Upał - Victor Jestin - ebook + książka

Upał ebook

Jestin Victor

3,4

Opis

Niepokojąca, zwięzła i mocna powieść, w której mieszają się skrajne emocje, smutek i wyobcowanie nastolatka, śmierć i miłość, pożądanie i przerażające poczucie winy.

Ostatni dzień upalnych wakacji na kempingu w Landach. Rodzinne wakacje w tym miejscu nie są szczytem marzeńdla siedemnastoletniego Leonarda. Nieśmiały i wycofany chłopak źle się czuje w tej fabryce rozrywki, gdzie rządzi obsesja dobrego samopoczucia i przymus świetnej zabawy. W czasie wieczornych imprez na plaży pozostaje widzem. Przygląda się zakochującym się w sobie rówieśnikom, co jedynie pogłębia jego brak wiary w siebie i niechęć do własnego ciała.

Co się stanie, gdy ostatniej nocy będzie świadkiem śmierci kolegi? Jak zareaguje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 104

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (61 ocen)
12
14
21
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Senna imaginacja. Macie tak czasem? Śni Wam się sen, absurdalny i mroczny z którego nie możecie się obudzić? Albo macie wrażenie, że już-już się budzicie ale to tylko przejście do kolejnych, jeszcze bardziej paranoicznych makabresek z których nie sposób się wymknąć? Sen dławiący. Deliryczny. Fascynujący a zarazem odpychający irracjonalnością scen i działań, pojawienia się których nie da się ani pojąć ani wytłumaczyć i z odczucia prawdziwości których trudno się po przebudzeniu otrząsnąć. Nie znam osoby, której by się taki sen nie przydarzył. Lepiący się do myśli, duszący po przebudzeniu swoim wspomnieniem, sprawiający, że wielokrotnie samemu sobie trzeba przypominać - „to był tylko sen”. Takie było moje wrażenie po skończeniu powieści, że to był tylko sen, koszmarny sen, który się introwertycznemu bohaterowi przyśnił w ostatnią noc wakacji, jako kompensacja wszystkich traum i lęków przeżytych podczas 2 tygodniowego rodzinnego pobytu na zatłoczonym, pełnym ludzi, niepilnowanych zwierząt...
10
MariMai

Całkiem niezła

Momentami oniryczna. Dobrze pokazuje zagubienie w nastoletnich emocjach.
00

Popularność




UPAŁ

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­goLa Cha­leur

Co­py­ri­ght © Flam­ma­rion, Pa­ris 2019

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań 2023

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ja­kub Je­dli­ński

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Ko­rek­ta Ka­ro­li­na Frąc­ko­wiak

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

ISBN 978-83-67029-96-4

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49

60-171 Po­znań

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

On lata po świe­cie ni­czym

otwar­ta brzy­twa,

mo­żna się na­ci­ąć na nie­go.

GEORG BÜCH­NER, Woy­zek,

tłum. J. Li­bert

Oscar nie żyje, bo pa­trzy­łem, jak umie­ra i da­łem mu umrzeć. Udu­sił się sznu­ra­mi od hu­śtaw­ki, jak dzie­ci opi­sy­wa­ne w kro­ni­ce wy­pad­ków. Oscar nie był dziec­kiem. W wie­ku sie­dem­na­stu lat nie umie­ra się w taki spo­sób, je­śli nie jest to za­mie­rzo­ne. Sznur za­dzierz­gni­ęty na szyi ma coś udo­wod­nić. A może szu­kał no­wych roz­ko­szy. W ko­ńcu wszy­scy tam się zna­le­źli­śmy, żeby za­znać roz­ko­szy. Tak czy ina­czej, ja nic nie zro­bi­łem. I wszyst­ko inne jest tego kon­se­kwen­cją.

To był ostat­ni pi­ątek sierp­nia. Pó­źną porą, więc kem­ping już spał. Tyl­ko na­sto­lat­ki zo­sta­ły jesz­cze na pla­ży. Ja też mia­łem sie­dem­na­ście lat. Nie by­łem z nimi. Pró­bo­wa­łem za­snąć, lecz ich mu­zy­ka mi prze­szka­dza­ła. Po­ko­ny­wa­ła wy­dmę w to­wa­rzy­stwie salw śmie­chu. A kie­dy mil­kła, sły­sza­łem ro­dzi­ców wier­cących się w swo­im na­mio­cie. Nie mo­głem zna­le­źć so­bie miej­sca. Ka­mie­nie uwie­ra­ły mnie pod dmu­cha­nym ma­te­ra­cem, pia­sek le­pił się do skó­ry. Cza­sem sen nad­cho­dził, ale za­raz po­tem z pla­ży do­cie­rał do mnie czy­jś okrzyk. Była to prze­strzeń nie­opa­no­wa­nej, skie­ro­wa­nej prze­ciw­ko mnie ra­do­ści, zbio­ro­wy ta­niec wo­kół mo­je­go na­mio­tu. By­łem u kre­su sił. Jesz­cze tyl­ko je­den dzień i wa­ka­cje mia­ły się sko­ńczyć.

Tej nocy uzna­łem, że wolę już wstać i się prze­jść. Z tej stro­ny pa­no­wał spo­kój. Wszyst­kie na­mio­ty i dom­ki zle­wa­ły się z sobą w ciem­no­ściach. Tyl­ko au­to­mat z pre­zer­wa­ty­wa­mi nie gasł. Mó­wił: „Za­bez­piecz się”. A przede wszyst­kim: „Zrób to”. Ka­żde­go wie­czo­ru na­sto­lat­ki z mie­sza­ni­ną dumy i za­że­no­wa­nia ko­rzy­sta­ły z ma­szy­ny. Sam za­kup da­wał uczu­cie, jak­by nie­mal się to zro­bi­ło. Pre­zer­wa­ty­wy często ko­ńczy­ły jako ba­lo­ny i pęka­ły w po­wie­trzu ni­czym nerw w głębi ser­ca. Zna­łem ten kem­ping jak wła­sną kie­szeń. Od dwóch ty­go­dni, żeby za­bić czas, nie­ustan­nie prze­mie­rzałem alej­ki i krążyłem po polu na­mio­to­wym. Bra­łem udział we wszyst­kich wie­czor­nych im­pre­zach. Ro­bi­łem, co mo­głem. I za ka­żdy ra­zem zmy­wa­łem się po wy­pi­ciu kil­ku szkla­ne­czek, uda­wa­łem, że idę po ko­lej­ną, tyl­ko po to, by brze­giem mo­rza nie­zau­wa­że­nie wró­cić do na­mio­tu. Ale pra­wie nie sy­pia­łem. Mu­zy­ka nie usta­wa­ła. Coś sta­le czu­wa­ło w mo­jej pier­si i do świ­tu nie po­zwa­la­ło mi się od­prężyć.

Ostat­niej nocy, pod­czas ta­kie­go wła­śnie włó­cze­nia się po kem­pin­gu, wpa­dłem na Osca­ra. Mi­ja­łem plac za­baw i zo­ba­czy­łem go na hu­śtaw­ce. Był pi­ja­ny. Sznu­ry miał owi­ni­ęte wo­kół szyi. Naj­pierw za­cząłem się za­sta­na­wiać, co też on tam robi. Wcze­śniej wi­dzia­łem, jak z po­zo­sta­ły­mi ta­ńczy na pla­ży. Ca­ło­wał Luce, a ja o mało się po­rzy­ga­łem, przy­po­mnia­łem so­bie ich nie­mal na­gie cia­ła od­ci­na­jące się od czer­ni nocy. Mimo to ob­ser­wo­wa­łem go te­raz sa­mot­ne­go na hu­śtaw­ce i zro­zu­mia­łem, że umie­ra. Sznu­ry za­ci­ska­ły się po­wo­li. Zro­bił to bez ni­czy­jej po­mo­cy i być może, wska­zy­wał na to wy­raz jego twa­rzy, wła­śnie zmie­nił zda­nie. Ale ja się nie ru­szy­łem. Na ustron­nym pla­cu za­baw pa­no­wał bez­ruch. So­sny wzno­si­ły się wy­so­ko i prze­sła­nia­ły ksi­ężyc. Na­gle Oscar mnie zo­ba­czył: spoj­rzał na mnie i już nie od­wró­cił wzro­ku. Otwo­rzył usta, ale nie wy­do­był się z nich ża­den dźwi­ęk. Po­ru­szył no­ga­mi, cia­ło nie po­szło jed­nak w ich śla­dy. I tak na sie­bie pa­trzy­li­śmy. To praw­da, że cza­sem ży­czy­łem mu śmier­ci, kie­dy wi­dzia­łem go uśmiech­ni­ęte­go w tych jego błękit­nych kąpie­lów­kach. Po dru­giej stro­nie wy­dmy na­dal roz­brzmie­wa­ła mu­zy­ka, roz­po­zna­łem re­fren: Blow a kiss, fire a gun… We need so­me­one to lean on… To trwa­ło. Śmie­rć przez po­wie­sze­nie dłu­go nad­cho­dzi. W ostat­niej chwi­li wy­prężył się, a ja ucie­kłem. Po pro­stu czu­łem się co­raz bar­dziej sa­mot­ny. W pew­nym mo­men­cie jego gło­wa opa­dła do przo­du, co mu­sia­ło wpra­wić w ruch sznu­ry, któ­re wcze­śniej skręci­ły się w prze­ciw­ną stro­nę, a te­raz za­częły co­raz szyb­ciej się roz­pląty­wać i w ko­ńcu go pu­ści­ły. Upa­dł jak łach­man na ela­stycz­ną po­wierzch­nię pla­cu.

Jako sie­dem­na­sto­la­tek mia­łem na kon­cie nie­wie­le głupstw. To tu było trud­ne do po­jęcia. Wy­da­rzy­ło się za szyb­ko i za gwa­łtow­nie. Pod­sze­dłem. Do­tknąłem ra­mie­nia Osca­ra, po­tem nim po­trząsnąłem i go ude­rzy­łem. Jego mar­twe spoj­rze­nie prze­śli­zgnęło się po mnie, kie­dy go od­wró­ci­łem. Chcia­łem po­my­śleć, ale z pla­ży do­bie­gły mnie gło­sy. Ja­kaś grup­ka szła spać. Mó­wi­li gło­śno i też byli pi­ja­ni. Po­my­śla­łem, że może mnie usły­szą. Za­wo­ła­łem do nich, ale mo­je­go gło­su nie po­nio­sło da­le­ko, zo­stał przy mnie. Od­da­li­li się ze śmie­chem. „Za­mknij­cie się!” – krzyk­nął ktoś z na­mio­tu. Znik­nęli. Mu­zy­ka na pla­ży też uci­chła. Mi­ja­li mnie ostat­ni im­pre­zo­wi­cze. Sta­łem dłu­go na pla­cu, nie cho­wa­łem się. W ko­ńcu zo­sta­łem ca­łko­wi­cie sam z Osca­rem, któ­ry na­dal le­żał mar­twy u mo­ich stóp.

Przy­szła mi do gło­wy bru­tal­na myśl, że to ja go za­bi­łem, i prze­go­ni­ła wszyst­kie inne. Nie ist­nia­ło już nic poza tym bezwład­nym cia­łem. A po­tem ca­łkiem wy­ra­źnie przy­po­mnia­łem so­bie ol­brzy­mi dół, któ­ry dzie­ci tego po­po­łud­nia wy­ko­pa­ły na wy­dmie. Wy­da­ło mi się oczy­wi­ste, że Oscar musi znik­nąć. Nie za­sta­na­wia­łem się dłu­żej. Być może czu­łem, że to jest praw­dzi­we głup­stwo, ale po­pe­łni­łem je, żeby zro­bić co­kol­wiek. Zła­pa­łem go za nogi. Nie był ci­ężki. Za­cząłem ci­ągnąć. Po­su­wa­li­śmy się po­wo­li na­przód, naj­pierw przez plac za­baw, po­tem po żwi­rze alej­ki, po tra­wie par­ce­li nie­za­jętych przez na­mio-ty, po cien­kiej war­stwie pia­sku. W za­le­żno­ści od po­wierzch­ni cia­ło wy­da­wa­ło ró­żne od­gło­sy. Sku­pi­łem się na swo­ich ru­chach, żeby nie my­śleć o ni­czym in­nym, nie wie­dzieć, co to wszyst­ko zna­czy. Ci­ągnąłem ja­kieś cia­ło, po pro­stu. Do­ta­rłszy do wy­dmy, zro­bi­łem so­bie krót­ką prze­rwę. Pa­no­wał spo­kój. Oscar był taki spo­koj­ny. Po­wie­trze było świe­ższe, nie­mal przy­jem­ne. To mu­siał być sam śro­dek nocy. Wspi­na­li­śmy się te­raz jesz­cze wol­niej, grzęźli­śmy w pia­sku, za­cze­pi­li­śmy się o osty. Wie­lu już się o nie po­ra­ni­ło, bie­ga­jąc boso. W ko­ńcu po­ja­wi­ła się pla­ża. Była ca­łko­wi­cie wy­lud­nio­na, usia­na śmie­cia­mi, któ­re ju­tro będzie trze­ba za­gra­bić. Po­my­śla­łem, że mó­głbym zo­sta­wić Osca­ra w wo­dzie, żeby za­bra­ły go co­fa­jące się fale. Ale po­ziom wody był za ni­ski. Od mo­rza dzie­lił mnie szmat dro­gi, a już mia­łem za­dysz­kę. Zde­cy­do­wa­łem, że po­trzeb­ny jest dół. Zo­sta­wi­łem Osca­ra, po­sze­dłem wy­dmą i bez tru­du go zna­la­złem obok fla­gi ra­tow­ni­ka. Oka­zał się za mały. Ukuc­nąłem i po­sze­rzy­łem go do roz­mia­rów na­sto­lat­ka. Nie lu­bi­łem do­ty­kać pia­chu, któ­ry wcho­dził mi pod pa­znok­cie i ocie­rał skó­rę, ale tym ra­zem bez opo­rów za­bra­łem się do ko­pa­nia. Kie­dy uzna­łem, że dół jest wy­star­cza­jąco duży, wró­ci­łem po Osca­ra. Za­ci­ągnąłem go do jamy i uło­ży­łem na boku, z pod­kur­czo­ny­mi no­ga­mi. Twarz miał brud­ną i po­kry­tą pia­chem. Oczy­ści­łem ją opusz­ka­mi pal­ców. Po­tem za­sy­pa­łem dół z jego cia­łem. Za­jęło mi to dużo cza­su. Nie my­śla­łem o ni­czym. Słu­cha­łem wła­sne­go od­de­chu i szu­mu fal.

W ko­ńcu dół był już tyl­ko pia­chem, a Oscar pod zie­mią mniej mi ci­ążył. A na­wet jak­by tro­chę znik­nął. Wsta­łem i spoj­rza­łem na bez­chmur­ne nie­bo. Na­gle roz­le­gła się ci­cha me­lo­dyj­ka. Zro­zu­mia­łem, że dźwi­ęk do­cho­dzi spod pia­chu. Ukląkłem i za­cząłem ko­pać, ni­we­cząc całą swo­ją ro­bo­tę. Do­brze go za­ko­pa­łem. Me­lo­dia nie usta­wa­ła. W ko­ńcu do­ta­rłem do Osca­ra – w jego kąpie­lów­kach dzwo­ni­ła ko­mór­ka: „Dzwo­ni Luce”. Wy­łączy­łem te­le­fon i wło­ży­łem go do kie­sze­ni. Nikt ni­cze­go nie sły­szał. Wszy­scy byli da­le­ko. Od­zy­ska­łem dech i za­ko­pa­łem dół, rów­nie do­kład­nie jak za pierw­szym ra­zem.

Mu­sia­ło być już bar­dzo pó­źno. By­łem sam i wszyst­ko wy­da­wa­ło się na swo­im miej­scu. Na pla­ży i kem­pin­gu pa­no­wał spo­kój, po­dob­nie jak na wy­dmie i pod gwiaz­da­mi. Chcia­łem da­lej dzia­łać. Na czwo­ra­kach, jak pies, wró­ci­łem tą samą dro­gą, żeby za­trzeć śla­dy. Kie­dy to zro­bi­łem, ba­łem się wró­cić do na­mio­tu. My­śla­łem o śpi­ących ro­dzi­cach oraz uśpio­nych sio­strze i bra­cie. Wszyst­kie im­pre­zy się sko­ńczy­ły. Po­sta­no­wi­łem prze­jść się po pla­ży. Sze­dłem brze­giem mo­rza z no­ga­mi w wo­dzie. Od­pływ od­sło­nił ska­ły, któ­rych ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łem. Czu­łem jak po wy­si­łku moje cia­ło stop­nio­wo sta­je się znu­żo­ne i roz­bi­te. Pró­bo­wa­łem po­my­śleć o tym, co zro­bi­łem, ale nie­wie­le czu­łem. Oczy mi się za­my­ka­ły. Chwiej­nym kro­kiem pod­sze­dłem do mo­rza. Zbli­żał się świt.

Wró­ci­łem na pole na­mio­to­we. Po dro­dze spo­tka­łem bie­ga­cza, któ­ry wstał wcze­śnie i sze­dł do lasu. Od­na­la­złem swój na­miot i za­snąłem w ubra­niu. Cze­kał mnie ostat­ni dzień wa­ka­cji, naj­go­ręt­szy – naj­bar­dziej upal­ny, jaki znał ten re­gion od sie­dem­na­stu lat. Uprze­dzo­no nas o tym. Zo­sta­ło to ogło­szo­ne przez przy­mo­co­wa­ne do so­sen – tuż nad moim na­mio­tem – gło­śni­ki, któ­re co rano mnie bu­dzi­ły.