32,50 zł
Reportaże Josepha Zárate – laureata nagród im. Ortegi y Gasseta w 2016 oraz Gabriela Garcíi Márqueza w 2018 są o ludziach, którzy muszą stawić czoło potężnym przeciwnikom, żeby bronić swoich rodzin, ziem i przekonań. Trzy pozornie różne historie, które rozgrywały się w Ameryce Łacińskiej, łączą się ze sobą w wielu punktach. Ich bohaterami są zwyczajni ludzie, którzy reprezentują nadzwyczajne postawy. Asháninkowie z Saweto wraz z Edwinem Chotą walczą z nielegalną wycinką drzew. Ich sprzeciw wobec nadużyć władzy spotyka się z krwawymi represjami, a sam Chota płaci najwyższą cenę za chęć pomocy innym. Máxima Acuña – prosta kobieta zajmująca się uprawą roli – staje się ikoną walki o prawa do ziemi w Peru i nieustępliwym przeciwnikiem dla przedsiębiorstwa wydobywającego złoto. Osman Cuñachí jest jedenastoletnim chłopcem, który bardzo wcześnie poznał co to bieda, cierpienie i kłamstwo. Firma, która doprowadziła do skażenia wody w jego miejscowości, zmienia życie mieszkańców na zawsze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 174
Guerras del interior
© 2018, Joseph Zárate
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2021 for the Polish translation by Tomasz Pindel
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Zdjęcie użyte na okładce: © Musuk Nolte 2021
Projekt i wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska / monikaimarcin.com
Zdjęcie autora: © Omar Lucas
Redakcja: Krzysztof Grzegorzewski
Korekta: Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz, Aleksandra Pietrzyńska
ISBN: 978-83-8230-132-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2021
Pamięci Lilí Tuanamy Núñez,
mojej babci od strony matki,
oraz Vistoso, nieistniejącej już miejscowości w peruwiańskiej puszczy, w której przyszła na świat i do której nie mogła wrócić.
Dla Violety i Pepe, moich rodziców, każde moje słowo.
„Co się dzieje z wielkimi wydarzeniami? Przenoszą się do historii, a te małe, dla małego człowieka jednak najważniejsze, znikają bez śladu. […] W każdej kolejnej książce z uporem robię to samo – zmniejszam historię do wymiarów człowieka”.
SWIETŁANA ALEKSIJEWICZ, Cynkowi chłopcy,
przeł. Jerzy Czech
„Cywilizacja ludzka sprowadziła rośliny, formy życia mające czterysta milionów lat, do trzech produktów: jedzenia, leków i drewna. Nasza niesłabnąca, wiecznie intensyfikująca się obsesja osiągania większej ilości, mocy i różnorodności tych trzech dóbr zniszczyła ekologię roślin bardziej niż miliony lat naturalnych katastrof”.
HOPE JAHREN, Lab girl, przeł. Edyta Świerczyńska
„Widziana z lotu ptaka puszcza amazońska faluje pod chmurami, z pozoru łagodna, ale to tylko złudzenie, bo tak naprawdę natura nigdy nie jest łagodna. Nawet kiedy odrzemy ją z naturalności, udomowimy, potrafi oddać cios swoim pogromcom i zdegradować ich do poziomu zwierząt domowych”.
WERNER HERZOG, Conquest of Useless
„A przede wszystkim słychać kroki zwierząt, którymi byliśmy, nim staliśmy się ludźmi, kroki kamieni i roślin, i rzeczy, którymi każdy z nas kiedyś był. A także to, co się usłyszało wcześniej, wszystko to rozbrzmiewa nocą w puszczy”.
CÉSAR CALVO, Las tres mitades de Ino Moxo y otros brujos de la Amazonía
Ci, którzy go poznali, mówią, że Edwin Chota miał szeroki, przesadny i zaraźliwy uśmiech, odsłaniający wyraźną dziurę po brakującym przednim zębie. Alberto Chota Tenazoa, jego ojciec, opowiada, że dwa lata przed tym, jak go zabito, Edwin Chota, najstarszy z jego synów, stracił ząb, kiedy jadł makaron z mięsem żółwia. „Ugryzł kawałek skorupy – wspomina staruszek – ale śmiał się tylko, wyrzucił ząb i wcinał dalej”. Jaime Arévalo, myśliwy z ludu Asháninka, najliczniejszej nacji zamieszkującej peruwiańską puszczę, przypomniał sobie o tym brakującym siekaczu, kiedy wykopywał czaszkę przyjaciela. Przez cały ranek siedział z policjantami w dole wypełnionym brązową wodą, niedaleko granicy z Brazylią, w miejscu, do którego rzeka zawlekła nadjedzone przez ptaki i jaszczurki zwłoki Edwina Choty. Z tego głębokiego na siedem metrów zapadliska Arévalo – krępy czterdziestolatek, doskonały pływak o mocnych ramionach – wydobył kość udową, parę żeber, postrzępioną koszulkę, podziurawiony gumiak i bransoletkę z kolorowych nasion, wciąż oplatającą kości nadgarstka. Były to szczątki jednego z jego czterech towarzyszy, zamordowanych dwa tygodnie wcześniej w niedalekim jarze. Zidentyfikował je dzięki jednemu szczegółowi: czaszce brakowało zęba.
Choć liczył sobie pięćdziesiąt trzy lata, chudy jak patyk Edwin Chota był wytrwałym rolnikiem i zręcznie polował ze strzelbą. Nos miał ostry, orli, na włosach nawet śladu siwizny, skórę spaloną słońcem. Naśladował ptasie śpiewy i pomruki ocelota, dobrze grał w piłkę, tańczył huaynos Sósima Sacramenta i brazylijskie forró, wyginając swoje szczupłe ciało jak marionetkę. Kiedy Edwin Chota się uśmiechał, ten brakujący ząb, górny prawy siekacz, bardzo rzucał się w oczy. Tak samo, kiedy przeciw czemuś protestował. Jako szef Alto Tamaya-Saweto, amazońskiej osady, gdzie żyło ponad trzydzieści rodzin, Chota – jedyny dorosły, który umiał czytać i pisać – wściekał się i wymachiwał pięściami, składając doniesienia na nielegalne wycinki drzew, wyniszczające lasy, w których mieszkali Asháninkowie. „Tylko w takich chwilach bywał poważny” – opowiada Julia Pérez, wdowa. „Poza tym ciągle żartował”. Choć uśmiechu używa się czasami w celach dyplomatycznych, Chota nigdy nie przybierał pogodnej miny wobec handlarzy drewnem.
Żeby dostać się do Pucallpy, drugiego największego miasta peruwiańskiej Amazonii, w którym Edwin Chota się urodził i dorósł, musiał przez siedem dni płynąć łódką przez meandrującą rzekę. Odwiedzał ojca, przywoził mu żabuti, żółwia o żółtych łapach i smacznym miękkim mięsie, które stało się jego ulubioną potrawą. Ostatni raz widzieli się w Dzień Ojca; Chota powiedział wtedy, że wybiera się do Limy – może ktoś wreszcie potraktuje jego protesty poważnie. Coraz częściej grożono mu śmiercią. Ojciec błagał, żeby z nim został.
– Nie mogę – powiedział Chota. – Żywy z tego nie wyjdę.
Dwa miesiące później, o poranku 1 września 2014 roku, grupa handlarzy drewnem zamordowała Edwina Chotę i trzech innych przywódców Asháninka – Jorgego Ríosa, Francisca Pinedę i Leoncia Quintisimę – kiedy ci przemierzali puszczę na Alto Tamaya, zdążając na zebranie organizowane po brazylijskiej stronie, którego celem była koordynacja działań na rzecz obrony ich terenów. Jedna kula kalibru szesnaście, ze strzelby przeznaczonej do polowań na zwierzynę płową i małpy, przeszyła mu pierś. Druga głowę. Myśliwy Arévalo, który wyruszył na to spotkanie wcześniej, widząc, że jego towarzysze się nie zjawiają, wracał tą samą drogą. Pięć dni później znalazł ciała w jarze oddalonym dwanaście godzin drogi od granicy – kiedy wrócił tam z policją, zastał już tylko kości – i uciekł do swojej osady, bojąc się, że zabiją i jego. Cztery wdowy i dzieci zamordowanych przywódców trzy dni bez przerwy płynęły do Pucallpy łódką, żeby złożyć doniesienie. W Saweto nie ma policji. Radio z dwoma kanałami, którym dysponują – jedyny ich kontakt ze światem – działa kiepsko.
Gdy Edwin Chota pojechał do Limy ostatnim razem, żeby złożyć doniesienie na grożących mu śmiercią handlarzy drewnem, zadzwonił na komórkę swojego osiemdziesięciodwuletniego ojca i obiecał, że go odwiedzi. Wcześniej zostawił mu na pamiątkę swoją fotografię. Zdjęcie to zrobiono mu na jednym z licznych zebrań, w których uczestniczył jako przywódca Asháninków; ma na sobie cushma – brązową tunikę sięgającą do łydek – stoi bez uśmiechu, z twarzą wymalowaną w czerwone linie barwnikiem z arnoty i pióropuszem z różnobarwnych piór. „Żebyś, jeśli coś mi się zdarzy, mógł na mnie patrzeć” – powiedział, wręczając ojcu fotografię, a potem się pożegnał.
Człowiek, który zginął za Asháninków z Saweto, nie zawsze był Asháninką. Kiedy Perli Chocie powiedziano, że jej ojciec jest wodzem indiańskiego plemienia, uznała to za żart. Najstarszej córce nie mieściło się w głowie, że ten pan, który zostawił ją u ciotki w Limie, kiedy miała dziewięć lat, świetny pomocnik w dzielnicowej drużynie piłki nożnej, fanatyczny tancerz uwijający się w rytm Bee Gees i Johna Travolty, Metys z miasta, który nigdy nie wychodził z domu bez dobrze wyprasowanej koszuli i wypucowanych butów, ma teraz chodzić w tunice, z pióropuszem i w sandałach, mieszkać w środku puszczy w chacie z pali i liści.
Siostry Edwina Choty były równie zaskoczone. Mieszkały w Ancón, dawnym kurorcie i rybackiej osadzie leżącej na północ od Limy.
– Nie mogłyśmy w to uwierzyć – mówi Sonia Chota, gospodyni, w salonie swojego drewnianego domu. – Mój brat nawet mówił w tym dziwnym języku.
Krewni do dziś nie rozumieją, dlaczego Edwin Chota postanowił zaangażować się w obronę narodu, do którego nie należał. Opowiadają, że nagła śmierć matki, kiedy miał raptem dziesięć lat, sprawiła, że zaczął troszczyć się o innych. Przyszły przywódca Asháninków, który miał stawić czoło leśnej mafii, wychował się w domu pełnym dzieci, ale biednym. Był wycofanym chłopakiem, wyróżniał się w szkole, często pożyczał swoje rzeczy, żeby zjednać sobie sympatię innych. Rodzeństwo i znajomi powtarzają to samo: Edwin Chota pomagał innym, żeby go kochali.
Niezbyt dużo wiadomo o jego młodości. Wiadomo, że skończył szkołę średnią w Pucallpie, zostawił gospodarstwo ojca – robotnika pracującego przy odwiertach dla amerykańskiej firmy naftowej – i poszedł do wojska. Jako członek piechoty morskiej na początku lat osiemdziesiątych brał udział w starciach między Peru i Ekwadorem, pracował też przy instalacji kabli wysokiego napięcia w Iquitos, stolicy peruwiańskiej Amazonii. Jego miłosne związki były nietrwałe. Podczas służby wojskowej miał dziewczynę ze społeczności Huitoto. Potem urodziła mu się dwójka dzieci – których rodzina Chotów nie zna – ze starszą kobietą należącą do jakiejś żydowskiej sekty. Niektórzy twierdzą, że w tym okresie Edwin Chota zapuścił brodę i nauczał Biblii. Potem odszedł, miał córkę Perlę z kobietą, która go zostawiła, i wrócił do Pucallpy, podobno żeby zacząć od początku.
Elva Risafol, z którą związał się po powrocie do miasta – i z którą miał syna o imieniu Edwin – pracuje jako policjantka w wydziale antynarkotykowym. Pamięta, że przedstawiła ich sobie na jakiejś imprezie koleżanka: był szczupłym trzydziestolatkiem z równo przyciętą grzywką, w niebieskiej koszuli, dżinsach i półbutach. Bardzo grzecznie poprosił ją do tańca w rytm Sopa de Caracol, rozśmieszał ją tym, jak się ruszał, Elvie się to spodobało. Tego wieczora przegadali kilka godzin, między jedną a drugą szklanką opowiedział jej, że jest elektrykiem, że zostawiła go żona, że walczył podczas konfliktu z Ekwadorem o Paquishę i że chciałby kiedyś wrócić do Amazonii, żeby pomagać tamtejszym społecznościom, zupełnie pozbawionym opieki.
– Edwin bujał w obłokach, a człowiek musi żyć, stąpając twardo po ziemi – mówi Risafol, która odeszła od niego w 1997 roku, po pięciu latach razem. – Ja byłam bardziej praktyczna. Powtarzałam mu w żartach, że powinien związać się z jakąś Indianką, że wtedy znalazłby szczęście. Chyba mnie posłuchał.
Po tym, jak się rozstali, Edwin Chota zniknął z okolicy. Cztery lata później Edgar Chota usłyszał o świcie, że ktoś wali w drzwi do jego domu / warsztatu spawalniczego / stoiska z jedzeniem w Pucallpie. Okazało się, że z wizytą przyjechał do niego starszy brat, Edwin.
– Tak się ucieszyłem na jego widok – wspomina. – Wszyscy myśleliśmy, że nie żyje.
Informacje o tym, co robił przez te cztery lata, też nie są zbyt jasne. Podobno pod koniec lat dziewięćdziesiątych Edwin Chota dotarł samodzielnie do puszczy w Alto Tamaya. Podobno razem z kilkoma kolegami podjął pracę jako robotnik rolny w jakimś gospodarstwie, przy wyrębie albo jako handlarz skórami pekari. Podobno pojechał tam, żeby zapomnieć o niepowodzeniach, a został, bo zakochał się w miejscowej Indiance. Pewne jest to, że kiedy Edwin Chota dotarł na tamte tereny, osada Saweto – nazwa pochodzi od małej zielonej papużki podobnej do ary, ale z krótszym ogonem – już istniała. A w każdym razie jej zalążek.
Asháninkowie przybyli z puszczy porastającej centralne Peru na tereny graniczące z Brazylią na początku XX wieku, w czasie boomu kauczukowego; Europa i Stany Zjednoczone kupowały tonami drzewny lateks i produkowały z niego opony samochodowe. Rdzenna ludność Amazonii znała tę substancję od dawna: zawsze używała wydzieliny cauchuc (w języku omagua „drzewo, które płacze”) do wytwarzania piłek i prostych strzykawek do podawania narkotyków i środków przeczyszczających. Wraz z pojawieniem się kauczukowych potentatów zaczęto jednak zniewalać całe społeczności i zmuszano je do pozyskiwania tego surowca, dzięki któremu Pierwszy Świat mógł się modernizować.
Podczas gdy kauczukowi baronowie przerabiali Iquitos w filię europejskiej ekstrawagancji, z domami zdobionymi ręcznie malowanymi włoskimi płytkami ceramicznymi, operą, a nawet stalową konstrukcją autorstwa francuskiego inżyniera Gustave’a Eiffela, kilka kilometrów dalej wyposażony w górniczą lampkę Indianin przedzierał się z maczetą w ręku przez puszczę i poszukiwał drzew kauczukowych, pracując od wschodu do zachodu słońca. Potem wracał, wygłodniały i trawiony gorączką, siedział godzinami zgięty przed ogniskiem, wdychał mdlący dym i wygotowywał gumę, żeby się ścięła. Mijały tygodnie, zanim ulepił nadającą się do sprzedaży kulę. Asháninkowie z Saweto opowiadają, że ich przodków często oszukiwano przy rozliczeniach, płacono im tanim alkoholem otępiającym umysł, a kobiety wykorzystywano jako służbę albo do pracy na gospodarstwach, bez żadnej zapłaty. Setki Indian pomarło z wycieńczenia, na dyzenterię i inne choroby.
Któregoś razu na terenach nad rzeką Putumayo, przy kolumbijskiej granicy, dopuszczono się tak drastycznych nadużyć, że brytyjski rząd zlecił w 1910 roku śledztwo w tej sprawie. Peruvian Amazon Company, jedno z najbardziej dochodowych kauczukowych przedsiębiorstw w tamtej epoce, w ramach pacyfikowania i podporządkowywania sobie rdzennej ludności dopuściła się ludobójstwa: kastrowano mężczyzn, obcinano im głowy, oblewano ich benzyną i podpalano, krzyżowano głową w dół, bito, okaleczano, głodzono na śmierć, wieszano i rzucano psom na pożarcie. Najemnicy firmy gwałcili kobiety i rozłupywali dzieciom czaszki. O wszystkim tym doniósł sir Roger Casement, brytyjski konsul generalny, któremu powierzono śledztwo, obliczając przy tym, że jakieś trzydzieści tysięcy miejscowych poniosło śmierć za sprawą tego przedsiębiorstwa nazywanego „diabelskim rajem”1.
Asháninkowie z Saweto są potomkami tych, którzy trafili w tamtych latach pod brazylijską granicę wraz ze swoimi ówczesnymi zwierzchnikami. Kiedy kauczuk się skończył, przybysze zajęli się handlem skórami egzotycznych zwierząt. Kiedy skóry się skończyły, przyszedł czas na drewno. Zaczęto plądrować coś innego, ale system zniewalający rdzenną ludność trwał w najlepsze.
Przywódcy Asháninków twierdzą, że od dekad dzieje się to samo: przedsiębiorcy „nęcą” Indian, rozdając im jakieś rzeczy – ubrania, strzelby, leki, silniki do łódek, radioodbiorniki, prowiant – w zamian za setki pni drzew. Ponieważ większość miejscowych nie czyta ani nie pisze, są oszukiwani na ilości dostarczanego towaru i stawkach, popadają w długi i muszą spłacać przedmioty, które ofiarowano im jako zaliczkę. Gdzie zjawiają się ludzie od wyrębu, zwierzęta uciekają, spłoszone rykiem pił spalinowych. Miejscowi muszą długo wędrować, żeby upolować coś do zjedzenia, a czasami wracają z pustymi rękami. Ciągnięte pnie, tak samo jak traktory przedzierające się przez zarośla, niszczą ziemię i nie nadaje się ona pod zasiew. Przybysze zarażają miejscowych nieznanymi wcześniej chorobami. Zdarzało się, że dziesiątki Indian umierały na zwykłe przeziębienie.
Ponad pięćdziesiąt lat później nowy krwawy rozdział otworzyło zagrożenie terrorystyczne. Komunistyczna Partia Peru – Świetlisty Szlak – dotarła tu w połowie lat osiemdziesiątych z zamiarem przejęcia kontroli nad centralną Amazonią, już po starciach z armią w Ayacucho, w górach na południu kraju. Terroryści plądrowali gospodarstwa, palili przychodnie i budynki władz miejskich. Tworzyli obozy przymusowej pracy w głębi lasu i miesiącami przetrzymywali tam setki Asháninków. Zmuszali ich do pracy na roli, gotowania dla oddziałów terrorystycznych, zakazywali używania własnego języka i zmuszali do posługiwania się keczua lub hiszpańskim. Niepokornym podrzynali gardła albo wieszali, i to na oczach rodzin. Gwałcili kobiety. Porywali dzieci, żeby zrobić im pranie mózgu i zmienić w bojowników.
Spośród wszystkich amazońskich narodów to Asháninkowie ucierpieli najbardziej w wyniku starć Peruwiańskich Sił Zbrojnych i oddziałów Świetlistego Szlaku. Jak wynika z raportu Komisji Prawdy i Pojednania, ponad trzydzieści osad zniknęło, około dziesięciu tysięcy Indian wysiedlono, pięć tysięcy porwano, a sześć tysięcy zamordowano (to mniej więcej dziesięć procent wszystkich ofiar śmiertelnych konfliktu). Choć zdaniem antropologa Óscara Espinozy, autora rozdziału poświęconego masakrze Asháninków z raportu Komisji, te dane nie mówią wszystkiego. Wspomina on, że kiedy prowadzono dochodzenie, brakowało środków i łodzi, żeby dotrzeć do wszystkich amazońskich osad. Ograniczono liczbę stron, usunięto szczegóły, opowieści, opisy przypadków. Krewni ofiar nie chcieli rozmawiać.
– Matka Asháninka nie może wypowiedzieć imienia zmarłego syna. Wierzy, że jeśli to zrobi, jego dusza nie trafi do nieba – opowiadał mi pewnego ranka Espinoza w swoim gabinecie na Pontyfikalnym Uniwersytecie Katolickim Peru. – Asháninkowie nie chcą rozmawiać o nieżyjących.
W odróżnieniu od innych narodów, które podbiły jakieś tereny, Asháninkowie są wojownikami specjalizującymi się w obronie: od dziecka uczą się najpierw uchylać przed strzałami, a dopiero potem strzelać. Gdy jednak zostają zaatakowani, gdy ktoś najeżdża ich ziemie, okazują się najbardziej wojowniczymi – i najsprawniejszymi w użyciu łuku i strzały – wojownikami spośród wszystkich pięćdziesięciu jeden amazońskich narodów żyjących w Peru2.
Kiedy Edwin Chota dotarł w 1999 roku do Saweto, Świetlisty Szlak został już wypędzony z puszczy przez armię oraz oddziały Asháninków – batalion rdzennych wojowników uzbrojonych w strzelby, strzały i łuki, wyspecjalizowany w atakach z zaskoczenia na obozy terrorystów. W tym samym czasie część rodzin z Saweto, które mieszkały przy brazylijskiej granicy, postanowiła także rozprawić się z wyzyskiem firm wyrąbujących las i chciała uzyskać od rządu uznanie swoich praw do tych terenów. To miała być ich droga do wyzwolenia.
Właściciele przedsiębiorstw leśnych z początku postanowili poprzeć ten postulat: myśleli, że będą dalej prowadzić wyrąb i wykorzystywać Asháninków, tyle że teraz na oficjalnie indiańskim terytorium. Ale widząc postępy w prawnych procedurach i organizacji społeczności Saweto, na której czele stał Edwin Chota, zrozumieli, że terytorialna niezależność zagraża ich interesom. I nie zamierzali do tego dopuścić.
Diana Ríos nie pamięta wszystkiego dokładnie, ale wie, że kiedy poznała Edwina Chotę, miała dziewięć lat. Pamięta, że dotarł do Saweto sam, wychudzony, z plecakiem i zamieszkał w chacie z pali, po sąsiedzku z jej matką, Ergilią Rengifo, która dwanaście lat później jako ostatnia zobaczy go żywego.
W tamtym czasie trwał proces oficjalnego uznawania społeczności przez władze państwowe. Po raz pierwszy miejscowi postanowili korzystać ze swojego lasu i zawalczyć o coś wyjątkowo cennego: dwujęzyczną szkołę dla dzieci. A ponieważ ten obcy Edwin Chota umiał czytać i pisać, swoją gotowością do pomocy innym szybko zjednał sobie sympatię Asháninków. Nazywali go mathari, chudzielec.
Któregoś dnia w 2002 roku trzydzieści rodzin z Saweto zorganizowało zebranie, żeby wybrać nowego przywódcę. W chwili głosowania większość podniosła ręce za kandydatem Chotą. Przekazali mu parcelę, żeby mógł uprawiać ziemię. Uznali go za jednego ze swoich.
– Wcześniej trzymaliśmy się każdy z osobna, ale Edwin powtarzał, że musimy się zjednoczyć, bo inaczej dalej będą nas wykorzystywać – wspomina Diana Ríos, krzepka dwudziestolatka o okrągłej twarzy i skośnych oczach, córka jednego z trzech liderów zamordowanych razem z Chotą. – Uczył nas czytać, pisać, zabierał mnie na szkolenia dla miejscowych kobiet. Teraz znam swoje prawa. Nie przypominał innych. Był wesoły, rozmowny, miał w sobie serdeczność. Dlatego się w nim zakochałam.
Wśród Asháninków nie ma małżeńskich rytuałów. Posiadanie wspólnych dzieci jest dla nich równoznaczne z małżeństwem. Można więc powiedzieć, że Diana Ríos wyszła za Edwina Chotę, kiedy miała piętnaście lat. Urodziło im się dziecko, dali mu na imię Kitoniro; dorastając, stawał się coraz żywszym i bystrzejszym chłopakiem, zupełnie jak ojciec. Zgodnie z tradycyjnym podziałem ról Ríos opiekowała się dzieckiem, gotowała i dbała o dom. Chota uprawiał ziemię, chodził na polowania i przynosił mięso dla rodziny, ale też nieraz wyjeżdżał na kilka tygodni, by załatwić jakieś sprawy z władzami.
Diana Ríos często towarzyszyła swojemu byłemu partnerowi, kiedy jeździł do biur regionalnych władz regionu Ukajali, co oznaczało kilkudniową żeglugę łódką. Ubrani w cushmas i z twarzami pomalowanymi w czerwone linie, czekali przed drzwiami dwie–trzy godziny. Czasami urzędnicy ich nie przyjmowali. Ponieważ nie mieli pieniędzy, żeby kupować jedzenie w mieście, posilali się bananami albo rybą, którą ktoś podarował im w porcie.
Próbując chronić drzewa przed zakusami przedsiębiorstw leśnych, Edwin Chota wysłał do różnych państwowych instytucji ponad sto pism. Domagał się w nich uznania prawa społeczności do ośmiuset kilometrów kwadratowych puszczy – prawie jednej czwartej Limy – poprzecinanej rzekami płynącymi w brazylijską stronę. Rząd jednak odmawiał: osiemdziesiąt procent tego terytorium zostało już przekazane peruwiańskim firmom zajmującym się wyrębem. W 2002 roku, rok przed tym, kiedy uznano Saweto za pełnoprawną społeczność, jakiś urzędnik zza swojego biurka w Limie przekazał te ziemie w dwudziestoletnią dzierżawę, nie sprawdzając, czy ktoś tam mieszka. Tereny przyznane w ramach koncesji przedsiębiorstwom leśnym i terytoria Saweto nakładały się na siebie jak dwie dłonie.
Żeby Saweto mogło uzyskać tytuł własności, rząd musiałby anulować lub wyznaczyć nowe obszary dla koncesjobiorców. Dopóki do tego nie dojdzie, Asháninkowie nie mają prawnej możliwości, by zapobiec plądrowaniu lasów, w których mieszkają. Nie tylko oni stawiali podobne żądania. Ponad sześćset rdzennych wspólnot – połowa wszystkich istniejących w peruwiańskiej Amazonii – nie ma prawa własności do zamieszkiwanych terenów. Przeprowadzone piętnaście lat temu w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej badania World Resources Institute (Światowego Instytutu Zasobów) pokazują, że proces legalizowania indiańskich praw do ziemi jest niezwykle skomplikowany, kosztowny i powolny, a w wielu przypadkach zmusza całe rodziny do opuszczenia swoich ziem albo prowadzi do utraty praw do wody, roślin leczniczych czy pożywienia. Podczas gdy wspólnoty takie muszą mierzyć się z procedurami, które potrafią przeciągać się nawet do ponad trzydziestu lat, firmy starające się o koncesje na dokładnie tych samych terenach otrzymują je już po trzydziestu dniach, a najdłużej po pięciu latach. Rdzenna ludność i mieszkańcy wsi zajmują ponad połowę powierzchni planety, ale formalne prawa mają tylko do dziesięciu procent ziemi w skali całego globu. W Peru mafie wykorzystują tę sytuację: oferują miejscowym, że wezmą na siebie koszty związane z własnością terenów – jakieś dziesięć tysięcy dolarów, nie licząc łapówek dla urzędników – w zamian za zgodę na wycinkę drzew.
Kiedy Edwin Chota dotarł do Saweto, liczne rodziny pracowały dla nielegalnych firm leśnych. Takie wspólnoty mogą utrzymać się dzięki polowaniom, rybołówstwu i zbiorom, o ile lasy pozostaną niezniszczone. Prócz tego jednak potrzebują takich rzeczy jak ubrania, mydło i lekarstwa, a dla wielu wyrąb – albo przyjmowanie pieniędzy za wpuszczenie drwali – to jedyny sposób na zdobycie tych dóbr. Chota starał się przekonać Asháninków, że nie należy pozwalać na takie praktyki.
– Działał otwarcie i wskazywał na skorumpowanych przywódców Asháninków. Dlatego niektórzy go obgadywali, mówili, że jeździ sobie do Limy i stołuje się w restauracjach – wspomina Diana Ríos, która wprawdzie nigdy nie wierzyła w te plotki, ale po czterech latach postanowiła od niego odejść ze względu na te długie nieobecności.
Edwin Chota spędził tak dwanaście lat życia. Priorytetem było dla niego określenie terytorium i wyznaczenie jego granic. Dlatego prócz zajmowania się doniesieniami i zabieganiem o różne sprawy u władz troszczył się o tak prostą rzecz, jak opracowanie mapy dla Saweto. Ponieważ firmy i rząd zwyczajowo zaprzeczały skali zniszczeń albo je minimalizowały, Chota uważał, że Asháninkowie muszą posługiwać się językiem kartografii – współrzędnymi, punktami orientacyjnymi, zdjęciami lotniczymi – jako orężem do obrony tego, co uważają za swoje.
W powszechnym przekonaniu Peru to kraj andyjski. „Ziemia Inków”, mówią na miejscu i poza granicami. Tyle że z punktu widzenia geograficznego jest to kraj przede wszystkim amazoński. Po Brazylii to Peru posiada najwięcej terenów leśnych w Ameryce Łacińskiej: prawie siedemdziesiąt procent jego powierzchni pokrywa puszcza. Jeśli jednak ktoś spojrzy na mapę z koncesjami przyznawanymi prywatnym firmom, odkryje, że od niemal półwiecza cała peruwiańska Amazonia pokryta jest dziesiątkami trójkątów nazywanych parcelami, które przyznaje się pozyskującym drewno przedsiębiorstwom naftowym i górniczym, po to, by eksplorować te obszary i ewentualnie je eksploatować.
Gdyby ktoś mało uważny oparł się jedynie na tej mapie, mógłby dojść do wniosku, że tam, w puszczy, są tylko drzewa, rzeki i zwierzęta. To znaczy: niezamieszkane ziemie, bez osad, bez funkcjonujących na nich kultur. Kartograf Brian Harley wyjaśniał, że te „puste przestrzenie” na mapach są tak naprawdę „przemilczeniami”: to informacje celowo na tej mapie zatajane. Mapa nie jest bowiem niewinnym szkicem – kryje się w niej polityczne przesłanie.
David Salisbury jest doktorem geografii i wykładowcą na Uniwersytecie w Richmond w USA, który poznał Edwina Chotę i pomógł nagłośnić jego walkę poza Peru. Przez lata spędzone w puszczy Salisbury, szczupły blondyn o miłym głosie, doradzał wspólnotom Asháninków, jak wyczytać z map, gdzie znajdują się strefy wylesione, zagrażające ich terytoriom i kulturom. Saweto była jedną z nich.
– Na oficjalnych