Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Piękny Kraków i trzy wyjątkowe kobiety. Pozornie nic ich nie łączy – ani praca, ani status materialny, ani historia życia. Okazuje się jednak, że w sercu każdej z nich tkwi to samo – chęć kochania i bycia kochaną. Poznajemy je w momencie, gdy stają na krawędzi swojego życia. Muszą zmierzyć się z odrzuceniem, bólem rozstania, chorobą i lękiem o przyszłość. Czy wybory, których dokonają, zaprowadzą je ku temu, czego najbardziej pragną?
Tylko do końca życia to pierwsza powieść w dorobku Anny Kaik, autorki książki Deszczowi ludzie. Prawdziwe historie osób z autyzmem. Debiut to bardzo udany, bo Anna Kaik swą otwartość na to, co kryje się w sercu każdego człowieka, z niezwykłą wrażliwością wykorzystała do nakreślenia poruszających portretów współczesnych kobiet. Kobiet zmagających się ze zranieniami z przeszłości, z niedojrzałością mężczyzn, z problemami w relacjach rodzinnych, z anonimowością wielkiego miasta. Co jednak najważniejsze – powieść Anny Kaik nie zatrzymuje się jedynie na opisie świata, w którym przyszło żyć bohaterkom. Tylko do końca życia to bowiem inspirująca i dająca nadzieję opowieść o tym, że gdy człowiek uzdrowi swoje serce, może uzdrowić całe swoje życie.
Anna Kaik – pisarka, poetka, dziennikarka. Absolwentka dziennikarstwa oraz Studium Literacko-Artystycznego, tzw. Szkoły Pisarzy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracowała w portalu Interia.pl, współpracowała z krakowskim „Gościem Niedzielnym” i DEON-em. Debiutowała tomikiem pt. „Lekkie brzemię” (laureat konkursu Miasta Krakowa na najlepszy debiut poetycki w 2014 roku). Autorka książek „Deszczowi ludzie” i „Tylko do końca życia”. Prywatnie żona Roberta i mama Natalii. Mieszka w Niepołomicach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wycieraczki samochodu nie nadążały za deszczem. Jeszcze trochę i będziemy mieli w Krakowie potop jak za Noego – pomyślała Alicja, jadąc swoim pomarańczowym audi na włączonym prawym kierunkowskazie, gdyż od dłuższego czasu próbowała zmienić pas. Nie pomagały jej w tym ani kiepska widoczność, ani jej – musiała to przyznać sama przed sobą – kiepskie umiejętności niedzielnego kierowcy.
Praktyczny egzamin na prawo jazdy zdała wprawdzie za pierwszym podejściem, ale było to dokładnie dziesięć lat temu, gdy była jeszcze beztroską i lekko szaloną dziewiętnastolatką, która nie bała się niczego, a zwłaszcza szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Dziś, gdy wielkimi krokami zbliżała się do trzydziestki, za kierownicą była dużo ostrożniejsza i czuła się znacznie mniej pewnie. Paradoks: zamiast z czasem nabierać wprawy, gromadziła złe doświadczenia.
A to jakaś mała stłuczka z wyjątkowo aroganckim kierowcą SUV-a, a to lekki poślizg na oblodzonej powierzchni, a to nieprzemyślany manewr o krok od wypadku. Skutkiem tych zdarzeń Alicja za kierownicą czuła się jak nieprzygotowany do lekcji uczeń odpytywany przez surowego profesora. I gdyby nie niechęć do publicznych środków transportu i nieskrywana duma z posiadania takich czterech kółek, których niejeden mógł jej pozazdrościć, najpewniej zaprzestałaby podnosić sobie niezdrowo ciśnienie chwilami spędzonymi za kierownicą.
Właściciel zielonego forda przyhamował, żeby Alicja mogła spokojnie zmienić pas. Zamrugała awaryjnymi w podziękowaniu i dodała gazu, po czym skręciła z Rakowickiej w Olszańską. Z trudem zaparkowała przed odrestaurowaną zabytkową kamienicą, gdzie mieściło się jej mieszkanie, i zmieniła wygodne baleriny, które zakładała do jazdy, na czarne lakierowane szpilki. Miała do przejścia tylko kawałek chodnika, ale nie potrafiła sobie odmówić nawet tej chwilowej przyjemności przejścia się na wysokich obcasach. Zresztą nigdy nie wiadomo, kogo się spotka, nawet na tak krótkiej trasie! Już miała wysiadać, gdy usłyszała dzwonek komórki. Piotr.
– Dobrze, że nie zadzwoniłeś, gdy prowadziłam! – Alicja wyrzuciła w słuchawkę nagromadzone emocje. – Co tam, wieczór aktualny? – bardziej stwierdziła niż zapytała, sięgając po torebkę i mocniej otulając się płaszczem.
– No właśnie, Ala, po to dzwonię. – Piotr zaczął niepewnie. – Wiem, że będziesz rozczarowana, ale naprawdę nie jestem w stanie nic zrobić. Musimy to przełożyć.
Alicja zatrzymała się na chodniku, prawie wchodząc w kałużę. Deszcz ustał, powietrze było rześkie i zimne. Wiatr szarpał na wszystkie strony jej rozpuszczone, równo przycięte, złote włosy. Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
Tego dnia mijały równo trzy lata, odkąd ona i Piotr oficjalnie postanowili zostać parą. Od miesiąca planowali to uczcić: tylko we dwoje, w ich ulubionej restauracji Soprano przy ulicy św. Anny. Alicja kupiła na tę okazję nie tylko krótką, granatową sukienkę z koronki, ale i niespodziankę pod sukienkę: bordowy gorset i figi, na które wydała fortunę. Cały miesiąc na myśl o tym wieczorze cieszyła się jak dziecko – wreszcie tylko oni, bez telefonów komórkowych, przy romantycznych świecach i uwodzącej muzyce. Na deser namiętny seks. I może wreszcie jakieś poważniejsze, zobowiązujące wyznania, na które Alicja czekała już za długo.
– Co się stało? – udało się jej wreszcie wykrztusić po długiej chwili ciszy.
– Zapowiada się dłuższe posiedzenie nad nową stroną internetową. Szef nawet nie bierze pod uwagę tego, że mógłbym dziś nie zostać. Taka praca, wiesz przecież. – Piotr od prawie roku zajmował intratną posadę grafika w dużej firmie reklamowej. Przez pierwsze miesiące prawie nie wychodził z biura, żeby wypracować sobie dobrą pozycję i zdobyć punkty u szefa. Teraz pracował średnio po dziesięć godzin dziennie, ale zdarzały się też dni, jak ten, że praca zajmowała mu cały wieczór. Godził się z tym, przekonany, że na jego miejsce czeka kilku takich jak on, a może nawet jeszcze lepszych. Alicja też bardzo nie narzekała. Zazwyczaj akceptowała permanentny stan zapracowania u partnera – Piotr nawet jej tym imponował. Zazwyczaj, ale nie tym razem.
– Piotrek, nawet nie chcę tego słuchać. Powiedz szefowi, że nie dasz rady, wymyśl jakiegoś lekarza albo coś...
Piotr nie dał jej dokończyć:
– Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Nie tylko ja zresztą jestem w takiej sytuacji, Paweł i Monika też są nam dziś potrzebni. Wszyscy musimy zmienić plany. I niestety ciebie jako mojej kobiety też to dotyczy.
Zdenerwowanie Alicji sięgnęło zenitu. Nie dość, że nie powiodły się jej romantyczne plany, to jeszcze sformułowanie Piotra „moja kobieta”, którego szczerze nie znosiła, jeszcze mocniej podkręciło jej negatywne emocje. Miała wrażenie, że używa go, żeby ją poniżyć, uprzedmiotowić i sprowadzić do parteru. Większość kobiet na jej miejscu rzuciłaby słuchawką i przy najbliższej okazji przeprowadziła z winowajcą poważną rozmowę. Większość, ale nie Alicja.
To prawda, że była przebojowa i wygadana. Potrafiła poradzić sobie w prawie każdej sytuacji. Prawie każdej, bo kompletnie nie radziła sobie ze złością, czy to swoją, czy czyjąkolwiek. Uważała gniew za uczucie z zakazanej półki, które mogło zawładnąć tylko nieokrzesanymi furiatami. Owszem, ona też odczuwała złość, ale co innego odczuwać, a co innego okazywać. Na to Alicja była zbyt dumna, okazywanie gniewu traktowała bowiem jako słabość. Zacisnęła więc zęby. Po raz kolejny.
– W porządku. Jakoś to przeżyję. Trzymaj się. – I nie czekając na reakcję Piotra, rozłączyła się.
Stanęła przed drzwiami do kamienicy i zaczęła szukać kluczy. Gdy je znalazła, otworzyła drzwi zdecydowanym ruchem i skierowała się na pierwsze piętro. Po chwili weszła do mieszkania.
To on nalegał na to, żeby zamieszkali razem. Chociaż trzeba przyznać, że Alicja nie znalazła żadnych argumentów przeciw, a jedynie za: mniejsze koszty i więcej czasu spędzonego razem. To ostatnie pozostawiało jednak, jak się w praktyce okazało, wiele do życzenia. Od kiedy Piotr dostał pracę w Media Koncept, Alicja – czuła to nieubłaganie – znalazła się na drugim planie. Najważniejsza dla Piotra była po pierwsze: praca, po drugie: praca, po trzecie, no, może po trzecie: Alicja. Nawet w czasie, który z założenia Piotr poświęcał Alicji, nigdy nie wyłączał komórki, tłumacząc, że to „na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny”. I nie raz, nie dwa zdarzyło się, że nagle ze słuchawką przy uchu wychodził z kina, gdzie razem spędzali wieczór, lub przerywał intymną rozmowę, odbierając kolejny „niecierpiący zwłoki” telefon.
Alicja stanęła przed lustrem w przedpokoju i głęboko odetchnęła. Rozejrzała się po pustym mieszkaniu. Urządzone było nowocześnie, ale stylowo. W głównym salonie połączonym wyspą z kuchnią dominowała biel i czekoladowy brąz. Kremowe meble kuchenne ładnie komponowały się z beżowo-brązową mozaiką na podłodze. W dwóch oddzielnych pokojach, z których jeden służył za sypialnię, a drugi za gabinet przeznaczony do pracy, oprócz bieli i brązu pojawiały się gdzieniegdzie dodatki w odcieniach pomarańczu: poduszki, wazon i porcelanowa figura olbrzymiego kota.
Rozłożyła mokry parasol i wchodząc na palcach do łazienki, żeby zostawić jak najmniej brudnych śladów, włożyła go do wanny. Nie zdejmując butów i płaszcza, weszła do kuchni i położyła siatki z zakupami na stole. Usiadła na stołku, oparła łokcie o blat stołu i schowała głowę w ramionach.
Trzeba było szybko wymyślić plan B. Użalanie się nad sobą i złym losem nie wchodziło w grę. Ten niespodziewanie wolny wieczór należało dobrze wykorzystać, co najmniej tak dobrze, jak to początkowo planowała.
Ściągnęła szpilki, zaniosła je do przedpokoju i powiesiła płaszcz na wieszaku w szafie. Usiadła w sypialni na niepościelonym od rana łóżku i włączyła laptop. Szybko zalogowała się na stronie internetowej swojego banku i sprawdziła stan konta. Nie przedstawiał się imponująco, a mówiąc dosadniej, nie zostało już na nim prawie nic. Całe sześćdziesiąt siedem złotych z groszami. Za dwa dni miała dostać wypłatę, ale dziś była w kropce. Zwłaszcza że właśnie pomyślała, że przecież nic tak kobiecie nie poprawia humoru jak zadbanie o urodę. I nie miała bynajmniej na myśli domowych zabiegów z surowym ogórkiem i wywarem z rumianku zastępującymi profesjonalne kosmetyki, ale ekskluzywne spa z prawdziwego zdarzenia. Całe popołudnie spędzone w luksusowym gabinecie kosmetycznym sprawiłoby, że szybko zapomniałaby o zawodzie, jaki spotkał ją ze strony Piotra.
Jedynym kołem ratunkowym, jakie w tym momencie przychodziło Alicji do głowy, był ojciec. Dla jasności: zamożny ojciec, prezes polskiej filii międzynarodowego banku, właściciel akcji pakietu lukratywnych spółek. Ojciec, bez którego pieniędzy Alicja, mimo że sama przecież pracowała (i również nieźle zarabiała), ciągle nie potrafiła się obyć. W rzadkich chwilach, gdy przeprowadzała w myślach szybki rachunek sumienia nad sobą, sama przyznawała, że już dawno powinna odciąć tę pępowinę. Ale co innego powiedzieć, co innego wykonać. Pieniądze ojca były łatwym i smacznym kąskiem, który zapewniał Alicji spełnienie wszelkiego rodzaju zachcianek. Tak miało być i tym razem. Trzeba tylko obmyślić mały fortel, gdyż mimo wszystko nie miała śmiałości wprost przyznać się tacie, że pieniędzy, o które prosi, potrzebuje na kosmetyczkę!
Walcząc z lekkimi wyrzutami sumienia, napisała SMS-a:
„Cześć tato! Strasznie mi głupio, ale znów jestem w potrzebie. Wypłatę dostanę pojutrze, a dziś pilnie potrzebujemy (postanowiła podpiąć pod swoje potrzeby także Piotra, żeby sprawa wydała się ojcu jeszcze bardziej dramatyczna) 600 zł. Byłbyś w stanie mi je przelać na konto? Będziemy dozgonnie wdzięczni, a powód zamieszania wyjaśnię Ci przy najbliższej okazji. Alicja”.
Oczywiście, liczyła, że ojciec do najbliższego spotkania zapomni o tym wsparciu finansowym i nie będzie zmuszona wymyślać kolejnych kłamstw.
Rozległ się sygnał SMS-a. „Przyjdź do mnie do pracy po pieniądze. Jestem do 19.” Przeczytała wiadomość i z radości aż uniosła ręce w geście zwycięstwa. Wykonała szybki telefon do salonu spa Pomarańczowy Zdrój. Była tam stałą klientką i pani Kasia jak zwykle znalazła dla niej miejsce i czas, a w związku z tym wszystkie smutki i złości związane z nieobecnością Piotra poszły precz.
Dla odświeżenia przeczesała szczotką włosy, pokremowała ręce i poszła do kuchni rozpakować przyniesione zakupy, o których w ferworze ratowania wieczoru zupełnie zapomniała. Mrożone truskawki musiała od razu przełożyć do miseczki i zostawić do całkowitego rozmrożenia. Marchewka i ziemniaki wylądowały w szufladzie lodówki, mandarynki wyłożyła na talerz i postawiła na środku stołu w kuchni. Kawę przesypała do specjalnego pojemnika, czekoladę z nadzieniem panna cotta schowała do szafki – kupiła ją z myślą o Piotrze, który bardzo lubił ten smakołyk. Alicja rzadko pozwalała sobie na tego rodzaju szaleństwa; miała skłonność do tycia i musiała bardzo uważać na kaloryczność potraw, żeby wciąż wyglądać zgrabnie.
Porządkując kuchnię, zastanawiała się mimochodem, dlaczego ojciec tym razem nie przelał jej pieniędzy na konto, tylko chce, żeby przyszła po nie osobiście. Przypadek czy celowy zabieg?
Alicja czasami miała wrażenie, że perfidnie wykorzystuje ojca, gdyż miała świadomość, że jest jego ukochaną córką. Z drugiej strony czuła przed nim respekt. Józef w dzieciństwie rozpieszczał swoją jedyną żeńską latorośl, ale gdy była już nastolatką, potrafił ją również potraktować surowo. Uczył ją konsekwencji i wytrwałości, których jednak ciągle Alicji brakowało. Nie widział nic złego w tym, że dorosła córka ciągle korzysta z jego pomocy finansowej, ale starał się jej dawać do zrozumienia, że w życiu powinna liczyć przede wszystkim na siebie. Ojciec Alicji był statecznym mężczyzną, tuż przed sześćdziesiątką, ale córka niezmiennie odnajdywała w nim wspaniałego towarzysza do rozmów. Czasami przeszkadzała jej jego apodyktyczność, lecz tłumaczyła sobie, że gdyby taki nie był, nigdy nie osiągnąłby takiego sukcesu zawodowego. Jego dyktatorskie zapędy nie zmniejszały jednak ani trochę miłości Alicji, za to budziły w niej przede wszystkim szacunek. Alicja wiedziała, że na wiele może sobie wobec ojca pozwolić, ale na pewno nie na wszystko.
Ponieważ zbliżała się już osiemnasta, a w Pomarańczowym Zdroju miała się zjawić punktualnie o dziewiętnastej, spakowała torebkę i zbiegła po schodach. Wieczór znów zapowiadał się obiecująco.
Zatrzymała się przed bramą wjazdową do banku Red Cash. Po chwili podszedł strażnik i rozpoznawszy w kierowcy córkę prezesa, pilotem otworzył bramę. Wjechała na strzeżony, zamknięty parking i zaparkowała między dwiema czarnymi limuzynami. Tylnym wejściem weszła do banku i stanęła przed drzwiami gabinetu ojca. Zapukała i, jak zwykle nie czekając na pozwolenie, weszła do środka.
Tata nie był sam. Tomasz, wiceprezes zarządu, i Gabriela, główna księgowa, niemal jednocześnie wyciągnęli ręce do Alicji.
– Nie przeszkadzam państwu? – zapytała kurtuazyjnie.
– Od kiedy to córka prezesa mogłabym nam przeszkadzać? – pierwszy odezwał się Tomasz, jak zwykle lekko kokietując. Gabriela milczała, mierząc Alicję bacznym wzrokiem od czubków butów po włosy upięte w kucyk.
Ojciec wyglądał na zadowolonego, ale i zmęczonego. Pierwsze, na co Alicja zwróciła uwagę, patrząc na jego twarz, to podkrążone oczy. Za mało sypia – pomyślała i podeszła do ojca, żeby pocałować go w policzek.
– Co tam dobrego u ciebie? Ile to się już nie widzieliśmy? – Pytania ojca pobrzmiewały nutą wyrzutu.
– Wiesz, jaka jestem zajęta.
– Dzieci w dzisiejszych czasach są jeszcze bardziej zagonione niż nasze pokolenie – zabrała głos Gabriela, a Alicji wydawało się, że po jej czułym przywitaniu z ojcem główna księgowa spojrzała na nią z matczyną troską.
– Tata skarży się, że za rzadko nas odwiedzasz – dorzucił Tomasz.
– Nas? – podchwyciła Alicja i kokieteryjnie uśmiechnęła się do Tomasza, aż ten pokraśniał z zadowolenia.
– Zastanawiam się niekiedy, czy przypadkiem już nie zapomniałaś drogi do domu – poskarżył się ojciec. – Dzwonisz czasami do mamy?
Zastanowiły ją na chwilę te słowa wyrzutu. Ojciec jedynie pragnął ją zobaczyć – domyśliła się, dlaczego chciał widzieć ją osobiście, zamiast zrobić przelew, i zaraz poczuła mocniejsze ukłucie wyrzutów sumienia.
– Dzwonię, jak tylko mam coś ciekawego do powiedzenia. Przecież wiesz, że mama nie lubi paplania o niczym.
– W twoim wydaniu chyba jednak lubi – stwierdził ojciec.
Ktoś zapukał i do pokoju weszła sekretarka, a tuż za nią postawny mężczyzna pod krawatem, około pięćdziesiątki.
– Panie prezesie, chciał pan, żeby prosić do pana pana Szeflara, gdy tylko się zjawi.
– Pan Szeflar, witam pana! – Jednocześnie na słowa Józefa z foteli podnieśli się Tomasz i Gabriela.
– Nie przeszkadzamy – odezwał się Tomasz w imieniu swoim i głównej księgowej i oboje dyskretnie wyszli z pokoju.
– Masz szczęście poznać moją córkę. – Ojciec już prawie sam na sam z klientem przybrał mniej oficjalne tony – Oto Alicja.
– Marek Szeflar – przestawił się gość, schylając się, żeby pocałować Alicję w rękę. – Zawsze powtarzam, że dzieci to najlepsza inwestycja.
– Poszła w moje ślady. Uczelnia ekonomiczna i praca w banku. – Widać było, że ojca rozpiera duma.
Ojciec uwielbiał chwalić się swoimi dziećmi przed klientami – Alicja miała jeszcze starszego brata Filipa, który jako pracownik naukowy Akademii Górniczo-Hutniczej również stanowił dla ojca powód do dumy. Niestety ojciec komplementował dzieci w tak nieumiejętny sposób, że i tym razem Alicja poczuła się jak przedmiot wystawiony na licytację. A może po prostu jest przewrażliwiona? Tą myślą szybko zgasiła w sobie zniecierpliwienie.
– Który bank pani wybrała? – grzecznie zapytał Szeflar.
– Małopolski Bank, ale to raczej on wybrał mnie. – Alicja chciała, żeby jej uwaga zabrzmiała żartobliwie, ale ojciec i Szeflar wyczuli w niej nutę goryczy.
– Wyobraź sobie, że moja córka twierdzi, że praca w banku jest nieciekawa!
– Ale zarobki chyba są ciekawe? – nie odpuszczał Szeflar.
– Zależy – rzuciła tajemniczo Alicja i spojrzała wymownie na ojca. Czyżby zapomniał, po co tak naprawdę tu przyszła? – Przepraszam, ale ja już muszę się pożegnać.
– Odprowadzę cię. – Ojciec był mistrzem kamuflażu i dyskrecji.
Za drzwiami sięgnął do portfela i wręczył Alicji pieniądze. Więcej niż prosiła.
– Odwiedzaj nas częściej – szepnął, nadstawiając policzek do pocałowania.
– Dziękuję! – zdążyła jeszcze powiedzieć Alicja i ojciec już zniknął za mahoniowymi drzwiami.
Wychodziła z banku z mieszanymi uczuciami. Mimo że ojciec jak zwykle nie robił jej żadnych wyrzutów ani nawet nie zapytał, na co tym razem potrzebuje pieniędzy, Alicja miała w takich momentach pretensje do siebie, że nie wystarczają jej własne dochody na wszystkie potrzeby. A może to potrzeby mam za duże – pomyślała krytycznie, ale zaraz odrzuciła tę myśl. – Przecież nikomu krzywdy nie robię, nie zabieram rodzicom ostatnich oszczędności, tylko nadwyżki – pocieszała się. Ale sumienie ją gryzło. Od razu jak dostała pracę w banku – a udało się jej zdobyć etat już na piątym roku studiów, przed obroną pracy magisterskiej – powinna była się zupełnie usamodzielnić. To i tak dużo, że rodzice utrzymywali ją przez całe studia – a trzeba dodać, że wiodła dość kosztowne życie – i jeszcze na koniec kupili jej mieszkanie! Kto z jej znajomych mógł liczyć na takie wsparcie ze strony rodziny? Alicja sposępniała, ale na szczęście właśnie stanęła przed drzwiami Pomarańczowego Zdroju, gdyż auto zostawiła na parkingu przed bankiem i trzy ulice przeszła pieszo. I tym razem chęć sprawienia sobie przyjemności przeważyła. Odpędziła dręczące ją myśli i weszła do środka. Teraz miała przed sobą dwie godziny tylko dla siebie i miała zamiar błogo je wykorzystać.
Matko Boska, jestem w ciąży. – Zuzanna z niedowierzaniem od kilku minut wpatrywała się w dwie kreski – niebieską i różową, które pojawiły się w okienku podobno niezawodnego, jak przekonywała ją aptekarka, testu ciążowego. Przez głowę teraz przebiegało jej tysiące myśli, a uczucia lawirowały pomiędzy rozpaczą a euforią.
Rozpaczą, gdyż trzeba przyznać, że w jej sytuacji niewiele kobiet świadomie zdecydowałoby się na dziecko. Kamil, jej mąż, pracował jako kierowca miejskich autobusów i naprawdę nie mogła powiedzieć, żeby była to dochodowa praca. Jeszcze na ich potrzeby ledwo, bo ledwo, ale wystarczało, jednak od pewnego czasu próbowali odkładać co miesiąc chociaż niewielką kwotę na własne mieszkanie. Po odjęciu tych paru złotych trudno wiązali koniec z końcem. Obecnie mieszkali w domu matki Kamila. Helena od siedmiu lat była wdową. Oddała im do dyspozycji pokój z kuchnią i łazienką, z osobnym wejściem. Młodzi cieszyli się, że mają choć tyle prywatności i własnej przestrzeni, ale nie żyło im się komfortowo. Własne M-3 pozostawało jednak ciągle w sferze marzeń.
Do tego Zuzanna od pół roku była praktycznie bezrobotna. Jeszcze kilka miesięcy temu pracowała jako masażystka w przychodni rehabilitacyjnej, ale w trakcie zwolnień grupowych w związku z reorganizacją zakładu straciła swój etat. Od tamtego czasu dorabiała do pensji męża, masując znajomych i znajomych znajomych. To zajęcie niestety nie przynosiło jej przyzwoitego zarobku, ale przynajmniej wypełniało czas pomiędzy odpowiadaniem na oferty pracy a zakupami, praniem, gotowaniem i sprzątaniem.
Poza tym Zuzanna miała jeszcze czas na myślenie o dzieciach – ledwo trzy dni temu skończyła dwudziesty piąty rok życia. Planowała znaleźć dobrą pracę i bardziej dokładać się do domowego budżetu i oszczędności. Ale, jak widać, na planach się skończyło. Dziecko zmieniało wszystko.
Gdy już trochę ochłonęła po pierwszym szoku, w gorączce zaczęła szukać telefonu, żeby zadzwonić do Kamila i przekazać mu niespodziewaną wiadomość. Ale wybierając numer, rozmyśliła się. Takie informacje trzeba przekazać osobiście, i to jeszcze najlepiej w dogodnym momencie. Popatrzyła krytycznie na swoje odbicie w lustrze: w szarej bluzie dresowej i granatowych getrach nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Postanowiła zrobić mężowi niespodziankę i przekazać mu wieści o ciąży przynajmniej przyzwoicie ubrana – w sukienkę. Otworzyła szafę i szybkim spojrzeniem zlustrowała jej zawartość. Sukienka czerwona czy seledynowa? Sięgnęła po czerwoną w chwili, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
O tej porze – było wczesne przedpołudnie – Zuzanna mogła spodziewać się tylko jednego gościa: teściowej. Mama Kamila regularnie odwiedzała ją bez zapowiedzi, praktycznie co drugi dzień. Zuzanna podczas tych wizyt zawsze miała wrażenie, że jest oceniana, a wynik tej wizytacji nigdy nie jest dla niej korzystny. Ale cóż, mieszkali w tym domu tylko dzięki uprzejmości Heleny, więc Zuzanna, chcąc nie chcąc, musiała godzić się na takie niedogodności.
Otworzyła drzwi. Tak jak się spodziewała, stała za nimi matka Kamila – z fryzurą jakby prosto od fryzjera, pełnym makijażem, elegancko ubrana: w dopasowaną popielatą spódnicę i granatowy sweterek z szenili. Trzeba przyznać, że mimo sześćdziesiątki wciąż zachowywała młodzieńczą figurę. Kątem oka Zuzanna zauważyła też nienaganny manicure i sama poczuła się jeszcze bardziej zaniedbana. Żałowała, że teściowa nie przyszła dziesięć minut później, wtedy zdążyłaby się już przebrać w elegancką sukienkę, którą teraz bezradnie – jako dowód obrony, że jednak stara się o siebie dbać – trzymała w ręce.
– Nie przeszkadzam? – Pytanie Heleny było czysto retoryczne, ale Zuzanna pomyślała, że dobrze, że przynajmniej starała się zachować pozory uprzejmości.
– Nie, nie jestem teraz niczym zajęta, wejdź, mamo. Zrobić ci kawę, herbatę?
– Trochę wody poproszę. – Teściowa rozglądała się po pokoju lustrującym spojrzeniem, chwilę wahając się, gdzie usiąść. Zuzanna szybko podeszła do kanapy i zdecydowanie przesunęła na bok ubrania, które przy okazji poszukiwań sukienki wyciągnęła z szafy. Jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem teściowej, pełnym nieumiejętnie ukrywanej dezaprobaty.
– Wychodzisz gdzieś? – Czy Zuzannie się zdawało, czy pytanie Heleny znów zawierało ten pełen lekceważenia ton?
– Nie, robię porządki. Postanowiłam poprzeglądać ubrania i te, w których już nie chodzę, wystawić na aukcję w internecie. Zawsze to byłby jakiś grosz – wymyśliła naprędce. Właściwie nie do końca mijała się z prawdą. Od kilku dni planowała to zrobić, a teraz przy teściowej podchwyciła tę myśl: dlaczego właściwie dzisiaj by się za to nie zabrać?
– Tak, grosz – rzuciła niby żartobliwie teściowa, ale szybko zmieniła temat. Sprawa finansów Zuzanny i Kamila była zbyt newralgicznym tematem dla obu stron, by można było swobodnie o niej rozmawiać. Więc lepiej w ogóle nie dotykać tej kwestii. – Przyszłam się dowiedzieć, czy planujecie coś na Wielkanoc. Zbliża się wielkimi krokami i myślę, że dobrze byłoby uzgodnić, jak ją spędzimy.
Spędzimy? – pomyślała Zuzanna. A więc będzie jak zwykle: najważniejszą część świąt, czyli śniadanie wielkanocne i obiad, znów przyjdzie im spędzić w towarzystwie teściowej. – Nie! – Coś w niej głęboko w środku zaprotestowało. Tym razem będzie inaczej.
– Myśleliśmy z Kamilem, że w tym roku moglibyśmy się razem wybrać na wieczorną rezurekcję – wycedziła przez zęby Zuzanna, jednak już zabrakło jej odwagi do podzielenia się dalszymi planami dotyczącymi niedzieli wielkanocnej, którą od rana chciała spędzać po prostu we dwoje z mężem.
Helena rozpromieniła się.
– To wspaniale! Nie chciałam się wam narzucać, ale skoro propozycja wychodzi od was... To ja ze swojej strony oczywiście zapraszam na śniadanie i obiad. W tym roku planuję zrobić...
Ale Zuzanna już nie słuchała, co teściowa w tym roku poda gościom. Ogarniał ją coraz większy smutek i bezradność. Pod obecność teściowej praktycznie zapomniała o wielkiej nowości, która wydarzyła się w jej życiu: że będzie matką. Teraz obawy znów przeważyły nad radością. Jak poradzi sobie z dzieckiem i wszelkimi wyzwaniami, z jakimi wiąże się rodzicielstwo, skoro nie potrafiła być asertywna wobec kobiety, którą już przecież bardzo dobrze zna. Czy w ogóle nadaje się na matkę?
– Co sądzisz? Odpowiada wam takie menu? – do świadomości Zuzanny dobiegły już tylko ostatnie słowa przydługiego wywodu Heleny. Nie potrafiła dłużej robić dobrej miny do złej gry.
– Mamo, przepraszam cię, ale źle się dziś czuję. Możemy o świętach porozmawiać, jak wróci Kamil? Muszę się teraz położyć.
Z wyrazu twarzy teściowej łatwo można było odczytać, że nie jest zadowolona z tego, co usłyszała. Jednak podniosła się z kanapy, patrząc teraz na Zuzannę z góry. Nie zapytała, czy nie trzeba jej w czymś pomóc ani co jest powodem jej złego samopoczucia. Najważniejsza dla niej była jak zwykle ona sama.
– W porządku, nie będę zawracać ci głowy, skoro nie chcesz rozmawiać. Do świąt zostało jeszcze trochę czasu – powiedziała Helena i wyszła, nie oglądając się na Zuzannę.
A ta odetchnęła z ulgą. Będę matką – błąkało się jej teraz po głowie – będę matką. Postanowiła tym razem nie analizować nieudanej rozmowy z teściową, jak to miała w zwyczaju. Teraz miała ważniejsze sprawy, żeby nie powiedzieć – problemy – na głowie. Ale już nie miała siły o tym myśleć. Czy takie zmęczenie to objaw ciąży? – zastanawiała się w duchu, wyciągając się na kanapie i przykrywając ciepłym kocem. Nim Helena dotarła do swojej części domu, przeszedłszy przez wypielęgnowane podwórze, Zuzanna już smacznie spała.
Alicja wpadła do firmy z dwudziestominutowym spóźnieniem. Na szczęście w sali operacyjnej banku nie było jeszcze żadnego klienta, dlatego obyło się bez wysłuchiwania pretensji ze strony koleżanek. Kierownik oddziału też był jeszcze nieobecny, więc Alicja odetchnęła z ulgą. Powiesiła płaszcz w kantorku na zapleczu i stwierdziła, że mimo wszystko zdąży sobie jeszcze zrobić kawę. Idąc do biurka z parującym kubkiem w jednej ręce i torebką w drugiej, puściła oko do pochylonego nad klawiaturą Artura.
– Cześć, piękna – rzucił Artur, bacznym wzrokiem mierząc Alicję. Wszyscy świetnie zdawali sobie sprawę, że mężczyzna podkochuje się w niej od czasu, gdy został tu zatrudniony cztery miesiące po niej: wszyscy prócz Alicji. Ta zupełnie nieświadoma uczucia, jakie wywołuje, traktowała go jak dobrego przyjaciela do wszelkich zwierzeń. Także tych osobistych, dotyczących Piotra, których Artur wysłuchiwał z bólem serca.
– Cześć, cześć – szepnęła Alicja, starając się nie zwracać na siebie uwagi reszty pracowników, gdyż już od pół godziny powinna być na stanowisku. Czym prędzej więc zabrała się do pracy. Dziś czekała ją obsługa korespondencji klientów – wysyłanie wyciągów kont do tych, którzy ciągle nie mogli zdecydować się na ich wersję elektroniczną. Mimo wszystko takich osób było ciągle całkiem sporo. W większości osoby starszej daty, a jednocześnie, jak zauważyła, klienci ze stosunkowo dużą liczbą zer na kontach. Alicja wykonywała pracę mechanicznie – w gruncie rzeczy po niecałej godzinie tego zajęcia była już jak zwykle całkowicie znudzona. Do sali co chwilę wchodził jakiś klient, przez moment nawet zrobiła się mała kolejka, dlatego w części dla pracowników było cicho – nikt nie pozwalał sobie na luźne, osobiste opowieści, jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy sala obsługi klienta świeciła pustkami.
Na chwilę bank opustoszał. Tuż po wyjściu starszej damy z pieskiem trwała cisza, ale po kilku minutach zaczęły się rozmowy.
– Jedyna szansa na małe co nieco. – Ewa stanęła przy biurku Alicji. – Idziesz?
Alicja rozejrzała się po sali i ponieważ zauważyła, że Artur, Dominika i Dorota także prawie jednocześnie podnoszą się z foteli, postanowiła dołączyć do grupy.
– Idę, ale nie będę nic jeść.
– Nawet nie żartuj. Przyniosłam wuzetki i sama sześciu nie zjem.
Towarzystwo rozsiadło się w pomieszczeniu socjalnym przeznaczonym do spożywania posiłków. Po chwili dało się słyszeć głośne śmiechy, którym przewodził Artur.
– A kierowca zamiast na Fabryczną w centrum miasta zawiózł ich na inną Fabryczną, na peryferiach. Podobno dopiero gdy stanęli przed jakąś nadającą się tylko do rozbiórki szopą, zorientowali się, że to nie ten adres. – Artur jak zwykle miał w zanadrzu jakąś wesołą historię, którą potrafił rozbawić każde towarzystwo.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– To teraz czarno na białym widać, że Jacek powinien awansować na specjalistę do spraw logistyki – z ironią podsumowała opowieść Artura Dominika. Znana była w zespole ze swojej kąśliwości, dlatego nikt nie lubił wdawać się z nią w dyskusje. Jej spostrzeżenia zawsze były nadzwyczaj trafne, tyle że wypowiadane po to, żeby dopiec. Miała naprawdę cięty język, co więcej, była tego świadoma i nawet dumna z tego powodu.
– Kochani, ja dziś częstuję wuzetkami! – odezwała się donośnie Ewa i po chwili otoczył ją wianuszek wyciągniętych rąk z talerzykami.
– Oho, Ewa chyba załapała się na jakąś tajemniczą premię.
Alicja zerknęła na salę operacyjną, czy przypadkiem nie zjawił się jakiś oczekujący obsługi klient, ale ciągle było pusto. Za biurkiem została tylko Wanda – kasjerka. Zdawała się pochłonięta pracą, choć Alicja zastanowiła się, czym niby takim pilnym mogła się teraz zajmować koleżanka. Trzeba dodać, że koleżanka nielubiana przez nikogo prócz kierownika. Wanda, która jako jedyna w zespole uczestniczyła w płatnych szkoleniach i osiągała najlepsze wyniki. Która zjawiała się w pracy pół godziny przed czasem i wychodziła jako ostatnia. Która pozwalała sobie tylko na jedną przewidzianą regulaminem przerwę w pracy.
– Ja jednak też się skuszę. – Alicja podsunęła Ewie talerzyk, żeby załapać się na ostatni kawałek ciasta.
– Alicja je ciasto? Trzeba to zapisać w kalendarzu. – Dorota starała dorównać się kąśliwością Dominice.
– Mam taką figurę, że spokojnie mogę sobie na to pozwolić – odgryzła się Alicja. Bezskutecznie walcząca z lekką nadwagą Dorota popatrzyła lodowato na koleżankę, na co Artur wybuchnął śmiechem, a za chwilę zawtórowały mu Alicja i Ewa.
W ogólnym zamieszaniu nikt nie zauważył, kiedy do kuchni weszła Wanda. Dopiero gdy dozownik na wodę, po którą sięgnęła, wydał specyficzny odgłos bulgotania, w pokoju nagle ucichło.
– Ale tu wesoło – odezwała się Wanda, ale nikt jej nie odpowiedział. Wyszła więc, jak zwykle wyprostowana, ze stoickim spokojem na twarzy. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, całe towarzystwo znów wybuchnęło śmiechem.
– Zachowujemy się jak dzieci w szkole – skwitowała Alicja, w duchu jednak ciesząc się, że to nie ona jest czarną owcą w tym zespole. Wandzie musiało być niełatwo, wszyscy z pewnością zdawali sobie z tego sprawę, ale nikt nie miał zamiaru wyciągać do niej ręki. Jakby przez to, że jako jedyna poważnie podchodzi do pracy i, co więcej, lubi to zajęcie, funkcjonowała wśród reszty zespołu jak trędowata.
Wyciągnęła z pudełka trzy porcje sushi – dwie położyła na talerzu przeznaczonym dla Piotra, sobie nałożyła jedną porcję. Ułożyła serwetki pod sztućcami i wyciągnęła kieliszki do wina. Tym razem zdecydowała się na półwytrawne białe neblina chardonnay o aromacie owoców cytrusowych. Z zadowoleniem sprawnie otworzyła butelkę i spróbowała napoju. Smakował wyśmienicie: wyraziście i orzeźwiająco. Piotr miał lada chwila wrócić z pracy, tymczasem wszystko już było gotowe.
Alicja, mimo że w wielu znaczących kwestiach miała nowoczesne zapatrywania na życie, to w domu ceniła tradycyjny podział ról. To ona jako kobieta zajmowała się przygotowywaniem posiłków. Dbała o jakość i urozmaicenie potraw i trzeba przyznać, że mimo niedużego doświadczenia nabrała już w gotowaniu, a nawet pieczeniu sporej wprawy. Sprawiało jej to po prostu przyjemność. Podczas przyrządzania potraw mogła wreszcie dać upust swojej wyobraźni i kreatywności. Eksperymentowała z kuchniami z całego świata, ale preferowała polskie dania. Piotr był zadowolony, że jego dziewczyna tak garnęła się do gotowania; jemu za to na głowie zostawało sprzątanie. Podział obowiązków, przynajmniej pozornie, musiał być zachowany. Skutkiem tego dobrze jedli, ale za to żyli w nieustannym bałaganie.
Wbrew ustaleniom, kto jest za co odpowiedzialny, Alicja stwierdziła, że jeszcze szybko przetrze kurze na półkach: meble w kolorze wenge są wprawdzie bardzo modne, ale znać na nich każdy pyłek. Gdy zakładała ochronne rękawiczki, w zamku zazgrzytał klucz.
– Cześć, jestem wykończony. – Piotr wkroczył do kuchni, położył torbę z laptopem na stole i pocałował Alicję, odgarniając jej czułym ruchem włosy z twarzy. Specjalnie dzisiaj zostawiła je rozpuszczone, tak jak lubił ukochany.
– Znowu ten zły świat chciał od ciebie za dużo.
Uwielbiał, gdy mówiła do niego w ten sposób. Czuł się wtedy jak prawdziwy bohater, który codziennie samotnie musi walczyć z przeciwnościami losu. No, prawie samotnie – z piękną towarzyszką przy boku, w razie konieczności opatrującą rany i dodającą otuchy.
– Tylko ty mnie rozumiesz – powiedział, obejmując ją od tyłu ramionami i zerkając na zastawiony stół. – Co dzisiaj serwuje szefowa kuchni?
– Same przysmaki, sushi i wino. A gdyby to nie wystarczyło na zaspokojenie głodu, na deser mam jeszcze w zanadrzu muffiny. Wystarczy?
– Jestem tak padnięty, że prawie niegłodny. – Udał, że nie widzi grymasu rozczarowania na twarzy Alicji. – Ale chętnie coś przekąszę.
Zrezygnowała z porządków i nalała wina do obydwu kieliszków, Piotrowi prawie do pełna.
– Trafił się nam dzisiaj wyjątkowo wredny klient. Wymaga cudów, a budżet ma skrajnie ograniczony. Tłumaczymy mu, że za takie pieniądze, jakie oferuje, nie zrobimy mu nowoczesnej strony internetowej.
– A on co na to?
– Żebyśmy obcinali koszty tak, żeby w efekcie nie zmniejszyć planowanej konwersji. Ale to jest niewykonalne, wszystko jest ze sobą powiązane.
Alicja nie znała się na szczegółach pracy Piotra. Po tysiąc razy słyszała określenia takie jak konwersja, layout czy remarketing, ale brakowało jej dociekliwości, żeby wreszcie dowiedzieć się, co kryje się pod tymi pojęciami, i lepiej zrozumieć, o czym mówi Piotr. Zwłaszcza dziś była szczególnie zainteresowana innym tematem, który już od dawna postanowiła z Piotrem poruszyć. Sprawa ich wspólnej przyszłości była tym, co w czasie gdy Piotr próbował tłumaczyć jej zawiłości swojej pracy, skutecznie odwracało jej uwagę.
– Na szczęście na pracy świat się nie kończy – podsumowała wywody Piotra, delikatnie próbując zmienić temat.
– A co u ciebie?
– Byłam dziś w Galerii Krakowskiej, mierzyłam tę sukienkę, którą miałam na oku od dawna, ale była jakoś źle uszyta. Wiesz, ta bladoróżowa z czarnym kołnierzykiem.
– Ta, która mi się podobała?
– Właśnie ta, ale niestety nie leżała dobrze.
– Na tobie? Tobie jest we wszystkim ładnie.
– Nawet w rozciągniętym dresie?
– No, może z tym jednym wyjątkiem. A widziałaś jeszcze coś ładnego? – Na to pytanie Alicja czekała.
– Tak, widziałam piękne pierścionki...
– Pierścionków masz od metra.
– Ale nie mam tego jednego specjalnego...
Piotr dopił wino i popatrzył uważnie na Alicję.
– Czyli jakiego? – Jak zwykle był konkretny do bólu.
– Czy muszę to mówić tak dosadnie? – zniecierpliwiła się Alicja. Teraz to, że to ona znowu pierwsza poruszyła temat ich ewentualnych zaręczyn, wydało się jej upokarzające.
– Ala, czemu ty znowu wracasz do tego tematu?
– No właśnie, czemu? Czemu to ciągle ja wracam do tego tematu? Czemu ty go nigdy sam z siebie nie poruszysz?
– Dla mnie jest dobrze tak, jak jest. Po co to zmieniać? Mamy czas i... mamy wszystko.
– Może ty masz wszystko, ja nie! – teraz już prawie krzyczała. Złość wypłynęła z niej w tak otwarty sposób chyba pierwszy raz, ku zaskoczeniu ich obojga. Ale rozmowa przybrała nie taki obrót, jaki planowała.
– Czego ci brakuje? Kółka na palcu?
– To kółko na palcu coś oznacza: że zawsze będziemy razem, że mogę na ciebie liczyć, że mogę być spokojna. – Nie chciała tego, ale znów zebrało się jej na płacz. Tak, to dopraszanie się o ślub było naprawdę upokarzające.
– Możesz być spokojna i możesz na mnie liczyć, a tego, czy zawsze będziemy razem, nie załatwi kawałek metalu.
Co robiła nie tak? Czym różniła się od tych szczęśliwych wybranek, którym ukochani mężczyźni oświadczają się na kolanach? Była zgrabna i piękna – wiedziała, że Piotr szalał na punkcie jej ciała i urody, potrafiła się sama utrzymać, miała własne mieszkanie, samochód, a do tego wszystkiego jeszcze dobrze gotowała. Więc czemu Piotr nie traktował jej jak kandydatki na żonę? Czego jej brakowało?
– Jak chcesz, to pozmywam. – Piotr starał się załagodzić całe zajście.
– Obejdzie się. Dwa talerze też potrafię umyć.
– I znowu jesteś złośliwa.
– Jestem, jaka jestem – ucięła temat i odwróciła się w stronę zlewu, sięgając po talerze i kieliszki.
Czy ja sama wiem, jaka ja jestem? – zastanawiała się gorzko, płucząc talerze. – Naiwna – to na pewno. Dająca się wykorzystywać – to też. Bez krzty asertywności. Spełniająca oczekiwania innych. Gdzie w tym wszystkim jestem ja? Skończyła zmywać i usiadła przy stole. Piotr – przypuszczała, że obrażony – zatonął już w wirtualnym świecie przed ekranem komputera w sypialni. No właśnie – zadała sobie po raz drugi to pytanie – gdzie w tym wszystkim jestem ja?Poszłam na studia ekonomiczne, żeby zadowolić rodziców, przede wszystkim ojca. Ja sama wolałabym... Nawet nie potrafiła określić, co by wolała. Miała prawie trzydzieści lat i nie wiedziała, co jej, Alicji Górskiej, sprawia radość, daje satysfakcję i zadowolenie. Podobnie było w przypadku Piotra. Dla niego porzuciła wszystkie swoje zasady, zwłaszcza odnośnie do mieszkania razem przed ślubem. Przecież tak naprawdę tego nie chciała! A wystarczyło, żeby Piotr kiwnął palcem, a ona już była na zawołanie. Zgadzała się z każdym jego pomysłem. Boże, gdzie w tym wszystkim jestem ja? Nie ma mnie! Jestem jak kukiełka, którą sterują dłonie wszechwładnych decydentów. Mnie nie ma.
Cisza i bezruch zalegające w kuchni zaniepokoiły Piotra. Z zaciekawioną miną stanął w drzwiach kuchni.
– Żyjesz?
Alicja powoli odwróciła głowę w jego stronę i popatrzyła niewidzącym wzrokiem.
– Nie wiem – odezwała się po dłuższej chwili. – Właśnie o to chodzi, nie wiem, czy JA żyję – powiedziała półgłosem bardziej do siebie niż do niego.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Copyright © 2019 by Wydawnictwo eSPe
REDAKTOR PROWADZĄCY I KOREKTA: Małgorzata Rogalska
ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Izabela IzdebskaLekacz
PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: fotolia: © Syda Productions; © eunikas
IMPRIMATUR Przełożony Wyższy Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów, L.dz. 06/19 z dnia 10 stycznia 2019 r. O. Józef Matras SP, Prowincjał
Wydanie I | Kraków 2019ISBN 978-83-8201-132-6
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111, [email protected]
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl. Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Anna Jakubowska