Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Miłość, nienawiść, stare grzechy i nowe zbrodnie.
Kto w naszym życiu pociąga za sznurki?
Warszawa, tu i teraz. W luksusowym apartamencie odnalezione zostaje ciało znanego biznesmena. Po oględzinach miejsca zdarzenia policja ogłasza, iż było to samobójstwo. Gdy jednak wkrótce dochodzi do kolejnych tajemniczych zgonów, śledczy muszą wziąć pod uwagę, że za wszystkim może stać morderca.
Sprawę prowadzi Natan, doświadczony policjant, jeden z ostatnich mężczyzn z zasadami, i przydzielona mu przez policyjną „górę” młoda antropolożka Weronika, pisząca pracę doktorską na temat samobójstw. Obydwoje zmagają się z demonami przeszłości, a nowe śledztwo zaprowadzi ich w rejony, których nawet nie byliby w stanie sobie wyobrazić.
Czy w plątaninie coraz bardziej przerażających zdarzeń Natanowi i Weronice uda się odkryć prawdę?
Katarzyna Grochola po raz pierwszy w swej karierze zostaje autorką kryminału i od razu osiąga w nim mistrzostwo. Zranić marionetkę to porywająca i wielopoziomowa opowieść o dobru i złu, o nienawiści i miłości, a także o tym, jak trudno czasem jedno odróżnić od drugiego. Pisarka po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych w subtelnym opisywaniu i odsłanianiu ludzkich sekretów.
Katarzyna Grochola - najpopularniejsza polska pisarka, której książki sprzedały się w nakładzie prawie pięciu milionów egzemplarzy. Inspiruje i zachwyca. I zaskakuje. Tym razem znakomitą powieścią kryminalną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 495
I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
– Więc nie chcesz?
Pokręcił najpierw przecząco głową, miał wrażenie, że oczy wyskoczą mu zaraz z orbit, przerażenie rozlewało się od brzucha po całym ciele. Taśma, którą miał zaklejone usta, i tak nie pozwalała mu mówić, ale nagle zdał sobie sprawę, że teraz nie powinien zaprzeczać, że to inne pytanie niż poprzednie, nie musi się wypierać niczego, teraz będzie mówił, tak, tak – powie wszystko jak na spowiedzi, jest niewinny.
Może ktoś usunie tę taśmę, tak bardzo chciał wziąć głęboki oddech.
Strach paraliżował również oddychanie. Zanim zdał sobie sprawę, że nie leży już na łóżku, tylko jest przywiązany do krzesła, i to zupełnie nagi, musiało minąć parę kwadransów. Potem serce zaczęło galopować, chciał otworzyć usta, ale w tym momencie zaczął się dusić.
– Spokojnie, oddychaj przez nos. – Głos nie był uspokajający, spowodował, że panika otoczyła go ze wszystkich stron jak dobrze spanierowaną rybę.
I choć od chwili przebudzenia, czy ocknięcia, nie wiedział, jak to nazwać, upłynęło sporo czasu, zdążył zrozumieć, o co chodzi.
Tak, tak – kiwał potakująco głową.
Zgadzał się na wszystko, co odwlekłoby egzekucję.
Może zdejmie mu taśmę, chociaż na chwilę, a on zdąży krzyknąć.
Może ktoś by go usłyszał mimo głośnej muzyki.
Ktokolwiek.
Aria Cavaradossiego – i pomyśleć, że tak lubił Pucciniego – jeżyła mu włosy.
Najczystsze dźwięki z najlepszego sprzętu. Dwa dni zajęło mu ustawianie kąta igły. Szlifowany diament na końcu, igła z diamentową główką jest najlepsza, ślizga się po rowku, a ciężarek dociska płytę winylową do talerza. Karbowane ramię, dwunastocalowe. Wytrymowanie kąta igły to zajęcie wyłącznie dla koneserów. A teraz ktoś dotyka jego gramofonu bezceremonialnie, bez należytej uważności, a on nawet nie wie, gdzie jest odłożona osłona, którą specjalnie zamawiał w Niemczech. Kamienna plinta pod gramofonem sprawiała, że sprzęt nie drżał pod wpływem dźwięków.
Za to on drżał, drżał jak osika, mimo że w pokoju nie było zimno.
– Nie chcesz się przyznać? – Głos był spokojny, ale nie do rozpoznania.
Kiwał głową jak zepsuta zabawka. Jak cholerne oldskulowe pieski, jamniczki czy pudelki, ustawiane niegdyś na tylnej półeczce samochodu, których namnożyło się w ostatnich czasach, w pogoni za tym, co było.
Tak, chce, powie wszystko, co wie, a nawet więcej.
Potrzebuje czasu, jeśli dostanie chociaż parę minut, to coś wymyśli, stanie się jakiś cud, potrafił być przekonujący. Wyjdzie cało z opresji, a to jest jakiś sen, to nie może się dziać naprawdę.
– Jeśli masz dobre intencje, to... Zrobimy małą próbę, dobrze?
Jezu, dzięki ci. Jest nadzieja. Chociażby odrobina. Tego się trzymać.
Tak, tak, kiwał głową zapamiętale, daj mi szansę, a udowodnię ci, że mam dobre, najlepsze, świetne intencje, i zaczniemy rozmawiać. Potem się okaże, że to tylko głupi dowcip, gra, zabawa.
– Odwiążę jedną rękę. Nie rób nic głupiego. Dam ci kartkę i długopis.
Tak, tak – przytakiwał bezgłośnie.
– Dostaniesz kartkę i długopis. Rozumiesz mnie?
Tak, tak, tak!
– A potem napiszesz, co ci podyktuję, dobrze?
Jezu przenajświętszy, może jak będzie mógł ruszyć chociaż jedną ręką, to się uwolni. Musi się uwolnić.
Tak, tak. Prawie uderzał brodą o klatkę piersiową.
Chce go tylko przestraszyć. Nie może mu nic zrobić. Chodzi tylko o to, żeby się bał. Potem odejdzie.
W pokoju nie było niczego oprócz muzyki.
A przecież to jego pokój. Jego fotel, kupiony na aukcji i obity w szarą kratę na Chmurnej za całe cztery tysiące dziewięćset, materiał musiał pan Gronostaj sprowadzać z Holandii, i tak tanio wyszło, sam materiał był wart prawie cztery tysiące euro. I jego gramofon, najnowszej generacji, wybulił straszliwe pieniądze, kupił sobie w prezencie na Gwiazdkę dwa lata temu, zawsze był koneserem muzyki, lubił płyty winylowe i tych miał wyjątkowy zbiór, stać go było przecież, a muzyka łagodzi obyczaje, w muzyce drzemie piękno i historia, ludzie, którzy nie cenili muzyki, byli dla niego jak robaki, pozbawieni wrażliwości i duszy.
I jego płyta na gramofonie z wkładką MC czy MM? Nie pamiętał.
Rozwiąż mnie, rozwiąż mnie, rozwiąż mnie, błagał w duchu.
Usłyszał szelest za sobą i poczuł, jak więzy puszczają.
Ale ku swojemu rozczarowaniu nie odczuł ulgi. Druga ręka była przywiązana osobno, z tyłu za plecami, i to nie był sznur ani żyłka, ani kabel, to było coś miękkiego, delikatnego jak aksamit. A ta odwiązana była jak nie jego. Prawie bez czucia. Zdrętwiała.
– Jak będziesz grzeczna, to tatuś nie będzie się gniewał...
Skądś znał to zdanie, już je kiedyś słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach. Kto do niego tak mówił i kiedy?
Na kolanach spoczął notatnik, a w prawej ręce odnalazł znajome mrowienie. Dzięki ci, Boże!
Musiał chwilę poczekać, bezwładna ręka, wykręcona tak długo do tyłu, nie chciała od razu pracować. Rozprostowywał delikatnie i powoli palce, a przez głowę jak błyskawice przelatywały myśli – jak? Który moment będzie najlepszy? Teraz? Teraz, za chwilę, przewrócić się z krzesłem, może szarpnąć i chwycić, ale co?
– Tu jest długopis.
Palce były lekko zdrętwiałe, zmusił je do działania, niezgrabnie dotknął pisaka, prawie wysunął mu się z ręki, chwycił za nasadzoną skuwkę.
Trzeba napisać, co zostanie podyktowane. Wolno i niespiesznie. Znajdzie moment nieuwagi.
Więc będzie pisał, będzie posłuszny, w tym tkwi wybawienie. Nie będzie żadnej kary.
– Przepraszam – usłyszał i przez moment łudził się, że to do niego powiedziane, że zaraz się okaże, że to wszystko to tylko zabawa. Ale następne zdanie rozwiało jego złudzenia.
– Pisz: Przepraszam, kochanie, nie mam innego...
Wolno przesuwał długopisem po kartce. Jak najwolniej. Przyglądał się przegubowi, na którym zawiązany był szalik. Dlaczego szalik? Nie był uwolniony, to tylko poluzowane więzy, trzymają go jak byka na uwięzi. Szalik nie był puszczony luźno, coś go od tyłu trzymało, ale jakby się postarał...
Jeden ruch ręką w stronę biurka, w podłużnym kamiennym naczyniu przywiezionym chyba z Wietnamu trzymał pióra i długopisy. I krótki srebrny nóż do rozcinania kopert. Gdyby mu się udało tam dotrzeć...
– ...nie mam innego wyjścia. – Pojedyncze litery układały się w słowa, których znaczenia nie rozumiał.
Albo chociaż podnieść rękę do ust i szarpnąć taśmę, potrzebuje tylko paru sekund nieuwagi, wtedy mógłby krzyknąć, wrzasnąć, przebijając się przez Pucciniego, który narastał i powoli zbliżał się do finalnego La vita! Może ktoś by go usłyszał?
– ...Wybacz mi, proszę, wszystko...
Wszystko? Jakie wszystko?
– ...wszystko. I w podpisie: tata.
Tata? Tylko tyle? Koniec? To jest to wszystko? Nie będzie więcej pisania? Na litość boską, teraz albo nigdy!
W mgnieniu oka podjął decyzję, szarpnął ręką do góry, ale szalik był szybszy, ściągnął go natychmiast do tyłu, na kartce po słowie tata została podłużna linia i leciutkie rozdarcie papieru.
Wykręcona do tyłu ręka zabolała.
Przepadło.
Puccini przebił się ze swoją La vita i zapadła cisza.
Tak dobrze to znał i tak bardzo lubił. Opera to najwyższy stopień muzycznego uduchowienia. Chciał sobie wyobrazić, że siedzi w swoim pokoju z kieliszkiem dobrego czerwonego wina i rozkoszuje się muzyką. Zasługiwał na dobre życie. Udało mu się wszystko, co zaplanował. Ciężko na to harował.
– Na zakończenie proponuję Nabucco, Va Pensiero.
Usłyszał za plecami, jak ktoś zdejmuje płytę Pucciniego.
Ostrożniej z łaski swojej! – chciał krzyknąć, bo usłyszał zgrzyt igły na płycie, zniszczy igłę, zniszczy płytę, w ogóle sobie nie zdaje sprawy, że to ma wartość, że z takimi rzeczami należy się obchodzić delikatnie, z czułością, och, gdyby tylko mógł, to za tę płytę, za takie traktowanie płyt, zabiłby!
– Nie dotykaj! – krzyknął, ale nawet rzężenie nie wydobyło się z jego ust, tylko stłumione „yahyhyha”.
W pokój popłynęły słowa:
Va, pensiero, sull’ali dorate;
va, ti posa sui clivi, sui colli,
ove olezzano tepide e molli
l’aure dolci del suolo natal!
Miał nadzieję, że przynajmniej schowa porządnie płytę.
Niczego tak nie znosił jak nieporządku w płytach. Czyżby usłyszał: „na zakończenie”? Tak, na pewno to było „na zakończenie”. „Na zakończenie proponuję Nabucco”.
Uchwycił się tego zdania i spróbował uspokoić oddech.
Na zakończenie.
Więc za chwilę będzie koniec.
Za chwilę pójdzie.
To miała być nauczka.
Tylko nauczka.
W przeciwnym wypadku nie bałby się pokazać mu twarzy. Dopóki nie widzi, kto to, jest bezpieczny.
To tylko nauczka, upewniał się, owszem, związana z upokorzeniem. Trudno. Tak bywa. Na tym się świat nie kończy.
Del Giordano le rive saluta,
di Sionne le torri atterrate...
Oh, mia patria, sì bella e perduta!
Oh, membranza, sì cara e fatal!
Przy membranza zgrzytnęło, jakby dentysta przeleciał wiertłem przez szczękę i wszystkie dolne zęby. Wstrząsnął nim dreszcz odrazy. Wzdrygnął się ze wstrętu, fizjologicznego na poziomie komórkowym obrzydzenia, takiego samego jak wtedy, kiedy paznokciami po tablicy jeździła jego koleżanka z klasy, niejaka Barbara, tysiące lat temu, w innym świecie. Robiła to perfekcyjnie, wydobywając z elementu wyposażenia klasy oraz swoich paznokci dźwięk zabójczy dla uszu. Innym to się nie udawało, może jedynie za pomocą styropianu i szyby.
A teraz to się dzieje na jego płycie i jego gramofonie!
Dźwięk zachrobotał, raniąc jego wrażliwość.
Arpa d’or dei fatidici vati,
perché muta dal salice pendi?
Le memorie nel petto raccendi,
ci favella del tempo che fu!
Le memorie się krztusiło. Jest rysa! I zostanie już na zawsze! Już na nic cała płyta! Niewybaczalne. Będzie musiał znowu szukać na forach, to nie byle jakie wykonanie. Tylko prawdziwi znawcy wiedzą, jak ważna jest orkiestra i pod czyją batutą. Laikom jest wszystko jedno. Oni zaleją świat gównem, bo nie odróżniają prawdziwej sztuki od hamburgerowatego świata papki produkowanej przez ignorantów. Ale prawdziwa sztuka zawsze się obroni.
Czy jest już sam?
Kto go znajdzie?
Może ktoś się zaniepokoi, że nie odbiera telefonu?
Ale kto?
Podwładni nie mogą wszcząć alarmu, że szefa nie ma. Szefa może nie być. Szef się nie musi tłumaczyć.
Sam ich tego nauczył.
Czy ktoś wiedział o tym spotkaniu?
Oczywiście, że nie.
Ale jest ślad w komputerze.
Laptop.
Do którego tylko on zna hasło.
Był przecież taki ostrożny. Nawet dzwonił i zapytał Violę, czy ma znajomych na tym portalu. Fakmagiel – co za nazwa!
Nie przypominała sobie. Zapytała o imię. Nie znał.
– Mężatka – wyjaśnił.
– A mężatki to myślisz, że zaszytą mają? – rzuciła lekceważąco. – Znam mnóstwo mężatek. Zrobią ci dobrze, nie martw się. Wyposzczone są. – Roześmiała się i skończyła rozmowę.
Będzie o tym pamiętała?
Pojutrze przychodzi Natasza. Nawet jeśli sam się nie uwolni z więzów, znajdzie go. Ma klucze.
Wytrzyma, byleby nie wpaść w panikę, bo się może udusić.
Więc bez paniki.
Oddychaj spokojnie, całe życie oddychasz przez nos, upominał sam siebie, nie przez usta. Więc dalej tak będziesz oddychał.
Przez traggi un suono di crudo lamento próbował wychwycić jakiekolwiek inne odgłosy.
Na przykład kroki zbliżające się do drzwi wejściowych. Albo trzaśnięcie drzwiami.
Może już nikogo nie ma?
Chór w dalszym ciągu zawodził, zbliżając się do kulminacyjnego:
o t’ispiri il Signore un concento
che ne infonda al patire virtù.
Igła podniosła się i z lekkim trzaskiem wróciła na miejsce.
Teraz usłyszał ciszę i to go przeraziło jeszcze bardziej.
Jeszcze nie był sam.
– Znasz tłumaczenie?
Po co to pytanie, skoro i tak nie może udzielić odpowiedzi?
Oczywiście, że znał! Znał wszystkie tłumaczenia wszystkich znanych arii. Był ciekaw, o czym śpiewają, ale nawet proste słowa nie psuły mu przyjemności słuchania. Nie na tym polegało ich piękno, nie na słowach, ale na harmonii.
– Niech Bóg obudzi w tobie melodię, która da nam siłę, by znosić cierpienia...
Nie zabrzmiało to dobrze.
To jeszcze nie koniec.
Teraz za plecami usłyszał szelest, potem dźwięk rozsuwanego zamka błyskawicznego. Stuknięcie głuche jak w plastikowy kieliszek.
Co robisz? Co chcesz mi jeszcze zrobić? – wołał bezgłośnie, bo strach narastał i serce znowu zaczęło łomotać.
Postać nachyliła się nad jego kroczem. Zobaczył strzykawkę i ręce ubrane w niebieskie rękawiczki, jednorazowe, trzymał takie w roboczej łazience, pakowane po sto sztuk. Kupił dla Nataszy – upomniała się o „rukawiczki dlya czyszczenija”.
Zacharczał z przerażenia.
Poczuł przeszywający ból, kiedy igła miękko weszła w penis, skurczony ze strachu do granic możliwości.
A potem ogarnęło go coś w rodzaju spokoju. Jakby trochę oddzielił się od siebie. Jakby stanął z boku. Zarejestrował z pewnym zdziwieniem, że jednak wydobył z siebie dźwięk, głęboki, taki, jakim niedojona dawno krowa informuje, że już czas na dojenie. Prosto z brzucha, dźwięk, który rozszedł się po wnętrznościach i tam został.
– Jak będziesz grzeczny, to zabiorę cię do Brygidki, do Kuki – usłyszał i w tej samej chwili z zakamarków niepamięci przedarło się wspomnienie tego zdania.
To nie do niego mówiono.
To on mówił.
– Jak będziesz grzeczna, to tatuś cię zabierze...
I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest po wszystkim.