Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
91 osób interesuje się tą książką
Drugi tom serii romantasy o rodzinie Carmody.
Caitria Carmody od dziecka przygotowywała się do objęcia tronu po matce. Czarownica wie, że w jej życiu zawsze najważniejsze pozostaną zobowiązania wobec poddanych oraz poświęcenia. Właśnie dlatego przyjmuje propozycję małżeństwa od wpływowego czarownika i ma nadzieję, że dzięki temu jeszcze lepiej zadba o bezpieczeństwo swoich ludzi.
Aż do dnia, w którym pewien wilkołak staje na jej drodze.
Hunter Sharrow wraca do Richmond w jednym celu – by pomścić swoich bliskich. Udaje mu się zjednoczyć watahę i poprowadzić ją do ataku. Nie wszystko idzie jednak tak, jak powinno, o czym błyskawicznie się przekonuje. Sprawy przybierają nieciekawy obrót przez to, że w szeregach czarownic czają się zdrajcy, a w dodatku pojawia się inne zagrożenie.
By pokonać wszystkich przeciwników, królowa i alfa zostaną zmuszeni do połączenia sił, zwłaszcza gdy księżyc wejdzie w trzecią fazę. Fazę, w której wrogowie uderzą z pełną mocą…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 586
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Agata Polte
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Katarzyna Chybińska, Martyna Góralewska, Aga Dubicka
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-687-1 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Rzadko się stresuję. Od dziecka uczono mnie panowania nad nerwami, a kiedy moja moc empatii wzrosła, udawało mi się używać jej tak, by wyciszać niechciane emocje. Cóż, większość z nich. Nadal nie potrafię wyłączać w pełni strachu, bo ten zawsze wraca. Bywa zbyt mocny lub częsty, bym całkowicie się go wyzbyła.
Umiem za to odrzucać stres, dlatego to, że teraz przebija się przez mój pancerz, jest złym znakiem. Chociaż czy mogę się dziwić? Chyba każda osoba denerwuje się w dniu swojego ślubu. To naturalne. A gdy dodać do tego, że przy ołtarzu czeka na mnie niemal obcy mężczyzna, w świątyni zebrały się setki poddanych oraz gości, a strażnicy obawiają się o bezpieczeństwo nas wszystkich w związku z napiętą sytuacją między czarownicami a wilkołakami, mam chyba prawo być delikatnie wyprowadzona z równowagi.
Biorę jednak głęboki wdech, prostuję się i zerkam ostatni raz w prawo. W małym pomieszczeniu, w którym kapłanka pozwoliła mi poczekać przed ceremonią, nim zbiorą się goście, są tylko krzesło, biurko i ogromna szafa z lustrem, z którego spogląda na mnie ubrana w białą, prostą suknię kobieta. Jej zielone oczy zdają się chłodne, jasna twarz spokojna. Ma perfekcyjny makijaż, dzięki któremu cera promienieje, a rysy zdają się bardziej miękkie. Upięte ciasno brązowe włosy prezentują się elegancko. Skromna, gładka kreacja podkreśla jej delikatność, a gorset z koronki układa się idealnie w talii i unosi biust.
Wszystko jest doskonałe.
Nawet jeśli mam ochotę uciec stąd w cholerę, po prostu kieruję się do drzwi. Zwlekanie niczego nie da. A Oliver Hawthorne wydaje się dobrym materiałem na męża i króla. Będzie sojusznikiem, pomoże mi, jego ludzie wesprą strażników. W dodatku kiedy połączymy naszą magię, staniemy się jeszcze silniejsi. Zdążyłam go też trochę polubić, więc to nie tak, że zupełnie nie wiem, w co się pakuję. Jest przystojny, zabawny, mądry i potężny. To o wiele więcej, niż mogłabym wymarzyć w aranżowanym małżeństwie. Co prawda uwielbia mieć rację i się wtrącać, bardzo dużo mówi o swoich rodzinnych biznesach oraz ciągle wspomina o gromadce dzieci, której jakoś sobie z nim nie wyobrażam, jednak będzie dobrym partnerem.
Musi.
Otwieram drzwi, za którymi czeka na mnie Raven razem z jedną z asystentek planerki. Dziewczyna wręcza mi bukiet, po czym zbiega po schodach, by dać sygnał pianistce, że ma rozpocząć grę, a ja patrzę w oczy swojej obrończyni. Choć pełni swoją funkcję wzorowo i już wielokrotnie mnie broniła oraz mi pomagała, nie potrafię się powstrzymać przed myślą, że chciałabym mieć teraz przy swoim boku Sevana. I mamę.
– Gotowa? – pyta Raven.
Nie.
– Oczywiście – kłamię gładko.
Nie mam wyjścia, zresztą chyba nigdy nie miałam, i lepiej, żeby to po prostu rozpocząć, a później wrócić do ważniejszych spraw, gdy już przemęczę się na przyjęciu. Dlatego unoszę podbródek, ściskam w dłoniach kwiaty i ruszam miękkim dywanem po stopniach w dół.
Cisza, jaka panuje w świątyni, jest niemal ogłuszająca. Nikt nie śmie się odezwać, więc po chwili przestrzeń wypełnia tylko delikatna melodia, którą wybrano na moje wejście. Skupiam się na stawianiu równych kroków, bo potknięcie na oczach setek gości nie byłoby zbyt przyjemne, ale gdy docieram niemal na koniec schodów, podnoszę w końcu wzrok.
Od ołtarza dzieli mnie kilkadziesiąt stóp. Kilkanaście ławek wypełnionych gośćmi. Wszyscy koncentrują się na mnie, za to ja patrzę jedynie na wyprostowanego Olivera stojącego obok kapłanki. Wiem, że po przeciwnych stronach ołtarza są Ivor oraz brat mojego narzeczonego, nasi świadkowie, jednak nawet na nich nie zerkam. Spoglądam tylko na swojego przyszłego męża, którego oczy rozjaśniają się nieznacznie na mój widok. Biorę to za komplement.
Sam też prezentuje się nienagannie i elegancko. Czarny smoking leży na nim idealnie, fryzurę ma gładko ułożoną, żaden kosmyk się z niej nie wymyka. Oliver zresztą bardzo dba o swój wizerunek, co jest kolejną rzeczą przemawiającą na jego korzyść. Potrzebuję u swojego boku kogoś, kto będzie przejmował się tym, jak widzą go poddani. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy zaledwie parę miesięcy po zaćmieniu, w którym straciliśmy tyle osób.
Odpycham od siebie na razie te myśli i stawiam stopę na dywanie, po czym ruszam spokojnie do przodu. Chcę znaleźć się jak najszybciej na miejscu, ale nie zmieniam tempa, bo muszę dostosowywać je do melodii. W końcu jednak docieram do ołtarza, posyłam delikatny uśmiech Ivorowi i oddaję jednej z asystentek bukiet, nim staję wreszcie przy Oliverze.
– Wyglądasz pięknie, Caitria – szepcze, ledwo poruszając wargami.
– Dziękuję. Ty też wyglądasz świetnie – odpowiadam.
Podaje mi dłoń, którą przyjmuję, dbając o to, by moja nie drżała. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie przy tych wszystkich osobach, które na nas patrzą.
– Możemy zaczynać? – pyta Amerie.
Zwracamy się w jej kierunku i kiwamy głowami, a wtedy rozpoczyna się ceremonia. Uczestniczyłam w podobnych wiele razy, nawet kilkukrotnie sama udzielałam już ślubu, gdy nowożeńcami były bliskie mi osoby czy wysoko postawieni czarownicy, więc znam wszystkie kroki na pamięć. Przechodzimy przez nie bez żadnych problemów, zmierzając wprost do momentu, który przypieczętuje związek mój i Olivera.
Do przysięgi.
Kiedy ją złożymy, nie będzie odwrotu. Z magicznych małżeństw nie ma ucieczki innej niż śmierć. A mówią, że nawet po śmierci jest ona wiążąca. Dlatego moja ręka drży tylko nieznacznie, gdy Oliver podaje mi rytualny nóż, którym mam naciąć mu skórę. Zwykle to mężczyzna wykonuje krok jako pierwszy, lecz ja jestem królową.
Na widok krwi Hawthorne’a robi mi się nieco słabo, choć nigdy się to nie zdarzało. Moje serce wybija nierówny rytm. Staram się uspokoić i wspomagam się do tego swoją magią, co niewiele daje. Denerwuję się jak nigdy wcześniej. Czuję, że to nie powinno tak wyglądać. Że coś jest źle. Mimo to oddaję Oliverowi ostrze, a on przykłada je do wnętrza mojej ręki, przyciska do skóry i…
Okna w świątyni rozpryskują się na milion odłamków. Drgam niespokojnie, a w kolejnej sekundzie Raven rozciąga nade mną powietrzną tarczę, dzięki której żaden z kawałków szkła do mnie nie dociera. Rozlegają się krzyki, ludzie podrywają się z miejsc, widzę, że Oliver mówi coś w moim kierunku, tyle że nic nie słyszę, bo obrończyni odciąga mnie od ołtarza prosto do przygotowanego wcześniej wyjścia ewakuacyjnego. Tylko dlatego, że tutaj jest, ceremonia mogła odbyć się w świątyni, na oczach tylu poddanych.
– Idziemy, już! – woła Raven, nim wykrzykuje kolejne rozkazy. – Chronić królową. Eskortować przyszłego króla!
Dodaje coś jeszcze, jednak w chaosie, który po tym następuje, nie słyszę, co dokładnie. Dobiega mnie za to huk, po nim kolejny, aż zamiast biec dalej w stronę korytarza, gdzie majaczy wyjście, zostaję odrzucona do tyłu.
Ładunki wybuchowe. Ktoś użył ładunków.
I zrobił to w taki sposób, że moja obrończyni nie zdążyła rozciągnąć tarczy, więc uderzamy obie o ścianę, nim spadamy na podłogę. Krzyki się wzmagają, dociera do mnie masa przeróżnych emocji, których teraz nie umiem od siebie odepchnąć i których silne czarownice nie ukrywają już pod tarczami przez to, co się dzieje. Rozlega się następny głośny wybuch, a po nim widzę dziurę powstałą w murze tuż przed nami. Choć dokoła unosi się kurz i buchają płomienie, wyraźnie dostrzegam wskakujące przez to nowe wejście do świątyni osoby.
Wilkołaki.
Przełykam z trudem ślinę i zbieram się na nogi, chociaż coś dziwacznie świszczy mi w uszach. Trochę kręci mi się też w głowie, jednak gdy widzę, jak pierwszy z napastników zbliża się do nieprzytomnej Amerie, która upadła przy ołtarzu, wyrzucam przed siebie wiązkę mojej magii. Nie jest widoczna tak jak pioruny Aislinn, moja moc działa inaczej. To skumulowane ładunki emocji, którymi potrafię rozszarpać kogoś od wewnątrz. I właśnie to robię z pierwszym wilkołakiem, który sięga w kierunku kapłanki. Mężczyzna niewiele starszy ode mnie wybucha na moich oczach, nawet nie mając pojęcia, skąd nadszedł atak. Czuję na twarzy ciepłą krew i coś, czego wolę nie rozpoznawać, a potem Raven znów łapie mnie za ramię.
– Musimy iść – rzuca.
Kręcę głową.
– Musimy pomóc…
– Strażnicy się tym zajmą – oznajmia stanowczo. – A my…
Odwraca się błyskawicznie. Dostrzegam, jak w jej dłoni pojawia się ostrze, a później już paruje atak pazurów wilkołaka. Jej rozkaz, by zastępca, Jeremiah, przejął królową i ją ewakuował, ginie w gwarze, który powstaje. Rozglądam się wokół i uświadamiam sobie, że zewsząd otaczają mnie strażnicy broniący mnie przed nacierającymi przeciwnikami. Jedni używają ostrzy, inni mocy, za to wilkołaki w formie zwierzęcej lub ludzkiej z pazurami zamiast paznokci atakują z każdej strony. Widzę Ivora, który po lewej odpiera natarcie jednego z nich, a kawałek dalej w powietrzu suną pioruny Aislinn oraz błyszczą czerwone oczy jej męża.
Próbuję uspokoić oddech i zorientować się w sytuacji, ale dziwny szum w uszach nie odpuszcza. Przez dziurę w ścianie do środka wpadają kolejne wilkołaki, a ja wypycham przed siebie następne dawki magii, starając się je powstrzymać. Nie zabijam, jedynie ogłuszam mocnymi wiązkami, do momentu, aż w otworze pojawia się wysoka postać, której spojrzenie koncentruje się od razu na mnie, przez co zamieram.
Niebieskie oczy rozszerzają się nieznacznie, duże, męskie wargi rozchylają w zaskoczeniu, a pode mną niemal uginają się kolana. Mam wrażenie, że ktoś wyssał całe powietrze z moich płuc. Dźwięki dokoła cichną, wszystko znika, jakby przestało mieć znaczenie, a ja nie mogę oderwać wzroku od brązowowłosego mężczyzny, który wpatruje się we mnie, jakby nie wiedział, czy porwać mnie w ramiona, czy rozszarpać gołymi rękami. Mógłby to zresztą zrobić, z jego palców wyrastają pazury dłuższe od moich dłoni.
Mój. On jest mój.
Te niechciane myśli przebijają się przez moje otępienie i przeszywa mnie gorąco. Intensywne spojrzenie mężczyzny nie pozwala mi ruszyć się z miejsca, choć nogi same chcą ponieść mnie w jego kierunku. Serce niemal wyrywa mi się z piersi, gdy widzę, jak kącik jego ust unosi się w nieco kpiącym, a bardzo seksownym uśmiechu. On… jest…
Nie.
Na jego drodze staje Jeremiah, który przerywa nasz kontakt wzrokowy. To pomaga mi się otrząsnąć i zrozumieć, że muszę stąd jak najszybciej uciekać, ponieważ oprócz tego, że ten facet jest dla mnie kimś, kim zdecydowanie nie powinien, w tej krótkiej chwili, gdy nasze oczy się spotkały, zrozumiałam, że przyszedł tu po to, by mnie zabić.
Czy może być coś lepszego niż ślub królowej czarownic? – słyszałam ostatnio na ulicach powtarzane powiedzonka podsłyszane u wilkołaków. – Tak, jej pogrzeb.
Otrząsam się z tego i nadludzkim wysiłkiem zmuszam do cofnięcia. Raven pojawia się ponownie przy moim boku, zaraz po niej dociera do nas także Alexa i razem torują nam drogę do wyjścia. Wydaje mi się, że do walczących dołączają także wampiry, choć prosiłam Warda, by nie wtrącał się w sprawy ochrony. Zapewne razem z Aislinn uznali, że zignorują prośbę, i właściwie nie mogę mieć im teraz tego za złe.
Przeciwnie, ich wkroczenie daje nam przewagę, której potrzebowaliśmy, bo docierają do mnie strzępki myśli spanikowanych napastników czekających na sygnał do odwrotu. Ten jednak nie nadchodzi, więc próbują dalej przedrzeć się przez linię obrony, w czasie gdy ja z Raven i Alexą docieramy już do drzwi. Obrończyni otwiera je zaklęciem, a potem Alexa nurkuje jako pierwsza w ciemnym korytarzu.
Ais! – krzyczę w myślach, dobijając się do jej bariery mentalnej. Kierujcie się do tunelu.
Nie przejmuj się nami. Ogarniemy ten bałagan i do ciebie dołączymy – odpowiada.
Zaciskam zęby i waham się, nim podążam za strażniczką.
– Cait, musisz iść, już – mówi Raven.
Przytakuję i zerkam na brata walczącego kawałek dalej. Nasze oczy na sekundę się spotykają. Wskazuje mi, bym uciekała. Zawsze mam uciekać. Muszę, bo moje życie jest tak cenne, że nie możemy ryzykować.
– Ja…
– Natychmiast – warczy Raven, po czym popycha mnie do korytarza.
Nie mam wyjścia. Unoszę sukienkę, która i tak jest już brudna oraz podarta, a potem podążam za prowadzącą nas do wyjścia Alexą. Znam tunel, który biegnie pod świątynią, bo już raz ewakuowano mnie nim z jednego święta, kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, dlatego pokonuję bez zawahania kolejne stopnie, aż docieramy do płaskiej części tego korytarza i wyłaniają się przed nami drzwi. Alexa otwiera je następnym zaklęciem, później robi to samo przy jeszcze jednych, i wreszcie stajemy przed ostatnimi. Zgodnie z planem za nimi powinni czekać na nas strażnicy gotowi eskortować mnie do pałacu, do którego mamy stąd jedynie milę, ale kiedy wydostajemy się na zewnątrz, okazuje się, że i tutaj trwa walka.
– Coś jest nie tak – stwierdza obrończyni.
Domyślam się tego, bo chociaż to, że podczas ataku zostanę ewakuowana, jest raczej jasne, tak to, którym wyjściem z tunelu, już nie. Korytarze są zaprojektowane tak, by można było obierać inne trasy, a wyjścia z nich rozsiano w obrębie paru mil wokół świątyni i jest ich kilkanaście. Tylko ja, rada królewska i pierwsza siódemka wiemy zawsze, którędy uciekniemy w razie potrzeby. A to oznacza, że albo wilkołaki mają tylu ludzi, że obstawili wszystkie wyjścia… Albo mają kreta wśród czarownic.
– Wracamy się – zarządza Raven. – W świątyni…
Pochyla się nagle, pociągając mnie za sobą, a wtedy w powietrzu nad nami świszczy kula. Obrończyni osłania mnie, nim staje do walki, bo tutaj przeciwników jest więcej. Raven krzyczy więc, bym wycofała się do tunelu, a sama z Alexą powstrzymują nacierających napastników.
– No już! – rzuca obrończyni. – Poczekaj w tunelu. Tam będziesz bezpieczna. Nałóż zaklęcia na drzwi, bo ja nie zdążyłam!
Robię parę kroków do tyłu, próbując rozeznać się w sytuacji, i zaciskam pięści. Nie powinnam uciekać. Nie chcę. Mimo to…
– Wybierasz się dokądś, wasza wysokość?
Zamieram, kiedy słyszę za sobą głęboki, nieco zachrypnięty męski głos. Odwracam się błyskawicznie, a chociaż domyślałam się, kto mógł wypowiedzieć te słowa, i tak tężeję na widok tego samego wilkołaka, przez którego w mojej głowie obecnie panuje jeszcze większy chaos. Jego brązowe włosy są w kompletnym nieładzie, na twarzy ma gojące się błyskawicznie zadrapania i ślady krwi, a biała koszulka przylegająca ściśle do szerokiej klatki piersiowej wygląda jak spryskana posoką. Nigdy w życiu nie nienawidziłam się tak mocno jak w momencie, gdy choć dostrzegam to wszystko, całą sobą i tak wyrywam się w kierunku tego faceta.
Ze wszystkich mężczyzn na tym świecie to właśnie jakiś wilkołak musi być moją bratnią duszą?
– Kim jesteś? – pytam.
Uśmiecha się drapieżnie.
– Wiesz, kim jestem.
Potrząsam głową i robię krok do tyłu, kiedy rusza w moją stronę. Nie cofam się jednak daleko, bo on błyskawicznie znajduje się obok i chwyta mój podbródek. Zamieram, gdy jego skóra styka się z moją. Ten dotyk mnie elektryzuje i zmiękcza. Nie powinnam tak reagować, ale nie mogę nic na to poradzić.
– Dlaczego, na wszystkich przeklętych bogów, morderczyni mojej rodziny jest moją towarzyszką? – szepcze.
Wstrzymuję oddech, kiedy coś do mnie dociera. Jego oczy wydają się znajome. Jego rysy twarzy podobne do tych, jakie już widywałam. Dobrze wiem, kim jest.
– Sharrow – wyduszam. – Jesteś… jesteś Hunter Sharrow.
Jego spojrzenie zamyka mnie w pułapce.
– A ty powinnaś już być martwa – odpowiada, zaciskając palce.
Nie potrafię mu się wyrwać. Nie umiem się odsunąć ani sięgnąć po moc. Nawet kiedy słyszę krzyk Raven, która rusza na niego i zostaje odciągnięta przez jakiegoś przeciwnika, nawet kiedy Alexa wrzeszczy, że mam uciekać, stoję po prostu w miejscu.
Mój.
– Więc czemu nie jestem martwa? – pytam.
Hunter gładzi kciukiem mój policzek.
– Dobre pytanie – odpowiada, po czym przesuwa wzrokiem po mojej sylwetce. – Co ja mam z tobą teraz zrobić, Caitria?
Zmuszam się, by odepchnąć jego dłoń. To tak trudne, gdy w głowie wciąż mi huczy, a każda najmniejsza cząstka mnie podpowiada, że powinnam znaleźć się nawet bliżej tego wilkołaka.
– Nic. Nie zbliżaj się. I uciekaj, póki…
Przerywa mi jego cichy śmiech.
– Dobrze wiesz, że to już nie wchodzi w grę. Nie pozwolę ci wyjść za tamtego czarownika. Należysz do mnie.
– Nie należę – protestuję słabo. – My nie… my nie możemy być…
Jego oczy lśnią złotem, co podpowiada, że to ja powinnam uciekać.
– Ale jesteśmy. A ja potrzebuję czasu, by przemyśleć, co to oznacza.
Nim się odzywam, przyciska mi coś do nosa. Próbuję odskoczyć, sięgnąć po magię, zareagować, jednak Sharrow obejmuje mnie w talii i na to nie pozwala. Patrzy prosto na mnie, gdy szarpię się bezładnie, starając się mimo wszystko jakoś przywołać moc, nim w końcu nabieram powietrza i czuję dziwną słodkawą woń.
Potem zapada ciemność.
Boli mnie głowa, w dodatku czuję też dziwne kłucie w kostce u prawej nogi i szczypanie na twarzy. Do tego ramię pulsuje i jest całe zdrętwiałe. To niecodzienny stan, bo wszelkie głębsze urazy, z którymi nie poradził sobie mój organizm, zawsze leczą uzdrowiciele. Pojawiają się przy mnie w ciągu paru minut. Tym razem jednak tak się nie stało i dociera do mnie dlaczego, kiedy udaje mi się uchylić powieki. Chociaż ciemne pomieszczenie wiruje mi przed oczami, gdy szybko siadam, uświadamiam sobie, że go nie poznaję.
I że nie jestem w nim sama.
– Na twoim miejscu bym nie wstawała – rozlega się kobiecy głos.
Nie słucham go. Budzi się we mnie niepokój, który każe zsunąć się z łóżka i próbować znaleźć drogę ucieczki. Nie spodziewam się jednak, że własne nogi mnie nie utrzymają, i sekundę później osuwam się na podłogę, czując silniejsze ukłucie w kostce. Moje kolana uderzają o deski tak mocno, że z gardła wyrywa mi się jęk.
– Ostrzegałam – rzuca nieznajoma.
Opieram się ciężko o panele i spoglądam w jej kierunku. Siedzi w fotelu naprzeciwko łóżka, z nogami ułożonymi na małym stoliku, i podjada chrupki z opakowania. Zupełnie nie przejmuje się tym, że kobieta w rozdartej i zakrwawionej sukni ślubnej próbuje właśnie na jej oczach podnieść się na nogi. Wrzuca do ust kolejną chrupkę i unosi brew.
– Kim jesteś? Gdzie ja jestem? – pytam.
Próbuję wstać, ale coś jest nie tak. Nie mam tylu sił, ile powinnam. Moje rany nadal zbyt mocno bolą, jakby się nie goiły. A nawet bez uzdrowiciela powinnam się regenerować.
– Jesteś w domu Huntera. A ja mam cię niańczyć, gdy ogarnia cały ten bajzel związany z atakiem, rannymi i tak dalej. – Ciemnowłosa dziewczyna przewraca oczami. – Mówiłam mu, żeby wysłał za tobą ludzi, kiedy będziesz mieć mniej strażników, a nie w czasie ślubu, ale chciał być dramatyczny i proszę. Teraz dopiero będziemy mieć przejebane.
Posyłam jej pełne niedowierzania spojrzenie, stając przy łóżku, o które się opieram.
– Dlaczego tu jestem?
Wzdycha głośno.
– A to nie jest jasne? Bo Hunterowi odbiło. Miał się ciebie pozbyć i zdestabilizować czarownice za to, co zrobiłyście jego braciom, a zamiast tego myśli teraz fiutem. – Dziewczyna przeżuwa kolejną porcję przekąski. – Ale spokojnie, wróci do siebie, a wtedy to rozwiążemy.
Chociaż nie słyszę jej myśli, od razu wiem, o co chodzi.
– Czemu nie rozwiążesz tego już teraz?
Nieznajoma mruży brązowe oczy.
– Bo gdy alfa daje rozkaz, nie mogę go ignorować.
– I co kazał ci twój alfa w związku ze mną? – pytam.
Prycha.
– Pilnować, żeby nie spadł ci włos z głowy. – Zdejmuje stopy ze stolika i nachyla się w moim kierunku. – Ale tak między nami, czarownicami, i tak sądzę, że ostatecznie cię zabije. Więź czy nie, ty zabiłaś Justina i Aarona.
Marszczę brwi.
– Po pierwsze nie zabiłam jego braci, to oni próbowali zabić mnie, co najwidoczniej jest dziedziczne w tej rodzinie – odpowiadam. – A po drugie: czarownicami? Jesteś czarownicą?
Zadziera dumnie podbródek.
– Wolną czarownicą, nie podlegam żadnej królowej – oznajmia. – Więc nie próbuj na mnie swoich sztuczek. Nie odpowiadam przed nikim oprócz Huntera.
Kiwam głową.
– Oczywiście. Ale skoro nie jesteś moją poddaną, chyba nie obrazisz się… – Milknę. Podczas mówienia planowałam sięgnąć po swoją moc, by ogłuszyć dziewczynę i się stąd wydostać, jednak… nic nie czuję. Jakby jej nie było. – Co się dzieje?
– Och, rzuciłam zaklęcie na ten dom. Nie działa tu żadna magia. Dlatego się nie regenerujesz i w ogóle. Słyszałam, że jesteś dość potężna, więc wolę nie ryzykować, że mnie pokonasz.
Zaciskam powoli pięści i staram się uspokoić, choć bez mojej mocy to trudne. Jak to zrobić, kiedy nie mogę użyć magii? Serce bije mi za szybko, dłonie drżą, w dodatku na czole zbierają się krople potu. Boję się. Właściwie to jestem przerażona i nie wiem, czym bardziej – tym, że Hunter się pojawi i postanowi się mnie pozbyć, czy tym, że wróci i… i znów poczuję to, co w świątyni i przy tunelu.
– Jak masz na imię? – pytam nieznajomą.
– Chciałabyś wiedzieć.
Dbam o to, by na mojej twarzy nie odbiła się irytacja. Muszę się opanować. Wymyślić plan. Strażnicy i moje rodzeństwo na pewno już mnie szukają. To kwestia czasu, nim zostanę odnaleziona. Powinnam była od początku udawać posłuszną, by nie wzbudzać podejrzeń.
– Okay, nieznajoma – odpowiadam spokojnie. – Chcę skorzystać z toalety i doprowadzić się do porządku. Czy mogę, proszę, pójść do łazienki?
Parska.
– Drzwi po lewej. Ale tam też działa zaklęcie, w dodatku okna są zabezpieczone. Gdybyś się zastanawiała.
Posyłam jej delikatny uśmiech.
– Nie przyszło mi to do głowy.
Próbuję stanąć pewniej i zaciskam zęby, starając się nie syknąć, gdy zraniona kostka daje o sobie znać. Nie wiem, kiedy coś sobie w nią zrobiłam. Może przy wybuchu? Potem przez adrenalinę tego nie czułam? Chyba tak.
– Trudno mieć ludzką regenerację, co? – pyta dziewczyna.
– Nie jestem przyzwyczajona – przyznaję łagodnie.
Odrywam się jednak od łóżka i ruszam do wskazanych przez nią drzwi, ale już po trzech krokach kręci mi się w głowie jeszcze mocniej. Chwieję się, pokój się przechyla, lecz nie upadam ponownie na podłogę, bo nagle oplatają mnie silne ramiona. Zostaję przyciągnięta do twardego torsu, a później czuję czyjeś wargi tuż przy uchu i słyszę ostry głos:
– Miała leżeć.
– Ale nie chciała, to nie moja wina – odpowiada dziewczyna.
Jak przez mgłę spoglądam na trzymającego mnie Sharrowa. Moje serce przyspiesza, napływa do mnie ciepło, a niepokój natychmiast cichnie. Przy nim wydaje mi się, że jestem bezpieczna, co oczywiście mija się z prawdą.
– Puść mnie – mamroczę.
Unosi dłoń, by odsunąć mi z twarzy kosmyk włosów. Moja fryzura chyba jest w ruinie.
– Dlaczego jej skaleczenia się nie leczą? – pyta Hunter.
Odzywa się we mnie ukłucie irytacji. Dlaczego mówi o mnie tak, jakby mnie tu nie było?
– Bo twoja dziewczyna zabrała mi magię – wyjaśniam. – Nie zregeneruję się bez niej. Ale skoro i tak zamierzasz mnie zabić, to chyba nie problem.
Kącik ust Huntera wędruje w górę.
– Sandie nie jest moją dziewczyną – odpowiada. – A ja jeszcze nie zdecydowałem, co z tobą zrobię.
W kolejnej chwili nachyla się i mnie podnosi, więc mimowolnie oplatam go ramionami.
– Tylko nie przenoś jej przez próg – burczy Sandie. – W jej stroju to nieco kłopotliwe.
Hunter rusza ze mną do łóżka, ale nim do niego docieramy, rzucam:
– Chcę skorzystać z toalety.
Marszczy brwi.
– Mówiłaś jej, że nie ucieknie, tak? – upewnia się Hunter.
Sandie macha ręką i kieruje się do drzwi.
– Tak. Ale teraz już ty się nią zajmuj.
Potem wychodzi, a ja zostaję sama z wilkołakiem, który nadal trzyma mnie w ramionach, jakbym zupełnie nic nie ważyła. W sumie z jego siłą to pewnie praktycznie nic nie ważę.
– Zaniosę cię do łazienki, ale nie rób nic głupiego – mówi cicho Sharrow. – Nie chcę cię ponownie pozbawiać przytomności.
Zaciskam zęby.
– To musiało być dla ciebie bardzo nieprzyjemne.
Spina się i nie odpowiada, tylko rusza do drugich drzwi. Odstawia mnie w łazience, choć nie odsuwa się przez kilkanaście sekund, a jedynie we mnie wpatruje.
– Zmyj z siebie krew moich ludzi – poleca w końcu i robi gwałtowny krok do tyłu.
Chwieję się przez to i opieram o umywalkę, bo ciemnieje mi przed oczami, w dodatku kostka znów pulsuje bólem.
– Ty moich już zmyłeś – zauważam z goryczą. – Czy ktokolwiek w ogóle wie, co się ze mną stało?
– Domyślają się – odpowiada. – Ale nas tu nie znajdą.
Nie spoglądam mu w oczy, bo mam wrażenie, że przez nie moje pragnienie, by być bliżej, się pogłębia.
– Znajdą – stwierdzam. – Moje rodzeństwo i narzeczony nie odpuszczą.
Po pomieszczeniu roznosi się cichy warkot.
– On cię nie dostanie.
Ryzykuję i unoszę wzrok, a wtedy puls mi przyspiesza na widok wściekłości malującej się w jego spojrzeniu. On jest zazdrosny.
– Wiem, że… – zaczynam niepewnie – ta sytuacja nas zaskoczyła. Ale my nie możemy być sobie przeznaczeni, Hunter. Słyszałam, że… że przejąłeś chyba władzę w watasze, więc tym bardziej to rozumiesz. Powinieneś mnie wypuścić. I my… my musimy… rozejść się w swoje strony.
Piszczę cicho w kolejnej sekundzie, kiedy mężczyzna staje przede mną. Przyciska mnie do umywalki i opiera dłonie po bokach.
– Uwierz, że zupełnie nie planowałem porywania królowej czarownic – mówi, dotykając mojego policzka. Przymykam powieki i drżę przez ten kontakt. – Jesteś przeciwieństwem wszystkiego, czego szukałem.
Aua. Krzywię się i spoglądam na niego ze łzami w oczach, bo te słowa naprawdę zabolały. Bez mojej mocy jestem emocjonalnym wrakiem.
– Skoro tak, to po prostu daj mi odejść i…
– Chciałbym – odpiera.
Próbuję go odepchnąć.
– No to na co czekasz?
Łapie mnie za nadgarstki.
– Przestań.
– Skoro mnie nienawidzisz, uważasz, że zabiłam twoją rodzinę i jeszcze jestem taka okropna, to po prostu…
Jego kciuk ląduje na moich wargach.
– Nie jesteś. Właśnie w tym problem – szepcze, po czym ociera mój policzek. – Nie płacz.
– Nie płaczę przez ciebie – warczę, znów próbując go odepchnąć. Nie pozwala na to. Nie rusza się. – Mam najprawdopodobniej skręconą kostkę, niedobrze mi i kręci mi się w głowie. Nie mogę ruszyć ramieniem. Ledwo stoję na nogach. Nie regeneruję się, bo zabrałeś mnie tu i odebrałeś mi dostęp do mocy. Przepraszam, że płaczę, bo wszystko mnie boli, na dodatek facet, który jakimś cudem niby ma być moją bratnią duszą, trzyma mnie wbrew mojej woli nie wiadomo gdzie po tym, jak zostałam zaatakowana, i nie wiem, co się dzieje z moją rodziną.
Wpatruje się we mnie parę sekund, a później zaciska wargi i ponownie się odsuwa. Nie dodaje niczego więcej, tylko po prostu wychodzi, a wtedy przekręcam klucz w zamku i osuwam się po ścianie na podłogę. Dopadają mnie niechciane emocje, z którymi nie potrafię walczyć bez magii. Odkąd skończyłam osiem lat, uczyłam się wyciszać niewygodne uczucia. Nigdy nie musiałam się z nimi mierzyć i to w samotności.
To dlatego po policzkach spływa mi więcej łez, których nie powstrzymuję. Dociera do mnie wszystko, co się wydarzyło. W jak okropnej sytuacji się znalazłam. Jak fatalnie się czuję. Jak bardzo martwię się o Ais, Ivora, Renana i wszystkich moich ludzi. Płaczę cicho, przyciskając dłoń do ust, by nie wyrwał się z nich głośniejszy dźwięk. Choć Sharrow i tak pewnie to słyszy. Ma jeszcze lepszy słuch niż wampiry. Mimo to nie udaje mi się opanować, dopóki moje oczy nie są całe zapuchnięte.
Biorę się w garść dopiero po paru minutach. Nabieram kilka głębokich wdechów, ocieram policzki i podnoszę się z trudem. Później zrzucam z siebie wreszcie tę cholerną suknię ślubną, ogarniam włosy i kuśtykam do kabiny prysznicowej po zabraniu ręcznika z szafki. Znajduję też męski szlafrok, który najwyraźniej będzie musiał mi wystarczyć. Nie wiem, co planuje Hunter, ale sam mnie nie skrzywdzi. Wiem, jak działa więź. Gdyby mnie poważnie zranił, zabolałoby go to dziesięć razy mocniej.
Właściwie bardziej obawiam się tej czarownicy, Sandie. Musi być dość potężna, skoro udało jej się pozbyć magii za pomocą zaklęcia. Jak długo będzie działać? Takie standardowe utrzymują się maksymalnie pół godziny, a nie podejrzewam, by mogła używać czegoś specjalnego. Zatem mam… dwadzieścia pięć minut, nim magia wróci lub nim ona odnowi zaklęcie?
Myślę nad tym, stając pod strumieniem gorącej wody. Zmywam z siebie krew i brud, sycząc cicho, kiedy dotykam powstałych na ciele siniaków i skaleczeń. Cała prawa strona mojego ciała jest fioletowa, to dlatego nie mogę dobrze poruszyć ramieniem. Chyba po wybuchu uderzyłam się o wiele mocniej, niż sądziłam. W moich oczach znów stają łzy, gdy naruszam rany, jednak myję szybko włosy jakimś szamponem, który stoi na półce, a potem w końcu wychodzę z kabiny i ostrożnie się wycieram.
Kiedy spoglądam w lustro, widzę zagubioną kobietę, która nie ma pojęcia, co dalej.
Prostuję się i wkładam szlafrok. Nie jestem małą, bezbronną dziewczynką. Muszę przekonać Huntera do tego, że rozważniej będzie odwieźć mnie na północ. Inaczej wywoła prawdziwą wojnę. Na razie mamy bliżej nieokreślony, nieco nerwowy stan przypominający wojenny, a jeśli mnie nie wypuści, wiem, że Ivor i Aislinn zaatakują wszystkimi siłami, póki mnie nie znajdą.
Tak. Właśnie to muszę mu wytłumaczyć. Tą całą więzią i tym, że jestem wszystkim, czego nie chce ten głupi wilkołak, zajmę się innego dnia.
Na razie wychodzę z łazienki, koncentrując się na dotarciu do łóżka, bo kiedy opuszczam pomieszczenie, uderza we mnie chłodniejsze powietrze i znów robi mi się ciemniej przed oczami. Mimo to prę naprzód, nie zwracając uwagi na Huntera stojącego przy oknie. Przynajmniej do czasu, aż jestem w połowie drogi i wciągam głośniej powietrze, ponieważ stawiam źle stopę. W kolejnej chwili zostaję podniesiona, aż sapię cicho z zaskoczenia. Wilkołaki także poruszają się tak szybko, że czasami rozmazują się przed oczami.
– Postaw mnie – żądam.
Nawet jeżeli tak naprawdę nie chcę niczego innego, niż tego, by mnie nieustannie dotykał. Kiedy jest blisko i w dodatku mnie trzyma… Dlaczego to takie przyjemne? Zwłaszcza w stanie, w którym się znajduję? On po prostu… przynosi mi nieznaczne ukojenie. Nawet jeśli nie odpowiada, a zwyczajnie zanosi mnie do łóżka, w którym kładę się ciężko, jestem dość spokojna. Przymykam powieki w nadziei, że to pomoże na zawroty głowy.
Potem dobiega mnie trzask drzwi. Zerkam w ich kierunku i orientuję się, że zostawił mnie samą, na co oddycham z ulgą. Ta nie trwa długo, bo Hunter wraca po paru minutach z tacą oraz jakąś skrzynką. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to apteczka.
– Powinnaś coś zjeść – odzywa się cicho.
Odkłada tacę na szafkę nocną, ale nie patrzę na nią.
– Nie jestem głodna. Posłuchaj…
Milknę. Hunter siada na łóżku, aż jego udo styka się z moim. Potrzebuję paru sekund, by zmusić się do odsunięcia, jednak to na nic, ponieważ jego dłonie lądują na mojej kostce.
– Jest spuchnięta – zauważa. – Dam ci proszki na ból i przyniosę lód…
– Nie chcę od ciebie żadnych proszków – przerywam. – Chcę po prostu wrócić do domu. Moja rodzina i moi poddani na mnie czekają. O ile żyją. Bo nadal…
– Twojemu rodzeństwu i szwagrowi nic nie jest.
Oddycham z ulgą, a później przygryzam wargę, kiedy palce Huntera delikatnie przesuwają się po mojej kostce. Jego dotyk nie leczy, ale daje krótką przerwę w bólu i jednocześnie rozpala we mnie gorąco. Nie chcę tego. Jednak nie mogę nic na to poradzić. To niesamowite.
– Przestań – szepczę.
Zamiera.
– Nie potrafię. Jesteś w moim łóżku, w moim szlafroku, pachniesz moimi kosmetykami i… – Kręci głową. – Dlaczego musisz być tak kurewsko słodka, piękna i bezbronna, gdy próbuję trzeźwo myśleć?
Rozchylam wargi w zdumieniu.
– Ja… cóż, porwałeś mnie i odebrałeś mi moc. Trudno, żebym nie była bezbron…
– Wiesz, o co mi chodzi – przerywa z irytacją. – Masz na sumieniu życia moich braci. Jesteś moim wrogiem. Obiecałem moim wilkom zemstę, a tymczasem sprowadziłem cię tutaj i myślę tylko o tym, jak cię przed nimi ochronić. Los sobie ze mnie, kurwa, nieustannie kpi.
– Dla mnie też nie jesteś szczytem marzeń – odpowiadam ostro. – Ale raczej nic nie mogę na to poradzić.
W jego oczach pojawia się drapieżny błysk.
– Wolisz tego czarownika? – pyta niskim głosem.
– Jestem z nim zaręczona. Poza tym…
Hunter łapie moją rękę, nim orientuję się, co robi, a później zdejmuje z niej pierścionek, zgniata go w dłoni i rzuca przez pomieszczenie. Mrugam z zaskoczenia, kiedy zniszczona biżuteria spada na podłogę.
– Co ty… Coś ty zrobił?!
Podrywam się z miejsca, a on natychmiast mnie chwyta, odwraca i po chwili przyciska swoim ciałem do pościeli. Moje serce bije w szybszym rytmie, gdy Sharrow koncentruje się na moich wargach, aż mam wrażenie, że mnie pocałuje. Nie robi tego jednak, a po prostu chowa twarz w mojej szyi i wciąga głęboko powietrze w płuca.
– Jestem dość impulsywny – szepcze. – Więc nie wykonuj przy mnie gwałtownych ruchów ani nie wspominaj o innych mężczyznach.
Mój oddech się uspokaja. Rozluźniam się pod Hunterem, bo nie przygniata mnie, a jedynie znajduje się na tyle blisko, byśmy przylegali do siebie ściśle. Chociaż zupełnie go nie znam, czuję się bezpiecznie, nawet mimo tego, co przed sekundą odstawił.
– Ten pierścionek był pamiątką rodzinną Olivera. Będzie wściekły – stwierdzam.
– Martwi czarownicy mają to do siebie, że nie wściekają się zbyt długo.
Zamieram.
– Martw… Nie możesz go zabić.
– Oczywiście, że mogę. Próbuje zagarnąć moją towarzyszkę dla siebie.
– Ty i tak nie możesz mnie chcieć, więc…
– Ale chcę. Nie mogę, ale chcę – odpowiada. – I nie wiem, co z tym zrobić, Caity.
Serce znów bije mi za szybko. Caity. Nikt nie nazywał mnie nigdy takim zdrobnieniem. Jest… słodkie. Czułe. I zdecydowanie nie powinien go używać.
– Wypuść mnie do domu.
– Nie proś mnie o to – mówi z napięciem.
– Ja muszę wrócić, Hunter – przekonuję. – Przecież wiesz. Poza tym… cierpię tutaj. Nie chcę tu być.
Gram teraz na jego uczuciach, na łączącej nas więzi, bo skoro nie mogę użyć mocy, muszę jakoś sobie radzić. A wiem, jak to działa. Gdy Ais czegoś chce, robi duże, słodkie, proszące oczy i Renan jej ulega. Gdy on czegoś chce, dotyka jej lub całuje i zawsze dostaje to, o co mu chodziło.
– Wiem, że nie chcesz.
– Więc wypuść mnie. Jakoś to rozwiążemy i…
– Nawet gdybym chciał, nic z tego – odpowiada. – Kazałem Sandie zamknąć ten dom tak, by żadne z nas go nie opuściło.
Mrugam.
– Co? Żartujesz sobie?
– Oczywiście, że nie. Po prostu wiem, jak działa więź. I słyszałem o tym, jak potrafisz manipulować uczuciami innych. – Unosi kącik ust. – Nie chcę, żebyś cierpiała. Chcę zrobić wszystko, by to przerwać. Ale wypuszczenie cię nie wchodzi w grę, póki nie wymyślę, jak to rozwiązać, Caity.
Nie mówię już niczego. Żadne z nas nie rusza się przez kolejne minuty, aż w końcu Hunter schodzi ze mnie i znów siada na łóżku. Podnoszę się i spoglądam na niego. Na wilka w ludzkiej skórze. Przed momentem pokazał mi, że instynkty zwykle biorą nad nim górę, tak jak nad zwierzęciem, w które się zmienia. To niebezpieczne. Ktoś taki nie może być moim królem.
– Wywołasz wojnę.
– My już mamy wojnę, odkąd zabiliście moich braci – oznajmia.
– Umknął ci fakt, że twoi bracia próbowali zabić moją siostrę, brata i mnie?
Zaciska zęby, a później sięga do apteczki. Kiedy wyjmuje jakieś opatrunki, by oczyścić mi rany, odpycham jego dłonie. Wzdycha więc głośno i po prostu podaje mi szklankę z rozpuszczonym w wodzie specyfikiem, który śmierdzi typowymi ziołami przeciwbólowymi.
– Przynajmniej wypij to – burczy. – Nie chcę, żeby cię bolało.
– Co tam dosypałeś?
Posyła mi ciężkie spojrzenie.
– Dobrze wiesz, że bym cię nie skrzywdził. Nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz.
– To mnie wypuść.
Wciska mi szklankę w dłoń.
– Po prostu to wypij, Caity.
Waham się parę sekund, ale w końcu unoszę szklankę do ust. Nie spuszczam wzroku z Huntera, kiedy wypijam jej zawartość. Płyn smakuje ohydnie, jak się spodziewałam, w dodatku ma jakiś dziwny gorzki posmak. Gdy wilkołak odbiera ode mnie naczynie, a ja czuję, jak miękną mi kończyny, dociera do mnie, że zostałam okłamana.
– P-powiedziałeś, że… Ty s-suk-kinsynie…
Chwyta mnie, nim opadam na pościel, i odkłada na nią spokojnie. Jego palce znów gładzą mój policzek.
– Śpij, moja manipulatorko. Sandie cofnie zaklęcie, żebyś mogła się zregenerować w czasie snu. Wrócimy do rozmowy, gdy się obudzisz.
– N-n-n… – Próbuję skleić zdanie, jednak język odmawia mi posłuszeństwa, dlatego Hunter nachyla się bliżej. – Nienawidzę cię – wyduszam. – Zabiję cię za to.
Śmieje się cicho.
– Nie obiecuj.
Przeżywam okropne déjà vu. Kiedy otwieram oczy w obcej sypialni, moja głowa znów pęka od środka, ale przynajmniej reszta obrażeń nie daje o sobie znać tak dotkliwie. Kostka jedynie delikatnie mnie mrowi, tak samo jak ramię, co oznacza, że chyba zregenerowałam się w większości. A to z kolei znaczy, że musiałam być nieprzytomna dobre osiem lub dziesięć godzin, może więcej, w zależności od tego, jak rozległe były moje rany.
Zaciskam zęby i siadam powoli na łóżku. Tym razem w fotelu naprzeciwko nie dostrzegam ciemnowłosej wiedźmy. Jestem w sypialni sama. Próbuję uspokoić szybciej bijące serce, by mnie nie wydało przed superczułym słuchem wilkołaka, więc biorę parę głębokich wdechów i wyobrażam sobie, że moja magia mnie jak zawsze relaksuje. Jest jak chłodna fala kojąca rozpaloną skórę. Po prostu obmywa mnie delikatnie, a wszystkie gorące, niechciane emocje się studzą.
Tym razem, gdy próbuję po nią sięgnąć, jest nieco inaczej. Wcześniej w ogóle nie byłam w stanie tego zrobić, natomiast teraz czuję, że coś mnie od niej oddziela. Jakaś niewidzialna ściana, przez którą musiałabym się przebić. Wydaje się szklana, solidna i nie do ruszenia, jednak… skoro po zregenerowaniu sił i mocy wiem, że tam jest, to znaczy, że mogę z nią walczyć. Sandie może być potężną wiedźmą, ale we mnie płynie krew rodziny Carmodych. Moi przodkowie przez lata zawierali związki w taki sposób, by wzmacniać się nawzajem oraz przekazywać silniejszą magię swoim dzieciom. Do sześciu pokoleń wstecz w moim drzewie genealogicznym są same małżeństwa czarownic z czarownikami. Przez sześć pokoleń nikt nie zaburzył tego porządku, nie rozrzedził krwi.
Pewnie dlatego bratnią duszą Aislinn jest pół-wampir, a moją wilkołak. Bogowie w końcu postanowili, że czas zniszczyć nasz spokój i naszą siłę.
Kręcę głową i zsuwam się z łóżka. Noga już nie boli tak, jak wcześniej, lecz pozostaję słaba. Nie przywykłam do tego stanu. Nie przeszłam takiego treningu jak Aislinn i Ivor. Właściwie to byłam nieustannie trzymana pod kloszem i w czasie, gdy oni uczyli się walczyć i przetrwać w każdych warunkach, mnie wpajano do głowy wszystko, co musiałam wiedzieć, by być dobrą przywódczynią. Praktykowałam magię, wzmacniałam się, ale niemal nigdy nie używałam jej w prawdziwej walce. Dopiero ta sytuacja uświadamia mi, jak bezbronna jestem bez swoich strażników i mocy.
Muszę to zmienić.
Przechodzę przez pokój do stolika, na którym zauważam leżące ubrania. Mają metki, więc to nic używanego, a mimo to krzywię się mimowolnie na widok dużej koszulki z dziurami i czarnych legginsów. Od razu wiem, że coś takiego musiała wybrać dla mnie Sandie, bo po paru minutach z tą dziewczyną w jednym pokoju mogę stwierdzić, że styl nastoletniej buntowniczki jej się nie znudził, mimo że wygląda na zaledwie parę lat młodszą ode mnie. Na moje oko ma jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat.
Ostatecznie jednak przechodzę powoli do łazienki z tymi rzeczami, ponieważ są lepsze niż szlafrok Huntera. Nawet jeśli ten jest miękki, duży i pachnie nim. To połączenie jakichś mocnych nut, wybija się spośród nich mięta pieprzowa i coś jeszcze, jakaś bardziej zmysłowa woń. Podoba mi się. Ale czy cokolwiek w mojej bratniej duszy może mi się nie podobać?
To, że mnie porwał i dwukrotnie uśpił.
Dupek. I mi za to zapłaci.
Przebieram się, nawet nie chcąc wiedzieć, jak Sandie odgadła tak idealnie rozmiar mojej bielizny, a później rozczesuję powoli małym grzebieniem włosy. Są splątane i rozczochrane, męski szampon zdecydowanie im nie służy, w dodatku wyschły podczas mojej drzemki i dziwnie się przez to ułożyły. Nie mam jednak żadnej gumki, te z koka popękały, gdy wcześniej próbowałam go rozplątać. Muszę po prostu zostawić to tak, jak jest. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nosiłam rozpuszczone włosy poza swoim mieszkaniem. W sumie to chyba nigdy.
Korzystam z toalety, myję ręce i obmywam twarz zimną wodą. Bez makijażu wydaję się jeszcze bledsza, no i zmęczona, co nie mija się z prawdą. Ledwo stoję na nogach. Mimo to cały czas koncentruję się na kolejnych czynnościach i jednocześnie badam tę cholerną szklaną ścianę oddzielającą mnie od magii. Nie znajduję na razie słabego punktu, więc zaczynam po prostu uderzać w nią wyimaginowanymi pięściami. W końcu się przebiję. Muszę.
Zakładam kosmyki za uszy, prostuję się i wychodzę z łazienki. Czuję się dziwacznie w tych ubraniach, w tym domu. I jest mi zimno, bo panele pod bosymi stopami są chłodne. Gdybym była w pałacu, poprosiłabym służbę, żeby podkręcili ogrzewanie, mimo że mamy wrzesień.
W domu panuje cisza, przez co wydaje mi się, że jestem sama. Dopiero po dotarciu do ciemnoszarej kuchni odkrywam, że nie. Hunter stoi do mnie tyłem przy kuchence. Uderza we mnie najpierw to, że jest bez koszulki, a później do mojego nosa dolatuje przyjemny zapach. Mój żołądek jakby przebudza się do życia i od razu się odzywa, gdy tylko w zasięgu węchu pojawia się jedzenie.
Kiedy ostatnio miałam coś w ustach? Przed ślubem tak się denerwowałam, że nie tknęłam kolacji ani potem śniadania. Jak długo w ogóle tu jestem?
– Usiądź – rozkazuje Hunter, nie odwracając się, a ja drgam. Zapomniałam, że pewnie mnie usłyszał. – Chcesz się czegoś napić?
Parskam mimowolnie.
– Oczywiście. Tylko tym razem poproszę coś z mocniejszą dawką, tak żebym już się nie obudziła. Dziękuję.
Napina ramiona, na których się skupiam. Są potężne. Szerokie. Umięśnione. Hunter to bardzo wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Jest nawet wyższy i postawniejszy od Renana. A na pewno od Olivera. Gdy stanęłam obok czarownika, był jedynie nieznacznie ode mnie wyższy, za to by patrzeć Hunterowi w oczy, muszę unosić głowę. Pewnie jest cholernie silny. Gdyby zamknął mnie w uścisku, nie wiem, czy mogłabym uciec nawet z pomocą magii. Ani czybym chciała.
– Widzisz coś, co ci się podoba, Caity?
Mrugam i z trudem odwracam wzrok.
– Tak – odpowiadam, a on wtedy zerka przez ramię. Błysk w jego oku gaśnie, kiedy dodaję: – Bardzo ładne drzwi wyjściowe. Będziesz miał coś przeciwko, jeśli z nich skorzystam?
Po kuchni roznosi się cichy śmiech.
– Możesz próbować – rzuca. – Ale już ci mówiłem, że Sandie zamknęła ten dom zaklęciem.
Nie kłamie, w końcu ciągle próbuję się przez nie przebić. Mam wrażenie, że na szklanej ścianie powstało już kilka rys, czyli jestem na dobrej drodze. Nie wiem tylko, czy dziewczyna może to wyczuwać, gdziekolwiek się podziała, albo czy Hunter wywęszy próbę używania magii, więc działam ostrożnie.
– Czyli masz czarownicę od brudnej roboty? – pytam. – Niby dlaczego w ogóle z tobą współpracuje?
Hunter odwraca się w pełni i opiera o blat, lustrując mnie powolnym spojrzeniem. Przestępuję z nogi na nogę i robi mi się od razu cieplej, kiedy jego wzrok bada każdy cal mojego ciała.
– Nie podobają ci się te ciuchy, prawda?
Marszczę brwi. Co mnie wydało?
– To nie mój styl – przyznaję. – Ale i tak miło, że twoja dziewczyna je dla mnie kupiła.
Kącik ust Huntera drga.
– Mówiłem ci już, że Sandie nie jest moją dziewczyną.
– Więc czemu się przy tobie kręci i ci pomaga?
Nawet ja słyszę, że brzmię na zirytowaną i zazdrosną. Nie podoba mi się samo istnienie tej dziewczyny. To, że rozmawiała z nim w tak poufały sposób. To, że mówi o niej tak ciepło. Że jej ufa. Że ona go zna, a ja nie.
Pieprzona więź.
– Jesteśmy kuzynostwem – wyjaśnia Hunter, na co rozszerzam oczy ze zdumienia, wciąż nie ruszając się z miejsca w korytarzu. Nie cierpię się za to, jaką ulgę czuję po tych słowach. – Nasze matki były siostrami, no i czarownicami, ale ojciec Sandie był człowiekiem, a nie wilkołakiem jak mój. U mnie silniejsze okazały się wilcze geny, więc się zmieniam, za to u niej magiczna krew przeważyła nad ludzką. Dlatego ma moc.
W jego głosie pojawia się jakiś chłód w momencie, w którym wspomina o Simonie. Uświadamiam sobie wtedy, że za każdym razem, kiedy twierdził, że zabiłam jego rodzinę, mówił o braciach. Nigdy o ojcu.
– Nie lubiłeś Simona, prawda?
Hunter zaciska wargi i nie odpowiada, tylko odwraca się do kuchenki. Przyrządza chyba jakiś sos, zdaje się z kurczakiem i warzywami, bo pachnie tak piekielnie dobrze, że mam ochotę podejść i spróbować tego prosto z patelni. Nigdy nie nauczyłam się gotować, chociaż gdy byłam młodsza, lubiłam pomagać naszym kucharkom i podglądać, jak szykują jedzenie. Nie miałam jednak czasu na chłonięcie wiedzy, więc potrafię tylko odgrzewać różne dania i zrobić sobie kanapkę. Kiedyś w nocy naszła mnie ochota na chili i niemal puściłam pałacową kuchnię z dymem, bo we własnej nie miałam nic w lodówce. Od tego czasu mam tam zakaz wstępu.
– Usiądź – powtarza Hunter. – Porozmawiamy przy kolacji.
Mówi to władczym, rozkazującym tonem, na który się jeżę. Nie przyjmuję od nikogo rozkazów.
– Dziękuję, nie jestem głodna. Wrócę do sypialni – stwierdzam. – Smacznego, wilkołaku.
Później odwracam się na pięcie i chcę ruszyć korytarzem z powrotem do pokoju, tyle że Hunter pokonuje błyskawicznie dzielącą nas odległość i staje mi na drodze.
– Powiedziałem, żebyś usiadła.
– Nie, dziękuję – odpowiadam. – Wrócę…
– Zawsze jesteś taka spokojna i uprzejma? – pyta, mrużąc powieki. – Czy to gra, żeby uśpić moją czujność?
Uśmiecham się lekko.
– Usypianie to twoja domena, wilkołaku. A teraz, jeśli wybaczysz…
Próbuję go wyminąć, jednak łapie mnie za ramię. Od razu syczę, bo nie wszystkie siniaki się wchłonęły, a on ściska właśnie bolesne miejsce.
– Auć, to boli – rzucam.
Poluźnia uścisk, lecz mnie nie puszcza, tylko gładzi skórę palcami. O nie. Nie powinien tego robić. To sprawia, że mam z mózgu papkę.
– Przepraszam – mówi miękko.
– W porządku. Po prostu mnie puść i…
– Za to wszystko – dodaje, więc unoszę z zaskoczeniem głowę. – Sam nie wiem, co robię, Caity. I jak to rozwiązać. Nie chcę cię krzywdzić. Przepraszam. Możesz po prostu… chociaż przez chwilę współpracować? Proszę?
Wypuszczam z drżeniem powietrze przez usta, kiedy w kolejnej sekundzie przyciąga mnie do siebie. Przymykam powieki, gdy wsuwa nos w moje włosy i otacza mnie ramionami, w których mogłabym zatonąć na długie godziny. Odkąd pamiętam, odkąd odeszła mama, musiałam być oparciem dla swoich ludzi i dla rodzeństwa. Chociaż mi pomagano, największy ciężar zawsze spoczywał na moich barkach, więc byłam silna i starałam się nie okazywać słabości. Czasami nie wychodziło, jednak zazwyczaj pozostawałam chłodną, niezłomną królową, w której każdy znajduje opokę.
Kiedy Hunter trzyma mnie w ramionach, jestem zagubioną, małą dziewczynką pragnącą tylko, by się nią zaopiekował i wreszcie zabrał od niej brzemię, którego nie ma dłużej siły dźwigać.
To wszystko… to za dużo.
A ja go wcale nie potrzebuję.
– Porwałeś mnie z mojego ślubu – zaczynam cicho, na co sztywnieje. – Zabijałeś moich poddanych. Przez ciebie zostałam ranna i nadal do końca nie doszłam do siebie. Nie wiem, co dzieje się z moimi bliskimi. Nie wiem, gdzie jestem. Odebrałeś mi magię. Dwukrotnie mnie uśpiłeś. I, najważniejsze, przyszedłeś tam, żeby mnie zabić. – Zbieram w sobie wszystkie siły, by się odsunąć, po czym spoglądam mu w oczy. – Więc nie, wilkołaku. Nie mogę współpracować.
Wpatruje się we mnie z uporem.
– Zabiliście moje wilki i moich braci. Połączyliście siły z wampirami. W dodatku doniesiono mi, że królowa czarownic zamierza wziąć ślub z potężnym czarownikiem i jeszcze bardziej się wzmocnić. Dziwisz się, że zaatakowaliśmy? Że szukamy zemsty? Że stałaś się celem?
Parskam.
– Nie dziwię się, że stałam się celem. Dziwię się, że oczekujesz ode mnie współpracy po tym wszystkim, co zrobiłeś. – Otwiera usta, ale nie daję mu dojść do słowa. – Gdyby nie więź, jak zamierzałeś mnie zabić?
Cofa się o krok.
– Caitria…
– Planowałeś to zrobić własnoręcznie, prawda? – drążę, mimo że każde słowo boli coraz mocniej.
– Przestań.
– Pojawiłeś się tam z jednym zadaniem, wymyśliłeś sobie, że odbierzesz zapłatę za życia swojej rodziny, nawet jeśli to ona próbowała jako pierwsza zniszczyć moją, i zostaniesz bohaterem, bo przyniesiesz wilkołakom moją głowę? Czy moje serce? Co zamierzałeś…
Hunter warczy i rusza w moim kierunku, a ja uderzam plecami o ścianę w korytarzu. Przyciska mnie do niej i unieruchamia mi ręce, ponieważ próbowałam go nimi odepchnąć. Jego gorący oddech owiewa moją twarz, klatka piersiowa porusza się szybko przy mojej.
– Powiedziałem: przestań – przypomina ostro.
– Przepraszam, że mówię prawdę, ale nie jestem twoim posłusznym wilkiem – oznajmiam. – Nie wiem, czego oczekujesz po tej więzi, ale…
Kładzie palec na moich wargach.
– Caitria, przestań mówić – szepcze. – Zrobię coś głupiego, co ci się nie spodoba, jeśli nie przestaniesz.
Rzucam mu pełne złości spojrzenie.
– Co, znowu mnie uśpisz? Czy tym razem znajdziesz inny sposób na…
Jego usta w kolejnej sekundzie lądują na moich.
Ucisza mnie w najskuteczniejszy sposób, jaki istnieje, bo w momencie, w którym to robi, moja złość wyparowuje. Obawy znikają. Problemy nie mają znaczenia. Wszystko odchodzi na dalszy plan, ponieważ przeznaczony mi mężczyzna całuje mnie mocno i dostaje się między wargi językiem. Nie waha się, nie zastanawia, tylko idzie po to, czego pragnie, a ja nie stawiam oporu. Po kręgosłupie wspinają mi się ciarki, całe ciało drży i wyrywa się w jego kierunku, coś we mnie chyba wybucha.
Jest tylko Hunter.
I mój pierwszy prawdziwy pocałunek w życiu.
Poddaję się temu, mięknę i wychodzę nieśmiało naprzeciwko jego językowi. Nie bardzo wiem, co robić, za to on pogłębia pieszczotę i przejmuje w pełni kontrolę nad tym, co się dzieje. Staram się odpowiadać, kopiować jego ruchy, i chyba dobrze idzie, bo przy kolejnym zetknięciu się języków Hunter napiera na mnie mocniej, a z jego gardła wyrywa się ciche warczenie. Przeszywa mnie gorąco, kiedy czuję, jak bardzo jest pobudzony. Przeze mnie.
Chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jestem brzydka, mam dość fajną figurę i wielokrotnie próbowano mnie podrywać za pomocą przeróżnych komplementów, zawsze wychwytywałam nutę fałszu stojącą za każdym z takich zachowań. Mężczyźni widzieli we mnie przede wszystkim władzę i moc. Nigdy nie czułam się prawdziwie pożądana i atrakcyjna jako kobieta. Byłam… królową. Nawet dla Olivera. Chociaż wiem, że uważa, że jestem piękna, pragnie mnie w najbardziej klasyczny sposób. Po prostu. Bez uczuć. Dla dobrego układu i dobra naszych ludzi.
Hunter za to…
Idealna. Piękna. Seksowna. Silna. Moja. Tylko moja.
Serce zaczyna walić mi szybciej niż wcześniej, kiedy docierają do mnie te myśli. Nie są moje. Nie powinnam ich słyszeć. I nie powinnam czuć napływającej fali tak ogromnego pragnienia, tak potężnego pożądania i wszechogarniającego zachwytu.
Odzyskałam ją. Odzyskałam magię.
Nie wiem, jak to się stało. Czy podczas tego pocałunku, choć przestałam koncentrować się na przebiciu bariery zaklęcia, moja moc sama znalazła lukę? Miałam wrażenie, że wszystko we mnie wybuchło i gdybym miała magię, pewnie sąsiedzi z domów obok dowiedzieliby się o tym pocałunku w momencie, gdy Hunter zetknął nasze wargi, bo nie powstrzymałabym eksplozji emocji. Może to dzięki temu zaklęcie Sandie przestało działać? A przez to, że Hunter jest rozproszony pocałunkiem, mogę bez problemu odczytać jego myśli. Wilkołacza tarcza mentalna faluje niepewnie z powodu tego, w jakim stanie znajduje się Hunter.
A on… Myśli o mnie. Nie kontroluje się i nie próbuje się przede mną zasłaniać.
Pozwalam sobie się w tym zatracić. Pozwalam jego dłoniom wsunąć się pod za dużą koszulkę, a ustom nadal nacierać na moje. To takie przyjemne. A to, jak podoba się Hunterowi, wpływa na mnie jeszcze mocniej. Jest mną oszołomiony. Działam na niego tak bardzo, że z trudem utrzymuje w ryzach swoją wilczą formę, która próbuje wyrwać się na wolność. On uważa, że jestem wspaniała. Perfekcyjna. Taka miękka i ciepła. Uzależniająca. Nigdy nie czuł się tak podczas żadnego pocałunku.
Nie mogę wypuścić jej z rąk. Nie mogę. Pieprzyć to, co powiedzą wilkołaki. Ona jest moja. Zatrzymam ją za wszelką cenę – słyszę.
Odrywam się od niego, oddychając z trudem. Nawet nie wiem, w którym momencie puścił moje nadgarstki i wsunął palce we włosy. Ani kiedy ja objęłam go za kark. Ale właśnie to robię, a on nachyla się i opiera czoło o moje. Nadal jest podniecony. A ja pragnę więcej.
– Zjedz ze mną kolację – szepcze. – Porozmawiajmy.
– A później mnie wypuścisz?
Przełyka z trudem ślinę.
Nie – dobiega mnie odpowiedź.
– Porozmawiamy o tym – mówi na głos.
Uśmiecham się nieznacznie. Kłamliwy sukinsyn.
– Podczas kolacji? – upewniam się. – Co do niej dodałeś?
Wzdycha.
– Nie skrzywdziłbym cię.
Dodanie środków nasennych do napoju było dla jej dobra. Musiała się zregenerować, bo cierpiała – słyszę.
– Tak sobie wmawiasz – stwierdzam cicho, muskając palcami jego włosy, miękkie i gładkie. – Ale pamiętasz, jak już dwa razy mnie uśpiłeś?
Krzywi się.
– Caity…
Moje serce drga niespokojnie, kiedy to słyszę, a mimo to się nie zatrzymuję.
– Ja pamiętam – dodaję miękko. W kolejnej sekundzie Hunter spina się mocno i zaciska palce na moich biodrach. – Karma to suka, Hunt.
Próbuje ponownie wypowiedzieć moje imię, jednak nie daje rady. Macki mojej mocy porywają go w swoje objęcia i wilkołak upada u moich stóp, nieprzytomny. Właściwie nieco mi głupio, bo uderza głową w deski, lecz wyciszam wyrzuty sumienia, kucam i przeszukuję jego kieszenie. Znajduję komórkę, którą odblokowuję jego palcem i od razu zauważam SMS.
Sandie: Wpadnę zaraz wzmocnić zaklęcie. Władczyni twojego fiu… to znaczy serca, dalej śpi?
Prycham i odpisuję:
Ja: Śpi. Wpadnij za 15 minut.
Sandie: Jasne.
Mam więc piętnaście minut, żeby znaleźć jakieś buty i się stąd zwinąć w taki sposób, by nikt mnie nie złapał.
Najpierw jednak wybieram numer Ivora. Odbiera po dwóch sygnałach.
– Carmody, słucham?
– Iv, to ja – rzucam.
Słyszę, jak wciąga głośno powietrze.
– Cait? Wszystko z tobą w porządku? Gdzie jesteś?
Wyglądam przez okno kuchenne. Sos na patelni bulgocze w najlepsze, więc wyłączam płytę.
– Nic mi nie jest – odpieram. – Ale nie mam pojęcia, gdzie mnie zabrali. To jakiś dom przy lesie.
– Nie możemy cię zlokalizować – mówi brat. – Coś nas blokowało…
– Jedna czarownica rzuciła zaklęcie na ten dom, ale udało mi się je zniszczyć. Teraz możecie mnie zlokalizować. Więc zróbcie to i spotkamy się gdzieś w drodze.
– Nie! – protestuje natychmiast Raven, która widocznie musi być obok. – Zostań na miejscu. Siódemki zaraz wyruszą…
– Ta czarownica niedługo wróci, a ja nie wiem, czy wilkołak, którego uśpiłam, się nie ocknie. Muszę stąd zniknąć. Poradzę sobie. Jeśli nagle stracicie ze mną kontakt magiczny, lokalizujcie ten telefon. Wyślę ci pinezkę.
Raven zadaje mi jeszcze pytania o to, czy oprócz uśpionego wilkołaka ktoś tu jest, czy ktoś ochrania ten dom, czy widzę inne osoby. Nie umiem jej odpowiedzieć. Nie czuję niczyjej obecności oprócz Huntera, więc prawdopodobnie nie, ale nie mam pewności. Podaję jej tyle informacji, ile mogę, a później już się rozłączam, bo muszę znaleźć buty i stąd uciekać.
Wcześniej jednak nie umiem się powstrzymać i łapię drewnianą łyżkę, którą Hunter mieszał sos. Kiedy go próbuję, przymykam powieki i cicho wzdycham. Nie wiem, czy to kwestia tego, jak bardzo głodna jestem, czy jego umiejętności, ale to jest przepyszne. W przypływie złośliwości macham więc ręką nad daniem.
Smacznego, Hunter. Ja też mogę zostawić niespodzianki w jedzeniu.
Uśmiecham się kpiąco, odwracam i ruszam na poszukiwania. Nie widzę nawet moich ślubnych szpilek, buty Huntera są dla mnie o wiele za duże, dlatego ostatecznie wbiegam do sypialni i znajduję w komodzie skarpetki. Lepsze to niż wyjście boso. Łapię dwie pary, które wsuwam na stopy i przykrywam nogawkami legginsów, by nie spadały, a później odnajduję zgnieciony w pięści wilkołaka pierścionek, chwytam bluzę wiszącą w szafie, do kieszeni której go wsuwam, i ruszam do wyjścia.
W korytarzu przykucam przy śpiącym Hunterze i spoglądam na jego profil.
Moja bratnia dusza. Wilkołak. Facet, który chciał mnie zabić.
– Dlaczego to musisz być właśnie ty? – szepczę. – I dlaczego mimo to i tak mam nadzieję, że mogłabym dać nam szansę?
Gładzę jego policzek palcami, a on wzdycha cicho przez sen i się rozluźnia. Powinnam go teraz zabić. Zrobić to, co planował ze mną. Ale dobrze wiem, że bym nie potrafiła. Chociaż się nie połączyliśmy, nie umiałabym zrobić czegoś, co naprawdę mu zaszkodzi. Jeśli zje tamten sos, po prostu będzie musiał nieco przesiedzieć w toalecie, nic więcej. Za to cokolwiek innego…
Kręcę głową, podnoszę się i zmierzam do drzwi.
Nie mam pojęcia, jak to wszystko rozwiązać, jednak na razie po prostu muszę wrócić do domu, nawet jeśli całą sobą chcę tylko zostać przy nim i usłyszeć, że razem jakoś sobie z tym poradzimy.
Tyle że nie ma i nie będzie żadnego razem.
Dlatego patrzę ostatni raz na Huntera, czując kłucie w klatce piersiowej.
– Do widzenia, Hunt – mamroczę.
Następnie otwieram drzwi i wybiegam w ciemność, nie pozwalając sobie więcej obejrzeć się przez ramię.