Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tak kochają piękni dwudziestoletni
„Tryptyk intymny” to zbiór przesiąkniętych czarnym humorem, nieoczywistych, brutalnych, a zarazem czułych opowieści. To trzy frapujące historie o tym, jak przy dźwiękach jazzu, w kłębach dymu papierosowego, na ekranach smartfonów rodzi się i umiera miłość.
Co się stanie, gdy Tinder połączy ze sobą melancholijnego mechanika, zdesperowaną księgową i hiszpańskiego filmowca? Co ukrywa strażak Robert i jaki ma związek ze śmiercią dawno niewidzianego przyjaciela? Dlaczego Ada musiała zostać skrzywdzona i czemu było to tak skrupulatnie zaplanowane?
W mojej głowie nie było życia. Umierał ten czarny pies obok mojej nogi i wszyscy pasażerowie. Umierało to miasto i umierały wszystkie miasta świata. Umierałem ja i umierała Ona. Umierały wspólne wycieczki, które odbyliśmy i umierały wszystkie te, na które już nie pojedziemy. Umierały poranki i wieczory. Umierał zespół grający na naszym weselu i umierał ksiądz udzielający nam ślubu. Umierał Jej śmiech i umierało nasze nienarodzone dziecko. Umierało wszystko, a przecież tak naprawdę umierałem tylko ja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Rok wydania: 2018
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
11.Spotkałem Ją po dziewięćdziesięciu siedmiu dniach niewidzenia i od razu wiedziałem, że nie pomoże mi nawet całe opakowanie środków nasennych. Było dla mnie oczywiste, że tę noc mam z bańki, tak jak miałem z głowy wszystkie te noce, kiedy leżała obok.
Zapach perfum Gucci Envy otumanił mnie błyskawicznie. Powietrze było naelektryzowane Jej obecnością, a ja czułem w sobie dziwne napięcie, które sprawiało, że wszystko zaczęło do mnie wracać.
Stała w tłumie anonimowych przechodniów. Kształty wokół Niej rozmazywały się i tylko Ją widziałem wyraźnie. Wyglądała inaczej niż wtedy, gdy spotkałem Ją po raz ostatni. Ścięła włosy i przefarbowała je na platynowy blond. Uśmiechała się, a Jej uśmiech był jasny i czysty.
Przejęła kontrolę nad moim ciałem – nadal miała w sobie to coś. Nim się zorientowałem, stałem naprzeciwko Niej.
– Cześć Ada – powiedziałem, bo nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
– Cześć – odparła.
Chciałem Ją chociaż pocałować w policzek, ale odsunęła się gwałtownie i śledziła wzrokiem przejeżdżające samochody. Staliśmy chwilę w milczeniu, po czym powiedziałem:
– Zmieniłaś fryzurę. Ślicznie wyglądasz.
– Daruj sobie. – Jej głos był chłodny. – Co ty tu w ogóle robisz?
– Wyszedłem na spacer z Rickem. – Wskazałem na stojącego obok rottweilera. W słońcu jego sierść miała granatowy odcień.
– Chyba tylko pies może z tobą wytrzymać.
– Kupuję mu drogą karmę – powiedziałem.
– Miło, nabrałeś odrobinę ludzkich cech.
– Wszystko u ciebie dobrze?
– Nie musisz się już silić na udawanie miłego.
– Chcę wiedzieć co u ciebie.
– W końcu jestem szczęśliwa – oznajmiła, choć nie wyczułem tego w Jej głosie.
– Cieszę się.
Zapanowało niezręczne milczenie. Zapaliłem papierosa.
– No tak, pan twardziel – rzekła.
– Nie uważam tak – odparłem.
– Racja, prawdziwy facet nigdy by się tak nie zachował.
– Chcesz teraz o tym gadać?
– Szczerze? W ogóle nie chce mi się z tobą rozmawiać.
– Nie chcesz wiedzieć, co u mnie? – zapytałem w sumie bezsensu.
Ada przewróciła oczami i otworzyła usta, jakby chciała zaatakować mnie kąśliwym komentarzem, ale się powstrzymała.
– Co u ciebie? – rzuciła od niechcenia.
Chciałem powiedzieć, jak bardzo za Nią tęsknię, jak mocno Ją kocham i jak mi wstyd za to, co się wydarzyło. Chciałem Jej opowiedzieć o wszystkich nocach i porankach bez Niej, o obgryzionych paznokciach i godzinach gapienia się w sufit, ale odparłem tylko:
– W porządku.
Podszedł do nas Sebastian. Był przystojny. Rozpięta koszula odsłaniała jego opaleniznę i muskulaturę. Wyglądał jak jeden z tych wiecznie słodkich chłopców, którzy pieniądze od bogatych starych wydają na solarium i ciuchy niezależnych projektantów. Ada spojrzała na niego wzrokiem, który doskonale znałem. Poczułem, jak niewidzialne dłonie chwytają mnie za gardło.
Wyciągnąłem do niego rękę. Spojrzał na mnie, jakby moje ciało pokrywały ropiejące wrzody.
– Chyba żartujesz. – Wyszczerzył się, a jego idealne zęby błysnęły.
Uniósł rękę, ale tylko po to, by przesunąć okulary na czoło. Miał złoty zegarek Atlantic, który pewnie kosztował moje trzy wypłaty.
– Niezły sikor – powiedziałem.
Sebastian splunął na chodnik. Objął Adę w pasie i przyciągnął do siebie. Dziewczyna dała mu buziaka.
– Skarbie, nie musimy stać z tym leszczem – rzekł do Niej. – Chodź.
Chwycił Ją za rękę i odeszli. Ruch na ulicy był spory, ale moje oczy śledziły tylko ich. Lewitowali nad chodnikiem, pełni energii, którą kiedyś też miałem w sobie. Sebastian uszczypnął Ją w pośladek. Nigdy nie lubiła, gdy to robiłem, zwłaszcza publicznie.
Papieros parzył mi palce, a ja myślałem o naszych spacerach, po których zmęczeni padaliśmy na łóżko i oglądaliśmy czarnobiałe filmy. Wszystko było tak odległe, że zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno się wydarzyło.
Zatrzymali się przy najdroższym samochodzie na parkingu. Sebastian odwrócił głowę. Nasze spojrzenia spotkały się. Patrzył na mnie z nienawiścią. W końcu zaczął iść w moją stronę.
– Mało ci? – zaczął, gdy stanął ze mną twarzą w twarz. – Chcesz ją dobić? Nie zbliżaj się do niej, rozumiesz?
Słyszałem jego słowa, ale nie docierały do mnie. Wbijałem wzrok w Adę, nic innego nie miało sensu.
– Mówię do ciebie! – Głos Sebastiana przeszedł w wyższe rejestry. – Nie istniejesz dla niej i niech tak zostanie. Jeśli zbliżysz się do niej choćby na sto metrów, to cię zajebię. Odjeb się od mojej rodziny!
– Rodziny?
– Ada jest w ciąży – rzekł z nieskrywaną dumą.
– Gratuluję – powiedziałem.
– Swoje zrobiłeś, więc teraz odpierdol się od nas raz na zawsze.
Odwrócił się na pięcie i udał w kierunku krwistoczerwonego porsche.
Nagle Rick wypatrzył gdzieś jakiegoś psa czy kota i wyrwał się ku niemu, pociągając mnie za sobą. Byłem słaby i przemęczony, straciłem równowagę i runąłem w kałużę, rozcinając rękę o beton. Pies pobiegł w dal, ciągnąc smycz za sobą.
Ada spojrzała na mnie z politowaniem i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy Jej uśmiech nie sprawił mi przyjemności. Dotarło do mnie, że nie ma większej przyjemności niż czerpanie radości z upadków osoby, którą się kiedyś kochało.
Odjechali w stronę zachodzącego słońca. Obserwowałem to tandetne zakończenie. Miałem w sobie taką pustkę, jaką może pozostawić po sobie kobieta, poza którą nie będzie się potrafiło pokochać nikogo innego.
Miasto tkało wieczór z kolorowych nitek. Zapalały się neony knajp. Ludzie wabieni ich blaskiem wypełzali ze swych kryjówek. Stałem w tej anonimowej masie niczym smutny zwycięzca, któremu nikt nie gratuluje.
Ona była szczęśliwa i tylko to się liczyło.
Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie widziałem Ricka. Zawołałem go dwa razy. Nie przybiegł. Poczekałem, aż zapach Jej perfum rozpłynie się w powietrzu. Zapiąłem płaszcz, zapaliłem papierosa i ruszyłem przed siebie.
10. – Człowieku, coś ty ze sobą zrobił? – rzucił Wojtek zza kontuaru, kiedy wtoczyłem się do knajpy. – Jesteś ścięty jak miś po sztucznym miodzie.
Usiadłem przy barze i podparłem głowę rękami.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – odparłem. Język mi się plątał. – Daj mi piwo.
– Myślałem, że wziąłeś wolne do końca tygodnia, bo dopadła cię jakaś dżuma – kontynuował barman. Wydawał się rozbawiony. – Ale jak to mawiają: im dłuższa przerwa, tym poważniejszy korek, nie?
– Dasz mi piwo? – zapytałem ponownie, nie podnosząc głowy.
– Masz konkretny powód czy to zwykły weltschmerz?
– Wojti, kurwa, daj mi browara.
Spojrzał na mnie i uśmiech zszedł mu z twarzy.
– Może kawę ci zrobię? Po kawie ci się poprawi.
– Wcale nie chcę, żeby mi się poprawiło. – Podniosłem głowę i spojrzałem na niego. – Chcę się napić, a wyrzucili mnie już z trzech knajp.
– Coś się stało?
– Dasz mi piwo, to ci powiem – wycedziłem.
– Jakie chcesz?
– Obojętnie.
Bez słowa postawił kufel przede mną. Chwyciłem i wypiłem duszkiem połowę.
– Nie jestem już z Adą – powiedziałem. Trzeba być bardzo pijanym, żeby móc wypowiedzieć takie słowa i nie rozlecieć się na tysiąc kawałków.
Wojtek zarechotał. Spojrzał na mnie jak na komika, który pomylił się podczas recytowania dowcipu.
– Żartujesz… – zaczął.
– Wyglądam na takiego, co żartuje?
– Jak to?
– Nie chcę o tym gadać.
– Obiecałeś, że jak dam ci piwo, to mi powiesz.
– Mam ci je oddać?
Wojtek zamilkł. Wziął szmatkę i zabrał się za wycieranie lady. Zerkał na mnie od czasu do czasu. Utkwiłem wzrok w półce z drogimi, kolorowymi alkoholami. Zastanawiałem się, po co ludzie płacą chore pieniądze za trunki z obcobrzmiącymi nazwami, skoro chodzi tylko o to, by po prostu poczuć się inaczej. Zastanawiałem się, gdzie jest granica między piciem dla zabawy a piciem koniecznym – nie byłem w stanie jej określić. Kręciło mi się w głowie.
W głębi sali dwóch facetów zaczęło się szarpać. Przewrócili stolik, tłukąc przy tym butelkę i kieliszki. Płyn rozlał się po posadzce, było duszno, od razu poczułem zapach alkoholu. Musiał to być jakiś tani łyskacz. Chyba bili się o kobietę. Wyglądało to komicznie – jak walka bokserska dwóch ślepców.
– Dzidziuś, wyjaśnij panom – rzucił Wojtek do faceta siedzącego w kącie.
Dwumetrowy habano o twarzy dwunastolatka oderwał się od telefonu i wstał.
– Robi się. – Uśmiechnął się jak dziecko, które dostało watę cukrową podczas wycieczki do zoo.
Podszedł do dwójki robiącej dym, złapał ich za przeguby i w trzy sekundy powalił na ziemię. Wili się po podłodze, jakby ręce Dzidziusia raziły prądem, co nie było wcale tak dalekie od prawdy.
Upiłem łyk piwa.
– Chyba nie zamierzasz odpuścić? – zagaił Wojtek.
– Właśnie to zamierzam zrobić – odparłem. Gapiłem się jak szmatka wchłania wilgotne ślady po pustych już kuflach.
– Nie myślisz tak. Jesteś pijany. Ada to pierwszorzędna laska. Człowieku, szansa, że trafisz na taką, jest jedna na milion.
Zaśmiałem się pod nosem. Wyjąłem z kieszeni paczkę Cameli, była pognieciona i pusta.
– Skończyły mi się fajki. Poczęstujesz mnie? – zapytałem.
Wojtek poszedł na zaplecze i wrócił z papierosami. Paliliśmy w milczeniu. Obserwowaliśmy jak Dzidziuś wynosi ślepych bokserów na zewnątrz. Kiedy z nimi skończył, podszedł do nas. Uśmiechnął się na mój widok. Brakowało mu górnej jedynki.
– Co to się dzieje, przyjacielu drogi? Smuteczek jakiś?
Nie odpowiedziałem.
– Ale masz gały – kontynuował. – Spawaczem zostałeś?
– Jakbyś zgadł.
Zanurzyłem usta w kuflu, żeby nie musieć z nim gadać i piłem najwolniej, jak umiałem.
– Nie chcesz, to nie mów, ale jakby co, wal śmiało.
Poklepał mnie po plecach, a ja poczułem, jak płuca obijają mi się o żebra. Dzidziuś wrócił na swoje miejsce w kącie i utkwił wzrok w ekranie telefonu. Pasjami grał w „węża”.
– Przecież ją kochasz, nie? – powiedział Wojtek.
Schowałem twarz w dłoniach, ale było to tylko teatralne zagranie. Wydawało mi się, że Bogart zrobiłby to samo na moim miejscu.
– Nie wiem, co się stało, ale chyba musiało cię zdrowo pierdolnąć – ciągnął dalej. – Wyglądasz, jakby tydzień trzymali cię w ubeckiej katowni.
Pewnie miał rację.
– Jak długo byliście ze sobą? – Nie dawał mi spokoju.
– Nie pamiętam – skłamałem. Liczyłem każdy dzień, kiedy Ada była przy mnie i co dnia dziękowałem Bogu, że mogę przy Niej zasypiać, a cała reszta nie miała żadnego znaczenia.
– Idź spać, umyj się, zjedz porządne śniadanie i jedź do niej z kwiatami – rzekł. – Gdybym miał taką dziewczynę, codziennie kupowałbym jej bukiet róż.
Wściekle spojrzałem na Wojtka i zapytałem:
– Chcesz jej numer?
Milczał przez moment. Patrzył na mnie swoim głupkowatym wzrokiem.
– Będziesz teraz bawił się w Niepowrota? – spytał po chwili wahania.
– Może już w ogóle w nic nie będę się bawił?
Wziąłem papierosa z jego paczki. Wiedziałem, że chce coś powiedzieć, ale tylko otworzył usta. Do baru podeszła dziewczyna i zamówiła drinka. Wojtek zabrał się za mieszanie wódki z sokiem. Stuknąłem palcem w kufel, przewrócił się, a resztka piwa wylała się na ladę. Barman udał, że tego nie widzi. Wstałem i bez słowa wyszedłem, zabierając paczkę jego fajek.
Nie miałem dokąd iść, ale nie chciałem wracać do domu. Postanowiłem, że co drugie skrzyżowanie skręcę w prawo, a co trzecie w lewo. Włóczyłem się po mieście w milczeniu, paliłem papierosy. Noc gęstniała, a sen stawał się coraz bardziej odległy.
Szedłem ze wzrokiem wbitym w chodnik tak długo, aż trąciłem jakiegoś typa.
– Ślepy, kurwa, jesteś?! – rzucił.
– Może i tak – odburknąłem.
– To idź być ślepym gdzie indziej.
– Skąd mam wiedzieć, gdzie iść, skoro jestem ślepy?
– Chuj mnie to boli – rzekł i ruszył przed siebie.
Tak bardzo chciałem, żeby skopał mnie do nieprzytomności albo przynajmniej solidnie obił ryj.
– Wal się! – rzekłem, nim zdążył odejść.
Zatrzymał się.
– Co powiedziałeś?
– Ślepy z głuchym się spotkali.
Złapał mnie za fraki. Był o głowę wyższy ode mnie. Jego szyję pokrywały czarne tribale.
– Chłopcze, zęby nie truskawki – wycedził. – Nie odrosną w nowym sezonie.
– Śmiało. – Uśmiechnąłem się najbardziej ironicznym uśmiechem, na jaki było mnie w tym momencie stać.
Już czułem jego kostki rozgniatające mi twarz.
– Tadzik, zostaw go! – Męski głos nagle wdarł się między naszą dwójkę. – Nie widzisz, że jakiś pierdolnięty jest?
Koleś o imieniu Tadzik puścił mnie i kazał mi spieprzać. Modliłem się, żeby chociaż rozwalił mi butelkę na łbie lub rzucił we mnie kamieniem, ale chyba Bóg wysłuchuje próśb takich jak moje tylko po to, żeby się nigdy nie spełniły.
Wsłuchiwałem się w rytm swoich kroków i myślałem o Adzie. Nie potrafiłem myśleć o nikim i o niczym innym. Kiedy tylko zamykałem oczy, widziałem Ją i jakiegoś wydepilowanego chłoptasia, który przygważdża Ją do ściany i wdziera się w Nią od tyłu, a Ona piszczy z bólu i rozkoszy, krzyczy, że chce więcej, wbija mu paznokcie w plecy i ramiona, zostawiając krwawe ślady. Bałem się nawet mrugać, bo obraz ten powracał za każdym razem, gdy zamykałem powieki, i stawał się coraz wyraźniejszy.
Nie wiem, jak do tego doszło, ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że stoję przed Jej blokiem. Było pusto, psy wyły w oddali, a światło paliło się tylko w jednym oknie. Nie widziałem niczego poza tym oknem na trzecim piętrze.
Byłem jak zahipnotyzowany, podszedłem do klatki i wklepałem kod.
Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy czekałem pod Jej drzwiami i zastanawiałem się, jak będzie wyglądać – jakiej użyje szminki, jak uczesze włosy, którą sukienkę wybierze. Za każdym razem przegrywałem, bo zawsze otwierała piękniejsza, niż mogłem to sobie wyobrazić.
Zadzwoniłem, ale nikt mi nie otworzył. Usłyszałem trzask wizjera, albo to w głowie coś mi przeskoczyło. Oparłem się o drzwi.
– Ada… przepraszam – wydukałem.
Miałem wrażenie, że moje słowa pozbawione są jakiegokolwiek sensu. Wypowiadałem je i wierzyłem w nie całym sobą, ale nie niosły za sobą żadnej treści. Przerażało mnie to.
Nacisnąłem dzwonek po raz kolejny. Powtórzyłem to wielokrotnie. Po chwili dotarło do mnie, że kopię w drzwi. Poślizgnąłem się. Upadłem.
– Kochanie… – rzuciłem w przestrzeń – proszę…
Usłyszałem Jej szloch jakby zawieszony w powietrzu. Nagle moja krew zamieniła się w rtęć. W tej chwili nienawidziłem siebie tak mocno, jakbym to ja był odpowiedzialny za wszystkie niezawinione śmierci i choroby świata.
– Otwórz! – Walnąłem pięścią w drzwi. – Otwórz! Błagam cię!
Drzwi w końcu się otworzyły. Zobaczyłem tylko męskie buty. Nim uniosłem wzrok, ich właściciel kopnął mnie w brzuch. Zwinąłem się z bólu. Mimo alkoholowego znieczulenia bolało jak cholera.
– Wypierdalaj stąd! – krzyknął facet. Jego głos nie należał do ojca Ady. – Albo dzwonię po psy!
Kopnął mnie znowu. Nachylił się i wycedził:
– Wypad, nie masz tu czego szukać. Przestałeś dla niej istnieć, rozumiesz?
Uniosłem głowę i dostrzegłem Ją – siedziała w głębi korytarza i płakała.
– Pozwól mi z nią porozmawiać – wyrzuciłem z siebie resztkami sił. – Proszę, jedno zdanie…
Mężczyzna zamachnął się i kopnął mnie w twarz. Czułem, że nos zapada mi się do wnętrza czaszki. Krew chlusnęła na buty mojego oprawcy. Walnąłem głową o posadzkę i straciłem przytomność.
9.Kiedy się ocknąłem, było jeszcze ciemno. Światło latarni przebijało się przez żaluzje, deszcz tłukł o parapet. Leżałem na podłodze w przedpokoju w moim mieszkaniu. Koszulę miałem zarzyganą, spodnie podarte, a czułem się tak, jakby sam Chrystus zszedł z krzyża i wbił mi gwoździe w oczy i w mózg. Powinienem być otępiały, a jednak wszystko było intensywniejsze. Byłem skazany na klatkę swego ciała i myśli. Wiłem się po korytarzu z tępym bólem tego, co ludzie nazywają sercem, i nie mogłem nawet płakać.
Musiałem się uspokoić, posklejać. Sięgnąłem po telefon i zamówiłem trzy butelki czystej. Leżałem bez ruchu, dopóki taksówkarz nie zadzwonił do drzwi. Wziąłem od niego wódkę, opadłem na łóżko i prawie na raz wypiłem zawartość jednej z flaszek– była ciepła i piekła mnie w gardło – nie umiałem się od niej odessać.
Wbiłem twarz w pościel. Poduszka pachniała jeszcze Jej szamponem. Przekręciłem się na plecy, zapaliłem papierosa, ale nadal czułem ten owocowy zapach. Sturlałem się na podłogę, odpaliłem gramofon i nastawiłem Kind of Blue. Dźwięk trąbki Davisa wwiercał mi się w głowę, a melodia opowiadała najsmutniejszą historię świata.
Chciałem zasnąć i obudzić się w świecie, w którym Ona nie będzie mnie już pamiętać, a ja będę mógł wstać z łóżka bez poczucia winy.
Wlałem w siebie drugą butelkę, ale niczego to nie zmieniło. Myślałem o tych wszystkich samotnych facetach zamkniętych w zadymionych pokojach, umierających teraz z miłości, i wydawało mi się, że każdy musiał przez to przechodzić, ale byłem pewien, że ja przechodzę to najciężej i najdotkliwiej. Głowa non stop przypominała mi o wydarzeniach sprzed dwudziestu czterech godzin.
***
Trzeciego dnia skończyły mi się papierosy i moje ręce zaczęły żyć własnym życiem. W pewnym momencie złapały za telefon i już zaczęły pisać wiadomość: „Przepraszam. Tęsknię za Tobą”. Udało mi się ocknąć w ostatniej chwili i przerwać. Musiałem czymś zająć ręce.
Zabrałem się za sprzątanie mieszkania. Zebrałem wszystko, co należało do Niej: szczoteczka do zębów, flakonik perfum Gucci Envy, kubek z Ingrid Bergman, album czarnobiałych fotografii z zeszłorocznej wycieczki do Paryża, jasna sukienka, kilka wisiorków, dwa czarne staniki i jeden czerwony, winyle Krzysztofa Komedy, Sto lat samotności Marqueza i Sezon Wojaczka, bilety do Jaracza. Znosiłem te przedmioty do łazienki i wrzucałem do wanny, aż zapełniłem ją po same brzegi. Polałem całość rozpuszczalnikiem, rzuciłem zapałkę i wszystko zajęło się ogniem. Patrzyłem, jak ogień deformuje należące do Niej rzeczy. Myślałem o piekle i zastanawiałem się, czy istnieje tam specjalny pokój dla tych, którzy z własnej woli zniszczyli swą miłość. Jeśli tak, to miałem tam zapewnione miejsce honorowe – fotel z moim imieniem i nazwiskiem w niewielkiej sali kinowej. Przypną mnie do niego pasami, wbiją szpilki w powieki, bym nie mógł ich zamknąć, a potem będą wyświetlać w nieskończoność dwie sekwencje – tę, kiedy Ada przytula się do mnie pod wieżą Eiffla i mówi, że kocha mnie mimo wszystko, oraz tę z wczorajszej imprezy. Będę to oglądać wciąż od nowa, a specjalistyczne maszyny będą mi wstrzykiwać adrenalinę, bym nawet na chwilę nie stracił przytomności, bym nasiąkał tymi obrazami.
Chyba tylko dlatego się nie zabiłem. Bałem się, że tak będzie wyglądało moje piekło. Myślałem o matce, widziałem ją, jak znajduje moje zwłoki, jak bierze nabazgrany odręcznie list, jak zalewa się łzami i szuka noża lub kawałka szkła, jak otwiera sobie żyły i tuli się do mojego truchła. Widziałem ojca, który targany emocjami zaciska sobie pętlę na szyi. Widziałem wszystkich, ale najgorsze było to, że widziałem Ją. Z resztą po co popełniać samobójstwo, skoro wszystko we mnie i tak było martwe.
***
Został mi tylko pies. Ale nawet on już do mnie nie podchodził. Siedział w kącie i obserwował mnie swymi ślepiami, w których widziałem tylko strach i pogardę. Za każdym razem, kiedy taksiarz przywoził mi wódkę i puszki psiego żarcia, wciskałem mu w dłoń smycz i dwadzieścia złotych, by wyprowadził Ricka na spacer. Robił to trzy razy dziennie, pasował mu taki układ. Zarabiał na mnie więcej niż na całonocnym wożeniu obcokrajowców po klubach ze striptizem.
Pięć dni i pięć nocy chlałem bez przerwy. Nawet do kibla chodziłem z flaszką. Odkładałem ją tylko wtedy, kiedy żołądek odmawiał mi posłuszeństwa. Chyba tylko wtedy nie myślałem o Adzie. Trudno myśleć o kobiecie, którą się kocha, rzygając mieszkanką żółci i krwi.
Snułem się po mieszkaniu niczym duch, a moją jedyną rozrywką było układanie rzeźb z półlitrówek. Budowałem szklane wieże, po czym patrzyłem, jak rozbijają się o podłogę. Wszystko, czego się tknąłem, musiało się rozsypać. Musiało.
Szóstego dnia skończyła mi się gotówka, a taksówkarz nie przyjmował płatności kartą. Jeśli chciałem przeżyć, musiałem opuścić swoje cztery ściany. Bałem się, że mogę Ją spotkać. Wiedziałem, że to niemożliwe, bo mieszkała w drugiej części miasta, ale myśl ta pulsowała mi w głowie. W końcu zarzuciłem płaszcz i wyszedłem w noc.
8.– Jak wyglądam? – zapytała Ada, wychodząc z łazienki.
– Zjawiskowo – odparłem. – To chyba najlepsze określenie.
– Nawet nie spojrzałeś.
Odwróciłem głowę w Jej kierunku. Wyglądała jak Ingrid Bergman w czasach swojej świetności.
– Mała, nie muszę na ciebie patrzeć, żeby wiedzieć, że wyglądasz świetnie.
Zarumieniła się.
– Ta kiecka będzie dobra? Może jaśniejsza byłaby lepsza?
Ująłem Jej dłoń.
– Wiesz, że uwielbiam cię w czerni.
– To chociaż rozjaśnię to jakimś wisiorkiem. – Wróciła do łazienki, by przymierzyć naszyjniki.
– Denerwujesz się?
– Jak mam się nie denerwować? Tam będą wszyscy, ma być nawet…
– Może być sam Mario Testino – przerwałem. – I co z tego?
– Jak to co?
– Twoje zdjęcia są świetne i nie potrzebujesz opinii ekspertów, żeby się o tym przekonać. Widzisz rzeczy, których inni nie dostrzegają, i tylko to się liczy. Masz to w sobie. Wrażliwości nie mierzy się liczbą lajków na Facebooku czy Instagramie.
Wtuliłem się w Adę. Uwielbiałem zapach Gucci Envy na Jej ciele.
– Ale nie obraziłabym się, gdybym w końcu zaczęła na tym zarabiać i mogła rzucić ten pieprzony sklep.
– Zaczniesz. Wierzę w ciebie.
– Wiem.
Przywarła do mnie, aż mi żebra strzyknęły, ale nic powiedziałem.
– Zawsze będziesz? – zapytała po chwili.
– Zawsze. – Spojrzałem Jej w oczy. Nagle poczułem, że głos więźnie mi w gardle. – Zawsze będę w ciebie wierzył.
Złapała mnie za rękę i zrobiła smutną minę.
– Dlaczego nie włożyłeś zegarka ode mnie? Jest taki ładny.
– Jest, ale… zostawiłem go w pracy. Nie chciałem go zamoczyć, więc zdjąłem i zapomniałem założyć z powrotem.
– Przecież on jest wodoodporny.
Do łazienki wbiegł pies i zaczął ocierać się o moje spodnie.
– Skarbie, cały obejdziesz sierścią – powiedziała.
– Chyba mogę mieć na sobie trochę Ricka, nie?
Pies parsknął i wepchnął głowę pod sukienkę Ady. Zaczęła odganiać go nogą.
– Pasuje do niego to imię – rzekła.
– To Humphrey Bogart wśród psów. Założę się, że whisky też lubi.
– Co powiesz na to, żeby za rok było nas czworo, mój Bogarcie? – Pogłaskała mnie po twarzy. – Nie mogę się doczekać, gdy będziemy mieli dziecko.
Ucałowałem Ją, bo pewnie Bogart też by tak zrobił. W torebce Ady rozległ się dźwięk White Rabbit Jefferson Airplane. Wyciągnęła telefon.
– Tak, tak – rzuciła do słuchawki. – Już pan jest? Super. Schodzimy, dwie minuty.
Tryptyk intymny
Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8147-176-3
© Karol Szlawski i Wydawnictwo Novae Res 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Barbara Sikora
KOREKTA: Agnieszka Goszczycka
OKŁADKA: Wiola Pierzgalska
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.