50,00 zł
Ojciec Hardy Schilgen – W szkole św. Ignacego
Chwała Jezusowi i Maryi Przenajświętszej!
Z radością prezentujemy ponownie odkrytą perłę po kilkudziesięciu latach nieobecności na rynku wydawniczym. Książka ta ukazuje w sposób jasny cel życia, zapala miłością do Stwórcy, przybliża Dobrego Boga.
Dzieło „W szkole św. Ignacego” o. Hardy’ego Schilgena TJ wprowadza w sposób mistrzowski w wielkie misterium duchowych ćwiczeń ignacjańskich i dlatego jesteśmy przekonani, że dla tysięcy dusz będzie niezrównanym przewodnikiem na drodze doskonałości.
„Oby ta książka choć trochę przyczyniła się do tego, by podstawowe prawdy naszego życia doszły u wielu do żywszej świadomości i by mogli głębiej poznać, jakie miejsce w ich życiu ma zajmować Ten, dla którego chwały zostali stworzeni.” /Ks. Hardy Schilgen TJ
W tekście, korzystano z wydania z 1939 roku (Imprimatur L.dz. 1169/1939), dokonano niezbędnych korekt językowych, dostosowując go do aktualnie obowiązujących norm.
Książki wzbogaciliśmy ilustracjami anonimowego twórcy.
KSIĄŻKA:
Książka szyto-klejona
Oprawa miękka – miła w dotyku dzięki okładzinie soft – touch
Wydanie II
Format 11,5 x 18 cm
Liczba stron – 650
ISBN 978-83-67415-77-4
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 621
KS. HARDY SCHILGEN TJ
W SZKOLE ŚWIĘTEGO IGNACEGO
BIEG MYŚLI ĆWICZEŃ DUCHOWYCH
BIBLIOTECZKA ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO
„NA JEJ GŁOWIE”
WYDAWNICTWO ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO
2021
Redakcja:
zespół „na Jej głowie”
W tekście, korzystano z wydania z 1939 roku
(Imprimatur L.dz. 1169/1939),
dokonano niezbędnych korekt językowych,
dostosowując go do aktualnie
obowiązujących norm.
Wydanie I
ISBN 978-83-66728-53-0
Wydawnictwo Życia Wewnętrznego
Kielnarowa 224c, 36-020 Tyczyn
tel. +48 501 202 186
e-mail: [email protected]
www.najejglowie.pl
Na najbliższy rok 1940 przypada jubileusz czterechsetlecia istnienia zakonu Towarzystwa Jezusowego. Otóż jest historycznym faktem, iż zakon ten zrodził się z rekolekcji św. Ignacego, nimi się rozwinął, w nich czerpał siłę do olbrzymich, a jakże wszechstronnych prac w ciągu czterech wieków, w nich posiada wiecznie żywe źródło wewnętrznej reformy. Ale równocześnie Ćwiczenia Duchowne św. Ignacego stały się od samego początku w rękach synów wielkiego Zakonodawcy najświetniejszym instrumentem reformy i udoskonalenia tysięcy i tysięcy dusz.
Szkoła Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego przeszła więc zwycięsko próbę czterech wieków, stworzyła żywotny zakon, wprowadziła na drogę doskonałości liczne zastępy dusz, zreformowała i reformuje całe społeczeństwa. Nic też dziwnego, że szereg papieży nie szczędziło najwyższych pochwał dla ascetycznej szkoły Ćwiczeń Duchownych, a ostatni papież Pius XI Ćwiczeniom tym poświęcił nawet osobną apostolską konstytucję, zaś św. Ignacego ogłosił niebiańskim patronem wszystkich rekolekcji oraz opiekunem domów, zebrań, związków i stowarzyszeń, których zadaniem jest pomagać w odprawianiu ćwiczeń duchownych.
Jeśli zwrócimy uwagę na fakt, że niemożliwością było dla świeżo nawróconego oficera, w oparciu o czysto przyrodzoną wiedzę i naturalne zdolności stworzyć książeczkę Ćwiczeń Duchownych, to musimy dojść do wniosku, iż w układaniu jej towarzyszyła Autorowi nadprzyrodzona pomoc, jak to zresztą wynika z wyznań samego Świętego. Św. Ignacy pod wpływem łaski najpierw przeżył do głębi swoje Ćwiczenia, zanim nadał im formę szkicowej książeczki. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć to osobliwe zjawisko, iż tak niepozorne dziełko wywierało przez całe wieki olbrzymi wpływ, że i dziś jeszcze jest nieprześcignione, nie przestarzałe i niezależne od zmian czasu oraz kulturalnych prądów.
W ostatnich latach ruch rekolekcyjny stale rośnie. Coraz więcej też odczuwa się potrzeby światłych kierowników rekolekcyjnych i odpowiedniej literatury.
Dlatego też zdecydowaliśmy się wydać w języku polskim niniejszą książkę, w znanej serii Biblioteki Życia Wewnętrznego, właśnie na jubileuszowy rok stworzonego przez Ćwiczenia Duchowne Zakonu.
Autor tej książki nie potrzebuje poleceń. Zna go cały katolicki świat. Obecna jego książka jest szczytową pozycją w jego twórczości. W wielkie misterium Ćwiczeń wprowadza w sposób mistrzowski i dlatego jesteśmy przekonani, że dla tysięcy dusz będzie „W szkole św. Ignacego” niezrównanym przewodnikiem.
Warszawa 15 lutego 1939
Ks. Edward Kosibowicz TJ
O skuteczności Ćwiczeń Duchownych decyduje to, czy udziela się ich tak, jak tego wymaga święty Ignacy. (Ta i następne uwagi dotyczą tak zwanych wielkich rekolekcji, jak też sześciu- i ośmiodniowych ćwiczeń, podczas gdy dla trzydniowych mają one swe znaczenie tylko w ograniczonej mierze. Te ostatnie nie mogą rozwinąć całej siły, właściwej ćwiczeniom ignacjańskim i nie mogą dać o nich należytego pojęcia). Kto by zmienił w ich układzie lub w poszczególnych rozważaniach rzeczy istotne, osłabiłby ich siłę i pokazałby tym samym, że nie rozumie przedziwnej logiki i psychologii ich układu i że nie dość głęboko wniknął w samą książeczkę. Jego pozorne ulepszenia, byłyby w rzeczywistości pogorszeniami.
Zadanie kierującego Ćwiczeniami nie jest łatwe. Św. Ignacy nie daje wyczerpujących rozważań, ale najczęściej krótkie, często nawet wprost skąpe szkice. Żadnym słowem nie zaznacza związku i znaczenia poszczególnych rozważań w układzie całości Ćwiczeń. Dlatego książeczka Ćwiczeń wymaga długiego i wnikliwego studium. Inaczej grozi niebezpieczeństwo, że omawia się wprawdzie tematy podane przez Świętego, rozprowadza się je jednak całkiem według własnego »widzimisię« i dodaje się lub podkreśla to, co nie należy do istoty tych świętych Ćwiczeń lub co gorsza, z nią się kłóci.
Zamiarem św. Ignacego nie jest przeładowanie Ćwiczeń balastem różnorodnych myśli, które mogą rozdwoić uwagę i przesłonić zasadniczą ideę. Nie należy też nadużywać Ćwiczeń do tego, by na nich przeprowadzać własne idee i przedkładać swoje, niby przebogate i pełne ducha myśli lub wprost omawiać tak zwane nowoczesne zagadnienia. Nie trzeba zapominać o tym, że św. Ignacy zakłada sobie całkiem określony cel i wyłącznie do niego się ogranicza. Chce On określić zasadniczy stosunek do Boga, do siebie samego i otaczającego świata. Nic więcej nie zamierza. Chce on ująć niejako samo centrum człowieka, jego najgłębszą istotę i wolę, i tak przysposobić go do spełnienia zadania, jakie mu Bóg wskaże. Podobnie jak buduje on Ćwiczenia na tak zwanym Fundamencie, tak też mają te Ćwiczenia stanowić fundament całego moralnego życia człowieka. Dlatego nie wystarczy poznać te podstawowe prawdy tylko pobieżnie, lecz trzeba się nimi przejąć do głębi tak, by mogło kształtować się na nich całe życie. Dlatego to Święty jest wrogiem różnorodności. Chce on jednego, ale gruntownie.
Zwłaszcza w naszych czasach jest to szczególnie ważne. Wskutek znacznego przechylenia punktu ciężkości na doczesne, materialne cele, zbyt łatwo ulegają ludzie płytkości, tak iż właściwie nie mają żadnego zrozumienia dla swego głównego zadania, zupełnie zatracają się w ziemskich rachubach, nie zwracając uwagi na ich prawdziwą wartość i w nich się gubią. Świadomość, że jedynie na to są stworzeni, by Bogu przynieść chwałę, u wielu z nich zatraciła się całkowicie. Żyją tak, jak gdyby tylko po to byli stworzeni, by tu na ziemi mieć się dobrze i spełniać ziemskie zadanie. Nawet u dobrze usposobionych spotykamy często pewną powierzchowność. Brak im głębszych przekonań o podstawowych prawdach naszej świętej wiary, które umożliwiałyby im ukształtowanie całkowicie według nich swojego życia; dlatego na pierwszym miejscu upatrują oni swe główne zadanie w zewnętrznych pobożnościach i w braniu udziału we wszystkich możliwych dobrych poczynaniach, gdy tymczasem zaniedbują kształtowanie serca i pracę nad wewnętrznym pogłębieniem. Na miejscu »życia z wiary« (por. Rz 1, 17) znajdujemy zewnętrzną działalność.
Jeżeli spełnić się ma najserdeczniejsze życzenie Ojca Świętego, by możliwie najwięcej katolików brało udział w Akcji Katolickiej, to muszą oni najpierw spełnić nieodzowny jej warunek, przejąć się całkiem prawdami naszej świętej wiary i przez to rozniecić w sobie ogień, który by ich zapalał do apostolskiego czynu. A nie ma chyba stosowniejszego środka, prowadzącego człowieka do zastanowienia się nad sobą i pogłębienia, jak Ćwiczenia św. Ignacego. W samotności, z dala od wszelkich zajęć i gwaru świata mamy się zastanowić nad sensem i znaczeniem naszego ziemskiego bytowania i rozważyć, jak ułożyć swe życie według woli Boga.
Według powszechnego zdania, tak zwany Fundament Ćwiczeń nastręcza najwięcej trudności do jasnego i odpowiedniego przedstawienia. Daremnie trudziłem się całymi latami, by rozwiązać to zadanie w sposób dla mnie zadowalający. Wtem natknąłem się na książkę dr Alberta Stöckl’a: „Ofiara”. W jednym z rozdziałów rozwija on gruntownie cel stwórczy Boga i dochodzi do wniosku, że polega on na chwale Bożej przez ofiarę całkowitego oddania się Bogu ze strony człowieka tu na ziemi. Tej myśli uchwyciłem się, bo, jak mi się zdaje, oddaje ona wybornie najgłębszy sens tego, do czego dąży św. Ignacy. Im dłużej nad nią się zastanawiałem, tym stosowniejszą mi się wydawała, by w świetle jej wyłożyć nie tylko prawdy Fundamentu, ale bez wszelkiego naciągania przeprowadzić ją jako myśl przewodnią we wszystkich rozważaniach. Byłem zdumiony, w jak dokładny sposób da się ona wykazać w całym układzie Ćwiczeń i ile światła rzuca na znaczenie najważniejszych ich rozważań. Założenie i przeprowadzenie jednej myśli ma między innymi tę korzyść, że wtedy jasno występuje jedność całych Ćwiczeń i zwartość poszczególnych rozważań, gdy tymczasem często słyszy się skargi, jakoby stały one obok siebie bez związku wewnętrznego, gdyż nie jest on widoczny. Ponadto unika się niebezpieczeństwa, że rozprasza się uwaga na różnorodne zagadnienia, gdy traci się z oczu wielką ideę, która wszystko powinna ożywiać i gdy zanadto się ją rozdrabnia. Przez zwartość nabierają Ćwiczenia niezwykłego rozmachu i siły.
Tak więc przygotowałem obecny wykład oparty na myśli o »Ofierze« najpierw dla własnego użytku. Przekonałem się przy tym, że moja początkowa obawa, by ciągłe powracanie do tej samej myśli na dalszą metę nie wywołało znużenia i przesytu, była nieuzasadniona. Przeciwnie jednolitość, kierowanie wszystkich rozważań do jednego celu, który nabiera oświetlenia ze strony coraz to nowej, działa na serce nad wyraz orzeźwiająco. Ci, którzy już wielokrotnie odprawiali dłuższe Ćwiczenia, powiedzieli mi, że dopiero teraz w pełni je zrozumieli.
Tak przygotowałem obecny wykład na podkładzie opracowania głównych rozważań całych Ćwiczeń i wydania ich w formie książki. Bynajmniej jednak nie chciałem dawać wyczerpującego objaśnienia książeczki Ćwiczeń, ani też przepisywać wskazówek do udzielania duchownych ćwiczeń. Książka ma jedynie wykazać rozwój myśli w Ćwiczeniach i przedłożyć materiał do szeregu rozważań w formie zwartej, nie dzieląc go dla bieżącego użytku na tak zwane punkty. Podobnie jak książeczka Ćwiczeń, tak i ta książka nie jest przeznaczona dla jakiegoś stanu, lecz może służyć wszystkim. Dlatego też i wykład obrano ściśle rzeczowy, a sposób przedstawiania niewykwintny, podobnie jak w książeczce Ćwiczeń.
Książka służyć może różnym celom. Może ona ułatwiać początkującemu kierownikowi jego zadanie wskazując na bieg myśli Ćwiczeń Duchownych i na znaczenie poszczególnych rozmyślań. Materiał przedłożony musi on, rozumie się, opracować, do czego potrzebna jest skądinąd znajomość metody rozważania i różnych wskazówek św. Ignacego. I dla tych, którzy odprawiają ćwiczenia przez kilka dni, może służyć ta książka jako dobry środek, by uzupełnić i pogłębić wykłady, a także, by ducha, zaczerpniętego na świętych ćwiczeniach, zachować lub odnawiać. Dalej książka ta daje możność tym, którzy nie mają sposobności odprawiania rekolekcji, pojąć i sobie przyswoić wielkie prawdy w nich zawarte, a innym, którzy je sami odprawiają, może być do tego pomocna. Duszpasterze będą z niej czerpać zachętę, by wielkie prawdy rekolekcyjne przedstawiać ludowi w kazaniach i konferencjach, a może im ona także oddać cenne usługi w szkoleniu pomocników świeckich. Na koniec tym, którzy słyszeli o Ćwiczeniach św. Ignacego, ale nie wiedzą, do czego prowadzą i co dają, da ona pogląd na ich istotę i bieg myśli.
Dla osądzenia samych Ćwiczeń nie można przeoczyć jednego. By je zrozumieć, nie wystarczy przeczytać tę, lub inną podobną książkę. By je ocenić, trzeba Ćwiczenia Duchowne odprawić, to jest przedłożony materiał rozumem przemyśleć i wolą objąć, albo lepiej na kolanach przemodlić. Spokojne czytanie tej książki może przynieść, jak i inne czytanie duchowne, pewien pożytek. Ale nawet w przybliżeniu nie może on się równać z tym wpływem, jaki wywierają poważnie odprawiane ćwiczenia.
Może dla wielu te liczne powtórzenia i stałe powracanie do tej samej myśli wydadzą się czymś dziwnym. Wypływa to jednak z istoty samych Ćwiczeń. Nie są one czysto naukowym dociekaniem, przy którym ciągle posuwamy się naprzód, skoro tylko osiągniemy jakiś rezultat. Nie są one na to, by w pierwszym rządzie dawać wiadomości. Celem ich jest raczej wyrabiać cały światopogląd, kształtować ducha i wolę, a nieraz nawet i z gruntu zmieniać. Zadanie to jest tym cięższe, że chodzi tu o prawdy nadprzyrodzone, które są nam tak dalekie, gdy tymczasem świat zmysłowy wywiera na nas o wiele żywsze wrażenie. Do tego musimy przełamywać ciągły opór, który stawia niższa nasza natura. Dlatego żadną miarą nie wystarczy prawdę jakąś czysto teoretycznie i powierzchownie poznać. Należy ją nie tylko przemyśleć ze wszystkimi następstwami dla własnego życia i zasmakować niejako w niej, ale wola musi powziąć odpowiednie postanowienia. Dlatego chce św. Ignacy, byśmy unikali pośpiechu w przechodzeniu z jednego ćwiczenia w drugie. Dlatego urządza on ciągłe powtórki. W każdym dniu po południu i wieczorem przedmiot rano rozważany ma być powtórzony. Do niektórych rozważań każe on aż czterokrotnie powracać.
Ponieważ zaś Ćwiczenia zbudowane są organicznie, potrzeba, do zrozumienia związku, nim się dalej postąpi, zdać sobie dobrze sprawę z tego, co się już zrobiło i poznać, jak się łączy to, co następuje, z tym, co już przerobione i jak się na nim opiera. Celowi Ćwiczeń więcej odpowiada, gdy przypomni się krótko rzeczy najważniejsze, niż gdy przez długie wywody przerywa się tok rozważania. Doświadczenie pouczyło mnie dalej, że nawet przyzwyczajonym do pracy duchowej, częstsze powracanie do myśli zasadniczej ułatwi pełne jej zrozumienie aż do jej ostatecznych wniosków.
Przy opracowaniu książki z zasady opuszczałem dłuższe komentarze. Nie chodziło mi o to, by zebrać razem to, co napisano w innych książkach, lecz by w samodzielny sposób przemyśleć i przeprowadzić myśl o »Ofierze« aż do jej ostatecznych wyników. Dlatego pomijam wszelkie odnośniki do innych objaśnień książeczki Ćwiczeń. Ponieważ wykłady wypracowane były dla własnego użytku, dlatego nie uważałem za potrzebne, ciągle notować, jeżeli jakąś myśl lub zdanie skądinąd przejąłem. Byłoby sprzeczne z założeniem samej książki, gdybym chciał podawać źródła, których zresztą nawet sam już nie pamiętam. Zresztą przez różne przeróbki uległy te myśli i zdania rozlicznym przemianom. Niech wystarczy wzmianka, że przy opracowaniu Fundamentu niektóre myśli zaczerpnąłem ze wspomnianej już książki Stöckl’a, a niektóre miejsca prawie dosłownie powtórzyłem. To samo dotyczy rozważania o Stwórcy z książki Zimmermann’a „Bez granic i końca”. Przy opracowaniu tajemnic z życia Jezusa, używałem przede wszystkim Grimm’a „Źycie Jezusa” i objaśnień Loch’a i Reischl’a. W cytowaniu miejsc z Pisma św. kierowałem się także swobodą odpowiednio do zamierzonego celu.
Niestety ciężkie dzisiejsze czasy zmusiły wydawcę, bym skrócił gotowy już rękopis o jedną czwartą, by książka nie była zbyt obszerna i, co za tym idzie, za droga. Była to dla mnie bolesna ofiara, gdy musiałem wyrwać cały szereg rozważań. Tym się tłumaczy, że tak mało podałem tajemnic z życia Jezusa, a cały tak zwany czwarty tydzień został skrócony. Może kiedyś później zdarzy się okazja wydać w osobnym dodatkowym tomie materiał teraz opuszczony.
Oby ta książka choć trochę przyczyniła się do tego, by podstawowe prawdy naszego życia doszły u wielu do żywszej świadomości i by mogli głębiej poznać, jakie miejsce w ich życiu ma zajmować Ten, dla którego chwały zostali stworzeni.
Dom św. Bonifacego przy Emmerich,
5 sierpnia 1933.
AUTOR
ŚW. IGNACY LOYOLA T. J.
ZAŁOŻYCIEL TOW. JEZUSOWEGO
Podstawowa prawda mojego życia brzmi: stworzony jestem przez Boga. Oznacza to także: bytu nie zawdzięczam samemu sobie. Stałem się bez mojego współdziałania, owszem tak, że nawet o tym nic nie wiedziałem. Niemało upłynęło czasu zanim poznałem, że istnieję.
Rodzice pośredniczyli tylko w udzieleniu mi bytu. Dali oni tylko impuls, a potem rozwijałem się według praw wyższych, niezależnie od ich woli. Rodzice zaś zawdzięczają istnienie znów swoim rodzicom i tak idzie coraz dalej, aż do tej pierwszej pary rodziców, o której powiada najstarsza księga historyczna świata: Bóg stworzył Adama i Ewę. Wtedy to zasadził On drzewo ludzkości; ja jestem na tym drzewie tylko jednym z owoców. Ono zaś należy do tego, który je zasadził.
I pierwiastki z jakich się składa moje ciało, stworzył ongiś Bóg. Kiedy otrzymałem byt, one już istniały, chociaż w innym złożeniu. Ja tylko je sobie przyswoiłem. Ciało moje ulegnie kiedyś znowu rozkładowi na pierwiastki.
Tego, co jest we mnie najwyższym, co mnie właściwie czyni człowiekiem — duszy — rodzice dać mi nie mogli. Została ona stworzona i wlana przez Boga w tym momencie, w którym otrzymywałem istnienie.
Najrdzenniejsza więc moja istota polega na tym, iż jestem stworzeniem Boga. Fakt ten nie da się usunąć z pojęcia mego istnienia, podobnie jak nie mogę pojąć promienia słonecznego, niepłynącego jednak od słońca. Gdyby odjęto promieniowi słońca to, co bierze ze słońca, pozostanie czyste nic. To samo byłoby ze mną, gdyby mi wzięto to, co otrzymałem od Boga. W promieniu słonecznym już sama nazwa wskazuje, że pochodzi od słońca i wszystko mu zawdzięcza. Jeżeli u nas słowo człowiek znaczeniem swym nie mówi tego wyraźnie, że od Boga pochodzimy i wszystko Mu zawdzięczamy, to jednak jest to zawarte w naszej istocie. Być człowiekiem oznacza być stworzonym. Stwarzanie przez Boga oznacza dalej stwarzanie z niczego. Nic podobnego nie ma w ludzkim tworzeniu. Człowiek potrzebuje ciągle materii i narzędzi. Oto artysta rzeźbi w kamiennym bloku posąg, który stoi przed oczami jego ducha. Koniecznie jednak potrzebuje kamienia, dłuta i młota; bez tego niczego nie stworzy. Kiedy prowadzi się wysoką budowę, stawia się najpierw potężne rusztowanie.
Bóg nie potrzebuje do tworzenia niczego, ani materiału, ni narzędzi. On tworzy z niczego. Sięga do nicości i wyprowadza stąd istoty, których przedtem żadną miarą nie było. Przy tym stwarza Bóg w momencie, podczas gdy u ludzi trwa to tygodnie i lata, aż dzieło stanie gotowe. Dalej musi mnie Bóg ustawicznie utrzymywać, inaczej wróciłbym znowu do nicości, jak promień słońca, skoro utraci łączność ze słońcem. Cały więc jestem od Boga — i tylko od Boga — i zawsze zależny od Boga. Gdyby mnie nie wydobył z nicości, to by mnie tu nie było na ziemi, nie istniałbym nigdy. Z Bogiem związany jestem nierozdzielnie i nierozerwalnie, wszystko we mnie nosi pieczęć pochodzenia od Boga.
Jeżeli chcemy jako tako zrozumieć znaczenie i doniosłość tej prawdy, musimy usiłować zdobyć jak najczystsze, w miarę możności, pojęcie Boga.
Bóg jest istotą konieczną
Wszystko co istnieje wymaga pewnej podstawy swojego istnienia. Ta podstawa leżeć może poza nim albo w nim samym.
Podstawa mego istnienia nie leży we mnie. Nie było żadnej koniecznej racji, bym otrzymał istnienie. Zarówno jak od wieków mnie nie było, tak też i na wieki mógłbym nie istnieć, Bóg mnie nie potrzebował.
Kiedy stwarzał ludzkość, widział On niezliczone miliony ludzi, którzy mogli otrzymać istnienie. I między tymi niezliczonymi możliwościami widział On też i mnie. I mnie wyróżnił zupełnie dobrowolnie, mogąc równie dobrze przeznaczyć do istnienia innych. Wtedy nie byłoby mnie i nigdy na przyszłość bym nie istniał, podobnie jak nie ma tych, których nie wybrał, i nigdy ich nie będzie. Gdyby np. ktoś z mych przodków wstąpił w inne związki małżeńskie, to na miejscu jego obecnego potomstwa istniałoby inne. Mnie by nie było. Nikt by nawet nie zamarzył o mnie, nikt na ziemi pojęcia by nawet nie miał o tym, bym był możliwy, podobnie jak ja, nie przypuszczam i zgoła nie mam pojęcia o tych, którzy są możliwymi, ale nie istnieją. Czysty to więc przypadek, że otrzymałem byt. Oczywiście, Bóg tak chciał, ale zupełnie z wolnego wyboru. Nie było najmniejszej konieczności, by właśnie mnie wybrać.
Wszystko inne (ziemia, świat, aniołowie) także nie jest konieczne. Łatwo da się pomyśleć, że nie istnieją wcale, albo że na ich miejscu istnieją inne istoty lub rzeczy.
Ale nie można pomyśleć, by Boga nie było. Z nieprzepartą siłą trwa On w posiadaniu swego istnienia. Podstawę swego istnienia ma sam w sobie, bo jest ono oparte na Jego istocie, że On właśnie jest. Niezależnie od jakiegoś warunku, czy też założenia On istnieje i istnieć musi. On i On tylko jeden istnieje z bezwzględną koniecznością.
Bóg jest od wieków i wiecznie będzie
Wieczność Boga wynika sama przez się z Jego konieczności istnienia. Wszak ta konieczność stale jest ta sama i trwać będzie całą wieczność. Ja istnieję dopiero od kilku lat lub dziesiątek lat. Przedtem nie było mnie. Wiek ludzkości liczy się na tysiące lat. A ziemia jest jeszcze o wiele starsza. Ale był moment, kiedy i ona zaczęła istnieć. I zanim ona, świat i aniołowie powstali, oprócz Boga nie było nic. Mogę cofnąć się myślą, jak daleko chcę, przed wszystkie czasy i okresy, a Bóg był. I jeżeli chcę się poprawnie wyrazić nie powinienem mówić: „Bóg był”, lecz: „Bóg jest”. Nim Abraham stał się, Jam jest - powiada Zbawiciel (J 8,58)1, Bóg rzekł do Mojżesza: Ego sum qui sum (Wj 3,14), jak czytamy w pierwotnym tekście: „Będący”. Dla Boga nie ma przeszłości i przyszłości, On jest.
Bóg jest istotą nieskończenie doskonałą
Ponieważ Bóg posiada pełnię bytu i wyczerpuje całą jego możliwość, zatem posiada On każdą doskonałość, jaka tylko da się pomyśleć w takiej mierze, że wyklucza wszelki dodatek. Niczego Mu nie brak, co tylko da się pojąć dobrego i pięknego, On jest tak piękny i dobry, jak tylko to jest możliwe wewnętrznie. Dla Niego nie ma żadnych granic ni kresów jak tylko te, że w Nim nie może być żadnej niedoskonałości, braku, zmiany, rozkładu, ciemności. Dlatego nie ma u Boga postępu, bo ten suponuje brak czegoś. I nie istnieje dla Niego możliwość, by stać się większym, mędrszym, albo piękniejszym. Wszystko w Nim jest nieskończone i doskonałe.
Bóg jest nieskończenie wielki. Gdybym chciał zbadać Jego wielkość, to mógłbym posuwać się jak daleko chcę, zawsze dalej sięgają Jego nieosiągalne granice. I gdybym podróżował przez tysiące lat dzień i noc, i nie krokami, z których każdy mierzy nie metr ani milę, lecz cały rok świetlny, cóż bym osiągnął? Zawsze przede mną leży nieskończoność. Szwajcarska baśń ludowa opowiada, że opiekuńcze duchy gór nie mogły ścierpieć, gdy ludzie mierzyli głębię niektórych jezior górskich. Gdy pewnego dnia wyjechano, by zmierzyć głębię jeziora Egel, naraz zaczęło się czółno przechylać, a głos z pobliskiej skalnej ściany wzywał żeglarzy do natychmiastowego powrotu. Podobnie dzieje się z nami, kiedy próbujemy zgłębić nieskończoność Boga. Zaczynamy dostawać zawrotu głowy i spostrzegamy, że musimy przestać, bo nasze siły ustają. I równie jak ręką niepodobna objąć kuli ziemskiej, tak też i nasz umysł nie obejmie Boga.
Bóg jest wszechmocny. Jego potęga nie zna innej granicy jak tylko możliwość. I nawet tu, jak zauważa św. Tomasz, raczej wypadałoby mówić, że rzeczy niemożliwe stać się w ogóle nie mogą, niż, że ich Bóg uczynić nie może. I chociaż Bóg stworzyć może tyle światów, to przecież o żadnym powiedzieć nie można, że jest już ostatecznym i możliwie największym.
Bóg jest wszystkowiedzący i najmędrszy. On sam tylko siebie przenika, głębiny swego Bóstwa. On widzi i zna wszystko. Nic nie jest przed Nim ukryte. Znana Mu jest liczba gwiazd, kwiatów i traw. Nic nie ujdzie Jego uwagi, ni drżenie listka w odwiecznej puszczy, ni najskrytsze myśli człowiecze. Dla Niego nie ma zagadek, ani też nierozwiązalnych pytań, ni ciężkich problemów.
Bóg jest nieskończenie piękny. Jakżeż śpieszą ludzie, by oglądać coś pięknego, wspaniały krajobraz, majestat Alp, albo głośne dzieło sztuki. Nie znajdują oni potem słów na wyrażenie zachwytu i entuzjazmu. Namiętnie gonią za tym co im obiecuje rozkosz, ukojenie i szczęście. Gdy Pan Bóg stwarzał wszechświat, popatrzył na Siebie, by stworzeniom użyczyć choć słabego odblasku Swej piękności. Widziałeś pewno nieraz jak wieczorem w oddali nagle rozbłyska światło. To szyby wiejskiej chaty odbijają ostatnie blaski zachodzącego słońca. Czy patrząc na te blaski moglibyśmy sobie wyrobić pojęcie o wielkości, żarze i wspaniałości słońca? Wszystko co tu widzimy pięknego, jest to tylko odbicie Boga i nic więcej. On posiada w nieskończonej mierze to, co my możemy pomyśleć jako piękne, porywające, zachwycające i wspaniałe.
Stąd też nie mogę wyrobić sobie o Bogu pojęcia dokładnego nawet w przybliżeniu. Nie możemy sobie przedstawić nawet czystego ducha, anioła, cóż dopiero Boga. Dopóki więc próbuję sobie coś przedstawić, dopóki moja siła wyobraźni nie ustaje, dopóki jeszcze znajduję słowa i pojęcia, dopóty jestem pewien, że to jeszcze nie jest Bóg. Mogę się wysilać, ile tylko chcę, zbierać w jedno wszystkie przymioty i doskonałości, wszystko co wielkie, wzniosłe, majestatyczne, mądre, dobre, wspaniałe, zachwycające i piękne wszystko to potęgować ile tylko mogę — a jednak nieskończenie wyższy, ponad najśmielszy lot wyobraźni i przez nią niedosiężny, króluje w niedostępnym majestacie, wielkości i wspaniałości: Bóg.
By dać nam choć słabe pojęcie o Swej wielkości, porozsiewał na niebie mleczne szlaki gwiazd. Patrzymy na nie tak często, ale za mało uważamy na ich głosy: Caeli enarrant gloriam Dei, Niebiosa opowiadają chwałę Boga(Ps 19,1). Potwierdza to fakt, że cel i znaczenie gwiazd na tym głównie polega, by dawały, choć w przybliżeniu, pojęcie o wielkości Stwórcy. Na to i tylko na to Bóg je stworzył.
A teraz spróbujmy dać obraz wielkości świata przedstawiając w zmniejszonej podziałce odległości niebieskich przestrzeni, podobnie jak na mapie przedstawia się część ziemi. Na mapach znajdujemy zawsze na dole podane według jakiej podziałki została zrobiona, np. 1:1000000 znaczy, że 1 centymetr na mapie przedstawia milion centymetrów, czyli 10 kilometrów w rzeczywistości. Przyjmijmy dla wszechświata podziałkę 1:100 miliardów, tzn. 1 centymetr przedstawia nam milion kilometrów. Wtedy słońce przedstawi się nam jako kulka o przekroju 1,4 centymetrów, w odległości l 1/2 metra od ziemi. Wielkość jej nie da się wcale przedstawić, bo wynosi zaledwie 1/8 milimetra. Gdzie byśmy też musieli umieścić najbliższą gwiazdę stałą? 412 kilometrów dalej! A dookoła w tym oddaleniu — nic! Przekrój największej gwiazdy stałej wynosiłby w tej podziałce 6 metrów, a więc cztery razy więcej niż odległość ziemi od słońca! Nasze słońce miałoby jeszcze w tym stosunku wielkości siłę światła 124000 świec. Syriusz posiada jasność osiemdziesiąt razy większą! Astronomowie oceniają liczbę gwiazd stałych, które da się dojrzeć przez teleskopy, na kilka miliardów! Co to za żary, co za potęgi! Jakiej mocy potrzeba było, by je stworzyć i pchnąć na olbrzymie szlaki. Czymże zatem jestem ja na tym pyłku, którego średnica wynosi 1/8 milimetra?!
Przypuśćmy, że moglibyśmy zbudować tak silną stację radiową, że jej fale bez przeszkody z tą samą szybkością obiegałyby wszechświat jak w powietrzu na ziemi. Wtedy wysłany sygnał czasu słyszelibyśmy dwa razy bezpośrednio po sobie, bo fale radiowe nie potrzebują nawet jednej sekundy, by obiegnąć kulę ziemską. A kiedy usłyszano by znak ten na słońcu? Mniej więcej po 8 minutach. Kiedy zaś na najbliższej stałej gwieździe? Po 4,5 latach. A na mgławicy Andromedy, najdalszej gwieździe, jaką dotychczas odkryto, po milionie lat!
A teraz spojrzyj na niebo gwiaździste, spróbuj odmierzyć te zawrotne odległości, pomyśl, że gwiazdy, które spostrzegasz na nieboskłonie obok siebie, o wiele więcej od siebie są oddalone, niż ziemia od najbliższej z nich, spójrz na prawo i lewo, naprzód i w tył i pomyśl, że z każdego punktu ziemi przedstawia się podobny obraz. Jeżeli wtedy siła wyobraźni odmówi ci posłuszeństwa i gdy już nic nie będziesz w stanie sobie przedstawić, wtedy pomyśl, że wszechświat ten w obliczu Boga mniejszy jest, niż ziarnko piasku wobec ciebie! Czymże ty jesteś wobec Boga?
Popróbujmy jeszcze innej drogi, by sobie naocznie przedstawić wielkość Boga i naszą nikłość. Zaglądnijmy do mikroskopu. Weźmy pod uwagę wodór, który się składa z cząsteczek, które znajdują się w ustawicznym drganiu i ciągle o siebie uderzają i na siebie wywierają napór. Przekrój ich wynosi jedną czwartą milionowej części milimetra. Poruszają się one z szybkością 1,7 kilometra na sekundę i odbywają drogę pomiędzy jednym a drugim zderzeniem 1/12 milionowych milimetra. Liczba zderzeń dwu molekuł na sekundę wynosi ponad 15 miliardów. Na jeden gram wypada 605 000 trylionów. By mieć jakieś pojęcie o tej liczbie, przypuśćmy, że ustawiamy miliard ludzi, z których każdy liczy dzień i noc z szybkością dziesięć na sekundę. Potrzebowaliby oni do przeliczenia 605 000 trylionów dwu milionów lat.
Każda z tych molekuł wodoru składa się z dwu atomów. A teraz uczą fizycy o systemie planetarnym atomów. W środku atomu znajduje się jądro, koło którego krążą, podobnie jak ziemia koło słońca, elektrony. Oddalenie ich od jądra jest stosunkowo większe, niż ziemi od słońca. Teraz przyjmijmy, że jeden z tych elektronów jest podobnie jak ziemia zamieszkały. Czymże byłyby te istoty na jednym z tych elektronów, który się znajduje na jednym z dwu atomów 605 000 trylionów molekuł, które idą na jeden gram, w stosunku do ciebie? A tyś wobec Boga jeszcze o wiele, wiele mniejszy.
Św. Jan oglądał pewnego razu Boga. Padł on na ziemię i był jak martwy. Próbował potem opisać to, co widział, lecz zauważamy, że wobec jego słów ustają wszelkie pojęcia i wyobrażenia. Patrz oto na niebie stał tron. Na tronie siedział Bóg Ojciec święty i sprawiedliwy, piękny w blasku jak jasny diament i ognisty rubin. Tron otaczał w szmaragdowym blasku łuk tęczy, jako symbol łaski. Dookoła tronu stały dwadzieścia cztery trony. Na nich widział siedzących dwudziestu czterech starszych w ślicznych szatach, a na głowach ich złote korony. Od tronu Boga szły błyskawice, grzmoty i pioruny. Przed tronem gorzało siedem pochodni, symbol siedmiu Bożych duchów. W środku czterech boków tronu stało czterech cherubów, jako stróżów i heroldów Bożej wspaniałości. Nie spoczęli oni ani w dzień ani w nocy i śpiewali bez ustanku: Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący, który był i który jest i który ma przyjść. A dwudziestu czterech starszych padało na twarz, adorowało Boga i składało swe korony i śpiewało: Godzien jesteś, Panie, Boże nasz, otrzymać chwałę i cześć i moc, bo Ty stworzyłeś wszystkie rzeczy i z woli Twojej były i stworzone zostały (por. Ap 4, 1 - 11).
Czymże musi być Bóg, że najwyższe istoty, jakie są na niebie, oczarowane i porwane Jego wielkością i wspaniałością nic innego czynić nie umieją, jak tylko składać Mu hołdy i wołać: Święty, święty, święty!
Czyż człowiek w poczuciu swej nicości, nie jest zmuszony wołać z Psalmistą: Panie, nasz Władco, jakże wielkie Twoje imię po szerokim świecie! Ty, którego majestat wielbią niebiosa wymowniej, niż usta ludzkie… Gdy spoglądam na niebo, dzieło rąk Twoich, na księżyc i na gwiazdy, któreś powołał do bytu, to pytam się zdumiony: Czymże jest człowiek, że o nim myślisz i syn człowieczy, że o nim pamiętasz!(por. Ps 8)
Gdy więc stworzymy sobie pojęcie o Bogu, możliwie najszczytniejsze i znów zagłębimy się w sobie, będziemy w stanie zrozumieć te wnioski, jakie wypływają dla nas z tej niepomiernej wyższości i wielkości Boga.
Bóg jest moim Stwórcą, Jemu zawdzięczam istnienie. Dlaczego mnie stworzył? Jaki cel miał przy swym akcie stwórczym? To wszystko mam teraz starać się poznać!
Zrozumiałą samo przez się jest rzeczą, że Bóg przy stwarzaniu miał na oku określony cel. Każda bowiem czynność rozumnej istoty określana i kierowana jest rozumem. Zgoła wykluczyć trzeba od Bożej mądrości działanie bezrozumne i na ślepy traf. Każde rozumne działanie suponuje jakiś cel, który się chce osiągnąć, na którym potem opiera się samo działanie.
Jasną jest dalej rzeczą, że ten cel musi być godny Boga. On nie może dążyć do czegoś, co by nie odpowiadało nieskończonej Jego doskonałości. Cel małostkowy nie zasługuje na to, by Bóg dla niego ofiarował mądrość swą i potęgę. Wielki artysta poczytałby sobie za haniebne poniżenie, gdyby go namawiano do wykonania pracy, nieodpowiadającej — ze względu na swoją błahość — jego godności. Czyż Bóg miałby mniej się oglądać na swoją godność? Rzeczą godną Boga jest tylko On sam. Dlatego też celem, do którego Bóg dąży przy stwarzaniu jest tylko On sam. Każdy inny cel leżałby na poziomie nieskończenie niższym od Niego.
To, że Bóg dał stworzeniu siebie samego za cel, nie oznacza bynajmniej, że Bóg stworzenia potrzebuje. On sam sobie w zupełności wystarcza.. Jego szczęście potęgować się nie może. Jest On nieskończenie doskonałym. Trzy Boskie Osoby zażywają od wieków doskonałej szczęśliwości. Fakt, że celem, do którego w stwarzaniu dąży Bóg, tylko On sam jeden być może, tak więc jedynie należy rozumieć, że ten cel musi Go dotyczyć i do Niego się odnosić.
Jakżeż więc poznać możemy jaki ten cel być może?
Jeżeli chce się wiedzieć jaki cel posiada jakaś rzecz, to najlepiej popatrzeć, jak jest urządzona. Każdy bowiem, kto tworzy stara się dzieło urządzić odpowiednio do swego celu. Najmędrszy i wszechmocny Bóg każde stworzenie tak urządził, że doskonale odpowiada ono swemu celowi.
Urządzenie dzieła poznać można najlepiej z planu, według którego zostało wykonane. Zanim zacznę tworzyć, muszę wiedzieć, co chcę uczynić i ułożyć sobie projekt, według którego potem wykonam swe dzieło.
A skądże wziął Pan Bóg plan i ideę dla swego stworzenia? Tylko z siebie samego, bo On jest podstawą każdego możliwego bytu. Poza Bogiem da się pomyśleć tylko istoty, które są Jego odbiciem. To więc jest najgłębszą istotą każdego stworzenia: jest ono obrazem Boga, którego rysy na sobie odbija w różnorodny sposób.
Jeżeli to zaś jest właściwą istotą stworzenia, toteż musi być jego istotnym celem: winno ono Boga ujawniać i dawać świadectwo Jego wielkości, mądrości, mocy, świętości i dobroci. Znaczy to tyle co: stworzenie Boga winno wsławić. To więc jest koniecznie najgłębsze znaczenie każdego stworzenia: ono musi Boga wsławić. Bez tego celu jakiekolwiek stworzenie jest w ogóle nie do pomyślenia. To jest pierwsza, podstawowa prawda, na której się wspierają dalsze rozważania.
Jeżeli Bóg przez to, że się w stworzeniu przejawia, winien być wsławiony, to muszą być istoty, dla których te przejawy są przeznaczone. Bóg ich nie potrzebuje. On sam jest najlepiej świadom swoich doskonałości. Objawienie się w świecie nie może rozszerzyć Jego wiedzy, ani przymnożyć Mu szczęścia. Muszą więc gdzieś być istoty, do których skierowane jest to naturalne objawienie.
Tymi istotami jesteśmy tylko my ludzie, bo my sami na ziemi mamy rozum, który nas uzdalnia, by zrozumieć objawienie się Boga w świecie. Człowiek jest także jak i inne stworzenia, przejawem Boga i to najwyższym, bo jako istota obdarzona rozumem nie tylko jest obrazem, lecz także podobieństwem Boga i dlatego w o wiele wyższej mierze objawia na sobie rysy Boga. Równocześnie jest on tą istotą, do której skierowuje się Boże objawienie.
To objawienie się Boga, skierowane do ludzi, nie może być jednak celem ostatecznym stworzenia. Ten bowiem musi się odnosić do Boga. Stworzenie więc nie osiąga jeszcze swego celu, gdy człowiek poznaje Boga ze stworzeń i tak niejako otrzymuje wieści o Jego doskonałościach. Bóg musi dążyć do dalszego i wyższego jeszcze celu, który się odnosi do Niego samego. To poznajemy z właściwości człowieka. Człowiek bowiem, skoro zrozumiał objawienie Boga ze stworzeń i poznał z nich swego Stwórcę, musi, jako istota obdarzona rozumem, wyciągnąć wniosek końcowy z tego poznania i uznać Boga jako Stwórcę.
Musimy więc starać się zrozumieć, jak powinno wyglądać to uznanie Boga przez człowieka.
Stworzenie może być objawieniem Boga i wsławiać Go tylko wtedy, jeżeli je przenika panujący w nim ład, który wyznacza każdej rzeczy swoje stanowisko w całości i reguluje jego czynność. Z bezcelowego porozstawiania rzeczy obok siebie nie mogłaby promieniować Boża mądrość, świętość, miłość i potęga. Ten porządek musi być określony przez prawa, które płyną od Stwórcy, który sam zna zadanie jakie naznaczył każdemu stworzeniu i posiada prawo nakładać je na stworzenia.
Ale porządek świata nie został zamknięty raz na zawsze, lecz znajduje się w ustawicznym rozwoju. Ponieważ zaś kieruje nim Boża Opatrzność, zatem wola Boska objawia się także w nieszczęściach i dopuszczeniach. Tylko wtedy, kiedy się spełnia ta prawodawcza i opatrznościowa wola Boża, panuje ten porządek, przez który osiąga się cel stworzenia, wsławienie Boga. Wszystko więc zdąża ku temu, by się spełniła Boska wola. Widzieliśmy już, że tylko przez człowieka osiągnąć da się ostateczny cel stworzenia, bo on jeden tylko jest w stanie poznać Boga ze stworzenia i uznać Go jako swego Stwórcę. Człowiek więc musi spełnić wolę Bożą i przez to zostaje osiągnięty cel stworzenia.
Człowiek, spełniając Boską wolę wyciska na sobie coraz doskonalej podobieństwo Boskie. Bóg bowiem może mu przepisać tylko taki porządek, który odpowiada jego naturze i który sprawia, że rysy Bożego podobieństwa coraz jaśniej na nim występują, a on tym wspanialej odbija na sobie Boskie doskonałości. W ten sposób kształtuje się w człowieku coraz wspanialej Boskie objawianie się. Przy tym zawiera się w spełnianiu woli Bożej przez człowieka coś, co podnosi jego czyny do granic możliwie najwyższych wsławiania Boga przez stworzenie: człowiek jest wolny. On decyduje, czy chce się poddać woli Bożej, czy też nie. Aby osiągnąć cel ostateczny musi człowiek swoją wolę w zupełności podporządkować woli Boskiej i ukształtować ją możliwie jak najbardziej zgodnie z wolą Bożą. Winien on chcieć tylko tego, czego Bóg chce. Prawo Boże musi mu służyć za pion w jego życiu, na Bożą Opatrzność zdać się ma bez najmniejszego wahania. Całe jego życie, jego myśli i dążenia, cała jego działalność musi się opierać na tym zdaniu się na Boga bez zastrzeżeń, bez zważania na wszystkie pragnienia i popędy własne, przeciwne woli Boga.
Pojęcie zaś tego zdania się na Boga bez zastrzeżeń to nic innego, jak pojęcie ofiary. Tymi słowami nie określamy ofiary zewnętrznej ani zaparcia się, lecz wewnętrzne zdanie się stworzenia na Boga i uznanie Jego wyższości przez poddanie się bez zastrzeżeń pod świętą wolę Boga. A ponieważ tylko przez to zdanie się, osiągnięty być może ostateczny cel stworzenia, wypływa z tego wniosek, że Bóg stworzył świat dla ofiary. Ofiara więc to punkt centralny Bożych zamiarów. To jest cel końcowy, dla którego tylko Bóg mógł stwarzać. Jest to najwyższe i najwznioślejsze, co może dać i uczynić stworzenie. Nic nad to nie może dać świat Bogu, co by miało większą wartość. Cóż może Bogu większą przynieść chwałę, nad to, gdy człowiek, najwznioślejsze stworzenie na ziemi, w zupełności poddaje się Jego zwierzchności. Słowem i czynem wyznaje przez to, głowa i korona stworzenia, że tylko sam Bóg godzien jest i zasługuje na to, by się korzyło przed Nim wszelkie stworzenie! Większe wsławienie Boga przez stworzenia nie da się pomyśleć. Ta chwała Boża przez całkowite poddanie się człowieka, jest więc celem, do którego Bóg dążył i dążyć musiał przy stwarzaniu.
Lecz nie poznaliśmy jeszcze całego celu stworzenia. Wszak to wsławienie Boga przez człowieka nie jest w stanie Bogu czegoś przysporzyć lub pomnożyć Jego szczęście. Owszem, nawet cała cześć, jaką Mu gotują miliardy ludzi, ani nawet w przybliżeniu nie odpowiada tej, jaka Mu się należy. Ona też Mu nie uświadomi Jego wielkości i wzniosłości, bo On je doskonale zna i przenika.
Przyjmijmy, by rzecz na przykładzie objaśnić, że mrówki mają jak my rozum i wolę. Do ciebie należy leśne mrowisko ze stu tysiącami zwierzątek. Dałeś im dokładne prawidła jak mają żyć. Codziennie otrzymujesz sprawozdanie, co każda z nich uprzedniego dnia zrobiła. Czy byś je czytał? Suponujemy, iż wszystkie mrówki będą ci posłuszne. Czy ten fakt przymnożyłby ci szczęścia? Czy byłbyś nieszczęśliwy, gdyby cały ich szereg nie troszczył się o twoje rozporządzenia, owszem, po ogłoszeniu rewolucji ciebie zdetronizował? Przed Bogiem jesteśmy czymś bardziej nikłym! Nawet gdy weźmiemy w porównanie żyjątka w kropelce wody, jesteśmy w stosunku do Boga jeszcze czymś mniejszym! Da się obliczyć dokładnie, ile razy jesteśmy więksi, niż one: przy mrówkach kilkaset razy, przy tych »wymoczkach« kilka tysięcy. My zaś nie milion, miliard, bilion razy, lecz nieskończenie mniejsi jesteśmy, niż Bóg! Da się pomyśleć człowiek, chyba wyzuty z wszelkiej innej radości, który by całe swoje szczęście zakładał na posłuszeństwie mrówek czy »wymoczków«. Lecz Bóg zażywa nieskończonej błogości i szczęśliwości, której nie można pomnożyć. Tak więc Bóg nie może mieć żadnego pożytku z chwały, jaką Mu składamy.
I po cóż więc Bóg stwarzał, jeżeli nic z tego nie ma? Musi być przecież jakiś powód, który Go skłaniał, by raczej stwarzać, niż nie. Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam, w miarę naszych zdolności, wniknąć w najgłębsze tajniki istoty Bożej. Bóg jest miłością, powiada św. Jan (1 J 4, 16).
Jeżeli stworzenie ma objawiać Boga, Jego doskonałość i tak Go sławić, to przede wszystkim należy to także odnieść do Jego miłości. I to jest ostateczny cel stworzenia: winno ono być objawieniem Jego nieskończonej miłości i dobroci. A ponieważ cel stworzenia tylko przez nas ludzi da się osiągnąć, zatem powinniśmy ujawniać i wsławiać Bożą miłość już tu na ziemi, a potem w wieczności. Rozważmy teraz, jak się to powinno dokonać.
Miłość polega na skłonności, którą się ujawnia w pragnieniu i czynieniu dobra. Tym większą jest ona, im świadczy więcej, im większe czyni dobrodziejstwa. Pierwszy czyn Bożej miłości polegał na tym, że Bóg nas stworzył, by móc nam udzielać dalszych swych dobrodziejstw. Stworzył On nas na swoje podobieństwo. Nasze duchowe władze są utworzone na wzór Boskich i dają nam, i tylko nam na ziemi, możność cieszenia się świadomością. Jesteśmy koroną widzialnego stworzenia.
Prawa, które nam przepisuje Bóg, obmyśliła Jego miłość i mądrość. Zakazuje ona nam tylko tego, co nam szkodzi, a zadaniem jej jest kierować nami, byśmy coraz więcej urabiali w sobie rysy podobieństwa Bożego tak, byśmy coraz podobniejsi byli do Boskiego prawzoru. Trzymając się tego porządku, odnosimy z niego tylko zyski.
Za chwałę, którą Bogu oddajemy, wchodząc w Jego zamiary i poddając się całkowicie Jego suwerennej władzy, mógłby On nas nagrodzić, przenosząc nas do jakiegoś raju, gdzie by wszystkie nasze władze znalazły pełne zaspokojenie, gdzie by się znajdowały tylko godziwe radości, rozkosze a nic nie mogłoby przeszkodzić naszemu szczęściu. Przy tym to szczęście mogłoby trwać wiecznie.
Lecz mieliśmy przecież zostać pomnikami nieskończonej Bożej miłości, tej miłości, której kres kładą tylko granice ostatecznej możliwości. I tak pytał Bóg samego siebie (musimy to przedstawić sobie po ludzku, by móc choć trochę wniknąć w Boże zamiary): czy nie mógłbym człowiekowi dać jeszcze większego szczęścia? Czy nie mógłbym mu dać udziału we własnej mej szczęśliwości?
Zastanówmy się, co to znaczy mieć udział w szczęściu Boga, w błogości i radościach, jakich zażywa nieskończony Bóg! Ponad to nic więcej nie znajdzie nieskończona mądrość Boga i nic więcej uczynić nie może Boża wszechmoc.
Ale widział Bóg, że do tego nie jesteśmy sposobni, bo nam brak odpowiednich uzdolnień. Każde stworzenie może rozwijać swą czynność, tylko w granicach swoich władz. Drzewo może rosnąć, wydawać liście, kwiaty i owoce, lecz nie może widzieć, chodzić, ni odczuwać. Zwierzę to potrafi, lecz nie może myśleć i dlatego nie może się radować. Brak mu do tego zdolności. Można je tresować, to znaczy rozwijać istniejące zdolności, lecz nowych zdolności nie można w nim wykształcić i dlatego nie będzie ono nigdy w stanie radować się tak, jak my się radujemy. Podobnie też i my nie możemy radować się tak, jak się raduje Bóg, bo to przechodzi w nieskończony sposób nasze ludzkie władze. Oglądać Boga, zażywać cudów niestworzonej Jego i nieskończonej piękności, brać udział w Jego niezmierzonym szczęściu, temu ludzkie władze sprostać nie są w stanie. Bóg mieszka w niedostępnym świetle (por. 1Tm 6, 16), którego żadna stworzona istota w sposób naturalny przeniknąć nie może.
Spytał jednak Bóg samego siebie: czyż nie mógłbym udzielić człowiekowi takiej zdolności, która by go wyniosła do takiego stanu, by mógł mnie oglądać i mieć udział w mym szczęściu? I znalazł Bóg w swojej mądrości drogę, lecz widział, że wstępując na nią, dochodzi do granic swojej wszechmocy. Stwarzając świat, nie stracił Bóg nic ze swojej wszechmocy. W następnym momencie mógł nowy stworzyć, i tak przez całą wieczność. I podobnie jak ziemia po tysiącach wiosen, w milionach kwiecia nową przywodzi wiosnę wraz z nowymi kwiatami, tak i Bóg może powołać do bytu coraz to nowe światy, jeszcze większe i piękniejsze, niż ten, na którym mieszkamy. Kiedy zaś Bóg chciał nam dać udział we własnym szczęściu, potrzeba było jakby wysiłku Jego wszechmocy, jakiego nie wymagało stworzenie tysięcy najwspanialszych światów. Musiał On wynieść człowieka ponad porządek, do którego należy tytułem swej natury, ponad naturalny porządek anielski, ponad najwyższych cherubinów i serafinów i jeszcze wyżej, tak, że On, Bóg wszechmogący, już wyżej wynieść nas nie mógł, do zjednoczenia z niestworzoną, Boską istotą. Musiał On nam udzielić nowego nadprzyrodzonego życia wraz ze zdolnościami, upodabniającymi do Boga, które nas podnoszą do takiego stanu, byśmy mogli oglądać Boga twarzą w twarz i brać udział w Jego błogim szczęściu. I ten nowy wysiłek Bożej wszechmocy powtarza się przy każdym człowieku z osobna.
Czyż nie trzeba by przyjąć, że Bóg mówił do siebie: To za wielka nagroda! Po co miałbym wpuszczać do swego nieba, tych znikomo małych ludzi, których oddziela ode mnie cała przepaść! Z nimi na wieki mam dzielić swe szczęście! Jeżeli mi się poddadzą, to przecież spełnią tylko swój obowiązek, a jeśli ja ich za to nagrodzę, dając im szczęście naturalne, do jakiego są zdolni jako ludzie, to winni mi co dzień na kolanach dziękować, żem ich w ogóle stworzył i do tego szczęścia przeznaczył.
Czyż Bóg tak pomyślał? Nie. Stworzenie miało być objawieniem Jego nieskończonej miłości, która się posuwa do ostatecznych granic. I tak postanowił On w nagrodę za chwałę, jaką gotujemy Mu przez uznanie Jego zwierzchności, dopuścić nas do udziału w swej własnej chwale i w tym celu dać nam nowe, nadprzyrodzone życie wraz ze zdolnościami upodabniającymi do Boga, które nas uzdalniają do oglądania Go i uczestniczenia w Jego szczęściu. To nowe, nadprzyrodzone życie duszy, nazywamy łaską uświęcającą, która nas tak przemienia, że według słów Kościoła bardziej jesteśmy podobni do Boga, niż do ludzi.
Więc stwórczy plan Boga dosięga szczytu w tym, że my powinniśmy Go wsławić tu na ziemi przez ofiarę całkowitego oddania się Mu, uznając Jego zwierzchność; a potem mamy przez całą wieczność, jako pomniki nieskończonej i niepojętej Bożej miłości, tę miłość objawiać i sławić.
Bóg więc ma tylko jeden cel w stwarzaniu: swoją chwałę. U nas da się wyróżnić dwa cele: powinniśmy Boga czcić i sławić, i przez to osiągnąć własne zbawienie. Nasze zbawienie jest jednak koniecznym następstwem spełnienia ziemskiego zadania, polegającego na uznaniu Boga nad sobą. Cały nasz trud powinniśmy więc w to włożyć, by Boga jak najdoskonalszym oddaniem się sławić, a szczęście nasze wyłoni się z tego samorzutnie.
Rozpatrywaliśmy cel stworzenia i poznaliśmy, że Bóg stwarzać może tylko na to, by odbierać chwałę. Widzieliśmy też w ogólnych zarysach, jak człowiek winien ten cel osiągnąć i zrealizować. Teraz zajmiemy się bliżej zadaniem, które nam przypada w udziale tu na ziemi.
Przyglądając się dokładniej słowom św. Ignacego, moglibyśmy odnieść wrażenie, że o zbawieniu duszy wspomina on tylko raz i to jak gdyby ubocznie. Toteż zdaje mi się, iż niektórzy widzą w tym miejscu lukę i są zdania, że zbawienie duszy trzeba dokładniej omówić. Stąd też wkładają oni w tym miejscu rozważanie: „Ratuj swoją duszę!”, i wysuwają tę myśl zawsze na plan pierwszy. Zamiast podkreślać wzniosły cel, chwałę Bożą, to na pierwszym miejscu zawsze wskazują, że powinniśmy zdobyć niebo i wiele na nie zebrać zasług. Ratowanie więc duszy określa się jako główne zadanie człowieka na ziemi. Z punktu widzenia czysto osobistego, jeśli się wszystko ocenia ze względu na własny pożytek, może to być słuszne. Ale takie ciasne, egoistyczne i małostkowe ujęcie wcale nie odpowiada sposobowi myślenia św. Ignacego.
I tu się pokazuje cała wielkość, tu wyłaniają się rozległe horyzonty jego ducha. Poznał on Boga w przemożnej wielkości i majestacie. Przejrzał on, że Bóg stwarzać może tylko w tym celu, by być wsławionym i że ta chwała jest ze wszystkiego, co się dziać może najważniejsza, największa i najwznioślejsza; że wszystko inne o tyle tylko przedstawia wartość, o ile temu celowi jest podporządkowane, podczas gdy to, co temu celowi nie służy tak jest niewymownie małostkowe i uboczne, iż nie warte jest uwagi. Ignacego przenika na wskroś to przekonanie, że my wobec Boga jesteśmy czymś zgoła ubocznym, że więc nasze interesy w porównaniu z Bożymi nie mogą wchodzić w rachubę i dlatego nie mogą być nigdy czynnikiem głównym, że my wtedy tylko przedstawiamy wartość i znaczenie, gdy Bogu przynosimy chwałę; owszem, nawet w niebie nasze szczęście będzie rzeczą uboczną, bo i tam Bóg musi być czymś głównym, i tam zadaniem naszym istotnym będzie wielbić Jego niezmierzoną dobroć i Jego miłość objawiać. Nasze szczęście nie mogło być ostatecznym celem, jaki przy stwarzaniu miał na oku Bóg. On sam musi być celem ostatecznym stworzenia, a cel ten polega na tym, że w wieczności sławić Go będziemy jako pomniki Jego nieskończonej miłości, gdy szczęściem naszym wieścić będziemy, jak dobry jest Bóg, chwaląc Go za to i wielbiąc na wieki.
Dlatego to w rozważaniach św. Ignacego Bóg i Jego chwała stoi na pierwszym miejscu. To jest dla niego rzeczą bezwzględnie główną i o to mu przede wszystkim chodzi. Wyraźnie więc i z naciskiem podkreśla tę prawdę, że przez to właśnie urzeczywistniamy swoje zbawienie, gdy Boga wsławiamy przez ofiarę poddania się Jego woli. Dlatego też nakłania nas Ignacy, byśmy rozważali, co nas czeka, jeśli odmówimy Bogu tego oddania się. Usiłuje też skutecznie nas skłonić do tego, byśmy całkowicie przejęli się tym przekonaniem, że i dla siebie nic korzystniejszego uczynić nie możemy, jak tylko gdy się jak najdoskonalej Jemu oddamy. Tak rozbroimy natarcia niższej natury, usuniemy przeszkody, jakie z niej płyną, by wola tym łatwiej zapaliła się do wspaniałego celu. Toteż Ignacy w żaden sposób nie chce, by myśl o własnej korzyści wystąpiła na plan pierwszy; tym mniej, by ta myśl zająć miała punkt środkowy do tego stopnia, by wsławienie Boga przez ofiarę naszego oddania się Mu spadło do rzędu środków dla naszej własnej chwały w wieczności. Jeżeli zaś nadto rozważymy, że my przez całkowite oddanie się Bogu nic właściwie nie tracimy, owszem niezmiernie wiele zyskujemy, wszak Bóg nie da się prześcignąć w wielkoduszności, to myśl o sobie nie będzie nas zatrzymywać, lecz wszystkiego użyjemy za środek, by zapomnieć o sobie, o swych pragnieniach, sprawach i troskach, by patrzeć tylko na wzniosły cel: chwałę Bożą, jako na nasze właściwe, życiowe zadanie, z którego szczęście nasze wiekuiste samo przez się wypłynie, mimo że na nie zważać nie będziemy. Oby nas nauczył św. Ignacy uwolnić się od względu na samego siebie i jedynie szukać interesu Bożego.
On sam zna tylko jedną myśl i jedną ma tylko ideę, która całkowicie opanowała wszystkie jego myśli i dążenia: Chwała Boża i to możliwie największa. Dlatego jego hasło brzmi: Omnia ad maiorem Dei gloriam „Wszystko na większą chwałę Bożą”! Ją tylko ma on na oku i to, co do niej prowadzi. Wszystko inne za małą ma wartość w jego oczach, by o tym wspominać. Jest to żelazna konsekwencja w wyciągnięciu wniosku z poznania Boga i Jego planu stworzenia.
To jest więc właściwym zadaniem, które mamy spełnić na ziemi, z którego potem wieczne szczęście samo przez się wypływa. Chwała Boża przez ofiarę z samego siebie, przez poddanie się bez zastrzeżeń świętej woli Boga i przez uznanie Jego zwierzchności. Teraz rozumiemy słowo, które położył Bóg na początku swoich dziesięciu przykazań: Jam jest Pan, Bóg twój (Wj 20, 2). Powinniśmy to uznać, poddając się świętej Jego woli.
Z tej chwały Bóg zrezygnować nie może, bo ona jest jedynym celem, który Go skłaniał do stworzenia. Bez tej chwały, która wypływa z ofiary naszego zdania się na Boga, świat nie przedstawiałby dla Niego zgoła żadnej wartości. Nie potrzebowałby nawet go stwarzać. Jego mądrość, świętość i sprawiedliwość bezwarunkowo domagają się realizacji tego właśnie celu. I głęboko musimy się tym przejąć, że jedynym celem naszego istnienia jest chwała Boża i że nasz byt tylko wtedy jest zrozumiały, kiedy spełniamy to zadanie. I to też jest właściwym jądrem i najgłębszą istotą pobożności: zdanie się bez reszty na Boga, jako naszego najwyższego i nieograniczonego prawodawcę. Pobożność więc nie tyle polega na nabożnych ćwiczeniach, tym mniej na czysto zewnętrznych praktykach, lecz na tym rzetelnym nastawieniu wnętrza naszego na Boga, któremu się całkowicie poddajemy. Wszystkie ćwiczenia nabożne i dobre uczynki mają wartość tylko o tyle, o ile są wyrazem tego wewnętrznego usposobienia. To czego Bóg wymaga, On sam tylko określa, On jest Panem! Wartość naszego działania nie zależy od tego, czy my spełniamy niepokaźne czynności, czy też dokonujemy wstrząsających światem czynów, lecz jedynie od tego, czy są one wyrazem poddania się pod wolę Bożą. To tylko ma prawdziwą wartość, co nosi na sobie pieczęć oddania się Bogu. Jeżeli braknie tej pieczęci, wówczas wszystko nie ma żadnego przed Bogiem znaczenia, choćby to były czyny, wprawiające ludzi w zdumienie, rozgłoszone po świecie przez fale radiowe i dzienniki lub zapisane w historii. Jeżeli zaś nasze czyny noszą tę pieczęć, to mają wiekuistą wartość, choćby nikt na nie nie zważał na ziemi. Są to prawdziwe i jedynie prawdziwe wielkie czyny człowieka. Znaczenie nasze nie zależy więc od stanowiska, jakie zajmujemy na ziemi, lecz od naszej pozycji w stosunku do Boga. Nigdy dosyć jasno tego nie zrozumiemy, jak dalece zależy na tym, byśmy Bogu przynosili chwałę, uznając Jego wyższość nad sobą.
To oddanie się Bogu jest więc naszym głównym obowiązkiem, owszem obowiązkiem jedynym. Ono zawiera w sobie wszystkie inne obowiązki względem Boga i jest zarazem najtreściwszym ich wyrażeniem. Przy tym obejmuje ono całego człowieka, ze wszystkim, czym jest i co posiada. Na pierwszym miejscu jest oddanie się Bogu czymś wewnętrznym: jest to akt woli i zawiera w sobie inne akty, któreśmy Bogu winni.
To doskonałe oddanie się można tylko wówczas pomyśleć, jeżeli mocno wierzymy w Boga i nie podobna wzbudzić żywego aktu wiary, jak tylko, uznając Boga za Stwórcę i najwyższego Pana, przez ofiarę naszego oddania się Mu. W nim zawiera się również wyraz naszej bezwarunkowej ufności do Boga, kiedy Mu całkowicie ofiarujemy siebie i wszystko swoje w silnej nadziei, że On najlepiej o nas troszczyć się będzie. To oddanie się jest dowodem najtkliwszej miłości ku Bogu, kiedy Go wyżej cenimy, niż wszystko inne i zupełnie Mu się oddajemy. W nim znajduje się najgłębsze uwielbienie przez oddawanie Bogu czci, jaka Mu się należy. Jest ono również wyrazem należnego dziękczynienia; przez to bowiem, że uznajemy Go jako Stwórcę, świadczymy, że wszystko Mu zawdzięczamy i jako wzajemny podarek, oddajemy Mu, co mamy najdroższego: swą wolę. Nie jesteśmy jednak w stanie sami z siebie spełnić swego zadania, lecz Bóg musi nam przyjść z pomocą. Musimy Go jednak prosić, by nam pomógł, czyż możemy to uczynić rzewniej i głębiej, niż gdy Go zapewniamy, że Mu się całkowicie oddajemy? Skoro Bóg widzi, że my ze swej strony wszystko czynimy, by Go wsławić, na pewno w swej miłości i wierności przyjdzie nam z pomocą. Na koniec to oddanie się Bogu zawiera skuteczną prośbę i przebłaganie za nasze grzechy i braki. Błądzimy, gdy wola nasza odwraca się od Boga, a zwraca się ku stworzeniom. Gdy ją z powrotem do Boga kierujemy i postanawiamy oddać się Mu, wtedy z naszej strony czynimy wszystko, co możemy, by błąd naprawić. I tak nie można pojąć oddania się Bogu bez żalu, a zawiera ono także postanowienie, by więcej nie grzeszyć.
Wiara, nadzieja, miłość, uwielbienie, dziękczynienie, prośba, żal i postanowienie, wszystko to znajduje w oddaniu się Bogu swój najgłębszy wyraz. Bez oddania się są te wszystkie akty niemożliwe i zgoła bez wartości.
Opiera się to na istocie człowieka, że temu, co wewnątrz odczuwa i przeżywa, stara się dać wyraz w słowach. Im potężniejsze jest poruszenie umysłu, tym uporczywiej szuka ono sobie ujścia w słowach.
Poznaliśmy dotąd Boga w Jego niezmierzonej wielkości, piękności i majestacie. Stworzył On nas wolnych w miłości, byśmy uznali tu na ziemi Jego zwierzchnią władzę i sławili Go wiecznie, jako pomniki i arcydzieła Jego miłości. Widzieliśmy jak całe stworzenie, choć bezwiednie, śpiewa Bogu pieśń pochwalną, głosząc Jego moc, mądrość i wspaniałość, jak zadaniem naszym jest czynić to świadomie, uznając Go najwyższym Panem i składając Mu hołd jako Bogu. Nie wystarcza jednak, jeśli się to dzieje tylko wewnętrznie, to co odczuwamy wewnątrz musimy nadto ujawnić na zewnątrz. Owszem, gdybyśmy dobrze poznali, kim jest Bóg i jakie właściwie mamy wypełnić zadanie, wówczas cisnęłyby się nam samorzutnie na wargi słowa, którymi mamy Boga chwalić, wielbić Go, uznać jako Boga i Pana i oddać Mu się całkowicie.
W jaki sposób możemy i powinniśmy to czynić uczy nas przede wszystkim brewiarz. Kościół zaczyna go uroczystymi modłami, w których prosi Boga o pomoc, by Go godnie chwalić. Potem śpiewa wspaniałe invitatorium to jest wezwanie do modlitwy. Zmienia się ono odpowiednio do dni tygodnia i świąt. Raz brzmi: „Uwielbiajmy Króla Apostołów (Męczenników, Wyznawców, Panien)!”, to znowu: „Uwielbiajmy Pana, który nas stworzył (Boga, wielkiego Pana, albo: wielkiego Króla, Pana, albo: Pana, naszego Boga)”! Następnie idzie wspaniały psalm 95, którego zwrotki przeplatają się z powyższym wezwaniem: Pójdźcie, śpiewajmy z radością Panu, śpiewajmy Bogu, Zbawicielowi naszemu, uprzedzajmy oblicze Jego z wychwalaniem i psalmy śpiewajmy Mu! Albowiem Bogiem wielkim Pan i Królem wielkim ponad wszystkie bogi. Bo w ręce Jego wszystkie krańce ziemi i gór wysokości Jego są; bo Jego jest morze, i On je uczynił, i lądy utworzyły ręce Jego. Pójdźcie, pokłońmy się i upadnijmy, i płaczmy przed Panem, który nas stworzył! Albowiem On jest Panem, Bogiem naszym, a my ludem pastwiska Jego i owcami ręki Jego.
Podobnie i w innych psalmach powtarza się ciągle wezwanie, by Bogu śpiewać z radości, wielbić Go w pieśniach pochwalnych, opiewać Jego chwałę i w pieśniach hołd Mu składać.
Wspaniały wyraz znajduje chwała Boża w hymnie pochwalnym Te Deum:
„Ciebie Boga chwalimy,
Ciebie Pana wysławiamy
Ciebie wiecznego Ojca
cała ziemia uwielbia,
Tobie wszyscy Aniołowie,
Tobie Niebo i wszystkie Potęgi
Tobie Cherubini i Serafini
nieustannym głosem śpiewają:
Święty, Święty, Święty
Pan Bóg Sabaoth (zastępów),
Pełne są niebiosa
i ziemia majestatu chwały Twojej,
Ciebie chwalebne Apostołów grono,
Ciebie Proroków sławi rzesza,
Ciebie Męczenników przejasne chwalą zastępy,
Ciebie po całym świecie
święty wyznaje Kościół,
Ojca niezmierzonego majestatu;
Czci godnego Twego,
prawdziwego i jedynego Syna;
Świętego także Pocieszyciela Ducha...”
Zachwycający jest początek hymnu do słońca św. Franciszka: „Najdroższy, wszechmocny, dobry Panie! Tobie tylko należy się cześć, sława i wszelka chwała! Tobie tylko jednemu! Albowiem ty jesteś najwyższy i nie ma nikogo, kto by Cię godnie mógł chwalić!” A po tym wzywa św. Biedaczyna wszystkie istoty, by Boga chwaliły i wielbiły.
Wielu ludzi za mało uświadamia sobie obowiązek, by Boga na modlitwie wyznawać, korzyć się przed Nim z uwielbieniem i oddawać Mu należny pokłon i hołd, oddają się więc tylko modlitwie błagalnej. Nie są oni wewnętrznie przejęci wielkością i wspaniałością Boga, nie oceniają należycie swego stosunku do Stwórcy i Pana. Tylko ten odda Bogu płynące z głębi serca uwielbienie, w którego duszy są żywotne zasadnicze prawdy naszego życia.
Lecz nie tylko w słowach, ale też w całym swoim zachowaniu pragnie człowiek dać wyraz swoim myślom. Jak rozliczne są sposoby okazywania czci, którą się oddaje osobom wysoko postawionym, głowom państwa i innym dostojnikom, których dla jakiegokolwiek powodu się ceni. Urządza się dla nich uroczyste pochody, wznosi się ku ich czci okrzyki, a komu się zdarzy z nimi rozmawiać, na wszelki sposób okazuje dla nich swe uszanowanie. Z jaką więc czcią powinniśmy stawać przed Bogiem! Wszak przewyższa On swym Bóstwem wszystkie ziemskie wielkości! Jemu należy się wszelka cześć, wszelka sława i wszelka chwała! Opowiadają przewodnicy, że turyści na szczytach na widok majestatu gór, przygniecieni wielkością Boga, którego słabe odbicie oglądają, samorzutnie odkrywają głowy, niekiedy nawet padają na kolana. Jest naszym obowiązkiem czynić to nie tylko okolicznościowo, ale z zasady i przekonania; idąc za wewnętrznym popędem powinniśmy Bogu okazywać cześć i jako Boga Go uwielbiać. Wzruszające jest, co nam Ewangelia opowiada o Mędrcach ze Wschodu. Cóż ich skłoniło do tego, by odbyć tę daleką podróż do krainy żydowskiej? Sami to mówią: Przyszliśmy pokłon Mu oddać (por. Mt 2, 2). I kiedy zobaczyli w Betlejem Dziecię upadli na kolana i hołd Mu złożyli. Dla tej krótkiej chwili odbyli całe tygodnie trwającą podróż, która na owe czasy była bardzo uciążliwa i ryzykowna. Aby oddać hołd Bogu, którego gwiazdę zobaczyli, nie żałowali trudu i znoju.
Przez Mojżesza rozkazał Bóg ludowi izraelskiemu, by każdy męski potomek co roku stawał trzy razy przed Jego obliczem, to jest tam, gdzie znajdowała się Arka Przymierza, by Go uznać jako Pana i oddać Mu hołd (zob. Wj 23, 17).
Najodpowiedniejszym uzmysłowieniem wewnętrznej ofiary oddania się i bezwzględnego uznania Boga jest zewnętrzna ofiara. Człowiek bierze widzialny dar, przynosi go Bogu w ofierze, by uznać Jego absolutną zwierzchność i nieograniczoną władzę nad życiem i śmiercią, a uzmysławia to oddając dar na służbę Bożą. W ten sposób w Starym Zakonie zabijano zwierzęta ofiarne, krwią skrapiano ołtarz, zwierzę rozkładano i palono. Przez tę czynność chce wyrazić człowiek, że podobnie jak poświęca Bogu ten dar i oddaje Mu całkowicie na własność, tak on sam oddaje się Bogu, by zupełnie się poświęcić Jego służbie.
W składaniu zewnętrznych ofiar zadanie człowieka osiąga swój szczyt, jest spełnieniem obowiązku, który ciąży na nim jako głowie i królu stworzenia. Przez to wciąga on wszystkie stworzenia do składania Bogu chwały, biorąc spośród nich dar, ofiarując go Bogu i oddając na Jego służbę. Występuje on wtedy jako kapłan całego widzialnego świata, który nieświadomie tylko głosi chwałę Boga. Człowiek przyjmuję rolę kapłana poznając Boga ze stworzeń, a odnosząc je świadomie i dobrowolnie przed tron Boży, składa przez to ofiarę uwielbienia dla Boga w imieniu całego stworzenia. Jest to możliwie najwyższy sposób oddania czci Bogu, a zarówno hołd należący się samemu tylko Stwórcy. Toteż ludzie składali ofiary tylko Bogu i tym, których uważali za bogów. Rozumie się samo przez się, że zewnętrzna ofiara ma przedstawiać wewnętrzną, musi więc ona być rzeczywiście wyrazem wewnętrznego usposobienia ofiarnika. Bez wewnętrznej ofiary oddania się zewnętrzna ofiara nie przedstawiałaby żadnej wartości, bo brakłoby tego, co ma ona uzmysławiać. Byłaby to czysta forma bez treści. Jest zaś wyłącznym prawem Boga określać przez kogo i jak ma się dokonywać zewnętrzna ofiara.
W takim usposobieniu powinniśmy zwłaszcza w niedzielę, brać udział w ofierze Nowego Zakonu, we Mszy św. Jest to dzień Pana, a zatem dzień, w którym w szczególniejszy sposób powinniśmy uznać Boga najwyższym Panem i Prawodawcą. Powinniśmy iść do kościoła w tym celu, by Boga przez ofiarę uwielbić, Jego władzę uznać i odnowić w sobie postanowienie oddania się bez zastrzeżeń na Jego służbę. Przy Ofiarowaniu bierze kapłan hostię, jako dar ofiarny i składa ją Bogu mówiąc: „Przyjmij, święty Ojcze, wszechmocny, wiekuisty Boże tę niepokalaną ofiarę, którą ja niegodny sługa Twój składam Tobie Bogu swojemu żyjącemu i prawdziwemu”... Wtedy winni wierni razem z kapłanem ofiarować i łączyć się z nim. To jest to najważniejsze zadanie, jakie ma człowiek we Mszy św. spełnić, uznać Boga przez ofiarę swym najwyższym Panem.
Możemy i powinniśmy też Mszę św. składać jako ofiarę dziękczynną, błagalną i przebłagalną. Od ofiary krzyżowej Chrystusa, tej ofiary centralnej, od której wszystkie ofiary po upadku pierwszego człowieka otrzymują swą wartość i znaczenie, nie należy odłączać jej charakteru przebłagalnego. Chrystus chce, nie tylko przywrócić Ojcu należną cześć, jakiej pozbawili Go pierwsi rodzice, odmawiając poddania się Jego woli, ale także odpokutować za ich grzech i za grzechy wszystkich ludzi. Dlatego też zaczyna się każda Msza św. od wyznania win, a kapłan wyraźnie zaznacza, że odprawia ofiarę za swoje liczne grzechy, błędy i niedbalstwa. Istotą w niej jednak zawsze będzie to, że przez nią Boga uznajemy najwyższym Panem, którego obraziliśmy naszymi grzechami, któremu dziękujemy i którego prosimy.
Cudem jest we Mszy św. fakt, że przy tej ofierze nic nie zostaje z istoty chleba i wina. Całe nasze dary ofiarne przemieniają się w Ciało i Krew Pańską. Po przeistoczeniu znajdują się na ołtarzu te same dary ofiarne, które złożył Chrystus na krzyżu Ojcu Swemu i nie my je właściwie ofiarujemy, ale Chrystus ofiaruje za nas. W ten sposób składamy Bogu we Mszy świętej ofiarę dosłownie nieskończonej wartości.
I jeżeli w składaniu zewnętrznych ofiar zadanie nasze na ziemi dochodzi do szczytu, to tym szczytem całej czci Bożej jest Msza święta, w której odnawia się największa ofiara świata. A jeżeli prawdą jest, że Bóg stworzył świat dla ofiary, to cel ten osiągnięty został właśnie przez ofiarę na krzyżu i teraz osiągany bywa w najdoskonalszy sposób przez ofiarę Mszy świętej.
Lecz zadanie człowieka nie jest jeszcze całkowicie spełnione, gdy oddaje się on wewnętrznie Bogu, a słowami i zewnętrzną ofiarą oddaje Mu hołd, jako swemu najwyższemu Panu. Przez to osiągnięto dopiero należyte ustosunkowanie się do Boga i powzięte zostało postanowienie, mocą którego człowiek pragnie uznać nad sobą władzę Boga. Postanowienie to znalazło także swój odpowiedni wyraz w zewnętrznej ofierze. Chodzi teraz o to, by faktycznie przeprowadzić tę ofiarę w życiu tak, by całe myślenie, wszystkie dążności, czyny i poczynania były wynikiem poddania się woli Bożej. Jak należy zrealizować tę ofiarę w życiu?
Ludzie postępują tak, jak gdyby stosunek ich do Boga był taki sam jak względem państwa. Wobec państwa trzeba na to tylko uważać, by nie przekroczyć prawa, z resztą zaś można robić, co się komu żywnie podoba. Wszak państwa nic to nie obchodzi. Podobnie pojmuje wielu ludzi swój stosunek do Boga. Jeśli się rano, wieczór i przy stole pomodlą, w niedzielę pójdą na Mszę świętą, przyjmą przy danej sposobności święte sakramenty, wypełnią przepisy Kościoła, a może nawet wezmą udział w innych pobożnych ćwiczeniach, misjach, pielgrzymkach itp., jeżeli tu i tam zrobią coś dobrego, wówczas myślą, że już wypełnili wszystkie swoje obowiązki w stosunku do Boga. Wszystkie zaś inne sprawy i zajęcia to, zdaniem ich, tylko ziemskie sprawy, nie mające nic wspólnego z czcią Boga, można więc postępować całkiem dowolnie, tylko należy się pilnować, by nie przekroczyć jakiegoś przykazania; zresztą są to sprawy czysto osobiste, do których Bóg nie powinien się wtrącać.
Taki pogląd jest z gruntu fałszywy. Nic nie ma w naszym życiu i zgoła nic, w czym byśmy mogli postępować niezależnie od Bożej woli i nie troszcząc się o nią. We wszystkim co czynimy musimy uznać nad sobą Bożą zwierzchność, wszystko musi być wyrazem poddania się naszego woli Bożej i naszej czci dla Boga.
Zatem musimy rozważyć znaczenie innych stworzeń, by poznać zasady, które normują stanowisko człowieka w stosunku do nich.
Podczas gdy Bóg stworzył naraz wszystkich aniołów i zażądał od nich jednorazowego poddania się pod swą zwierzchność, to, gdy chodziło o ludzi, postanowił w swej mądrości, by przychodzili oni na świat jedni po drugich i spędzali na niej całe lata i lat dziesiątki. Na ten czas potrzebne nam jest mieszkanie, odzież, pożywienie i wytchnienie. Przyroda dostarcza nam wiele gotowych składników, lecz by je przerobić, scalić i do siebie dostosować na to trzeba dużo pracy i wysiłków. Z nieopisaną mądrością złożył Bóg w przyrodzie cudowne siły w tym celu, byśmy je odkrywali, wynajdywali i czynili je sobie użytecznymi. Bliskie współżycie tak wielu ludzi wytwarza łączenie się ich w gminy i państwa, a to znowu nakłada nowe i rosnące obowiązki. Człowiek zaś winien dalej współdziałać w rozszerzaniu i utrzymywaniu rodzaju ludzkiego. Tak powstał związek małżeński i rodzina. Człowiek przychodzi na świat jako małe dzieciątko i potrzebuje rozlicznych rzeczy do swego cielesnego i duchowego rozwoju.
To wszystko Bóg przewidział i tak właśnie urządził. Wszystkie zadania państwa, gminy, rodziny, wychowania, dalej wiejskie gospodarstwo, handel, przemysł, rękodzielnictwo, komunikacja, sztuka i nauka, itd. leżą w planach Bożej Opatrzności i to jest Jego wolą, by każdy człowiek współpracował nad osiągnięciem zadań ludzkości. A więc Bóg przewidział także cały rozwój kultury z odkryciami i wynalazkami. Błędnym byłoby przypuszczenie, że ludzie bez przewidywania Bożego, owszem nawet wbrew Jego woli, doszli do posiadania wszelkich tajemnic. Dopiero w wieczności zobaczymy jak właściwie niczym jest władza nasza i wola w stosunku do woli i władzy Bożej.
Jakież więc znaczenie posiadają dla człowieka wszystkie te rzeczy i urządzenia? Są one stworzone dla człowieka, by mu tu na ziemi umożliwić życie i dostarczyć pracy i zajęcia, aż do dnia sądnego. To wszystko ma pomagać człowiekowi do uznania nad sobą zwierzchności Boga.