegów okoliczności, niezwykłych przypadków. Czasem nawet ocierał się o cuda, na które nie miał jednak certyfikatu. Wszystko to czynił, by jego ziemscy podopieczni, nawet najbardziej sztywni i nieufni, zatrzymali się choć na chwilę i stwierdzili: „To dziwne. Czy to może być przypadek?”. Metody były różne. Ludzie zwracali uwagę na daty, terminy, więc starał się, by przystanęli i zauważyli powtarzalność tych zdarzeń, dat w życiu własnym, rodziny czy przyjaciół. Łudził się, że może jakiś ścisły umysł uzna, że powtarzające się daty urodzin, śmierci czy innych ważnych zajść to nie może być zwykły przypadek, bo co na to rachunek prawdopodobieństwa, ale zwykle były to płonne nadzieje.
Na ogół jednak wszystko, co udało się osiągnąć Izydorowi, ograniczało się do ogromnego zdziwienia – „Cóż za nieprawdopodobny zbieg okoliczności!” – i ludzie nadal brnęli w ślepe zaułki. Cierpienie było wybierane częściej niż refleksja i zmiana. A Dusze nadal wędrowały szlakiem Planeta Świętych – Ziemia i z powrotem. Izydorowi wydawało się czasem, że wystarczy małe pchnięcie, dotyk, by spojrzeli w kierunku światła, by miłość zaczęła kierować ich życiem. Ale to nie było łatwe. Ich żelazne zasady były ponad wszystko. Cierpieli, chorowali, byli samotni w swoich rodzinach, ale zmian nie chcieli.
Rozdział 2
Paweł
Paweł wracał zmęczony z posterunku policji. Nie wiadomo, po co go wezwali, nie było żadnych nowych informacji. Od tygodnia nie sypiał, nie jadł, prowadził własne poszukiwania. Dzisiaj mijał ósmy dzień od zaginięcia jego dwunastoletniej córki Ani. Po prostu nie wróciła po szkole do domu. Sprawdził każdy trop, wszystko, co mogło być nawet śladem poszlaki – bez skutku. Rozmawiał z każdym dzieckiem z jej klasy. Rafał, jego starszy syn, porozumiewał się z innymi znajomymi ze szkoły, a żona spotykała się systematycznie z rodzicami dzieci z klasy Ani. Policjanci przeszukali całą dzielnicę. Córka po prostu zniknęła. Było jeszcze kilka fałszywych tropów, telefonów od rzekomych świadków i cisza.
Zatrzymał się przed nieznanym kościołem i wstąpił, by się chwilę pomodlić i odpocząć. W środku było pusto, więc usiadł w pierwszej ławce i nagle poczuł, że jest za blisko ołtarza. Nie zaznał dotychczas takiego uczucia, jakby był za blisko Boga.
„Człowiek powinien być blisko Boga, gdy spotyka go takie nieszczęście” – pomyślał i sam się tego przestraszył, bo przecież nie wydarzyło się jeszcze najgorsze. Starał się szybko dojść do formy, ale coś w nim pękło i zaczęło się rozpadać. Już kiedyś przed laty poczuł się podobnie, gdy mieli problemy z Anią, która bała się wejść do kościoła. Był zły na swoją matkę, że tak szczegółowo i obrazowo opowiedziała Ani o męce pańskiej, że dziewczynka budziła się z płaczem i twierdziła, że widziała, jak Chrystus umierał na krzyżu. Ale pojawiło się też pytanie do Boga, dlaczego ich tak doświadcza przez cierpienie dziecka. Czy zasłużyli na to? Nie rozmawiał o tym z nikim, nawet z żoną, ale wykonał dokładny rachunek sumienia, jakby dało się zrobić zestaw grzechów, za które coś takiego może kogoś spotkać. Nie znalazł w swoim postępowaniu grzechu, który mógł spowodować taką karę. Bo patrzenie na cierpienie Ani odczuwał wtedy jako karę. A co gorsza, nie mógł poradzić sobie z własną bezradnością. Modlił się, by Ania poczuła się lepiej, ale tak się nie stało, więc zadawał sobie pytanie, czy modlitwa była za mało żarliwa. Wtedy na fundamentach jego wiary pojawiło się małe pęknięcie, które na szybko starał się skleić poczuciem winy, że w ogóle miał takie myśli. Czy Bóg go słuchał? Dlaczego cierpieć miała właśnie jego córka? Jakby mało było tych dylematów, Ani pomogły nie jego modlitwy, a spotkanie z psychologiem. Oczywiście psycholodzy powinni pomagać ludziom, ale odczuł to jak mały pstryczek w nos, że on był bezradny i to w takiej delikatnej sprawie związanej z Bogiem. Zapomniał, że jest w kościele. Zwykle, gdy tu przychodził, koncentrował się na Mszy Świętej i modlitwie o określonych treściach, głównie dziękczynnych. Kiedyś miał Bogu za co dziękować, teraz jednak poczuł pustkę. Ołtarz w tym obcym kościele wydał mu się zbyt strojny. Pomyślał, że skromny krzyż też by wystarczył. Chciał znaleźć w sobie jakąś górnolotną modlitwę, ale jego mózg znów analizował dzisiejsze spotkanie na posterunku.
Psycholog z grupy śledczej zapytała, czy Ania korzystała kiedykolwiek z pomocy psychologa lub psychiatry. Najpierw zaprzeczył, ale przypomniał sobie sytuację sprzed sześciu lat, gdy zgłosili się do poradni po wsparcie. Postanowił pojechać do psychologa, by uzyskać zaświadczenie o leczeniu z tamtego okresu.
Wcześniej nigdy nie był u psychologa. Uważał, że jeśli człowiek sam sobie nie pomoże, to nikt tego za niego nie zrobi. Więc w tej sytuacji czuł się niekomfortowo, jakby był niekompletnym rodzicem i człowiekiem słabej wiary. Wyobrażał sobie, że psycholog powinna znaleźć przyczynę złego samopoczucia Ani i ją uspokoić, ale do końca nie był pewny, czy tak się stało. Dziewczynka jednak na pewno poczuła się lepiej, a terapeutka, gdy natknęła się na mur obronny, za którym schował swoją rodzinę, dość szybko wycofała się z pomysłu szukania złego samopoczucia dziecka w ich rodzinie i zajęła się tylko Anią.
Próbował bezskutecznie przypomnieć sobie nazwisko psycholożki, pamiętał tylko dziwne imię. Hagal? Na szczęście spotkał ją na korytarzu, poznała go od razu.
– Chce się pan zarejestrować? – zapytała bezpośrednio.
Był zbyt zmęczony, by się zirytować. Zaprosiła go do gabinetu. Gdy zaczął opowiadać o zaginięciu Ani, widział, jak Hagal starała się ukryć przerażenie. Miał poczucie, że terapeutka gdzieś w przestworzach stara się dotrzeć do jego dziecka i boi się o nie tak jak on. Przepłynęła przez niego dziwna myśl: „Ona boi się o Anię bardziej niż Beata”. Odsunął tę myśl szybko i próbował się zdyscyplinować. „Beata w domu szaleje z niepokoju, a ja chyba zaczynam tracić rozsądek” – pomyślał. Przyjechał po stare informacje o córce, a czuł się przez chwilę, jakby sam miał rozpocząć terapię.
Hagal spojrzała na niego przenikliwie, jakby chciała zobaczyć, co naprawdę jest w jego duszy, więc szybko zbudował mur. Wyczuła natychmiast jego chwilową gotowość do kontaktu. Wcześniej, przed sześciu laty, tego właśnie zabrakło. Pamiętała dobrze tamte spotkania. Nazywała go w myślach „panem Skałą” – był z wykształcenia geologiem i miała poczucie, że najlepiej czuje się w świecie kamieni. Pamiętała dobrze jego żonę – Beatę. Odniosła wrażenie, że budowała wokół swojej rodziny kamienne kraty. Starszy brat Ani nie odstępował wtedy matki. I tylko Ania – ciepła, wrażliwa, zagubiona – nie pasowała do tej rodziny. Może babcia niepotrzebnie tak szczegółowo opowiedziała jej o ukrzyżowaniu Chrystusa, ale przecież wszystkie małe dzieci w tym kraju widziały krzyż z Jezusem. To pierwsze spotkanie z małą było niezwykłe. Hagal patrzyła w ciemne, błyszczące oczy dziecka – czerń tęczówek zlewała się ze źrenicami, jakby dalej była też ciemność. Hagal zapytała, czy wie, dlaczego tu przyszła. Ania odpowiedziała krótko:
– Tak, bo zobaczyłam śmierć Jezusa.
Zapadła cisza.
– W przedsionku kościoła? Rodzice opowiadali, że byłaś w kościele z babcią.
– Nie, na krzyżu. – Na twarzy dziecka widać było współczucie pomieszane z przerażeniem.
Milczały dłuższą chwilę. Wreszcie Hagal zapytała:
– Widziałaś, jak umierał?
Ania chwilę się wahała, jakby próbowała sobie przypomnieć.
– Nie do końca. Umarł, a potem poszedł. Powiedział, że syn powinien być u ojca i chyba do niego poszedł.
– Opowiedziałaś o tym rodzinie?
Ania przytaknęła.
– Uwierzyli ci?
– Trochę, bo ja nie kłamię, ale byli źli, że to opowiadam. Słyszałam, że byli też źli na babcię, że mi opowiedziała o krzyżu.
Ania należała do Kościoła Katolickiego, a jej rodzice byli ludźmi wierzącymi i praktykującymi. Już na początku spotkania zaznaczyli, że planowali obserwację córki w parafialnej poradni rodzinnej, ale zalecono, by konsultacja specjalistyczna odbyła się w Poradni Zdrowia Psychicznego.
– Ja się nie boję tego krzyża w kościele, tylko nie chcę już tego widzieć i słyszeć tych złych ludzi, którzy go zabili. Rodzice modlą się za mnie i mówią, żebym też się więcej modliła, to mi to przejdzie, ale jak się modlę, wszystko mi się przypomina.
Hagal nurtowało symboliczne wręcz pytanie:
– A twój tata poszedł do swojego taty, by mu opowiedzieć o tym, co przeżyłaś?
Ania spojrzała zdziwiona.
– Nie, tata nie ma swojego taty, tylko mamę.
– Dziadek umarł?
– Nie, wcale go nie mamy.
Następne spotkanie odbyło się tylko z rodzicami. Hagal czuła mur, a na wszelkie pytania dostawała grzeczne, rzeczowe odpowiedzi. Tata Ani były mistrzem w unikaniu bliskiego kontaktu, a żona dzielnie go wspierała. Nie wierzyli, że właśnie u nich w domu wydarzył się cud, a psychologicznej interpretacji objawów nie byli ciekawi. Czekali już tylko na konsultację psychiatryczną, by wykluczyć ewentualne zaburzenia psychiczne u córki. U Hagal szukali potwierdzenia własnej koncepcji, że takiemu wrażliwemu dziecku nie powinno się opowiadać takich strasznych historii.
Po kilku spotkaniach dziewczynka czuła się dużo lepiej, ale Hagal widziała, że przeżycia Ani były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Rodzice nie byli gotowi na terapię, a jej przez głowę przemknęła myśl, że są zamknięci nie tylko na kontakt z terapeutką, ale też na wzajemne relacje. Powtórzyła jedynie pytanie, które wydawało jej się kluczowe:
– Czy był pan u swego ojca i opowiedział mu o tym zdarzeniu?
Tata Ani znieruchomiał. Hagal ujrzała w jego oczach dwa sztylety. Po chwili się opanował.
– Nie utrzymuję kontaktu z ojcem i moje dzieci też nie.
Terapeutka mocno odczuła ciszę, która nastała. Miała wrażenie, że została ukarana za to „wtargnięcie”. Po chwili matka Ani też poczuła się zobowiązana do wsparcia męża:
– Dzieci mają świetny kontakt z drugim dziadkiem.
Hagal z rozbawieniem obserwowała zdziwienie na twarzy jej męża. Zajęty obroną swojego terytorium przed terapeutką nie zdążył przybrać kolejnej maski. Hagal dobiła go wzrokiem.
„Dla pana to też świetny kontakt?” – zapytała w myślach. Wyczytał to z jej spojrzenia i odwrócił wzrok, ale wiedział, że zauważyła brak spójności. Poszedł za ciosem.
– Tak, dzieci uwielbiają dziadka, Ania jest jego oczkiem w głowie, a Rafałek jedynym wnukiem. Ja jestem jedynakiem, a siostra żony nie ma dzieci – wyjaśniał Paweł.
Wszyscy poczuli, że wystarczy tego terapeutycznego kontaktu. Uzbrojeni w swoje niezłomne wartości pożegnali się z ulgą, że dziecko czuje się lepiej. Hagal bez przekonania zaproponowała możliwość poszerzenia spotkań i poszukiwania głębszych powodów takiego funkcjonowania dziecka, ale znała ten typ ludzi i ich odpowiedź. Porządni, opiekuńczy, przestrzegający wszelkich zasad, uzupełnionych dekalogiem, wzmocnionym przede wszystkim własnym perfekcjonizmem. Terapeutka zauważyła, że myśli o nich tak, jak sami o sobie mówią, w liczbie mnogiej… Monolit. Dla Hagal nie było to zaskoczeniem, że dzieci małżeństw tak idealnych zwykle reagowały różnymi objawami. Tylko czy zobaczenie konającego Jezusa można nazwać objawem? Hagal pamiętała jeszcze swoje niezwykłe przeżycia związane ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Nie chciała dzielić się nimi z nikim. Dopiero spotkanie z Anią zdołało ją otworzyć. Dziewczynka na jej prośbę ilustrowała swoją wizję.
– A pani go kiedyś widziała? – zapytała nagle.
Zapadła cisza, choć w głowie w głowie terapeutki trwała prawdziwa bitwa myśli. Oczywiście wierzyła, że Ania mówi prawdę, ale była w pracy, jej pacjentka była małą dziewczynką, a jej rodzice nawet ultrakatolikami, ale nie sądziła, by wierzyli w takie spotkanie z Bogiem. Przed oczami przesuwały jej się wizje upiornej przyszłości i nagłówki w mediach: „Psycholog podtrzymuje urojenia o treści religijnej” albo „Wynik obserwacji zależy od wierzeń religijnych terapeutki”, albo jeszcze gorzej: „Nie potrzebujemy terapii, wystarczy wspólna modlitwa…”. Ania wpatrywała się w Hagal swoimi niezwykłymi, błyszczącymi oczami.
– Przyszedł do pani kiedyś?
Hagal nie myślała już o konsekwencjach służbowych swojej odpowiedzi, spojrzała prosto w oczy dziecka i powiedziała do małej:
– Tak, widziałam Go, ale nie przyszedł do mnie, tylko do małej dziewczynki. Pomógł jej odnaleźć rodzinę.
– Do mnie nie przyszedł, ja Go widziałam na krzyżu – uściśliła Ania.
Było to za trudne również dla Hagal, nie mogła znaleźć słów, by uczestniczyć w przeżyciach dziecka. Ania próbowała zrozumieć:
– A pani Go widziała, zanim umarł czy po śmierci?
Kobieta poczuła się bezradna. Żałowała, że jej wiedza teologiczna jest tak nikła.
– Chyba widziałam Go już po śmierci, ale wyglądał jak żywy, po prostu siedział na podłodze w szpitalnym korytarzu. Nie widziałam, czy wszedł na oddział drzwiami, czy przeniknął jak duch przez ścianę.
Hagal miała poczucie, że między doznaniami Ani a jej własnymi jest przepaść, że jej odpowiedzi są jednowymiarowe, no, może czasem dwuwymiarowe, że oddają tylko jakiś wycinek rzeczywistości. Czuła, jakby dziewczynka ciągle była w kontakcie z jakąś wielowymiarową przestrzenią, by nie powiedzieć – otchłanią. Ania z niewiadomych powodów została połączona z inną rzeczywistością niewidzialnym korytarzem i nie miało znaczenia, że była jedynie sześciolatką.
– To dla pani – powiedziała, skończywszy rysunek. – Chyba tu już więcej nie przyjdę. Tata powiedział, że jak poczuję się lepiej, to wyjedziemy na wakacje.
Na rysunku był duży krzyż z nieporadnie narysowaną postacią Jezusa. Pod krzyżem stała mała dziewczynka z bukietem kwiatów. Za nią widoczna była postać mężczyzny.
– To twój tata?
– Nie, to dziadek Artur. On chyba też nie żyje, nigdy go nie widziałam nawet, i Rafał też nie.
– A skąd wiesz, jak ma na imię? Tata ci powiedział?
– Nie, tata nigdy o nim nie mówi, babcia też nie. Ciocia Ala, siostra babci, powiedziała mi kiedyś, że mam takie „przepastne” oczy jak dziadek Artur. Byłam wtedy mała i powiedziałam, że ja pastą oczu nie smaruję, więc ciocia i wujek bardzo się z tego śmiali. Ciocia obiecała, że kiedyś mi pokaże zdjęcie dziadka Artura, ale musi je znaleźć, bo schowała bardzo głęboko w szufladzie.
Po spotkaniu Hagal oględnie opisała sesję w dokumentacji medycznej i czekała na rodziców Ani. Faktycznie przygotowywali się już do wakacyjnego wyjazdu i byli w nieco lepszych nastrojach. Starali się zostawić w jej pamięci obraz wzorowej rodziny. Córka czuła się lepiej, a oni nie chcieli niczego więcej. Tak zakończyła się terapia Ani i kontakty Pawła i Beaty z terapeutką.
Paweł wziął do ręki krótkie zaświadczenie. Nie sądził, by to mogło pomóc policji – oni nie powiedzieli prawdy o swojej rodzinie, terapeutka o przebiegu terapii, a wszystko zawierało się w kilku zgrabnych zdaniach. Chciał jeszcze dzisiaj zawieźć pismo na posterunek, ale czuł, że zmęczenie wbija go w fotel.
– Może napije się pan kawy? – zapytała Hagal.
Sam nie wiedział, dlaczego się zgodził. Gdy się odwróciła, by włączyć czajnik, w jednej chwili zasnął. Obudził go zapach świeżo parzonego napoju. Hagal patrzyła na niego ze współczuciem.
– Pewnie pan wcale nie sypia?
– Nie mogę w domu zasnąć. Cały czas szukamy Ani. Żona i syn całe dnie przeszukują znane miejsca, a ja nocami chodzę po ulicach. Ciągle wydaje mi się, że ją widzę, że mnie woła, że potrzebuje pomocy. Dobrze, że są już wakacje i Rafał nie chodzi do szkoły, bo chyba nie byłby w stanie zajmować się nauką. Pojechał na trochę do dziadków, ale lepiej, żeby znowu był z nami, bo wtedy Beata przynajmniej musi się zmobilizować do wykonywania normalnych czynności. Żona cały czas jest blisko syna, ogranicza mu samodzielne wyjścia, policja nie wykluczyła jeszcze możliwości porwania Ani. – Twarz Pawła była ściągnięta bólem. – Kto miałby ją zresztą porwać? Nie jesteśmy przecież zamożni. Chyba że jakiś dewiant… Nie mogę nawet o tym myśleć.
Paweł na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Hagal pomyślała, że to ukrycie twarzy po raz pierwszy paradoksalnie go otworzyło. Przez chwilę okazał twarz bez maski – wzorowego męża, katolika. Nie miał siły ukryć rozpaczy i lęku. Hagal zaczęła szukać w swojej duszy kontaktu z Anią. Pewnie, że nie było to realnie możliwe, ale próbowała szukać jej gdzieś w dalekiej przestrzeni. „Gdziekolwiek jesteś, Aniu, daj znać” – powtarzała w myślach jak mantrę. Zaczynała czuć jej obecność. Miała wrażenie, że gdzieś daleko mieszają się dwie barwy, lazur nieba i czerń przepastnych oczu Ani. Nagle z transu wyrwał ją głos Pawła.
– Czy ona żyje?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Nie wiem – odparła wreszcie cicho – ale teraz mogę pomóc panu. A pan potrzebuje pomocy. W domu czeka żona i syn.
Poczuła, że zabrzmiało to niezręcznie, jakby zostało już ich tylko troje. Też tak to odebrał i pogrążył się jeszcze bardziej w rozpaczy.
– Czuję, że ona żyje. Zobaczyłam gdzieś daleko jej oczy i błękit nieba. – Hagal ze zdziwieniem usłyszała własny głos. Spojrzał z nadzieją. Terapeutka pomyślała, że ta rodzina zmusza ją do przekraczania wszelkich granic, najpierw Ania, teraz jej ojciec. – To pan potrzebuje teraz pomocy – powtórzyła.
– Ja nie potrzebuję terapii, tylko by odnalazła się moja córka – zaoponował.
Wziął do ręki kluczyki od samochodu, wyglądał, jakby chciał już wyjść z gabinetu, ale nie mógł wstać z fotela. Zaczął bawić się breloczkiem. Był zrobiony z dużego kamienia. Miał niebieski kolor i wydawało się, że zbudowany jest z kryształów. Paweł trzymał brelok zamknięty w dłoni, jakby czerpał z niego energię. Hagal przypomniała sobie kolor, który zobaczyła, gdy próbowała „przywołać” Anię.
– Co to za kamień?
– To szafirowa róża z Uralu, byliśmy tam kiedyś na wyjeździe służbowym. Jestem geologiem, a z zamiłowania gemmologiem.
Hagal nie mogła oderwać oczu od kamienia. Widziała, jak Paweł zaczyna się regenerować, a i ona poczuła mniejsze zmęczenie.
– Może trochę ciężki, ale łatwo zlokalizować kluczyki. – Paweł otworzył dłoń. – Ania lubiła go rysować, mówiła, że to róża prosto z nieba. Często przywoziłem jej różne minerały z wyjazdów służbowych, zbierała je z zapałem. Na giełdach kamieni zaskakiwała swoją wiedzą wystawców i sprzedawców.
– Rafała też pasjonują kamienie?
– Nie, on, tak jak Beata, jest uzdolniony matematycznie i jeszcze gra na skrzypcach. Żona jest księgową. Ania, gdy była młodsza, najchętniej kolekcjonowała rodochrozyty. Lubiła różowy kolor, a minerały z gromady węglanów czasem taki przybierają. Kiedyś udało mi się przywieźć z Argentyny piękny okaz Róży Inków. Argentyńczycy są tak dumni ze swoich złóż, że nazywają go swoim kamieniem narodowym. Ania zaanektowała go natychmiast i stał się centrum jej skarbów. Ostatnio trochę mniej się tym interesowała, ale wiem z własnego doświadczenia, że ta pasja objawia się falami.
Hagal zaobserwowała, że gdy Paweł opowiadał o minerałach, ożywał, jakby martwe przecież kamienie dawały mu energię i siłę. Położył kluczyki z brelokiem na biurku. Wróciła szara rzeczywistość.
– Dziękuję za zaświadczenie.
W gabinecie Hagal przez chwilę poczuł się dobrze. Mógł mówić o Ani tak, jakby była gdzieś blisko, jakby była w domu. Czuł więź terapeutki ze swoją córką, choć nie powiedziała o niej wiele. Przez chwilę, choć nadal był w środku swojego życiowego dramatu, udzielił mu się spokój Hagal. Dawne poczucie, że psycholog prowadzi śledztwo w sprawie jego rodziny, oddaliło się. Teraz miał śledztwo na posterunku, a tu, na krótko, znalazł azyl. Kobieta podała mu rękę na pożegnanie, jakby chciała sprawdzić, czy ma jeszcze jakąś moc w sobie. Poczuła silny zdecydowany uścisk.
– Proszę się jeszcze odezwać.
Na komendzie ktoś wziął od niego dokumentację, nie przyglądając się jej nawet. Byli na etapie sprawdzania miejscowych pedofilów. Paweł obserwował przez chwilę, jak szybko wchodziły i wychodziły z pokoju przesłuchań lokalne wtyczki. Akcja poszukiwawcza miała tempo i rozmach. Kolega z jego firmy często ze swoich wojaży przywoził piękne eksponaty, a szef dochodzeniówki był z zamiłowania gemmologiem. Poczuł wdzięczność wobec losu za ten zbieg okoliczności. Pomyślał, że kamienie, choć martwe, dają energię do działania. Choć już tu wszystko załatwił, nie opuszczał posterunku. Miał nadzieję, że może dowie się czegoś nowego. Na pewno by zadzwonili, ale nie mógł odejść.
W ciągu tego tygodnia stał się innym człowiekiem. Zwykle szybki i decyzyjny, nieustępliwy, lata na kierowniczym stanowisku były widoczne także w rodzinnym funkcjonowaniu. Dużo wymagał od innych, a od siebie jeszcze więcej. Zresztą zawsze był taki. W dzieciństwie w zasadzie nie potrzebował wychowania. Nie wiadomo skąd, zawsze wiedział, jak się zachować.
Teraz wtapiał się w krajobraz jak krzesła, czy dwa odrapane fotele. Na takich zgnębionych gości nikt tu nie zwracał uwagi. Kiedy indziej zazwyczaj rzutki i przedsiębiorczy próbowałby chyba sam przejąć zarządzanie poszukiwaniami. Jednak te kilka dni bezowocnych prób znalezienia Ani sprawiły, że zdał się na innych. Początkowo miał mnóstwo pomysłów, ale zauważył, że policja realizowała je wszystkie w ramach rutynowych działań. Trwały przeszukiwania pobliskich lasów, policji pomagała grupa strażaków. Postanowił też tam pojechać. Chciał wstąpić do domu, żeby się przebrać, przechodził tuż obok otwartych okien i nagle usłyszał śmiech Beaty. Rozmawiała z Rafałem. Poczuł ukłucie w sercu. Pewnie, że nie można ciągle płakać, ale stanął przed domem i przez chwilę nie mógł wejść do środka. Czuł się obco, jakby to nie był jego dom i rodzina. Żona i syn byli już po obiedzie. Paweł dopiero zauważył, że jest już późne popołudnie i jeśli się nie pospieszy, to na dzisiaj zakończą poszukiwania. Pojechali w trójkę do lasu. Paweł i Rafał przyłączyli się do ekipy śledczej, Beata próbowała uzyskać nowe informacje od koordynatora poszukiwań. Po raz kolejny szukali śladów w miejscach, które znała Ania. Przyjeżdżali tu czasem na grzyby czy jagody. Dziewczynka szukała gałęzi o niezwykłych kształtach i potem planowała dla nich miejscew ogrodzie. Paweł szedł blisko Rafała, ale obaj czuli napięcie.
Mimo że zawsze starał się mieć czas dla rodziny, była między nimi jakaś bariera. Tłumaczył sobie, że może to dlatego, że po urodzeniu syna musiał często wyjeżdżać. W tym okresie żona nie pracowała i stała się dla syna niezastąpiona… Gdy przyjeżdżał stęskniony do domu, w zasadzie nie był Rafałowi potrzebny. Starał się atrakcyjnie spędzać z nim czas, ale nie było między nimi bezwarunkowej akceptacji. Paweł zawsze dużo wymagał od dzieci. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że poprzeczka dla nich wisi tak wysoko. Po prostu było to oczywiste, że jego dzieci są bardzo inteligentne i uzdolnione w różnych kierunkach. Szybko stały się samodzielne w obowiązkach szkolnych. Paweł był z nich dumny i nawet czasem okazywał to na swój sposób. Początkowo były to wspólne podróże i zwiększone kieszonkowe, potem możliwość realizowania dość kosztownych pasji. Dzieci były bardzo ważne w jego hierarchii wartości.
Odczuwała to zwłaszcza Beata. Najpierw był Dekalog i Bóg, no, może odwrotnie. Potem dzieci. No właśnie, w jednym szeregu z nią czy wyżej? Starała się o tym nie myśleć. Niżej czy wyżej, czuła się bezpiecznie w tym związku i nie chciała niczego zmieniać. Czasem męczył ją perfekcjonizm Pawła, ale rozumiała, że dzięki temu tak dobrze im się wiedzie. Zresztą miała swoje sposoby na jego upór i wiedziała, czym go rozmiękczyć. Zapach smacznego jedzenia i zwykłych, ale pieczonych w domu ciasteczek, wprawiał go w dobry nastrój. Przewidywalność jego zachowań męczyła i uspokajała równocześnie. Paweł czuł, że daje światu i sobie wszystko, co należy, gdy szli wystrojeni w niedzielę do kościoła. Oczywiście sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Beata po latach wspólnego pożycia potrafiła wiele przewidzieć, nawet wspólne wieczory tylko dla nich trafiały się przed wolnymi dniami. Pojawienie się dzieci usztywniło jeszcze bardziej jego funkcjonowanie. Ciągle coś dla nich planował, przewidywał trudności, które mogą ich spotkać i zawczasu szukał rozwiązań. Rafał otwarcie się buntował, choć liczył się ze zdaniem ojca. Ania słuchała tego, co mówił Paweł, z niekłamanym zachwytem. O wszystko dokładnie dopytywała.
Czasem Beata była zdziwiona, że Ania rozumie rzeczywistość w innym wymiarze niż ona i buduje swój świat z informacji pozornie niepotrzebnych. Martwiła się, że córka mimo nieprzeciętnych uzdolnień nie ma siły przebicia, że raczej rezygnuje, niż rywalizuje. Chętnie by ją wspierała, ale wydawało się, że Ania nie potrzebuje wsparcia, które mogłaby jej dawać. Potrafiła nagle wycofać się z rywalizacji, bo wiedziała, że komuś na tym bardziej zależy. Doszła do finału w konkursie biblijnym i nagle powiedziała, że nie będzie walczyć, bo kolega ma podobne szanse, a bardziej potrzebuje tego sukcesu. Paweł próbował jej wyjaśnić, że to zdrowa rywalizacja i kolega też by się nie cieszył, że ona nie walczyła, ale dziewczynka trwała przy swoim zdaniu. Beata nie odzywała się, ale czuła irytację – jakby Ania chciała być inna czy lepsza, i choć wiedziała, że intencje córki są czyste, irytacja nie ustępowała.
– Ojciec Antka zostawił rodzinę i odszedł do innej kobiety.
Zamilkli przez chwilę. Też o tym wiedzieli. Dzieci chodziły razem do przedszkola, a później do klasy. Tylko na Rafale nie zrobiło to szczególnego wrażenia.
– Jak jesteś taka dobra, to może sprzątniesz w moim pokoju?
Rozdział 3
Izydor
Izydor obserwował uważnie Pawła od jakiegoś czasu. Miał być asem w jego programie Transformacji Dusz. Jego Dusza dojrzała do zmian, ale on najwyraźniej jeszcze nie. Izydor przyglądał się spokojnie, jak Paweł budował swój perfekcyjny świat. Był na bieżąco w jego sprawach, bo zgodził się na czas programu być jego Aniołem Stróżem. Nie wiedział jednak, że to może być aż tak męczące. Paweł prawie wszystko chciał konsultować z Bogiem za jego pośrednictwem. Co za męczydusza! Wszędzie tylko grzech i grzech. Izydor aż się skurczył w sobie od tego nadmiaru grzechów i niebieskie żyłki w jego ciele astralnym zrobiły się widoczne. Paweł dręczył Izydora, a także siebie samego, swoim perfekcjonizmem. Wszystko szczegółowo analizował i dwa razy dziennie go przyzywał, by ten uczestniczył w jego rozbudowanych modlitwach i rozważaniach. Izydor czasu miał dużo, w swoim wymiarze już nie musiał go oszczędzać, ale wiedział, że Paweł jest w ślepej uliczce. Nie chciał poznać Prawa ani wreszcie uzyskać kontaktu ze swoimi uczuciami. Jak kochać żarliwie Boga i się z nim zjednoczyć, gdy dusza jest letnia? Wysoka inteligencja pozwoliła mu stworzyć wiele zabezpieczeń przed zalewem emocji, więc Izydor poczuł, że nadchodzi czas jego działania. Co jakiś czas stwarzał mu sytuację wymagającą uruchomienia uczuć. Zapłon włączony i nagle Paweł znajdował wyjście z sytuacji, a nadzieja na zmianę gasła. Wiedział, że tak już jest w tej rodzinie – mężczyźni są dumni i odpowiedzialni, ale upór i fałszywe wyobrażenia wiary w Boga uniemożliwiają im nawiązywanie prawdziwych więzi.
Izydor nie lubił takich metod, ale czuł, że nie ma wyjścia. Przyszedł czas na najsłabsze ogniwo w tym łańcuszku – jego córkę. Już raz próbował z klasą, starał się nawet dostosować środki do celu. Ania, krzyż, szansa na terapię, pięknie to sobie zaplanował i niestety nic to nie dało. A teraz? Jego As chodził zmęczony po ulicach i choć mu serce pękało, nie chciał go otworzyć.
– No trudno. – Izydor spojrzał na Pawła. – Zmuszasz mnie do metod na poziomie początkujących Duchów, a nie Dusz. – Spojrzał na komisariat policji i na stertę papierów na biurku policyjnej psycholog. – Wybacz, Madziu, jakoś ci to wynagrodzę – obiecał. Powiew wiatru otworzył uchylone okno, białe kartki zaczęły fruwać jak gołąbki pokoju, a raczej niepokoju.
Rozdział 4
Posterunek
Szef dochodzeniówki – Marcin Nowak – siedział znużony w swoim gabinecie. Była ciemna noc, a on ciągle nie mógł iść do domu. Na prośbę znajomego wziął sprawę tej zaginionej dziewczynki. Nie mógł odmówić – najpiękniejsze eksponaty w jego kolekcji przywoził ze swoich wojaży właśnie Waldek. Najpierw próbował się jakoś wymigać, to nie był jego rewir, ale Waldek naciskany przez Pawła – ojca zaginionej – był nieubłagany. Zresztą po paru dniach sprawa wciągnęła go tak, że zostawał po godzinach sam z siebie. Po ludzku współczuł tym rodzicom. Już od tygodnia nie mieli wiadomości o córce. Pomyślał o własnych dzieciach. Czy jeszcze by je poznał? Szewc bez butów chodzi! Jego żona wywiozła je przed czterema laty za granicę i nie mógł ich odnaleźć.
„Mściwa suka” – zaklął w myślach. Pewnie, że był winny temu, co się stało, ale były też okoliczności łagodzące. „Temat zamknięty” – pomyślałi wrócił do dokumentów córki geologa. Gdy dowiedział się, że też kolekcjonuje minerały, poczuł sympatię do dziecka.
„No proszę, taka mała i zna się na rzeczy. Co się mogło z nią stać?” – zamyślił się. Nagle zobaczył za oknem jakieś dziwne kształty. Inwazja duchów? Biel zjaw ostro odcinała się od czerni lipcowego nieba. Po bliższym przyjrzeniu zjawy okazały się rozwianą stertą dokumentów. Wiatr, który spowodował zamieć dokumentów, ucichł. Ki diabeł? Zadzwonił do dyżurnego:
– Niech ktoś zajrzy do pokoju przesłuchań i do gabinetu psycholożki.
Ciekawość spowodowała, że też wyszedł na korytarz. Gabinet wyglądał jak po przejściu trąby powietrznej. Rozejrzał się odruchowo, w środku nikogo nie było, wszędzie głucha cisza. Przeciąg? Nie był zabobonny, ale przypomniał sobie słowa babci: „Poryw wiatru, chłód, to znaczy, że był duch”. Otrząsnął się, jakby zrzucał z siebie jakieś niewidzialne stwory.
– Zostaw to, co w gabinecie, tylko pozbieraj dokumenty z podwórka – powiedział do dyżurnego.
Rano przyszedł tak wcześnie, że wyglądało, jakby całą noc spędził w pracy. Czekał na psycholożkę.
– Pani Madziu, muszę pani coś pokazać, proszę za mną.
Była trochę zdziwiona, że prowadzi ją do jej własnego gabinetu.
– Znam drogę, szefie, coś się stało?
Nie odpowiedział, otworzył drzwi. W świetle dziennym wyglądało to jeszcze gorzej. Wszędzie walały się dokumenty, była to nie tylko zawartość biurka, ale też małe archiwum mieszczące się w segmencie. Na stosie papierów leżał wywrócony talerz z kruchymi ciastkami.
– Wiadomo, kto tu był? – zapytała psycholog. – Czego szukali?
Spojrzał na nią niepewnie.
– Nikogo tu nie było. Zdarzyło się to wieczorem około dwudziestej trzeciej – relacjonował jak świadek. – Byłem dwa pokoje dalej. Podmuch wiatru chyba otworzył okno i wszystko wyfrunęło. Dyżurny pozbierał dokumenty z dziedzińca, poskładał w kącie, nawet się nie pobrudziły za bardzo.
– Jak to podmuch wiatru? – Psycholog nie kryła zdziwienia. – Wczoraj nie było wiatru, podlewałam kwiaty na balkonie o tej porze, wszędzie była cisza. – Nagle spojrzała na niego czujnie. Nie powinna zadawać tego pytania, w końcu był jej szefem, a ona, choć pracowała od niedawna w komendzie, słyszała to i owo. – Był pan trzeźwy? – zapytała wprost.
W pierwszej chwili się zmieszał. Pomyślał, że przeszłość zawsze będzie mu towarzyszyć, ale już po chwili odpowiedział.
– Byłem trzeźwy, analizowałem sprawę Ani Krajewskiej.
Nie powinien się tłumaczyć, ale chciał, by problem był już za nim i nie chciał uciekać od przeszłości. Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Poczuła się niezręcznie, żałowała, że zadała to pytanie, ale gdyby tego nie zrobiła, miałaby do siebie pretensje. Nie odwróciła wzroku.
– Przepraszam – powiedziała pewnym głosem. – Słyszałam, że… – przerwała.
– Tak, jestem alkoholikiem, od trzech lat w abstynencji, jestem po terapii indywidualnej.
Zapadła chwila ciszy. Ujęła go tą bezpośredniością, więc powiedział pojednawczo:
– Naprawdę nie umiem tego wyjaśnić, po prostu dokumentacja wyfrunęła przez okno. – Spróbował wykorzystać chwilową przewagę i przerzucić to na nią: – Proszę przekazać Krajewskim, by jeszcze raz przynieśli informacje o dziecku ze szkoły i z poradni.
– Mam powiedzieć ojcu zaginionej, że jego dokumenty wyfrunęły z komisariatu? – zapytała z przekąsem Madzia.
– Może pani to powiedzieć matce poszukiwanej – odciął się niezbyt błyskotliwie.
Znów można było wyczuć napięcie. Nikt nie chciał ustąpić. Marcin spróbował jeszcze raz:
– Słyszałem, że Ares przechodzi na emeryturę, a Bogdan nie może go wziąć do domu, bo jego córka ma alergię na sierść. – Madzia od razu zmieniła wyraz twarzy.
– A Marek nie będzie chciał go zabrać?
– Rozmawiałem z nim, powiedział, że pies będzie miał u pani lepsze warunki życia.
Psycholog z trudem ukrywała radość. Starała się zachować powściągliwie.
– Będziecie mogli go odwiedzić – obiecała. Wiedziała, że to transakcja wiązana, więc się zobowiązała: – No dobrze, coś wymyślę z Krajewskim.
Marcin odetchnął z ulgą.
– Dziękuję, facet ciągle siedzi pod moimi drzwiami, nie miałbym odwagi powiedzieć mu, że zgubiliśmy dokumenty. Zresztą… może się znajdą. Aha, i proszę nie opowiadać nikomu o tym zdarzeniu. Nie chcę słyszeć, że duchy latają po komisariacie.
Zadzwonił służbowy telefon. Psycholożka podniosła słuchawkę i po chwili powiedziała:
– Krajewski na pana czeka.
Kapitan wyszedł z gabinetu i zobaczył mężczyznę na korytarzu.
– Pan do mnie?
– Tak, chciałem zapytać, czy coś wiadomo.
Marcin nie miał sumienia powiedzieć, że nic się nie zmieniło, więc zaprosił go gestem do gabinetu.
– Może kawę?
– Poproszę – odpowiedział Paweł. – Ostatnio częściej piję kawę w różnych instytucjach niż w domu. – Zlustrował półki z książkami.
„Spora biblioteka, jak na policjanta” – pomyślał machinalnie. Spojrzał na znane atlasy kamieni, przez chwilę poczuł się jak w domu. Jego życie zmieniło się całkowicie w ciągu tego tygodnia. Czuł, że odkąd zaginęła Ania, stracił też dom. Przecież była Beata i Rafał, a jednak czuł się samotny, jakby był bezdomny. Patrzył z nadzieją na policjanta, jakby sama jego obecność tutaj przyśpieszała śledztwo. Marcin czuł to nierealne oczekiwanie. Dawno nie było sprawy tak pozbawionej śladów. I jeszcze ten brak dokumentów. Wezwał psycholog, w końcu dostała psa. Magda usiadła z nimi przy stoliku. Zaczęła tłumaczyć się z sytuacji, ale Marcin jej przerwał.
– Panie Pawle, prosimy o duplikaty, wczoraj w nocy jakiś przeciąg wywiał dokumenty przez okno.
– Duplikaty, dobrze, zaraz przywiozę. – Mężczyzna spojrzał nieprzytomnie. Policjanci popatrzyli po sobie. Ojciec małej Ani był zupełnie nieobecny. Paweł wstał i wyszedł.
– Nawet gdyby naprawdę duch się tu pojawił, też by niczego nie zauważył – skomentował sytuację Marcin. – Żal gościa – dodał ze współczuciem. – Pani Magdo, czy ona mogła uciec z domu?
– Nie chciałam go dołować i pytać, to zresztą i tak niczego nie zmienia. Pytałam jego żonę, czy coś zginęło. Ulubione ciuchy Ani, pieniądze, coś, co by świadczyło, że dziewczynka się przygotowuje do ucieczki. Wszystko zostało, jakby po prostu wyszła do szkoły z niewielką torbą, bo to przecież koniec roku, więc już plecaka nie nosiła. Zresztą wyglądają na normalną rodzinę, a ona była bardzo wrażliwą dziewczynką. Musiało to być coś poważnego, bo przecież rozumie, że odchodzą od zmysłów. – Magda miała jeszcze jedno pytanie. Zadała je już w drzwiach: – Jednak powiedział pan prawdę?
– Prawie prawdę. – Uśmiechnął się. – Nie było przeciągu.
Rozdział 5
Obietnice na kamiennej tablicy
– No cóż, przechodzimy do kolejnej części Dzieła Rozwoju Duchowego.
Izydor patrzył na Pawła, który znów od wczesnego ranka szukał swojego dziecka we wszystkich zakamarkach miasta. Paweł wyglądał naprawdę źle. Cierpienie zmieniło jego poranne i wieczorne rytuały. Sam nie zauważył, kiedy zrezygnował z przenudnych inwokacji do Boga. Teraz ograniczał się do krótkiego pacierza i prośby, by Ania odnalazła się cała i zdrowa. To było jednak tu i teraz, bo mimo cierpienia nadal głębsze warstwy jego uczuciowości kryła gruba skorupa. Był umówiony na dziesiątą po odbiór dokumentu, którego pierwsza wersja zaginęła na komendzie, ale postanowił wyjść wcześniej z domu, by się jeszcze rozejrzeć po mieście.
– Swoimi sposobami szybciej trafisz na Planetę Świętych, niż otworzysz swoje serce na miłość. Czeka cię dzisiaj intensywny dzień – mruknął Izydor.
Paweł czekał na Hagal już przed umówionym czasem. Wreszcie drzwi się otworzyły. Jej gabinet wyglądał inaczej niż zwykle. Było w nim dużo kwiatów, a na biurku stało apetyczne ciasto.
– Czy to jakieś święto?
– Tak, zwykle nie obchodzę hucznie, ale mam jutro imieniny. Nie będzie mnie w pracy, więc świętujemy dzisiaj.
– Jutro? – Spojrzał na kalendarz. – Jutro są urodziny Ani.
– Wiem. – Uśmiechnęła się. – Zauważyłam to już przed sześciu laty, Ania też się cieszyła, że mamy święto w tym samym dniu.
Nie chciał pamiętać tej daty, próbował zatrzymać czas, by nie przeżywać tego dnia bez niej. Chciał, by ten dzień nastąpił, dopiero gdy Ania wróci. Złożył Hagal konwencjonalne życzenia i zapytał:
– A pani ma jakieś marzenie?
– Tak – odpowiedziała bez wahania. – By odnalazła się państwa córka.
Paweł poczuł łzy pod powiekami. „Jeszcze chwila i rozpłaczę się jak dziecko” – pomyślał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tak silne emocje, które sięgały samego środka, aż do trzewi. Hagal poszukała jego wzroku. Starał się nie patrzeć na nią, by się nie rozpaść. Jej prawdziwe współczucie było nie do zniesienia. „Weź się w garść, Paweł, przyszedłeś po dokument, a tu zaraz mogą przyjść goście na ciasto” – próbował przywołać się do porządku. Ale było za późno… Proces erozji już się rozpoczął i nikt nie mógł go zatrzymać. Łzy płynęły po policzkach Pawła strumieniami.
– Chusteczki leżą na stoliku, to mój podstawowy sprzęt. Tu ludzie często płaczą. – Nacisnęła guzik na biurku, a nad drzwiami w korytarzu podświetlił się napis: „Trwa terapia”. – Może to trochę nadmiarowe – zażartowała – ale proszę o tym pomyśleć! W takiej sytuacji każdy potrzebuje wsparcia. Zapraszam też oczywiście żonę i syna. – Szybko poszerzyła ofertę.
Trochę ochłonął i poczuł się jak w potrzasku, jakby ktoś za niego zdecydował. I jeszcze ta dziwna zbieżność świąt. „ No cóż, przypadek”. Poczuł, że wracają do niego siły konieczne do obrony i pomyślał, że psychologowie mają swoje sztuczki, by tak człowieka rozmiękczyć… Wziął zaświadczenie i powiedział stanowczo:
– Do widzenia.
– Do zobaczenia – odpowiedziała Hagal, a on usłyszał w swojej głowie, jakby dodała: „do rychłego zobaczenia”.
Wyszedł z budynku i po raz pierwszy od dziewięciu dni zauważył, że świeci słońce, a świat jest piękny i zielony. Odezwał się telefon. Paweł był cały czas w trybie czuwania. Na ekranie wyświetlił się napis: „Policja”. Błyskawicznie odebrał.
– Tu Marcin Nowak, prosił pan, by natychmiast pana informować o nowych śladach, nawet jeszcze niesprawdzonych. To nie jest jednak rozmowa na telefon, proszę przyjechać na komisariat.
Paweł już chciał zawiadomić Beatę, ale ton głosu policjanta nie wróżył dobrych wiadomości, więc zrezygnował. Przyśpieszył kroku, a kiedy dotarł na miejsce, prawie wbiegł do komisariatu. Kapitan poprosił go do pokoju, w którym siedział przy komputerze jakiś nieznany mu funkcjonariusz.
– To aspirant Janicki z Wydziału Zabójstw.
Paweł poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami.
– Proszę usiąść. Czekamy na informacje. W sąsiednim województwie znaleziono zwłoki dziecka. Zaraz wyślą szczegółowe informacje.
Paweł zamknął oczy, chciał być sam. Nagle poczuł, że trzyma w ramionach Anię, że ją przytula, a ona żyje, oddycha. Czuł jej ciepło, przytulała się ufnie jak kiedyś, gdy była małą dziewczynką. Zaczął składać ofiary Bogu za jej życie. Najpierw ogólne zasady, które miały jeszcze bardziej go udoskonalić – będę się częściej modlił, więcej wymagał od siebie. I nagle usłyszał gdzieś z głębi głos:
– Przebaczysz tym, którzy cię skrzywdzili? Pokochasz siebie, by miłować innych jak siebie samego?
Zgadzał się na wszystko, a obietnice w jego Duszy zapisywały się jak na kamiennej tablicy i nagle jak chichot losu, jak głos z innej planety, usłyszał:
– Może terapia dla rozwoju Duszy?
Szybko przytaknął. Usłyszał lekki trzask fotela funkcjonariusza. Otworzył oczy i napotkał przenikliwe spojrzenie policjanta. „Skoro patrzy mi w oczy, nie jest tak źle” – pomyślał w ułamku sekundy.
– To nie jest pańska córka – powiedział z ulgą w głosie aspirant. – To młodsza dziewczynka, zaginęła w ubiegłym miesiącu i jak wskazuje stan jej ciała, musiała zginąć od razu.
Paweł poczuł płynącą z serca modlitwę za duszę tego dziecka. Kapitan spojrzał na jego pobladłą twarz.
– Napije się pan czegoś? – Zabrzmiało dwuznacznie, ale szybko uściślił: – Kawa, herbata, może szklanka wody?
Paweł ocknął się, pomyślał, że gdyby nie był na komisariacie, to faktycznie wybrałby kieliszek wódki. Poprosił jednak o mocną herbatę. Był wdzięczny policjantom, że jeszcze przez chwilę będzie mógł u nich zostać.
– Wiele osób zaginionych traci życie? – zapytał.
Policjanci spojrzeli na siebie.
– No, w sumie to niewielki procent, ale te przypadki pamięta się najdłużej. Choć czasem nikt ich nie szuka. – Po tych słowach aspirant wstał od komputera. – No to na mnie już pora, obyśmy się już nie spotykali – dodał.
Paweł został z kapitanem. Marcin przyglądał mu się z uwagą.
– Bardzo pan kocha córkę, prawda? Jak giną dzieci, wszyscy szukają, ale pan jest wszędzie. Przestał pan chodzić do pracy?
– Pracuję w spółce, zajmujemy się odwiertami. Zespół jest doświadczony, znają moją sytuację, więc sobie radzą. Wiem, że powinienem wrócić do swoich obowiązków, ale ciągle wydaje mi się, że lada chwila Ania się odnajdzie i wtedy spokojnie zajmę się obowiązkami.
– Niech pan wróci do pracy, to pomaga.
Paweł spojrzał z uwagą na kapitana.
– Przed ponad trzema laty straciłem kontakt z dwójką swoich dzieci. Żona wywiozła je za granicę i nie mogę ich od tego czasu znaleźć. Wiem, że żyją. Najpierw szukałem, tak jak pan. Wszystkimi kanałami, służbowymi i prywatnymi. Ale żona wiedziała, jak się ukryć bez śladu, też jest policjantką.
Paweł nie pytał o nic. Zaskoczyła go szczerość kapitana.
– Nigdy nie byłem z moją córką tak blisko, jak pan ze swoją, ona zawsze była bliżej żony, ale bardzo brakuje mi synka. – Na chwilę zamilkł. Po chwili wrócił do rozmowy: – Gdy widzę, jak pan szuka, wraca mi nadzieja, chyba też wznowię poszukiwania, bo od roku praktycznie niczego nie robię. Ale jej nie daruję. Podła suka – dodał o żonie. – To się teraz ładnie nazywa: alienacja rodzicielska. Szybko ograniczyła mi prawa rodzicielskie i wyjechała. Nie powinna tego robić ze względu na dzieci, ale twierdziła, że robi to właśnie dla nich.
Paweł po krótkiej, dwutygodniowej, intensywnej znajomości z kapitanem czuł, jakby znał go bardzo długo.
– A miała powód? – zapytał wprost.
Marcin przytaknął.
– To była znana sprawa. Z bójki dwóch młodych chłopaków zrobiła się afera na całą Polskę. Jeden był synem byłego komendanta. Drugi chłopak się bronił, ale najbardziej dostało się trzeciemu, choć on był tylko świadkiem. Sprawa ciągnęła się długo. Ja ujawniłem powiązania rodzinne komendanta. Odsunięto mnie od obowiązków, potem zwolniono z pracy. Zacząłem pić i wtedy żona zabrała dzieci, a wkrótce wyjechała. W końcu przywrócono mnie do pracy, całkiem przypadkowo ktoś tę aferę wykorzystał przeciw komendantowi, a synek był niezłym ziółkiem. Został ukarany za bójkę i nie będzie mógł wstąpić do policji – taka mała satysfakcja. Bo właściwie o to poszło. Impulsywność syna komendanta zniszczyła mu planowaną karierę policyjną. Tyle że i mnie zniszczyła, oprócz kariery, także życie rodzinne. – Marcin spojrzał na zegarek, a Paweł zrozumiał ten gest i szybko się pożegnał.
Znów chciał ruszyć na poszukiwania, ale zadzwoniła Beata:
– Wracasz na obiad?
Nie zauważył, że to już ta pora. W domu czuł się źle. Odsunął się od rodziny, tragedia nie zbliżała ich do siebie. Chciał im dawać wsparcie, ale potrafił myśleć tylko o Ani. Nieustannie coś go drażniło: że Rafał umawiał się ze znajomymi, że Beata dzwoniła do rodziców i koleżanek. Wszyscy chcieli dowiedzieć się, czy są jakieś wieści o Ani, rozumiał to, ale nie miał ochoty na kontakt z nikim. Czuł, że nadchodzi fala złych wspomnień, jakby otworzyła się szuflada z trudnymi doświadczeniami – było to idiotyczne i zupełnie niepotrzebne, ale nie mógł się od nich uwolnić. Wszyscy, którzy rzucili choć jedno nawet złe spojrzenie na Anię, stali się jego wrogami. Syn, który początkowo był zazdrosny, że przyszła na świat i zabrała mu pełną uwagę rodziców. Beata, która źle znosiła niechcianą ciążę. I jego matka, która nie szanowała wrażliwości Ani i próbowała z niej zrobić osobę silną i przebojową. Pomyślał nawet o wielkim nieobecnym – ojcu, który nie był dla niej kochającym dziadkiem, a także teściach zajętych wzajemnymi konfliktami, którzy wyraźnie faworyzowali wnuka. Najwięcej żalu miał do siebie, że nie potrafił jej ochronić.
Poczuł, że za chwilę każdy będzie mógł już odczytać jego myśli. Szybko ubrał się i wyszedł. Ruszył na wały, tam była dobra widoczność, rozglądał się uważnie. Nagle, jak spod ziemi, pojawiła się przed nim znajoma postać – kobieta w dresie, z dużym wilczurem idącym obok niej.
– Nie poznaje mnie pan w tym stroju? – Uśmiechnęła się.
– No tak, to pani. – Teraz poznał policyjną psycholożkę.
– To ja i mój pies, Ares. – Skinęła ręką i pies podszedł bliżej.
– Ale dobrze ułożony. – Spojrzał na nią z podziwem.
– To pies policyjny. Emeryt, ale w świetnej formie. Zakończył już służbę i udało mi się go przejąć. I tak oto cudza alergia może sprawić komuś radość. Możemy przyłączyć się do pana?
Paweł skinął głową. Ostatnio częściej spotykał się z psychologami niż z własną rodziną i znajomymi. Oni nie reagowali lękiem, nadmierną delikatnością, nie unikali też tematu Ani. Dla nich była to codzienność, rozmawiali o zaginięciu córki w sposób naturalny, a tego potrzebował.
Psycholog cieszyła się jak dziecko ze swojego nowego psa.
– Jest taki mądry, wrażliwy, przewidujący… – Tyle pochwał nie usłyszał chyba żaden z jej dotychczasowych partnerów życiowych. – Szybko się uczy i już przystosował się do nowych warunków życia. I tak pięknie prosi o smakołyki, że nie potrafię mu odmówić i muszę z nim dużo chodzić, bo inaczej szybko go utuczę.
Pies nagle spojrzał czujnie i usiadł.
– Chyba chce mi pokazać, że coś słyszy, jeszcze nie nauczyłam się jego języka. – Oderwała na chwilę zachwycony wzrok od psa. – A pan już długo jest w terapii u Hagal?
– Ja? – zdziwił się. – No, w zasadzie jeszcze się nie zdecydowałem.
– Przecież potrzebuje pan wsparcia psychologicznego. Rodzina zresztą też. To oczywiste w takim kryzysie. A gdy wróci Ania, też będzie potrzebowała pomocy.
Był jej wdzięczny, że powiedziała to tak, jakby było oczywiste, że Ania wróci. Poczuł w sobie sprzeczne uczucia. Te dawne: żal, że jego dziecko cierpi, swoją bezradność i rywalizację z Hagal, kto skuteczniej pomoże Ani, a także niechęć do ujawniania faktów z życia swojej rodziny – ale też te obecne, jak oddanie i współczucie płynące od Hagal. No i musiał przyznać, że wtedy szybko pomogła Ani poczuć się lepiej.
Magda, widząc jego rozterki, dodała przebiegle, że ze względu na to, że Ania korzystała już z pomocy Hagal, na pewno miałaby szansę na natychmiastowe rozpoczęcie terapii. Paweł decyzję już podjął, gdy czekał z policjantami na wiadomość. Teraz jednak, gdy mówił, że jutro skontaktuje się z Hagal, w jego głosie słychać było lekkie wahanie.
Rozdział 6
Terapia u Hagal
Paweł długo nie mógł zasnąć w nocy, ciągle wracał w myślach do chwili, gdy czekał na identyfikację zwłok dziecka. Poczuł silne drżenie całego ciała, serce waliło tak mocno, że miał wrażenie, że słychać je w całym domu. Próbował się uspokajać, że to nie była Ania. Nie wiedział, co się z nim dzieje, musiał się jakoś pozbierać, bo następnego dnia znów planował poszukiwania córki.
Wstał z łóżka i zaczął nerwowo chodzić po sypialni. Beata spała spokojnie, nie chciał jej zbudzić, więc wyszedł do kuchni. Zaparzył gorącą herbatę z imbirem. Po dłuższej chwili poczuł, że temperatura jego ciała wraca do normy, ale wewnętrzne drżenie ustępowało powoli. Pomyślał, że tak chyba wygląda napad lęku i że może to dobrze, że zdecydował się pójść do psychologa. Oczywiście nie zamierzał się przyznać, że zgodził się na terapię pod presją jakiegoś nieokreślonego głosu wewnętrznego. Postanowił zrobić wszystko, by odnaleźć Anię, nawet i to.
Poradnia Zdrowia Psychicznego mieściła się na ostatnim piętrze trzypiętrowego budynku. Dawna siedziba urszulanek, kompleks ogrodowo-klasztorny, wiele lat temu zamieniła się w szpital psychiatryczny. Paweł lubił ten styl w architekturze. Monumentalny neogotyk przypominał mu dwunastowieczne katedry, których wieże miały sięgać ku Bogu. Zewnętrzna forma budynku kontrastowała z nowoczesnym wnętrzem. Większość pomieszczeń miała ponadstandardową wysokość, nawet te na trzecim piętrze. Właśnie tam pracowała Hagal. Pomyślał, że pewnie będzie zadowolona, że zdecydował się na terapię. Cieszył się też, że nie będzie musiał opowiadać od początku swojej historii. Podszedł do rejestracji i zapytał o możliwość wizyty u Hagal.
– Pacjenci „pierwszorazowi” za około pół roku, bo pan chce się pierwszy raz zarejestrować?
– Moja córka była pacjentką Hagal – odpowiedział przytomnie Paweł.
– Aha, to zmienia czas oczekiwania. Termin za dwa tygodnie panu odpowiada?
– Tak – zgodził się szybko.
Rejestratorka podała mu karteczkę z datą i numerem gabinetu. Paweł zawahał się i zapytał, czy mógłby podejść od razu. Pani w rejestracji zerknęła w grafik przyjęć i poinformowała go, że jest to możliwe, bo pacjent odwołał wizytę przed chwilą. Szybko wszedł po schodach, jakby bał się, że się rozmyśli. Zapukał do drzwi gabinetu.
– Przepraszam, nie byłem umówiony, ale…
– Zapraszam – przerwała mu Hagal. – Mam wolną godzinę, pacjent odwołał spotkanie…
– Zdecydowałem się na terapię – powiedział.
– Czego pan oczekuje? – Trochę go to zaskoczyło, myślał, że zacznie wypytywać o jego życie, bliskich i nastawił się raczej na odbiór.
– Ja? – zdziwił się.
– No tak.
– Proponowała mi pani kiedyś pomoc, no to jestem. – Był zadowolony, piłka była po jej stronie.
– Cieszę się, że pan się zdecydował. To czym chce się pan zajmować?
Znów odbicie. Paweł zaczął się irytować.
– Ludzie przychodzą do psychologa z różnych powodów – zaczęła wyjaśniać Hagal. – Zwykle wyobrażają sobie, że terapeuta udzieli im porad lub decydują się rozpocząć terapię indywidualną. Częstą przyczyną są dzieci, jak u państwa w rodzinie przed sześciu laty. Czasem chcą pracować nad relacją z partnerem lub poznać i lepiej zrozumieć siebie.
Paweł czuł rozdrażnienie. Inaczej to sobie wyobrażał. I Hagal też wydawała mu się teraz inna, była milsza i bardziej dostępna, gdy przyszedł po zaświadczenie i został na kawie.
– Powiedziała pani kiedyś, że być może sam wiem, gdzie jest moja córka. Chcę ją odnaleźć za wszelką cenę. Dlatego tu jestem.
– To zrozumiałe dla mnie. Ale żeby pan odnalazł odpowiedź na to pytanie, ja muszę poznać pana…
Chwilę milczeli. Dla Pawła cisza stawała się krępująca. Lubił jasne sytuacje.
– To proszę pytać.
Czuł się jak u dentysty. Zabrzmiało to jak: „Niech pani rwie”.
– No tak. Ale ja nie jestem psychologiem policyjnym. Pani Magda, z którą współpracuję, pomaga odnajdować ludziom fakty, o których w dramatycznych okolicznościach zapomnieli, a mogą być ważne dla śledztwa. Ja szukam zwykle tych faktów, o których chcą zapomnieć. Może zajmiemy się na początek granicami. Zauważyłam, że nie lubi pan, gdy pytam o życie osobiste i rodzinne.
– No właśnie – przytaknął Paweł. – Uważam, że to moje osobiste sprawy, więc nie lubię o nich opowiadać.
– Rozumiem, że czuje się pan przymuszony przez sytuację, by zdecydować się na nasze spotkania. – Terapeutka zawiesiła głos.
– No tak – odpowiedział Paweł z pewną ulgą. – Gdyby nie zaginięcie mojej córki, nie szukałbym pomocy u psychologów.
– Często motywacją do podjęcia terapii są objawy występujące u dziecka, tak jak u państwa mogło być przed laty – podsumowała Hagal.
Paweł poczuł napięcie w całym ciele.
– Moim zdaniem nie było to konieczne i Ania poczuła się lepiej.
– Po terapii – przypomniała Hagal.
– No tak – przyznał niepewnie i dodał natychmiast, że terapia rodziny nie była potrzebna.
– Nie chcę wytrychem włamywać się do ludzkich dusz, ale by pomóc, sama muszę to jakoś zrozumieć – powiedziała to tak obrazowo, że Paweł oczami wyobraźni zobaczył, jak z maczetą przebija się przez busz. – I nie lubię przemocy – wyjaśniła, jakby komentując obraz w jego głowie. – Wraca do mnie jedno pytanie. – Popatrzyła na Pawła badawczo.
– Proszę pytać.
– Czy według pana to możliwe, że Ania uciekła z domu?
– Pytali mnie już o to na policji.
– I co pan odpowiedział?
– Nie, wykluczyłem taką ewentualność. Pewnie, że się zastanawiałem, ale nie znalazłem przyczyny. Uczyła się bardzo dobrze. Z Rafałem czasem nie mogli się dogadać, ale nie było między nimi gorzej niż w innych rodzinach. My bardzo ją kochamy. Mieliśmy za tydzień jechać na urlop do Armenii, kiedyś badałem tam skały pochodzenia wulkanicznego.
– Myślałam, że szukał pan Włóczni Przeznaczenia – zażartowała.
– Była pani w Geghardzie? – zdziwił się Paweł.
– Tak, moim celem podróży był Monaster Świętej Włóczni.
– Oryginał może znajdować się w kilku miejscach na świecie, a ja byłem tam służbowo.
– Widział pan cele eremitów wykute w skale?
– Tak, nawet badaliśmy je. Nie wszystkie skały są twarde, ale w litych można nawet zamieszkać. Ania bardzo się cieszyła z planowanej podróży. Nie widzę więc powodu, dla którego chciałaby od nas uciec.
– A może to nie ucieczka „od”, lecz „do”?
– No raczej sama by tam nie pojechała. – Paweł zrozumiał pytanie dosłownie.
– Nie myślę o Armenii, tylko o Arturze Skalskim. – To był strzał w samo serce. Paweł podniósł powoli wzrok.
– Co pani sugeruje? – wycedził.
– Proszę poczekać, przyniosę coś z archiwum.
Po dłuższej chwili wróciła i podała kartkę Pawłowi.
– To rysunek Ani sprzed sześciu lat. Co pan tu widzi?
– Krzyż, Chrystusa, dziewczynkę i chyba tatę.
– Prawie dobrze. To, owszem, ojciec, ale pana. Ania narysowała Jezusa na krzyżu, siebie z bukietem kwiatów i dziadka Artura.
Paweł przez chwilę poczuł się jak święty Sebastian. Ania narysowała jego ojca? To mało mamy osób w naszej rodzinie? To już by babcia bardziej tam pasowała, bo to ona opowiedziała Ani o ukrzyżowaniu Jezusa. Ale rysunek był taki, jaki był.
– No to może na dzisiaj skończymy – powiedziała Hagal. – Zwykle spotykam się z pacjentami raz w tygodniu, ale ze względu na kryzysową sytuację, będę przekazywać panu informację o zwalniających się terminach, zanim podam je do rejestracji.
Gdy wrócił do domu, zobaczył lakonicznego SMS-a: Jutro 9.00? Szybko odpisał: Tak, będę. Nie powiedział o tym nikomu. Przecież to nic złego korzystać w takiej sytuacji z pomocy psychologa, to normalne i nawet wskazane. Ale i tak czuł, że nie może o tym powiedzieć ani Beacie, ani matce, ani żadnemu znajomemu. Dopiero się „to” zaczęło i nagle już poczuł w sobie pytanie Hagal: „A komu mógłby pan powiedzieć?”.
„Aha, tak to działa” – pomyślał. Niby o tym nie wie, a wysyła mi telepatycznie swoje pytania. Jednak posłusznie się zastanowił. „Śmieszne, ale chyba temu policjantowi Marcinowi”. Był zdziwiony swoją odpowiedzią, gdyż prawie go nie znał.
W tym momencie zadzwonił telefon.
„No proszę, Imperium Komunikacji Pozazmysłowej” – pomyślał, sądząc, że to Hagal. Mylił się, dzwonił jakiś telemarketer.
Paweł miał różnych kolegów, ale nie mówił im o swoich problemach. W okresie studiów miał przyjaciela, ale gdy Adam wyjechał na stałe do Kanady, ich kontakt osłabł. Rzadko pozwalał sobie na szczerość, również z Beatą. Był oddany i lojalny, ale nie miał zwyczaju „wywnętrzania się”, a nawet uważał to za niesmaczne, niepotrzebne. Teraz jednak było jeszcze gorzej. Nie powiedział Beacie, że idzie na terapię i jeszcze zaczął ją okłamywać, gdy się wybierał do Hagal.
– Wstąpię rano do pracy, a potem się rozejrzę.
– Wrócisz na obiad? – Beata nie słuchała uważnie.
– Chyba tak. – Cieszył się, że miejsce pracy było blisko poradni. Kłamstwo dzięki temu wydawało się mniejsze.
Sesję zaczął od pytania, o czym Hagal rozmawiała z Anią. Hagal odpowiedziała bez wahania, że o śmierci Jezusa. Paweł nie krył zdziwienia, miał poczucie, że wszyscy o tym z Anią rozmawiali. Ale te rozmowy tylko nasilały u Ani lęk. Hagal spojrzała ze spokojem na mężczyznę i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała, że uwierzyła, że Ania widziała konającego Chrystusa. Paweł się upewnił:
– Czyli uwierzyła pani w jej wizję, czy w to, że widziała śmierć Jezusa?
Hagal odpowiedziała mu pytaniem:
– Czy uważa pan, że Ania kłamała?
Paweł zastanowił się chwilę.
– Ania raczej nie kłamie, choć mogły być to wtedy dziecięce fantazje.
Spojrzał pytająco na Hagal. Ta jednak wyjaśniła krótko, że dla niej fantazją jest opowieść dziecka, że było na ślubie Anny i Kristoffa z „Krainy Lodu”, ale konający Jezus nie jest normalną fantazją u sześcioletniej dziewczynki. Paweł nie potrafił sobie wyobrazić, że jego córka zobaczyła śmierć Jezusa. Wróciły dawne obawy o jej zdrowie.
– Może była chora psychicznie – powiedział cicho.
Hagal spojrzała na niego z niedowierzaniem i przypomniała, że korzystali z konsultacji psychiatry dziecięcego, który wykluczył psychozę. Wydawało jej się, że Pawłowi łatwiej było przyjąć wersję o chorobie psychicznej córki niż to, że ujrzała śmierć na krzyżu. Wtedy przed laty jej też trudno było uwierzyć, ale po kilku spotkaniach z dziewczynką nie miała już wątpliwości. Nie pytała o szczegóły, by to uwiarygodnić, bo wiedziała, że kontakt z tamtą rzeczywistością sprawi Ani ból. Wróciła do rozmowy z Pawłem.
– Czy zna pan dobrze swoje dziecko? – zapytała.
– Tak – odpowiedział bez wahania. – Wtedy znałem – poprawił się.
– Czy według pana wtedy kłamała?
Paweł poczuł, że się gubi, a terapeutka postanowiła pójść za ciosem i wyciągnęła obrazek z szuflady.
– Może ten dziadek to mój teść?
– Bądźmy poważni – powiedziała Hagal. – Opór jest naturalnym etapem terapii, ale u pana to nie opór, tylko upór – skomentowała.
– No dobrze – skapitulował. – To wszystko mnie przerasta.
– Rozumiem – odpowiedziała Hagal. Paweł poczuł, że zmarnował czterdzieści minut na akademicką dyskusję. Chciał się przecież dowiedzieć o sobie czegoś, co może doprowadzić do odnalezienia Ani, ale zamiast głosu wewnętrznego Hagal słyszała już tylko znane przekonania. Nagle zapragnął podzielić się swoim niepokojem i lękiem.
– Tak się boję, że coś jej się stało. Nie jestem zabobonny, ale dręczy mnie myśl, że była naznaczona, że najpierw zobaczyła konającego Jezusa, a teraz może sama gdzieś umiera. – Pierwszy raz wypowiedział głośno to, o czym bał się nawet pomyśleć.
– Jeśli tak pan to interpretuje, to i tak nikt nie ma wpływu na tę sytuację. Czy w pana rodzinie zdarzyło się kiedyś coś podobnego?
– Nie. Mój ojciec zniknął nagle dawno temu jak duch, a poza tym wszyscy byli i są normalni. I żyją zgodnie z zasadami.
„Czyli sami święci” – pomyślała Hagal, a głośno zapytała:
– Wie pan, dlaczego zniknął?
– Nie, ale to chyba było, jak się dowiedział, że moja matka jest w ciąży. Nie byli jeszcze zaręczeni, ale mieli się pobrać. Zdrajca, podobno odszedł do innej kobiety. Nie płacił nigdy alimentów. Kiedyś, gdy już miałem parę lat, przyjechał do naszego miasta i przypadkiem spotkaliśmy go z mamą. O mnie nawet nie zapytał, wcześniej nigdy go nie widziałem – wyrzucił z siebie jednym tchem Paweł.
Hagal kątem oka spojrzała na zegar. Żałowała, że czas spotkania już się kończył, bo Paweł rzadko mówił językiem emocji. Ale na korytarzu czekał na wizytę kolejny pacjent. Godzina minęła. Wyznaczyła szybko następny termin spotkania. Paweł otrzymał też nowe zadanie: poszukać informacji o rodzinie i o genogramie.
Mężczyzna czuł, że te spotkania są tak intensywne, że pochłaniają go coraz bardziej. Gdy wyszedł z gabinetu, potrzebował czasu, by wrócić do normalnego sposobu funkcjonowania. Próbował analizować swoje zachowanie w trakcie sesji. Miał poczucie, że choć Hagal ciągle zadaje mu osobiste pytania, a on stara się szczerze odpowiadać, nie zbliża się wcale do odnalezienia Ani. Zniknięcie córki zachwiało jego równowagą psychiczną. Uważał się za silnego i zrównoważonego człowieka, ale teraz pytania terapeutki poruszały go do głębi. Zwłaszcza te, które dotyczyły jego ojca. Pocieszał się w myślach, że zawsze może wycofać się z terapii, ale wiedział, że się zobowiązał. Dał słowo komuś niewidocznemu i liczył, że to pomoże w odnalezieniu Ani. Zastanawiał się, jaki sens ma wracanie do dzieciństwa i rozważanie przyczyn rozstania jego rodziców. Dziwnie zabrzmiało słowo: „rodzice”. Nigdy nie wyobrażał sobie ich jako pary. To była jego matka Barbara i Artur Skalski. Ten człowiek zniknął z jego życia, a właściwie wcale się w nim nie pojawił. Nie widział związku między roztrząsaniem starych historii a zniknięciem swojej córki. Policja też pytała o Skalskiego. Wyglądało to tak, jakby sądzili, że porwał Anię! Nie znał Artura Skalskiego, mało nawet o nim słyszał, ale czuł, że jego biologiczny ojciec nie byłby zdolny do takiego czynu. Ślepy zaułek.
Rozdział 7
Kwestionariusz ciążowy
Paweł szedł na spotkanie z Hagal z mieszanymi uczuciami. Był jej wdzięczny, że informuje go o wszystkich wolnych terminach w swoim kalendarzu, bo rozumie, że zależy mu na czasie. Ania się jeszcze nie znalazła, a poszukiwania informacji we wnętrzu własnej duszy były ostatnią nadzieją. Starał się szczerze odpowiadać na pytania, ale ciągle nie wiedział, jak sobie poradzić z napięciem, które zwykle odczuwał na początku spotkania.
Hagal podała Pawłowi kartkę formatu A4, z kwestionariuszem ciążowym. Wyjaśniła, że według niej, wszystko, co się dzieje, od momentu poczęcia, ma wpływ na życie dziecka, a także życie poprzednich pokoleń. Chętnie dodałaby, że wpływ mają również wcześniejsze inkarnacje, choć zawodowa neutralność nie pozwalała jej tego powiedzieć.
– Mnóstwo wścibskich pytań – skomentował Paweł lekko zaczepnie.
– Oczywiście, tylko takie coś wnoszą – zgodziła się Hagal. Czuła rosnący opór mężczyzny.
– Czy można odpowiedzieć tylko na część? – zapytał jak uczeń, żartobliwie, ale czuł, jakby zaciskała mu się na szyi żelazna obręcz.
– Tak, ale proszę mieć na uwadze, że nasze rozumienie będzie zależeć od pana szczerości i zaangażowania w udzielane odpowiedzi.
Zastanawiał się, czy powinien wracać do tych wspomnień. W normalnych warunkach by się na to nie decydował, ale teraz wszystko było podporządkowane jednemu celowi – znaleźć Anię. Czasem budził się w nim niepokój, że terapeutka może chce wykorzystać jego sytuację i zmusić do terapii, ale czuł, że to absurd. Uwierzył, że to on zna odpowiedź na pytanie, gdzie jest dziewczynka, ale sam nie potrafi do niej dotrzeć. Posłusznie zaczął porządkować fakty na podstawie kwestionariusza i wrócił pamięcią do początków drugiej ciąży Beaty.
Ciąża nie była planowana, przynajmniej przez Beatę. Rafałek miał już cztery lata i żona chciała wrócić do pracy. Jej instynkt macierzyński właściwie został zaspokojony. Była w świetnym kontakcie z synkiem. Według Pawła aż za dobrym, bo miał czasem poczucie, że brakowało w tej rodzinie miejsca dla niego.
Beata nie pracowała, więc brał więcej wyjazdów służbowych, ponieważ zaczęli remont domu, który dostali po jego dziadkach. Paweł czuł, że w jego sercu jest miejsce na więcej niż jedno dziecko, ale żona nie podejmowała tematu. Marzył o córeczce. Życie rodzinne zawsze było dla niego ważne, a pojawienie się na świecie Rafałka ustabilizowało ich związek. Przysięga, którą złożył przed ołtarzem Beacie, zaczęła się materializować. Wolny czas, którego miał niewiele, przeznaczał na zabawy z synem, wspólne spacery. Rafałek witał go entuzjastycznie, gdy Paweł wracał wieczorem z pracy, ale zawsze czuł, że czegoś brakuje w ich relacji. Tłumaczył sobie, że dziecko po prostu woli spędzać czas z mamą, bo przebywa z nią całymi dniami.
I nagle ta ciąża. Gdy Beata poczuła się źle, natychmiast kupiła testy ciążowe. Zrobiła najpierw jeden, zaraz potem drugi. Zanim powiedziała to głośno, już wiedział, że będzie tatą po raz kolejny. Zobaczył jednak w jej twarzy jeszcze coś, o czym nie chciał pamiętać. Żona chciała, by tej ciąży nie było. Oczywiście aborcja nie wchodziła w grę, byli wierzący i praktykujący. Czuł jednak, że żona nie chce tego dziecka.
– Jestem w ciąży – powiedziała. Starała się uśmiechnąć.
Zastanowił się przez chwilę, na który komunikat odpowiedzieć: werbalny czy niewerbalny, ale w ich małżeństwie zasady były dawno ustalone. Żyjemy tu i teraz. Odpowiedzialność, lojalność, wierność i Dekalog przede wszystkim. To organizuje i ułatwia życie. Przytulił ją i powiedział szczerze:
– Cieszę się, że będziemy mieli dziecko. – Beata poddała się jego uściskowi, nie czuł jednak bliskości.
– Źle się czuję, chyba się położę – powiedziała.
Przykrył ją kocem i zdziwiony usłyszał swoje myśli: „Trzymaj się, mała, bo będzie ciężko”. Nie były to jednak słowa otuchy do żony, ale do dziecka. Miał wrażenie, jakby ktoś podrzucił mu ten tekst, jakby nie był jego.
Beata odwróciła się, udając, że chce zasnąć, a on poszedł do swojego pokoju. Głównym akcentem były tu półki z minerałami. Miały być to uporządkowane kolekcje, ale kamieni tak szybko przybywało, że nie nadążał ich układa