Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dojrzewanie. Muzyczne fascynacje. Narkotyki. Humor. Alkohol. Nostalgia.
Uczniowie Cobaina to pełna dzikich przygód i humoru historia grupy nastolatków uwielbiających Johna Lennona i Kurta Cobaina. Razem przeżywają imprezy, zakładają zespoły rockowe i próbują osiągnąć sukces.
To również – a może przede wszystkim – poszukiwanie źródeł wyalienowania i bezradności w dzisiejszym świecie. Co czeka bohaterów, gdy karuzela młodości nieubłaganie się zatrzyma?
Trainspotting z Czech!
Radio Wave
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 196
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Annie Pechovej
No thought was put into this I always knew it would come to this
Nirvana – You Know You’re Right
Goni mnie upiór. Nie wiem, jak się tu dostał. Po prostu nagle się pojawił. Na naszym osiedlu. Na czwartym piętrze naszego bloku. Kluczy na pewno nie ma, a okna są zamknięte. Zatem musiał przejść przez ścianę. Albo wyjść z rur w toalecie.
Gwałtownie otwieram drzwi do pokoju i z krzykiem pędzę pod łóżko. Przyciskam się do ściany. Słyszę kroki upiora i jego chrapot. Jego nogi zbliżają się po dywanie.
Ma żółte skarpetki. Patrzę na nie i ani drgnę. Potem nogi upiora zginają się w kolanach, a ja widzę jego straszną twarz. Upiór wyciąga rękę. Chwyta mnie pazurem za kostkę i wyszarpuje spod łóżka. Krzyczę pomocy! i próbuję odkopnąć go wolną nogą. Ale potwór jest silniejszy. Śmieje się ze mnie. Kiedy pochyla się nad moją tętnicą, udaje mi się uwolnić rękę i chwycić go za twarz. Ciągnę za nią i wreszcie pęka. Upiór znika. Zamiast niego pojawia się moja siostra i łaskocze mnie po żebrach.
Śmiech tak mnie zmęczył, że nie mam siły się bronić.
Mama pracuje w biurze. Często chodzę do niej po szkole. Bawię się tu kalkulatorem i czasami wciskam różne litery na maszynie do pisania. Mają tu automat do kawy, gorącej czekolady, herbaty i zupek. Najbardziej lubię rosół z kurczaka. Ale kupuję czekoladę.
Za biurowcem jest wielkie podwórze, a na nim stoją wraki aut, kombajnów i różnych innych maszyn. Chodzimy tu na wyprawy badawcze.
Syn szefa ma quada, który podoba się mojemu bratu. Kiedyś brat spytał syna szefa, czy by mu go nie pożyczył. Syn pokręcił głową. Nie pożyczy, bo quad był bardzo drogi. Ale może się z nim przejechać. Ten pomysł się mojemu bratu spodobał. Kiedy usiadł na siedzeniu, miał bardzo ważną i poważną minę. Potem przez cały dzień mówił o quadzie. Chciałby mieć taki sam. Tylko nie pomarańczowy, ale czarny.
Do szkoły chodzić nie lubię, bo nie mogę tu oglądać telewizji. Muszę robić to, co każe nauczycielka.
Do pierwszej klasy chodziła z nami dziewczyna, która zawsze w środku lekcji wchodziła pod ławkę i jadła modelinę.
Do drugiej klasy już z nami nie chodzi. Jest w szkole specjalnej.
Tam chodzą dzieci, które nie potrafią mówić i są brudne. Wszystkie są biedne i muszą jeść modelinę.
Do szkoły specjalnej chodzi też jeden starszy chłopak. Głowę ma okrągłą jak piłka i jest całkiem łysy. Na całej twarzy ma piegi. Zawsze, kiedy go widzę, odgryza sobie właśnie kawałek kostki masła.
Mam dużo książek taty. Najbardziej lubię Winnetou i Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. Podoba mi się myśl, że ktoś przez cały dzień siedzi przy biurku i pisze książkę.
Kiedyś byłem u babci, a w telewizji leciał film o Jezusie.
Rozgorączkowany tłum przybił go do krzyża, a on na nim umarł. Potem rozpętała się gwałtowna burza, a ci wszyscy ludzie strasznie zbledli. Wskazywali rękami na czarne niebo i uciekali do domu, żeby nie zmoknąć. Usiadłem przy stole i na podstawie tej sceny napisałem książkę. Potem obróciłem kartkę i narysowałem Predatora. To jest taki potwór z filmu, w którym gra Arnold Schwarzenegger. Kiedy obok przechodziła babcia, spojrzała mi przez ramię i powiedziała: o, jak ładnie. Myślała, że maluję siebie, jak zbieram grzyby.
– Ale to nie są grzyby, babciu – powiedziałem.
– Nie? – zdziwiła się. – A co?
– Głowy.
Potem znów poszedłem oglądać telewizję. Babcia ma satelitę. Na satelicie puszczają mnóstwo kreskówek. Są w nich umięśnieni bohaterowie o nadludzkiej mocy. Takie bajki mi się podobają. Podoba mi się też to, że babcia robi najlepsze naleśniki. Lubię je z cukrem. Marmolady nie cierpię. Babcia posypuje mi je cukrem i przynosi pod nos. Jem naleśniki i wyobrażam sobie, że będę mieć po nich nadludzką moc.
Dobrze, że babcia ma satelitę.
Mamy w mieście kino. Brat był w nim na Gappie. Kiedy później zasypialiśmy w łóżkach, opowiadał mi podekscytowany, o czym to było.
Podobno jacyś ludzie przypłynęli na wyspę, gdzie odkryli plemię tubylców, których bogiem była Gappa. Według brata Gappa wygląda jak papuga skrzyżowana z dinozaurem. Ci ludzie odnaleźli na wyspie jaja, z których miały się wykluć małe gappy. Ale ludzie zabrali te jaja do Japonii. Kiedy Gappa się zorientowała, wpadła w straszną złość. Wyruszyła na poszukiwanie swoich młodych. Przy okazji zniszczyła pół Japonii.
– To musiał być olbrzymi potwór – mówię do brata.
– Jasne! – kiwa głową. – Wielki jak nasz blok. A może nawet jak dwa nasze bloki jeden na drugim!
Ostatnio brat zabrał mnie na Obcego. Przed kinem była długa kolejka. Bileterka nie chciała mnie wpuścić, bo jestem za młody. Ale brat od razu powiedział, że nie szkodzi, bo jestem tam z nim. Na to ta pani odparła, że brat też na pewno nie ma jeszcze piętnastu lat. Jeden duży chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałem, usłyszał to, obrócił się i powiedział, że nie szkodzi, bo jesteśmy tam z nim i że nas przypilnuje.
Film rozgrywał się w kosmosie. Do statku kosmicznego dostaje się potwór, który chce wszystkich zabić. Głównej bohaterce śni się, że jest w ciąży, ale zamiast dziecka z brzucha wychodzi jej ten potwór. Na końcu filmu główna bohaterka spotyka się z potworem. Wchodzi do takiego robota i bije potwora po głowie. Potem wciska jakiś przycisk i potwór zostaje wessany przez kosmos. Potwór strasznie krzyczy. Szkoda mi go.
Nie lubię, kiedy w filmach umierają zwierzęta. Albo kiedy ludzie je męczą. Jak na przykład orkę Willy’ego albo psa Beethovena.
Na osiedlu koleguję się z Sylwią. Poznaliśmy się na huśtawkach. Huśtaliśmy się i rozmawialiśmy. Powiedziałem jej, że w telewizji najbardziej lubię oglądać wiadomości, chociaż to nie była prawda. Sylwia najbardziej lubi huśtać się na huśtawce. Czasem chodzę do niej do domu. Jej mama przynosi nam herbatniki w miseczce. Siedzimy w pokoju Sylwii. Pokazuje mi swoje lalki. Jedna ma na imię Adrianna, a druga Cindy. Ma też lalkę-chłopca. To Ken. Ken mieszka razem z Adrianną i Cindy. Kiedy Adrianna i Cindy opalają się na słońcu, Ken musi zmywać naczynia lub przynosić dziewczynom sok z lodem. Spytałem Sylwii, czy wyjdzie za mnie za mąż, kiedy dorośniemy. Powiedziała, że jeśli nie wyjdzie za kogoś innego, to wyjdzie za mnie. Potem się pocałowaliśmy. Niezbyt mi się to podobało. Było takie mokre. Musiałem potem wytrzeć się rękawem.
Oglądam telewizję. Na kolanach leży mi Mikesz. Daję mu polizać serek homogenizowany. Mikesz to czarny kotek.
Kiedyś mama wracała wieczorem od babci i usłyszała miauczenie. Dochodziło z zaspy śniegu. Mama poszła to sprawdzić i znalazła Mikesza. Leżał tam i był całkiem przemarznięty. Mama schowała go pod kurtkę i zabrała ze sobą. Tego wieczora byłem na treningu karate. Kiedy potem wróciliśmy z tatą do domu, zastaliśmy mamę w łazience. W ręce trzymała włączoną suszarkę. Nie widziałem, co robi. Była obrócona do mnie plecami. Podszedłem do niej i dotknąłem jej ręki. Mama spojrzała na mnie. Uśmiechała się. Ogrzewała ciepłym powietrzem Mikesza. Bardzo mu się to podobało. Przeciągał się i mruczał.
– Popatrz – powiedziała mama i pocałowała mnie – taki jak chciałeś, prawda?
Miała rację. Zawsze chciałem mieć kotka. Spytałem, czy mogę go chwilę posuszyć. Patrzył na mnie i było jasne, że mnie kocha.
– Patrz, tato, kotek.
– No… bardzo ładny – powiedział tata i wyszedł.
To trochę mnie wystraszyło. Spytałem mamę, czy na pewno będę mógł zatrzymać Mikesza. Mama znowu mnie pocałowała i powiedziała, że kotek jest teraz nasz, a my jesteśmy jego.
Karmię Mikesza serkiem homogenizowanym. Nagle zaczyna mruczeć. Podnosi się i zeskakuje na podłogę. Posikał mi dres. Akurat przechodzi mama. Pokazuję jej, co mi się przytrafiło. Wydaje mi się to zabawne i chcę to pokazać również tacie. Ale mama zatrzymuje mnie i przykłada sobie palec do ust. Takich rzeczy tatom się nie mówi.
Ja, brat i jego kolega Franek chowamy się w jednym rozpadającym się domu. Pytam ich, co będziemy robić. Franek mówi, że przychodzą tu wywoływać duchy.
– Duchy, naprawdę? – pytam. – A jak?
Podobno to nic trudnego. Franek i mój brat będą wywoływać duchy, a ja będę pilnować, czy nikt nie idzie. Wolałbym wywoływać razem z nimi, ale brat wyjaśnia mi, że stanie na czatach to odpowiedzialne zadanie. Bez tego nie da się wywoływać. No dobra. Pilnuję przy rozpadającym się murku, a jednocześnie kątem oka obserwuję tych dwóch. Ale ja to znam! Tata też wywołuje duchy. Nawet kilka razy dziennie. Mówię, że też chcę spróbować. Wprawdzie brat nie jest przekonany i widać po nim, że nie chce mnie tego uczyć, ale Franek w końcu go przekonuje. Zamieniamy się z bratem miejscami. Franek podaje mi papierosa.
– Musisz to wciągnąć – mówi – ale nie tak całkiem głęboko, bo będziesz kaszleć.
Brat stoi przy murku i obserwuje mnie. Denerwuję się. Nie chcę kaszleć. Brat też nie kaszlał, a ja nie chcę przynieść mu wstydu. Wsuwam papierosa do ust i powoli się zaciągam. Potem całkiem spokojnie wypuszczam dym.
– A teraz wracaj na czaty! – rozkazuje brat i wyrywa mi papierosa. Słucham go. Jestem z siebie zadowolony.
Wywołałem swojego pierwszego ducha i nawet się nie rozkaszlałem.
Lubimy z Radkiem filmy akcji. On uwielbia Van Damma, a ja Bruce’a Lee. Podoba mi się, jaki jest zwinny i silny, chociaż jest naszego wzrostu. Zawsze, kiedy w coś kopie, krzyczy przy tym jak wściekły kot.
Chodzę na karate, żeby być jak Bruce Lee. Przy kopaniu potrafię unieść nogę nad głowę. Kopię wszystko. Przede wszystkim krzesło i brata. Karate mogę używać tylko w obronie własnej. Kiedy ktoś mnie zaatakuje, mogę kopnąć go w głowę. W innym razie – nie. Po każdym treningu medytujemy. Kiedy medytowaliśmy po raz pierwszy, wielu z nas nie wiedziało, jak to się robi. Mistrz powiedział nam, żebyśmy zamknęli oczy i wyobrazili sobie spadający liść. Musimy się jak najbardziej skupić. Potem mieliśmy sobie wyobrazić, że spadają też inne liście, ale my musimy wciąż obserwować ten swój. Przy medytacji dużo dzieci się śmiało. Mistrz zawsze je upominał, ale i tak było słychać chichranie. Niektórzy uczniowie nawet wcale nie medytowali. Zamiast tego patrzyli na pozostałych, którzy mieli zamknięte oczy.
Bawię się z Radkiem w piaskownicy. Pamiętam jedną panią, która przechodząc obok powiedziała nam, żebyśmy nie brali piasku do buzi, bo sikają na niego psy. Szepnąłem Radkowi, że już o tym słyszałem. I że słyszałem też o ludziach, którzy zakopują w piaskownicach strzykawki.
Budujemy z piasku zamki i twierdze. Dziewczyny robią babki, a potem dają nam spróbować. Radek znajduje duży kamień i postanawia rozkruszyć go o murek otaczający piaskownicę. Podnosi kamień i ciska nim o murek. Kiedy robi to po raz piąty, zauważa, że jeden chłopak trzyma na murku rękę, i miażdży mu kamieniem palec. Chłopak zaczyna strasznie krzyczeć i leci w stronę bloku. Radek płacze i mówi, że nie chciał. Siedzi na ławce i nikt z nim nie rozmawia. Rozmawia się tylko o nim. Podchodzę do Radka i siadam obok.
– Tato mi wleje – popłakuje Radek.
Obejmuję go ramieniem.
– Nie chcę, żeby mnie bił.
Żal mi go. Chcę, żeby przestał płakać. Wymyślam historię o niebieskim wojowniku i od razu zaczynam mu ją opowiadać.
Tato Sylwii ogląda telewizję. Leci film o dzieciach, które urodziły się upośledzone. Na przykład z wielką gulą na policzku. Albo nie mają wszystkich palców. Rąk. Nóg. Podobno winny jest temu wybuch w fabryce zwanej Czarnobyl. W Czarnobylu były niebezpieczne trucizny. Kiedy to wybuchło, trucizny wyleciały w powietrze i rozniosły się po całym świecie.
Wyglądały jak olbrzymi grzyb. Jeśli kobiety spodziewające się dzieci nawdychały się trucizn, rodziły się im upośledzone dzieci.
– Oboje urodziliście się w tym roku, kiedy wybuchł Czarnobyl – mówi nam tata Sylwii.
– Co oglądacie? – pyta mama Sylwii. W ręce trzyma miskę z herbatnikami.
– Czarnobyl – odpowiada tata Sylwii.
– To mi się w ogóle nie podoba – kręci głową mama Sylwii. – Idźcie do pokoju się pobawić. To nie jest film dla was.
W pokoju bawimy się z Sylwią w upośledzone dzieci. Udajemy, że nie mamy rąk i nóg. Kuśtykamy po dywanie na kolanach i krzyczymy: pomocy, pomocy… Albo wkładamy ręce do bluzy tak, że rękaw zwisa pusty, i mówimy: nie mam ręki, nie mam ręki… Albo nabieramy w usta powietrza, wytrzeszczamy oczy i udajemy, że bardzo nas coś boli. Jesteśmy dziećmi Czarnobyla.
Wieczorem nie mogę zasnąć. Idę do mamy i pytam, dlaczego nie jestem upośledzony.
– A dlaczego miałbyś być upośledzony?
– Bo urodziłem się wtedy, kiedy wybuchł Czarnobyl – mówię i opowiadam o wszystkim, czego się dowiedziałem. Ale mama wyjaśnia mi, że kiedy grzybowa chmura przelatywała nad nami, byłem już w pełni rozwinięty i nic mi nie groziło. Ćwiczę w domu przed lustrem karate. Stoję w pozycji bojowej i wykonuję uderzenia, których nauczyłem się na treningu. Każde uderzenie liczę tak, jak to robi mój mistrz.
Liczę po japońsku.
Uderzenie – ici.
Uderzenie – ni.
Uderzenie – san.
Uderzenie – si.
Uderzenie – go.
Uderzenie – roku.
Uderzenie – sici.
Uderzenie – haci.
Uderzenie – kju.
Uderzenie – dziu.
Potem skacze na mnie z szafy pierwszy ninja. W ręce trzyma miecz. Chce mnie nim dźgnąć, ale ja robię unik, wytrącam mu miecz i kopię ninję w głowę. Drugiemu ninji łamię kark. Krzyczę przy tym jak wściekły kot. Król wszystkich ninji mierzy trzy metry i jest w połowie robotem. Walka trwa długo. Jest naprawdę silny. Broczę krwią, mam złamaną rękę i nogę. Ale jestem bojownikiem, którego zwą Stalowa Pięść. Kiedy król ninjów zbliża się do mnie, uderzam go swoją zdrową ręką tak mocno, że rozwalam mu głowę w drobny mak.
– Obiad – woła mama z kuchni.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Kultowy amerykański humorysta C.D. Payne nareszcie po polsku!
Pamiętacie, jak to jest: mieć czternaście lat i być zagubionym, wrażliwym, lekkomyślnym, romantycznym i niezwykle napalonym nastolatkiem? Przypomni Wam to Nick Twisp – młody buntownik, którego zna cała Ameryka!
Miłość, bunt, inicjacje seksualne, młodzieńcze przyjaźnie, problemy w szkole, problemy w domu – i szalone wakacje. A to wszystko doprawione czarnym humorem i przezabawnymi dialogami.
stara-szkola.com
Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę. Obok historii opowiedzianej w taki sposób nie można przejść obojętnie. Mamy do czynienia z jedną z najzabawniejszych książek XXI wieku!
Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?
Ta powieść chwyta za gardło i trzyma do ostatniej strony!
Zmęczony metropolią Wiktor wyjeżdża z Pragi, by zostać kasztelanem morawskiego zamku. Pragnie odnaleźć wewnętrzną równowagę i zażegnać kryzys małżeński. Jednak wizja spokojnego życia wśród zabytkowych mebli i dzieł sztuki szybko odchodzi w zapomnienie. Na zamku czeka demony przeszłości.
MISTYCZNY PORNO-GASTRO THRILLER Z XIX-WIECZNEJ PRAGI
Nadchodzi nowy rok. Kiedy praski Orloj wybija północ, odkryta zostaje bestialska zbrodnia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi ekscentryczny komisarz Durman. Czy jego nietypowe metody doprowadzą do ujęcia sprawcy? Jak powstrzymać mordercę, który zawsze o krok wyprzedza policję? I czym jest tajemnicze Ordo Novi Ordinis?
Pewien praski bankier z braku innego pomysłu kupuje synowi na Boże Narodzenie świnkę morską. Jak dalece to niewinne wydarzenie zmieni życie rodziny? Jakie sekrety skrywa bank narodowy? I czy przed kryzysem finansowym można schować się w beczce?
W żadnym innym utworze literatura czeska nie zbliżyła się do twórczości Franza Kafki tak bardzo, jak w Świnkach morskich. (Milan Exner)
Powracający w rodzinne morawskie góry praski dziennikarz dokonuje bilansu swojego życia.
Siekiera jest dowodem na to, że sytuacja człowieka w społeczeństwie i w rodzinie nie zmieniła się w przeciągu ostatniego półwiecza tak bardzo, jak zwykliśmy sądzić. Ta powieść wciąż jest niezwykle aktualna.
Zabawna powieść o kobietach i mężczyznach. Tę książkę kupił co setny Czech!
Ekożona stawia wiele aktualnych pytań: Czego oczekujemy od swoich partnerów? Jakie jest znaczenie porodu naturalnego? Co tak naprawdę oznacza życie w zgodzie z naturą i z samym sobą? Czy naturalny jest na przykład ogród? Albo małżeństwo?
Lucynka, Macoszka i ja to opowieść o sile przeszłości, o miłości do dziecka i tęsknocie za samym sobą. Ta książka – choć w dużej mierze oparta na prawdziwych wydarzeniach – zabiera czytelników do innego świata. Znacznie piękniejszego.
Czytelnik ma tu do czynienia z prozą niemal doskonałą. (Pavel Janoušek, „Tvar”)
Chcesz wygrać z Barceloną, a potem zostać mistrzem świata w piłce nożnej? Musisz być biednym rolnikiem i mieć jedenastu synów. Załóż drużynę piłkarską, a potem będzie już z górki. Rozgrywki ligowe, mistrzostwo kraju...
Książka mądra, z uśmiechem. Podróże, relacje z meczów, niekłamane emocje.
Świetna dla dzieci. Wciągająca dla dorosłych.
Tytuł oryginału: Cobainovi žáci 2017
Copyright © Miroslav Pech
Copyright © for Polish edition by Stara Szkoła Sp. z o.o., 2017
All rights reserved
Książka została wydana dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Kultury Republiki Czeskiej.
Korekta: Ewa Żak, Dagmara Ślęk-Paw
Projekt okładki: Daniel Kyncl
Wydawca:
Stara Szkoła Sp. z o.o.
Rudno 16, 56-100 Wołów
www.stara-szkola.com
ISBN 978-83-948856-1-8
Plik opracował i przygotował Woblink
www.woblink.com