Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jenna Jones, dawna modowa dziennikarka glamour właśnie skończyła 40 lat. Zwolniono ją z magazynu „Darling” i rzucił ją narzeczony. Jest spłukana i desperacko szuka nowego pomysłu na siebie. Przyparta do muru, zwraca się o pomoc i pracę do swojego wroga – Darcy Vale, teraz prezeski magazynu internetowego StyleZine.com. Darcy potrzebuje Jenny, a właściwie bardziej jej kontaktów w branży.
Czterdziestolatka zaczyna pracę jako redaktorka internetowego serwisu modowego, wśród millenialsów, dla których media społecznościowe to codzienność. Jenna ma w tej kwestii wiele do nadrobienia. I kiedy już układa sobie życie na nowo, zjawia się jej nowy współpracownik. Połowę od niej młodszy. Zabójczo przystojny. Niezwykle pociągający. O zniewalającym uśmiechu. Eric Combs.
Romans z nim może ją jednak kosztować utratę pracy.
Czy Jenna zaryzykuje i wejdzie w ten związek, czy postawi na bezpieczniejszą opcję?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 455
Tytuł oryginału: The Perfect Find
Projekt okładki: Sarah Congdon
Opracowanie graficzne: © 2021 Hachette Book Group
Redakcja: Marta Stochmiałek
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Łobodzińska-Pietruś, Beata Kozieł-Kulesza
Copyright © 2021 by Tia Williams
This edition published by arrangement with Grand Central Publishing, a division of Hachette Book Group, Inc., New York, New York, USA.
All rights reserved.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Filip Filipowski
Fotografie wykorzystane na okładce: © Chelsea Victoria, Guille’a Faingolda/stocksy
ISBN 978-83-287-3120-2
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
www.stylezine.com
Twoja Jenna: Nieustraszona glambasadorka odkrywa przed Wami tajemnice dobrego stylu!
Pytanie: Miałam już w życiu mnóstwo beznadziejnych chłopaków, ale teraz poznałam naprawdę superfaceta i na maksa się w nim zabujałam. Jest tylko jeden problem. Mam 185 cm wzrostu, a on 177. Gdy wkładam szpilki, wyglądamy jak Kevin Heart i Lurch z Rodziny Addamsów. Czy kaczuszki są naprawdę takie obciachowe?
@LongTallSally1981
Odpowiedź: Tak, kochanie. Kaczuszki są megaobciachowe. Dopuszczalne wyłącznie, jeśli jesteś Michelle Obamą albo Carlą Bruni, jesteś zaledwie odrobinę wyższa od swojego męża prezydenta i za nic w świecie nie chcesz, by wyglądał przy Tobie jak karzełek. To zasada Obamy–Bruni. Przepraszam na moment, muszę ją opatentować…
A więc tak: Wygląda na to, że rzeczywiście zawrócił Ci w głowie. Delektuj się magią nowej miłości. Nie każdej z nas się to trafia. Zamiast wstydzić się swojej wyimaginowanej wady, uczyń z niej swoją zaletę. Przecież on wie, że jesteś wysoka, i uwielbia to. A Ty powinnaś być z tego dumna. Załóż najwyższe szpilki, jakie masz. Niech zadziera głowę i patrzy na Ciebie jak na szczyt, który musi zdobyć. Sugeruję czarne, zapinane na kostce szpilki od Giuseppe Zanottiego. Mają w sobie coś z S&M. Będziesz w nich wyglądać, jakbyś właśnie wyszła z sali tortur. Mrrrau.
Jenna zatwierdziła tekst do wysłania, oparła się wygodnie w swoim nowym fotelu przy swoim nowym biurku w redakcji „StyleZine” i szeroko się uśmiechnęła. Sięgnęła do torebki po szminkę i poprawiła usta. Był piątek. Właśnie kończył się jej pierwszy tydzień w nowej pracy. Za pięć minut miała stawić się w biurze swojej szefowej. Z zadowoleniem poprawiła bujne loki. Może i od środka zżerał ją stres, ale przynajmniej wyglądała odlotowo.
Przeszła przez główne pomieszczenie podzielone na boksy dla pracowników. Jedyną ścianę pomalowano w tygrysie paski, podłoga była ze stali, a dekoracje ograniczały się do kilku żółtych kanap i zdecydowanie zbyt dużego plakatu z Markiem Jacobsem w kobiecych ciuchach. Jenna miała na sobie strój „Inteligentny Aniołek Charliego” (od podstawówki odczuwała niepohamowaną, graniczącą z natręctwem konieczność nadawania nazw wszystkim strojom, z jakimi miała styczność): klasyczną dżinsową spódnicę w stylu lat siedemdziesiątych, koszulę z podwiniętymi rękawami i zabójczo wysokie szpilki. Kiedy ubierała się tamtego ranka, czuła się już prawie pewna siebie – jak kobieta, którą była niegdyś, jeszcze zanim jej życie rozpadło się na kawałki. Zanim uciekła do rodzinnego domu w rolniczej Wirginii.
Ze wszystkich sił próbowała odnaleźć swoje miejsce w redakcji internetowego magazynu „StyleZine” poświęconego modzie ulicznej, lecz jednocześnie tęskniła za światem druku, w którym czuła się bezpiecznie. Z rozrzewnieniem myślała o swojej poprzedniej pracy w magazynie „Darling” na stanowisku dyrektorki do spraw związanych z modą, którą przerwało jej pseudozałamanie nerwowe. Opłakiwała rozłąkę z pokaźnymi zniżkami na ciuchy, potężnymi funduszami na sesje zdjęciowe i futerkowym dywanikiem w jej biurze (Jezu, jak ona kochała ten dywanik). Seksowne laski z „Cosmo”, lodowate suki z „Vogue’a”, stanowcze i pyskate baby z „Selfa” – to był jej świat.
Tymczasem ten wymuskany świat absolwentów dziennikarstwa na Uniwersytecie Columbia ledwo dychał. W dzisiejszych czasach każdy może być ekspertem od mody. Znawcą mody może zostać każdy dwudziestolatek o pociągającej aparycji i z kontem na WordPressie. Najwięksi redaktorzy z Gucciego nie mają szans!
Kiedy była już pod drzwiami szefowej, zatrzymała ją zastępczyni redaktorki głównej, Terry.
– Jenno, zapomniałam ci powiedzieć, że Darcy się spóźni. To wyłącznie moja wina – powiedziała.
Terry była oczami i uszami biura; ta wiecznie uradowana plotkara z uwielbieniem wtykała nos w cudze sprawy i zawsze mówiła dokładnie to, co myślała. Waliła prosto z mostu, bez żadnych zahamowań. Cechy te sprawiały, że wszyscy do niej lgnęli i każdy chciał ją mieć po swojej stronie. Jennie bardzo przydałby się w biurze ktoś zaufany, lecz jak dotąd wszyscy traktowali ją z uprzejmym dystansem.
Postanowiła zjednać sobie Terry za wszelką cenę.
– Żaden problem – powiedziała Jenna. Terry miała na sobie czarny kombinezon z odsłoniętymi plecami, klasyczne Reeboki, a na ustach czarną szminkę. Włosy z niewygolonej części głowy upięła w ciasny kok. Jenna nadała jej strojowi nazwę „Wyluzowana Lolita”.
– Twój kombinezon jest ekstra – mówiła dalej Jenna. – Perfumy od Kenzo? Zawsze byłam wielką fanką Kenzo.
Kobieto, przestań tak świergotać, pomyślała Jenna. Przecież wiesz, że dwudziestolatki robiące w tym biznesie potrafią wyczuć strach. W końcu sama byłaś kiedyś jedną z nich.
– Tak, Kenzo są fajne, ale zdecydowanie za drogie. – Terry mówiła, jednocześnie skrolując telefon. – Poza tym to body. Dali mi je za darmo. Musiałam tylko cyknąć selfie na insta z hasztagiem #OOTD. Wiesz, o co chodzi.
– Wiadomo – odparła Jenna. Nie, nie wiedziała, o co chodzi, i w życiu nie słyszała o czymś takim jak #OOTD.
– À propos #OOTD, zrobiłaś już zdjęcie swojego stroju na dziś? Powinnaś. To zupełnie nowy look w „StyleZine”: „Dorosła i dojrzała” redaktorka.
Terry powiedziała to z ledwo wyczuwalną nutą protekcjonalności. Uwadze Jenny nie umykał fakt, że w redakcji wypełnionej zmyślnie niedopasowanymi do siebie milenialsami lansującymi niechlujny miejski styl wyglądała na odrobinę zbyt… wyrafinowaną.
– To Carolina Herrera?
– Masz dobre oko! – Jej strój nie był autorstwa Caroliny Herrery. Nie był to nawet Old Navy. Jednak zanim Terry zdążyła odpowiedzieć, Jenna postanowiła zmienić temat. – Muszę ci powiedzieć, że twój Instagram jest po prostu super.
Jenna odrobiła swoją pracę domową. Przejrzała konta wszystkich redaktorów „StyleZine”. Każdy z nich miał chyba z milion obserwujących.
– Naprawdę? Dzięki.
– Masz takie jedno zdjęcie w białej puchowej kamizelce, o rany! – Jenna położyła dłoń na sercu. – Do tego białe włosy i legginsy w panterkę? Przypomniało mi się, jak w dwutysięcznym roku robiłam zimową sesję z Karolíną Kurkovą. Mieliśmy w tle sztuczne igloo i tygrysy. Wyszło bosko! Ty i Karolína mogłybyście być bliźniaczkami.
– Nigdy o niej nie słyszałam.
– O Karolinie? To czeska supermodelka z dawnych lat.
– A, tak. Pamiętam te modelki z bloku wschodniego. Wtedy chodziłam do drugiej klasy i wycinałam fragmenty z magazynów modowych mojej mamy, z których później robiłam kolaże. Wszystkie modelki były wtedy takie blade, zgarbione i smutne. – Terry zachichotała. – Laski z Czarnobyla.
– Laski z Czarnobyla, niezłe – uznała Jenna. Magazyny jej mamy? Druga klasa?
Terry zerknęła na swój telefon i jęknęła.
– Jezu, znowu Kevin. Ja pierdolę. Jest taki oczywisty z tym swoim czarnym lakierem do paznokci i pospolitą poliseksualnością. Gościu, jesteś z Myrtle Beach, byłeś w szkolnej drużynie lacrosse’a. Nie jesteś taki groźny. Masakra, po koncercie Watch the Throne zrywam z nim.
Jenna odchrząknęła i postanowiła spróbować jeszcze inaczej.
– No, więc… Oglądałam twoje zdjęcia i byłam zachwycona ich jakością. Wyglądają bardzo profesjonalnie.
– Jestem królową filtrów – odpowiedziała Terry. – Jak się nazywa twoje konto na Instagramie?
– Nie mam konta. To znaczy… Jeszcze nie mam.
Terry opadła szczęka.
– Jest dwa tysiące dwunasty rok, a ty nie masz Insta? Albo jesteś megapunkówą, albo masz coś nie tak z głową.
– Tak naprawdę zupełnie nie umiem robić zdjęć. – Prawdziwy powód? Kiedy Jenna przebywała na zwolnieniu, kompletnie wyrzekła się technologii i rewolucja mediów społecznościowych całkowicie ją ominęła. – Ja nawet nie zrobiłam sobie nigdy selfie!
– No cóż. Selfie to prawdziwa sztuka. Nie wierz nikomu, kto twierdzi inaczej.
– Mam pytanko. Czy jeśli ktoś inny zrobi ci zdjęcie, to wtedy jest to „selfie-helpie”? No wiesz, bo ktoś ci pomógł.
Jak tylko powiedziała to na głos, zrozumiała, jak kretyński to był żart.
– Eeee… Nie? – odpowiedziała Terry powoli, jakby mówiła do dziecka.
– No raczej, że nie. – Jenna zaśmiała się nerwowo. – Przecież wiem.
Dlaczego miała wrażenie, że w tej redakcji wychodzi na jakąś dziwaczkę? Przez cały tydzień traktowała swoją przeszłość jak zbroję, modląc się, by nikt się nie zorientował, że jest tylko drogo wyglądającą podróbką. Nawet jej ciuchy były podróbkami – co dla osoby uchodzącej za znawczynię mody było nie do pomyślenia. Carolina Herrera? Jasne.
Jestem czterdziestoletnią kobietą w koszuli za pięć dolców z Wet Seal, ponieważ musiałam sprzedać wszystkie markowe ciuchy, aby móc się tu przeprowadzić. Na koncie mam tyle, żeby starczyło na czynsz, a ciuchy z American Eagle to dla mnie szczyt ekstrawagancji. Jestem byłą glamour girl, która modli się, by nikt nie dostrzegł plamy na jej sukience – plamy, o której sama nie wiedziała, skąd się wzięła, bo sukienkę kupiła na wyprzedaży sąsiedzkiej w swojej nowej dzielnicy, na Brooklynie, gdzie wynajmuje mieszkanie w bloku, w którym oprócz niej jest jeszcze KFC i salon piękności o nazwie Snip It Real Good. Jestem dorosłą kobietą, która nosi szpilki z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku, wykradzione z szafy matki.
Terry spojrzała na Jennę z politowaniem i szepnęła:
– Muszę się upewnić… Z tym „selfie-helpie” to nie mówiłaś serio, prawda?
– Słaby żart, wiem.
– Dziewczyno! Jesteś wykręcona do kwadratu! – Terry uśmiechnęła się pogodnie. W jej słowach nie było cienia złośliwości. – Bycie nową jest zawsze dziwne. Nie przejmuj się.
– Dzięki – odpowiedziała Jenna, uśmiechając się niepewnie. – Jeszcze nie piłam dziś kawy. Nie powinnam silić się na żarty przed południem.
Terry zniżyła głos:
– Denerwujesz się, bo będziesz pracować dla Darcy? Niepotrzebnie. To znaczy, wiesz, wszystkie strasznie się jej boimy, ale ty jesteś, no wiesz, w jej wieku, więc pewnie dla ciebie będzie spoko.
Darcy była CEO przedsiębiorstwa Belladona Media specjalizującego się w mediach cyfrowych, które oprócz „StyleZine” posiadało jeszcze osiem innych, poczytnych magazynów internetowych. Cieszyła się reputacją niepokornej suki.
– Jest okropna – kontynuowała szeptem Terry. – W zeszłym miesiącu wysłała mnie na przymusowy bezpłatny tydzień urlopu za to, że zjadłam w Chuko jakieś niedobre sushi i dostałam uczulenia na twarzy. Powiedziała, że na widok mojej skóry zbiera jej się na wymioty.
– Cała Darcy – stwierdziła Jenna, wywracając oczami. – Ale ja się jej nie boję. Znamy się od czasów, gdy byłyśmy zwykłymi asystentkami. Kiedy na nią patrzę, widzę wciąż tę samą dwudziestosiedmioletnią dziewczynę, ubraną jak wokalistka zespołu grającego połączenie hip-hopu ze ska.
– Wyglądałam bardziej zajebiście niż Gwen Stefani – odezwał się za jej plecami zachrypnięty głos.
Terry pobladła. Jenna odwróciła się i ujrzała Darcy z rękami opartymi na biodrach.
– Cześć, Darcy – powiedziała Jenna.
– Proszę, proszę. Czyż to nie patronka młodych aspirujących fashionistek z prowincji? – spytała miniaturowa CEO. Choć mierzyła zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów, nie dało się jej nie zauważyć. Miała ogromne, orzechowe oczy, którymi zawsze rzucała oceniające (choć nigdy nie usatysfakcjonowane) spojrzenie, idealne miniaturowe ciało i drapiący głos, jakby dopiero co się obudziła. Była jedną z tych hipnotyzujących kobiet, których mężczyźni, sami nie wiedząc dlaczego, nigdy nie mieli dość.
Następnie odwróciła się do Terry.
– Musimy porozmawiać, słonko. Ten twój post z blondynką w bluzce w etniczne wzory od Giambattisty Valliego? Styl super, ale modelka wygląda jak burmistrz Nowego Jorku. Mówiłam ci: żadnych brzydkich dziewczyn. Nasi czytelnicy mają się kochać w tych laskach, inaczej nikt nas nie będzie oglądał, stracimy reklamodawców, a potem pracę. Obudź się! – Dwa razy klasnęła dłońmi tuż przed jej twarzą. – Przecież Mitchell to taki kumaty fotograf, co mu przyszło do głowy? Ten królewicz powinien mniej skupiać się na robieniu sobie zdjęć przed lodziarniami – to aluzja do jego nowego bloga kulinarnego – a bardziej na robocie, dzięki której ma kasę na czynsz. Pierdolone lody. To pewnie przez nie coraz bardziej przypomina tego ludzika z reklamy opon Michelin.
– Ja… bardzo przepraszam, Darcy. Usunę post.
– Ja myślę. A teraz zostaw nas.
Gdy Terry zniknęła im z oczu, Darcy spojrzała na Jennę z poirytowaniem.
– Dzieciaki.
Jenna uśmiechnęła się sztucznie i potaknęła. Kazanie Darcy wprawiło ją w osłupienie – choć nie do końca. Zdążyła przyzwyczaić się do jej paskudnego charakteru. Co więcej, zważywszy na ich wspólną przeszłość, mogłoby się wydawać nie do pomyślenia, że potrafią przebywać w jednym pomieszczeniu, rozmawiać, a nawet razem pracować.
Wszystko zaczęło się od mężczyzny. Kiedy Jenna miała dwadzieścia trzy lata, umawiała się z wysoko postawionym pracownikiem Arista Records o imieniu Marcus. Dla młodej dziewczyny, która pierwszy raz przyjechała do dużego miasta, chodzenie z szychą z wielkiej wytwórni muzycznej było spełnieniem marzeń! Przez wiele miesięcy ignorowała fakt, że telefon Marcusa dzwonił o dziwnych porach i że miał dla niej czas wyłącznie w określonych momentach dnia (wspólny lunch albo o piątej, albo o jedenastej). Ale świetnie całował, a poza tym znał osobiście Method Mana, więc była w nim zadurzona po uszy.
Na walentynki Jenna postanowiła zrobić mu niespodziankę: upiekła ciasto i złożyła mu niezapowiedzianą wizytę w jego mieszkaniu na Brooklynie. Jednak gdy zapukała do drzwi, otworzył je nie Marcus, lecz drobna, wściekła laska z krótko ostrzyżonymi włosami – jego prawdziwa dziewczyna, a nawet narzeczona, dwudziestoczteroletnia asystentka redaktora: mademoiselle Darcy Vale.
Wzięła ciasto i uderzyła nim Jennę z taką siłą, że ta poleciała na ziemię, a na dodatek rozcięła sobie wargę.
W krótkim czasie obie stały się bardzo wpływowymi kobietami w mediach (czarnymi kobietami w mediach), więc siłą rzeczy nieustannie na siebie wpadały. Chodziły na te same przyjęcia, pokazy mody i wesela. Kiedy Jenna pięła się po szczeblach kariery, unikanie towarzystwa Darcy było niemożliwe, a ta mściła się i dopiekała jej przy każdej nadarzającej się okazji.
– Jak ci minął pierwszy tydzień w pracy? – spytała Darcy, wchodząc pewnym krokiem do swojego biura. Jenna weszła za nią.
– Całkiem fajnie – odpowiedziała, kolejny raz poprawiając włosy. Loki, podobnie jak wszystko w jej życiu, były dla niej czymś zupełnie nowym. Kiedy mieszkała w Wirginii, cały czas jechała na środkach uspokajających i nie miała siły zajmować się włosami, więc po prostu pozwalała im żyć własnym życiem. – Jeszcze raz dziękuję za to, że dałaś mi szansę.
– To nie była przysługa. Jestem biznesmenką i prawda jest taka, że jesteś mi potrzebna. „StyleZine” zatrudnia mnóstwo znakomitych talentów, ale to wszystko dzieciaki. Nie mają odpowiednich znajomości. Potrzebuję doświadczonej redaktorki ze starej szkoły, która przyciągnie wielkich sponsorów i media. Kogoś takiego jak dyrektor do spraw mody z „Darling” albo ten starszy członek jury z najbardziej kiczowatego programu na ABC, America’s Modeling Competition. – Przeczesała dłonią swoje krótkie pasemka w kolorze miodu. – Choć, jeśli mam być szczera, nie wiem, dlaczego wciąż ci ufam po tym, jak piętnaście lat temu ukradłaś mi pracę w „Harper’s Bazaar”.
– Nie ukradłam ci pracy – powiedziała Jenna. – Zwolnili cię i zatrudnili mnie na twoje miejsce.
– Ubiegałaś się o moją posadę od miesięcy. Ale nie ma sprawy. Było, minęło, nie? – Darcy uśmiechnęła się, choć nie do końca serdecznie. – Gdzie teraz mieszkasz? Z pewnością nie w West Village; doszły mnie słuchy, że Brian wciąż tam mieszka.
Na dźwięk tego imienia Jenna drgnęła.
– Przeniosłam się do mieszkania z jedną sypialnią przy Reade.
– Reade Street w Tribece? Koszty wynajmu są tam przecież astronomiczne. Na pewno Brian załatwił ci miejscówkę. Z twojej pensji nie da się tego opłacić. Boże, jak ja się cieszę, że udało mi się załatwić redaktorkę praktycznie za darmo.
Nigdy nie pozwoli mi zapomnieć, że w akcie całkowitej desperacji zgodziłam się na obniżenie pensji. Wszystko za drugą szansę.
– Nie, Reade na Brooklynie – odrzekła Jenna, starając się ukryć rosnącą irytację. – To szybko rozwijająca się okolica.
– Cudownie. – Darcy zmarszczyła swój słodki nosek. – A jak było w Wirginii?
Jenna uśmiechnęła się promiennie.
– Cudownie! Potrzebowałam przerwy od całego tego zgiełku.
– Ha! Tak mówi każda redaktorka bez pracy, kiedy całymi dniami ćwiczy mięśnie Kegla i aktualizuje swój profil na LinkedIn.
Jenna zignorowała tę uwagę i wróciła do swojej wyćwiczonej gadki.
– Ponadto prowadzenie zajęć z teorii stylu na uniwersytecie uświadomiło mi, że…
– Dobra, dobra. Po prostu pamiętaj, że potraktowałam cię wyrozumiale – przerwała jej Darcy. – Rozstanie z Brianem wyjdzie ci na dobre. Wszystkie te jego delegacje bez ciebie. Te plotki! Dorobkiewiczom nie wolno ufać. Są zbyt napaleni, jak na ten styl życia. Następnym razem znajdź sobie faceta z bogatej rodziny – mrugnęła. – Oni nie lecą tak bardzo na kasę.
Jenna patrzyła na nią zszokowana. Zuchwałość Darcy na moment odebrała jej mowę.
– Darcy, szanuję cię i naprawdę się cieszę, że tu jestem. Jednak będę wdzięczna, jeśli przestaniesz wspominać mojego byłego narzeczonego.
Darcy uniosła brwi.
– Zadziorna się zrobiłaś na starość, podoba mi się.
– Nie zadziorna. Bezpośrednia.
– No dobra. – Darcy zmierzyła wzrokiem swoją dawną rywalkę. – Wyjaśnijmy coś sobie. Nigdy nie zapomnę, jak wyzbyłaś się resztek profesjonalizmu i wzięłaś nogi za pas z powodu jakiejś osobistej dramy. Masz kontrakt na osiem miesięcy. W tym czasie liczba naszych czytelników ma się potroić. Jak ci się nie uda, wylatujesz. I zapamiętaj sobie: jeśli mnie wyruchasz, ja cię wyrucham jeszcze mocniej.
Jenna spojrzała na nią ze złością. Oto stała przed nią dziewczyna, która w 1997 roku na imprezie domowej pracownika wytwórni Def Jam zaprzyjaźniła się ze sławną modelką – a następnie przekonała jej chłopaka rapera, aby przez rok opłacał jej czynsz. Kobieta, która w 2003 roku umawiała się z fotografem, autorem nagich zdjęć wydawczyni magazynu „Seventeen”, by potem sprzedać ich kopie blogerom specjalizującym się w plotkach. W efekcie wydawczyni straciła pracę, a na jej miejsce zatrudniono Darcy. Drapieżniczka, która w 2007 roku, przewidziawszy koniec epoki magazynów drukowanych, przekonała Lukę Belladonę, by zostawił dla niej żonę, a następnie wyzerowała jego konta, by z dwóch blogów stworzyć konglomerat poświęcony modzie i kosmetykom złożony łącznie z dziewięciu serwisów internetowych… Po czym wzięła rozwód i go zostawiła.
Jenna znała ją na wylot i nie zamierzała pozwolić jej sobie grozić.
– Już mówiłaś, że mam wziąć się do roboty. Zamierzam kontynuować kolumnę z poradami „Twoja Jenna”. Oprócz tego otworzę własny blog internetowy poświęcony modzie.
– Uwielbiam tę nową Jennę! – powiedziała Darcy. – Szkoda, że kiedyś nie byłaś taka zadziorna. Przekomarzanie się z tobą byłoby dużo większą frajdą.
– „Przekomarzanie”? – Jenna się zaśmiała. – W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku podszyłaś się pod publicystkę Karla Lagerfelda i wysłałaś mi fałszywy e-mail z rozpiską wyjazdu prasowego Chanel! Dziesięcioro redaktorów modowych poleciało na Ibizę, a ja wylądowałam w jakimś zakładzie krawieckim w Gowanus.
– Który zainspirował cię do wymyślenia sesji zdjęciowej w Gowanus Canal pod hasłem „piękna brzydota” z baletnicami ubranymi w poszarpane łaszki od Vivienne Westwood. Nie musisz dziękować.
– To były stare, dobre czasy – westchnęła Jenna.
– Wciąż nimi są – odpowiedziała Darcy, zerkając ukradkiem na zegarek Cartiera. – Spóźnię się na lunch w Brasserie.
Wstała i skierowała się do drzwi, wykrzykując po drodze kolejne polecenia.
– Do piątej potrzebuję trzy nowe wpisy do „Twojej Jenny”. I chcę usłyszeć, jakie masz pomysły na tego bloga, bo w poniedziałek przychodzi nowy kamerzysta. A, i ogarnij swój look w social mediach. Nasi redaktorzy to prawdziwe internetowe gwiazdy, ty też masz taką być. Wymyśl coś.
To właśnie w tamtym momencie Jennę ogarnęła prawdziwa panika. Look w social mediach? Co to w ogóle było?
W Wirginii Jenna całkowicie odcięła się od reszty świata. Skupiona wyłącznie na sobie, zaszyła się w domu swoich rodziców, gdzie ubrana w dziurawą koszulę i stare bokserki z Bartem Simpsonem oglądała godzinami Grę o tron i powoli uzależniała się od papierosów. Samotna, zgorzkniała, zamknięta w pokoju zawalonym torbami na śmieci pełnymi markowych ciuchów, torebek i butów – reliktów poprzedniego życia – marniała z każdym dniem. Nie goliła nóg, nie robiła paznokci, nie uprawiała seksu, a w internecie sprawdzała wyłącznie pogodę. Media społecznościowe były ostatnią rzeczą, która zaprzątała jej głowę. Teraz nadszedł czas, by się do nich wziąć.
Jenna zamknęła się w swoim maluteńkim biurze (jako nestorce „StyleZine” zamiast wygrodzonego boksu w przestrzeni wspólnej zaproponowano jej dawne pomieszczenie gospodarcze. Zachwycona, że będzie miała własne drzwi, zgodziła się), położyła na biurku laptop i otworzyła go. Ponieważ wizja przekopywania się przez Twittera wywoływała u niej odruch wymiotny, postanowiła otworzyć Facebooka. Zaledwie przez dwa lata, od 2010 do 2012 roku, serwis ten zmienił się z rodzinnego miejsca spotkań w prawdziwą orgię wymiany nadmiaru informacji.
Miała tak wiele pytań. Czy tylko jej migające GIF-y przypominały halucynacje po kwasie? Kto wpadł na pomysł pisania tłustą czcionką tandetnych pseudofilozoficznych sentencji na tle zachodzącego słońca? Czy istnieje gdzieś lista dopuszczonych hasztagów? Czy cykanie fotki gofra z orzeszkami przed jego zjedzeniem to cyfrowy odpowiednik zmawiania modlitwy? Kanye, Kim i zdjęcia żarcia – czy naprawdę tym żył dziś cały świat? Jenna czuła, jakby w sekundę przeniosła się z paleolitu do epoki Gwiezdnych Wojen.
Przytłoczona nadmiarem nowych informacji, odwróciła się na krześle, by przez kilka chwil pogapić się na ścianę. Nie zdążyła jeszcze urządzić sobie biura, lecz wisiał tu już jej ukochany plakat Niny Mae McKinney z musicalu Dusze czarnych z 1929 roku. Zapomniana dziś Nina Mar McKinney była najpiękniejszą czarną kobietą w Hollywood w czasach, gdy Halle, Dorothy i Leny nie było jeszcze na świecie. Zwykła dziewczyna z małego miasteczka na Południu, która dzięki swojemu talentowi otrzymała rolę w pierwszym czarnym musicalu w historii, po czym tanecznym krokiem przemierzyła i podbiła całą Europę, rozkochując w sobie arystokratów i popijając drinki w gorącej kąpieli. Była zwierzęciem mocy Jenny. Jej plakat wisiał na ścianie każdego biura, w którym pracowała.
Ciekawe, kim byłaby dziś, pomyślała Jenna. Pewnie Beyoncé. Przecież Nina również potrafiła zawrócić w głowie facetom. Ale czy Beyoncé jest równie utalentowaną aktorką? W Dreamgirls była rewelacyjna, ale w Cadillac Records wyglądała, jakby grała z biegunką.
W tym momencie zawibrował jej iPhone. Obróciła się z powrotem do biurka i podniosła go – lecz gdy zobaczyła, kto dzwoni, zamarła.
Brian Stein. Jej żydowski eks-Adonis. Po co miałby do niej dzwonić? O czym mieliby rozmawiać?
Jenna gapiła się na wyświetlacz jak sparaliżowana. I wtedy, po pięciu wibracjach i dosłownie na milisekundę przed włączeniem się poczty głosowej, odebrała.
– Jenna?
– Czy to znowu pizzeria Stromboli’s? Nic nie zamawiałam, macie zły numer.
– Bardzo zabawne.
– Cześć. – Wstrzymała oddech.
– Cześć. Nie mogę uwierzyć, że słyszę twój głos.
– Ta… To niesamowite. Coś chciałeś?
– No, chciałem powiedzieć: „Witaj z powrotem”! Zaskoczyła mnie wiadomość, że wróciłaś do miasta. Sądziłem, że do mnie zadzwonisz.
– Szczerze mówiąc, uznałam, że nie będzie to miało dla ciebie żadnego znaczenia.
– Słuchaj, JJ. Wiem, że przeszliśmy razem prawdziwe piekło, ale nie powiesz mi, że zupełnie nic nas nie łączy. Byliśmy razem przez dwadzieścia lat. Nie możemy pozostać przyjaciółmi?
– Przecież to ty zostawiłeś mnie.
– Nie, ja ci tylko przekazałem, że nie podoba mi się twoja wizja naszej wspólnej przyszłości.
– Przekazałeś mi? Brian, ja nie byłam twoją sekretarką! Byliśmy dwojgiem ludzi w związku!
– Ty też nie byłaś szczęśliwa.
– Nie byłam szczęśliwa, ponieważ mężczyzna mojego życia, mój pierwszy i jedyny mężczyzna, od kiedy byłam na pierwszym roku w Georgetown, zmarnował najseksowniejsze lata mojego życia, udawał, że chce się ze mną ożenić, po czym zmienił zdanie i nagle odechciało mu się bycia mężem i ojcem. Wspaniałe to były wieści, zwłaszcza dla kobiety z trzydziestoośmioletnimi jajnikami.
– Słuchaj, zależy mi tylko na tym, żeby między nami było normalnie. Może wyskoczymy razem na kawę? Wyślę po ciebie samochód.
– Brian, naprawdę życzę ci jak najlepiej, ale nie mam ochoty siedzieć z tobą przy kawce i udawać, że nie zrujnowałeś mi życia.
– No dobrze, JJ – westchnął. – Dzwonię z jeszcze jednego powodu. Chyba chciałem, żebyś dowiedziała się tego ode mnie. Spotykam się z kimś i to coś poważnego.
– Ach tak?
Jenna chwyciła się za brzuch i zamknęła oczy. Wiedziała, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie była jeszcze gotowa. Poza tym liczyła na to, że pierwsza znajdzie sobie chłopaka.
– Możliwe, że ją znasz. To Lily, pracuje dla „Salonu”.
– Lily L’Amour? Spotykasz się z felietonistką „Salonu” specjalizującą się w związkach? Nie mogłeś znaleźć sobie kogoś z innej branży? A tak w ogóle, to ona nie nazywa się Lily, tylko Celeste Wexler.
– Wiem o tym.
– Anna musi być przeszczęśliwa, że masz żydowską dziewczynę.
– Dobrze wiesz, że moja mama cię uwielbia. Jest ci tak bardzo oddana, że nie potrafi spojrzeć Lily w oczy. Kiedy pierwszy i ostatni raz przyprowadziłem ją do domu, moja mama oglądała właśnie odcinek America’s Modeling Competition.
– No cóż. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy – powiedziała Jenna, czując ukłucie satysfakcji byłej dziewczyny.
– Po prostu odeszłaś. Nie dałaś nam nawet szansy o tym porozmawiać.
– A o czym ty chciałeś rozmawiać?! Rzuciłeś się w wir pracy, żeby zostać sławnym deweloperem, człowiekiem, którym ja pomogłam ci się stać. Od ponad roku nawet nie próbowałeś się do mnie dobierać. – Przełknęła ślinę. – Wciąż się zastanawiam, do kogo w takim razie się dobierałeś.
– Boże jedyny. Nie zamierzam na to odpowiadać.
– Nigdy tego nie zrobiłeś. – Opadła na krzesło pod nagłym przypływem smutku. – Planowaliśmy spędzić razem całe życie, a ty zwyczajnie się wycofałeś.
– Nie pragnąłem tych samych rzeczy, co ty, a jednocześnie nie chciałem cię stracić.
– I nagroda za najbardziej samolubną deklarację w historii trafia do…
– Odbiło ci – powiedział Brian. – Sprzedałaś moje obrazy Warhola i Koonsa za pięć dolców. Robiłaś mi sceny na środku ulicy, oskarżałaś mnie o zdrady ze wszystkimi po kolei, od córki naszej praczki po tego geja hydraulika, mojego podwykonawcę. Oskarżałaś mnie o zdradę z gejem, Jenna.
– No i co z tego?! Nagle zrobiłeś się taki tajemniczy, dostałeś fioła na punkcie pielęgnacji skóry i do tego zbzikowałeś na punkcie George’a Clooney’a…
– Jestem bogatym facetem, który nosi garnitury. Clooney to najlepiej ubrany facet na świecie. To oczywiste, że miałem bzika na jego punkcie – zamilkł na chwilę. – Zostawiłaś mnie bez pożegnania. To były dla mnie naprawdę trudne chwile.
– Trudne? Tańczenie zumby jest trudne!
– Dzwoniłem, wysyłałem e-maile i nic. Czekałem na ciebie – powiedział. – Ale nie mogłem być sam w nieskończoność.
– To oczywiste. Posłuchaj. Życzę tobie i Celeste jak najlepiej. Będę co miesiąc zaglądała do „Salonu”, czy twoja dziewczyna napisze coś o twoim zakrzywionym w lewo penisku. – Odetchnęła głęboko. – Dla mnie jesteśmy już przeszłością, Brian. Naprawdę życzę ci, abyś był szczęśliwy.
– Dziękuję, choć nie musiałaś wspominać o moim penisie – zrobił krótką pauzę. – Nie zabieram ci więcej czasu. Poza tym zaraz mam samolot na prowincję.
Ma na myśli dom w East Hampton, który sama udekorowałam. Ja odpowiadałam za artystyczną stronę naszego związku, on za pieniądze. Życie było tak idealne, że prędzej czy później musiało skończyć się katastrofą.
– Tak czy inaczej, gratuluję rozpoczęcia nowej pracy. Aha, jeszcze jedno. Jeśli Darcy Vale będzie robiła ci jakiekolwiek problemy, kupię jej firmę i sprzedam OWN.
– Poradzę sobie z Darcy.
– A jeszcze nie tak dawno młodsza wersja ciebie płakała w moich ramionach, bo Darcy zmieszała ją z błotem. – Brian zachichotał. – A potem, jak zerwaliśmy, skumałaś się z jej narzeczonym. Ze wszystkich facetów na Manhattanie, akurat z nim.
– No cóż, to było dawno temu.
– Mam nadzieję, że zmienisz zdanie i umówimy się kiedyś na kawę.
– A ja mam nadzieję, że ty porzucisz tę nadzieję.
Jenna rozłączyła się i patrzyła tępo przed siebie. Od momentu, kiedy rano pojawiła się w pracy, zdążyła przejść od stanu ogłupiającej ekscytacji, przez uczucie niezręczności słonia (na wrotkach) w składzie porcelany, po niewyobrażalny ból skręcający jej wnętrzności. Była wściekła, że Brian wciąż tak bardzo na nią działał. Wstała, zamknęła drzwi, usiadła na biurku i zalała się łzami.
– Lily L’Amour? Autorka głupiutkich felietonów rodem z Seksu w wielkim mieście, które czyta się jak połączenie fan fiction, Zmierzchu i lektury dla licealistów, to kobieta, w której kocha się na zabój mój eks? Taką sobie wziął babę po mnie? Wiecie co, idźcie beze mnie. Ja zostanę tutaj i sobie umrę.
Później tego samego dnia Jenna leżała na plecach na ogromnym białym łóżku, w lśniącym bielą apartamencie w Highline Hotel przy 20th Street. Jej najlepsza przyjaciółka jeszcze z czasów Georgetown, dyrektorka kreatywna hotelu, Elodie Franklin, urządzała przyjęcie w hotelowym refektarzu z okazji premiery nowej książki. Impreza zaczynała się za piętnaście minut i dziewczyny postanowiły wprowadzić się w dobry nastrój kieliszkiem szampana.
– Jeśli umrzesz z powodu Briana Steina, zabiję cię.
Oparta o toaletkę Elodie przeciągnęła po twarzy czarną kredką do oczu. Dorastała w hippisowskiej komunie w Berkeley, wychowywana przez koreańską matkę i czarnoskórego ojca (z wyglądu tak bardzo przypominała Kimorę Lee, byłą żonę jednego z największych potentatów branży muzycznej, że rozdawała nawet jej autografy). Kiedy była dzieckiem, w jej komunie panował zwyczaj, że gdy ktoś miał jakiś problem, wszyscy siadali w kółeczku i po kolei wydawali z siebie zwierzęce wrzaski, po czym temat uznawano za zamknięty. Brzydziła się zgłębianiem emocji. Bez względu na to, czy się kłóciła, czy flirtowała, od razu przechodziła do rzeczy. Jej uroda zwalała z nóg. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt, była ubrana w zwiewną eksponującą ogromny biust czarną sukienkę i motocyklowe buty. Włosy zaplotła w warkocz, który zarzuciła na ramię. Jej styl był połączeniem średniowiecznej kurtyzany z dziewczyną motocyklisty.
– Jesteś bez serca – powiedziała Billie Burke-Lane, druga najlepsza przyjaciółka Jenny, stojąc na podłodze w pozycji psa z głową w dół. Jako żona i matka z niemożliwie przeładowanym harmonogramem ukojenie znajdowała wyłącznie w jodze – nawet jeśli uprawiała ją w samym środku konwersacji.
– Wcale nie jestem. Kocham moje pieski – odrzekła Elodie.
– Właśnie że jesteś. Jenna przed chwilą się dowiedziała, że Brian spotyka się z geniuszką płodzącą takie perełki, jak Dziesięć sposobów na zrozumienie jego penisowej osobowości. Okaż trochę współczucia.
Jenna i Billie, piersiasta ślicznotka o bujnych orzechowych włosach, poznały się w 2001 roku w kawiarni w siedzibie przedsiębiorstwa Condé Nast. Obie były wówczas czarnoskórymi redaktorkami w mainstreamowych czasopismach, więc bardzo szybko powstała między nimi naturalna więź. Billie pracowała na stanowisku dyrektorki działu beauty w „Du Jour”, a kiedy magazyn zakończył działalność, przeszła do M. Cosmetics jako zastępczyni dyrektorki wydziału Global Communications. Billie była typem opiekuńczej mamuśki, która odprawiała modły na ołtarzu otwartości i wierzyła w prawdziwą miłość. Próbowała znaleźć czas dla swoich niezamężnych koleżanek i ich problemów – jednak przede wszystkim dbała o równowagę psychiczną z myślą o swojej pięcioletniej córeczce, May, i mężu, Jayu, nagrodzonym poecie, który wykładał literaturę na Uniwersytecie Fordham.
Billie i Elodie były na siebie skazane, ponieważ obie uwielbiały Jennę, jednak sprzeczały się ze sobą jak para z komedii romantycznej, tyle że z początku filmu.
– Billie, nie zamierzam dyskutować z tobą, kiedy wyginasz się w taki sposób – oświadczyła Elodie. – Poza tym jestem zła, że nie zostajesz na mojej imprezie.
– Jestem tu tylko po to, aby wesprzeć Jennę w tak trudnym dla niej czasie. Wciąż nie doszłam do siebie po konferencji w Hongkongu. Nie mam energii na świętowanie wydania albumu ze zdjęciami psów ubranych w bieliznę. Chcę iść do domu, rozebrać się do majtek i oglądać Figurantkę.
W ramach pracy dla hotelu Elodie organizowała wydarzenia związane ze sztuką lub światem mody, jednak prawdziwe pieniądze zarabiała na imprezach promujących projekty sławnych ludzi, którzy zapragnęli być sławni z jakiegoś nowego powodu. Dzisiejsza feta odbywała się na cześć modelki Guess, która postanowiła zostać fotografką – jej mąż, znany kucharz i celebryta, zapłacił Elodie absurdalną ilość pieniędzy, by ta wypromowała tandetny albumik jego żony jako prawdziwe arcydzieło.
Elodie odwróciła się na swoim wyściełanym taborecie twarzą do Jenny.
– Mówiłaś, że Brian jest dla ciebie martwy. Co cię obchodzi, z kim sypia?
– Ja… Jestem po prostu zbulwersowana jego wyborem. – Czuła, jak jej żołądek kurczy się coraz bardziej. – Brian ma przecież doskonały gust. Ma w domu karafki ładniejsze od niej. Jak byliśmy razem, musiałam być dla niego idealna, a teraz spotyka się z laską, która wygląda jak Chelsea Handler?
– Szczerze mówiąc – kontynuowała Elodie, chichocząc – nawet nie potrafię sobie wyobrazić Briana z białą kobietą. Pamiętacie, jaki był czarny w szkole? Uwielbiam, jak próbuje naśladować przy mnie Donalda Trumpa. Aż mam ochotę zagrozić, że zadzwonię do „Wall Street Journal” i powiem im, kto był na studiach mistrzem w udawaniu królika Bugsa.
– Jak to się stało, że został socjopatą? – zastanawiała się Jenna.
– Nie jest socjopatą – powiedziała Billie, która siedziała teraz po turecku na pluszowym dywaniku – tylko zwyczajnym, koszmarnym nowojorczykiem.
Elodie kiwnęła głową.
– Facetem, który ma tyle kasy, że nie uważa za konieczne zaprzątanie sobie głowy twoimi wymyślonymi potrzebami i oczekuje wdzięczności, że w ogóle możesz przebywać w jego obecności.
– Ale Brian naprawdę cię kochał – powiedziała Billie, która zawsze miała nadzieję, że ich związek przetrwa nawet najtrudniejsze chwile. – Był prawdziwie zaangażowany, aż któregoś dnia… Już nie był.
– A ja w końcu nie wytrzymałam – stwierdziła Jenna. – Wiecie, że to moja pierwsza impreza od czasu La Petite Scandale? Zrobiłam awanturę na oczach całego Manhattanu. Wszystkie te nasze kłótnie… A potem jeszcze wrzuciłam na Facebooka ten ponury wiersz Dorothy Parker.
Elodie skrzywiła się.
– Nic dziwnego, że zniknęłaś z mediów społecznościowych.
Billie skarciła ją spojrzeniem.
– Potem „Darling” wysłało mnie na przymusowy urlop z powodu złego stanu zdrowia psychicznego, a następnego dnia moja zastępczyni wskoczyła na moje stanowisko. Nie wiem nawet, czy to przypadkiem nie było niezgodne z prawem. Wychodziłam z budynku Condé Nast cała we łzach, i to akurat w porze lunchu, kiedy w holu było pełno ludzi. Anna Wintour musiała spojrzeć na mnie drugi raz, bo za pierwszym nie uwierzyła własnym oczom.
„Żaden pracownik nie jest ważniejszy od magazynu”, powiedziała redaktorka naczelna „Darling”. „Poza tym, i tak potrzebowaliśmy powiewu świeżości”.
– W prasie nie zostawili na mnie suchej nitki – powiedziała. – „Gawker”, strona szósta. Podali każdy szczegół, poza moim nazwiskiem. Masakra. Od dwóch dni zbieram odwagę, żeby pokazać się na tej imprezie.
– Gadasz, jakbyś była Amandą Bynes – stwierdziła Elodie. – To zwykłe plotki w brukowcach. Dzień później nikt już o tym nie pamiętał. Poza tym, to ma też swoje dobre strony.
– Jak najbardziej – zgodziła się Billie. – Jak odejść, to z hukiem. Spójrz na Elizabeth Taylor. – Billie była jej zagorzałą wielbicielką. – Kiedy jej życie eksplodowało, przerzuciła się na fast food, zaczęła topić smutki w alkoholu, ubierać się w sklepach dla grubasek i wyszła za republikanina. Bogini!
Nagle Jenna usiadła prosto na łóżku i pewnie chwyciła kieliszek z szampanem.
– Wiecie co? Koniec gadania o Brianie. Mam nową superrobotę. Nie jestem już lekomanką z depresją! Teraz muszę się schlać i zapomnieć o tej rozmowie.
– Za twój powrót! – krzyknęła Elodie, unosząc kieliszek. – Nawet jeśli twoją szefową jest modowa odpowiedniczka Abbie Lee Miller.
– Zdrówko! – zawtórowała Billie i wszystkie stuknęły się kieliszkami. – Poza tym, nie możesz zmarnować takiej sukienki na płacz w poduszkę w swoim pokoju hotelowym.
Pierwszy raz od wieków Jenna czuła się seksownie. Miała na sobie obcisłą, białą, koronkową sukienkę do kolan, którą zwinęła z pracy (kiecka pod tytułem „Jestem z South Beach i szukam sponsora”) i megawysokie, pomarańczowe szpilki, pożyczone od Billie.
– Wiecie, co by mi dobrze zrobiło? – spytała Jenna.
– Pasemka ombre? – Nadworna specjalistka od stylu, Billie, była zawsze na posterunku. – Idealnie pasowałyby do twojej nowej fryzury.
– Rzeczywiście, masz rację! Ale nie. Chodziło mi o seks. Od lat nie byłam z nikim. Dzisiaj rano próbowałam się masturbować, ale przysięgam wam, moja cipka zaśmiała mi się w twarz.
– Biedactwo – powiedziała ze smutkiem w głosie Billie.
– Ale pierwszy raz od nie wiem kiedy zrobiłam depilację brazylijską i czuję, że to krok w odpowiednią stronę.
– Wygolona cipka to konieczność, jeśli liczysz na szybki numerek, który postawi cię na nogi, a właśnie tego ci teraz trzeba.
– Tylko czy jestem gotowa? Wydaje mi się, że nie pamiętam już, jak porządnie zrobić loda.
– Proszę cię. To jak jazda na rowerze. – Elodie naciągnęła sukienkę, odsłaniając biust w rozmiarze F. – Lecę na imprezę. Widzimy się na dole, Jenna. Jeszcze dziś znajdę ci jakiegoś faceta!
– Znajdź kogoś, z kim sama nie spałaś – rzuciła Billie, gdy Elodie zniknęła za drzwiami.
– W tym towarzystwie? Będzie ciężko! – odkrzyknęła Elodie.
Następnie Billie usiadła obok Jenny, spojrzała na nią z troską i podała jej krwistoczerwoną szminkę.
– Cytując Elizabeth Taylor: „Nalej sobie drinka, nałóż trochę szminki i weź się w garść”. A teraz leć. Jeśli chcesz zrobić coming out, nie możesz się spóźnić.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz