Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść, która przebojem zdobyła szczyt listy bestsellerów „New York Timesa”. Uwielbiana przez kobiety na całym świecie. Owiń się kocem i przeczytaj tę odświeżającą komedię romantyczną. Tę, dla której rzesze czytelniczek tracą głowę.
Przygotuj się na najbardziej niezwykłą historię miłosną.
Quinn i Minnie urodzili się w sylwestra, w tym samym szpitalu, jedno po drugim. Lecz choć przyszli na ten świat niemal razem, ich życie nie mogłyby się różnić bardziej.
Trzydzieści lat później przeznaczenie krzyżuje ich drogi.
Może to czas na miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 449
Sylwester 2019
Klub Night Jam był zatłoczony, powietrze aż pulsowało od głośnej muzyki, a ściany lepiły się od potu, alkoholu i pewnie jeszcze innych znacznie gorszych substancji. Minnie z całej siły ściskała dłoń Grega, kiedy usiłowali przedrzeć się przez zgromadzony przy wejściu tłum.
– Nigdy nie dopchamy się do baru! – krzyknął Greg.
– Co takiego?! – odkrzyknęła, bo nie nawykła do ciężkich basów.
– Nie dostaniemy niczego do picia przed północą. Na dodatek nie mam pojęcia, w której sali odbywa się ta impreza Lucy – odparł Greg.
Ruchem ręki wskazał półpiętro, jakby chciał powiedzieć, że powinni spróbować przecisnąć się między ludźmi w kierunku ulokowanego tam tarasu. Minnie zerknęła na zegarek – za dziesięć minut północ. Jak na razie cały ten wieczór dobitnie dowodził, że ma mocne podstawy, aby nadal nienawidzić sylwestra. Czemu po prostu nie została w domu i nie położyła się wcześniej spać? Zaraz jednak przypomniała sobie, że odcięli jej ogrzewanie, więc tak naprawdę przyszła tu, żeby nie marznąć. Greg nalegał na tę organizowaną przez koleżankę z pracy imprezę, więc czułaby się okropnie, gdyby kazała swojemu chłopakowi zjawić się tutaj bez pary.
Minnie pozwoliła pociągnąć się przez pulsujący tłum i wreszcie zdołali wydostać się z największego ścisku. Kiedy wyszli na zewnątrz, mogli odetchnąć chłodnym nocnym powietrzem, a dobiegające ze środka dudniące basy nieco przycichły i ich natężenie było znośne.
– Uważaj, człowieku! – burknął Greg, odpychając jakiegoś pijanego typa. Obrzucił go wściekłym spojrzeniem, starając się zwrócić uwagę faceta, że rozlewa na innych piwo. Miał nadzieję, że przynajmniej przeprosi, ale ten był za bardzo wstawiony, żeby w ogóle go to obeszło.
– Ostrzegałam, że sporo ryzykujesz, spędzając sylwestra w moim towarzystwie – powiedziała Minnie.
– Możesz już skończyć z tym pechem? – Pokręcił głową.
– Ale to prawda, wcale nie zmyślam. W sylwestra i Nowy Rok zawsze przytrafia mi się jakaś katastrofa. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby lokal poszedł z dymem jeszcze przed północą. Albo gdyby jakaś niewielka asteroida uderzyła dokładnie tu, gdzie teraz stoję.
– Nie wydaje mi się, żeby ten wieczór był mało udany przez twojego pecha, raczej przez to, że zaciągnęłaś mnie na kolację do domu tego twojego dziwnego Alana gdzieś na drugim końcu galaktyki. A teraz, gwiezdny dowódco, kiedy dotarliśmy wreszcie na imprezę dwie sekundy przed północą, gdzie wszyscy są już nieźle napruci… – Greg przycisnął palec do ucha, jakby właśnie słuchał jakiejś wyobrażonej transmisji. – Centrum kontroli lotów informuje, że to nie jest właściwa impreza!
– Wyrażasz zgodę na przerwanie misji? – rzuciła Minnie z nadzieją.
– Odmawiam – odparł Greg.
Spotykali się od pięciu miesięcy. Poznała go podczas demonstracji przed ratuszem, w trakcie protestu przeciw ograniczonemu dostępowi do niedrogich mieszkań w Londynie. Greg zjawił się tam jako dziennikarz, który miał napisać notatkę z tego wydarzenia, Minnie towarzyszyła pani Melvin, wspierając kobietę, której dostarczała jedzenie niemal od początku istnienia swojej firmy. Wraz z przyjaciółką Leilą przygotowała nawet transparent z hasłem: „Masz prawo do dachu nad głową!”. Zużyły jednak zbyt dużo farby na literę „a” w pierwszym wyrazie, przez co rozlany kleks przypominał raczej literę „y”. Podczas demonstracji Minnie, Leila i pani Melvin jakimś cudem znalazły się tuż obok grupki ludzi przebranych za wielkie koty w cylindrach i monoklach. Jedna z kobiet miała nawet koszulkę z napisem: „Nie dla starych kocurów z grubymi portfelami!”. Greg podbiegł do nich, żeby uwiecznić na zdjęciu transparent Minnie na tle przeciwników bogaczy. Zwalniając migawkę, nie przestawał się śmiać.
„Czemu się pan z nas nabija?”, obruszyła się Minnie.
„Może stare kocury wypchały grube portfele tymi wszystkimi myszami?”, zażartował Greg, wskazując na ich transparent. Leila zerknęła na napis i też parsknęła śmiechem, za to Minnie przewróciła oczami.
„Tam jest napisane «masz», a nie «mysz»”, wyjaśniła, wojowniczo opierając dłoń na biodrze.
„Ale tak to wygląda, Minnie”, wytknęła jej Leila.
„Myszko Minnie, to zdjęcie na pewno trafi na pierwszą stronę”, rzucił Greg z szelmowskim uśmiechem.
„Ani mi się waż”, syknęła i rozbawiona rzuciła się za nim w pościg, co rusz szturchając go nieudanym transparentem.
Lubiła mężczyzn, którzy potrafili ją rozśmieszyć, więc od razu spodobał się jej ten przystojny facet o kanciastej twarzy i sarkastycznym poczuciu humoru. W jego wyglądzie pociągająca była również schludnie przycięta broda i okulary w charakterystycznych czarnych oprawkach. A kiedy zaczęli się spotykać, Minnie szybko odkryła, że Greg nie tylko w pracy uwielbia wymyślać chwytliwe nagłówki, ale opisuje w ten sposób wszystkie jej poczynania. I kiedy potknęła się na stopniu, natychmiast rzucał: „Piękność potyka się o własne nogi – tak, tak droga pani, właśnie zaczęły się schody”, a kiedy u niego w domu brała ostatnie jabłko, natychmiast komentował z iście amerykańskim akcentem: „Sprawa kradzieży z patery wciąż nierozwiązana – kto sięgnął po zakazany owoc? Może amator kwaśnych jabłek? A może ukradziono jabłko Adama?”. Uwielbiał grę słów. Dzisiaj jednak nie było mu do śmiechu.
– Słuchaj, po prostu tu zaczekaj – rzucił z westchnieniem, rozglądając się po tarasie. – Wrócę tam i spróbuję znaleźć właściwą salę.
– No cóż, gdyby jednak pod twoją nieobecność trafiła mnie asteroida, mogę tylko pożegnać się słowami: A nie mówiłam – odparła Minnie, siląc się na żartobliwy ton. – No a poza tym szczęśliwego Nowego Roku!
Kiedy Greg zniknął w środku, popatrzyła na panoramę Londynu i zadrżała. Miasto wydawało się jej takie spokojne w zestawieniu z nerwową atmosferą klubu. Skąpane w srebrzystym blasku księżyca budynki i rozciągające się ponad nimi bezchmurne nocne niebo. Żałowała, że nie może tak zwyczajnie przenieść się na pusty dach sąsiedniego wieżowca, gdzie mogłaby wygodnie zlegnąć i podziwiać gwiazdy, nie niepokojona przez nikogo.
– Dziesięć, dziewięć, osiem… – Goście klubu rozpoczęli odliczanie. – Siedem, sześć, pięć…
Minnie popatrzyła na wszystkie te przytulone pary oczekujące na pocałunek o północy. Chociaż właściwie była zadowolona, że Greg akurat gdzieś przepadł i nie może tego zrobić. Nigdy nie rozumiała, dlaczego koniec roku należy uczcić w tak durny sposób, jak grupowe całowanie się. I tego, że ludzie postępują jak bezmyślne lemingi podążające za resztą stada.
– Cztery, trzy, dwa, jeden, SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Nocne niebo rozbłysło dziesiątkami fajerwerków, które rozświetliły miasto deszczem kolorowych świateł, przywodzących na myśl miniaturowe wszechświaty rodzące się wśród wybuchów. Rozjaśniały na chwilę ciemność, by zaraz potem zblednąć, na powrót zapaść się w niebyt. Minnie nie mogła się nadziwić, że ludzie wkładają tyle wysiłku w przygotowanie czegoś, co przypomina lot spadającej gwiazdy. Majestatyczne, jakby skamieniałe miasto u jej stóp sprawiało wrażenie niewzruszonego tym podniebnym szaleństwem. Blask fajerwerków wyławiał z mroku brudne kąty, pełne niedopałków i porzuconych plastikowych kieliszków, rzucał brzydkie refleksy na twarze półprzytomnych ludzi, kołyszących się w pijanym tłumie na tarasie klubu. Jakaś grupka zataczających się dziewczyn w niebotycznie wysokich szpilkach wpadła na nią i Minnie musiała przytrzymać się balustrady, żeby nie stracić równowagi.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruknęła do siebie, a zaraz potem poczuła coś ciepłego i mokrego na plecach. Jedna z tych dziewczyn właśnie na nią zwymiotowała.
Kiedy Greg wreszcie wrócił, tłum na tarasie mocno się już przerzedził, a Minnie czekała na niego, siedząc na podłodze przy barierce.
– W co ty jesteś ubrana? – Zdziwił się na jej widok. – Gdzie twoja bluzka?
Minnie upchnęła brudną część garderoby do torebki, na sobie miała teraz szarą koszulkę na cienkich postrzępionych ramiączkach.
– Jakaś dziewczyna zarzygała mi bluzkę – wyjaśniła, obejmując się mocniej ramionami.
– Moi mili. Uwaga, wiadomość „tylko dla dorosłych”! – zażartował Greg, przysuwając zwiniętą dłoń do ust niczym mikrofon. – Informacja z ostatniej chwili: dwie pełne miseczki w rozmiarze D w natarciu.
– Cóż, albo to, albo bluzka z rzucikiem z wymiocin – mruknęła Minnie, z zakłopotaniem podciągając ramiączka nieco wyżej. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy wyjść między ludzi w równie skąpym stroju, więc teraz czuła się niemal naga. – Udało ci się znaleźć właściwą imprezę?
Greg skinął głową i poprowadził Minnie przez klub, a potem w górę kolejnymi schodami, by zatrzymać się przed obitymi czerwonym aksamitem podwójnymi drzwiami, których strzegło dwóch łysych ochroniarzy.
– Byłem w środku minutę temu… my na imprezę urodzinową – wyjaśnił Greg.
Ochroniarz machnął ręką, żeby wchodzili, a kiedy go mijali, zerknął na dekolt Minnie, która czym prędzej skrzyżowała ramiona na piersi.
Impreza odbywająca się za obitymi aksamitem drzwiami wyglądała zupełnie inaczej niż zabawa w głównej sali klubu. Żadnej ogłuszającej muzyki, wszyscy elegancko ubrani i dobrze wychowani, kelnerzy na bieżąco napełniali szampanem kieliszki i nikt nie wymiotował nikomu na plecy. Zakrzywiona zewnętrzna ściana była całkowicie przeszklona, dzięki czemu z pomieszczenia rozciągał się wspaniały panoramiczny widok na całe miasto. Minnie natychmiast poczuła się onieśmielona. To była impreza dla bogaczy, na dodatek taka, na której obowiązywały stroje wieczorowe, więc ona kompletnie tu nie pasowała. Wystarczająco często gotowała dla ludzi tego pokroju, by wiedzieć, jak reagowali na kogoś takiego jak ona – będą traktować ją protekcjonalnie albo, co gorsza, w ogóle jej nie zauważą. W odpowiednich ciuchach mogłaby udawać kogoś, komu wcale na tym nie zależy, ale w skąpej koszulce na ramiączkach nie było to możliwe.
– Greg – syknęła do swojego chłopaka – dlaczego mi nie powiedziałaś, że stroje wieczorowe są obowiązkowe?
– Stroje wieczorowe to filistyński wymysł, Minnie. Nie włożyłbym smokingu nawet na własny pogrzeb. – Greg rozejrzał się po sali i pomachał do wysokiej blondynki w obcisłej czerwonej sukience. – Lucy! – Dziewczyna odwróciła się w ich stronę, posłała Gregowi uśmiech, a potem ruszyła do nich przez tłum. – Lepiej późno niż wcale, cześć – przywitał się Greg i wyciągnął rękę, by dotknąć jej ramienia. – To jest Minnie. Ktoś zwymiotował jej na bluzkę, kiedy tu szliśmy.
– Cześć. – Wydatne usta Lucy ułożyły się w pełen współczucia uśmiech, zasłaniając idealnie równe zęby. – Przykro mi. To niedorzeczne, że zmuszają człowieka do przepychania się między plebsem, żeby dotrzeć do sali dla VIP-ów.
Minnie pokręciła głową i zbyła całe zdarzenie wzruszeniem ramion.
– Niezła impreza – zauważyła, rozglądając się wokół. Alkohol lał się strumieniami. Ciekawe, ile mogła kosztować taka zabawa.
– Mój chłopak ma urodziny pierwszego, więc uznaliśmy to za doskonały pretekst, żeby urządzić naprawdę odjazdowego sylwestra. – Lucy machnęła ręką, po czym odwróciła się z powrotem do Minnie. – Hej, Minnie, Greg wspominał, że ty też jesteś z pierwszego stycznia?
– Och, właśnie, wszystkiego najlepszego – zreflektował się Greg, a Lucy popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Nawet nie złożyłeś jej życzeń? Minnie, lepiej od razu go rzuć! – Koleżanka ze śmiechem dała mu kuksańca w żebra, a on tylko zaczerwienił się i spuścił wzrok.
– Właściwie to nie obchodzę urodzin. – Minnie uśmiechnęła się słabo.
Przez chwilę stali w milczeniu.
– No więc, ekhm, Lucy prowadzi w naszej gazecie kolumnę kulinarną – odezwał się wreszcie Greg. – Sam chętnie bym się załapał na taką fuchę. Widziałem, Luce, że w zeszłym tygodniu odwiedziłaś La Petite Assiette Rouge. Zazdrość mnie zżera.
– Ta robota ma też swoje ciemne strony, skarbie. Przez te wszystkie kolacyjki w knajpach z gwiazdkami Michelina robię się coraz grubsza. Czuję się jak gęś tuczona na foie gras – odparła Lucy.
Minnie obrzuciła spojrzeniem jej smukłą, umięśnioną sylwetkę w obcisłej sukience z gatunku tych: tylko spójrzcie, jaka jestem zgrabna!
– Och, biedactwo, musi być ci naprawdę ciężko – zakpił Greg, trącając ją łokciem. – Piękna, inteligentna dziewczyna siłą zmuszana do jedzenia wykwintnych potraw. Obrońcy praw człowieka pewnie już przebierają nogami!
Lucy odchyliła głowę i parsknęła zduszonym śmiechem, a potem chwyciła Grega za ramię, zupełnie jakby bała się przewrócić.
– Z tym gościem nie sposób się nudzić, prawda, Minnie?
Minnie skinęła głową, chociaż w głębi ducha zastanawiała się, czy te żartobliwe nagłówki Grega nie robią się już irytujące.
– Mins też działa w branży gastronomicznej – dodał Greg, prostując się. – Prowadzi własną firmę cateringową dostarczającą posiłki samotnym starszym ludziom.
– Brzmi interesująco – mruknęła Lucy i zerknęła ponad ramieniem Minnie, a potem pomachała komuś za jej plecami.
– Nie wydaje mi się, żeby przygotowywanie zapiekanek dla starszych ludzi liczyło się jako przynależność do „branży gastronomicznej”, ale dzięki, że tak dobrze o mnie myślisz, skarbie. – Pogłaskała Grega po plecach.
– Obsługujesz też imprezy? Może zetknęłyśmy się już wcześniej? – Lucy znów skupiła uwagę na Minnie.
– Nie sądzę, dostarczamy zapiekanki wyłącznie starszym osobom. Firma nazywa się Mięciutko i Smacznie, działamy podobnie jak Posiłki na Kółkach. Szczycimy się zasadą: „Nasze dania nie kłują w zęby”.
Lucy zatrzepotała rzęsami.
– Nie kłują w zęby? – rzuciła w końcu.
– Tak, chodziło o to, że nasze zapiekanki są tak miękkie, że mogą je jeść też ludzie bez zębów – wyjaśniła Minnie. – Taki, ekhm, żarcik.
– Och, już rozumiem. Ha, ha. – Lucy znów roześmiała się niemal bezgłośnie, marszcząc przy tym nos. – Można powiedzieć, że… zęby na tym zjadłaś!
Greg też parsknął śmiechem.
– To ci się udało, Luce. – Lekko szturchnął przyjaciółkę łokciem. – Problem w tym, że firma naprawdę nieźle by prosperowała, gdyby Minnie nie rozdawała jedzenia półdarmo i nie zatrudniała bandy niepunktualnych leserów.
– Przecież to nieprawda, ani w jednym, ani w drugim przypadku. – Minnie aż pochyliła głowę.
– W każdym razie to brzmi całkiem fajnie – stwierdziła Lucy. – Starsi ludzie są tacy uroczy, nie uważacie?
– Niektórzy są uroczy, inni to totalne dupki, jak to w życiu – odparła Minnie. W tym momencie Greg odkaszlnął głośno, więc poklepała go z całej siły po plecach.
– Ale planujesz rozwijać firmę, prawda, Min? – Greg szybko odzyskał zimną krew. – Takich ma akurat klientów, ale bez problemów znajdzie nowych, może przecież obsługiwać wesela, imprezy firmowe, eventy dużego kalibru, jest całe multum możliwości. Może nawet Lucy da ci jakieś namiary?
– Jasne, jasne, chętnie pomogę – zapewniła Lucy i pomachała do kogoś na drugim końcu sali. – Słuchajcie, muszę już pędzić, ale rozgościcie się, poczęstujcie szampanem. Zamówiliśmy go o wiele za dużo. I nie przejmujcie się spóźnieniem, impreza dopiero się rozkręca.
Lucy przechyliła lekko głowę i posłała im wyćwiczony uśmiech eleganckiej gospodyni, po czym, zarzucając długimi, jedwabistymi włosami, okręciła się na pięcie. Minnie zauważyła, że wzrok Grega powędrował w ślad za przyjaciółką aż na drugi koniec sali.
Ponieważ wciąż stali z pustymi rękami, jakiś kelner podsunął im tacę z kieliszkami szampana. Oboje wzięli po jednym i próbowali się nimi stuknąć, ale zupełnie im to nie wyszło, kieliszek Grega trafił Minnie w nadgarstek. Czym prędzej cofnął rękę i upił solidny łyk.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedziała Minnie.
– Szczęśliwego Nowego Roku – odparł Greg, po chwili namysłu dodał – i wszystkiego, ekhm, najlepszego z okazji urodzin. Mam dla ciebie, ekhm, prezent u siebie w mieszkaniu, tylko nie zdążyłem go zapakować, przepraszam.
– Nie przejmuj się, przecież mówiłam ci, żebyś nic mi nie kupował.
Greg przestąpił z nogi na nogę, rozglądając się nerwowo po sali.
– Warto mieć wśród znajomych kogoś takiego jak Lucy Donohue. Mówiłem ci, że ta dzisiejsza impreza to dobry pomysł. Zna każdego, kto liczy się w twojej branży. Pamiętaj, dobre kontakty zawsze mogą się przydać, Minnie.
– Szczerze wątpię, by znała każdego, kto liczy się w branży zapiekanek – odparła, siląc się na wytworny ton. – No chyba że chodzi o szefów kuchni ręcznie produkujących ptysie z foie gras i odrobiny frrrancuskiej frrrancuszczyzny. – Minnie wystawiła język, a potem parsknęła śmiechem.
– Nie mam pojęcia, czemu ciągle to robisz. – Greg się obruszył. – Przecież tylko próbuję ci pomóc.
– Masz rację, przepraszam – odparła, czując się skarconą. Nie musiał jej tego wytykać. Zawsze była uszczypliwa, gdy czuła się niepewnie, co ostatecznie powodowało jeszcze gorszy nastrój. Przygryzła wargę i zaczęła bawić się wisiorkiem, Greg natomiast skrzywił się z niezadowoleniem i zacisnął zęby.
– No cóż, najwyraźniej dotrwałaś do północy, nie zamieniając się w dynię czy czego tam się obawiałaś.
– Mój pech nie kończy się wraz z wybiciem północy, działa przez cały sylwester i Nowy Rok. I nie chodzi o to, że mogę zmienić się w dynię, tylko o takie drobiazgi, jak to, że tamta dziewczyna na mnie zwymiotowała albo że jadąc tutaj, zostawiłam płaszcz w autobusie. Kiedy zbliża się Nowy Rok, zawsze przytrafiają mi się podobne rzeczy.
– No cóż, ktoś wylał piwo na moje buty, a poza tym ominęła mnie prawie cała impreza urodzinowa kumpla, bo utknąłem w domu twojego ekscentrycznego przyjaciela. Może ja też mam pecha? – Greg dokończył to zdanie z przesadnym uśmiechem, takim, który mówił: „Żartuję, więc nie możesz poczuć się urażona”, a potem przesunął wzrok na jej dekolt.
– Ta koszulka naprawdę za dużo odsłania? – zapytała Minnie, lekko się przy tym krzywiąc.
– No cóż, Min, dobrze wiesz, że uwielbiam ten widok, ale może reszta gości wolałaby popatrzeć na coś innego? – Skinął głową.
– W porządku, pójdę do łazienki i spróbuję odratować bluzkę.
Po drodze zerknęła jeszcze na ekran komórki. Miała jedną nową wiadomość od Leili.
„Co słychać, wszystko w porządku? Mam cię ratować z rąk porywaczy, wieźć na pogotowie czy jeszcze coś gorszego?”.
Minnie z uśmiechem wystukała odpowiedź:
„Na razie nie jest tak źle. Zgubiłam płaszcz i dałam się obrzygać jakiejś pijanej lasce ;)”.
Leila była jej najlepszą przyjaciółką i wspólniczką w biznesie. Założyły firmę cztery lata wcześniej i nadal inwestowały w nią cały swój czas, energię i pieniądze. Minnie podejrzewała nawet, że gdyby nie Leila, nigdy nie udałoby się jej utrzymać na powierzchni tak długo. Musiały stawić czoło tylu problemom po drodze, że najłatwiej byłoby po prostu zrezygnować i wrócić do pracy na etacie u kogoś. W firmie, gdzie pod koniec miesiąca można oczekiwać wypłaty, zamiast zliczać przychody i koszty z nadzieją, że z tego, co zostanie, uda się wykroić dla siebie coś w rodzaju pensji.
„Niespodzianka… całego sylwestra przygotowywałam zapiekanki, żebyśmy jutro mogły zrobić sobie wolne. Zabieram cię gdzieś z okazji urodzin, tylko włóż fajną kieckę”, odpisała Leila.
Minnie uśmiechnęła się, a potem w odpowiedzi wysłała przyjaciółce emotkę sukienki i drugą z wymiotującą buźką. W wiadomości zwrotnej dostała cały ekran emotek zapiekanek i następny pełen wymiotujących buziek.
Roześmiała się w głos i napisała odpowiedź:
„Kocham cię, dzięki, Królowo Zapiekanek. Włożę tę sukienkę tylko i wyłącznie dla Ciebie xxx”.
Oderwała wzrok od telefonu i wpadła prosto na kelnera niosącego tacę wypełnioną eleganckimi tartinkami z kozim serem, które posypały się na nią.
– Boże, strasznie przepraszam – jęknęła i padła na kolana, by pomóc biedakowi uprzątnąć to pobojowisko.
– To nie jest mój dzień – westchnął chłopak z nieszczęśliwą miną.
Miał nie więcej niż siedemnaście lat. Minnie zauważyła, że jego okulary są poplamione miękkim serem, więc delikatnie zdjęła mu je z nosa, wytarła o swoją koszulkę i wręczyła z powrotem.
– Dobrze znam to uczucie – wyznała.
Kiedy wreszcie udało im się jakoś uprzątnąć bałagan, okrążyła bar i ruszyła w głąb skąpo oświetlonego korytarza w poszukiwaniu toalety. Zajrzała najpierw do damskiej, ale przed lustrem tłoczyło się kilka kobiet zajętych poprawianiem makijażu i plotkami. Naprawdę nie miała ochoty zapierać bluzki na ich oczach. Ruszyła dalej i chwilę później natknęła się na toaletę dla niepełnosprawnych, wyposażoną w umywalkę i suszarkę do rąk. Idealnie! Wyjęła czarną, jedwabną bluzkę z torebki i zaczęła spierać pod bieżącą wodą najgorsze zabrudzenia. Na szczęście lepka substancja dała się łatwo usunąć, ale odór kwasu żołądkowego zmieszanego z wódką i colą wżerał się Minnie w nozdrza. Nie potrafiła wyobrazić sobie Lucy Donohue w podobnej sytuacji.
Popatrzyła na odbicie w lustrze i odruchowo założyła niesforne loki za uszy, jednak kiedy ledwie cofnęła dłoń, te natychmiast opadły z powrotem na twarz. Dopiero była u fryzjerki, która obcięła je centymetr czy dwa krócej niż Minnie chciała. W rezultacie teraz ciągle opadały jej na oczy, a ona nie mogła zebrać ich w kucyk. Przesunęła grzbietem palca pod oczami, żeby zetrzeć smugi rozmazanego tuszu, a następnie poprawiła usta szminką w śliwkowym odcieniu. Dostała ją od Leili jako wcześniejszy prezent urodzinowy. Sama nigdy nie wybrałaby równie śmiałego koloru, ale jakimś cudem świetnie pasował do jej cery. Zastanawiała się nawet, czy przyjaciółka przypadkiem nie jest lepiej zorientowana, co będzie dla niej odpowiednie.
Najlepiej jak to możliwe wysuszyła bluzkę pod suszarką do rąk i na powrót ją włożyła. Jeszcze przez chwilę stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie w tej wilgotnej, pomiętej i porozciąganej szmatce. To najładniejsza rzecz w jej garderobie – dopasowana bluzeczka z czarnego jedwabiu z ozdobnymi mankietami. Naprawdę drogiej firmy. Na szczęście trafiła na nią w sklepie z używanymi rzeczami. To znalezisko bardzo ją wtedy ucieszyło, a teraz miała wrażenie, jakby nawet bluzka przejrzała jej oszustwa z odgrywaniem kogoś, kim tak naprawdę nie jest, i marszczyła się w ramach protestu.
– Do dzieła – rzuciła stanowczo, by przekonać samą siebie do powrotu na imprezę, a potem powoli odetchnęła.
Naprawdę nie powinna ciągle psuć innym zabawy. Greg chciał tutaj przyjść, a ona chciała być z Gregiem. Może jej limit pecha się wyczerpał, przynajmniej na dzisiaj.
Chwyciła za klamkę, jednak kiedy ją nacisnęła, ta została jej w dłoni. Pchnęła drzwi, ale nawet nie drgnęły, a klamki nie dało się ponownie zamontować.
Zaczęła walić w drzwi.
– Halo, jest tam kto? Potrzebuję pomocy! Niech mi ktoś otworzy!
W tym momencie dobiegająca zza drzwi muzyka zabrzmiała jeszcze głośniej. Zupełnie jakby właśnie rozpoczął się koncert kapeli na żywo, co zebrani w lokalu goście przyjęli oklaskami i wiwatami. Teraz już nikt jej nie usłyszy. Będzie musiała poczekać, aż Greg po nią przyjdzie.
Usiadła na podłodze i popatrzyła w sufit. Całe pomieszczenie wyklejono granatową tapetą ozdobioną srebrzystymi gwiazdkami układającymi się w rozmaite konstelacje. Jej marzenie się spełniło, była sama i wpatrywała się w gwiazdy. Wyjęła komórkę, żeby napisać wiadomość do Grega, ale ekran był czarny.
– No jasne. – Minnie ze śmiechem pokręciła głową.
Cokolwiek by powiedzieć o tym noworocznym pechu, z pewnością nie można mu było odmówić poczucia humoru.
Nowy Rok 2020
Minnie obudziła się zdezorientowana, z gardłem wyschniętym na wiór. Pamiętała, że całymi godzinami waliła w drzwi, ostatecznie jednak musiała zapaść w sen. Nie miała pojęcia, która może być godzina. Za drzwiami panowała cisza, dudniąca muzyka umilkła. Podniosła się z podłogi, usiłując dłonią rozmasować ścierpnięty kark.
– Halo, jest tam kto?! Niech mnie ktoś wypuści! – zawołała.
Co jeśli wszyscy poszli do domu i lokal został zamknięty na noc? Czytała o takich przypadkach, o ludziach, którzy spędzili wiele dni zatrzaśnięci w toalecie, zanim ich znaleziono. Pili wodę ze spłuczki i ogrzewali się prowizorycznymi kocami zrobionymi z papieru toaletowego. Ile zdoła tu wytrzymać, zanim zacznie jeść mydło? Znów waliła pięścią w drzwi, tym razem znacznie energiczniej.
– Ratunku! Pomocy!
– Halo? – Zza drzwi dobiegł męski głos.
– Tak, jestem tutaj! Dzięki Bogu. Klamka się ułamała, nie mogę wyjść! – zawołała przez drzwi.
– Długo tam pani siedzi? – dopytywał mężczyzna, szarpiąc za klamkę z drugiej strony.
– Wystarczająco długo – wyjąkała Minnie.
– Dobra, chwileczkę, zaraz sprowadzę pomoc – odparł nieznajomy, a potem usłyszała oddalające się kroki.
Nie mogła uwierzyć, że Greg jej nie szukał. Czyżby wyszedł do domu bez niej? Trzy, może cztery minuty później głos powrócił.
– Dobra, już jestem. Przyprowadziłem Luisa, który dysponuje jakimś tysiącem kluczy.
– Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. – Usłyszała kolejny męski głos, tym razem znacznie starszy. Po chwili w zamku zachrobotał klucz.
– Chwileczkę, może ja spróbuję – rozległ się ten pierwszy głos, potem brzęk kluczy i wreszcie drzwi stanęły otworem. – Kto by pomyślał, pierwszy klucz i od razu strzał w dziesiątkę. To się nazywa fart.
Minnie zmrużyła oczy oślepiona światłem padającym z korytarza. Głos należał do wysokiego barczystego mężczyzny o jasnych włosach i wyrazistych brwiach o nieco ciemniejszym odcieniu. Uśmiechał się do niej ciepło i serdecznie. Miał czarne garniturowe spodnie i elegancką białą koszulę, a na szyi rozwiązaną muszkę. W rozpięciu koszuli dostrzegła fragment opalonej skóry. Obok niego stał niewysoki pulchny łysy mężczyzna z pełną niedowierzania miną.
– Która godzina? – zapytała Minnie, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
– Za piętnaście ósma – odparł mężczyzna w muszce.
– To ja już pójdę – wtrącił ten niższy, po czym odebrawszy od tego wysokiego pęk kluczy, ruszył przed siebie korytarzem, mamrocząc przy tym coś pod nosem.
– Nie jest zbyt gadatliwy – skomentował mężczyzna w muszce.
Minnie ruszyła korytarzem w ślad za nim do głównej sali, która okazała się zupełnie pusta. Z lamp u sufitu zwisały resztki serpentyn, na barze stała cała masa pustych kieliszków do szampana.
– Wszyscy już poszli? Nie mogę uwierzyć, że spałam tak długo.
– Przepraszam, chyba nie mieliśmy okazji się poznać. – Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń.
– A tak, Minnie – odparła. Nieznajomy uśmiechnął się, ale najwyraźniej czekał na coś więcej, więc czym prędzej dodała: – Dziewczyna Grega, a Greg pracuje z Lucy. To ona nas zaprosiła.
– Och, jasne, każdy gość jest mile widziany. Zdaje się, że Luce wspominała o jakimś Gregu. Śmieszny Greg, zgadza się?
– Śmieszny Greg. – Minnie uniosła brwi rozbawiona myślą, że ktoś mógł tak nazywać jej faceta.
Mężczyzna rozprostował ramiona nad głową, by się przeciągnąć, co szybko przeszło w jedno potężne ziewnięcie.
– Przepraszam, to zmęczenie. Ale impreza była świetna.
– Nie dla mnie – mruknęła Minnie cierpko.
– Rzeczywiście. – Mężczyzna skrzywił się przesadnie, uświadomiwszy sobie własną gafę, a Minnie nie zdołała powstrzymać uśmiechu.
– Rozumiem, że to była twoja impreza urodzinowa? Facet Lucy, zgadza się? W takim razie chyba powinnam ci podziękować za możliwość wzięcia w niej udziału. – Minnie założyła ręce za plecy.
– Ależ nie ma za co. Teoretycznie to moja impreza, ale w rzeczywistości to Lucy zdecydowała, kogo zaprosić – wyjaśnił nowy znajomy. W jego kieszeni rozdzwoniła się komórka, więc wyjął aparat i zerknął na wyświetlacz. – Przeproszę cię na chwilę, muszę odebrać.
– Jasne, nie ma sprawy. – Wzruszyła ramionami, a on okręcił się na pięcie i odszedł kilka kroków.
– Cześć, wszystko w porządku? – rzucił do słuchawki. – Nie, jeszcze nie wróciłem… Wpadnę później… Wszystkie zamki sprawdziłem wieczorem przed wyjściem… Nie… Jasne. – Minnie obserwowała jego profil. Miał zamknięte oczy przez całą rozmowę. – W porządku, podjadę i to sprawdzę, ale daj mi jeszcze parę godzin, błagam.
Rozłączył się, a kiedy zauważył, że Minnie mu się przygląda, posłał jej nerwowy uśmiech.
– Wszystko w porządku?
– Jasne, przepraszam za to. – Nowy znajomy pokręcił głową i podszedł do ogromnej przeszklonej ściany.
– Jakim cudem tylko ty tutaj jeszcze zostałeś? – zapytała.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i obrzucił ją badawczym spojrzeniem, a następnie wyjaśnił:
– To pewnie zabrzmi kiczowato, ale zawsze staram się zobaczyć pierwszy wschód słońca w nowym roku. Pomyślałem, że jeśli wyjdę z innymi, pewnie go przegapię, bo akurat będę siedział w taksówce czy coś w tym rodzaju. – Przy tych słowach wyciągnął ręce w stronę okna. – A czy można wyobrazić sobie lepsze miejsce do podziwiania wschodu słońca?
– Całe mnóstwo – odparła Minnie. – Pustynia, szczyt wspaniałej góry albo moje własne przytulne łóżko z widokiem wprost na ekran telewizora. I najlepiej, żeby było to nagranie, bym nie musiała się zrywać o świcie.
Mężczyzna przechylił głowę, mrużąc z rozbawieniem oczy. Teraz już nie wyglądał na zestresowanego.
– No cóż, ale skoro i tak nie śpimy, nie potrzebujemy żadnego nagrania. Zapraszam bliżej.
Minnie podeszła do okna i oparła dłoń o szybę. Pierwsze promienie słońca pojawiły się nad horyzontem, a gruba warstwa chmur nabrała różowawego odcienia, rzucając ciepłą poświatę na zimne, szare miasto. Wieżowce wyraźnie odcinały się na tle nieba, a ich strzeliste sylwetki stanowiły ostry kontrast w stosunku do miękkich linii obłoków.
– Robi wrażenie – musiała przyznać. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio wstałam tak wcześnie, żeby obejrzeć wschód słońca.
– To mój ulubiony dzień w roku – powiedział mężczyzna. – Kolejna szansa, by zacząć wszystko od nowa, nie sądzisz?
– Zabawne, bo dla mnie to najbardziej nielubiany dzień w roku – wyznała Minnie. – Serdecznie go nienawidzę.
– A nie powinnaś, bo to dzień moich urodzin. Nie możesz go nienawidzić – obruszył się nowy znajomy, a jego znużone szarawe oczy błysnęły z ożywieniem.
Odwróciła się do niego i powoli zamrugała.
– Ja też mam tego dnia urodziny – rzuciła.
– Niemożliwe.
– Nie żartuję. Przysięgam, że tak jest.
Popatrzył na nią spod zmrużonych powiek i cofnął podbródek, robiąc sceptyczną minę. Odwrócił głowę w stronę okna, za którym niebo rozpalało się czerwienią.
– Sama popatrz – mruknął. – Cóż za cudowne widowisko.
Minnie przyjrzała mu się uważnie, podczas gdy on nie odrywał wzroku od nieba. Nie potrafiłaby chyba określić jakieś jednej konkretnej cechy jego twarzy, a jednak razem dawały efekt synergii, tworząc harmonijną całość. Mężczyzna zdawał się czuć całkiem dobrze we własnej skórze, czego ona rzadko doświadczała. W pewnym momencie nieoczekiwanie odwrócił się w jej stronę i przyłapał ją na tym podglądaniu, więc czym prędzej przeniosła spojrzenie na widok za oknem.
– Wiesz, chyba nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto obchodziłby urodziny tego samego dnia, co ja – powiedział.
– To naprawdę elitarny klub. Dostaniesz ode mnie kartę członkowską. – Minnie urwała, nie wiedzieć czemu bardzo przejęta. – Słuchaj, przepraszam, wiem, że powinnam znać twoje imię, skoro byłam na przyjęciu urodzinowym na twoją cześć, ale przyszłam tu jako osoba towarzysząca Grega, a on mi go nie zdradził. Przydałoby się je znać, jeśli mam przygotować spersonalizowaną kartę członkowską.
– To ja przepraszam, jestem Quinn.
– Quinn? – Minnie aż otworzyła szeroko usta. – Quinn Hamilton?
– Zgadza się, Quinn Hamilton.
– Quinn Hamilton urodzony w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku w szpitalu w Hampstead?
– Owszem. – Zmarszczył brwi, bo najwyraźniej nadal nic nie rozumiał.
– To ty – warknęła Minnie i aż zacisnęła zęby. – To ty ukradłeś mi imię.
Sylwester 1989 roku
Connie Cooper spojrzała na kobietę leżącą na łóżku obok. A konkretnie na jej nogi, długie, lśniące i gładkie jak u lalki Barbie. Jak to w ogóle możliwe w jej stanie? Connie zerknęła na własne krótkie, pulchne kończyny, pokryte czarnymi włosami już chyba centymetrowej długości. Trzeba było ogolić je przed przyjazdem do szpitala – przynajmniej te miejsca, do których jeszcze dosięgała.
Kobieta na sąsiednim łóżku otarła czoło kremową, obszytą koronką chusteczką. Tymczasem włosy Connie i jej szpitalna koszula były już całkiem przepocone, użycie w tym przypadku chusteczki przypominałoby próby osuszenia pokładu Titanica papierowym ręcznikiem. Jej sąsiadka miała lśniące, jasne włosy, na dodatek schludnie związane delikatną żółtą wstążką – wstążką! Kto w ogóle ma w domu takie rzeczy? Connie po prostu zebrała ciemne i szorstkie włosy jedną z gumek recepturek, którymi Bill spinał narzędzia. Kobiety miały jednak coś wspólnego – wielkie brzuchy wyraźnie rysujące się pod opiętymi koszulami szpitalnymi.
– Zupełnie jak na zatłoczonym dworcu autobusowym czy coś w tym rodzaju, chyba wszystkie babki z północnego Londynu zmówiły się, żeby urodzić właśnie dzisiaj – zażartowała Connie, ale sąsiadka nie zareagowała. Sprawiała wrażenie obolałej i wręcz wyczerpanej. – Pani też trzyma skrzyżowane nogi, żeby doczekać północy?
– Skąd – odparła tamta znużonym głosem. – Po prostu chciałabym już urodzić. Męczę się tak od dwóch dni, a skurcze to przychodzą, to odchodzą.
– Myślałam, że może liczy pani na te pieniądze z nagrody – powiedziała. – A tak przy okazji, jestem Connie.
– Tara – odparła blondynka, chociaż wydukała coś w rodzaju „Ta… raaa”, bo najwyraźniej chwycił ją kolejny skurcz, a potem zaczęła wydmuchiwać powietrze krótkimi urywanymi oddechami.
Connie już miała coś powiedzieć, jednak ostatecznie musiała skoncentrować uwagę na własnym ciele, bo i ona poczuła skurcze. Wstała i zaczęła chodzić po sali. W pewnym momencie musiała przytrzymać się ramy pustego łóżka i zgięta wpół, czekała aż ból ustąpi. Dopiero po chwili odwróciła się w stronę towarzyszki i powiedziała:
– Źle to robisz, oddychasz za płytko i brzmisz zupełnie jak owieczka.
– Owieczka? – Tara wyglądała teraz na zażenowaną.
– Właśnie, a trzeba oddychać z głębi brzucha, żeby brzmieć jak krowa albo jeszcze lepiej jak hipopotam. Spróbuj wydawać z siebie odgłosy hipopotama.
– Nie będę wydawać żadnych odgłosów hipopotama. – Tara gwałtownie pokręciła głową. – To niedorzeczne.
Connie wzruszyła ramionami. Kołysała się w przód i w tył, opierając ciężar na jednej nodze i zaciskając palce na ramie szpitalnego łóżka.
– Naprawdę nie słyszałaś o nagrodzie dla pierwszego dziecka urodzonego w latach dziewięćdziesiątych? Chyba jesteś jedyna.
– A, tak, rzeczywiście. – Tara skinęła głową. – Zdaje się, że ktoś wspominał o tym, gdy byłam na jednej z wizyt przedporodowych. Nie wiedziałam, że wyznaczyli też nagrodę pieniężną.
– Może któraś z nas się na nią załapie – mruknęła Connie, a potem wydała z siebie cichy, gardłowy jęk. – Ale musisz wreszcie się podnieść, nie urodzisz malucha, leżąc płasko na plecach.
– Jestem potwornie zmęczona, nie mam już siły. – Tara odparła cicho.
– Inaczej się nie da – przekonywała Connie. – Trzeba wstać i chodzić, żeby grawitacja zrobiła swoje.
Tara niechętnie usiadła na łóżku i opuściła stopy na podłogę, chociaż widać było, że każdy ruch stanowił dla niej ogromny wysiłek.
– O, nie, znowu, nie mogę… nie dam rady. – Kobieta z jękiem osunęła się na podłogę, jakby przygnieciona niewidoczną, lecz potężną siłą.
– Spróbuj wstać. – Connie wyciągnęła do niej rękę. – Uwierz mi, od razu poczujesz się lepiej. – Pomogła nowej znajomej się podnieść, zachęcając ją, by z całej siły oparła się na jej przedramionach. Tara kołysała się przy tym w przód i w tył, sapiąc i pojękując z wysiłku. Zacisnęła powieki. – W porządku, nad oddechem będziemy musiały jeszcze popracować, ale przynajmniej stoisz.
W tym momencie podwójne drzwi sali otworzyły się i weszła położna w błękitnym fartuszku.
– Jak się miewacie, moje panie? Przykro mi, że musieliśmy położyć was razem, ale jeszcze nigdy nie widziałam, żeby tyle maluchów jednocześnie pchało się na świat. Więc to chyba dobrze, że nie miałam żadnych planów na sylwestra, prawda? – Zachichotała.
– Wszyscy liczą na tę nagrodę – stwierdziła Connie. – Chociaż ta dziewczyna tutaj twierdzi, że w ogóle o niej nie słyszała.
Tara jakoś przetrwała najgorszy atak bólu, a teraz wpatrywała się szklistym wzrokiem w coś za oknem. Connie przyjrzała się jej uważnie, doskonale ją rozumiała – sama rodziła poprzednie dziecko cztery dni.
– Och, nie słyszała pani? – zdumiała się położna. – Redakcja „London News” zaoferowała okrągłą sumkę pierwszemu dziecku urodzonemu w Londynie w latach dziewięćdziesiątych. Wszystkim nam zależy, żeby przyszło ono na świat właśnie w naszym szpitalu. Chociaż gdyby mnie ktoś pytał, to sądzę, że te pismaki nie wiedzą, co robić z pieniędzmi.
– Pięćdziesiąt tysięcy funtów – dodała Connie.
Już ona by wiedziała, jak zagospodarować taką sumę. Oddaliby wreszcie pieniądze rodzicom Billa. Wynajęliby większy dom. A ona może nawet kupiłaby maleństwu zupełnie nowe ubranka, żeby nie musiało donaszać rzeczy po trójce starszych kuzynów i bracie. Nie powinna jednak robić sobie nadziei. W całym Londynie tysiące innych kobiet myśli teraz pewnie dokładnie o tym samym.
– Znaleźli sponsora, jakiegoś producenta pieluszek. Zdaje się, że gwarantują też darmowe dostawy pieluch do końca życia – dodała położna.
– Teraz to już koleżanka na pewno skrzyżuje nogi, żeby doczekać północy. – Connie się roześmiała, zaraz jednak jej śmiech przeszedł w gwałtowne dyszenie, a brzuch ścisnęła kolejna fala bólu.
– W porządku, niech pani wskakuje do łóżka, pani Hamilton. – Położna zwróciła się do Tary. – Muszę sprawdzić, jak się sprawy mają. – Zaciągnęła zasłonę wokół łóżka i włożyła gumowe rękawiczki, a kiedy kilka minut później skończyła badanie, tylko pokręciła głową. – W takim tempie na pewno nie urodzi pani dzisiaj, wciąż tylko sześć centymetrów. Musi się pani ruszać, spacerować po oddziale.
– To właśnie jej mówiłam! – zawołała Connie przez zasłonkę.
– Ale długo jeszcze? – jęknęła Tara płaczliwie. – Jestem już taka zmęczona, tak bardzo chce mi się spać.
Gdzieś w głębi korytarza rozległ się dzwonek, więc położna pośpiesznie ściągnęła rękawiczki i umyła ręce.
– Zaraz wrócę, żeby zbadać też panią, pani Cooper.
Po tych słowach wypadła z sali równie gwałtownie, jak się tu zjawiła, a podwójne drzwi wahadłowe zakołysały się za nią z głośnym skrzypnięciem. Tymczasem Connie usłyszała dobiegające zza przepierzenia ciche, niemal dziecięce łkanie. Z trudem podniosła się z łóżka i odsunęła plastikową zasłonkę, by znów móc widzieć sąsiadkę.
– No nie, nie wolno się teraz mazać, mamy robotę do wykonania – rzuciła.
– Dłużej nie dam rady, nie spałam od dwóch dni.
– A gdzie twój facet?
– Odesłałam go do domu. On też od dwóch dni nie zmrużył oka. Uznałam, że lepiej, aby przynajmniej jedno z nas się wyspało – wyjaśniła Tara, a potem instynktownie zwinęła się w kłębek, zdjęta kolejną falą bólu.
Connie też czuła nadchodzący skurcz, jednak ujęła nadgarstek Tary i delikatnie uniosła jej twarz ku sobie. Tara pojękiwała zupełnie jak przyduszony kociak.
– No nie, tym razem kot. Co ci mówiłam? Czy mówiłam, że masz krzyczeć jak kot albo owca, czy może raczej jak hipopotam? Musisz wydawać te dźwięki z głębi trzewi, no już, rób to, co ja.
Connie dobyła gdzieś z przepony niskie, wznoszące się dźwięki przywodzące na myśl muczenie krowy, a Tara natychmiast się zarumieniła i popatrzyła z niepokojem w stronę drzwi.
– Nie wstydź się, jesteśmy tu same. No dalej – zachęcała. Jej towarzyszka mruknęła coś bez przekonania, na co Connie aż wykrzywiła twarz z wysiłku. – Niżej, głośniej, znacznie głośniej! MUUUUUUU… – wręcz zaryczała.
Tara popatrzyła na nią w osłupieniu, zaraz jednak sama spróbowała, tym razem naśladując Connie ze znacznie większym zaangażowaniem. Ta w milczeniu skinęła głową. Początkowo Tara nadal oddychała ostrożnie, próbując nie wypaść z roli dobrze wychowanej damy, ostatecznie jednak odpuściła i zaczęła naśladować głębokie oddechy towarzyszki niedoli.
– To pomaga, prawda? A teraz przyklęknij tak jak ja. – Przy tych słowach Connie opadła na czworaki i kołysała się w przód i w tył.
Tara posłusznie poszła w jej ślady. Skurcze Connie stawały się coraz silniejsze, aż miała ochotę krzyczeć, usiłowała jednak panować nad sobą, głównie ze względu na Tarę. Pokazywała jej, jak należy oddychać, by łatwiej to wszystko przetrwać. Kołysały się więc razem w przód i w tył, teraz już bezgłośnie.
– Zrobiłaś przed porodem manikiur? – zapytała po chwili Connie, widząc idealnie pomalowane paznokcie Tary.
– Owszem. – Tara wyciągnęła przed siebie dłoń. – Czemu?
– Zrobiłaś też sobie depilację bikini woskiem i w ogóle? – rzuciła Connie z uśmiechem.
– To dosyć osobiste pytanie – odparła, marszcząc przy tym brwi.
Tara nadal poruszała się powoli w przód i w tył, kiedy nagle spomiędzy pośladków mimowolnie wyrwał się jej donośny dźwięk. Chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, co właśnie zaszło. Zasłoniła usta dłonią, co Connie skwitowała wybuchem serdecznego śmiechu.
– Niedługo wydostaną się stamtąd znacznie gorsze rzeczy, więc nie przejmuj się tak jednym pierdnięciem, panno porządnicka.
Tara ukryła twarz w dłoniach i też wybuchnęła śmiechem. To był taki melodyjny wysoki ton.
– A niech mnie, to jest twój śmiech? – zdumiała się Connie. – Nawet on sprawia wrażenie, jakby był ciągle spięty.
Po czym obie zaniosły się chichotem tak histerycznym, że nie były w stanie przestać.
– Owszem, tak właśnie się śmieję, a co w tym złego? – prychnęła w końcu wręcz spłakana Tara.
– Och, przestań mnie rozśmieszać, przestań, bo wszystko boli mnie jeszcze bardziej – jęknęła Connie, przyciskając jedną dłoń do brzucha, a drugą wachlując twarz.
W ciągu kilku następnych godzin Connie nauczyła Tarę, jak się relaksować i odpuszczać. I jak się poruszać, by ułatwić dziecku przyjście na świat. Jak oddychać, muczeć, warczeć i krzyczeć bez przejmowania się, co mogą pomyśleć inni. Skurcze stały się bardziej regularne i przybrały na częstotliwości. Wreszcie coś się działo.
– Znasz płeć dziecka? – zainteresowała się Connie, kiedy dzięki właściwemu oddychaniu obie zdołały jakoś przetrwać kolejny skurcz.
– Chłopiec – odparła Tara.
– Wybrałaś już imię? – dopytywała.
– To za wiele, za wiele… nie dam rady, Connie. – Tara znów się rozpłakała.
– Nie trać energii na mazanie się – skarciła ją Connie. – No dalej, rób to, co ja, przejdziemy przez to razem. No więc, jakie dasz mu imię?
– Mąż chciałby, żeby był John, tak jak on. A ja nie wiem, może Roger? – odparła Tara, grzbietem dłoni ocierając pot z czoła. Connie zmarszczyła nos, a Tara na widok jej miny parsknęła śmiechem. – A więc nie Roger.
– Przepraszam. – Connie też się roześmiała.
Kolejny skurcz chwycił je niemal jednocześnie, ich ciała sprawiały wrażenie wręcz zsynchronizowanych. Trzymały się za ręce i mocno je ściskały, oddychając w jednym rytmie.
– Gdzie te położne? – wydyszała Tara. – Trzeba zadzwonić po Johna.
– Możesz mi wierzyć, co prawda robiłam to tylko raz, ale w takich sytuacjach faceci jedynie przeszkadzają – odparła Connie, ciężko dysząc. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że Tara podczołgała się do łóżka i waliła głową o jego ramę. Kołysząc się jak kaczka, Connie podeszła do niej i pogładziła ją po plecach.
– Hej, jutro ta chwila będzie jedynie złym wspomnieniem. Popatrz na mnie, chcesz wiedzieć, jakie imię wybrałam dla swojego maleństwa? – Connie odciągnęła Tarę od łóżka. – Już w dzieciństwie to zaplanowałam. – Tara wreszcie na nią spojrzała. – Quinn. Moja rodzina nosiła to nazwisko od dawien dawna. Babcia była z Quinnów i zawsze powtarzała, że to nazwisko kryje w sobie szczęście Irlandczyków, ponoć nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby któryś z Quinnów miał w życiu pecha. – Tara nadal kołysała się w przód i w tył, więc Connie nie była pewna, czy w ogóle ją słyszy. – Pierwszego urodziłam synka, no i Bill uparł się, żeby nazwać go po nim William. Dlatego zapowiedziałam, że następny maluch, nieważne chłopiec czy dziewczynka, dostanie na imię Quinn.
Położna, która właśnie wkroczyła do sali, zastała je klęczące na podłodze i trzymające się za ręce.
– Wygląda na to, że obie zaraz urodzicie – rzuciła i pomogła Connie wrócić do łóżka. – No już, musimy sprawdzić pani rozwarcie, pani Cooper.
Connie i Tara razem męczyły się tak jeszcze przez cztery godziny.
Mąż Tary, John, wrócił już do szpitala, ale ona kazała mu zaczekać pod salą, dopóki akcja porodowa nie będzie bardziej zaawansowana.
– Potrzebuję wyłącznie Connie – wyjaśniła położnej.
Zwolniły się prywatne sale, jednak Tara nie chciała się przenieść. Zresztą, kiedy Bill wreszcie dotarł, również Connie nalegała, żeby zaczekał w poczekalni, dopóki ktoś go nie zawoła.
– Tak się tylko upewnię – próbowała zrozumieć położna – chcecie, żeby wasi mężowie zaczekali przed salą, bo zamierzacie rodzić we dwie?
Connie i Tara zgodnie przytaknęły.
O wpół do dwunastej obie były już gotowe do parcia.
– Dobrze, najwyższa pora przewieźć was do sal porodowych – stwierdziły położne i uparły się, że należy je w końcu rozdzielić.
Connie i Tara trafiły na oddzielne łóżka, którymi wywieziono je z sali. Po raz ostatni chwyciły się za ręce.
– Powodzenia – wychrypiała Connie.
– Dziękuję. – Tara ledwie była w stanie poruszać ustami.
– No cóż, założę się, że jedna z was urodzi nasze pierwsze maleństwo lat dziewięćdziesiątych – stwierdziła położna pchająca łóżko Connie.
– W całym szpitalu nie ma pacjentki, która byłaby bliżej szczęśliwego rozwiązania – dodała pielęgniarka zajmująca się Tarą.
Jadąc na salę porodową, Connie zauważyła Billa czekającego na nią na krzesełku. Na jej widok natychmiast stanął na równe nogi i złożył gazetę, którą czytał.
– Nie spieszyłaś się, kobieto, czekam tu na ciebie całe wieki – mruknął.
– Nie robię tego dla twojej wygody, Bill – burknęła Connie. – Wszystko w odpowiednim czasie.
Bill usiadł z powrotem na krzesełku i zacisnął usta.
Connie parła przez następne pół godziny. Potrzebowała do tego całej energii, jaka jej pozostała, nie miała siły na dalsze pogawędki. W którymś momencie Bill wstał, popatrzył na zegarek, a potem rzucił z lekkim grymasem:
– Może dasz radę wstrzymać się jeszcze kilka minut, skarbie, za dwie minuty północ.
Connie wydała z siebie gardłowy krzyk, od którego wręcz pękały bębenki, niczym samica pterodaktyla broniąca potomstwa przed drapieżnikiem. Obie położne aż podskoczyły, a Bill natychmiast wrócił na krzesełko, gdzie odtąd siedział przygarbiony, niespokojnie kręcąc kciukami młynki.
– Widzę już główkę – oznajmiła jedna z położnych.
Parcie stało się niemal nie do zniesienia. Jednak kiedy Connie już miała wrażenie, że eksploduje, zalała ją fala ulgi.
– Proszę – odezwała się położna. – Ma pani śliczną córeczkę.
W sali zapadła cisza, wszyscy zebrani z niepokojem czekali na pierwszy krzyk noworodka. I rzeczywiście, powietrze rozdarł płacz, któremu chwilę później zawtórowało zawodzenie zza cienkiej szpitalnej ściany.
– Wszystko w porządku? – Connie z niepokojem spoglądała po twarzach pielęgniarek.
– W jak najlepszym – odparła jedna z nich, po czym owinęła dziewczynkę w pieluszkę i położyła ją na piersi mamy.
– Byliśmy pierwsi. – Bill stwierdził stanowczo. – Na pewno nasze zaczęło płakać pierwsze. Udało ci się dotrwać do północy, skarbie, świetnie się spisałaś, nikt nie może zaprzeczyć, że Connie Cooper to dzielna dziewczyna.
Ale Connie w ogóle go nie słuchała, była zbyt zajęta wpatrywaniem się w buzię cudownego maleństwa spoczywającego teraz w jej ramionach.
Nowy Rok 1990
Następnego ranka, kiedy Connie cichutko nuciła maleństwu, Bill przyszedł do szpitala z Williamem.
– A kogo my tu mamy? – zapytał, stawiając synka na podłodze. Chłopiec natychmiast ruszył w stronę Connie z wyciągniętymi rączkami.
– Mama!
– Chcesz poznać swoją nową siostrzyczkę, Williamie? – zapytała i poklepała obok siebie posłanie. Synek natychmiast wspiął się na łóżko, więc teraz trzymała w objęciach dwójkę swoich dzieci. – To malutka Quinn.
Uniosła rączkę synka, żeby i on mógł delikatnie pogładzić buzię maleństwa.
– Już nie możesz jej nazwać Quinn – rzucił Bill.
– Jak to? – Connie natychmiast podniosła na niego wzrok.
– Bo tak chce nazwać swojego dzieciaka ta druga kobieta, ta, co wygrała pieniądze.
– Co takiego? – prychnęła szeptem, po czym ostrożnie odłożyła córeczkę do łóżeczka obok. – O czym ty mówisz, Bill?
– Cały czas trąbią o tym w radiu. Ten dzieciak, który zgarnął całą forsę, tylko dlatego że urodził się minutę przed naszą małą, dostał na imię Quinn. Nadal twierdzę, że my byliśmy pierwsi. Idę o zakład, że położne zmówiły się, żeby zapisać najpierw tego, kto ładniej będzie wyglądał na zdjęciach w gazecie. – Bill westchnął z niezadowoleniem, pocierając potężnymi dłońmi łysą głowę.
– Quinn? Nazwała swoje dziecko Quinn? – Connie nie wierzyła własnym uszom.
– Aha, więc teraz nie możemy nazwać tak naszej małej, bo wyjdziemy na głupków. Wszędzie o nich trąbią, ten mały Quinn jest sławny, a na dodatek wszyscy teraz myślą, że Quinn to imię dla chłopca. – Wciąż oszołomiona Connie słuchała go w milczeniu. – Zawsze podobało mi się imię Minnie dla dziewczynki – ciągnął Bill. – Co myślisz, Will? Malutka Minnie. Może nie śpi na forsie, ale na pewno jest śliczna. – Nachylił się, żeby pocałować żonę w czoło i pogładzić policzek córeczki zrogowaciałymi palcami tynkarza.
Connie czuła się zbyt zmęczona, by o tym wszystkim myśleć. Musiała się przespać. Musiała nakarmić maleństwo. I musiała obmyślić plan, w jaki sposób ma sobie poradzić z opieką nad noworodkiem i stawiającym pierwsze kroki synkiem jednocześnie. Później pokłóci się z Billem w sprawie imienia dla ich córeczki.
Jednak kiedy wrócili do domu i Connie złapała trochę snu, mały Quinn Hamilton, pierwsze urodzone w Londynie w latach dziewięćdziesiątych dziecko, trafił już nawet do ogólnokrajowych wiadomości. „Największy szczęściarz w kraju!”, krzyczały nagłówki, „Zwycięski Quinn!”, ekscytował się prowadzący jakiś program w telewizji śniadaniowej. Teraz to imię straciło dla Connie cały urok, a gazety nie przestawały jej dręczyć wizją fortuny, która była w zasięgu ręki. Poza tym Bill już zwracał się do córeczki Minnie. Siedziała na kanapie i karmiła małą, a w telewizji właśnie przeprowadzano wywiad z Tarą.
„Ktoś powiedział mi, że Quinn to imię przynoszące szczęście i muszę przyznać, że mój synek jak dotąd jest wielkim szczęściarzem”, tłumaczyła Tara z uśmiechem. Blond włosy miała starannie upięte na tę okazję, cerę świeżą i wręcz promienną. W ogóle nie wyglądała na kobietę, która dopiero co urodziła. Connie spuściła wzrok na córeczkę.
– Nie mogę uwierzyć, że ukradła twoje imię. – Cicho westchnęła, już czuła napływające jej do oczu gorące łzy. Miała istny nawał mleka i zrobiła się okropnie płaczliwa, ale jeśli teraz pozwoli łzom płynąć, może już nigdy nie zdoła ich zatrzymać. Zacisnęła powieki, by się opanować, i szepnęła do maleństwa: – Hej, zaledwie minutę spóźniona.
Nowy Rok 2020
– Chwileczkę. – Quinn uniósł palec, by jej przerwać. – Nazywasz się Minnie Cooper?
Oboje siedzieli na podłodze w promieniach słońca. Minnie założyła dłonie na kark i poruszała głową na boki, by rozciągnąć mięśnie.
– Uwierzysz, że moi rodzice przez kilka pierwszych tygodni nie zorientowali się nawet, jak to w ogóle brzmi? Za to przez całą szkołę nasłuchałam się samochodowych żartów.
– No cóż, przykro mi, że dostałaś imię na cześć samochodu – rzucił Quinn z uśmiechem. – Nie sądzę jednak, żeby moja mama tak zapamiętała tę historię.
– To na pewno – mruknęła Minnie. – Przecież nie przyzna się, że ukradła czyjeś imię.
Quinn zmienił pozycję, by popatrzeć jej prosto w oczy.
– Uwierzysz, że urodziliśmy się w tym samym szpitalu, dokładnie tego samego dnia i dzieli nas zaledwie kilka minut różnicy? – spytał podekscytowany. – Jakie jest prawdopodobieństwo podobnego zbiegu okoliczności? A teraz tak zwyczajnie spotykamy się tutaj, na dodatek w dniu naszych urodzin. To niesamowite!
Minnie odwzajemniła jego spojrzenie. Przez całe dotychczasowe życie sporo rozmyślała o tym człowieku. Miała świadomość absurdalności tego, że nie znosi kogoś, kogo nigdy nawet nie spotkała, o kim nic nie wiedziała, a jednak tak właśnie było. Matka opowiadała, że pewien chłopiec ukradł jej imię, a razem z nim ukradł jej szczęście. Kiedy Minnie przytrafiało się jakieś nieszczęście, matka zawsze mówiła: „Urodziłaś się pod pechową gwiazdą, skarbie”. Był to odwieczny refren jej dzieciństwa. Pamięć natychmiast podsunęła jej obrazy kolejnych podobnych sytuacji.
W dniu siódmych urodzin Minnie wpadła do odsłoniętej studzienki kanalizacyjnej i złamała kości stopy.
„Robotnik przysięga, że odwrócił się góra na parę sekund”, relacjonował ratownik z pogotowia, usiłując wyciągnąć Minnie z pułapki.
„Moja córka po prostu urodziła się pod pechową gwiazdą”, wyjaśniła Connie, nachylając się nad wlotem studzienki. „Coś takiego nigdy nie przytrafiłoby się Quinn Cooper!”, dodała.
Przed trzynastymi urodzinami rodzice pozwolili Minnie urządzić w domu sylwestra dla przyjaciół. Zaprosiła dwanaścioro rówieśników z klasy, między innymi chłopca, w którym się podkochiwała, Calluma Petersona. Dziesięcioro z zaproszonych gości rozchorowało się na grypę w tygodniu poprzedzającym imprezę. Na przyjęciu pojawili się jedynie Callum i Mary Stephens. Minnie spędziła cały wieczór, obserwując, jak Callum i Mary obściskują się na kanapie. Przerwali ten maraton pocałunków jedynie na chwilę, łapiąc oddech, gdy mama Minnie przyniosła im świeżo upieczone przekąski. A kiedy nachyliła się, żeby uprzątnąć z ławy tacę z nietkniętymi pasztecikami, szepnęła córce do ucha, puszczając przy tym oko: „To nigdy nie przytrafiłoby się…”.
„Wiem, wiem”, syknęła Minnie w odpowiedzi, „Quinn Cooper”.
Historia o ukradzionym imieniu Minnie szybko obrosła legendą w ich rodzinie. Matka raczyła wszystkich opowieścią o tej niesprawiedliwości zawsze, gdy tylko nadarzyła się okazja.
„Nie żeby Connie miała o to żal”, w takich chwilach ojciec dodawał ze złośliwym uśmieszkiem.
„Och, zamknij się już. Ta napuszona damulka męczyłaby się z porodem jeszcze wiele godzin, gdyby nie ja”, odcinała się wtedy Connie.
Bill z synem zawsze żartowali, gdy tylko wypłynął ten temat, a chociaż mama udawała, że nic sobie z tego nie robi, Minnie dostrzegała w jej oczach cierpienie. Connie miała zeszyt pełen wycinków z gazet i rozmaitych pamiątek z czasów dzieciństwa obojga dzieci. Wyciągała je w okolicy urodzin czy świąt. Były tam stare harmonogramy z pływackich zawodów Minnie, dyplomy z konkursów matematycznych Willa, no i oczywiście stare wydanie „London News” z dnia urodzin córki, z nagłówkiem z pierwszej strony obwieszczającym narodziny Quinna. Gdy docierała do tego wycinka, na jej twarzy pojawiał się wyraz niemal nabożnej powagi.
Minnie nie przyszło do głowy, że kiedykolwiek spotka tego człowieka. Czasami zastanawiała się wręcz, czy cała ta historyjka jest prawdziwa. Jako nastolatka próbowała odszukać go w sieci, ale w mediach społecznościowych nie znalazła żadnego Quinna Hamiltona w swoim wieku. A jednak proszę bardzo, ten mężczyzna naprawdę istniał, a nawet siedział z nią teraz na podłodze. Ponad metr osiemdziesiąt przystojniaka, uśmiechającego się serdecznie, zupełnie jakby znali się od wieków.
– Jeśli to cię pocieszy, to wcale nie czuję, żeby to imię w jakiś szczególny sposób przynosiło mi szczęście – odezwał się Quinn.
– Wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzisz – odparła Minnie. – Ta wczorajsza impreza prawdopodobnie kosztowała więcej niż zarabiam w ciągu roku.
– Pieniądze to nie wszystko. – Wzruszył ramionami.
Minnie aż się skrzywiła. Tak mówią ludzie, którzy te pieniądze mają.
– Hej, może skoczymy na śniadanie? Chcę dowiedzieć się czegoś więcej o mojej urodzinowej bliźniaczce. Ja stawiam. Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby wynagrodzić ci kradzież imienia. – Zerwał się z miejsca i wyciągnął do niej dłoń, pomagając jej wstać.
Minnie się zawahała. Kusiło ją, żeby przyjąć propozycję, ale pewność siebie Quinna budziła w niej opór. Zresztą to przecież Nowy Rok. Z doświadczenia wiedziała, że nic dobrego nie może się jej przytrafić w dniu urodzin.
– Przykro mi, ale nie mogę – rzuciła w końcu. – Muszę wracać do domu, wziąć prysznic i dowiedzieć się, gdzie podziewa się mój chłopak. Pewnie się o mnie martwi.
– Jasne. – Quinn spuścił wzrok i zmierzwił dłonią gęste włosy. – Może przy innej okazji?
– Może – przytaknęła, sięgając po torebkę.
– Nie jesteś tak naprawdę zła o tę sprawę z imieniem, co? – upewnił się jeszcze. – Przecież to tylko imię.
– Może dla ciebie – mruknęła w odpowiedzi, odrzucając opadające na twarz włosy.
Wspólnie ruszyli do głównego wyjścia, Quinn przytrzymał drzwi prowadzące na ulicę.
– Słuchaj, skoro nie pozwalasz się zaprosić na śniadanie, to może chociaż dasz mi swój numer? – poprosił. – Przecież muszę jakoś wydębić od ciebie tę kartę członkowską.
– Kartę członkowską?
– Klubu Urodzonych Pierwszego Stycznia.
– Ach, jasne. No cóż, bez problemu znajdziesz mnie na Facebooku. Nie ma tam wielu użytkowników o nazwie Minnie Cooper bez samochodu jako zdjęcia profilowego.
W końcu spojrzała na niego. Stał tuż obok, przytrzymując jej drzwi. Poczuła gęsią skórkę na ramionach, więc skrzyżowała je na piersiach.
– Nie masz płaszcza? – zdziwił się Quinn.
– Zgubiłam po drodze.
– W takim razie pożyczę ci swój, bo inaczej zamarzniesz.
– Nic mi nie będzie.
Minnie przechyliła lekko głowę, jej towarzysz ani drgnął. Poczuła się wytrącona z równowagi jego fizyczną bliskością, aż zakręciło się jej w głowie. Był tak blisko, że wręcz czuła ciepło jego torsu. Pachniał rozgrzaną skórą i wyprasowaną bawełną. Mimowolnie oblizała usta. Trwało to zaledwie ułamki sekund, ale Quinn i tak musiał to zauważyć, bo lekko się uśmiechnął. Zmarszczyła brwi i szybko wymknęła się pod jego ramieniem na ulicę. Ten facet ewidentnie przywykł do tego, że babkom na jego widok miękną kolana. Wątpliwe, by któraś odmówiła mu czegokolwiek, a co dopiero wspólnego śniadania.
– No cóż, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Złodzieju Imion! – rzuciła jeszcze na odchodne.
– Tobie też, Urodzinowa Bliźniaczko! – odparł wsparty o framugę drzwi. Kiedy się uśmiechał, w policzku pojawił się dołeczek.
Minnie przebiegła przez jezdnię i czym prędzej zniknęła w jednej z bocznych uliczek, byle jak najdalej od klubu. Z trudem zapanowała nad chęcią obejrzenia się, żeby sprawdzić, czy Quinn nadal ją obserwuje. Kiedy doszła do głównej ulicy, niebo nagle się zachmurzyło, a zaraz potem spadły ciężkie krople deszczu.
1 stycznia 2020
Minnie wysiadła z autobusu linii pięćdziesiąt sześć w połowie Essex Road, tuż przed Sainsbury’s. Kilka zagubionych duszyczek już czekało na otwarcie sklepu. Chodnik przed pubem naprzeciwko zasłany był plastikowymi kieliszkami, a deszcz nie zdołał jeszcze zmyć niedopałków i niedojedzonych dań na wynos, które walały się przy przepełnionych koszach na śmieci. Nadal lało jak z cebra, więc osłaniając głowę rękami, ruszyła biegiem w głąb uliczki, przy której mieszkała. Kiedy dotarła wreszcie pod drzwi, zaczęła przetrząsać zawartość torebki w poszukiwaniu kluczy, jednak na próżno. Przez chwilę stała nieruchomo, przemoczona i drżąca z zimna, a potem nerwowym ruchem opróżniła torebkę na schodach w nadziei, że klucze zaplątały się gdzieś między starymi paragonami i nielicznymi kosmetykami. Popatrzyła na ten stosik przemoczonych od deszczu drobiazgów, po czym przymknęła oczy i powoli wypuściła powietrze. Klucze do domu były w kieszeni płaszcza, tego samego, który zostawiła w autobusie poprzedniego wieczoru. No jasne. Dzisiaj przecież ma urodziny, nic nie może się udać.
Minnie uniosła głowę i spojrzała w okno swojego mieszkania, gdzie dostrzegła przyciśnięty do szyby pyszczek szarego kocura.
– Och, Lucky, biedactwo! – jęknęła. – Pewnie umierasz z głodu.
Czym prędzej schowała szpargały do torebki i nacisnęła guziki domofonu do dwóch pozostałych mieszkań. Może ktoś się nad nią zlituje. Przynajmniej mogłaby naładować komórkę, wysuszyć się i zadzwonić do właściciela mieszkania, żeby przyjechał z zapasowym kluczem. Nikt jednak nie odpowiedział.
*
– Co tak wcześnie? – zdziwiła się Leila, kiedy pół godziny później wpuściła Minnie do swojego mieszkania. – Sądziłam, że umówiłyśmy się dopiero na lunch?
Leila mieszkała w Stoke Newington w północnowschodniej części Londynu, trzydzieści minut autobusem od lokum Minnie. Ze swoim chłopakiem Ianem zajmowała mieszkanie na ostatnim piętrze dawnego komunalnego budynku. Nieszczególnego betonowego klocka z korytarzami wysmarowanymi graffiti. Mieszkanie było jednak słoneczne i przytulne.
Leila stała teraz w progu owinięta różowym szlafrokiem w jednorożce, z przodu widniał połyskujący różowy napis: „Budzę w tobie zwierzę?”. Włosy we wszystkich kolorach tęczy zebrała na czubku głowy w luźny kok, spod feerii jaskrawych barw wyłaniały się pierwsze odrosty w brązowawym odcieniu. Minnie często porównywała przyjaciółkę do gwiazdy filmowej z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, bo Leila, pomijając wielobarwne włosy, miała apetyczne krągłości i oczy o głębokim, uwodzicielskim spojrzeniu spoglądające spod półprzymkniętych powiek. Chociaż jej aktualny poranny strój niekoniecznie podkreślał te atuty.
– Zgubiłam klucze od domu i przez całą noc byłam zatrzaśnięta w klubowej toalecie – wyjaśniła Minnie, wchodząc do środka. Kiedy przyjaciółka usiłowała ją przytulić, natychmiast powstrzymała ją ruchem ręki. – Lepiej nie, jestem przemoczona.
– Toaleta w nocnym klubie? – Leila aż ukryła twarz w dłoniach. – Biedaczysko, znowu ten twój pech. – Wyciągnęła rękę, by poklepać przyjaciółkę po głowie, zupełnie jakby ta była domowym ulubieńcem. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Min – dodała, gładząc ją po policzku.
– Dzięki. – Minnie uszczypnęła się w grzbiet nosa, a potem głośno wciągnęła powietrze do płuc.
– Tylko spójrz na siebie, przemokłaś do suchej nitki! Wchodź szybko! Jestem pod wrażeniem, że odważyłaś się wyjść do klubu, chyba naprawdę musisz lubić tego Grega. – Minnie ruszyła w ślad za przyjaciółką wąskim korytarzem do łazienki, gdzie Leila wręczyła jej ściągnięty z haczyka poszarzały różowy ręcznik. Był sztywny jak kawałek tektury, zupełnie jakby prano go o kilkaset razy za dużo w temperaturze miliona stopni. – Weź gorący prysznic, a potem pożyczę ci jakieś suche ciuchy na przebranie – zaproponowała.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Minnie! – Doleciał ją głos Iana z głębi mieszkania.
Minnie wsunęła głowę do salonu. Ian siedział w samych bokserkach na niskiej beżowej kanapie i grał na xboxie, stopy oparł o odwróconą do góry nogami skrzynkę po pomarańczach, która służyła im jako stolik. Krótko przycięte włosy schował pod czerwoną bejsbolówką, a na ramieniu miał nowy, wciąż jeszcze zaczerwieniony tatuaż „Player One”.
– Dzięki, Ian. Nowy tatuaż?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki