Trudna decyzja - K.N. Haner - ebook + audiobook + książka

Trudna decyzja ebook

Haner K.N.

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Związek Meg z Brayanem rozwija się w ekspresowym tempie. Młodzi sprawiają wrażenie zakochanych i szczęśliwych. I nawet krążący wokół nich Erick nie jest w stanie zepsuć tej sielanki. Dlatego milioner odpuszcza... ale tylko miłość. Za wszelką cenę chce zaprzyjaźnić się z Brayanem i Meg, by uczestniczyć w ich życiu. Zaprasza ich więc z kilkorgiem przyjaciół do Dubaju.

A tam.... już nic nie wydaje się takie oczywiste... Zwłaszcza zachowanie Brayana...

Czy Meg znowu źle wybrała?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 146

Oceny
4,6 (155 ocen)
116
23
6
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marzenakozbialmatysek

Nie polecam

Już chyba gorzej być nie może.
10
Karooolinka92

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Anka19799

Dobrze spędzony czas

Szybko się czyta. Ciekawi mnie dalsza historia.
00
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
agnieszka221

Nie oderwiesz się od lektury

za szybko się konxza c
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Idziemy? – wyrwał mnie z zamy­śle­nia głos Bray­ana.

– Tak, tak – powie­dzia­łam zmie­szana.

– Nie myśl tyle. To nie jest dobre… – Brayan objął mnie ramie­niem.

Wyszli­śmy razem na kory­tarz, a Brayan zamknął za nami drzwi na klucz.

Na dole sły­chać było gwar mojej rodzinki. Dziś na pewno miało być nas mniej niż wczo­raj, bo część gości wyjeż­dżała. Na scho­dach spo­tka­li­śmy mojego wujka, brata taty, chyba od wczo­raj nie wytrzeź­wiał, na­dal chwiał się na nogach, nie mogąc zła­pać rów­no­wagi. Przy­wi­tał się z Bray­anem tak, jakby znali się od wie­ków. Zdaje się, że omi­nęło mnie wczo­raj nie­złe przed­sta­wie­nie. Na pewno prze­ko­nam się o tym za kilka tygo­dni, gdy Kim przy­śle mi płytę z fil­mem i zdję­ciami z wesela.

We troje weszli­śmy na salę, gdzie zgro­ma­dziło się już sporo osób. W oddali zoba­czy­łam Kim, wyglą­dała ślicz­nie w bla­do­ró­żo­wej sukience kok­taj­lo­wej do kolan. Na mój widok uśmiech­nęła się i nam poma­chała.

Nagle pod­szedł do nas Tho­mas.

– Żyjesz, bra­cie? – zapy­tał i pokle­pał Bray­ana po ramie­niu.

– No, łatwo nie było, stary, ale żyję!

Obaj wybuch­nęli śmie­chem. Cho­lera. Naj­wi­docz­niej omi­nęło mnie wię­cej, niż się spo­dzie­wa­łam. Czyżby wesele roz­krę­ciło się po moim wyj­ściu? Zauwa­ży­łam, że wszy­scy witali się z Bray­anem bar­dzo wylew­nie. „Co on wczo­raj wypra­wiał?” – zasta­na­wia­łam się. Tro­chę mnie to zdzi­wiło.

– Wytłu­ma­czysz mi to? – zapy­ta­łam w dro­dze do sto­lika.

– Czę­ściowo, ale nie teraz, mała – uśmiech­nął się tajem­ni­czo. Odsu­nął mi szar­mancko krze­sło, dając znak, bym usia­dła.

Zże­rała mnie cie­ka­wość, ale on mil­czał jak grób.

– Żałuj, że wczo­raj wyszłaś. – Sio­stra nachy­liła się do mnie.

– Wła­śnie widzę, że wiele mnie omi­nęło – powie­dzia­łam ner­wowo.

– Erick i Brayan prze­szli samych sie­bie! Co oni tu wypra­wiali… Wszy­scy pła­kali ze śmie­chu, we dwóch roz­krę­cili całe wesele! – opo­wia­dała pod­eks­cy­to­wana.

– Erick będzie dziś? – zapy­ta­łam nie­pew­nie.

– Już jest – odpo­wie­działa jak gdyby ni­gdy nic.

Kurwa mać, gdzie?! Prze­ra­żona zaczę­łam roz­glą­dać się wokół.

– Czemu mi nie powie­dzia­łeś? – zwró­ci­łam się do Bray­ana z pre­ten­sją w gło­sie.

– O czym? – zapy­tał, nie bar­dzo rozu­mie­jąc.

– O tym, że Erick tu będzie i że balo­wa­łeś z nim całą noc! – Byłam naprawdę wście­kła.

– Nie chcia­łem cię dener­wo­wać, ale spoko, nie będzie już zawra­cał ci głowy. Chyba zro­zu­miał kilka spraw.

– Co mu powie­dzia­łeś? – Chwy­ci­łam go za łokieć prze­ra­żona. Skoro Brayan nie miał wyraź­nych wspo­mnień, to jak mógł pamię­tać roz­mowę z Eric­kiem?

– Hej, uspo­kój się! – Spoj­rzał na mnie spode łba. – Nie powie­dzia­łem mu o ciąży.

– Nie o to pytam! – wyja­śni­łam.

W trak­cie naszej roz­mowy kel­ne­rzy zaczęli roz­no­sić obiad.

– Jedz! – pole­cił sta­now­czo Brayan, pró­bu­jąc zmie­nić temat. Wziął łyżkę i zaczął jeść zupę.

Widząc jego spo­kój, chwy­ci­łam łyżkę, ale ta nie­stety wypa­dła mi z dłoni na pod­łogę. Oczy­wi­ście nie umknęło to uwa­dze gości, nie­któ­rzy z nich zaczęli nam się bacz­niej przy­pa­try­wać.

– Kurwa, osza­la­łaś? – Brayan pra­wie krzyk­nął. Robi­li­śmy nie­złe wido­wi­sko. Chwy­cił mnie za rękę i przy­cią­gnął do sie­bie. – Nie prze­gi­naj i nie rób scen! Poga­damy po obie­dzie! – wysy­czał przez zaci­śnięte zęby.

Stra­ci­łam ape­tyt. Nie tknę­łam obiadu, bawi­łam się jedze­niem, bez­myśl­nie wpa­tru­jąc się w talerz. Brayan nie odzy­wał się do mnie ani sło­wem. Zaczę­łam szu­kać wzro­kiem rodzi­ców i nagle znie­ru­cho­mia­łam. Obok mamy i taty sie­dział Erick. Jak zwy­kle był nie­na­gan­nie ubrany. Widzia­łam, że spo­gląda na mnie co jakiś czas.

– Nic nie zja­dłaś – ode­zwał się w końcu Brayan już łagod­niej­szym tonem.

– Stra­ci­łam ape­tyt – odpo­wie­dzia­łam cicho, byłam na niego naprawdę zła.

– Pro­szę, nie gnie­waj się. Wytłu­ma­czę ci wszystko póź­niej. – Chwy­cił mnie za dłoń.

Cały czas czu­łam na sobie wzrok Ericka. Chciało mi się pła­kać.

– Nie czuję się naj­le­piej, chyba muszę się poło­żyć – skła­ma­łam. Mia­łam wra­że­nie, że jestem w ukry­tej kame­rze. Byłam zaże­no­wana.

– Zostań jesz­cze chwilę – pro­sił Brayan. Ton jego głosu był znacz­nie spo­koj­niej­szy.

– Ale naprawdę tylko chwilę – zgo­dzi­łam się. Spoj­rza­łam w stronę Ericka, ale miej­sce obok rodzi­ców było puste. Ode­tchnę­łam z ulgą.

Brayan nagle wstał z uśmie­chem.

– Witaj! Ale mnie wczo­raj urzą­dzi­łeś… – powie­dział do kogoś sto­ją­cego tuż za nami.

– Mam nadzieję, że nie mia­łeś przeze mnie pro­ble­mów – usły­sza­łam głos Ericka. Zdrę­twia­łam. Kiedy się odwró­ci­łam, puścił do mnie oczko.

– Nie było łatwo… – oświad­czył mój przy­ja­ciel, po czym łagod­nie pogła­dził mnie po ple­cach. – Ale jakoś sobie pora­dzi­łem – dodał z dumą.

Po tych sło­wach obaj wybuch­nęli grom­kim śmie­chem.

– To jakiś żart?! – Te słowa wymó­wi­łam pod­nie­sio­nym tonem. Brayan i Erick popa­trzyli na mnie zdu­mieni. – Robi­cie sobie ze mnie jaja? – Moje zde­ner­wo­wa­nie się­gało zenitu.

– Nikt sobie z cie­bie nie żar­tuje, Meg – odpo­wie­dział poważ­nie Brayan. Chyba dopiero teraz zauwa­żył, jaka jestem wście­kła.

– Naprawdę?! Co tu się wypra­wia? Co ty tu, kurwa, robisz? – rzu­ci­łam w stronę Ericka.

– Zosta­łem zapro­szony. Nie klnij, to nie wypada, zwłasz­cza kobie­cie – zwró­cił mi uwagę spo­koj­nym tonem, czym jesz­cze bar­dziej mnie roz­ju­szył.

– Zosta­łeś przy­ja­cie­lem rodziny? – zapy­ta­łam z nie­ukry­waną drwiną.

– Meg, nie prze­gi­naj… – pró­bo­wał mnie uspo­koić Brayan.

– Zamknij się! – wark­nę­łam na niego.

– Meg! – Brayan nie odpusz­czał, zła­pał mnie za rękę, ale wyszarp­nę­łam ją ze zło­ścią.

– Nie rób­cie ze mnie wariatki! – krzy­cza­łam. W jed­nej chwili oczy wszyst­kich gości wesel­nych skie­ro­wały się na nas. – Macie zamiar się teraz zaprzy­jaź­nić? Co on ci wczo­raj naga­dał? – zwró­ci­łam się do nich.

Stali jak wmu­ro­wani, zasko­czeni moim nie­kon­tro­lo­wa­nym wybu­chem.

– Powie­dział mi prawdę – odparł Erick lodo­wa­tym tonem.

– Jaką prawdę? – zapy­ta­łam, z tru­dem łapiąc oddech.

– Że jeste­ście razem i jesteś z nim szczę­śliwa. Twoje szczę­ście jest dla mnie naj­waż­niej­sze, skoro ze mną taka nie byłaś, to mam nadzieję, że będziesz z Bray­anem.

– Co pro­szę? – zamu­ro­wało mnie. Spoj­rza­łam na Bray­ana, nie mogąc uwie­rzyć w to, co usły­sza­łam.

– Obaj cię kochamy. Skoro wybra­łaś jego, nic na to nie pora­dzę – wyja­śnił Erick.

Brayan na­dal mil­czał. Podobno nic nie pamię­tał, dupek jeden.

– Co jesz­cze rów­nie cie­ka­wego powie­dział pan Green? – zapy­ta­łam nie­spo­koj­nie, z wyczu­walną zło­śli­wo­ścią.

– Że kupu­je­cie dom w Lon­dy­nie i że zosta­jesz tam na stałe — oświad­czył spo­koj­nie Erick.

– Taaa… Coś jesz­cze?

– To jakieś prze­słu­cha­nie? – pro­wo­ko­wał, wpa­tru­jąc się we mnie natar­czy­wie.

– On – wska­za­łam pal­cem na Bray­ana – nie chce mi nic powie­dzieć – poża­li­łam się.

– Wybacz, Meg, ale nie pochle­biaj sobie. Nie roz­ma­wia­li­śmy o tobie przez całą noc – mówiąc to, Erick chciał zła­pać mnie za dłoń, ale nie pozwo­li­łam mu na to.

– Nie boli cię, że rżnie mnie inny facet?! – zapy­ta­łam, a jad sączył się z moich ust. Świa­do­mie uży­wa­łam takich słów, bo chcia­łam go zra­nić.

– Meg! – zare­ago­wał natych­miast Brayan. – Prze­sa­dzi­łaś.

Miał rację, mina Ericka mówiła wszystko.

– Wolę, żeby rżnął cię facet, któ­remu na tobie zależy, niż mój dawny przy­ja­ciel, który zawsze doja­dał resztki po mnie! – Wście­kłość w Ericku aż kipiała. Tym razem nie był mi dłużny.

– Dupek! – powie­dzia­łam. Poczu­łam, jak do oczu napły­wają mi łzy. Jego słowa bar­dzo mnie zabo­lały. – Nie­na­wi­dzę cię, Evans! Znisz­czy­łeś mi życie! Żałuję, że cię pozna­łam! – wysy­cza­łam i ruszy­łam w stronę wyj­ścia.

Brayan pró­bo­wał mnie zatrzy­mać, łapiąc za nad­gar­stek.

– Goń się! – wark­nę­łam.

Nie puścił mnie jed­nak, tylko wzmoc­nił uścisk. W odpo­wie­dzi wolną ręką wymie­rzy­łam mu siar­czy­sty poli­czek. Brayan odru­chowo zła­pał się za twarz.

Sko­rzy­sta­łam z oka­zji i wybie­głam z sali na kory­tarz. Brayan i Erick pobie­gli za mną. Gdy się odwró­ci­łam, zoba­czy­łam, że rodzice, Kim i Rob ruszają w moim kie­runku. Nie chcia­łam z nimi roz­ma­wiać, mia­łam ich wszyst­kich dosyć.

W końcu dopa­dłam drzwi wyj­ścio­wych, otwo­rzy­łam je i wybie­głam na zewnątrz. Na pod­jeź­dzie zoba­czy­łam samo­chód Ericka. Pospiesz­nie szarp­nę­łam drzwiczki i wsia­dłam do środka. W schowku zna­la­złam klu­czyki; wyję­łam je, wło­ży­łam do sta­cyjki i uru­cho­mi­łam sil­nik. W ostat­niej chwili zablo­ko­wa­łam drzwi. Brayan i Erick walili w szybę, ale bez skutku. Sie­dzia­łam, jakby ktoś przy­kleił mnie do fotela, nie mogłam się ruszyć. Hałasy na zewnątrz uci­chły, a ja pogrą­ży­łam się w letargu.

– Co ty wypra­wiasz?! – krzy­czał Brayan.

Bar­dziej odczy­ty­wa­łam jego słowa z ruchu warg, niż je sły­sza­łam. Szyby auta tłu­miły dźwięki.

Erick też coś krzy­czał, wyma­chi­wał rękoma, ale to było już bez zna­cze­nia.

– Wal­cie się! Obaj! – Poka­za­łam im środ­kowy palec, po czym odblo­ko­wa­łam hamu­lec i ruszy­łam z piskiem opon.

Obaj natych­miast odsko­czyli od samo­chodu.

Wyje­cha­łam za bramę, doci­ska­jąc gaz naj­moc­niej, jak mogłam. Dra­nie, wszy­scy tutaj to dra­nie! Zapra­szają mojego byłego faceta, gosz­czą się z nim i nie widzą w tym nic złego!

Włą­czy­łam muzykę i przy dźwię­kach pio­senki Avi­cii mknę­łam przed sie­bie. Chyba ni­gdy nie pro­wa­dzi­łam tego auta i szybka jazda bar­dzo mnie eks­cy­to­wała. Wie­dzia­łam, że Brayan i Erick zaraz mnie namie­rzą, bo samo­chód miał GPS. A co tam! Zlek­ce­wa­ży­łam tę myśl i doci­snę­łam gaz do dechy. Dopiero po chwili zorien­to­wa­łam się, że jadę z pręd­ko­ścią stu osiem­dzie­się­ciu kilo­me­trów na godzinę.

Nagle usły­sza­łam syrenę; spoj­rza­łam w lusterko i zoba­czy­łam jadący za mną radio­wóz. Cho­lera, jesz­cze tego bra­ko­wało! Nie mia­łam przy sobie prawa jazdy, na doda­tek samo­chód nie nale­żał do mnie. Byłam pewna, że cze­kają mnie kło­poty. Zje­cha­łam na pobo­cze.

– Pro­szę wysiąść z auta. – Poli­cjant zapu­kał w szybę od strony kie­rowcy.

Odpię­łam pas i posłusz­nie speł­ni­łam pole­ce­nie.

Na dwo­rze było zimno, a ja nie mia­łam kurtki.

– Dzień dobry, panie wła­dzo! – powie­dzia­łam do poli­cjanta, zamie­rza­jąc go udo­bru­chać.

– Dokąd się pani tak spie­szy? – zapy­tał groź­nie.

– Doni­kąd – odpo­wie­dzia­łam szcze­rze i obję­łam się dłońmi, pró­bu­jąc ochro­nić się przed przej­mu­ją­cym zim­nem. Zaczął padać śnieg.

Poli­cjant zażą­dał doku­men­tów, a ja przy­zna­łam się do ich braku.

– Prze­kro­czyła pani pręd­kość w tere­nie zabu­do­wa­nym o ponad sto dwa­dzie­ścia kilo­me­trów, nie dosto­so­wała pani pręd­ko­ści do warun­ków na dro­dze, mamy zimę. Na doda­tek nie ma pani doku­men­tów, a samo­chód, któ­rym pani jedzie, jest zare­je­stro­wany na pana Ericka Evansa. Nie wygląda to naj­le­piej… – Poli­cjant spo­glą­dał na mnie z poli­to­wa­niem. Ton jego głosu dowo­dził, iż wie­dział, że nie ukra­dłam tego samo­chodu. Naj­wy­raź­niej dostrzegł też moją nie­zbyt dobrą kon­dy­cję psy­chiczną. – Nie chcę pani mar­twić, ale musimy panią aresz­to­wać – oznaj­mił.

– To konieczne? – zapy­ta­łam z nie­do­wie­rza­niem.

– Nie mogę pani puścić dalej. Będzie pani mogła zadzwo­nić z komi­sa­riatu do naj­bliż­szych, by przy­wieźli pani doku­menty, i wtedy wszystko się wyja­śni. Ale man­dat otrzyma pani na pewno.

– Och – wes­tchnę­łam. Nie mia­łam już siły, zaczę­łam pła­kać.

– Nie­stety, muszę nało­żyć pani kaj­danki, takie są pro­ce­dury – poin­for­mo­wał mnie poli­cjant, po czym kazał mi się odwró­cić i skuł mnie kaj­dan­kami. Potem poszli­śmy do radio­wozu, a poli­cjant pomógł mi wsiąść na tylne sie­dze­nie.

– Jestem w ciąży, czy mógłby mnie pan roz­kuć? – popro­si­łam, łka­jąc cicho i od czasu do czasu pocią­ga­jąc nosem.

– Dla­czego mi pani nie powie­działa? – Poli­cjant wysiadł i zdjął mi kaj­danki. – Wpa­ko­wała się pani w nie­złe kło­poty, taka szybka jazda nie jest mądra, szcze­gól­nie w ciąży – dodał i wró­cił na miej­sce za kie­row­nicą.

Widzia­łam, jak samo­chód firmy holow­ni­czej zabiera BMW Ericka, by odsta­wić auto na poli­cyjny par­king. Sie­dzia­łam na tyl­nym sie­dze­niu radio­wozu jak zbity pies. Poli­cjanci mil­czeli, chyba i oni czuli się nie­zręcz­nie.

Po kwa­dran­sie doje­cha­li­śmy pod komi­sa­riat na Long Island. Poli­cjanci pomo­gli mi wysiąść. Wkrótce sie­dzia­łam w celi z dwiema mło­dymi kobie­tami, chyba pro­sty­tut­kami.

– Nie­długo będzie mogła pani zadzwo­nić – poin­for­mo­wał mnie jeden z poli­cjan­tów. – Jest pani głodna?

Zaprze­czy­łam, w ogóle nie mia­łam ochoty na jedze­nie.

W celi było zimno, kobiety spo­glą­dały na mnie zło­wrogo.

Odru­chowo dotknę­łam brzu­cha.

– Ale ci się, synku, matka tra­fiła! – powie­dzia­łam ze współ­czu­ciem. Zosta­łam aresz­to­wana pierw­szy raz w życiu. Nie sądzi­łam, że w ogóle kie­dyś tego doświad­czę.

Nie minęło pół godziny, gdy do komi­sa­riatu wpa­dli Brayan, Erick, Rob i tata.

– Gdzie ona jest? – usły­sza­łam głos Ericka.

– Pro­szę się uspo­koić, potrze­bu­jemy czasu, by spraw­dzić dane. Kobieta, którą zatrzy­ma­li­śmy, nie miała przy sobie doku­men­tów.

– Nazywa się Megan Donell. Chyba pan wie, czyja to córka – poin­for­mo­wał go Erick, po czym dodał, że auto jest jego wła­sno­ścią.

Do jego wyja­śnień dołą­czyli Brayan i Rob. Poli­cjant nie nadą­żał za nimi, na doda­tek nie wzięli ze sobą mojego doku­mentu toż­sa­mo­ści, więc nie mogli niczego potwier­dzić. Ich słowo nie wystar­czało. Pano­wie bar­dzo krzy­czeli. Zaczę­łam się oba­wiać, że oni także zostaną aresz­to­wani. Sytu­acja powoli wymy­kała się spod kon­troli, wręcz sta­wała się śmieszna.

– Kurwa, co za ludzie! – usły­sza­łam krzyki Ericka.

Wkrótce wyszedł gdzieś, na pewno posta­no­wił wyko­rzy­stać swoje zna­jo­mo­ści. Po chwili wró­cił, wrę­czył tele­fon poli­cjan­towi, który zdez­o­rien­to­wany grzecz­nie poroz­ma­wiał z kimś po dru­giej stro­nie, prze­pra­szał, a wresz­cie potul­nie zakoń­czył roz­mowę.

– Panie Evans, zaszło nie­po­ro­zu­mie­nie, już wypusz­czamy pannę Donell – powie­dział drżą­cym gło­sem.

Zro­biło mi się go szkoda, mia­łam nadzieję, że nie będzie miał przeze mnie kło­po­tów.

Poli­cjant otwo­rzył celę i mnie wypu­ścił.

– Prze­pra­szam, panie wła­dzo. Mam nadzieję, że nie spo­tkają pana nie­przy­jem­no­ści z mojego powodu – szep­nę­łam do niego, było mi naprawdę głu­pio.

– Wszystko w porządku, panno Donell, taka moja praca. Pro­szę na sie­bie uwa­żać. – Uśmiech­nął się i prze­pu­ścił mnie przo­dem.

Brayan, Erick, Rob i tata ruszyli w moją stronę.

– Boże, Meg! – Pierw­szy dopadł mnie Brayan, zła­pał za ramiona i uważ­nie obej­rzał z każ­dej strony. – Nic ci nie jest? – zapy­tał i widzia­łam, że jest prze­ra­żony.

– A co ma mi być?

– Daj­cie spo­kój! Poroz­ma­wiamy w domu – wtrą­cił tata. On pierw­szy odzy­skał zdrowy roz­są­dek, objął mnie czule.

– Poje­dziemy we trójkę, wy wra­caj­cie na obiad – pole­cił Erick.

– To dobry pomysł – ode­zwał się Rob i zapro­wa­dził tatę do samo­chodu.

Po chwili pod­je­chał po nas Erick ben­tleyem.

– Dokąd jedziemy? – zapy­ta­łam, zaj­mu­jąc tylne sie­dze­nie.

Brayan nie potra­fił ukryć wście­kło­ści. Mil­czał.

– Odwiozę was do domu. Wie­czo­rem mam kola­cję u matki – odpo­wie­dział chłodno Erick.

Nagle Brayan chwy­cił mnie za rękę i tym razem nie pozwo­lił jej sobie ode­brać. Spoj­rza­łam na niego. Choć widzia­łam, że na­dal był zły, mia­łam wra­że­nie, że wyni­kało to z tro­ski o mnie. Co za iro­nia, sie­dzia­łam w samo­cho­dzie mojego byłego obok innego męż­czy­zny. Ale namie­sza­łam… Skrzyw­dzi­łam Bray­ana… i to bar­dzo. Wariatka ze mnie. – Dzię­kuję, Ericku – powie­dział Brayan, gdy wysia­da­li­śmy z samo­chodu przed domem rodzi­ców.

– Nie ma za co. Naj­waż­niej­sze, że nic jej nie jest – odpo­wie­dział Erick, spo­glą­da­jąc na mnie z nie­ukry­waną tro­ską. – Będziemy w kon­tak­cie – dodał i podał Bray­anowi rękę na poże­gna­nie. – Do widze­nia, Meg. – Te słowa były skie­ro­wane do mnie.

– Ericku – powie­dzia­łam cicho.

– Tak? – Odwró­cił się w moją stronę.

Brayan zer­k­nął na nas z nie­po­ko­jem, wcią­ga­jąc głę­boko powie­trze.

– Prze­pra­szam za to, co powie­dzia­łam. Nie chcia­łam cię ura­zić – wyzna­łam szcze­rze, naprawdę było mi przy­kro.

– Wiem. – Uśmiech­nął się, a jego wyraz twa­rzy upew­nił mnie, że mówił prawdę. – Man­dat już zapła­ci­łem, nie musisz się tym mar­twić – dodał.

Mil­cza­łam zasko­czona. Cały Erick…

– Dzię­kuję – tylko tyle potra­fi­łam z sie­bie wydu­sić, było mi cho­ler­nie głu­pio.

– Chodź, bo się prze­zię­bisz – usły­sza­łam nagle głos Bray­ana.

Chło­pak objął mnie i skie­ro­wa­li­śmy się w stronę domu. Kiedy się obej­rza­łam, zoba­czy­łam, że Erick stoi na­dal przy samo­cho­dzie i patrzy na nas. Mia­łam wra­że­nie, że się uśmie­cha, ale… może mi się wyda­wało.

– Jesteś zmar­z­nięta. – Brayan przy­tu­lił mnie, pró­bu­jąc swo­imi dłońmi roz­grzać moje ręce.

Gdy zna­leź­li­śmy się w środku, od razu poszli­śmy do kuchni. Brayan nasta­wił wodę na her­batę i przy­niósł koc, któ­rym szczel­nie mnie okrył.

– Jesz­cze tego bra­kuje, byś się roz­cho­ro­wała – skwi­to­wał.

– Możesz mi teraz wszystko wytłu­ma­czyć? – popro­si­łam, nawią­zu­jąc do tego, co się dzi­siaj wyda­rzyło.

– Nie wiem, co mam ci powie­dzieć.

Spu­ści­łam wzrok.

– Prawdę.

– Naprawdę to nie­wiele pamię­tam, ale naj­wi­docz­niej to, co powie­dzia­łem, prze­mó­wiło mu do rozumu. – Brayan spoj­rzał na mnie nie­pew­nie.

– Nie mogę uwie­rzyć, że go okła­ma­łeś.

– Nie okła­ma­łem! – zaprze­czył.

– Powie­dzia­łeś mu, że jeste­śmy razem i że mnie kochasz! – przy­po­mnia­łam mu.

– Bo to prawda!

– Jesz­cze nic nie usta­li­li­śmy. Nie wiem, czy jestem gotowa na zwią­zek – powie­dzia­łam spo­koj­nie.

– Mia­łem na myśli to dru­gie…

Zna­cze­nie jego słów dotarło do mnie z opóź­nie­niem.

– Ty się nie zako­chu­jesz – przy­po­mnia­łam mu jego wcze­śniej­sze zapew­nie­nia.

– Cóż… – Wstał i wyłą­czył czaj­nik, który zaczął prze­raź­li­wie gwiz­dać, dając znać, że woda się zago­to­wała. – Na każ­dego przy­cho­dzi pora – oświad­czył, uśmie­cha­jąc się łagod­nie.

– Bray­anie… – zaczę­łam, ale wła­ści­wie nie wie­dzia­łam, co powie­dzieć. Byłam zasko­czona jego wyzna­niem.

– Nie ocze­kuję od cie­bie niczego. Po pro­stu pozwól mi się sobą zaopie­ko­wać, mała. – Brayan pod­szedł do mnie, usiadł na krze­śle obok i ujął moje dło­nie.

– Ale ja kocham Ericka – wyzna­łam szcze­rze.

– Wiem… – powie­dział smutno. – Wiem też, że zro­bię wszystko, byś była szczę­śliwa. Powiedz jedno słowo, że chcesz do niego wró­cić, a zniknę z two­jego życia – oświad­czył.

– Nie mogę z nim być, wiesz prze­cież.

– On ci wyba­czył…

Widzia­łam, że każde nawią­za­nie do Ericka spra­wia Bray­anowi wielki ból.

– Ale ja sobie nie wyba­czę. Nie mogę pozwo­lić na to, by budził się przy mnie i myślał o tym, co zro­bi­łam. Wyba­czyć to nie zna­czy zapo­mnieć…

– Więc ni­gdy do niego nie wró­cisz? – zapy­tał niby z tro­ską, ale wyczu­wa­łam w jego sło­wach tlącą się nadzieję.

– Nie mogę. I pro­szę, byś się z nim nie kon­tak­to­wał. Nie wiem, czy mię­dzy wami nawią­zała się nić przy­jaźni, czy doszło do jakie­goś poro­zu­mie­nia, ale jeśli on będzie na­dal nie­ustan­nie poja­wiał się w moim życiu, nie dam rady zacząć wszyst­kiego od nowa. Nie chcę cię skrzyw­dzić. – Mówiąc to, dotknę­łam jego twa­rzy i musnę­łam pal­cem kącik jego ust.

– Nie można skrzyw­dzić kogoś takiego jak ja. – Uśmiech­nął się i posa­dził mnie sobie na kola­nach. – Obie­cuję, że gdy wró­cimy, zerwę kon­takty, ale jesz­cze nie teraz. Erick zapro­sił nas na syl­we­stra – dodał szybko i spoj­rzał na mnie nie­pew­nie, ocze­ku­jąc reak­cji.

– Cudow­nie… – Wywró­ci­łam oczami. – Rozu­miem, że się zgo­dzi­łeś?

– Podobno tak. Kupił już bilet dla Toma, by on rów­nież mógł spę­dzić z nami tę noc. Kim i Rob też są zapro­szeni.

– Jeste­ście nie­nor­malni! – Dotknę­łam pal­cem wska­zu­ją­cym jego czoła. – Tom już o tym wie?

– Tak, przy­la­tuje jutro razem z Alex.

– Z Alex? – Unio­słam brew. – To jakieś sza­leń­stwo!

– Taaa… Chyba wpadł po uszy – pod­su­mo­wał Brayan.

– To jakiś bal maskowy czy zwy­kły syl­we­ster? – dopy­ty­wa­łam.

– Tylko się nie dener­wuj… – zaczął.

„Czyli nie koniec nie­spo­dzia­nek” – pomy­śla­łam.

– Lecimy do Dubaju – wypa­lił jed­nym tchem Brayan.

Zanie­mó­wi­łam. Nie wie­dzia­łam, co mam o tym wszyst­kim myśleć.

– Wiesz, że on to robi spe­cjal­nie – pró­bo­wa­łam uświa­do­mić Bray­anowi tak­tykę Ericka.

– Wiem, ale skoro możemy spę­dzić syl­we­ster w Dubaju na jego koszt…

Widzia­łam, że Brayan jest zado­wo­lony.

– Robię to tylko dla was! – oświad­czy­łam. Domy­śla­łam się, że wszy­scy cie­szą się na ten wyjazd, dla chło­pa­ków była to nie lada atrak­cja.

– Będzie super, zoba­czysz! – Wstał, a następ­nie pod­niósł mnie i posa­dził na stole, a sam sta­nął mię­dzy moimi udami.

– Mam nadzieję, że nikt nie będzie żało­wał tego wyjazdu… – Z tru­dem prze­łknę­łam ślinę, przy­po­mniaw­szy sobie wypad do Las Vegas.

– Erick jedzie z jakąś dziew­czyną, więc nie musisz się mar­twić.

Choć ja i Erick to była pieśń prze­szło­ści, a o przy­szło­ści nie mogło być mowy, to ile­kroć sły­sza­łam o jakiejś dziew­czy­nie u jego boku, serce łomo­tało mi jak sza­lone i nie chciało się uspo­koić. Nie potra­fi­łam tego wytłu­ma­czyć.

Wie­czo­rem w domu zro­biło się tłoczno. Wró­cili goście, któ­rzy mieli u nas spać, część co prawda noco­wała w hotelu, ale tych, któ­rzy przy­szli, i tak było dużo. W salo­nie mama nakryła do stołu i tam wszy­scy się zgro­ma­dzili. Każdy opo­wia­dał o swo­ich wra­że­niach z wesela. Znowu usły­sza­łam o wystę­pie Bray­ana i Ericka, dowie­dzia­łam się, że o mało nie wyko­nali strip­tizu. Moje ciotki tań­czyły z nimi do rana. Były zachwy­cone. Zresztą w domu Brayan kon­ty­nu­ował swój występ. Bry­lo­wał w towa­rzy­stwie, choć cza­sami mia­łam wra­że­nie, że jest nieco zakło­po­tany, nie dał jed­nak tego po sobie poznać. Moi rodzice, sio­stra, szwa­gier, nawet Tho­mas, dołą­czyli do grona jego fanów. W pew­nym momen­cie moja sio­stra wzięła mnie pod rękę i zapro­wa­dziła do kuchni. Była cie­kawa, czy zgo­dzi­łam się na wyjazd do Dubaju. Gdy potwier­dzi­łam, zapisz­czała prze­raź­li­wie i pobie­gła do Roba, by prze­ka­zać mu dobrą wia­do­mość.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki