Ucieczki Malwiny - Matylda Młocka - ebook + książka

Ucieczki Malwiny ebook

Młocka Matylda

3,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie mogłam być kolejną nosicielką kukułczych jaj

– przeczytała w jednym z dzienników napisanych przez siostrę jej biologicznej matki. To zdanie nie dawało jej spokoju.

Malwina. Dziennikarka. Mieszkanka dużego miasta. Zwyczajna kobieta, której się wydaje, że jest nadzwyczajna. Ma męża, prestiżową pracę, dobry samochód, pieniądze, dwie przyjaciółki i dwie duże wady: nie chce mieć dzieci i pragnie być wolna. Chciałaby rozstać się z mężem, ale brak jej odwagi. Dlatego czuje się oszukana, gdy to on podejmuje decyzję, informując ją o zdradzie. Dla Malwiny zaczyna się nowy rozdział. Po prostu żyje. Aż do momentu, w którym pośrodku dużego sklepu spożywczego zadaje sobie pytanie: Czy mi kompletnie odbiło? I w tym samym sklepie znajduje odpowiedź: Odbiło mi.

A los zdecyduje, że jej życie zostanie zdeterminowane nie przez to, co ma, ale przez to, czego jej brak.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 370

Oceny
3,2 (6 ocen)
2
1
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

robi wrażenie ....
00
ewagestwa

Nie polecam

Naiwna i ckliwa, szkoda czasu
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Matylda Młocka

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Lucyna Markowska

 

Korekta

Joanna Podolska

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

eISBN 978-83-67295-41-3

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ1

 

 

 

 

– Jeśli chcesz znaleźć męża, musisz chodzić w szpilkach!

– Nie uważasz, że jeśli facet będzie cię kochał tylko dlatego, że nosisz szpilki, to niepotrzebny ci taki?

– Ona nie chodziła, a jakoś męża znalazła.

– Gratuluję! Oby go przy sobie zatrzymała.

Malwina, Alicja, Łucja.

Dzwoniły do siebie. Pisały. Regularnie się spotykały. Wyjeżdżały razem na wakacje. Mogły z czystym sumieniem powiedzieć, że się polubiły. Swego czasu nawet nazwały tę relację przyjaźnią. Najczęściej rozmawiały o mężczyznach i najczęściej się przy tym kłóciły. Były już po trzydziestce, ale czuły, że jeszcze sporo zostało im do czterdziestki. Stały na stanowisku, że kobieta jest jak wino, im starsze tym lepsze. Mieszkały w dużym mieście, które – przynajmniej deklaratywnie – kochały. Stanowczo twierdziły, że nie wyobrażają sobie życia nigdzie indziej.

Tego wieczoru piły wino. Robiły tak raz w tygodniu. Pilnowały tego rytuału od lat. Chciały mieć ze sobą stały kontakt, nawet jeśli każde spotkanie miałoby się kończyć ostrą wymianą zdań, a potem cichymi dniami. Zresztą zarówno Malwina, jak i Łucja traktowały te dyskusje jak sportową rywalizację. Fajnie było wygrać, ale czasami można było z uśmiechem na ustach przegrać.

Alicja mogłaby oddać życie za swoje argumenty.

– Dobra. Ta rozmowa nie ma sensu. Idę do domu – zdenerwowała się. – Z Malwiną zawsze taka sama gadka. Ona myśli, że wszyscy faceci są tacy jak ten jej Piotrek. Kup sobie kolejne trampki i ciesz się, że jesteś fajna.

– A kupię sobie, kupię. Stać mnie! – odpowiedziała Malwina.

Ton, którym przemawiała przyjaciółka, do reszty zdenerwował Alicję.

– Do widzenia. Żegnam – powiedziała i wyszła w miejską ciemność.

Nie zachwyciła się rozgwieżdżonym niebem, które tak rzadko można było zobaczyć nad Warszawą. Nigdy nie ignorowała takich widoków. Przywodziły jej bowiem na myśl miejsce, w którym się wychowała. Tym razem nie była jednak w stanie wrócić do krainy dzieciństwa, za bardzo była zajęta myśleniem o tym, czy posiadła wystarczającą wiedzę na temat relacji damsko-męskich. Nie chciała przyznać racji Malwinie. Nie mogła.

– Przecież każda kobieta wie, jacy oni są. Niech Malwina się w dupę pocałuje – syknęła pod nosem i humor jej się na chwilę poprawił.

Niestety zaraz za nią z knajpy wyszły roześmiane Malwina z Łucją. Pożegnały się, rozmawiając o tym, że Alce jak zwykle przejdzie i wróci do gadania o facetach.

Nie widziały jej, bo stała za rogiem budynku. Ruszyła przed siebie. Nie chciała tego słuchać. Nie była w stanie przyznać, nawet przed sobą, że brakuje jej męskich spodni w szafie.

Malwina lubiła rozmawiać o podróżach, książkach, zakupach. Łucję cieszyły rozmowy na temat pracy, win i sportowych butów. Z kolei Ala najczęściej poruszała tematy damsko-męskie. Zabarwiała je zwykle psychologiczną, pseudonaukową gadką. Zrobiło jej się smutno, kiedy to sobie uświadomiła. Uciekła na przystanek ze łzami w oczach. Po raz kolejny powzięła mocne postanowienie, że więcej nie da się sprowokować.

Malwa cieszyła się jak dziecko w fabryce zabawek. Znowu sprowokowała przyjaciółkę. Lubiła te ich słowne przepychanki. Alicja wykładała psychologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz kilku prywatnych uczelniach i wszystko traktowała poważnie. Analizowała zachowanie oraz mimikę twarzy wszystkich dookoła. Malwina z Łucją traktowały ją pobłażliwie. Bawił je poważny ton i psychologiczne podejście do spraw, które w ich mniemaniu miały znaczenie marginalne.

Alicja nie czuła się z tym dobrze. Miała wrażenie, że przyjaciółki nie traktują poważnie tego, co robi. Czasami dawała temu wyraz podczas rozmowy. Wierzyła w swoją psychologiczną ocenę. Przykro było jej, kiedy Malwa próbowała to kwestionować. Przyjaciółka była mocna w słowach. Nie szła z prądem. Kompromisy uznawała tylko w swoim małżeństwie.

– Alka, nie bądź śmieszna – wybuchła kiedyś Malwa na ulicy. Pani psycholog wyraziła swoją opinię na temat całkiem przystojnego mężczyzny przechodzącego obok nich. – Naprawdę uważasz, że on na ciebie patrzył tak, jak patrzy się na matkę, która molestowała? BŁAGAM! Jak będziesz tak gadać, to ja nie będę musiała ćwiczyć mięśni brzucha… – Roześmiała się.

– Możesz się śmiać. Proszę bardzo, ale ja to widzę. Ja to wiem! Nie tylko jestem psychologiem, ale mam też kobiecą intuicję, której tobie brakuje – odpowiedziała Alicja.

– Co ma do tego intuicja? Ludzie latami chodzą do psychologów i nie da się z nich wydobyć traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, a ty to widzisz po jednym przelotnym spojrzeniu?

– Popatrzyłam mu głęboko w oczy. Potrafię przejrzeć człowieka. – Alicja była mistrzem nieświadomego dolewania oliwy do ognia. Spłonęłaby w pożarze bez świadomości, że sama podsyciła płomień.

Malwa świetnie się bawiła. Nie robiła sobie nic z tego, że Alicja próbowała robić jej terapię DDA, że chciała jej pomóc odmrozić zamrożone w dzieciństwie uczucia i zachęcała ironiczną koleżankę do sięgnięcia po fachową pomoc.

– Mam ojca pijaka i co? Nic już tego nie zmieni – odpowiadała z rozbrajającą szczerością Malwa.

Pani psycholog nie rozumiała ani Malwiny, ani też siebie samej. Często zadawała sobie pytania dotyczące tej znajomości.

– Czy nie łatwiej byłoby mi przestawać z prostą dziewczyną, która ma zdrowy stosunek do płci męskiej i nie komplikuje świata? – powtarzała sobie co rano przed lustrem. Było to jednak czcze gadanie. Nigdy by się publicznie nie przyznała, że nie zamieniłaby handryczenia się z Malwiną na słodkie rozmowy o miłości.

 

* * *

 

Łucja pracowała jako grafik, a nawet graficzka, w jednej z większych agencji reklamowych w Warszawie. Ciężko było jej to przyznać – zwłaszcza przed sobą – ale była gotowa na niewolniczą pracę. Nawet po godzinach. Uwłaczało to jej godności, ale łatwo przychodziło udawanie, że tak nie jest. Ignorowała głos mówiący codziennie rano: „Jesteś niewolnikiem, jesteś sierściuchem, jesteś padawanem”. Zresztą nie miała innego wyjścia. Musiała udawać pogodzoną z losem, bo poza pracą niewiele w życiu miała. Wmawiała sobie, że bardzo lubi swoją pracę i ma powołanie do bycia grafikiem.

– Gówno prawda. Powołanie to może mieć lekarz, prawnik albo ksiądz – ucinała krótko Malwina, kiedy rozmawiały o inspirującej pracy nad plakatem reklamującym podpaski albo pieluchy.

O mężczyznach Łucja miała niewiele do powiedzenia. Gustowała bowiem w płci pięknej. Wiedziała tylko, że są szowinistami i mają kobiecie niewiele do zaoferowania.

– Baby są wszystkie identyczne. Ciężko z nimi wytrzymać. Dlaczego ty się w ogóle z nimi umawiasz? – zastanawiała się Alicja podczas wspólnych spotkań z dziewczynami.

– A faceci tak bardzo się od siebie różnią?! – syknęła Malwina.

– Z tobą nie gadam teraz.

– Po prostu mi się podobają. Może w poprzednim wcieleniu byłam facetem i nie mogę o tym zapomnieć.

Żadna z nich nie pojawiała się regularnie w kościele. Na temat tej instytucji miały wyrobione negatywne zdanie. Jednak myślenie Alicji najbardziej było zakorzenione w kulturze chrześcijańskiej skręcającej w katolicyzm. Nie ukrywała tego.

– Twój ojciec wcześnie zostawił ciebie i mamę. Może to mieć wpływ na twoją orientację… – zaczęła analizę.

Jednak Malwina nie dała jej rozwinąć skrzydeł.

– Kobieto! Znowu zaczynasz pierdolić. Homoseksualizm to nie choroba.

– Kiedyś był za nią uznawany…

Malwa prychnęła z pogardą.

Alicja udała, że tego nie słyszy, i dodała:

– Jest wiele społecznych uwarunkowań mogących decydować o wyborze orientacji. Często uważa się, że to czynniki, które mają negatywny wpływ na rozwój dziecka, a potem młodego człowieka.

– Alka, nie zaczynaj. Mówiłam ci już kiedyś, że ja tego tak nie odbieram. Nie czuję, że muszę się tłumaczyć z tego, że wolę się pieprzyć z kobietami. Po prostu taka jestem. Pociągają mnie pewne typy kobiet. Lubię patrzeć na cipki. Penisy mnie nie interesują. – Łucja mówiła o tym ze spokojem. Nie unosiła się. Nie krzyczała. Była zwolenniczką ciepłej wody w kranie.

W przeciwieństwie do Malwiny, która zawsze stawała w obronie wolności. Uważała, że to niczym nieograniczona swoboda powinna stać na szczycie piramidy potrzeb Maslowa.

– I to jest argument! Ty na przykład, Alusiu, wszędzie widzisz penisyyyyy… Wielkie i jędrne, które chcą cię zapłodnić i dać ci gromadkę dzieci. – Malwa śmiała się jak czarownica, która właśnie odkryła zaklęcie, dzięki któremu będzie mogła latać na miotle.

– Dżizas, Malwina. Ty popsujesz każdą poważną rozmowę. – Łucji najwyraźniej to nie przeszkadzało. Bawiła się świetnie.

Alusi zrzedła mina. Postanowiła nie kontynuować rozmowy o penisach oraz cipkach. Poległa. Jednak nie do końca, bo po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że Malwa potrzebuje pomocy psychologa, a może nawet psychiatry. Zamierzała to przeciwko niej wykorzystać. Obiecała sobie, że zrobi to w najmniej oczekiwanym przez przyjaciółkę momencie.

 

* * *

 

Malwina była dziennikarką. Pracowała w dużym polskim dzienniku. Zazwyczaj zajmowała się tematyką „zdrowie, uroda i sport”. Zdarzało jej się pisać reportaże. Popełniła też kilka tekstów śledczych, w których naświetliła nieprawidłowości w instytucjach państwowych, m.in. w Lasach Państwowych oraz w jednym z Ośrodków Pomocy Społecznej. Po tych tekstach jej nazwisko przestało być anonimowe, zwłaszcza w światku polityczno-dziennikarskim. Miała też swoich wiernych czytelników, którzy zasypywali ją e-mailami z informacjami na temat innych rzekomych afer. Niektóre z tych wieści weryfikowała. Czasami się sprawdzały i miała kolejny temat. Częściej jednak były próbą zwrócenia na siebie uwagi.

Malwina miała faceta, który po trzech latach znajomości został jej mężem. W małżeństwie podobno układało jej się świetnie. Tak przynajmniej sądziła Alicja, która w Piotrku widziała idealnego kandydata na głowę rodziny. Malwina miała na ten temat inne zdanie. Zaciskała jednak zęby w nieszczerym uśmiechu i mówiła, że Piotrek jest w porządku, a małżeństwo to wspaniała instytucja. Wybrała go nie dlatego, że był przystojny, mądry, zabawny i miał dobry zawód, ale dlatego, że nie podobał się jej matce.

Relacje Malwiny z mamą pozostawiały wiele do życzenia. Grażyna była toksyczną żoną alkoholika. Henryk zostawił ją po kilku latach trudnego i nieudanego związku. Malwina była ich pierwszym dzieckiem. Był jeszcze młodszy syn, Bartek, ale z nim nigdy nie potrafiła rozmawiać. Dlatego wszystkie uczucia, jakie zdołała z siebie wykrzesać – a nie było ich wiele – przelewała na Malwinę. Próbowała kierować życiem swojego starszego dziecka.

W efekcie Malwa robiła wszystko odwrotnie, niż oczekiwała tego mama.

– Ten twój Piotrek to nudziarz. Może i ma pieniądze, ale ja z kimś takim bym nie wytrzymała. Twój ojciec miał więcej fantazji – mówiła Grażyna.

– Ojciec miał tyle fantazji, że swoje dzieci woził po pijaku samochodem, a ciebie zdradzał na prawo i lewo – odpowiadała Malwina.

– Nie mów tak. Nie zawsze taki był. W pewnym momencie mu się pogorszyło, ale był dobrym ojcem. Potrafił się z wami bawić i…

– Zwłaszcza wtedy, kiedy graliśmy w piłkę. Pamiętam do dziś. Stłukłam wazon za dziesięć złotych. Ojciec stwierdził, że jestem idiotką, i nie odzywał się do mnie przez tydzień.

– Malwina! Ty nie wyrzekaj na ojca. Twój Piotrek też nie będzie dobrym ojcem.

– Nie chcę mieć dzieci, a więc nie ma problemu.

Takie rozmowy podczas pobytu u matki były normalne. Malwina rzadko odwiedzała Grażynę. I zawsze tego żałowała. Dowiadywała się bowiem w trakcie niedzielnego obiadu, że życie, które prowadzi w stolicy, nie ma większego sensu. Z drugiej zaś strony matka tłumaczyła, jak dobrze ją razem z ojcem wychowali. Po takim wykładzie Malwa czuła, że żony alkoholików i dorosłe dzieci alkoholików to najszczęśliwsi ludzie na ziemi. Żałowała, że jej mąż nie pije.

Może matka by go wtedy zaakceptowała? – myślała, wciskając pedał gazu na Autostradzie Wolności. Pragnęła odgonić od siebie myśli, dlatego pozwalała swojemu BMW, które wzięła w leasing, pokazać wszystkie możliwości. Pędziła i zostawiała w tyle wlokące się ople, fiaty i toyoty.

– Kurwa! Po co oni wybrali autostradę? Ślimaczyć można się jednopasmówkami. Czy osiemdziesiąt na godzinę to szczyt możliwości tych silników? Pada, no kurwa, pada, i co z tego?! W Polsce to raczej normalna pogoda. Jeśli ktoś nie potrafi jeździć w deszczu, niech spierdala do Hiszpanii. Więcej, kurwa, nie jadę do tej pizdy! – powiedziała na głos i się rozpłakała, jednocześnie dodając gazu.

 

* * *

 

Malwina, Alicja i Łucja dogadywały się od kilku lat. Bywało deszczowo i burzowo, czasami zdarzał się nawet grad, ale pasowało im to. Różniło je wiele rzeczy, ale jeszcze więcej łączyło. Po pierwsze wszystkie miały silne przekonanie, że zarabiają za mało. Jedynie Malwina miała trochę więcej szczęścia. Poznała dobrze zapowiadającego się faceta, wzięła ślub i miała z nim całkiem sporo pieniędzy. W tym też były zgodne. Uważały, że mając drugą pracującą połówkę, łatwiej jest wiązać koniec z końcem.

Kolejną sprawą, na temat której mówiły jednym głosem, był fakt, że w Polsce każdy zarabiał za mało. Zwłaszcza kobiety. Dodatkowo – ich zdaniem – za obowiązujący przyjęto system promujący mężczyzn, którzy robią niewiele więcej niż oglądanie telewizji i popijanie browarów.

Taki stan rzeczy nie odpowiadał nawet Alicji. A akurat ona miała dużo wyrozumiałości dla płci przeciwnej. Marzyła o domu, rodzinie i dzieciach. Mogła facetom wiele wybaczyć. Z drugiej strony praca była jej życiem i nie potrafiłaby porzucić jej na zawsze. Dlatego kiedy słyszała od koleżanek w poradni psychologicznej, gdzie pracowała przez kilka godzin w tygodniu, opowieści o Halinie, która wraca do pracy, a z dzieckiem zostaje Stasiek, jej facet, i lamenty, jak on sobie poradzi z tymi pieluchami i skąd będzie wiedział, w co dzieciaka ubrać – dostawała mdłości. Z każdym tego typu zdaniem coraz bardziej rozumiała Malwinę. Przyjaciółka zawsze powtarzała:

– Przepraszam, czy ja sama sobie to dziecko zrobiłam?!

Oficjalnie zdarzało jej się oburzać na te słowa. Prawda była jednak inna. Uważała, że Malwa miała sporo racji w tym, co czasami głupio, bezczelnie i po chamsku mówiła. Alicja nie była tego w stanie publicznie przyznać. Sprzeczki z Malwą musiały pozostać sprzeczkami. Ot tak, dla zasady.

To był ten dzień, kiedy udało im się umówić przy wieczornej kawie. Ostatecznie obyły się bez czarnego napoju i zamówiły wino. Podczas otwierania drugiej butelki wjechał – razem z deską serów – temat mężczyzn. Alicja po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, jak powinna się ubierać, żeby wreszcie znaleźć męża. Oczywiście takiego, który wjedzie na białym koniu i będzie gotowy do robienia dzieci od zaraz.

– Kobieto, ty chodzisz na tych obcasach, codziennie się malujesz, włosy farbujesz, zawsze taka idealna, i chuj – powiedziała Malwina.

– Faceci lubią zadbane panie. Twój Piotrek jest wyjątkowy, że chce cię taką w trampkach i wiecznie przeklinającą. Kloaka zamiast ust!

– Zapomniałaś dodać, że Malwa nie chce mieć dzieci – stwierdziła podkręcona winem Łucja.

– No właśnie! Jak to możliwe, że ona znalazła takiego idealnego faceta? – denerwowała się, Alicja.

– A może on właśnie nie jest taki idealny – stwierdziła Malwina z wyraźnie wyczuwalnym smutkiem w głosie.

Łucję zastanowił ten ton. Nie zdążyła się jednak odezwać, bo Alka wypaliła:

– Odpierdolcie się od Piotrka. Przecież to świetny facet!

Malwinę zatkało. Łucja również nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Nie skomentowała, ponieważ przy ich stoliku pojawił się kelner.

– Przepraszam, że przeszkadzam yyy… Ale zbliża się dwudziesta trzecia i powoli będziemy zamykać.

– Ja pierdolę! Kto w tym mieście zamyka knajpę o dwudziestej trzeciej? No nie wierzę – oburzała się Malwa, gdy wychodziły z lokalu, który znajdował się w jednej z piwnic na Krakowskim Przedmieściu. Dziewczyny nie podchwyciły, ale nie dawała za wygraną. – Czy im w ogóle taki interes się opłaca?

Temat zamykanej zbyt wcześnie knajpy szybko jednak umarł. Alicja o to zadbała. Skutecznie.

– Widziałyście, jak on na mnie patrzył? Piękny był – powiedziała.

Stwierdzenie to wprawiło pozostałe dziewczyny w konsternację. Na początku nie wiedziały, o kogo chodzi, ale gdy wreszcie zaskoczyły, Malwina nie wytrzymała.

– Ja pierdolę, Alka! Na ciebie to się, kurwa, każdy patrzy. Każdy cię podrywa. I kilka razy w miesiącu poznajesz swojego przyszłego męża, a jakoś dziwnym trafem od lat jesteś sama.

– Teraz to przesadziłaś. Nie piję z tobą więcej. – Alicja wydawała się autentycznie urażona.

Niewiele myśląc, podbiegła do taksówki, z której właśnie wysiadała kobieta w średnim wieku. Wyglądało na to, że kierowca nie miał żadnego kursu w kolejce. Koleżanki zobaczyły trzaskające drzwi samochodu, a potem światła stopu. Malwa nie wierzyła jednak, że Alicja naprawdę się obraziła. Nieraz mówiła bardziej okrutne rzeczy i nadal się przyjaźniły.

Alicja kazała się zawieźć do wynajętego na Saskiej Kępie mieszkania. Łucja nocnym autobusem pojechała do siebie na Ochotę, z kolei Malwina wyruszyła Uberem z całkiem przystojnym ukraińskim kierowcą do kupionego niedawno na kredyt sporego mieszkania na Wilanowie. Miała nadzieję, że Piotrek jeszcze nie śpi. Po kłótni z Alicją nabrała ochoty na seks. Zdziwiło ją to. Jej mąż wyznaczył bowiem takie standardy, że do zbliżeń dochodziło raz na dwa miesiące, a czasami nawet rzadziej. Przyzwyczaiła się już do życia bez seksu. Kiepskiego seksu. Nie miała pojęcia, dlaczego tak bardzo ją dzisiaj wzięło. Może to przez wino? – pomyślała, bo od kilku lat tylko wino było w stanie przekonać ją do aktywności seksualnej. Patrzyła na Piotrka. Wiedziała, że to jest TEN dzień i od razu proponowała kieliszek wina. Sobie polewała co najmniej trzy.

Cholera! Co się ze mną dzieje? Kiedyś imprezy, chłopaki i ogólnie takie takie, a teraz dwie butelki wina, żebym w ogóle mogła myśleć o seksie. Chuj. Może to ta Warszawa? A może praca? A może ja w ogóle nie potrzebuję seksu? Wmawiam sobie, że muszę, a jestem aseksualna, jak ta laska, z którą kiedyś wywiad robiłam. Baba powiedziała, że zwyczajnie nie odczuwa pożądania. Seks to tylko strata czasu… – myślała Malwina, patrząc na spowitą w mroku stolicę.

Na szczęście kierowca nie próbował jej zagadywać. Najpewniej nie potrafił mówić po polsku.

Wysiadła na Wilanowie. Kiedy szukali mieszkania, ta dzielnica wydawała się najlepsza. Czysta, nowe bloki, młodzi ludzie. Teraz czuła pustkę, rozglądając się dookoła. Brakowało tu… sama nie wiedziała, czego dokładnie. Nie czuła się tu jak u siebie. Zawsze, kiedy wracała z pracy, miała wrażenie, że jest tu przelotem. Ani mąż, ani kredyt nie zmniejszały poczucia tymczasowości.

Weszła do domu. W kuchni świeciło się światło. Zajrzała do sypialni. Piotrek spał i jak zwykle chrapał. Na stole w kuchni zostawił kartkę z informacją, że jutro musi bardzo wcześnie wstać do pracy i żeby go nie budziła. Niestety. Tym razem seks nie był przewidziany w planie dnia Piotrka.

Ja jebię. Na chwilę przestaję być aseksualna, wydaję kasę na wino, a ten musi rano wstać do pracy – pomyślała. Miała ochotę stłuc jedną ze szklanek z Ikei, ale nie chciała go budzić, a potem przepraszać i słuchać, że nic się nie stało.

Ich tydzień zawsze planował mąż. Ona czuła się przy nim niezorganizowana, roztrzepana i niepewna. Nie mówiła o tym nikomu. Wszyscy znali ją jako petardę, która wybucha przy każdym nowym projekcie. Miała plan na każdą ewentualność i nie bała się, a nawet jeśli czasami czuła strach, to potrafiła się z nim zmierzyć. Za to w domu była życiową kaleką.

– Słońce moje, ty jesteś taka roztrzepana, to jest takie słodkie. Beze mnie nie wiesz, jak się nazywasz – mówił do niej, kiedy planowała następny dzień i panikowała, że źle poumawiała spotkania.

Czasami próbowała opowiadać przyjaciółkom o tym, jak czuje się w małżeństwie. Niestety. Nie miały dla niej zrozumienia.

– Piotrek świetnie się zapowiada. Ty się go trzymaj. Nie opowiadaj mu za dużo o swoich problemach. I naucz się lepiej gotować, bo co ty mu podasz? Zupę krem z dyni? – słyszała od Alicji.

Próbowała zaprzeczać. Śmiała się z przyjaciółki, jednak często odtwarzała ich rozmowy podczas zakupów w Lidlu. Najgorzej było, kiedy pakowała do koszyka tofu. Miała wyrzuty sumienia, że to nie wołowina. Ostatecznie do kasy docierała z ciecierzycą, tofu, jarmużem, wieprzowiną na schabowe, wędliną oraz kiełbasą śląską. Czuła, że Ala może mieć rację. Piotrek naprawdę świetnie się zapowiadał jako prawnik. Trzeba mu było zrobić rosół z ekologicznej kury, żeby miał siłę pieniądze do domu przynosić. Tak też robiła.

Lubiła gotować, traktowała to zajęcie jako coś więcej niż przykry obowiązek. Czuła się jak artystka, która miała prawo mieszać smaki w impresjonistycznym stylu. Piotrek zawsze pytał o przepis. Kiedy nie potrafiła podać źródła ani nawet wymienić listy składników, kiwał głową i powtarzał:

– Ale nie, no… naprawdę smaczne! Takie ciekawe połączenie.

Piotr nie miał matki. Umarła, kiedy skończył trzy lata. Nie chciał o tym rozmawiać, a Malwa bała się pytać. Z ojcem miał poprawne relacje. Teść był ciepłym człowiekiem z fantazją. Malwina lubiła go z wzajemnością. Kochał podróże, kino, jazz i dobre wino. Piotrek uważał, że jego ojciec jest zbyt wyluzowany i nie potrafi wziąć życia w swoje ręce. Nie kłócili się. Po prostu nie gadali, a kiedy musieli, to kończyło się na rozmowach pełnych szorstkiej uprzejmości.

– O co chodzi z tobą i twoim ojcem? To fajny człowiek, a ty tak dziwnie go traktujesz – pytała czasem Malwa.

Próbowała wiele razy dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinnych sprawach Piotrka. Ten jednak konsekwentnie nie dopuszczał jej do siebie. Na początku była smutna. Zastanawiała się, co zrobiła źle. Potem była zła. Po pewnym czasie zaczęła mieć to w dupie.

– No jak dziwnie? Normalnie przecież.

– Przecież wiesz, o co mi chodzi.

– Nie wiem, Malwina. Ty się na przykład zawsze awanturujesz ze swoją matką. Nie pytam cię, o co chodzi. Po prostu przyjmuję, że tak jest.

– No właśnie szkoda, że mnie nie pytasz. Czasami chciałabym porozmawiać.

– Rozmawiać, rozmawiać… A nie możemy po prostu żyć?

– No, tak najlepiej – kwitowała pod nosem.

Piotrek zawsze był grzeczny, uprzejmy, nie lubił się sprzeczać. Chociaż bywał też podstępną pizdą. Tak określała go czasami Malwa w rozmowach z przyjaciółkami. Chodziło o zawodowe zagrywki. Jej dziennikarska intuicja podpowiadała, że gdyby przejrzeć skrzynkę odbiorczą w służbowym laptopie męża, miałaby sporo materiału. Mogłaby napisać serię artykułów o nadużyciach w kilku dużych podmiotach zarówno komercyjnych, jak i państwowych.

Korciło. Obiecała sobie jednak, że nigdy tego nie wykorzysta. Nie chciała być suką.

 

* * *

 

– Co ty dzisiaj taka elegancka? Tym razem przesadziłaś! – krzyknęła Malwina, kiedy zobaczyła Alicję wysiadającą z autobusu na przystanku przy galerii handlowej.

Umówiły się na kawę w babskim gronie. Tymczasem pani psycholog wyglądała jak milion dolarów. Włosy miała puszyste niczym Whitney Houston albo Joanna Liszowska. Płaszcz leżał jak na jednej z polskich gwiazd prezentujących zimową ramówkę Polsatu. Buty imitowały szpilki żon Hollywoodu. Tańsze, ale równie nadające się do stąpania po ścieżkach usłanych marzeniami o idealnym mężczyźnie. Nie pożałowała sobie też kosmetyków do makijażu oraz rzucającej się w oczy biżuterii.

– Koniec z niewykorzystanym potencjałem! – krzyknęła rozpromieniona Alicja i w odpowiedzi na pytające spojrzenie Malwy dodała: – Wczoraj patrzyłam długo w lustro i myślę, że mam sporo do zrobienia. Niewykorzystany potencjał aż bije. Czas z tym skończyć!

– Aha. – Malwie rzadko zdarzały się chwile, w których nie wiedziała, co powiedzieć. To była jedna z nich.

– No co?

– Nic. Po prostu jeśli ja walczę z niewykorzystanym potencjałem, to tylko intelektualnym.

Alicja pominęła milczeniem uwagę Malwiny. Kiedy się poznały, nie wierzyła w jej małżeństwo. Podejrzewała, że Malwina nosi obrączkę dla hecy, bo lubiła prowokować. W końcu Alicja poznała jednak Piotrka. Dla niej był to facet idealny. Przystojny, wyrozumiały, wyluzowany. I dobrze zarabiał. Ona sama od lat szukała sposobów na znalezienie męża i nic. Malwa tymczasem po prostu wzięła ślub i jeszcze narzekała.

Może kiedyś Piotrek się z nią rozwiedzie i będzie do wzięcia… Z drugiej strony, co mi po takim typie, kiedy mogę mieć za przyjaciółkę energiczną i zbuntowaną trzydziestolatkę? – rozmyślała Alicja. Trochę jej to imponowało, a trochę przerażało. Zastanawiała się, skąd Malwa bierze siły, żeby tak po prostu i prosto z mostu?

Z przemyśleń wyrwał ją dźwięk SMS-a.

Nie przyjdę. Praca.

Łucja zamykała zapewne ważny projekt, który nie mógł czekać. Wiadomo było, że jeśli kobiety oglądające telewizję zobaczą reklamę odtłuszczonego jogurtu tydzień później, sprzedaż spadnie o sto procent. Nie można było z tym dyskutować.

– Wy nie rozumiecie mojej branży. U nas trzeba działać szybko – tłumaczyła Łucja wielokrotnie.

– Prawda. Nawet kardiochirurg ma więcej czasu na przeszczep serca – kpiła Malwa.

– Moja praca też jest ważna – oburzała się Łucja.

Takie rozmowy prowadziły za każdym razem, gdy Łucja chwaliła się trzecią nieprzespaną nocą z rzędu.

Teraz również Łucja napędzała sprzedaż, za to Malwina i Alicja delektowały się kawą.

– Piotrek zamierza częściowo pracować w Niemczech – zaczęła Malwina.

– To znaczy że co?

– Dostał propozycję od mateczki korporacji. Mógłby przez dwa tygodnie siedzieć w Berlinie, a potem dwa tygodnie w Polsce. Pieniądze są dobre. Moglibyśmy dzięki temu szybciej spłacić kredyt.

– A co z tobą?

– Twierdzi, że taka rozłąka dobrze nam zrobi. Będziemy mieli czas, żeby za sobą zatęsknić.

– Zgadzasz się?

– Wiesz… może mieć rację. Ostatnio jest między nami jakoś sztywno. – Gdyby chciała być precyzyjna, musiałaby powiedzieć, że tak jest od zawsze. Postanowiła więc skłamać. I dodała bez przekonania: – A może to sprawi, że naprawdę będzie więcej emocji w naszym związku? I seks będzie lepiej smakował.

– Nie wiem. Ja bym tak nie mogła. Po co masz męża?

– Alicja, ty trochę inaczej do tego podchodzisz. My żyjemy w związku, gdzie wolność i przestrzeń są bardzo ważne. Nie możemy cały czas siedzieć w domu przy romantycznej kolacji i trzymać się za rączki.

– A może powinnaś go lepiej pilnować? Jak zacznie cię zdradzać, co zrobisz?

– Gadasz jak moja matka! Faceta trzeba pilnować, bo ci zwieje. Jak mu nie będziesz gotować, pójdzie do innej.

– Grażynka ma rację.

– Na co mi, kurwa, taki typ, który czeka tylko na rosół i jeszcze trzeba go pilnować.

– W sumie racja. – Alicja zamyśliła się na chwilę, a potem dodała z rozbrajającą szczerością: – Chociaż ja to bym nawet takiego brała.

– Młoda, zdolna, inteligentna. I tak pierdoli!

Tym razem obyło się bez kłótni. Zamówiły po jeszcze jednym serniczku. Nieobecność Łucji natchnęła je do rozmowy na temat rozwoju zawodowego. Rozprawiały o tym, że ich koleżanki z liceum robiły kariery w korporacjach, jeździły luksusowymi samochodami w wersji SUV. Piły drinki droższe niż ich bluzki. Zarówno Malwina jak i Alicja trochę im zazdrościły, a trochę się dziwiły. Same nieźle zarabiały. Miały jednak świadomość, że prawdziwe pieniądze są w korporacjach, a one, mimo ambicji oraz pretensji do życia, nie pchały się w ich szpony. Nie chciały być szefowymi działów marketingu ani kierowniczkami regionów na Europę Wschodnią. Wolały cieszyć się życiem, choć o to w Polsce było trudno. Słaba pogoda. Zimą szybko robiło się ciemno. Ciągle padało, wiało. Faceci albo szaleni i intrygujący, ale bez pieniędzy. Albo z pieniędzmi, mieszkaniem, samochodem, dobrą pozycją, ale nudni bardziej niż cotygodniowy rosół u mamy. Jak żyć? Tego żadna z nich nie wiedziała.

– Lecicie w końcu z Piotrkiem na Dominikanę?

– Alka, nie zaczynaj tego tematu.

– Po prostu pytam.

– To nie pytaj.

Alicja się speszyła, bo Malwa miała łzy w oczach. Wiedziała, że temat jest trudny, ale nie podejrzewała, że aż tak.

Malwa od trzech lat próbowała ustalić z Piotrkiem termin wymarzonych wakacji. Miała sprawdzone wszystko, co można było sprawdzić na temat Dominikany, ale Piotrek wciąż odpowiadał:

– Tak, kochanie. Oczywiście, że chcę jechać. Tylko teraz mam problematycznego klienta. Potem jadę na konferencję do Hamburga. Wracam i jak tylko dadzą mi urlop, mogę jechać.

Dla Malwy odpowiedź była oczywista: pracuję, nie mam czasu na zabawy, chcesz, to jedź sama albo z koleżankami. Na początku myślała, że może chodzi o kierunek. Proponowała więc inne egzotyczne miejsca. Prosiła o jego propozycje, ale Piotrek nie wchodził w dialog. Zbywał ją tygodniowymi wyjazdami do Barcelony albo weekendem w Londynie. W końcu przestała pytać. Czekała na termin kolejnej europejskiej wycieczki. Postanowiła jednak, że w niedalekim czasie podejmie ostatnią próbę. Przynajmniej będzie mogła z czystym sumieniem zaproponować wspólny wyjazd Alicji.

– Przepraszam. Nie chciałam. – Alicja się speszyła.

Malwa wyciągnęła ręce w pojednawczym geście.

– Spoko. Pretensję mogę mieć tylko do samej siebie i…

– …do Piotrka – dodała cicho Ala.

Malwa pokiwała ze zrezygnowaniem głową i powiedziała:

– A my co? Kiedy znowu wspólne wakacje?

– No trzeba coś zorganizować – rozochociła się pani psycholog.

Widać było, że z ulgą zmieniła temat. Malwa wiedziała, że Alka boi się prawdy na temat jej małżeństwa. Lubiła się z nią sprzeczać i wkurzać w prostych sprawach, ale nie chciała jej przytłaczać.

Pogadały jeszcze chwilę i ustaliły, że czas najwyższy na wspólny wyjazd. Malwa obiecała się tym zająć. Pożegnały się przy ruchomych schodach prowadzących na parking podziemny. Ala postanowiła, że jeszcze pobuszuje po sklepach. Malwa nie miała siły. Chciała szybko znaleźć się w domu. Musiała jeszcze raz zmierzyć się ze swoją pozycją w małżeństwie.

 

* * *

 

– Słońce, byliśmy przecież niedawno w Barcelonie. Na Dominikanę też pojedziemy, ale nie teraz – odpowiedział, kiedy postanowiła po raz ostatni zapytać o wspólne wakacje, które będą trwały dłużej niż tydzień.

– Aha – syknęła ze złością. Nie znosiła miast. Postanowiła mu o tym przypomnieć. – Świetne wakacje. Cztery dni w brudzie. Wszędzie, kurwa, pełno ludzi. Dookoła tylko kościoły i zamki, które wybudował Alfons XII czy inny Kleofas XVIII w hołdzie Maryi za uratowane życie. Co mnie to obchodzi?

– Malwina, to ma swój urok. Miejski pęd, inni ludzie, inna kultura, historia, która tworzy kulturę europejską. – Piotrek podniósł wzrok znad laptopa. Uznał, zresztą słusznie, że nie przekonało jej to, dlatego dodał: – Możesz poobserwować, zobaczyć jak żyją w innym kraju.

Pokiwała głową bez przekonania. Ona kochała przestrzeń. Morze, las, góry i wszystkie miejsca, gdzie dało się zaczerpnąć świeżego powietrza. Zamknąć oczy. Oddychać. Nie widzieć nikogo w promieniu kilku, a nawet kilkunastu, kilometrów. W europejskich mekkach turystycznych próżno było szukać takich miejsc. Kiedyś w Paryżu znalazła ławeczkę na końcu prawie nieuczęszczanej ulicy. Siedziała i czytała. Po godzinie przysiadły się dwie starsze Niemki. Rozmawiały i bez przerwy się do niej uśmiechały.

Czytanie nie było jej jedynym hobby. Malwina w wolnych chwilach biegała. Nie zawsze udawało jej się zmobilizować do regularnego miejskiego joggingu. Na łonie natury było to łatwiejsze. Nie musiała myśleć, zmuszać się. Ciało samo wychodziło pobiegać.

Chciała mu o tym wszystkim przypomnieć, ale zaczął mówić pierwszy.

– Jadę w interesach do Lizbony. Chcesz pojechać ze mną? Zostaniemy dłużej, pozwiedzamy.

Malwina spojrzała na niego z niedowierzaniem pomieszanym z pogardą. Sama już nie wiedziała, co przeważa.

Jednak wydawał się tego nie zauważać. Powiedział, że w zasadzie to wszystko już zaplanował. Kupił dwa bilety, bo był pewien, że mu nie odmówi.

– W tej swojej gazecie zawsze możesz wziąć wolne, nie? Nie masz umowy o pracę. Nic cię tam nie trzyma. – Nawet na nią nie spojrzał.

Trzy lata temu nie uwierzyłaby. Teraz podejście Piotrka do jej pracy było jasne. Nie musiał udawać. Poza tym to, co usłyszała, było prawdą. Od kilku lat prowadziła działalność gospodarczą. W mediach nie dawali umów o pracę. Nie było sensu o to walczyć. Malwina nawet nie planowała. Działalność była dla niej dobrym rozwiązaniem. Po pracy w redakcji nie zawsze miała ochotę biegać, oglądać seriale albo samotnie spędzać czas na niczym, bo Piotrka zazwyczaj nie było w domu. Pisała wtedy teksty na strony internetowe, blogi, do gazetek reklamowych i ulotek. Zdarzały się miesiące, gdy miała z tego drugą pensję. Dało się żyć. Było na ratę leasingu, dobry telefon i kilka par najnowszych modeli sportowych butów. Radziła sobie.

Piotrek jednak zdawał się nie zauważać, że wysokość dochodów Malwiny niewiele się różniła od tego, co jemu wpływało na konto. Były miesiące, że zarabiali dokładnie tyle samo. Ale to jego praca była ważna. On ratował świat. Ona coś tam czytała i pisała. Nie traktował poważnie nawet tych publikacji, które przyniosły jej rozgłos.

– Gratulacje – rzucał czasami ktoś z jego znajomych podczas kolacji, bo tylko do nich chodzili wspólnie. Piotrek patrzył wówczas na nią zszokowany.

– Mam swoje sukcesy – odpowiadała, patrząc na niego, z przekąsem.

W takich sytuacjach zawsze zmieniał temat. Bardzo mu zależało na opinii zgranego małżeństwa. Ona wiedziała jednak, że nigdy takim nie byli. Ich wspólne życie wyglądało tak, jakby ktoś do dworku za pięć milionów złotych wstawił najtańszą kolekcję mebli z Ikei. Na początku Malwa próbowała sobie wmawiać, że ich miłość jest wyjątkowa i spontaniczna. Dziś tego typu przemyślenia mogła skwitować jednym krótkim „gówno prawda”.

Wyszła na chwilę ze swojego świata i powiedziała:

– Nie jadę do Lizbony. Byliśmy tam już cztery razy. Nuda. Wyjeżdżam z dziewczynami. Możesz sobie zaszaleć z ukraińskimi kurwami w Portugalii. Droga wolna.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Ale Malwa, przecież ja…

– Tak, chciałeś dobrze i nigdy mnie nie zdradziłeś.

Wiedziała, że tak nie jest. Bał się seksu z nią, ale nie był aseksualny. Musiał się rozładować, a to, co miał do zaoferowania, mogły znieść tylko kobiety, którym za to płacił. Uprawiał seks za pieniądze. Ona o tym wiedziała. Miała to jednak w głębokim poważaniu.

– To co ja zrobię z biletem?

– W dupę sobie wsadzisz – odpowiedziała i poszła na balkon zadzwonić do Alicji.

– Jedziemy w Beskid Niski. Na trzy tygodnie! – krzyknęła do słuchawki.

– Dżizas, Malwa, a co ty tak? Ani dzień dobry, ani nic?

– Chciałaś przecież gdzieś jechać. – W jej głosie słychać było poirytowanie.

Alicja zapewne się domyśliła, co się stało. Znały się dobrze.

– A wiesz co? Może masz rację? Jedźmy.

Malwa była jej wdzięczna za to, że nie pytała, o co chodzi i co się stało. Postanowiła jednak co nieco wyjaśnić. Czuła, że jest jej to winna.

– Nie chcę po raz kolejny jechać do Lizbony.

– Beskid Niski brzmi zachęcająco. Ludzi mało, górki ładne. – Malwa zaśmiała się szczerze.

– Myślisz, że Łucja pojedzie?

– Pewnie tak. Tylko, jak ją znam, to weźmie laptopa i przez pół wyjazdu będzie zdalnie pracować.

– No cóż… sprzedaż podpasek musi się kręcić. – Zaśmiały się obie, a potem zaczęły ustalać szczegóły.

Malwa była tak zaaferowana, że nie zauważyła padającego na Wilanowie śniegu. Stała na balkonie w skarpetach i bez kurtki. Był styczeń. Zimą musi być zimno.

 

* * *

 

Planowanie wyjazdu w Beskid Niski dawało dziewczynom frajdę. Szukały idealnego noclegu. Razem z Google Maps planowały trasę. Wytyczały szlaki. Góry nie były ich wielką miłością. Postanowiły jednak, że spróbują się w nich zakochać.

Malwina siedziała w redakcji. Planowanie planowaniem, a życie musiało toczyć się dalej. Nie mogła jednak skupić się na pracy. Uciekała myślami w Beskidy. Była w tych rejonach dawno temu, na harcerskim zimowisku. Miała do nich sentyment. Nie lubiła harcerstwa, ale lubiła wyjazdy. Zostało jej to do dziś. Niestety przy Piotrku pasja podróżowania się rozmyła. Beskidy miały być nie tylko odskocznią, ale także powrotem do korzeni.

Otworzyła e-mail od redaktorki. Została wezwana. Teresa twierdziła, że „tekst, który oddała reporterka, zawiera wiele błędów stylistycznych, interpunkcyjnych i merytorycznych”.

Malwa wstała z impetem i ruszyła z kopyta, klnąc pod nosem. Cofnęła się jednak, kiedy na biurku zawibrował telefon.

– HALO! SŁUCHAM!

– Malwa, co ty? To ja, Alicja. Nie denerwuj się.

– O, przepraszam. Nie spojrzałam. Jebnięta Teresa znowu ma zastrzeżenia do moich tekstów. O co jej chodzi?

– Uwzięła się. Za ładna jesteś i za młoda na pozycję, jaką masz w dziennikarskim światku. Gadałyśmy już o tym.

– Aha.

– Posłuchasz, co mam ci do powiedzenia?

– No, dajesz.

– Czytałaś?

– Sporo już dzisiaj przeczytałam. Codziennie robię prasówkę.

Alicja zdawała się nie słyszeć zniecierpliwionego tonu koleżanki.

– Lawina zeszła. Porwała dwójkę turystów. Facet nie żyje. Kobieta w ciężkim stanie w szpitalu. Ratownicy ich szukali, cała akcja była. Podobno byli doświadczeni. Co my najlepszego robimy? Zimą w góry?

– Ala, czy ty jesteś normalna? – Malwa nie dawała po sobie poznać, że koleżanka poprawiła jej humor. Dzięki tej rozmowie być może skorzysta redaktor Teresa. – Dziewczyno, to było w Tatrach Wysokich i po słowackiej stronie. Poza tym, jeśli będzie zagrożenie lawinowe, zostaniemy w tej naszej chatce. Będziemy żłopać grzane wino. Nie panikuj.

– Mówisz?

– Tak. I wiem, co mówię. – Malwina na chwilę urwała. Spojrzała przed siebie i zobaczyła idącą wprost na nią Teresę. – Muszę kończyć, bo tamta idzie. Zaraz oszaleję.

– Nie daj się!

– Ja nigdy się nie daję – powiedziała rozbawiona Malwa i dodała: – Dzięki za telefon. Poprawiłaś mi humor na cały dzień. Trzymaj się i już nie czytaj o lawinach – gadała, nic sobie nie robiąc z obecności redaktorki

Czerwona ze złości Teresa stała obok, syczała i stukała czerwonymi paznokciami o blat biurka zawalony papierami i starymi gazetami.

Malwa się nie przejmowała. Od dawna żadne z zachowań redaktorki nie robiło wrażenia na stałych pracownikach redakcji. Teresy, która chciała uchodzić za groźną, bali się jedynie stażyści, ale i tak tylko ci, którzy byli w redakcji krócej niż trzy miesiące. Jeśli staż trwał pół roku lub dłużej, nawet oni przestawali poważnie traktować marudną panią redaktor.

Malwina odłożyła słuchawkę. Spojrzała na Teresę z pogardą.

– Czego chcesz?

– Ty sobie tutaj rozmawiasz o zakupach i innych pierdołach, a twój tekst nie nadaje się do druku.

– Jesteś tego pewna? Czy znowu wymyślasz problemy? Raczej nie napisałam „który” przez „u” otwarte. – Miała nadzieję, że zjedna sobie Teresę tym słabej jakości żartem. Redaktorka była znana z tego, że bawiły ją suche dowcipy.

Tym razem się nie udało.

– Nie żartuj. W twoim tekście jest pełno błędów. Musiałam sprawdzać każde nazwisko oraz wszystkie nazwy miejscowości i prawie żadna nie była napisana poprawnie.

– Nie do końca ci wierzę – powiedziała Malwa. – Mam do napisania jeszcze dziesięć artykułów o sportach zimowych, trzy wywiady i jeden felieton. Chcę to wszystko skończyć przed urlopem. Dlatego spierdalaj stąd i zajmij się swoją robotą.

Teresa wyglądała na zszokowaną. Nie liczyła na przyjemną rozmowę, ale chyba nie spodziewała się takiego traktowania.

– Malwino, to cię nie zwalnia z tego, żeby poprawnie pisać. Jesteś dziennikarką.

– A ty? Od czego tutaj jesteś? Chcesz dostawać pieniądze za akceptowanie poprawnie napisanych tekstów? Twoje niedoczekanie.

– Nie ty mi płacisz. Nie zamierzam słuchać tych chamskich odzywek. Idę do Kostkiewicza!

Traf chciał, że Marian Kostkiewicz, szef działu, w którym pracowała Malwina, akurat przechodził obok. Chyba nawet od kilku minut przysłuchiwał się dyskusji. Redaktorka stała do niego tyłem.

– O czym, Tereso, chcesz ze mną rozmawiać?

Kobieta podskoczyła z wrażenia. Szybko się odwróciła.

– O Malwinie – powiedziała i zrobiła się czerwona.

Gdyby Marian nagle się nie pojawił, prawdopodobnie Teresa nigdy by nie dotarła do jego gabinetu.

– Słucham – odpowiedział ze stoickim spokojem Kostkiewicz. Miał kamienną twarz.

– Ona nie nadaje się na dziennikarkę. Nie potrafi pisać. I kłóci się, używając przy tym wulgarnych słów.

– Dyskusja z redaktorem na temat proponowanych przez niego poprawek nie jest chyba zabroniona?

– Ale ona mnie poniża! – Teresa nie wytrzymała. Sama chyba się zdziwiła, że podniosła głos na jednego z szefów działu, ponieważ szybko opuściła wzrok.

– Malwino, było tak czy nie? – Marian wciąż miał obojętny wyraz twarzy.

– Być może rzuciłam jedną czy drugą kurwą – powiedziała, a Teresa syknęła z satysfakcją. – Nigdy jednak nie śmiałabym poniżać tak zasłużonej dla naszego dziennika redaktorki. Teresa jednak nie ma problemu z tym, żeby poniżać mnie. Jak bowiem nazwać słowa o tym, że nie nadaję się na dziennikarkę? Jest mi szalenie przykro. – Tym razem to Malwa spojrzała na Teresę z satysfakcją.

Wyglądało na to, że zasłużona redaktorka próbowała nie udławić się językiem.

– Ależ Marian! Ona naprawdę napisała ten tekst, za przeproszeniem, na odwal się – wtrąciła po chwili milczenia.

– To nieprawda, do kurwy nędzy – nie wytrzymała Malwa.

Czekało na nią mnóstwo roboty, a ta dyskusja trwała dobre pół godziny. Nie miała czasu na słuchanie wynurzeń Teresy i udawanego zainteresowania Mariana.

– Widzisz, Marianie, co za słowa?

– Skończ już z tym, ty…

– Malwina, pohamuj się. Będziesz potem musiała przepraszać. Po co ci to? – Marian wszedł jej w słowo, zanim zdążyła nazwać Teresę suką, pizdą, ciotą albo gorzej. Była mu za to wdzięczna. Pokiwała głową na znak, że się zgadza, a on postanowił rozwiązać całą sprawę w swoim stylu. – Dziewczyny, nie mam czasu wnikać w te wasze dyskusje. Nie czuję się kompetentny rozstrzygać, kto ma rację. Obie świetnie wykonujecie swoją pracę. Dlatego poproszę e-mail w tej sprawie. Chcę poznać argumenty każdej ze stron. Ustosunkuję się, a jeśli trzeba będzie, wyciągnę konsekwencje.

Teresa wywróciła oczami. Malwa zaśmiała się cicho.

Marian Kostkiewicz był zapatrzonym w siebie pięćdziesięcioletnim dziennikarzem i szefem działu społecznego. Pracował od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w różnych redakcjach. Tajemnicą poliszynela było, że nie potrafił pisać. Znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i był konformistą. Dziennikarze niby gardzili jego postawą, ale jednocześnie był lubiany. Malwa nie miała na jego temat zdania. Wiedziała, dlaczego został szefem, ale wiedziała też, że taki szef to skarb. Był miły, lubił pogadać. Nie gonił do pracy. Sam nie lubił ciężko pracować. Najważniejsze, że pozostawiał swoim ludziom wolną rękę. Czasami dochodziło do sporów z innymi działami. Marian nie wnikał. Starał się załatwić sprawę polubownie. Jeśli to nie skutkowało, udawał, że nic się nie stało, i zamiatał sprawę pod dywan. Malwina wiedziała, że Marian nie przeczyta e-maila od Teresy. Uzna zapewne, że ta rozmowa zakończyła sprawę na zawsze. Uważał, że nawet gdyby Malwa oddała słabej jakości tekst, to redaktorzy są od poprawiania i przepisywania na nowo. W redakcji ciągle się mówiło, że Kostkiewicz ma dobrych redaktorów i jeszcze lepszych stażystów.

Marian poszedł do siebie. Teresa jednak nadal sterczała nad biurkiem Malwiny niczym kat, który chciałby wykonać wyrok, ale sumienie mu nie pozwala.

– Malwinko, poprawisz ten tekst czy nie?

– Teresko, podobno już wszystko sprawdziłaś i poprawiłaś.

– W zasadzie tak, ale zerknij, czy pasuje ci sposób w jaki OD NOWA WSZYSTKO NAPISAŁAM.

– Dobszszsz. Wyślij mi to i już nie marudź. Masz przecież jeszcze mnóstwo źle napisanych tekstów do poprawienia, prawda?

Teresa nie odpowiedziała na zaczepkę. Chrząknęła znacząco i wróciła do redaktorskiej nory. W jej życiu coś poszło bardzo nie tak. Skończyła polonistykę jako najlepsza studentka na roku. Jej praca magisterska dostała nagrodę od Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Otrzymała propozycję pozostania na uczelni. Wybrała jednak pracę w redakcji. Chciała zostać dziennikarką społecznie zaangażowaną, a może nawet dziennikarką śledczą. Ostatecznie czuła się ghostwriterem najbardziej cenionych dziennikarzy w Polsce.

Wymiana zdań z Teresą sprawiła, że Malwa straciła zapał do pisania. Wrzuciła laptopa luzem do workowatej przepastnej torby i poszła do domu. Zjeżdżając windą na parking podziemny, miała wyrzuty sumienia, ale ostatecznie zrobiła naprawdę dużo. Napisała trzy teksty i nagrała wywiady z dwoma osobami.

Myśli o pracy zeszły na drugi plan, kiedy wsiadła do samochodu. Miała jeszcze jedno wyzwanie przedwyjazdowe: musiała przygotować jedzenie dla Piotrka – chociaż na tydzień. Planowała zamrozić i rozpisać na kartce co, kiedy i z czym powinien zjeść. Dlatego po drodze wstąpiła do Lidla. Lubiła ten sklep. Zawsze kontrolnie sprawdzała ofertę na stronie internetowej. Lubiła tygodnie azjatyckie, hiszpańskie i włoskie. Niechętnym okiem patrzyła na amerykański – same chipsy i masło orzechowe z olejem palmowym w składzie. Dzisiaj nie spojrzała do gazetki na stronie internetowej i czuła się z tego powodu nieswojo. Między jednym telefonem a drugim zdążyła zrobić niepełną listę zakupów i wstępny plan na mrożonki dla Piotrka.

Szła z wózkiem między alejkami, prowadząc wewnętrzny dialog: „Ryż albo ziemniaki sam powinien dać radę ugotować. Zamrożę leczo, mięso mielone do spaghetti, a może nawet schabowe”.

Czuła się, jakby pracowała w logistyce. Z bolącą głową, która w tym momencie stała się książką kucharską z przepisami „jak u mamy”, wkładała do koszyka najpotrzebniejsze rzeczy. Warzywa, mięso, coś z nabiału, jajka, kilka opakowań papieru toaletowego, żeby Piotrek miał. Szczoteczka do zębów, bo już mu się zużyła.

Co jeszcze? Czy ja o czymś nie zapomniałam? WIEM! Zapomniałam o tym, że nie muszę, do kurwy nędzy, tego wszystkiego robić! Ta myśl zaatakowała ją znienacka. Była jednak tak uderzająca, że Malwa musiała o swoim olśnieniu poinformować cały sklep.

– CZY MNIE KOMPLETNIE POJEBAŁO? – Stała przy mrożonkach i szlochała. Powtarzała z wysoką częstotliwością: – POJEBAŁO MNIE, POJEBAŁO, POJEBAŁO.

Nikt na nią nie spojrzał. Każdy ze swoją listą zakupów, zajęty realizacją marzeń o idealnym posiłku. Nie miało to dla niej znaczenia. Nie chciała z nikim gadać. Chciała jedynie krzyczeć, że przejrzała na oczy. Uwolniła się.

Zanosząc się histerycznym śmiechem, wyszła na parking. Znalazła swoje BMW i pojechała do domu. Bez zakupów, z głową, która nie była już ani kotletem schabowym, ani nawet sojowym.

Wjechała na parking podziemny. Mieli dwa miejsca, bo przecież musieli mieć dwa samochody. Dokładnie pamiętała tę rozmowę.

– Nie będę jeździł babskim samochodem – powiedział Piotrek i to miało zakończyć dyskusję.

Malwa próbowała tłumaczyć, że ona nie potrzebuje samochodu, że ekologia, że może jeździć autobusem. Nie udało się. Dwa samochody – standard dla klasy średniej. Okazało się jednak, że Malwina nie wybrała babskiej marki ani nawet babskiego modelu. Piotrek udawał, że tego nie zauważył. Wśród znajomych zawsze pobłażliwie wyrażał się o kobietach za kierownicą i autach nadających się wyłącznie dla płci pięknej. Na szczęście dla niego nikt nigdy nie pytał o markę, którą wybrała Malwina. Miał jednak przygotowaną historyjkę na takie okazje. Planował tłumaczyć, że BMW wypuściło babski model w kolorze sukni ślubnej. Specjalnie dla jego żony.

Piotrek był w domu. Siedział przy stole z laptopem i papierami. Nie zdziwiła się. Kiedy miał BARDZO DUŻO ROBOTY, wracał wcześniej, żeby popracować. W firmie nie miał czasu, bo – jak twierdził – ciągle ktoś mu dupę zawracał.

– Cześć. Jesteś już? – zawołał.

– No jestem, jestem… Dużo miałam pracy na mieście. Postanowiłam, że nie wracam do redakcji. Przed urlopem i tak pracuję za trzy osoby.

– Dobrze ci, że możesz tak sobie wychodzić, kiedy chcesz.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Była szesnasta. Siedział przed nią koleś, który formalnie powinien być w biurze od dziesiątej do osiemnastej. Nie wiedziała, jak to skomentować. Wbrew sobie zaczęła się dalej tłumaczyć.

– No wiesz, niby mogę, ale jak trzeba, to siedzę w redakcji po dwanaście godzin. Dzisiaj oddałam wszystko, co było do oddania. Dlatego na poczet przyszłych nadgodzin wyszłam wcześniej. To nie jest żadne „mogę nie mogę”. Po prostu praca zadaniowa i tyle!

Ostatnie zdanie wykrzyczała mu prosto w twarz.

– Malwina, co ty? Nie mam do ciebie żalu ani pretensji. Stwierdziłem fakt.

– Stwierdziłeś fakt? Dobre sobie. Nie szanujesz mojej pracy. Nie szanujesz mnie i, kurwa, niczego, co jest ze mną związane. Tylko ty masz porządną pracę i wiesz, co znaczy pracować po godzinach!

– Kochanie, przestań. Przepraszam. Nie chciałem. Co dzisiaj na obiad?

Gdyby wzrok mógł zabijać, Piotrek już by nie żył po swoim ostatnim pytaniu.

– Będzie to, co sobie ugotujesz – rzuciła.

Nie miała jednak zamiaru wychodzić. Musiała skończyć, co zaczęła. Planowała powiedzieć mu o swoim oczyszczeniu i zmianach, które od dzisiaj wprowadzała.

– Czekałem na ciebie, bo nie wiedziałem, czy coś mamy.

Widać było, że nie chce dać się sprowokować.

– Wiesz, jak napisać pozew, ale nie potrafisz zajrzeć do lodówki? Chodź. Podejdź. Pokażę ci, jak to się robi.

Zaczęła ze złością zamykać i otwierać lodówkę, którą sama wybrała. Nachodziła się za nią. Chciała wybrać najlepszą. Piotrek nie miał głowy do sprzętów AGD.

– Malwa! O co ci chodzi? – podniósł głos.

Dla Malwiny był to znak, że zmierza w dobrym kierunku. Nigdy nie traktował jej wybuchów złości poważnie. Uważał, że taki jej urok. Pokrzyczy, a potem zrobi, co trzeba. Tym razem było inaczej i on to zauważył.

– A co? – zapytała niewinnie.

– Przychodzisz do domu i od progu się rzucasz. – Słychać było, że zdenerwowanie w nim narasta. – Od początku naszego małżeństwa to ty dbasz o obiady, zakupy, dietę. Dzwonisz po panią do sprzątania i załatwiasz sprawy związane z domem. Nigdy nie mówiłaś, że ci to nie pasuje.

Malwina otworzyła usta. Już miała coś powiedzieć, ale zaczęła myśleć.

On ma rację! Ja, idiotka, słuchałam wszystkich kochanych ciotek, matki, koleżanek i rzeczywiście uznałam, że dom należy do mnie. Czego ja teraz od niego chcę? No, czego? Ale, ale… ZARAZ! Dlaczego nigdy nie zaproponował pomocy?

Ostatnią część swoich przemyśleń wypowiedziała na głos.

– Tak ci było wygodnie, prawda? Nigdy nie zaproponowałeś, że zrobisz na śniadanie chociażby jebaną jajecznicę czy kawę. Nigdy, nieproszony, nie wyniosłeś śmieci i nie poszedłeś nawet po bułki na śniadanie. NIGDY!

– No, nie… – powiedział i już miała nadzieję, że wygrała, że przyzna jej rację i wszystko się zmieni, ale mówił dalej: – Ty pijesz kawę z tymi mlekami sojowymi, migdałowymi, kokosowymi, ja nigdy nie wiem, na które akurat będziesz miała ochotę. Przepraszam. Zdradziłem cię.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Aha – mruknęła zdezorientowana.

Domyślił się, że Malwina nie ma pojęcia, czy chodzi o mleczną zdradę (zrobił jej kiedyś kawę, powiedział, że na sojowym, a dodał krowie), czy może zdradził ją jako żonę. Pospieszył z wyjaśnieniami.

– Z koleżanką z pracy.

Spojrzała na niego z nienawiścią, ale nie miała do niego pretensji. Raczej współczuła tej kobiecie. Albo kilku kobietom, bo rogi przyprawiał jej chyba regularnie. Było jej to obojętne. Czuła jedynie żal do siebie, że nie ona przejęła inicjatywę. Jeśli ta farsa się teraz skończy, to tylko dzięki niemu.

Postanowiła dać upust frustracji.

– Wypierdalaj z tego domu! Jebany żołnierzu korporacji! Nawet kochanki nie potrafisz znaleźć w innym miejscu.

Piotrek nie odpowiedział. Był przygotowany. Grzecznie wyjął z szafy walizkę. Zabrał kilka swoich rzeczy, zapakował laptopa i wyszedł.

Malwa – oczyszczona, uwolniona i zraniona – usiadła na kanapie. Nie miała ochoty płakać. Łzy nie były adekwatne do sytuacji. Bardziej pasowałoby wznieść toast za polskie frajerki. Ale na to przyjdzie czas. Teraz postanowiła wypocić toksyny. Założyła sportowy strój i drogie buty biegowe – prezent od Piotrka, i zamknęła za sobą drzwi.

Biegła przez luksusowe osiedla wypełnione ludźmi pracującymi na raty kredytowe. Nie myślała, nie analizowała. Do momentu, aż słowa same wyrwały jej się z ust.

– Kurwa. Dlaczego ja się nie zorientowałam? Mogłam zrobić ruch wyprzedzający. Byłabym górą. A tak jestem dołem. Totalnym dnem. Kurwa!

Mężczyzna biegnący przed nią odwrócił się i popatrzył z niesmakiem. Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, żeby się głupio nie gapił i założył słuchawki zamiast podsłuchiwać. Rzuciła jedynie „przepraszam” i go wyprzedziła.

Przełączyła się na bezgłośną dyskusję. Wróciła do swojego wnętrza. Zastanawiała się nad tym, kiedy to się stało i jak. Dlaczego facet, który miał być miłością jej życia, okazał się zwykłym chujem. Zadawała sobie pytania o sens życia i sens bycia niezależną kobietą. Wegetarianką. Czy rzeczywiście nią była? Pół życia usługiwała mężczyźnie, robiąc kotlety schabowe. Żona Polka Frajerka. Miała wrażenie, że te trzy słowa dużo lepiej do niej pasują.

Biegła coraz szybciej i szybciej. Zaczęło padać. Była mokra od potu i łez. Miała nadzieję, że wielkomiejska ulewa zmyje z niej gorzki smak pogardy do samej siebie. Nie wiedziała jak i kiedy, ale dobiegła do Wisły. Usiadła na częściowo zanurzonym kamieniu. Nie zważała na to, że drogie buty są pełne wody. Kupione na internetowej wyprzedaży legginsy będzie trzeba wyżymać. Uznała, że tutaj nikt nie ma prawa jej usłyszeć. Dlatego wybuchła z pełną mocą, nie licząc decybeli.

– KURWA!!! Co ja sobie myślałam?!

– Na pewno nie pomyślała pani, że w takim miejscu o tej porze roku łatwo się przeziębić.

Wzdrygnęła się. Czyżby to ten facet, który biegł przed nią na Wilanowie? Śledził ją! Spanikowana odwróciła głowę.

Nie, to nie był tamten człowiek. Jednak to, co zobaczyła, też jej się nie spodobało. Stał przed nią ulizany pracownik korporacji. Markowe buty biegowe, ubranko zgodne z najnowszymi trendami. Nie wiadomo, czy wyszedł pobiegać, czy oznaczyć się na fejsie. Albo potrzebował nowego selfie na Instagrama.

– Dżizas! W tym mieście nawet minuty samotności nie da się osiągnąć. Spierdalaj, typie – powiedziała. Spojrzała mu prosto w oczy, a potem dodała: – Mam dość was, waszych drogich samochodów, ważnych zawodów i największych na świecie penisów. Każdy ma największego, a jak potem przychodzi co do czego, to nawet kobiety porządnie wyruchać nie potraficie.

– Jeśli pani chce, to mogę pokazać, że co do mnie, to się pani myli. Mam dużego i mogę sprawić, że w łóżku zapomni pani o całym świecie – poinformował uprzejmie.

Nie przestraszyła się. Nie wyglądał na gwałciciela. Bawił się z nią, a może sam ze sobą. Sytuacja była komiczna, a on zdawał się świetnie w niej odnajdować.

– Daj mi posiedzieć na tym jebanym kamieniu, okej?

– Okej. Jebany kamień i jebana rzeka są do pani wyłącznej dyspozycji. Pa!

Pomachał jej na pożegnanie i pobiegł dalej.

Poczuła się lekko zawiedziona. Chyba miała nadzieję na ciąg dalszy. Mężczyzna z rozbudowaną klatą i poczuciem humoru to skarb. Puknęła się w czoło. W jej życiu nigdy więcej nie pojawi się facet. Dopiero co oczyściła głowę z kotletów schabowych. Nie zamierzała wlewać tam teraz rosołu.

– Do chuja z facetami! – krzyknęła w stronę rzeki, a potem cisnęła do wody kamień.

Była zła na los. Zawsze trafiała na przedstawicieli płci brzydkiej, przy których wchodziła w rolę frajerki. Zaczęło się od ojca. Kochała go. Przeczytała wiele powieści, gdzie ojciec z córką nawiązywali piękne relacje. Obejrzała kilkaset filmów, w których wspólnie podróżowali, uśmiechali się do siebie i czerpali z życia garściami. Zaklinała rzeczywistość. Potem próbowała szukać winy w sobie. Na koniec trafiła na kozetkę. Psychoterapeutka powtarzała, że dzieci nie są niczemu winne. Wierzyła, ale nie umiała z tym żyć. Ojciec. Pierwsza nieodwzajemniona miłość. Kolejne nie robiły już na niej wrażenia. Były wykładowca, trener z siłowni, kolega ze studiów. Większość skonsumowana. Bez rewelacji.

W końcu poznała Piotrka i uwierzyła w piękne słowa, piękne gesty.

– Będziemy podróżować. Chodzić boso po trawie…

Spijała mu słowa z ust. Marzyła o kimś takim. Seks? Nigdy nie był dla niej najważniejszy. Dlatego po pierwszym wspólnym razie, który był słaby, uznała, że wszystko da się dopracować. O co jej chodziło?

O matkę przecież. Na złość Grażynie postanowiła odmrozić sobie uszy. Udało się. Nie chciała nawet myśleć o tym, czego będzie musiała słuchać.

– On mi się od początku nie podobał. Wiedziałam, że jest nieszczery. Kłamliwa kanalia. Mówiłam ci.

Postanowiła, że dopóki się da, nie będzie informowała o niczym matki.

Zrezygnowana, wracała truchtem. Przytłaczała ją myśl, że jutro miałaby pójść do pracy i żyć tak jak dawniej. Czuła się odmieniona. Musiała o tym powiedzieć światu.

A może już jutro pojadę w Beskidy? Kasę mam. Praca i tak mnie już męczy. Zostanę tak długo, na ile mi kasy wystarczy. Co mnie tu trzyma?

Te myśli wprawiły ją w dobry nastrój. Przyspieszyła, chciała jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Kupili je na kredyt, z którym nie wiadomo co teraz zrobią. Piotrek lubił uchodzić za honorowego, więc pewnie sam będzie chciał go spłacić i wspaniałomyślnie pozwoli Malwinie dalej tam mieszkać.

W głowie słyszała już złote rady Alicji. „Fajny ten Piotrek. Co z tego, że zdradził? Zdarza się. Wybacz mu albo udawaj, że nic się nie stało”. A Łucja? „Przerzuć się na kobiety”. Ten ostatni pomysł byłby całkiem niezły, gdyby nie fakt, że jej homoseksualna koleżanka jeszcze częściej doświadczała zdrady.

Weszła do windy, wcisnęła czwórkę, a potem głośno westchnęła. Wypuściła z ust powietrze i jeden dosadny dźwięk.

– Chujowo – powiedziała i poczuła na sobie czyjś karcący wzrok. Odwróciła się: za nią stała matka z dzieckiem. – Niech się uczy – skwitowała Malwina.

Sąsiadka nie odpowiedziała. Kiedy wysiadały na trzecim piętrze, dziewczynka uśmiechnęła się do Malwiny.

Matka pociągnęła ją za rękę.

– Do widzenia! – warknęła.

Cała ta sytuacja pozostawiła w Malwinie niesmak. Być może dlatego, że dzisiejsze matki działały jej na nerwy. Wszystko im przeszkadzało. Przekleństwa, sierść psa, kocyk z bawełny nieorganicznej, nieekologiczne banany, błoto w windzie, plac zabaw od północnej strony.

Dopiero w domu się zorientowała, że przez cały ten czas nie miała przy sobie telefonu. Aż podskoczyła ze zdziwienia, że o nim zapomniała. Podbiegła do stolika kawowego, na którym leżał.

Jeden SMS.

Przepraszam. Jak trochę ochłoniesz, możemy się spotkać i pogadać. Może uda się to jeszcze naprawić? Popełniłem błąd. Żałuję. Możesz mieszkać w naszym mieszkaniu. Będę spłacał kredyt.

– Skąd ja to, kurwa, wiedziałam? – krzyknęła do telefonu, jakby Piotrek mógł ją usłyszeć, i dodała spokojniej sama do siebie: – Nie, mój kochany, nie możemy tego naprawić. Koniec ze schabowym zamiast mózgu i czytaniem książek kucharskich zamiast traktatów filozoficznych. I wreszcie koniec marynowania tofu zamiast uprawiania seksu.

Skończyła ten krótki monolog i gorzko zapłakała.

Nie miała siły pić. Nie chciała dzwonić do dziewczyn. Marzyła tylko o tym, żeby usiąść i gapić się w ścianę. W głowie miała jedno słowo: zmęczenie, potworne zmęczenie. Padła na starannie zaprojektowane, wykonane na zamówienie małżeńskie łoże i zasnęła kamiennym snem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej