Weekend w Konstancinie - Joanna Głowacka - ebook + książka

Weekend w Konstancinie ebook

Głowacka Joanna

0,0
36,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Byłyście kiedyś w Konstancinie? W krainie wypasionej, usłanej bogaczami i celebrytami, gdzie zapachy są intensywniejsze, smaki wyrazistsze, ale relacje międzyludzkie, delikatnie mówiąc, toksyczne?

Zapraszam Was na weekend do rezydencji państwa Potockich. Idealna rodzina, jak z najlepszych instagramowych kadrów, okaże się wymykać wszelkim schematom.

Od żartu do tragedii. Ta fabuła dotknie Twoich doświadczeń, rozkocha w sobie pomimo telenowelowego charakteru, a co najważniejsze – nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć.

Jesteście w stanie już teraz obstawić, czy zagoszczę w niej na dłużej?

Czy Konstancin w rozmiarze XS jest gotowy na dużą, głośną i szczerą blondynkę, która za nic ma dulszczyznę i konwenanse?

Przekonajcie się same!

P.S. Zabiorę Was też za kulisy i przed jury najbardziej znanego programu dla modelek w Polsce. Co znani i lubiani powiedzieli aspirującej modelce… XXL?

Joanna Głowacka (ur. 1990) – absolwentka kulturoznawstwana Akadami Ekonomiczno –Humanistycznej w Łodzi oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Od siedmiu lat pracuje w branży medialnej jako modelka plus size, dziennikarka oraz konferansjerka. Swoją postawą udowadnia, że nie ma rzeczy nie możliwych. Motywuje kobiety do działania i pokazuje, że można spełniać marzenia i kochać życie niezależnie od rozmiaru. Jejnajwiększą pasją jest sport., który towarzyszy jej każdego dnia. Jest dyplomowaną instruktorką fitness, hobbystycznie bierze udział w zorganizowanych biegach ulicznych na dystansach 5 oraz 10 km.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 210

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Aśka Głowacka, 2024

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Okładka inspirowana sesją zdjęciową

wykonaną przez @elwira_kusz

Makeup&włosy @jedrzejakiwona

Projekt sukienki @wiolettapodsiadlik

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Weronika May

Korekta

Agnieszka Dudek

ISBN 978-83-8391-609-5

Warszawa 2024

Wydawca

Wydawnictwo Najlepsze

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28,

02-697 Warszawa

Nasza kultura przywiązuje zbyt dużą wagę

do wyglądu, wieku i pozycji społecznej,

kiedy najważniejsza jest miłość.

Bridget Jones

Prolog

Jestem inna. Szczególnie w oczach ludzi. Na czym polega moja inność? Jestem otyła, gruba, jedni nazywają mnie seksowną i ponętną, inni – wielorybem i świnią.

Dorastanie z moimi kształtami nie należało do najlżejszych i najprzyjemniejszych doświadczeń życiowych. Do tego pochodziłam z ubogiego domu. Szybkie rozwijanie się mojego ciała, czytaj: wielkie cycki i gigantyczny tyłek, nieproporcjonalnego do wieku i oczekiwań otoczenia, brak ubrań i budżetu, żeby się odziać, obfitował wieloma „śmiesznymi” scenami z życia, które były stygmatyzujące.

Z lekcji WF-u pamiętam wielką miłość i samczy wzrok nauczyciela, gdy stałam przy drabince na rękach, a cycki obijały mi się o twarz. Albo w trakcie biegów, czy to na krótki, czy na długi dystans – twarz na finiszu miałam poczerwieniałą, obolałą, bo nie było takich cudownych wynalazków jak dzisiaj, czyli sportowych staników, które choć trochę ujarzmiłyby moje dzikusy.

Chore zainteresowanie kolegów z klasy powodowało zazdrość koleżanek. One, nie mając innych argumentów jak te ręczne, sprawiały, że z szybkością i konsekwencją bumeranga lądowałam na dywaniku dyrektorki i tam się tłumaczyłam, dlaczego wciąż się biję, wdaję w pyskówki czy padam ofiarą kradzieży.

Gdy kolejny już raz wróciłam do domu z płaczem, brat zabrał mnie na długi spacer i wyjaśnił, że zarówno szkoła, jak i życie, które zaraz na mnie czeka, to pole bitwy. A na polu bitwy nie wygrywa najsilniejszy, ale najodporniejszy.

Tak się zaczęły treningi po lekcjach z bratem. Kiedy już dostałam w łeb więcej razy, niż potrafię zliczyć, oznajmił, że jestem gotowa. W szkole nikt więcej do mnie nie podskoczył, wszyscy wiedzieli, że nie warto.

„Gruba Aśka była nie do zdarcia”.

Jak wszyscy dobrze wiemy, dzieci potrafią być okrutne, ale w praktyce do ujarzmienia, szczególnie kiedy ktoś starszy sprawuje nad nimi urząd anioła stróża. Z wiekiem jednak trzeba się uczyć przez doświadczenie.

Nie wiedziałam, do czego gruba Aśka w życiu może dojść, ale czułam spełnienie, gdy występowałam publicznie. Szło mi fantastycznie, szybko uczyłam się tekstów, byłam też świetnie widoczna ze sceny… Wszystko to sprawiło, że dostałam się do kółka teatralnego.

Występy na scenie to jedno, moim żywiołem było jednak występowanie przed obiektywem. Miałam taką przyjaciółkę, Ksenię. Ksenia miała słabość do słodyczy. Ten kochany drapak o wzroście przekraczającym sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wkrótce z powodzeniem miał stawiać pierwsze kroki w koszykówce! Ponad to dziewczyna miała jedną ogromną zaletę – według specjalistów pewnie klasyfikowaną jako obsesję – cykała jak szalona: ludzi, blokowisko, naturę. Z początku regularnie kradła ojcu aparat fotograficzny marki Sony i klisze, ale gdy przez przypadek staruszek wywołał jej foty wraz ze swoimi z wczasów w Łebie, dziób mu się otworzył i nie chciał zamknąć. Okazało się, że jego córka była prawdziwą artystką, a uchwycony przez nią przy pomocy aparatu świat sprawiał wrażenie mistycznego, pięknego miejsca, którego nikt normalny nigdy nie chciałby opuścić. Miałam to szczęście, że Ksenia była dziwadłem jak ja – ja tęga, ona długa. Postanowiłyśmy naśladować sesje, które podpatrzyłyśmy w gazecie w kiosku pani Beatki.

Podczas gdy ja płaciłam jej słodyczami z barku, ona cykała.

Przebieranki, malowanie się, a później godziny ustawiania ciała i pozowanie Kseni upieprzonej w grześkach i pawełkach – tych batonach – pozwalało mi powoli zaakceptować swoje duże ciało, które w moich oczach stopniowo piękniało.

Pomimo prób głodzenia się czy obżerania się i rzygania z moim ciałem, prócz licznych i spektakularnych omdleń, nic się nie działo. Ono nie malało.

Waga rosła wraz z wiekiem. Czas było ten fakt zaakceptować.

Żadne dziecko nie jest przygotowane do walki, a ja musiałam walczyć przez całe dzieciństwo i dojrzewanie. Nie buntowałam się, bo nie starczało mi już na to siły. Czujność i praca nad akceptacją siebie, niezwracanie uwagi na komentarze i często niesprawiedliwą krytykę, które dzisiaj możemy zamknąć w czterech literach: hejt, wzmocniły mnie. Sprawiły, że jestem za wszystko wdzięczna. Doceniam każdy mały sukces, bezinteresowne dobro płynące od drugiego człowieka, uśmiech losu i zdrowie, które mam i które cenię sobie ponad sławę i pieniądze.

Myślę, że gdybym nie kochała świata i ludzi, nie była wdzięczna za to, że jestem, wpadłabym w depresję albo jakieś uzależnienie, które zepchnęłoby mnie w mroczną, jednokierunkową otchłań.

Kochajmy pięknych ludzi bez względu na ich urodę

Jesteście tutaj, więc pewnie zainteresowała was moja historia, jest mi miło i czuję wdzięczność. Nie obiecuję, że będzie lekko, bo to nie jest historia z tych „księżniczkowych” romansideł, gdzie spotyka się dwoje idealnych ludzi i po kilku burzliwych zdarzeniach i namiętnym seksie, gdy już pozbędą się ze swojego świata jakiejś toksycznej osoby, prowadzą wyjątkowe życie mlekiem, miodem i orgazmem płynące. Nie zafundowałabym wam takiej opowieści, bo według mnie są one nudne i nie odnoszą się do prawdziwego życia. To tak jak ze światem wygenerowanym na fotkach z Instagrama, ukazującym szczęśliwych ludzi w pięknych miejscach, z idealnymi relacjami partnerskimi i przyjacielskimi... A co poza tym zdjęciem? Bujda na resorach. Ja wam pokażę właśnie wszystko to, co poza idealnymi, barwnymi kadrami: prawdziwe emocje i trud życia, który nie omija i nie ominie żadnego z nas. Będzie samo mięso, bez cukru, lukru i bitej śmietany.

To nie jest żadna cholerna autobiografia, tylko kilka tygodni z życia Aśki Głowackiej, którą miałam szczęście urodzić się w tym rozdaniu. Akcja dzieje się w czasie upalnych wakacji i takich doznań z tej lektury wam życzę – mokrych, porywistych i niespodziewanych!

*

– Ty gruba dziwko! – krzyknął, po czym sypnął mi piaskiem w oczy.

– Przemo! Zwariowałeś?! – Chwyciłam się za twarz. Oczy mnie piekły okrutnie, łzy leciały jedna za drugą…

To była nasza rocznica i szansa na odbudowę związku. Podczas gdy dom pod Płockiem się budował, my mieliśmy plan, żeby na plaży wyznawać sobie miłość, uprawiać seks na piasku, trochę popływać, zjeść jakąś rybkę i wrócić do wygodnego życia, które dzięki fartowi mieliśmy szansę wieść. Ale znowu mnie przekonał, żeby do obiadu napić się drinka, jednego, drugiego… I się zaczęło. Za każdym razem obiecywałam sobie, że to już koniec, muszę go zostawić i dalej iść sama w tę podróż zwaną życiem.

Wszystkie wiemy i przerabiałyśmy to co najmniej raz w życiu, że trudno jest zostawić mężczyznę, którego się kocha. Świat miłosny kobiet jest pełen perturbacji, obić – często bardzo bolesnych – ale trwamy na warcie, bo to, czego najbardziej się boimy, to samotność. Tak przynajmniej było ze mną, nie chciałam być sama. Lubiłam towarzystwo. A Przemo to wspaniały facet, któremu odbijało – jasne – ale przecież nie zawsze tak było.

Wszystko zaczęło się w sortowni śmieci w Londynie, kiedy się poznaliśmy. Trzy lata temu siedziałam w busie, wiozącym mnie na lotnisko do Warszawy. Mama płakała, ja płakałam. Musiałam później dokładnie, pod ścisłymi instrukcjami kierowcy czyścić szybę z tych wszystkich płynów miłości, które uwalniają nasze oczy i nos w momencie rozstania.

Udało mi się kupić bilet lotniczy za dwieście złotych w jedną stronę, nie wiedziałam, co mnie czeka na miejscu. Jeszcze wtedy książę Harry był wolny, a ponieważ byłam fanką dwojga Anglików – jego i Bridget Jones – dawałam upust szalonym marzeniom.

Śpiewałam w myślach razem z anielskim głosem Ewy Farny, zastanawiając się, co mnie czeka w Anglii, jakie poznam towarzystwo, czy spodoba mi się tam życie, jedzenie, piwo i cała reszta.

Byłam wdzięczna twórcom Bridget Jones za książkę, a później za jej ekranizację. To wszystko dało mi nadzieję, że taka dziewczyna jak ja ma prawo i szansę sięgać po spełnienie swoich marzeń. Trudy związane z relacjami z rówieśnikami w wieku nastoletnim dały mi tak mocno w kość, że często się poddawałam. A miałam kiedyś w planie zostać modelką plus size, bo oprócz tego, że byłam większa, cała reszta grała. Urodziłam się z fotogeniczną twarzą, którą okalały grube, jak mawiał tata: końskie, włosy. Od zawsze byłam wysoka i miałam świadomość swojego ciała, czułam je, wiedziałam, jak nim kierować, jak chodzić, tańczyć i ćwiczyć. Ale było ono duże. W głowie miałam jedno – przecież wszystkie kobiety związane z szeroko rozumianym show biznesem mają perfekcyjne figury i ciała. Jeszcze wtedy nikt nie walczył o ciałopozytywność, nie mówiono, że to niegrzeczne, niekulturalne, a według mnie zwyczajnie chamskie i podłe, komentować czyjeś wygląd i figurę. Dlaczego miałam być skazana na zwykłe, przeciętne życie, skoro całą sobą czułam, że mogę dawać ludziom świetną rozrywkę, liczne powody do śmiechu i nabrania większego dystansu względem siebie i innych?! Przecież gdyby nie poczucie humoru i nasi czworonożni przyjaciele, to otchłań rozpaczy, w której byśmy żyli, stałaby się nie do pokonania. Życie to nie bajka, dzięki kolegom i koleżankom wiedziałam o tym od najmłodszych lat. Ale dość ponurych wspomnień, miałam dwadzieścia osiem lat i właśnie dostałam szansę, żeby zobaczyć z bliska królową Elżbietę i niewiernego Karola!

Przyleciałam do Londynu późnym wieczorem, byłam umęczona, ale podekscytowanie sprawiało, że miałam oczy szeroko otwarte. Miasto tętniło życiem, pięknie oświetlone migotało z dołu, zachęcając do wielkich przygód. Na samym lotnisku liczba ludzi mówiących w obcych językach, o tak różnych odcieniach skóry, pokazywała, że znajduję się daleko od domu. Tutaj wszystko było jakieś wyszukane, eleganckie, ludzie pachnieli perfumami jak z najlepszych drogerii. Uśmiechnięci i otwarci na mój widok, sprawiali, że od razu poczułam się tutaj jak u siebie. Poza tym zaraz po wyjściu z lotniska napotkałam dość sporo dziewczyn i kobiet o posturze ciała podobnej do mojej. Co za ulga…

Miałam odłożone pieniądze na taksówkę. Mamie zależało, żebym u swojej kuzynki Mariolki znalazła się szybko i bezpiecznie. Wsiadłam do jednego z tych czarnych wozów, które znałam tylko z filmów. To był dopiero początek zwiedzania miejsc i symboli Anglii, których nigdy nie widziałam na żywo. Jechałam z dosłownie otwartą buzią, jakbym nagle stała się bohaterką angielskiego filmu! Tylko gdzie mój Hugh Grant?! Po drodze mijaliśmy liczne czerwone budki telefoniczne, piętrowe autobusy, a nawet Big Bena! Na jego widok krzyknęłam z zachwytu. Kierowcy, Hindusa w dużym bordowym turbanie, to jednak nie zaskoczyło, co bardzo mi się spodobało. Gdy jechałam taksówką i obserwowałam życie londyńczyków, miałam wrażenie, że ta stolica ma coś w sobie magicznego. Ludzie uśmiechali się, chodzili w grupach, śmiali się i rozmawiali głośno. Był weekend, więc dużo przechodniów tańczyło na ulicach, młode kobiety były ekstrawagancko ubrane, mężczyźni pili piwo, ciesząc się życiem, tak jakby jutro na dzień dobry nie miał ich powitać kac.

Dojechaliśmy pod piękny, zabytkowy segment już po pół godzinie. Mariolka nerwowo wyglądała przez okno. Gdy zobaczyła taksówkę u wrót swojego piętrowego domku, wyskoczyła do mnie radośnie i zakomunikowała, że musimy się nawalić i że ma nadzieję, że dalej jestem taka twarda, bo już jutro czeka mnie chrzest bojowy. Miała na myśli nową pracę. Załatwiła mi etat w sortowni śmieci, gdzie pracowała od roku i bardzo to sobie chwaliła. Co prawda śmiała się, że do zapachu będę się przyzwyczajała jakiś miesiąc, ale wypłata po tygodniu pracy sprawi, że będę go już kojarzyła do końca życia z zapachem dużego hajsu. Jakkolwiek źle to nie brzmiało, postanowiłam zapomnieć, że mam zmysł węchu, i pracować ile się da, bylebym tylko mogła pomóc mamie w spłacie długów i zabrać ją na jakieś fajne wakacje.

– Świetnie wyglądasz, laleczko, schudłaś?! – Kuzynka trzepotała rzęsami znad drinka.

Pierwszy raz w życiu piłam coś takiego i z miejsca się w tym zakochałam. Wino i cola – połącznie wybuchowe i pyszne!

– Nie wiem, może trochę. Nie przejmuję się już tym…

– Pamiętaj, kochanego ciałka nigdy za wiele!

– A co z twoim Danielem? Mieliście już brać ślub? – Przypomniałam sobie, gdy zorientowałam się, że nie widzę nigdzie męskich ubrań.

– Zwariował na sortowni. Aśka, pamiętaj, żeby nie brać sobie gościa z roboty! Im ten odór wali w głowie!

– To chyba niemożliwe. – Zaczęłam się zastanawiać, czy to prawdopodobne, żeby przebywanie w śmierdzącym miejscu sprawiło, że się wariuje… Spojrzałam na markotną Mariolkę. – Ale co się stało?! – Chwyciłam ją za rękę.

Wzięła głęboki wdech, po czym dolała nam magicznej czarnobordowej mikstury i zaczęła mówić, patrząc na nasze ręce.

– Pamiętasz, jak wam mówiłam, że jeszcze będziemy bogaczami?

– No, mama coś opowiadała, ale nie pamiętam szczegółów… – przyznałam szczerze. Mariolka ze swoim skrajnym optymizmem często nadawała sytuacjom charakter przesadny, z przewagą na niemożliwy, co sprawiało, że większości z jej opowiadań nikt nie dawał wiary.

– Daniel dwa razy znalazł duże kwoty, o jeden raz za dużo.

– Żartujesz? Ludzie wyrzucają pieniądze do śmieci? – Nie wierzyłam jej słowom.

– Nie uwierzyłabyś, ja też nie wierzyłam, dopóki nie zobaczyłam… To były ogromne, ba! chore kwoty. Raz znalazł w poduszce dziesięć tysięcy funtów a za drugim razem sto tysięcy. Wszyscy Polacy, którzy pracowali w sortowni, chcieli go wtedy rozszarpać. Rzucili się na niego, wyrywali sobie banknoty, każdy chciał coś zabrać dla siebie. Nie patrzyli, że Daniel to ludzka istota, wtedy funt był ich bogiem. – Wypiła duży łyk alkoholu i dała się ponieść trudnym emocjom. – Jedna babka, zresztą Polka, popchnęła go na taśmę, a musisz Aśka wiedzieć, że taśm na sortowni się nie zatrzymuje. Płyną jak woda, w jednym tempie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Daniel na maksa krwawił, popchnęli go, zranił się, a później horda ludzi go zdeptała. Rozwalona głowa, łuk brwiowy, krew leci z nosa. – Mariola zaczęła płakać, chwyciłam ją mocniej za rękę. – Później się okazało, że już wtedy miał wstrząśnienie mózgu i wielkiego krwiaka. Stracił przytomność, gdy w końcu ochrona wbiła na nasz obiekt i uspokoiła ludzi, wezwano karetkę i policję. Po tym koszmarze, kiedy go odebrałam ze szpitala, wylizywał się tydzień, ale z roboty nie rezygnował. Uparł się, że on nie jest ciota i urodził się po to, żeby robić.

– Ci faceci… – Nie wiedziałam, co na to wszystko powiedzieć, nie mieściło mi się to w głowie.

– Krwiak się wchłaniał nie tak, jak powinien. To przecież głowa, trzeba spokoju, żeby dojść do siebie… Nie minął tydzień, jak Danielek zmienił się nie do poznania. Ze spokojnego, czułego faceta stał się nerwowy i agresywny. Wpadał w jakieś dziwne stany, wybuchał gniewem, demolował przystanki i ogrodzenia, rzucał koszami na śmieci, nawet bezdomnym kotem mu się zdarzyło… Kłócił się z każdym, ze mną, Bogiem, ludźmi z roboty, o najmniejszą głupotę, o rzeczy, które nawet nie miały miejsca. Najpierw go wywalili z pracy, ale wiesz, w sumie później miał na to wyrąbane, bo odzyskał cały ten hajs. To było jego znaleźne, później mu jeszcze dali za wypadek w pracy. Aśka, to były chore pieniądze. – Upiła kolejny wielki łyk i dalej mi monologowała, nie dopuszczając nawet do wzięcia oddechu, ba! chyba sama nawet nie oddychała. – Zaczął zostawać sam w domu, ja chodziłam do roboty. Wiesz, tyle się tu mówi o niezależności kobiet, chciałam być jak one, współczesna i taka, co wie, ile jest warta. Niestety, wracałam do domu, a on pierwszy, drugi i kolejne razy jest pijany. Z początku były amory, seks i czułość. Ale po jakimś miesiącu zaczęła się agresja, jakiej nawet u swojego pijanego ojca nie widziałam. Pamiętasz mojego tatę, Stefana?!

Przytaknęłam tylko, czekając na resztę jej zwierzeń.

– Raz mnie popchnął i spadłam ze schodów, mało mnie nie zabił. Jak już wyszłam ze szpitala, to wypierdzieliłam go z domu. Bo ja, Aśka, nie będę żyła jak moja matka, bez pieniędzy na dzieci i w strachu, w jakim stanie stary wróci z roboty. Ja to już przeżyłam, nie chciałam powtórki z rozrywki, ale wiesz, wywalasz ze swojego życia nie fotel, a człowieka, którego w dodatku kochasz! – zawyła jak zranione zwierzę.

Nie mogłam jej uspokoić, nakręciła się tak bardzo, że dalej mówiła przez łzy, musiałam udawać, że jej słucham, ale tak naprawdę nic nie dało się zrozumieć. Polała kolejnego drinka, upiła połowę, trochę się uspokoiła i mówiła dalej:

– Długo miałam złamane serce. Danielek wracał pod dom, błagał, żebym go przyjęła z powrotem, przychodził pod robotę z kwiatami, biżuterią, oświadczał mi się. Ale ja już nie mogłam się do niego przekonać, nie wierzyłam, żeby miał się zmienić. Ojciec tyle razy obiecywał mamie, a działo się tylko gorzej. Wiesz, żeby nie tęsknić, spaliłam w ogródku wszystko to, co kupiliśmy razem: pościel, ręczniki z naszymi monogramami M&D. Nie mogłam na nie patrzeć, bo widziałam w nich uśmiechniętą twarz Danielka. Spałam pod starym, dziurawym kocem, bo całą wypłatę przeznaczałam na ten dom. Nie potrafiłam się z niego wyprowadzić. Tutaj przeżyłam najlepsze chwile swojego życia! – Tym razem zawyła tak, że uspokoiła ją dopiero wódka i kiełbasa, które mama zapakowała mi na siłę do walizki.

– Jeśli się zaraz nie położę, Mariolka, jutro nie dam rady wstać do pracy.

– Chodź, mała, i tak długo wytrzymałaś. – Przetarła twarz mokrą od łez, pełną emocji i wspomnień.

Biedna Mariolka, pomyślałam, nie wiedziałam, że przeszła przez takie piekło. Ciocia mówiła, że świetnie jej się powodzi, ma swój dom i plany na przyszłość. Że lata po całym świecie i jest singielką, która gardzi facetami, jak ona po śmierci wujka Stefana…

Obudziłyśmy się w środku nocy, wyglądałyśmy i czułyśmy się jak zombie. Szybki prysznic i o trzeciej w nocy już jechałyśmy busem do sortowni. W autobusie Mariolka powiedziała, że możemy spokojnie spać, ma nastawiony alarm, który nas wybudzi za półtorej godziny, zaraz przed przystankiem przy hali. I faktycznie zasnęłyśmy od razu.

Obudziłyśmy się gdzieś na końcu świata. Panowała tutaj industrialna, przerażająca atmosfera rodem z horroru, jakby zaraz mieli nas zaatakować ludzie, którzy już dawno zostali pochowani. Po przejściu przez bramę w wysokim ogrodzeniu przedsiębiorstwa, a mojej nowej pracy, panowały spokój i pustka, ale to się zmieniło, jak tylko weszłyśmy do hali. Wszystko tutaj żyło, od ludzi przez maszyny, taśmociągi i takie tam, których nazw nawet nie zapamiętałam. To był mój pierwszy dzień, więc po przebraniu się w specjalny kombinezon czekałam na pracownika wyższego szczebla, który miał mnie wdrożyć do pracy. Później mieliśmy podpisać umowę i mogłam już wracać do domu, pierwszy dzień zaliczony.

Mariolka miała rację. To, co pierwsze mnie tutaj uderzyło, to smród. Powietrze było ciężkie od tych wszystkich śmieci, przesycone zgnilizną i wilgocią. Było czuć miks pleśni, rozkładającego się truchła i gnijących resztek, jakby zostawić odpady, w tym mięso, na dwa tygodnie w upale. Smród tak intensywny, że wchodził w każdy por skóry, we włosy, otulał ciało niewidzialną lepką mazią, miałam wrażenie, że już nigdy jej z siebie nie zmyje. Czułam, jak wchodzi i penetruje mi płuca, drażni gardło, chowa się w zębach i nozdrzach. Zapach był tak przykry, że wykręcał nos, żołądek robił akrobacje, poruszając wczorajszy wypity alkohol. Chciało mi się wymiotować, czułam żółć w ustach. Gdy się rozglądałam po wnętrzu hali, miałam wrażenie, że gdzieś są pochowane zwłoki ludzi lub zwierząt. Nie dało się tu żyć, a co dopiero pracować. Smród zaburzał wszelką percepcję, nie mogłam się na niczym skupić. Każda sekunda była walką, żeby nie zwymiotować, nie rozpłakać się czy nie uciec z krzykiem. Myślałam o tym, że to tylko sześć godzin, duże wynagrodzenie, stabilne życie, ale próba przyzwyczajenia się do tego zapachu była po prostu daremna. Pomyślałam, że nic gorszego już w życiu nie powącham. Spojrzałam błagalnie na wysokiego chłopaka o dziwnej twarzy, który od razu wiedział, o co mi chodzi. Wskazał mi drzwi toalety.

Po oddaniu dwóch bełtów, przemyciu twarzy, kolejnych dwóch bełtach, ponownym przemyciu twarzy i pięciu gumach wróciłam na halę, żeby poczekać na polskiego menedżera. Miło było, gdy wszedł wyluzowany, szczupły chłopak, niewiele wyższy ode mnie. Na mój widok zawstydził się tak okrutnie, jak małe dziecko, które uświadamia sobie atrakcyjność drugiego człowieka. Uśmiechnęłam się.

– Jesteś królem śmieci? – wypaliłam.

– No, jak się dzisiaj postarasz, to zostaniesz ich królową – zaśmiał się, a ja z nim.

Podał mi mentol, który sam sobie wtarł pod nos. Użycie tej mazi przyniosło nieoczekiwaną ulgę. Postanowiłam ze wszystkich sił dać radę. Spędziłam z Przemkiem cały dzień, Mariolka tylko kręciła karcąco głową. Szczerze, miałam to w nosie. Przy Przemku poczułam się piękna w tym okropnym miejscu, miał świetne poczucie humoru i faktycznie po pierwszej godzinie zaczął mnie traktować jak królową… śmieci. To stało się stałym żartem w ciągu naszego dwuletniego związku.

To, co mnie zaskoczyło w sortowni, to że przed każdą zmianą wychodził szef zmiany i motywował nas do pracy. Mówił, jak ważni jesteśmy dla ekosystemu i ekologii Londynu. Chociaż nasza praca bywa mało wdzięczna i często pomijana, niezauważalna, to wypłata nam to zrekompensuje. I rzeczywiście tak było. Po tygodniu zamieszkałam z Przemem i po raz pierwszy dostałam pensję. Kwota była cztery razy większa od tego, co zarabiała moja mama w Płocku. Cieszyłam się bardzo, bo w najbardziej smrodliwym miejscu na świecie znalazłam drugą połówkę i mogłam pierwszy raz w życiu w końcu kupić sobie to, co mi się podobało, lub to, na co miałam ochotę.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI