10,99 zł
Wakacje na Bali – brzmi jak marzenie, ale Kitty O’Hanlon, która przyjechała tu jako opiekunka do dzieci, nie miała ani chwili, by pójść na plażę i skorzystać z uroków tego miejsca. Jest tak zmęczona, że nie martwi jej konieczność powrotu do Londynu. Gdy ostatniego wieczoru poznaje w barze niezwykle przystojnego Santiaga Teveza, postanawia zrobić sobie choć jedną przyjemność i spędza z nim cudowną noc. Nazajutrz rozstaną się bez bólu i na zawsze. Tak przynajmniej sądzi…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 140
Sharon Kendrick
Wakacje na Bali
Tłumaczenie:
Piotr Błoch
Tytuł oryginału: Penniless and Pregnant in Paradise
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Sharon Kendrick
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9322-8
ŚŻ DUO – 1167
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
To było zupełnie jak śnić koszmar nocny i nie móc się z niego przebudzić. Sen, w którym wszyscy poza tobą mieli na sobie ubrania, a ty jedna byłaś naga. Całkowicie obnażona – myślała z rozpaczą Kitty.
Czuła się, jakby każdy w tym ekskluzywnym miejscu, zarezerwowanym wyłącznie dla bogaczy, wiedział, że jest oszustką, która bezprawnie wkroczyła na ich nietykalne terytorium. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi, gdy dodatkowo oceniła kreacje innych kobiet: w większości jedwabne obcisłe suknie, przylegające idealnie do ich perfekcyjnych wysmukłych ciał, oraz pantofle na niesamowicie wysokich obcasach, doskonale uzupełniające opalone i wyrzeźbione na siłowni i masażach nogi.
Co też ją podkusiło, żeby na wieczorne wyjście ze znajomymi założyć luźną bawełnianą sukienkę plażową z falbankami i tanie, płaskie, płócienne espadryle kupione na ulicznym bazarze? Tyle mogła przewidzieć nawet ona! Że tak nie wypada zjawić się w klubie nocnym, w modnym kurorcie na Bali. Inna rzecz, że nie miała w zasadzie żadnej innej sukienki. Dobrze przynajmniej, że przed wyjściem wysuszyła włosy suszarką, dzięki czemu wyjątkowo jej rude loki nie wyglądały, jakby właśnie poraził ją prąd.
Kitty nie była bowiem bywalczynią knajp ani miłośniczką życia nocnego czy miejsc emanujących bogactwem. To Sophie, niania pracująca w sąsiedniej willi, zaprosiła ją na drinka po pracy. Kitty zgodziła się, gdyż Bali szczyciło się – przynajmniej w reklamach – stonowaną, nie wykluczającą nikogo atmosferą. Niestety spóźniła się i nie mogła nigdzie znaleźć znajomych.
Czy powinna się zachować, jakby się nic nie stało, zamówić drogiego drinka i popijać go powoli w samotności przez resztę wieczoru? – rozważała, ściskając nerwowo małą ratanową torebkę, również prosty, „bazarowy” zakup. Wtedy nagle uświadomiła sobie, że jeszcze coś jest nie tak: poczuła, że ktoś ją obserwuje. Dziwne. Jakby przyciągana niewidzialnym magnesem, odwróciła się i ujrzała mężczyznę siedzącego na samym końcu marmurowej lady baru z niemodną, papierową wersją gazety tuż przed nosem. Miał bardzo ciemne włosy i oczy o intensywnym spojrzeniu, muskularne ciało i lodowaty, wręcz odpychający wyraz twarzy. Wyglądał tak ponuro, że odruchowo pomyślała o zimie w samym środku upalnego lata na Bali.
Nie bardzo wiedziała czemu, ale również przyglądała mu się uważnie, wcale się nie śpiesząc z zakończeniem tej obserwacji. Może to jego nietypowa, posępna mina i kompletny bezruch spowodowały, że studiowała go i chłonęła niczym niesamowitą rzeźbę w muzeum.
W końcu oprzytomniała, zdumiona własną reakcją na nieznajomego, i postanowiła czym prędzej ustalić, gdzie znajduje się Sophie ze znajomymi. To nie zatłoczone londyńskie city, tylko wysepka turystyczna, więc powinny się szybko odszukać.
Gdy Kitty usiłowała znaleźć w torebce telefon, usłyszała nad głową przyjemny, lecz nieznający sprzeciwu, damski głos. Ten rodzaj „uprzejmości” alergizował ją od dziecka, bo niezmiennie zapowiadał dobrze zawoalowane upomnienie lub naganę, zwłaszcza w tym przypadku, kiedy właścicielka głosu zjawiła się dosłownie znikąd, jakby wyrosła spod ziemi. Charakteryzował ją też nienaganny wygląd i fryzura w postaci skromnego koku, a na prostej czarnej sukience nosiła identyfikator, który opisywał jej stanowisko elegancko po francusku jako maitre d’, czyli w mniej eleganckim uproszczeniu: kierowniczka klubu.
– Proszę mi wybaczyć, ale ma pani chyba świadomość, że ten bar obsługuje wyłącznie gości hotelowych?
Dama brzmiała przyjaźnie i profesjonalnie, lecz na tyle dystyngowanie, by natychmiast wzbudzić w Kitty charakterystyczne dla niej poczucie niepewności.
To była ostatnia kropla goryczy tego dnia, po kolejnych irytujących zdarzeniach, uszczypliwych uwagach Camilli, obmierzłych komentarzach Ruperta oraz po tym, jak w trakcie podwieczorku w jej trudnych do rozczesania lokach wylądował rozgnieciony przez bliźniaki banan!
Niestety są rzeczy, których nie dowiesz się szczerze z agencji zlecającej ci opiekę nad „uroczymi dziećmi w wyjątkowo miłej, bogatej, uprzywilejowanej, londyńskiej rodzinie”.
Zrobiwszy powyższy błyskawiczny rachunek sumienia, Kitty uznała, że wyniesie się z baru natychmiast, dla własnego dobra.
– Nie, w ogóle nie miałam takiej świadomości, ale proszę się nie obawiać, bo już wychodzę – odparła z lodowatym spokojem, umiejętnością nabytą na takie właśnie okazje, w ciągu paroletniej pracy z małymi dziećmi.
Jej serce waliło jednak jak oszalałe, kiedy szła przez luksusową ciemną salę, pomiędzy niskimi stolikami, na których w porcelanowych misach na wodzie, pośród bladoróżowych płatków róż i postrzępionych pomarańczowych płatków goździków unosiły się migoczące kadzidełka.
Kiedy dotarła do drzwi, bez wyraźnego powodu obejrzała się za siebie i zasmuciła się. Ponury nieznajomy zniknął. Czyżby miała nadzieję go jeszcze zobaczyć i poczuć na sobie jego przeszywające spojrzenie? Czy chciała tę scenę zachować jako jedyne wspomnienie z egzotycznych wakacji?
W końcu, udając, że wie, dokąd idzie, minęła pewnym krokiem drzwi, okolone dwoma olbrzymimi kamiennymi smokami i udekorowane różowymi kwiatami, po czym znalazła się w pustym nieoświetlonym korytarzu, najprawdopodobniej należącym do części administracyjnej kurortu. Tu spokojnie znalazła telefon i esemes od Sophie.
Nie czekałyśmy dłużej. Drinki za drogie. Obsługa zadziera nosa. Przenieśliśmy się do Kuta. Bierz taryfę i przyjeżdżaj!
Kitty zawahała się. Czy warto płacić za taksówkę na drugi koniec wyspy, jeżeli dziewczyny będą już i tak po paru ładnych drinkach? A może lepiej porządnie się wyspać i nie martwić się, że późniejszym powrotem poirytuje Camillę i Ruperta? Bo po co dodawać sobie stresu, jeżeli już i tak atmosfera między nią a jej zleceniodawcami z piekła rodem stawała się powoli nie do wytrzymania?
Nagle Kitty zamarła. Z najciemniejszej części korytarza wynurzyła się jakaś postać i ruszyła w jej stronę. Tak! To był on! Nieznajomy z baru. Patrzyła na niego jak zauroczona, bo przytłaczał wszystko wokół wzrostem, posturą i pewnego rodzaju niesamowitą aurą, która z niego emanowała. Miał kręcone kruczoczarne włosy i oczy niczym dwa węgle, w których czaił się podejrzany chłód.
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, lecz nie umiała się na to zdobyć. Czekała więc, zdając sobie sprawę, co za chwilę usłyszy. Nie mogło być inaczej. Żałowała, bo zrobił na niej piorunujące wrażenie.
– Do tej części budynku nikt z zewnątrz nie ma wstępu. Czy mogę pomóc i wskazać drogę? – zapytał oficjalnym tonem.
W pewnym sensie poczuła mu się za to wdzięczna: nie dlatego, że oferował pomoc, ale dlatego, że jego władczy ton ułatwił jej powrót do rzeczywistości i powstrzymanie się od fantazjowania na jego temat. Poza tym nie zamierzała być zbyt uprzejma, ponieważ wytrącił ją całkiem z równowagi. Za zbytnią uprzejmość ludzie tacy jak on, na przykład jej aktualni zleceniodawcy, na ogół traktowali ludzi takich jak ona w sposób poniżający.
– Doskonale potrafię znaleźć drogę. Schowałam się tu celowo, żeby wysłać w spokoju esemesa po tym, jak bezceremonialnie wyproszono mnie z baru.
– Doprawdy? Maitre d’ słynie ze swojej dyplomacji.
Kitty westchnęła. Akurat to się zgadzało.
– W porządku. Zachowała się taktownie – przyznała – ale człowiek może się poczuć idiotycznie. Nie rozumiem, czemu bary hotelowe nie mogą być dostępne dla wszystkich, tylko wprowadzają niezrozumiałe ograniczenia.
Przyglądał jej się uważnie, jakby oceniając, czy mówi na serio. Wydawał się niezaznajomiony z ludźmi, których dziwiły niepisane prawa istniejące w pewnych luksusowych kręgach.
– Ponieważ większość naszych gości nie chce być nagabywana przez ciekawskich gapiów, którzy przez pół roku oszczędzają każdy grosz, żeby stać ich było na jednego, porządnego większego drinka w naszym barze i spędzenie tutaj całego wieczoru – odparł z ironią. – Jeżeli zatrzymują się u nas celebryci z pierwszych stron najelegantszych magazynów z całego świata albo członkowie europejskich rodów królewskich, to z pewnością zakładają, że będą się tu mogli zrelaksować. Że przez parę dni nie czeka ich ciągła cenzura, a żaden napalony prymityw nie pstryknie im z zaskoczenia zdjęcia telefonem, kiedy na przykład nie będą odpowiednio uczesani czy ubrani, po to tylko, żeby je wrzucić do sieci albo sprzedać za krocie jakiemuś taniemu, tandetnemu brukowcowi.
Kitty miała ochotę wybuchnąć, słysząc te insynuacje. Z natury nie była ani gapiem, ani prymitywem, a już na pewno nie miała najmniejszego zamiaru robić ukradkiem zdjęć sławnym gościom. Sophie zresztą też! Nagle… wyhamowała. Przecież jednym z powodów, dla których koleżanka uparła się przyjść akurat tutaj, była krążąca wokół plotka, że właśnie w tym hotelu przebywa pewien super znany kierowca rajdowy. Czy aby nie chodziło jej dokładnie o to, żeby zrobić sobie z nim selfie, a potem wstawić je wszędzie jako zdjęcie profilowe?
Po chwili Kitty zastanowiła się, kim właściwie jest nieznajomy i co tu robi? Nie może być gościem, bo mówi o „naszym” hotelu. Nie ma jednak plakietki, a jego ubiór – idealnie skrojona jedwabna koszula i ciemne spodnie – musiał kosztować fortunę, swoboda zaś i obycie wskazywały na uprzywilejowany status. Może jest zaufanym szefem ochrony, przebranym za bogatego gościa, by móc jak najlepiej wypełnić swe zadania.
– A pan? Bo wydaje mi się, że to miejsce jest znane panu doskonale. Pracuje pan tutaj?
Zawahał się nieznacznie.
– Ja… owszem. Tak.
Nie czuł się winny z powodu niezgodnej z rzeczywistością odpowiedzi. Takie pytanie można zinterpretować na wiele sposobów. Cóż z tego, że był właścicielem tego kurortu i kilkunastu innych? Spędzał przez to w pracy o wiele więcej czasu niż reszta osób na liście płac. A zatem, owszem, jak najbardziej. Pracował tutaj i prawie zawsze miał nadgodziny.
Poza tym bardzo dbał o swą prywatność. Początkowo z konieczności, potem z przyzwyczajenia. Unikał też okazywania emocji, uczuć czy zainteresowania, stąd wyrobił sobie opinię człowieka obojętnego i bez serca. To ostatnie z reguły zarzucały mu sfrustrowane kobiety.
Wbrew oskarżeniom, nie było to jego celowe działanie skierowane przeciw pragnącym upolować go na męża niewiastom, lecz cecha osobowości: szczera i głęboka potrzeba izolowania się od ludzi, z powodu której wcale nie czuł się winny.
Spojrzał zimno na rudowłosą dziewczynę.
– A pani? Przyszła tu pani sama na drinka, nie wiedząc o ograniczeniach?
Spięła się i jeszcze bardziej się wyprostowała, eksponując niebywale ponętny biust, czym, podobnie jak oczami o niesamowicie intensywnym odcieniu zieleni i naturalnie rudymi lokami, które wpadały niemalże w czerwień, wytrąciła go całkiem z równowagi. Dlatego zresztą w którymś momencie wstał zza baru i ruszył za nią bezwiednie, jakby wabiła go magiczną, ledwo słyszalną pieśnią syrenią. Było to równie szalone, jak i trudne do wyjaśnienia.
– W zasadzie nie chodzę sama na drinki – odrzekła dumnie. – Chociaż oczywiście nic w tym zdrożnego w dwudziestym pierwszym wieku.
– Niczego takiego nie sugerowałem.
– Miałam się tu spotkać ze znajomymi, ale moje szefostwo dokładało mi zadań do wykonania, aż się w końcu spóźniłam, no i znajome zniknęły…
– Dlaczego?
– Drinki za drogie, no i generalnie… nie nasze klimaty. To jest bar z najwyższej półki. Nie dla pracujących dziewczyn. Koleżanki wzięły więc taksówkę i pojechały do Kuta. Tam na mnie czekają.
Skinął głową. Mówiła prawdę. Domyślił się, z kim miała się spotkać. Jakiś czas przed jej pojawieniem się przez klub przetoczyła się malownicza, rozchichotana grupka długonogich, opalonych blond piękności w sukienkach mini. Nie stanowiły zresztą szczególnie niezwykłego zjawiska. Wielu młodych ludzi, turystów, studentów czy pracowników sezonowych, często wpadało do baru w nadziei, że zobaczą choć przez chwilę z bliska, jak żyje druga, „lepsza” część społeczeństwa.
Jednak rudowłosa, wielkooka dziewczyna nie pasowała wcale do hałaśliwej hałastry. Wyglądała na… Nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa… Może na bardzo przyzwoitą? Tak. Dokładnie tak! W niczym nie przypominała typowych bywalczyń tego miejsca, chcących się zazwyczaj nieźle zabawić. Nie była także podobna do kobiet zaszczycających jego sypialnię: szczupłych, żylastych brunetek, dokonujących akrobacji w łóżku, dzięki ciałom wytrenowanym na siłowni i na dietach, traktujących seks jak zajęcia z fitness.
Dziewczyna stojąca na wprost niego była zupełnie inna. Nietypowa. Jakby z minionej epoki. Blada, bez makijażu, raczej pulchna, ubrana w zupełnie nijaką sukienkę, nieprzystającą do życia nocnego, zwłaszcza na gorącym Bali. Mimo staromodnego ubioru poruszała się z wrodzoną gracją. Jej zgrabny chód od razu przykuł jego uwagę. Albo inaczej: przez wiele ostatnich dni nikt i nic nie przyciągnęło jej tak jak ona. Może dlatego, że sprawiała wrażenie outsidera, zupełnie jak on od niepamiętnych czasów.
Poza tym nie umiał oderwać wzroku od jej niepowtarzalnych czerwonawych loków. Gęste rude włosy spadały falami na blade ramiona niczym ogniste płomienie. Przypominała mu pewne sławne malowidło Wenus wychodzącej z morskich fal. Nie pamiętał nazwiska malarza, tylko okoliczności, kiedy zaciągnięto go do galerii we Włoszech jako nastolatka, praktycznie na siłę. Jego niechęć nie wynikała z braku zainteresowania sztuką. Bardzo źle znosił wtedy generalnie całą, wymuszoną przez matkę, drogą wycieczkę objazdową po Europie, która miała być nagrodą za jej powrót do ojca i próbę ratowania ich nieudanego małżeństwa. Ojciec był nieludzko wdzięczny za ten gest i całe wakacje jej nadskakiwał, co powodowało, że Santiago miał mdłości, zwłaszcza znając rzeczywistą sytuację. Ojciec od dawna był mężem matki już tylko z nazwy. Nie dochowywała mu wierności, nie dążyła do prawdziwego pojednania, tylko śmiała mu się za plecami w nos, przygotowując się do zrobienia z niego jeszcze większego idioty.
Jednakże tego typu reminiscencje nie prowadziły donikąd. Zamiast pod byle pretekstem wracać do brudów przeszłości, należało się skupić na apetycznym, tajemniczym rudzielcu.
– I jak? Zamierza pani dołączyć do znajomych? – zapytał, całkiem świadom, że wolałby, żeby została.
Tylko dlaczego? Bo stanowiła całkowitą nowość na jego drodze życia? Bo był już tak zblazowany, że zapomniał, jak to jest, kiedy widzi się przed sobą normalnie się zachowującą, atrakcyjną, niezdemoralizowaną kobietę, i czuje się szczere, zdrowe podniecenie?
– Chyba nie. Po prostu wrócę się wyspać.
– Nie wygląda pani na szczególnie zachwyconą taką perspektywą.
– Bo nie jestem. Ale mam mnóstwo do zrobienia, a jutro wyjeżdżam.
Czy te słowa go uspokoiły? Prawdopodobnie tak. Zawsze wolał wiedzieć, że ma niczym nieograniczony dostęp do drogi ewakuacyjnej. „Jutro” brzmiało bezpiecznie. Póki co patrzył na jej smętną twarz i zastanawiał się, jak wygląda, kiedy się uśmiecha. Zapragnął być „dobroduszny” i „wyłącznie z przyczyn obiektywnych” zrobić coś, co mogłoby uratować jej ostatni wieczór na Bali. Sporadyczne bycie miłosiernym jest ponoć dobre dla duszy. Cóż z tego, że od dawna oskarża się go o jej brak?
Jednak gdzieś głębiej musiał przyznać, że najzwyczajniej w świecie zafascynowała go dziewczyna o rzadkiej urodzie i niemająca nic wspólnego z jego elitarnym światem. Miał chyba prawo do małej odskoczni?
Tak ciężko ostatnio pracował. Wywalczył kontrakt, na mocy którego uzyskał pozwolenie na budowę jednej z największych farm słonecznych na ziemi, na terenie zachodniej Australii. Za swe przyszłe zasługi dla środowiska, został nagłośniony przez media i partie zielonych. Powinien się czuć spełniony. Promieniować sukcesem. Niestety jak zwykle nie czuł nic.
Pamiętał zaskoczenie na twarzach swych prawników, kiedy uciekł z sali konferencyjnej, gdzie zebrano się na chwilę w trakcie dnia pracy, by świętować podpisanie kontraktu. Nie dopił nawet pierwszego kieliszka szampana. Wolał nie tłumaczyć im, że nie chciał siedzieć tam z nosem na kwintę, myśląc gorączkowo o następnych kontraktach, które będzie musiał wkrótce wywalczyć i podpisać, żeby… nie zwariować! Przecież – i słusznie – uznaliby go za chorego, gdyby się przyznał, że oszałamiające sukcesy nie przynoszą mu satysfakcji ani nawet nie robią na nim wrażenia.
Uśmiechnął się mimo woli. Jak się okazuje, są jednak jeszcze sytuacje, które i jego potrafią ożywić.
– Jak pani ma na imię? – zapytał nagle.
– Kitty. Kitty O’Hanlon.
– Jest pani Irlandką?
– Jedyne, co mam w sobie irlandzkiego, to nazwisko – odparła z goryczą, na tyle silną, że ją odnotował, ale nie czuł się na tym etapie skory do pytania o cokolwiek.
– Santiago Tevez – przedstawił się powoli prawdziwym nazwiskiem, dając jej szansę na szybkie skojarzenie: że coś wie, czytała lub słyszała.
Odruchowo czekał na zdumienie, nudne, bo przewidywalne zachwyty i pytania, które zwykle pojawiały się w takim momencie, bo w ten sposób reagowali ludzie na spotkanie ze znanym miliarderem. Jednak tym razem nie stało się zupełnie nic. Wtedy poczuł się nagle zadowolony i zrelaksowany.
– Kitty… mam pomysł. Zostań tutaj. Zapraszam cię na drinka.
– Jak to? – zdziwiła się.
– No tak normalnie. Wygląda na to, że oboje wahamy się, co zrobić. Ja skończyłem pracę i nie chce mi się jeszcze iść do domu. Ty spóźniłaś się na spotkanie. Tymczasem z barku na górnym tarasie mamy tu jeden z najpiękniejszych widoków na całą wyspę!
Kitty poczuła przypływ zupełnie nieznanych emocji. Sytuacje takie jak zaproszenie na drinka przez kogoś pokroju Santiaga Teveza nie trafiały się często pracującym dziewczynom jak Kitty. W zasadzie w ogóle nikt nigdy jej donikąd nie zapraszał. Kiedy wychodziła z koleżankami na dyskotekę, zwykle podpierała ściany, „oficjalnie” pilnując rzeczy pozostałych osób. Parę razy poszła z kimś na randkę, ale z góry zakładając, że nic z tego nie wyjdzie. Dobrze wiedziała, że znajomi uważają ją za cnotkę i zdawała sobie sprawę, że nie jest to całkiem bezpodstawne, lecz trudno nagle z dnia na dzień przestać być sobą i odrzucić sposób, w jaki zostało się wychowanym. Nie miała pojęcia o flircie, a już na pewno nie z mężczyzną o prezencji boga, nie zwykłego śmiertelnika. Domyślała się, że powinna natychmiast uciec, ale coś niezrozumiałego powstrzymywało ją przed tym.
I nie chodziło nawet o niechęć przed wcześniejszym powrotem do willi, pełnej kąśliwości szefowej i jej obleśnego męża. Może zatem o to, żeby raz zachować się inaczej niż przez całe życie? Żeby zrobić coś, na co się ma ochotę?
A więc… czemu nie miałaby się napić drinka z nieziemsko przystojnym nieznajomym na zakończenie pobytu na Bali? Takie zaproszenie może się już nie powtórzyć. Spędziła właśnie dwa koszmarne tygodnie, zapracowana po łokcie na „wakacyjnej wyspie marzeń”, w „ziemskim raju”. Nie zobaczyła nawet kawałka plaży, nie zrobiła ani jednego rysunku. A rysowanie było jej pasją, zwyczajową formą oderwania, prostym i niedrogim hobby, które pozwalało zachować zdrową psychikę. Jednak obecni pracodawcy nie zamierzali uszanować jej prawa do wolnego czasu.
– Okej, w porządku, czemu nie? – odpowiedziała w końcu.
– Potem załatwię ci transport. Może tak być?
Kitty pokiwała tylko bezmyślnie głową. Wolała się zbytnio nie zastanawiać nad motywami Santiaga Teveza. Nie chciała zgadywać, czy chce ją jakimś cudem poderwać, czy po prostu się lituje. Postanowiła się nie wycofać i zostać w klubie. Raz w zgodzie z sobą. Raz dać się ponieść. Tak jak to robią wszyscy inni.
Gdy się do niej uśmiechnął, poczuła się jak celebrytka! Jego twarz zaś wydawała się przez chwilę anielska. Radosna. Niczym pierwsza wiosenna tęcza po ponurej zimie.
Och, przestań już fantazjować! – strofowała się w myślach – zachowaj się raz zgodnie z wiekiem.
– Transport w nocy… a czy to się da?
– Tak. – Wciąż się uśmiechał. – Powiedzmy, że z racji mojej funkcji tutaj nie będzie z tym żadnych problemów. A teraz chodźmy na górę, Kitty! Zobaczysz Bali, jakiego nie znasz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji