Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ciemna strona miłości i jasne oblicza odwagi
Opowieść o uczuciu przeradzającym się w uzależnienie, o związku, który staje się koszmarem i o odwadze pozwalającej wyrwać się ze spirali, z której, wydawałoby się, ucieczka jest niemożliwa.
Hanka ma męża, pracę, własny dom. Dlaczego jednak nie jest szczęśliwa? Przecież kocha i jest kochana. A jednak jej życie jest zupełnie inne niż się wydaje… Za zamkniętymi drzwiami, gdy nikt nie widzi, spełniają się wróżby sprzed lat…
Przemoc domowa dzieje się w ukryciu.
Czasem niewidoczna dla innych — zabija,
niewygodna dla tych, którzy widzą — zatruwa.
Dzieje się w naszych domach — co zrobimy?
Katarzyna Grochola to jedna z najpopularniejszych polskich pisarek, która zmieniła oblicze literatury obyczajowej w Polsce. Przed laty napisała powieść o przemocy, która została docenioną i polecaną przez terapeutów lekturą. To opowieść tak żywa i uniwersalna, że czyta po latach wciąż chwyta ze serce.
„Właściwie to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. Właściwie to znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. To znaczy jest mi wszystko”. (fragment książki)
“Jest to bezwzględnie książka o miłości, albo książka o miłości bezwzględnej”.
Katarzyna Grochola
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 149
Patrycji – z podziękowaniem za piękne towarzyszenie
Nie martw się. Dotąd nie załatwiłam tych wszystkich spraw, które odkładałam z dnia na dzień, aż zrobiły się bardzo, ale to bardzo zaległe. Jak zwykle. Nie pisałam Ci o tym wcześniej, bo nie chciałam, żebyś się denerwował i powtarzał jak zawsze: „a nie mówiłem?”. Ale dzisiaj postanowiłam załatwić wszystko po kolei, od samego początku.
Możesz być ze mnie dumny.
No więc po tym... Ty wiesz, po czym, wydarzyło się dużo rzeczy. Bałam się wcześniej do Ciebie pisać. Ale teraz już się nie boję.
Bałam się od początku. Wszystkiego.
Wiem, że się dziwisz.
Wszyscy zawsze mówili, że taka dzielna ze mnie dziewczynka.
Potem dziewczyna.
Potem kobieta.
Że odważnie zabieram głos, że podejmuję wyzwania. Że wszędzie mnie pełno.
A nawet sama schodzę do piwnicy w wielkim zaszczurzonym bloku.
Wierz mi, to jest najlepszy sposób, żeby ukryć strach. Być taką, hej, do przodu.
Żeby nikt się nie domyślił.
Więc taka byłam. Ale bałam się.
Najbardziej się bałam, że zostanę sama.
Że któregoś dnia okaże się, że w domu nikogo nie ma.
Ale też bałam się, że nie będę sama. Że ktoś wróci do domu i zobaczy, że zamiast się uczyć, czytam po raz któryś Anię z Zielonego Wzgórza, a jak można to czytać po raz setny, kiedy się jest zagrożoną z fizyki?
Potem bałam się, że zawsze już będą mnie wyśmiewać, jak wtedy, gdy założyłam się z Elką z piątej klasy, że dzieci powstają „przez miłość”. Ona mówiła, że „przez ruchanie”.
Nie wiedziałam, która z nas wygrała, ale śmiali się ze mnie.
Potem strach zrobił się inny. Potem bałam się, że coś się stanie z rodzicami.
Po śmierci babci dotarło do mnie, że jednak śmierć istnieje.
Ale natychmiast poczułam, że to zawsze dotyczy kogoś innego, dlatego doświadczenie nie ma tu żadnego zastosowania.
Strach przychodził nagle. Znikąd. Na przykład w autobusie wypuszczał ciemne i groźne coś się stało, więc biegłam coraz szybciej i szybciej od przystanku do domu, bo coś się stało, ale dom stał na swoim miejscu, nie było pożaru ani karetek, ani policji, nie było wybuchu ani leja po... ale coś się stało czyhało na mnie i nie czekałam na windę, wbiegałam na siódme piętro, nie mogłam złapać tchu, bo za drzwiami czaiło się coś się stało i...
...i wszystko w mieszkaniu wyglądało jak zwykle, nie było czuć gazu, pokoje na swoim miejscu, łazienka niezalana i nawet balkon nie pękał pod moimi nogami, nie odrywał się i nie leciał w dół, a z kuchni wychylała się mama:
– Boże, dziewczyno, jak ty wyglądasz, po co ty tak gnasz, będziesz chora...
I powoli coś się stało chowało czujki i wciągało odnóża, zamieniało się w szary kłębek w kącie pokoju, kłębek, na który można było nie zwracać uwagi, choć nie znikał. Coś się stało zrzucało skórę i przygotowywało się do przemiany w coś się stanie...
Nie tylko w autobusie, nie.
Gwiazdy takie piękne nad Doliną Kościeliską, do domu gazdów sześć kilometrów, w nocy w górach wszechświat wyciąga do ciebie dłonie, wiesz, że nie jesteś sama na świecie, gdy gwiazdy wiszą nisko i powoli przechodzą z miejsca na miejsce, czasem krótki błysk na niebie...
– Widziałaś?
– Zdążyłaś? Pomyślałaś życzenie?
Joasia, moja przyjaciółka, z zadartą głową zostawała w tyle.
A ja już wiem:
zachód słońca był krwawy, bo coś się stało, coś znaczył, coś dla mnie złego, a i ten spadający meteor, który miał być marzeniem, był coś się musiało stać, był znakiem dla mnie –
więc rano, skoro świt, a noc nieprzespana, z lękiem leżącym tuż obok, oddychającym cicho, ale nie tak cicho, żebym nie słyszała, więc rano pod drzwi gaździny (wstała już? jeszcze nie? wstała, bo coś słychać), czy mogę zadzwonić do domu, proszę, przypomniałam sobie, że...
– ależ dzwoń, dzwoń, dziecko, ale rano jest...
Czekałam, a trzepotanie rosło, coś się stało rozwijało skrzydła...
odbierz, niech ktoś odbierze...
pięć sygnałów...
sześć sygnałów...
nareszcie!
– To ja! – krzyczę w słuchawkę.
I w słuchawce przerażony głos mamy:
– Jezus Maria, czy coś się stało?
Oddycham z ulgą.
– Tak rano? Spieszymy się do pracy, powiedz prawdę, nic ci nie jest?
A mnie przecież nic nie było.
Może mnie nie było...
Powiem Ci, co usłyszałam, jak obwieściłam wszem wobec, że wychodzę za mąż.
– Wiesz, co robisz?
– Zdajesz sobie sprawę, że małżeństwo to odpowiedzialność?
– Czy nie za wcześnie?
– Przecież go prawie nie znasz...
– Co ty wiesz o życiu, dziecko...
– Zastanów się...
Jakby nie pamiętali, że jestem dorosła, że przecież już kiedyś czekałam, że już przecież kiedyś kochałam, on nie był moją pierwszą miłością, pierwszy był Marek i już kiedyś uważałam, już było za wcześnie, już kiedyś prawie go nie znałam, przez dwa lata nie zdążyłam go poznać, już to wszystko było za mną, że nie wiem nic o życiu, teraz był czas, żeby się nie zastanawiać. Teraz to było naprawdę. Chciałam wyjść za mąż. Chciałam być jego żoną. Chciałam, żeby został moim mężem. Nie potrzebowałam niczyjego pozwolenia ani rad. Byłam dorosła.
A ktoś, nie powiem Ci kto, powiedział, ale tak jakoś inaczej powiedział, nie tak, że się ucieszyłam:
– No, ty zawsze miałaś szczęście!
Nikt nie powiedział:
– Cudownie!
– Jak pięknie jest kochać!
– To fantastycznie!
I nikt nie powiedział o moim przyszłym mężu:
– Ten to ma szczęście!
Nikt.
– Jeśli już raz był żonaty, to...
– Nieprawda! – krzyczałam, nie słuchałam, ale krzyczałam. – Nieprawda!
Bo ja, tylko ja, wiedziałam, jakie to było dla niego bolesne, jakie straszne, tylko mnie i nikomu innemu opowiedział o cierpieniu i rozczarowaniu i nikt nie miał prawa osądzać go tylko dlatego, że miał już kiedyś w życiu jakąś żonę...