Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W pozbawionym ozdobników stylu Choi Eunyoung kreśli intymne portrety młodych kobiet żyjących w Korei Południowej, splatając w swoich opowiadaniach wątki osobiste, jak i polityczne. Może to być napięcie między koleżankami z wymiany studenckiej, których znajomość przetrwała lata dzięki listom; krótka wzajemna fascynacja dwójki młodych pielgrzymów na obcej ziemi, wspólna kolacja dwóch rodzin — koreańskiej i wietnamskiej — i szybka, choć bolesna, lekcja wzajemnej historii. Szczególnie mocno zapadają w pamięć utwory, w których autorka dotyka tematu katastrofy promu Sewol z 16 kwietnia 2014 roku — zginęło w niej trzysta sześć osób, przede wszystkim dzieci w wieku szkolnym, a zdarzenie na długo wstrząsnęło całym krajem.
W Uśmiechu Shoko głos ma pokolenie zwykłych dwudziesto i trzydziestolatek — mówią o małych radościach, ale także o tym, jak cień na ich codzienność rzuca trudna narodowa historia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
쇼코의
Wsuwam dłonie w zimny piasek i obserwuję czarne, lśniące morze. Przywodzi mi ono na myśl kraniec wszechświata.
Shoko powiedziała mi kiedyś, że gdy stoi na plaży, czuje, jakby stała na krańcu świata. Jakby, wygnana z jego centrum, odepchnięta od ludzi, spotykała się tam z krawędzią morza, którą ocean wypchnął na płyciznę. Powiedziała mi też, że kiedy stoi tam wraz z innymi samotnikami i może jedynie zamoczyć stopy, nie jest to wcale przyjemne uczucie.
— Pewnego dnia opuszczę to morze i odnajdę miasto, w którym nie będzie niczego oprócz budynków, i tam właśnie zamieszkam.
Powiedziała „pewnego dnia”. Powiedziała tak, kiedy miała siedemnaście lat. Powiedziała tak jeszcze raz, kiedy miała dwadzieścia trzy.
Mówiła mi, że pewnego dnia wyjedzie do miasta, że pewnego dnia przyjedzie na tydzień do Korei, że kiedyś będzie mieszkać z chłopakiem, że kiedyś zrezygnuje ze szpitala, że kiedyś będzie miała kota, że będzie próbowała wszystkiego.
Angielski Shoko dało się łatwo zrozumieć. Jej japoński akcent był zauważalny, ale wszystko wymawiała bardzo dokładnie, a jej długie samogłoski zachwycały. Kiedy pewnego dnia siedzieliśmy wspólnie w grupce koreańskich i japońskich uczniów pod pnączem wisterii, odezwała się do nas płynnie po angielsku:
— Pewnego dnia wytatuuję sobie gąsienicę wokół sutka.
Wszystkie dziewczyny oprócz mnie oblały się rumieńcem, ja jedna zaśmiałam się na jej słowa.
Shoko przyjechała do naszej szkoły wraz z trzema innymi dziewczynami w ramach wymiany kulturowej pomiędzy koreańskimi a japońskimi uczniami. To był rok, w którym zniesiono zakaz importowania japońskich mediów[1]. Shoko pochodziła z Japonii i uczyła się w żeńskim liceum, które było partnerską szkołą mojej. Wraz z pozostałą trójką została wybrana do programu, ponieważ wszystkie cztery znały angielski najlepiej wśród pierwszoklasistek.
Nasz dyrektor był tak podekscytowany tą wymianą, że od razu oprowadził je po wszystkich klasach: od pierwszego rocznika po trzeci. Kiedy na sam koniec dotarły do naszej sali, musiały być już kompletnie wykończone, ale i tak przywitały nas radośnie. Shoko na pierwszy rzut oka wydawała się nieco zawstydzona, ale już wtedy podejrzewałam, że naprawdę wcale taka nie jest, że to po prostu maniera, do której się przyzwyczaiła.
Przed przyjazdem Shoko razem z mamą i dziadkiem poświęcaliśmy każdą wolną chwilę na sprzątanie domu. Ja również byłam pierwszakiem, a do tego jedną z nielicznych uczniów, która może nieskładnie, ale potrafiła powiedzieć cokolwiek po angielsku. Dlatego wychowawca zwrócił się do mojej mamy, żeby zgodziła się ugościć Shoko pod swoim dachem przez tydzień, który ta spędzi w Korei. Właśnie dlatego znalazłyśmy się obok siebie i w niezręcznej atmosferze szłyśmy razem w stronę mojego domu.
Do dziś doskonale pamiętam szczęśliwe twarze mamy i dziadka, kiedy stanęłyśmy w drzwiach przedpokoju. Nie wiedzieli o Shoko zupełnie nic, ale i tak witali ją z ogromnymi uśmiechami — tylko dlatego, że była gościnią, która przyjechała z daleka. Ich radosne twarze wydały mi się wtedy obce i komiczne. Moja rodzina na co dzień nie radziła sobie z wyrażaniem uczuć i nawet uśmiechanie się do siebie nawzajem było dla nas wielce niezręczne.
— Jesteś Shoko, prawda? Bardzo nam miło. Trochę tu u nas ciasno, ale mamy nadzieję, że nie będzie ci z tego powodu niewygodnie.
Mama trajkotała o różnych rzeczach, jakby Shoko rozumiała koreański, a dziadek z uśmiechem na twarzy tłumaczył jej wszystko na japoński.
Dziadek zawsze tylko rzucał rozkazy, siedząc na kanapie przed telewizorem: „przynieś mi popielniczkę”, „przynieś mi szklankę wody”, „przynieś gorącą wodę, żebym sobie zagrzał stopy”. Siedział na tej kanapie za każdym razem, kiedy wracałam ze szkoły, i zaszczycał mnie tylko krótkim spojrzeniem, po czym znowu wpatrywał się w telewizor. Ten sam dziadek tym razem wyłączył telewizor i zagadywał Shoko o to i tamto. Kiedy mówił po japońsku, w jego głosie dało się wyczuć pewność siebie. Uczył się go kiedyś od naprawdę bezlitosnego Japończyka, ale dzięki temu był to teraz jedyny język obcy, którym się płynnie posługiwał.
Przy stole rzadko zdarzało nam się rozmawiać, najczęściej jedliśmy jak najszybciej, oglądając serial albo wiadomości, które akurat nadawano w telewizji. Ale kiedy pojawiła się Shoko, dziadek zaczął bez przerwy zagadywać do niej po japońsku, co jakiś czas parskając śmiechem. Nie byłam w stanie wtrącić ani słowa. Po raz pierwszy zobaczyłam wtedy dziadka, który mówił tak wiele, i to jeszcze z uśmiechem na twarzy.
Shoko siedziała na piętach i wysłuchiwała go z uprzejmym uśmiechem. Było w nim coś dziwnego — tak samo jak wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłam jej nieśmiałość w szkole. Nie uśmiechała się dlatego, że słowa dziadka ją bawiły, nie przytakiwała dlatego, że się zgadzała. Wydawało mi się, że wszystko, co robiła, miało sprawić, żeby jej rozmówca poczuł się swobodnie.
Dziadek od czasu do czasu wskazywał na mnie, po czym się śmiał. Kiedy ją o to spytałam, odparła, że opowiada on zabawne historie ze mną w roli głównej. Głupoty w stylu, że zapomniałam kiedyś zabrać do szkoły plecak i musiałam po niego wracać do domu, czy że kiedyś posikałam się ze strachu, jak usłyszałam opowieść o duchach. Za każdym razem, gdy zdarzała mi się taka sytuacja, dziadek fundował mi prawdziwe piekło, więc nie mogłam zrozumieć, dlaczego nagle opowiada o tych wydarzeniach jak o jakichś przezabawnych wspomnieniach.
Shoko wydawała się lepiej dogadywać z moim dziadkiem niż ze mną. Na wiele tematów nie potrafiłyśmy się porozumieć po angielsku, ale kiedy rozmawiała z dziadkiem po japońsku, nie było takiego problemu. Poprosił ją, żeby zwracała się do niego „Mister Kim” i traktowała jak przyjaciela, a nie jakiegoś przynudzającego staruszka w rodzaju dyrektora szkoły.
To zdarzyło się pewnej lipcowej nocy, niedługo przed rozpoczęciem wakacji.
Spacerowałyśmy wzdłuż rzeczki płynącej obok naszego osiedla i rozmawiałyśmy. Powiedziała, że moja rodzina jest naprawdę miła i zabawna. Nic na to nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam za wiele powiedzieć po angielsku, ale chciałam jej przekazać, że ją lubię. Wzięłam ją pod rękę.
Shoko zatrzymała się i spojrzała na mnie z kamienną twarzą.
— Jestem hetero — powiedziała sztywno po angielsku. — Nie jestem tobą zainteresowana seksualnie. Ani żadnymi innymi dziewczynami. Lubię facetów.
Zaskoczona odpowiedziałam jej, że ja też nie interesuję się nią w ten sposób. Poprosiłam, żeby nie zrozumiała mnie źle — w Korei złapanie przyjaciółki pod rękę to nic wyjątkowego. Spojrzała na mnie z powątpiewaniem, ale kiedy kolejnego dnia w szkole zobaczyła niezliczone pary dziewczyn, które krążyły w ten sposób po korytarzach, przyjęła, że naprawdę tak jest.
Shoko opowiedziała mi, że mieszka razem z ciocią i dziadkiem. Dlatego tak swobodnie czuła się u mnie — moja rodzina wcale nie wydawała jej się obca. Jej ciotka była głową rodziny, ale rzadko bywała w domu ze względu na pracę, w której często spędzała noce. Dziadek traktował ją za to jak księżniczkę i uparcie wierzył, że jego wnuczka jest najładniejsza i najmądrzejsza na całym świecie.
— Jestem dla dziadka niczym jakaś religia, jestem całym jego światem. Odechciewa mi się żyć, jak o tym myślę.
Przyznała, że w deszczowe dni, kiedy dziadek wychodził po nią z parasolką, zdarzało jej się w drodze do domu przeskakiwać przez płot, byle tylko na niego nie wpaść. Pewnego razu wyrzuciła też do śmieci nowe, nierozpakowane ubrania, które dziadek kupił jej za swoje z trudem odłożone pieniądze. Powiedziała, że traktuje ją jak swoją dziewczynę, co jest naprawdę ohydne, i że jak tylko skończy liceum, to wyjedzie do Tokio i już nigdy nie wróci do swojego rodzinnego miasta.
— W takim razie możesz sobie wziąć mojego dziadka. Uważa mnie za najgłupszego człowieka na świecie i za każdym razem, kiedy mnie widzi, narzeka, że powinnam schudnąć. Co tam ubrania, nawet gumy do żucia by mi nigdy nie kupił.
Shoko spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Był to sympatyczny, ale zimny uśmiech. Jak uśmiech dorosłego, który ma do czynienia z głupiutkim dzieckiem.
•
Przez tydzień, kiedy Shoko u nas mieszkała, dom był wypełniony przedziwną energią. Dziadek, usłyszawszy, że Shoko lubi arbuzy, od razu pobiegł po nie do supermarketu; mama nagle zadecydowała, że przyszedł czas na naukę języków, nieważne, czy angielskiego, czy japońskiego. Zdarzyło nam się nawet rozmawiać w trzech językach naraz, jedząc przygotowane przez Shoko kulki ryżowe.
— Zrobię wam zdjęcie.
Shoko włożyła film do swojego pentaxa i nacisnęła spust migawki, kiedy jedliśmy arbuza. Na tym się nie skończyło. Niczym jakaś paparazzi robiła zdjęcia przygotowującej kolację mamie czy sprzątającemu salon dziadkowi. Mama i dziadek uśmiechali się zakłopotani, ale widać było, że tak naprawdę wcale im to zainteresowanie nie przeszkadzało.
Mama, która śmiała się z błyskiem w oku, i rozgadany dziadek byli dla mnie niczym obcy ludzie. Naszła mnie myśl, że gdybym spotkała ich gdzieś przypadkiem jako nieznajomych, bez wahania nazwałabym ich porządnymi dorosłymi. Mama i dziadek zawsze byli apatyczni i niezbyt towarzyscy. Przypominali mi stare zegary ścienne, które nie działają i z roku na rok zbierają coraz więcej kurzu, tracąc kolor. Byli jak ludzie, którzy nie mieli ani celu, ani woli, żeby cokolwiek zmienić. Przez cały czas tkwili w jednym miejscu.
Mimo że byli moją rodziną, zawsze zdawali się obcymi ludźmi. Shoko prawdopodobnie znała mojego dziadka lepiej niż ja.
Czasami, wracając ze szkoły, wypożyczałyśmy filmy. Najczęściej były to produkcje tylko dla dorosłych widzów, ale kiedy wchodziłam do wypożyczalni razem z Shoko, nikt niczego nie podejrzewał i mogłyśmy je wziąć bez problemu. Obejrzałyśmy na przykład Wielkie nadzieje z Ethanem Hawkiem w roli malarza, Zakochanego Szekspira ze scenami łóżkowymi, japoński horror Ring czy Notting Hill z Julią Roberts. Gasiłyśmy światło w salonie i razem z dziadkiem oglądaliśmy kolejne kasety, popijając zieloną herbatę. Kiedy pojawiały się sceny erotyczne, pomiędzy dziadkiem, mną i Shoko zapadała głęboka cisza.
— Pierwszy raz spotkałam kogoś, kto lubi filmy tak bardzo jak ty. Kto wie, może kiedyś będziesz przy nich pracować — skomentowała Shoko, kiedy wypożyczałam kolejny tytuł. — Jako scenarzystka albo reżyserka.
Zbyłam jej słowa śmiechem, ale wryły mi się w pamięć. Była w nich siła.
Shoko dała mi w prezencie złożoną w prostokąt mapę świata. Powiedziała, że świat jest wielki i mogę pojechać, dokąd tylko mi się podoba. I to nie tylko do miasta obok, mogę od razu wybrać się do Seulu, Pekinu, Paryża albo Nowego Jorku. Zaśmiałam się, bo ta wizja mnie rozbawiła. Nikt z mojej rodziny nigdy nie mieszkał w Seulu i ja też zawsze zakładałam, że spędzę całe swoje życie w tej samej okolicy.
Rozwiesiłam mapę na ścianie swojego pokoju i zaznaczyłam czerwonymi kropkami miasta, w których mieszkałyśmy. Dzielił je od siebie dystans mniejszy niż długość dłoni. Zaznaczyłam również na czerwono miasta, do których chciałaby pojechać Shoko. Pekin, Hanoi, Seattle, Christchurch, Dublin. Myśl, że tam, gdzie są te kropki, też żyją ludzie, była dla mnie przedziwna.
Pierwszy list od Shoko przyszedł tydzień po tym, jak wyjechała. Napisała, że nigdy nie zapomni chwil, które spędziła w Korei. I że kiedy pójdzie na studia, znowu przyjedzie do Korei i wybierze się ze mną w podróż. Narzekała również, że w Japonii jest tak wilgotno, że wchodząc do domu, czuła się, jakby wchodziła do własnego grobowca. Na koniec dodała, że kiedy znów się spotkamy, będzie ze mną chodzić pod rękę.
Nie tylko ja dostałam list. W drugiej kopercie, zaadresowanej do dziadka, była wiadomość po japońsku. Usiedliśmy obok siebie na sofie i każde z nas czytało swój list, jeden po angielsku, a drugi po japońsku. Dziadek odłożył swój na oparcie sofy i kilkanaście razy dziennie do niego zaglądał, by odczytywać zapisane w kolumnach znaki.
Listy od Shoko zawsze były sprawiedliwe. Przychodziły do mnie i do dziadka zawsze tego samego dnia i były tej samej długości. Jednego dnia to ja wyciągałam je ze skrzynki, a drugiego dziadek. Zaglądanie do skrzynki, żeby sprawdzić, czy przyszły nowe listy, przybrało formę pewnego rodzaju rywalizacji pomiędzy nami. Potem siadaliśmy obok siebie na sofie i rozmawialiśmy o tym, co słychać u Shoko.
Miałam wrażenie, że dziadkowi pisała o samych pozytywnych rzeczach. O tym, że zdobyła pierwsze miejsce w zawodach w bieganiu, że odwiedziły z ciotką wyśmienitą restaurację serwującą curry, że w wolny dzień wybrała się z koleżankami na łódki, że pojechała na wycieczkę na Hokkaido. Listy, które wysyłała do dziadka, składały się z samych pięknych opowieści, jak na odwrocie pocztówki z wakacji.
Listy, które dostawałam ja, były zupełnym przeciwieństwem tamtych — wypełniały je ponure wiadomości.
Ukradła dziadkowi pieniądze, a kiedy ten udał, że niczego nie zauważył, wrzuciła je do kanalizacji. Czasami miała wręcz ochotę dodać mu trucizny do jedzenia. Wiedziała też, że ciotka szasta pieniędzmi, które ojciec Shoko wysyła na jej utrzymanie, więc pewnego razu pocięła jej bieliznę na kawałeczki i wyrzuciła na ulicę. Pisała też, że od czasu do czasu tnie się po biodrach odkażonym nożem.
Wtedy jeszcze nie potrafiłam się odnaleźć w tych kontrastujących ze sobą opowieściach. Trudno mi było ocenić, co jest prawdą: czy to, co pisze do dziadka, czy to, co dostaję ja. Ale z czasem dotarło do mnie, że i jedne, i drugie listy zawierały prawdę. Może nie wszystkie ich szczegóły były zgodne z rzeczywistością, ale same historie jak najbardziej. Zresztą nawet gdyby wszystko zmyśliła, nie zrobiłoby mi to żadnej różnicy. Prawdą było to, co dało się wyczytać między wierszami. W listach do dziadka chciała być doceniana i kochana przez innych, z listów do mnie dowiedziałam się, że chciała się zemścić na wszystkich najbliższych jej osobach, łącznie z samą sobą.
Shoko przysyłała mnie i dziadkowi po liście raz na dziesięć dni. Nie przejmowała się tym, czy zdążyliśmy już odpisać, czy jeszcze nie. Pisała regularnie aż do ukończenia liceum.
•
Mówiła, że nie ma bliskich przyjaciół. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że łatwo nawiązuje znajomości, ale tak naprawdę musiała być jedną z osób, które nie mają pojęcia, jak zbudować z kimś bliższą relację. Dlatego zamiast męczyć się z tym, że nigdy nie będzie w stanie się otworzyć przed nikim w swoim otoczeniu, zdecydowała się pisać do obcokrajowców w obcym języku. Dzięki temu nie musiała się martwić, że przez przypadek gdzieś na nich wpadnie albo że będzie trzeba się spotkać. Gdybym była Japonką i mieszkała w jej okolicy, nie poświęciłaby mi ani chwili uwagi.
Podobno co z oczu, to z serca i ludzi zbliżają do siebie wspólne doświadczenia — zarówno te dobre, jak i złe — ale w przypadku Shoko nic z tego się nie sprawdzało. Przyjaciółmi potrafiła nazywać jedynie osoby, które nie miały żadnej możliwości ingerowania w jej życie. Osoby, które były za daleko, by mogła się z nimi zobaczyć.
Shoko uczyła się dobrze. Pisała, że najpewniej uda jej się wyjechać do Tokio.
Listy przestały przychodzić w marcu, zaraz po tym, jak ukończyła liceum.
W ostatniej wiadomości do mnie napisała tylko: „Jednak nie mogę wyjechać do Tokio. Shoko”, a do dziadka: „Miałam przyjechać do Korei, żeby się z panem spotkać, ale niestety nie będę mogła się z tego wywiązać. Przykro mi. Shoko”.
Dziadek głęboko westchnął, kiedy przeczytał ten króciutki list. Dla niego też była cenną towarzyszką rozmów. Planował nawet, że kiedy Shoko zacznie studia i przyleci do Korei w odwiedziny, zabierze nas wszystkich na wycieczkę na wyspę Czedżu. Kiedyś jeżył się na każdą wzmiankę o Japonii, a teraz mówił, że problemem są jedynie tamtejsi szurnięci politycy i nie powinniśmy przez ich pryzmat oceniać zwykłych, dobrych obywateli.
Do tej pory nie do końca rozumiem relację pomiędzy Shoko a moim dziadkiem.
Dziadek pod pretekstem wyjścia na spacer chodził sprawdzać skrzynkę, żeby się upewnić, czy przypadkiem nie przyszedł jakiś nowy list od Shoko. Za każdym razem, kiedy kończyliśmy rozmowę przez telefon, powtarzał niczym refren jakiejś piosenki: „Shoko musi mieć teraz dużo na głowie. A do ciebie się czasem nie odzywała?”. Dopiero po tym pytaniu się rozłączał. Mnie też było żal, że listy od niej już nie przychodzą, ale zajmowało mnie głównie nadal nieco obce, choć fascynujące życie studenckie. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby martwić się Shoko. Dostałam się na prywatny uniwersytet w Seulu.
•
Praktycznie przestałam myśleć o Shoko. Po raz pierwszy w życiu miałam chłopaka i przygotowywałam się do wyjazdu na wymianę. Dopiero kiedy zaczęłam wkuwać angielski do egzaminu TOEFL, przypomniały mi się spacery z Shoko nad rzeką i nasze rozmowy łamaną angielszczyzną. Jej dotyk, kiedy trzymałyśmy się pod rękę, jej twarz, kiedy patrzyła na mnie jak na małe dziecko i uśmiechała się tym swoim uprzejmym, chłodnym uśmiechem, oraz jej doskonała wymowa długich samogłosek.
Znałam tylko jej domowy adres. Nie miałam ani jej maila, ani numeru telefonu. Napisałam na próbę kilka listów, ale kiedy odpowiedzi nie przychodziły, szybko dałam sobie spokój. Minęły kolejne dwa lata i w końcu wyjechałam na wymianę do Kanady. Od czasu do czasu myślałam o Shoko, ale nie było to dla mnie smutne ani przykre. Zawsze była zaradna, na pewno wszystko u niej dobrze. Może nawet tak jak ja uczy się teraz w jakimś odległym kraju.
Pod koniec wymiany wsiadłam w nocny autobus i wybrałam się na trzy dni do Nowego Jorku. Wydałam na podróż ostatnie grosze, więc z hostelu wyszłam, przemycając w serwetce bułkę ze śniadania. Musiała mi wystarczyć na obiad i kolację.
Wieczorem usiadłam na schodach przed publiczną biblioteką, żeby zjeść swój posiłek. Miałam wrażenie, że ktoś uparcie się we mnie wpatruje — była to Azjatka z włosami za ucho. Nie chciałam przegrać w tym pojedynku, więc też zaczęłam się w nią wpatrywać. W końcu podeszła do mnie powolnym krokiem.
— Jesteś z Korei, prawda? — zapytała. — Pamiętasz mnie? To ja, Hana. Przyjechałam kiedyś do was na szkolną wycieczkę!
Powoli przytaknęłam. Hana, jedna z japońskich uczennic, które przyjechały do naszego liceum. Nie pamiętałam jej twarzy, ale rozpoznałam jej niski, miękki głos. Hana tak się ucieszyła z naszego spotkania, że aż zaprosiła mnie do siebie.
— Przeniosłam się do Stanów trzy lata temu. Bardzo się cieszę, że wcześniej mogłam odwiedzić Koreę. Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Wszyscy byliście dla nas tacy mili. Pamiętam, jak codziennie chodziliśmy z moją rodziną jeść na mieście. Kiedy próbowałam takich dań jak skórki wieprzowe czy wołowe flaczki, wszyscy klaskali i głośno mi kibicowali.
— Cieszę się.
— Ty też byłaś hostem, dobrze pamiętam? Shoko u ciebie mieszkała.
Bez słowa skinęłam głową i zaczęłam wpatrywać się w kant stolika.
— Dalej utrzymujecie kontakt? Pamiętam, że kiedyś mi wspomniała, że do siebie piszecie.
Opowiedziałam jej o ostatnim liście Shoko. O tym, jak poinformowała nas jednym zdaniem, że nie jedzie do Tokio, po czym kontakt się urwał. Może napisałam do niej coś, co ją uraziło? Byłam głupia, bo nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wymienić się z nią adresami mailowymi albo numerami telefonów. Hana z delikatnym uśmiechem odparła, że nie mam się czym martwić.
— Poszła na uniwersytet w naszej okolicy. Dostała się na prawo na Wasedę[2], ale zrezygnowała.
Problemem okazał się dziadek Shoko. Wykryto u niego niewydolność nerek i co trzy dni trzeba było z nim jeździć do szpitala na dializy, a pięćdziesięcioletnia ciotka dziewczyny, pochłonięta zakupoholizmem, niespecjalnie przejmowała się własnym rodzicem.
Shoko nie mogła ot tak zostawić dziadka i wyjechać do Tokio. Hana dodała, że problemem mogły być też pieniądze. Na lokalnym uniwersytecie dostała czteroletnie stypendium, a dojazdy na uczelnię nie były dodatkowym obciążeniem, bo mogła korzystać z autobusu. Hana powiedziała, że Shoko zdecydowała się studiować fizjoterapię i po takim kierunku na pewno znajdzie pracę, bo to bezpieczna i pewna droga.
Nigdy w sumie nie zastanawiałam się nad tym, czym mogłaby się zajmować Shoko. Miałam tylko tę dziwną myśl, że nie jest osobą, która potrafiłaby osiąść w jednym miejscu. Tak beztrosko opowiadała o tym, że wystarczy się uprzeć, żeby wyjechać i mieszkać, gdzie tylko się chce. Myśl, że to właśnie jej nie udało się wydostać ani na krok ze swojej okolicy, nie dawała mi spokoju.
Shoko, która co trzy dni zawozi dziadka do szpitala. Shoko, która wyrzuca do kosza potwierdzenie przyjęcia na Uniwersytet Waseda. Shoko, która pewnie nie może nigdzie pojechać na więcej niż dwa dni. Kiedy siedziałyśmy w mieszkaniu Hany, żal i dziwne poczucie winy, które czułam wobec Shoko, nagle zupełnie zniknęły.
Hana opowiadała mi dalej o swoim życiu w Stanach i o uczelni. Chciałam się skupić na jej słowach, ale przestawały do mnie docierać; moje myśli co chwilę wracały do Shoko.
Nie mogłam zrozumieć, czemu mimo wszystko tak nagle zerwała kontakt. Dlaczego zajmowała się chorym dziadkiem, skoro wcześniej twierdziła, że za wszelką cenę będzie chciała się wyrwać z domu? Zostawiłam Hanie swój mail i poprosiłam, żeby dała mi znać, gdyby trafiła na kogoś, kto zna adres mailowy Shoko.
Nigdy do mnie nie napisała. Miałam wręcz wrażenie, że to Shoko poprosiła Hanę, żeby nie podawała mi jej maila.
•
Latem, podczas czwartego roku studiów, postanowiłam odwiedzić Shoko w jej domu. Wsiadłam w Tokio do nocnego autobusu i wypytywałam o jej miasto, aż w końcu udało mi się tam dotrzeć. Na miejscu wynajęłam pokój w niewielkim pensjonacie — na tydzień z możliwością przedłużenia. Rozpakowałam bagaże. Wyliczyłam, że nawet gdyby Shoko była poza domem, powinna do niego wrócić w ciągu maksymalnie dwóch dni. Miałam nadzieję, że uda mi się z nią zobaczyć chociaż na chwilę.
Po przylocie do Japonii zrozumiałam, dlaczego tak bardzo nienawidziła lokalnej wilgoci. Unosząca się w powietrzu para przypominała pot, który osadzał się na ciele, zamiast płynąć z porów skóry.
Dom Shoko znajdował się w zaułku odchodzącym od ulicy, za którą było widać plażę. Była to spokojna okolica wypełniona małymi domami jednorodzinnymi. Na nadbrzeżu dwóch starszych panów łowiło ryby. Praktycznie nie spotkałam młodych ludzi, dzieci nie widziałam w ogóle. Od czasu do czasu było tylko słychać przejeżdżający samochód albo skuter.
Ruszyłam w kierunku jej domu. Na kobaltowej bramie nie było tabliczki z nazwiskiem.
Stojąc przed bramą, odnalazłam w sobie odwagę, której wcześniej mi brakowało. Wiedziałam, że mogę być pewna przynajmniej tego, że Shoko nie będzie udawała, że mnie nie zna. Jeżeli będę musiała wrócić do Korei, nie zobaczywszy jej ani razu, też nic się nie stanie. Wyobraziłam sobie wszystkie możliwe scenariusze, w których moja podróż mogłaby pójść na marne, i próbowałam się na nie wszystkie przygotować.
Nie spodziewałam się, że brama zostanie tak szybko otworzona. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem wysoki starszy pan o siwych włosach. Jego ciemna skóra była zaczerwieniona. Próbowałam sobie przypomnieć japońskie zwroty, których uczyłam się na pierwszym roku studiów, ale z moich ust wylatywały tylko pourywane i nieskładne słowa: „Shoko”, „przyjaciółka Shoko”, „Korea”, „listy”.
Staruszek wciąż patrzył na mnie z uśmiechem i gestem zaprosił mnie do środka, mówiąc po japońsku coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Był tam nieduży plac obsadzony kwiatami, a z niego można było przejść na drewniany podest. Starszy pan wskazał go ręką. Zdjęłam buty, weszłam na podwyższenie i usiadłam.
Staruszek usiadł w pewnej odległości ode mnie i odezwał się nieśmiało. Nie miałam pojęcia, co do mnie mówi, ale udało mi się wyłapać imię Shoko. Przypomniały mi się jej słowa, kiedy opowiadała, jak bardzo nienawidzi tego, że dziadek uważa ją za najpiękniejszą i najmądrzejszą na świecie.
Przyniósł mi szklankę wody z lodem.
— Shoko! Shoko! — zawołał ostrożnym tonem.
Potem dodał chyba: „Soyu tu jest, Soyu przyleciała z Korei”. Z pokoju nie dochodził żaden dźwięk. Staruszek spróbował nacisnąć klamkę, po czym pokazał mi gestem, że drzwi są zamknięte od środka. Było gorąco i wilgotno, ale przebiegł mnie zimny dreszcz. Nie chciała się ze mną zobaczyć. Byłam dla niej jedynie wymyśloną przyjaciółką, pamiętnikiem, który przestała prowadzić. Co odbiło temu pamiętnikowi, że próbuje ingerować w jej życie?
Staruszek, powtarzając, że wszystko jest w porządku, założył kapelusz i pokazał mi, że na moment wyjdzie. Gdy tylko popchnął furtkę i się oddalił, otworzyły się drzwi pokoju Shoko.
•
Shoko miała na sobie wzorzystą, żółtą sukienkę bez rękawów, a jej włosy były związane w wysoki kucyk.
Patrzyła, jak siedzę na podłodze i piję wodę z lodem. Potem powoli podeszła i usiadła kawałek ode mnie. Pachniała zmiękczaczem do tkanin. Siedziałyśmy tak bez słowa, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
— Myślałam, że to ja pojadę do Korei, żeby się z tobą zobaczyć — powiedziała powoli, nadal patrząc przed siebie.
— Jesteś rozczarowana, że byłam szybsza — zgadłam, odwracając się do niej.
Przez chwilę milczała, po czym odezwała się, otwierając usta tak delikatnie, jakby tylko wzdychała.
— Tęskniłam za tobą.
Tląca się we mnie złość powstrzymała mnie przed odpowiedzeniem tym samym. Gdy jednak usłyszałam jej słowa, w moich oczach pojawiły się łzy.
Czasem bycie w związku jest jak przyjaźń, a czasem to przyjaźń jest jak bycie w związku. Za każdym razem kiedy o niej myślałam, bałam się, że już nie będzie mnie lubić.
Ale tak naprawdę Shoko nie była nikim specjalnym. Moje życie nic a nic by się nie zmieniło, gdybym zupełnie o niej zapomniała. Nie była ani moją pracodawczynią, ani moją koleżanką ze szkoły, z którą dzieliłabym codzienność, nie była nawet moją znajomą z osiedla. Shoko nie była jednym z tych trybików, które wprawiają w ruch maszynę mojej codzienności. Tak szczerze mówiąc…
…Shoko była nikim.
Mimo to przez cały czas miałam nadzieję, że jestem dla niej kimś więcej. Czułam jakąś dziwną pustkę, od kiedy jej listy przestały przychodzić, oraz podszytą próżnością emocjonalną potrzebę, żeby o mnie nie zapomniała.
Jej skóra była tak cienka i jasna, że widziałam przez nią wszystkie żyłki. Kiedy ją spytałam, czy nie bywa na dworze, odpowiedziała, że wychodzi tylko wtedy, kiedy musi zawieźć dziadka do szpitala. A kiedy już wychodzi, to zakłada kapelusz z szerokim rondem, żeby unikać słońca.
Spytałam ją też, dlaczego nie pojechała do Tokio. Wtedy w końcu na mnie spojrzała i uśmiechnęła się, kręcąc głową. Poszła na chwilę do pokoju i przyniosła szkicownik o formacie A3. Otworzyła go i pokazała mi proste rysunki wykonane pastelami olejnymi. Niektóre z nich były tylko kolorowymi ostrymi liniami biegnącymi z jednej strony kartki na drugą, inne drobnymi malunkami w rogu. Pod każdym z obrazków widniał nagryzmolony podpis. Shoko wskazywała je kolejno palcem i odczytywała najpierw po japońsku, a potem po angielsku.
— Spalone podeszwy stóp.
— Wyłączone lampy na autostradzie.
— Zgniłe ziarno.
— Żołnierz maszerujący nie do rytmu.
— Pozbawiony woli dyktator.
— Antonim zwyczajności.
— I tak… zwyczajny.
— Dziwne echo słów: „wiedziałam, że tak będzie”.
— Gołębie skubiące ziemię, póki nie zamarzną i nie umrą.
Kiedy pokazała mi wszystkie swoje obrazki i przetłumaczyła wszystkie tytuły, wskazała na siebie.
— Ja. Shoko.
Wyglądała, jakby uszła z niej cała energia. Mimo ciężaru, który czułam w sercu, pochwaliłam jej prace. Odpowiedziała, że może powinna się zająć rysowaniem. Albo nie, może jednak pisaniem? Na jej twarzy pojawił się ten uprzejmy uśmiech.
Uśmiechnęła się tak samo jak wtedy, kiedy byłyśmy nastolatkami. Kiedyś ten uśmiech wydawał mi się taki chłodny i dorosły, teraz widziałam w nim słabość i mechanizm obronny. Kiedyś myślałam, że Shoko jest silniejsza ode mnie. Teraz wiedziałam, że jest słabsza.
Ona też musiała to poczuć. Że stałam się silniejsza i odporniejsza psychicznie od niej. Patrzyłam na osobę, której jakiś fragment się roztrzaskał, i w pewien dziwny sposób czułam nad nią wyższość.
Opowiedziałam Shoko o swoich studiach. O tym, że pojechałam na wymianę do Kanady, o podróżach do różnych krajów i obcokrajowcach, z którymi się zaprzyjaźniłam. Opowiedziałam jej też o tym, że w Nowym Jorku wpadłam na Hanę i usłyszałam od niej, że Shoko dostała się na Wasedę, lecz zrezygnowała. Że to przez niewydolność nerek dziadka. Wyrzucałam z siebie kolejne słowa zupełnie bez zastanowienia. Nie mogłam przestać mówić i czułam, jak przekraczam pewną linię, której nie powinnam nigdy przekroczyć, ale wręcz upajały mnie przerażenie i podekscytowanie rosnące we mnie z każdą naruszoną granicą.
— Zdziwiłam się, że zostałaś w swoim mieście. I to jeszcze z powodu choroby swojego dziadka! To zupełnie nie w twoim stylu. Słyszałam, że co trzy dni musisz z nim jeździć do szpitala. Podobno niewydolność nerek jest strasznie uciążliwa. I dla samego chorującego, i dla opiekuna. Nie spodziewałam się, że aż tak ci zależy na dziadku.
Gdyby w tym miejscu Shoko się na mnie wściekła albo przynajmniej gdyby zaczęła się tłumaczyć, zaoszczędziłaby mi krzywdy, którą wyrządzałam sobie sama tymi słowami.
— Masz rację. Jestem tchórzem — odparła z uśmiechem.
Złożyła szkicownik i odniosła go do swojego pokoju. Nic więcej już mi nie pokazała. Wróciła i usiadła obok mnie.
— Ale im bardziej kogoś nienawidzisz, tym bardziej nie potrafisz go zostawić — powiedziała.
Siedziałam niezgrabnie na skraju podestu. Próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle przejechałam taki kawał drogi, żeby spotkać się z Shoko. Słabo się znałyśmy, ale nie była dla mnie obcą osobą. Od samego początku nie byłam w stanie sklasyfikować tej relacji. Nadal była bardziej obcą osobą niż przyjaciółką, lecz nawet teraz, kiedy widziałyśmy się po latach, nasza znajomość nie była na tyle płytka, żeby rozmawiać o rzeczach bez znaczenia.
— Cieszę się, że tu jesteś.
Odepchnęła się rękami od podłogi i przysunęła do mnie. Nie patrzyłam na nią, zawiesiłam wzrok na kwiatach rosnących na podwórku. Szelest jej sukienki dotykającej podłogi przywiódł mi na myśl tę dziwną samotność charakterystyczną dla starszych osób. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, żeby to wiedzieć.
Shoko była staruszką.
Chwyciła mnie pod rękę. Jej zimna i delikatna skóra zetknęła się z moją gorącą i spoconą. Dostałam gęsiej skórki. Oparła głowę na moim ramieniu. Czułam jej cienkie, miękkie włosy. Splotła nasze dłonie, spojrzała przed siebie i zaczęła machać nogami zwisającymi z krawędzi podestu, jakby bawiła się w wodzie.
— Zostań tu ze mną. Nie wracaj do Korei, zamieszkaj razem ze mną — powiedziała wesoło, jakby naprawdę było to możliwe.
Pomyślałam wtedy, że pewnie już nigdy się nie zobaczymy. Że lepiej było zapamiętać ją jako siedemnastolatkę, smucić się, że urwał nam się kontakt, ale też powoli o niej zapominać.
Wszystko przez to, że przed biblioteką w Nowym Jorku wpadłam na Hanę, że zaczęłam czuć przez to żal i ciekawość względem Shoko. Inaczej mogłabym ją po prostu powoli wymazać ze swoich wspomnień. Trudno było mi patrzeć na jej szczerą twarz, twarz osoby, której nie udało się opuścić tego miejsca i która nie potrafiła znaleźć w sobie miłości dla życia, w którym utknęła.
•
Otworzyła się furtka i staruszek wszedł na podwórko. Jego twarz była teraz jeszcze bardziej rumiana niż wcześniej. Kiedy zobaczył, jak siedzimy obok siebie ze splecionymi dłońmi, zawstydzony odwrócił wzrok. Mógł nas zignorować i po prostu wejść do domu, ale zamiast tego stanął w miejscu. Miałam wrażenie, że dawał nam czas na odsunięcie się od siebie.
Próbowałam się ruszyć w bok, Shoko jednak trzymała mnie z całej siły. Wstałam i strząsnęłam ją z siebie niczym szczura, który przyczepił mi się do rękawa. Staliśmy ze staruszkiem naprzeciwko siebie na tym niedużym podwórzu. Dalej był odwrócony, choć znów się uśmiechał; nie udało mu się jednak ukryć skurczu na twarzy. I on, i ja, nie ruszając się ani o krok, staliśmy tak przez dłuższą chwilę.
— Ma świra na moim punkcie. — Wskazała na dziadka palcem. — Pieprzony staruch — dodała cicho po angielsku.
Zaskoczona jej słowami zerknęłam na starszego pana. Znowu odwrócił głowę, jakby próbował ukryć łzy, i przyglądał się kwiatkom. Spojrzałam na Shoko. Uśmiechała się szyderczo, patrząc z rozbawieniem na zmizerniałego staruszka. Pomyślałam o moim dziadku, który został w domu. Poczułam się tak, jakby to jego obrażała.
— Że co?
— No pieprzony staruch z niego! Mógłby już wykitować.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wewnątrz się gotowałam, ale moja głowa pozostawała czysta.
— Więcej już do ciebie nie przyjadę. Przestań się zachowywać jak smarkula.
— Nawet cię nie znam. Kim ty jesteś? — spytała, śmiejąc się.
Wpatrywała się we mnie pustymi oczami. Z głową opartą o drewniany słup i lekko otwartymi ustami wyglądała jak martwa ryba. Nie mogłam na nią patrzeć, odwróciłam wzrok. Przygarbiony staruszek dalej podziwiał kwiaty, jakby nic się nie stało. W ręku trzymał różową jednorazówkę z kilkoma jabłkami i soczkami w kartonikach.
Ukłoniłam się lekko w kierunku jego pleców i przeprosiłam, po czym wyszłam. Dopłaciłam do biletu i już kolejnego dnia po południu wróciłam do Korei.
Samolot leciał nisko. Był piękny dzień. Kiedy wyjrzałam przez okno, Cieśnina Koreańska błyszczała w promieniach słońca. Gdy patrzymy z daleka, rzeczy zawsze wydają się tak perfekcyjnie piękne.
•
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
°
[1] W 1945 r., po zakończeniu prawie czterdziestoletniej japońskiej okupacji, w Korei podjęto działania, które miały ograniczyć kontakt mieszkańców kraju z japońską kulturą. Doprowadziło to do wprowadzenia zakazu importu japońskich mediów. Wstępnie zniesiono go w 1998 r. (w Korei pojawiły się wtedy mangi, filmy nagrodzone na międzynarodowych festiwalach oraz produkcje koreańsko-japońskie), a w następnych latach zdejmowano kolejne restrykcje, choć do tej pory istnieją pewne ograniczenia, np. w koreańskiej telewizji naziemnej nie wolno emitować japońskich seriali (jeżeli nie wskazano inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
[2] Uniwersytet Waseda — prestiżowa prywatna uczelnia w Tokio.
Choi Eunyoung — południowokoreańska pisarka urodzona w 1984 roku. Karierę literacką rozpoczęła w 2013 roku; to właśnie wtedy tytułowe opowiadanie ze zbioru Uśmiech Shoko zostało opublikowane w magazynie literackim, a rok później autorka otrzymała za nie 5th Munhak Dongne Young Writer’s Award. W kolejnych latach wydała również zbiór Ktoś mi nieszkodliwy oraz powieść Jasna noc. W swoich tekstach zazwyczaj porusza temat relacji międzyludzkich widzianych z perspektywy kobiet i mniejszości.
Marta Niewiadomska — absolwentka koreanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Języka uczyła się również na Yeungnam University w Korei Południowej oraz podczas pracy w Seulu. Od lat zajmuje się tłumaczeniem oraz nauczaniem języka koreańskiego oraz jego popularyzacją poprzez social media. Autorka e-booka Koreański: GRAMATYKA oraz tłumaczeń literatury koreańskiej, m.in. wydanych przez Tajfuny Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin (2022) i Przeklętego królika Bory Chung (2023).
TYTUŁ ORYGINAŁU
쇼코의 미소
Copyright © 2016 by Eun-young Choi
All rights reserved.
Originally published by Munhakdongne Publishing Group in Korea.
TŁUMACZENIE
© Copyright for the Polish translation by Marta Niewiadomska, 2022
KOLACJONOWANIE TŁUMACZENIA
Karolina Ignaczak
REDAKCJA
Helena Piecuch
PROJEKT GRAFICZNY SERII
Masaomi Fujita / tegusu Inc.
KOREKTY
Anna Smutkiewicz / Pracownia korektorska
Karolina Bednarz, Anna Wołcyrz / Tajfuny
PROJEKT TYPOGRAFICZNY BLOKU
to/studio
ILUSTRACJA NA OKŁADCE I RYSUNKI
Mujoo Kim, Holding flower
© Copyright by Mujoo Kim, 2019
OPRACOWANIE GRAFICZNE OKŁADKI
Karolina Korbut
This book is published with the support of the Literature Translation Institute of Korea (LTI Korea).
TAJFUNY
ul. Chmielna 12
00-020 Warszawa
tajfuny.pl / [email protected]
ISBN
978-83-67034-20-3
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek