Wiedzma z Podhala t. 1 - Luiza Dobrzyńska - ebook

Wiedzma z Podhala t. 1 ebook

Luiza Dobrzyńska

4,1

Opis

 Opowieść o miłości, przyjaźni, samotności i niezwykle trudnych, ale dojrzałych decyzjach, jakie musi podjąć nastoletnia Edyta. Nadprzyrodzone zdolności, jakimi obdarzyła ją matka natura, niekiedy utrudniają życie i kontakt z rówieśnikami. Okazuje się jednak, że bywają też bardzo pomocne. Wyśmienita pozycja dla marzycielek, które chciałyby się oderwać od rzeczywistości.

Doskonała alternatywa dla zagranicznych opowieści o magii i czarach.

Pozycja pierwsza w nowej serii naszego wydawnictwa: „SlaFa! – Slawiańska Fantastyka!”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
5
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rusalka444

Nie polecam

Naiwna i raczej durna książka o nastoletniej czarownicy. Napisana szkolnym stylem. Jeszcze bym to przeżyła, gdyby nie wkurzająco naiwne podejście do psychologii, o której panna autorka nie ma zapewne z powodu wieku pojęcia. Ukoronowaniem tej rażącej ignorancji są uwagi na temat nieszkodliwości przemocy fizycznej wobec dzieci oraz złote rady jak to rzeczonym dzieciom nie należy wierzyć, ze są bite, jeśli ładnie i bogato wyglądają. Poczytaj sobie panna stronę Niebieskiej Linii i się dokształć zanim palniesz kolejna głupotę, która będą czytać nastolatki!
01

Popularność




Wiedźma z Podhala, t. I. Jesteś na to zbyt młoda

© Copyright: Luiza „Eviva” Dobrzyńska 2013-2023

© Copyright: Wydawnictwo „OdeSFa” – Fundacja KIS 2023

Seria wydawnicza: SlaFa! – Slawiańska Fantastyka (od 2023)

Pozycja w serii: 01

Redaktor serii: Jacek „Franco” Horęzga

Koncepcja i nazwa serii: Jacek „Franco” Horęzga

Redakcja, korekta, DTP: Dorota Reszke

Ilustracja na okładce: Anna Szwajgier

Opracowanie graficzne i layout serii:

Anna Szwajgier, Joanna Fijałkowska, Dorota Reszke

Logotyp serii: Joanna Fijałkowska

Logotyp Fundacji KIS: Anna Szwajgier

Koncepcja, nazwa i logotyp wydawnictwa: Jacek „Franco” Horęzga

Redaktor naczelny wydawnictwa: Jacek „Franco” Horęzga

Sekretarz redakcji: Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Redaktor, operator sieci i danych: Piotr Marczak

Młodszy redaktor, operator sieci i danych: Karol Król

Redaktor, beta czytelnik: Damian Podoba

Żadna część tej książki nie może być powielana i kopiowana w jakikolwiek

sposób i w jakiejkolwiek formie bez wiedzy i zgody Wydawnictwa

OdeSFa, nie licząc krótkich cytatów oraz miniaturki okładki, użytych

na potrzeby recenzji i opracowań popularnonaukowych i naukowych.

Wydawnictwo Odmienne Stany Fantastyki „OdeSFa” e-ISBN 43341

Fundacja Kultura-Integracja-Społeczeństwo (rok powołania – 2012)

KRS 0000438565

mailto:[email protected]| www.odesfa.pl

Wydanie II (poprawione i rozszerzone na podstawie wydania I z 2013)

Brzeg 2023

ISBN 978-83-67504-15-7 (oprawa miękka)

ISBN 978-83-67504-16-4 (oprawa twarda)

ISBN 978-83-67504-17-1 (e-book)

ISBN 978-83-67504-18-8 (audiobook w pliku do pobrania)

Luiza Dobrzyńska

Wiedźma z Podhala

Tom 1

Jesteś na to za młoda

Spis treści

SlaFa! Słowo od Wydawcy

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rakietowe Orły – Nagroda

SlaFa! Słowo od Wydawcy

Tytułową parafrazą dość popularnego zawołania kręgów ludzi zajmujących się promowaniem kultury rodzimej i słowiańskiej, otwieramy kolejną serię podtematyczną w „OdeSFie”.

W naszej pierwszej i flagowej – „Szamani Fantastyki” – począwszy od „Chciej mnie zawsze” (listopad 2021), wydaliśmy do tej pory siedem tytułów, pracując równolegle nad serią „FantaSFa – Fantastyczne Fascynacje” (obecnie dwa tytuły).

Slawiańska Fantastyka (krzykliwy tytuł, to oczywisty skrót pełnej nazwy) wskazuje na akcenty mające determinować treść publikowanych pod jej szyldem książek. Ma tu być swojsko i słowiańsko. Jakkolwiek nie tylko w tym wąskim, pogańsko-wojowniczym wydaniu. A w zasadzie, jak przystało na Odmienne Stany Fantastyki – ma tu być po prostu inaczej. Peruny, Mokosze i inne bóstwa ze starosłowiańskiego panteonu zapełniają już tomy licznych, rodzimych oficyn i nie zamierzamy konkurować z takim stanem rzeczy.

My, nie odżegnując się od owego dziedzictwa, spróbujemy tutaj zaprezentować Czytelnikom także inne spojrzenia na swojskość i słowiańskość. Wyprowadzane często wprost ze współczesności, z problematyki dnia codziennego i spraw frapujących naszą uwagę. Jak chociażby fantastyka bliskiego zasięgu, w postaci „Inquisitor. Zemsta Tezcatlipoki oraz inne opowieści” (seria „Szamani Fantastyki”, poz. 03, Brzeg 2022).

Do takich książek bez wątpienia należy napisana już ponad 10 lat temu tytułowa „Wiedźma z Podhala” – opowieść, która rozpoczyna się w miejscu stanowiącym tak zwany symbol kardynalny naszej (bardzo polskiej) współczesności. Oto w wyniku katastrofy samolotu z rządową delegacją na pokładzie, osierocona zostaje nastolatka, która trafia z wielkiego miasta prosto na daleką, podhalańską prowincję – do najbliższej rodziny tragicznie poległych rodziców. Z pozoru wszystko tu niby jest w porządku, ale powoli, w życiu nastolatki uwidaczniają się niewiarygodne zdarzenia i odzywa dziwne dziedzictwo.

„Wiedźma z Podhala” to powieść o miłości, przyjaźni, samotności i niezwykle trudnych, ale dojrzałych decyzjach, jakie musi podjąć nastoletnia Edyta. Z pomocą przychodzą jej nadprzyrodzone zdolności, jakimi obdarzyła ją matka natura, chociaż niekiedy utrudniają też życie i kontakt z rówieśnikami. Wyśmienita pozycja dla marzycielek, które chciałyby się oderwać od rzeczywistości. Doskonała alternatywa dla zagranicznych opowieści o magii i czarach, której akcję umieszczono na Podhalu.

Aktualnie mamy gotowe trzy tomy przygód „Wiedźmy…” i jeśli wszystko pójdzie dobrze, powstaną też kolejne. A w następnych tomach serii, oprócz wiedźmy Edyty, zaprezentujemy państwu między innymi trzytomowy „Węzeł światów” - laureata honorowego wyróżnienia „Rakietowe Orły 2022” – Jacka Izworskiego. Którego postać i twórczość przybliżyliśmy już Czytelnikom w tomie „Gwiezdne szczenię. Antologia Osobista” (seria „Szamani Fantastyki”, poz. 01, Brzeg 2022).

Zapraszamy zatem do lektury z „bojowym” okrzykiem na ustach:

„SlaFa! Wolni ludzie! SlaFa!”

W imieniu zespołu Odmiennych Stanów Fantastyki – Wydawnictwa z „Duszą”

Jacek Franco Horęzga

Redaktor naczelny Wydawnictwa „OdeSFa”,

Pełniący tymczasowo obowiązki redaktora serii „SlaFa!”

Brzeg 10 kwietnia 2023

Życie potrafi człowieka zaskoczyć. I nigdy nie jest fair. Działa według własnych planów, nie oglądając się na to, czego oczekują ludzie. Można się o tym przekonać w każdej chwili, szczególnie wtedy, gdy się myśli, że wszystko znajduje się pod kontrolą i nic nie będzie w stanie nas zdziwić.

Luiza Dobrzyńska

Rozdział I

W dniu przyjazdu Edi do Małej Świerkowy, mżył zimny kapuśniaczek, a niebo zasnuwały bure chmury. Była to pewna poprawa, ponieważ od tygodnia lało niemiłosiernie i wiejskie drogi zamieniły się w grząskie bajorka. W mieście nie miałoby to takiego znaczenia...

Edi zmarszczyła nos, wysiadając z podmiejskiego autobusu. Czemu ciotka Janina i jej brat nie mogą mieszkać w Krakowie? Przecież to tylko dwa kroki, a oni wcale nie są biedni. Mogliby przenieść się do miasta, dlaczego więc uparli się mieszkać na zapadłej wsi? Odczuwana w stosunku do nich niechęć wzrosła. Dziewczyna wyciągnęła ze schowka dwie walizki, zarzuciła sobie na ramię ciężką torbę i rozejrzała się po nieznanej sobie okolicy. Przystanek stał w szczerym polu. Opodal zaczynał się las, wokół zieleniły się mokre łąki. Daleko, niemal na samym horyzoncie, można było dostrzec zabudowania gospodarskie. Czyje? Bóg raczył wiedzieć.

Ledwie dwa tygodnie temu Edi dowiedziała się, że wskutek katastrofy samolotu została sierotą. To był straszny wypadek, koszmarny, cała Polska o nim trąbiła, teorie spiskowe mnożyły się z zatrważającą szybkością, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co się stało. Jedynym pewnikiem była śmierć całej załogi i wszystkich pasażerów dyplomatycznego lotu. Edi nie zastanawiała się nad przyczynami katastrofy. Popłakała trochę w poduszkę, choć mniej niż można było się spodziewać. Zbyt mało znała rodziców, by naprawdę ich żałować – ojciec był ambasadorem, matka jego asystentką i oboje ciągle przebywali na placówkach zagranicznych lub podróżowali. Dziecka nie mieli w planie i nie umieli stworzyć mu rodziny z prawdziwego zdarzenia. Odkąd ich jedynaczka skończyła sześć lat, spędzała coraz więcej czasu sama albo z ukraińską gosposią, Tamarą Suchotiną, będącą jednocześnie nianią, kucharką i sprzątaczką. Jak mawiali z przekąsem znajomi i sąsiedzi Gwerskich:

– Dziecko przeszkadza wielmożnym państwu. Rzucili biedactwo na pastwę tej prostaczki, która pewnie znęca się nad nią po kryjomu.

Szczęśliwie nie była to prawda. Tamara, chociaż rzeczywiście była prostą, niewykształconą kobieciną z ukraińskiej wsi, miała dobre serce i wrodzoną inteligencję. Nie mogła zastąpić jej rodziców, ale starała się przynajmniej, by Edi jak najmniej odczuwała ich nieobecność.

Zresztą przywiązała się do niej serdecznie, zajmując się nią od niemowlęctwa. Jadwiga Gwerska nie wykazywała instynktu macierzyńskiego. Czasem brała dziewczynkę na ręce, kołysała ją przez chwilę, bywało nawet, że nakarmiła ją butelką, ale były to nieliczne momenty. Małą Edytką w dzień i w nocy zajmowała się Tamara. Współczuła jej głęboko, bo całe bogactwo Gwerskich nie mogło zastąpić dziecku miłości i troski rodziców. Edi rosła, będąc właściwie niczyja. W prywatnych szkołach, do których uczęszczała, zazdroszczono jej swobody, kieszonkowego, tego, że miała „własną służącą”. Tak, nie brakowało jej pieniędzy, miała ważnych rodziców i prawie zupełną wolność, ale nikomu nie przychodziło do głowy, że jest też bardzo samotna. Nigdy nie umiała nawiązać jakiejś normalnej przyjaźni, nic poza zwykłym koleżeństwem. W miarę, jak zmieniała się z dziecka w podlotka, coraz częściej mawiano, że jest „dziwna”. Powoli przestawała zakładać inne ubrania niż czarne i nosić inną biżuterię niż posępne ozdoby ze stali chirurgicznej. Jej rodzice, w tych rzadkich chwilach, gdy gościli w domu, nie zwracali na to większej uwagi.

– Ot, normalne dziwactwa zbuntowanej nastolatki – mówili, wzruszając pobłażliwie ramionami. Pytali czasem o wyniki w nauce i czy czegoś córce nie potrzeba. „Dziwactwa” im nie przeszkadzały. Mieli na głowie państwowe sprawy i nie chcieli tracić czasu na głupią smarkulę, która na szczęście sprawiała mało kłopotów. Nie paliła, nie popijała ukradkiem piwa, nie kradła po sklepach „dla sportu”, uczyła się nieźle, a chłopcy nie interesowali jej w ogóle. Można powiedzieć – ideał.

Teraz oboje nie żyli. Jedyną rodziną Edi byli obecnie ciotka Janina i wuj Fred. Nosili piękne, historyczne nazwisko Batory, mieszkali pod Krakowem w wygodnym domu, nie mieli kłopotów finansowych i dlatego sąd rodzinny postanowił, że zostaną prawnymi opiekunami osieroconej nastolatki. Popłakująca Tamara spakowała rzeczy swej podopiecznej, część nadano pocztą kurierską, a podręczne drobiazgi dziewczyna miała ze sobą – ulubione książki, ubrania, laptop, trochę dysków DVD. Również małe pudełeczko, które gosposia wetknęła jej w ostatniej chwili. Pożegnalny prezent. Edi dała jej w zamian złoty medalik po babci na pamiątkę, a wtedy kobieta rozbeczała się już na cały głos.

– Niech cię Bóg błogosławi i ma w opiece, дитинко ти моя1 – wychlipała i wepchnęła dziewczynę do pociągu. Edi stała na korytarzu i machała ręką z okna, póki sylwetka gosposi nie znikła jej z oczu.

Wiedziała, że prawdopodobnie nigdy się już nie zobaczą. Życie, które znała, zostało daleko za nią. Teraz wszystko będzie już inne. Nie przerażały jej zmiany, nie była ani strachliwa, ani szczególnie sentymentalna, ale myśl o mieszkaniu z ludźmi, których nigdy w życiu nie widziała, budziła jej niechęć. Niewiele o nich wiedziała, poza tym, że istnieją i że są dużo starsi od jej matki. Ot, jacyś tam krewni, którzy dotąd nie kontaktowali się z rodzicami Edi, nawet nie pisali. Kobieta z opieki społecznej powiedziała, że Janina Batory jest weterynarzem, a jej brat prowadzi wiejską czytelnię. Żyli w spokoju i separowali się od rodziny, tak jakby nie chcieli mieć z nią nic wspólnego. Jak ją przyjmą? I co ważniejsze, jacy są?

Janina i Fred... Edi nie znała do tej pory żadnego Freda, może tylko Freda Flinstone’a... i jeszcze Freda ze „Scooby Doo”. To był pewnie skrót, ale od jakiego imienia? Alfred? Fryderyk? Zresztą mniejsza o imiona. Jakie by nie były, nieznani krewni od razu wzbudzili w dziewczynie irracjonalną niechęć. Wytworzyła sobie w myśli obraz starej panny z kokiem i siwiejącego, przygarbionego mężczyzny z brodą, wypisz wymaluj Maryla i Mateusz Cuthbertowie z Zielonego Wzgórza. Oby charakterem również ich przypominali, pewnie wszystko byłoby łatwiejsze. Ona sama nie miała w sobie nic z Ani Shirley. Lustro ukazywało jej wysoką, nawet zbyt wysoką, pochmurną postać z gładkimi, ciemnymi włosami i oczami koloru jasnego piwa. Nie lubiła swego odbicia. Uważała, że jest brzydka, i rzeczywiście nie wyróżniała się urodą wśród swych rówieśniczek. Miała chłopięcą figurę, wystające kości policzkowe i zrośnięte brwi. Od jakiegoś czasu stylizowała się w ubiorze na przedstawicieli subkultury gotyckiej. Tak naprawdę nie miała z nimi nic wspólnego poza wyglądem. Nie bratała się z żadną grupą. Zawsze była raczej samotnicą, a jej wygląd i zimne zachowanie nie zachęcały kolegów do szukania jej przyjaźni. Z drugiej strony, miało to pewien pozytyw. Dzięki temu wyjazd do zupełnie nowego miejsca nie był dla niej taki trudny.

PKS odjechał. Edi stała na poboczu i rozglądała się niepewnie. Wokół nie było widać żadnej postaci zgodnej z jej wyobrażeniami, zaczęła więc przyglądać się wszystkim starszym osobom. Nie było ich wiele i wszystkie spieszyły do swoich spraw, nie zwracając uwagi na ponuro ubraną dziewczynę, przestępującą z nogi na nogę na błotnistej drodze. Edi rozglądała się bezradnie, trochę zła, a trochę przestraszona całą tą sytuacją. Nie miała ani adresu ciotki, ani pojęcia, co teraz zrobić. Na domiar złego padało coraz mocniej i zaczął wiać przenikliwy wiatr.

Wreszcie do przystanku podjechał stalowoczarny ford passat. Siedząca w nim elegancka kobieta, wyglądająca na jakieś dwadzieścia pięć lat, opuściła szybę i pomachała do Edi.

– Edyta Gwerska? – zawołała. – Jestem twoją ciotką i przyjechałam po ciebie. Wsiadaj.

Dziewczyna złapała walizki i podbiegła do samochodu, rozchlapując błotniste kałuże.

– Ciocia Janina? – upewniła się. Uśmiechnięta dama wcale nie wyglądała ani na ciotkę z jej wyobrażeń, ani na wiejskiego weterynarza. W żadnym też wypadku nie uznałaby jej za starszą od matki. Miała owalną twarz, gładką i delikatną, prześlicznie zarysowane usta, nieco orli nos i podłużne oczy pod szerokimi, zrośniętymi brwiami. To one najmocniej podkreślały jej podobieństwo do zmarłej tragicznie Jadwigi Gwerskiej – Edi miała przecież takie same. Urody młodej kobiecie dodawała pięknie wymodelowana fryzura „na pazia” – włosy długie do ramion, z podkręconymi do wewnątrz końcówkami – staranny makijaż i eleganckie ubranie niczym z żurnala. Jej sportowy wóz też wyglądał jak nowy i na pewno nie pasował do „krowiego doktora”.

– Tak, mała, to ja – odparła, odblokowując drzwiczki. – Wrzuć bagaże na tylne siedzenie. Przepraszam za spóźnienie, ale musiałam się odczyścić. Odbierałam rano poród u dwóch krów, a to naprawdę brudna robota.

Edi spojrzała na nią, usiłując sobie wyobrazić tę promieniejącą urokiem modelkę przy krowach. Niedowierzanie, malujące się na jej twarzy, było aż nadto widoczne i ciotka Janina roześmiała się, naciskając sprzęgło:

– Wiem, nie widać tego po mnie, ale jestem bardzo silna, silniejsza niż myślisz. Zresztą, jeśli chcesz odgadnąć czyjś zawód, nie patrz na jego twarz ani na ubranie, ale na ręce.

Uniosła prawą dłoń, muskularną, szorstką, o krótko spiłowanych paznokciach. Kilka blizn widniało na wierzchu, spód był pokryty zgrubiałą skórą. Rzeczywiście była to ręka kogoś, kto pracuje fizycznie.

– Urządziliśmy już częściowo twój pokój – mówiła dalej ciotka. – Masz tam swoje graty, kurierzy dostarczyli je wczoraj. Jeśli chodzi o tapetę, zasłony i takie różne rzeczy, to się zastanów i potem nam powiesz. Wszystko można zmienić. Póki co, masz gdzie spać, możesz podłączyć komputer, a telewizor ustawiliśmy sami w takim kącie, w którym najlepiej wszystko widać. Nie rozpakowywaliśmy kartonów, zrobisz to sama i sama zdecydujesz, co, gdzie chcesz postawić, powiesić... czy zgoła wyrzucić.

– Dobrze, ciociu.

– Myślę, że ci się tu spodoba. Otoczenie jest ładne, ludzie sympatyczni. Załatwiliśmy ci już szkołę w Krakowie, publiczne gimnazjum, ale jedno z lepszych. Co prawda, nie będzie cię odwoził szofer piękną limuzyną, a pojedziesz normalnie, autobusem, ale myślę, że przywykniesz i do tego. Przykro mi, że zostałaś sama i twoje życie przez to całkiem się zmieni, ale musisz po prostu nauczyć się, jak samemu dbać o siebie.

To Edi wiedziała. Tamara już wcześniej przygotowała ją na zmianę stylu życia, na to, że nie będzie już miała służby ani pilnujących domu ochroniarzy, ani mnóstwa pieniędzy na własne wydatki. To ostatnie najmniej ją obeszło. Nigdy nie miała dużych wymagań i myśl, że będzie musiała je ograniczyć, nie była dla niej taka znów straszna.

Nagle przyszło jej do głowy, że ta ciotka, którą widzi po raz pierwszy, zachowuje się stanowczo zbyt swobodnie. Nawet nie wspomniała o tym, że żałuje krewnych, którzy zginęli w opisywanej przez wszystkie media katastrofie. W jej głosie nie było śladu współczucia dla osieroconej siostrzenicy. Była przyjazna, ale w jakiś niedbały, niemal obojętny sposób. Wrażliwszą dziewczynę uraziłoby to śmiertelnie, jednak Edi była tylko jakoś... zafrapowana. Jej dotychczasowa niechęć rozpłynęła się bez śladu, zastanawiała się tylko mimochodem, ile też ciotka Janina ma naprawdę lat. Wyglądała tak bardzo młodo...

– Oto nasz dom! – zawołała wesoło lekarka, hamując łagodnie przed betonowym podjazdem. – Podoba Ci się?

– Jest piękny. Jak na starych obrazkach.

– Prawda? Chodź, mała. Pójdziemy do salonu i od ręki omówimy zasady współżycia, tak będzie lepiej dla wszystkich. Będziesz wiedziała, czego się trzymać.

Dom przypominał raczej staroświecki dworek. Otaczał go nieco zaniedbany ogród, w którym oprócz kwiatów rosły wysokie drzewa, częściowo zasłaniające budynek oraz rozmaite krzewy. Ściany pokrywał bluszcz o drobnych, ciemnozielonych liściach. Ogrodzenie otaczające cały teren było częściowo kamienne, a częściowo z kutego żelaza, powyginanego w fantazyjne wzory.

Ciotka Janina wprowadziła samochód do garażu, a potem wróciła. Edi czekała na nią, rozglądając się dookoła i ściskając machinalnie rączkę walizki. Podobało się jej to miejsce, choć zastanawiała się w duchu, czy w takim domu nie ma czasem jakiegoś robactwa. Zawsze brzydziła się owadów i wolałaby nie znajdować rano karaluchów w umywalce czy pluskiew w pościeli.

Ciotka otworzyła rzeźbione drzwi, wpuszczając siostrzenicę do środka. Wewnątrz dom był czysto utrzymany i bardziej nowoczesny, niż można by wywnioskować z jego zewnętrznego wyglądu. Z krótkiego korytarza wchodziło się na lewo do wielkiej kuchni, a na prawo do obszernego salonu, umeblowanego oszczędnie i z gustem. Edi od razu do niego zajrzała. Omiotła spojrzeniem stojące w kątach szafy, komodę, skórzaną wersalkę, szklany stolik i plazmowy telewizor. Leżący na parapecie wielki, czarny kot rozdziawił zębatą mordkę i miauknął na widok nieznajomej osoby. Następnie zeskoczył, wyprężył grzbiet i stanął na podłodze, przyglądając się dziewczynie złotymi oczami. Wymachiwał przy tym niezdecydowanie puszystym ogonem, tak jakby się zastanawiał: podejść czy nie.

– To jest Popo – rzekła ciotka. – Mam nadzieję, że lubisz zwierzęta.

– Nigdy żadnego nie miałam, ale myślę, że lubię.

– To dobrze, bo w tym domu wszystkie stworzenia duże i małe są święte. Zapamiętaj to. Popo będzie się początkowo boczył, póki cię lepiej nie pozna, ale bądź spokojna, nie jest agresywny. Od razu też przedstawię ci Krzywonosa.

Klasnęła w dłonie. Na jednej z szaf coś się poruszyło, coś dużego i brązowego. Błysnęły okrągłe, wielkie oczy i rozległ się ochrypły skrzek „Khaaa!”.

– Sowa! – krzyknęła z zachwytem Edi. – Prawdziwa sowa, jak w Harry’m Potterze, tylko że nie jest biała!

Ciotka Janina się roześmiała. Krzywonos przestąpił z łapy na łapę, nastroszył pióra i ponownie zamknął oczy.

– To właściwie nie sowa, skarbie, tylko puchacz. Dwa lata temu odebrałam go wiejskim łobuzom i wyleczyłam. Nie może wrócić na wolność, bo jego lewe skrzydło nie doszło do pełnej sprawności. Zginąłby z głodu lub z czyjejś ręki.

– Och, wstrętne wsioki! Przyłożyła im ciocia?

– Nie, ale zapewniam, że nie potraktowałam ich z wyszukaną grzecznością. Nie sądzę, by naszła ich jeszcze kiedyś chęć na dręczenie jakiegoś zwierzęcia. Przy okazji: nie wszystkie „wsioki” są takie złe. Jak wszędzie, są ludzie dobrzy i źli. Sama się o tym wkrótce przekonasz. Na razie siadaj.

Edi przysiadła na jednym ze staroświeckich krzeseł. Zauważyła, że na stole stoi miska z ciastkami i dzbanek z sokiem – dziwne, wcześniej jakoś ich nie widziała. Ciastka wyglądały na bardzo smaczne. Pachniały karmelem i skórką pomarańczową. Poczęstowała się ukradkiem.

– Jedz, jedz, są dla ciebie – ciotka Janina usiadła naprzeciwko i nalała soku do szklanek. – Ja wyłożę karty na stół. Dobrze wiesz, że ja i Fred jesteśmy teraz twoją jedyną rodziną, dlatego postanowiono, że zamieszkasz z nami. Nie mamy nic przeciwko temu, pod pewnymi warunkami. Słuchaj więc, Edytko...

– Edi.

– Co?

– Edi. Nie znoszę mego imienia, jest takie... staro babciowe. Odkąd nauczyłam się poprawnie mówić, zawsze chciałam, by nazywano mnie Edi.

– W porządku, a więc słuchaj. W tym domu obowiązują zasady. Nie rób takiej miny, nie są zbyt surowe, ale za to nie podlegają dyskusji.

– Tak, ciociu – mruknęła dziewczyna.

– Twój pokój jest na piętrze. W tym samym korytarzu znajduje się drabinka prowadząca na poddasze. Lepiej tam nie wchodź, bo pod krokwiami zazwyczaj śpią nietoperze. Nie wolno ich straszyć, bo to bardzo wrażliwe zwierzęta i coś mogłoby się im stać.

– Nie boję się nietoperzy.

– Za to one boją się ludzi, a strach im nie służy. Po pierwsze, są w Polsce pod ścisłą ochroną, a po drugie lepiej, by cię żaden nie ugryzł, bo to się skończy zastrzykami przeciw wściekliźnie. Dalej: żadnych hałasów. Zaznaczyłam na twej wieży stereo, do jakiego poziomu wolno ci ustawić głos. To nie dlatego, żeby cię jakoś tłamsić. Po prostu w tym domu nikt nie przeszkadza innym i ty nie będziesz wyjątkiem. Możesz słuchać muzyki, ile chcesz i kiedy chcesz, tylko nie przesadzaj z decybelami. To samo dotyczy telewizji. Nie będziemy kontrolować, jak długo oglądasz i co oglądasz, ani nie będziemy sprawdzać ci komputera. W tym domu nikt nie wtyka nosa w cudze sprawy. Chodzić możesz, dokąd chcesz i kiedy chcesz, choć wolałabym wiedzieć, kiedy w przybliżeniu wrócisz, jeśli gdzieś cię zaproszą. Oczywiście wolno ci przyprowadzać tu koleżanki i kolegów, ta część domu jest otwarta. W części drugiej, którą pokażę ci później, jest moje laboratorium i szpital dla zwierząt. Nawet tobie nie wolno tam wchodzić, chyba że ze mną, tym bardziej nie sprowadzaj do tego skrzydła kolegów. Znajdują się tam niebezpieczne substancje, bo niektóre leki robię własnoręcznie.

– Oczywiście, ciociu, rozumiem.

– Swój pokój będziesz sprzątać sama. Nie mamy tu służby. Jeśli chodzi o posiłki... nie ma u nas obiadów o ustalonych porach ani tym podobnych rzeczy. Będziesz musiała nauczyć się gotować, choć oczywiście nie z dnia na dzień. Na razie będę przyrządzać ci jedzenie, a ty będziesz sobie odgrzewać, gdy zgłodniejesz. Ja często jestem poza domem, a Fred czasem nawet tu nie nocuje. Teraz też jeszcze go nie ma, to straszny powsinoga.

Po raz pierwszy Janina wspomniała o bracie i Edi uczuła przypływ ciekawości. Nie widziała jeszcze wuja. Ciotka okazała się zupełnie inna niż jej wyobrażenia, czy on też wygląda inaczej?

– Co to za imię „Fred”?

– Skrót od Manfred. Mamy austriackie korzenie. Austriackie i węgierskie. Poznasz go wieczorem, zamyka czytelnię o siódmej i przychodzi przynajmniej po to, by wykąpać się i zmienić ubranie. Potem potrafi zniknąć na wiele godzin... No cóż, powiedziałam ci z grubsza wszystko to, co ważne. Teraz zaprowadzę cię do twego pokoju, żebyś mogła się zagospodarować. Pokażę ci też, gdzie jest kuchnia i lodówka. Jeśli będziesz głodna, możesz zjeść, co chcesz. Jeśli będziesz chciała coś sobie kupić... aha, no właśnie. Dostaniesz kieszonkowe. Jeśli wydasz coś na jedzenie, zwrócę ci. Ubranie na razie będziemy kupować razem, ale nie mam zamiaru narzucać swego gustu, kupimy, co sama zechcesz.

Edi skinęła głową. Warunki ciotki wydały się jej całkiem rozsądne i mało uciążliwe. Wiadomość, że będzie miała w zasadzie pełną swobodę, była dla niej pomyślna, dużo lepsza, niż się spodziewała. Ciotka nie przypominała Maryli Cuthbert ani wyglądem, ani charakterem i widać było, że od początku nie miała zamiaru krępować młodocianej krewniaczki zbytnim dozorem. To było Edi bardzo na rękę.

Janina zawahała się i po krótkim namyśle powiedziała coś jeszcze:

– Nie myśl, że lekceważę sprawę śmierci twych rodziców. Twoja matka była moją siostrą. Musisz jednak wiedzieć, że czegoś, co już się stało, nie można odwrócić, a żyć trzeba dalej. I więcej o tym nie mówmy.

Na piętro prowadziły kręte, drewniane schody, skrzypiące zabawnie przy każdym kroku. Pokój przeznaczony dla młodej warszawianki mieścił się przy samym końcu korytarza, na jego drzwiach widniała już nawet świeżo przybita tabliczka z jej imieniem. Był dość duży, oklejony tapetą udającą ceglany mur. Pod sufitem wisiał żyrandol z zielonkawych, szklanych wisiorków, w jednym kącie stała staroświecka szafa z ciemnego drewna, pod ścianą naprzeciwko okna – łóżko z zasłonami. Pod oknem biurko. Ścianę między łóżkiem a szafą zajmował oszklony regał z masą półek i szufladek. Rozejrzawszy się Edi zobaczyła też swój telewizor, wieżę stereo i laptop. Pod biurkiem i na nim stały zaklejone taśmą kartony.

– Jest tu internet? – spytała.

– Jest. Mamy zestaw do odbioru Cyfry Plus i Fred wykupił dla ciebie usługę, gdy dowiedział się, że przyjeżdżasz. Wziął też multiroom, tak że nie będziesz zależna w odbiorze programów od nas. Jeśli tapeta ci nie odpowiada, to ją zmienimy... Fred miewa czasem zwariowane pomysły.

– Nie, może być. Podoba mi się.

Ceglana tapeta trafiała w gust Edi. Podobnie spodobał się jej cały ten dziwny pokój, stanowiący pomieszanie różnych stylów i epok. Ciotka poklepała ją po ramieniu i poszła, mogła więc w spokoju wszystko obejrzeć i zastanowić się, gdzie najlepiej ulokować swoje drobiazgi. Szybko jednak przestała myśleć o rozpakowywaniu kartonów. Tutaj dopiero dotarło do niej, jak bardzo zmieniło się jej życie i że naprawdę już nigdy nie ujrzy rodziców. Nie byli jej zbyt bliscy, to prawda, ale przywykła do myśli, że ich ma. Teraz już ich nie było i nigdy nie będzie. Smutna konstatacja.

Poczuła nagłe zmęczenie. Jechała przecież całą noc i nie zmrużyła oka, a i poprzednio niewiele spała. Ulegając impulsowi, odsunęła zasłonę i położyła się na staroświeckim, szerokim łóżku. Sama nie wiedziała, kiedy usnęła.

Zbudziwszy się, przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Wokół panowała ciemność, w okno zaglądał księżyc. Dopiero po chwili dziewczyna przypomniała sobie o wszystkim i usiadła na łóżku, przeciągając się. Było wygodne, choć nieco twarde, a staroświeckie muślinowe zasłony dawały miły cień. Dostała od wujostwa duży i ładny pokój, miała tu wszystko, czego potrzebowała, a ciotka wyglądała na sympatyczną osobę. Mimo wszystko Edi czuła narastający smutek, z którym teraz, w mroku nocy, nie umiała sobie dać rady. Nadspodziewanie mocno zatęskniła za Warszawą, za dawną szkołą, za Tamarą, nawet za rzadko widywanymi rodzicami. Przecież kochała ich po swojemu, choć nigdy nie czuła się dla nich ważna. Zmagała się ze sobą jakiś czas, aż wreszcie uległa i wybuchnęła płaczem. Szlochała rozpaczliwie, mając nadzieję, że łzy wypłuczą jakoś gorycz z jej serca i że nikt jej nie usłyszy. Nie chciała, by ją pocieszano – nigdy tego nie lubiła. Nawet jako dziecko wolała zacisnąć usta i schować się gdzieś ze swym bólem, czy sprawiało go otarte kolano, czy też niesprawiedliwa ocena w szkole. Tutaj, w pokoju na piętrze, mogła czuć się bezpieczna.

A jednak nie całkiem. Drzwi otworzyły się nagle i ktoś wpadł do środka. Dziewczyna zerwała się i odsunęła zasłonę nad łóżkiem, drugą ręką ocierając pospiesznie łzy. Muślin owinął się jej wokół ramienia i lewej kostki, szarpnęła go ze złością. Zapłonęło zapalone światło, rzucając iskry od rżniętych wisiorków żyrandola. Edi była gotowa wyjaśnić ciotce, że boli ją brzuch lub że uderzyła się w łokieć... Jednak to nie ciotka stała przy łóżku, a nieznany jej wysoki, młody brunet w dżinsach i ciemnogranatowej koszuli. Miał gładką, niemal chłopięcą twarz i ciemnobrązowe oczy, spoglądające niespokojnie spod rozwichrzonej czupryny. Wyglądał na przestraszonego.

– Ty jesteś Edyta? – spytał. – Czemu płaczesz? Czy coś się stało?

– A pan? Kim pan jest?

– Jestem twój wuj, Fred, nie żaden pan.

Coś podobnego! I to on miał przypominać Mateusza Cuthberta! Wiejski bibliotekarz myślałby kto... Wyglądał raczej jak jakiś aktor.

– Janka poleciała do wezwania. W Mogilanach jednemu z gospodarzy kocą się owce... Mogilany to wieś niedaleko stąd – wyjaśnił. – Zostawiła mi tylko kartkę na stole, że już przyjechałaś. Dlaczego płakałaś?

– To nic, wujku...

– Fred. To wystarczy. Nie jestem taki znów stary. Nie płacz, skarbie. Nie zostałaś przecież sama na świecie, masz Jankę i mnie. Zadbamy o ciebie i nie pozwolimy ci zrobić krzywdy.

Edi uśmiechnęła się z wysiłkiem. Ten chłopięcy wujek bardzo się jej spodobał, choć jego ton był śmieszny – jakby przemawiał do małego dziecka. Poczuła się lepiej.

– Wiem... Fred – powiedziała. – Po prostu tak jakoś... źle mi się zrobiło.

– Każdy tak czasem ma, a ty dopiero co straciłaś rodziców.

– To nic. Już mi lepiej. Która godzina?

– Dopiero dziewiąta. Jesteś głodna? Janeczka zostawiła dla ciebie kolację. Zjesz coś, a ja nakarmię Krzywonosa. Poznałaś go już?

– O tak!

– No to chodź.

Edi wyplątała się wreszcie z zasłony, przygładziła włosy i pobiegła za wujem. Był już na dole. Zdziwiło ją nawet, że jest tak szybki, ale nie poświęciła temu większej uwagi.

W kuchni, urządzonej niemal jak dodatkowy pokój, płonęła niewielka podsufitowa lampka. Na oknie siedział Popo, obserwując z wielką uwagą coś, co działo się za szybą i od czasu do czasu pomiaukując. Krzywonos właśnie przelatywał przez drzwi od salonu, ciężko trzepocząc skrzydłami i po chwili wylądował niezgrabnie na stole. Edi pomyślała, że jest bardzo duży, większy niż wydawało się jej za pierwszym razem. Można było poczuć przed nim respekt. Siedział na stole, popatrywał to na Freda, to na nieznaną mu dziewczynę i otwierał groźnie haczykowaty dziób.

Wuj Edi wyjął z lodówki talerz z kanapkami i miskę z surowym mięsem.

– Wstaw sobie wodę, jeśli masz ochotę na herbatę czy kawę – rzekł wesoło – Ja się zajmę tym naszym lokatorem, jest głodny. Ty pewnie też, Edytko.

– Edi.

– Jak?

– Edi. Nie znoszę swego imienia. Już jako kilkulatka wymogłam, by ludzie nazywali mnie Edi.

– Co ty powiesz... Edi. A głowę bym dał, że jesteś dziewczyną. No dobra jak chcesz. W każdym razie czajnik jest w szafce, szklanki na drugiej półce.

Edi nie miała ochoty na herbatę. Nalała sobie do szklanki mleka z butelki, usiadła i zaczęła jeść, przyglądając się jednocześnie, jak jej przystojny krewny kroi mięso i podaje je puchaczowi. Wymagało to sporo zręczności, gdyż ptak chwytał kawałki surowizny tak agresywnie, jakby polował. Niełatwo było cofnąć rękę na czas.

– Sama nigdy tego nie rób – przestrzegł dziewczynę Fred, gdy pochwycił jej spojrzenie. – Wbrew ogólnie przyjętym poglądom wszystkie sowy są strasznie głupiutkie i choćby były najbardziej zżyte z ludźmi, nie odróżniają przyjaznych im palców od karmy. A dziób mają mocny, że niech ręka boska broni.

Rzucił kawałek wołowiny kotu, który zeskoczył właśnie z parapetu, prężąc grzbiet. Popo przysiadł i niespiesznie zaczął gryźć mięso, pomrukując z rozkoszą.

– A ty nic nie zjesz? – spytała Edi. Wędzona szynka na domowym chlebie miała zupełnie inny smak niż ta z warszawskich sklepów. Była wspaniała, pachniała prawdziwym dymem, nie chemikaliami.

– Już jadłem. Musisz przywyknąć do samotnych posiłków, bo Janka całymi dniami jest poza domem, a ja jem raz dziennie i zwykle w pracy.

– Taka dieta?

– Niestety konieczność. Stan mego zdrowia nie pozwala na ekstrawagancje... Nie będę zanudzać cię szczegółami, to rzadka choroba i niegroźna, jeśli się ją kontroluje i przestrzega diety.

Młoda krewniaczka zmierzyła go oczami. Nie wyglądał na chorego, choć rzeczywiście był nieco blady. Można to było wziąć za oznakę niedomagania, gdyby jego oczy nie płonęły taką energią i wesołością. Postać miał muskularną, a sprężyste ruchy zdradzały niepospolitą zręczność. Wydawało się dziwne, że ktoś taki prowadzi spokojną, wiejską bibliotekę. Aż musiała o to spytać.

– Prowadzisz czytelnię?

– Aha – Fred skinął niedbale głową. – Właściwie to rodzaj klubokawiarni. Ja zajmuję się częścią biblioteczną, a dwie dziewczyny z okolicy obsługują bufet. Można się napić, zjeść co nieco i popracować z laptopem w necie, bo mamy zasięg.

– Nie pasuje ci to, wujku.

– A czemu? To fajna praca, lubię ją.

Podał puchaczowi resztę mięsa i wrzucił miskę do zlewu. Zagwizdał wesołą melodię, puszczając wodę.

– Tutaj sami zmywamy, pierzemy i sprzątamy – zaśpiewał i spoważniał. – Wiem, że dotąd byłaś obsługiwana przez najętych ludzi, ale z tym koniec.

– Wiem – mruknęła Edi. – Nigdy co prawda nie zajmowałam się pracami domowymi, ale spróbuję...

Dobrze wiedziała, że teraz wielu rzeczy będzie musiała się nauczyć. Jej dawny dom sprzątała dochodząca ekipa, a Tamara nigdy nie pozwoliła, by podopieczna utrudziła rączki jakąkolwiek fizyczną pracą. Podrastająca dziewczynka nie miała pojęcia o gotowaniu czy praniu, nie umiała nawet posłać łóżka. W Jodełce po raz pierwszy miała okazję zmyć talerz i szklankę, i tylko dzięki zbiegowi okoliczności niczego nie stłukła. Potem, już zupełnie z własnej inicjatywy, zamiotła podłogę i starła rozlaną wodę. Nie podobały się jej te czynności, ale miała tyle rozumu, by wiedzieć, że trzeba je wykonać, a w tym domu naprawdę nikt za nią niczego nie będzie robił. Z księżniczki stała się zwykłą dziewczynką.

Skończywszy zamiatanie, wyszła do ogrodu. Poza światłem lampy nad gankiem oświetlał go jedynie księżyc i wszystko dookoła wyglądało groźnie, jakby coś niewidocznego czaiło się na nieostrożnych przybyszy. To nie było wielkie miasto, do którego przywykła, a maleńka wieś, gdzie nie stała ani jedna publiczna latarnia, nie słyszało się samochodów, a jedynym dźwiękiem, mącącym ciszę, było poszczekiwanie psów. Edi pomyślała, że chyba nigdy nie odważy się wyjść sama poza bramę... nie po zmierzchu. Nawet tu, w ogrodzie, w kręgu światła padającego z lampy nad drzwiami, czuła się niepewnie i dreszcz ją przenikał, choć noc była ładna, ciepła. Roztarła ramiona, nie rozumiejąc, skąd bierze się to poczucie chłodu i nagle odskoczyła w tył z lekkim okrzykiem. Kilka kroków od niej przebiegł ogromny pies, wyglądający jak mieszaniec doga angielskiego lub mastifa ze sznaucerem. Spojrzał na nią bez zainteresowania i znikł w ciemności między krzewami. Dziewczyna ostrożnie wycofała się z powrotem do domu, nie śmiejąc odwrócić się plecami do ciemnego ogrodu, potem skoczyła za próg i zamknęła drzwi. Przez chwilę stała, usiłując uspokoić bijące szaleńczo serce. Ładne rzeczy!

– Wujku, tam na zewnątrz jest jakiś pies – powiedziała drżącym głosem, zaglądając do salonu. – Strasznie wielki, kudłaty i cały czarny...

Fred oderwał oczy od ekranu i popatrzył półprzytomnie na kuzynkę. Widać było, że myśli ma zajęte akcją filmu, bo był niemal zdziwiony.

– Ach, to Bubek – rzekł po chwili. – Przybłąkał się parę lat temu i już został. Do domu wejść nie chce, cały dzień biega po ogrodzie, a śpi w szopie lub pod schodami. Nie zwracaj na niego uwagi, nic ci nie zrobi. Czemu nie usiądziesz i nie pooglądasz ze mną? To „Matrix: Reaktywacja”.

– Dziękuję, już widziałam, nawet kilka razy. Chyba się położę, bo mnie głowa rozbolała. To wszystko jest takie nowe... Dobranoc... Fred.

– Dobranoc, skarbie.

Sama nie wiedziała, czemu jest aż tak zmęczona mimo drzemki po przyjeździe. Być może był to efekt opóźnionego stresu, podobnie jak atak płaczu po obudzeniu, ale dosłownie słaniała się na nogach. Z trudem zmusiła się, by wziąć prysznic – łazienka na piętrze była mała, bez wanny, ale z ładną kabiną prysznicową. Ktoś, pewnie ciocia, powiesił w niej świeże ręczniki, położył nową gąbkę, mydło i pachnący truskawkami szampon, niczym dla małego dziecka. W innych okolicznościach rozśmieszyłoby to Edi – w końcu miała już czternaście lat, lustro ukazywało jej wysoką, chłopięcą postać, trójkątną twarz o podłużnych oczach i poważne usta, niczym u prawie dorosłej osoby. Nie uważała, że jest ładna, ale zawsze chętnie myślała, że wygląda na dużo starszą, niż jest, a tu stał na półce szampon dla przedszkolaków. Teraz była jednak zbyt zmęczona, żeby się tym przejąć. Umyła się dokładnie, zawinęła mokre włosy ręcznikiem i poszła do pokoju, gdzie z ulgą położyła się na łóżku i zamknęła oczy.

Spała niestety krótko, może ze dwie godziny. Obudził ją ból głowy i suchość w ustach, tak jakby zjadła coś mocno przesolonego. Przez chwilę myślała, że uda się jej ponownie zasnąć, ale pragnienie było zbyt dojmujące. Postękując, wstała. Zdjęła z głowy wciąż mokry ręcznik i rzuciła go na krzesło, owinęła się szlafrokiem i, starając się stąpać jak najciszej bosymi stopami, zeszła do kuchni. Nalała sobie przegotowanej wody z czajnika, wypiła i odstawiła kubek na stół. Spojrzała na korytarz. Drzwi do salonu były przymknięte, ale mimo to słyszała przyciszone głosy. To nie mógł być telewizor. Wiedziona ciekawością, podeszła do drzwi.

– Naprawdę nie było innego wyjścia? – pytał Fred.

– Nie miała się gdzie podziać. Gwerscy żyli ponad stan, zostawili ogromne długi, odszkodowanie i sprzedaż aktywów ledwie je pokryje. My jesteśmy jedyną rodziną tej małej – odpowiedział głos Janiny.

– Dobrze to wiem. Janeczko, nie zrozum mnie źle, ale boję się tej sytuacji.

– Nie bądź takim tchórzem. To śmieszne, jakby bocian przestraszył się żaby.

– Siostrzyczko, bądźże logiczna. To bardzo miłe dziecko, ale... zwykłe dziecko. A my... A jeśli się zorientuje? Wygląda na bystrą.

– Jeśli będziemy ostrożni, nic się nie stanie. Fred, ty sam jesteś jak dziecko! Dałbyś spokój. Chcesz, żeby córka naszej biednej siostry znalazła się w sierocińcu?

– W żadnym wypadku, przecież mnie znasz, ale po tym, co oboje przeszliśmy, nie potrafię być spokojny. Co będzie, jeśli dziewczynka wszystko odkryje i wypaple komuś, albo przerazi się i ucieknie?

– Idź spać, stary pijaku! Padam z nóg, a ty mi głowę zawracasz jakimiś bzdurami.

Edi wycofała się ostrożnie, odruchowo owijając się ciaśniej szlafrokiem. Niewiele zrozumiała z tej wymiany zdań, ale wyglądało na to, że jej krewni mają jakąś tajemnicę, być może kryminalną, skoro tak się boją ujawnienia sekretu. Co to mogło być? Narkotyki, przemyt? Jakieś nielegalne działania medyczne? Mogło to być wszystko. Na razie nie wiedziała, co to jest, a gdy się dowie? Jak powinna postąpić?

Jeśli ciotka mówiła prawdę i nic jej nie zostało, krewni byli jedyną jej nadzieją na ukończenie szkoły i jakieś studia, które pozwolą jej zapracować na siebie. W dodatku Janina Batory była siostrą jej matki, a Fred jej bratem! Dziwne, Edi nigdy wcześniej o nich nie słyszała. Czyżby rodzeństwo było skłócone? Z jakiego powodu? Ech, teraz to nieważne. Co by się nie działo, musiała się ich trzymać. Nie uśmiechała się jej myśl o sierocińcu. Nie, wszystko lepsze, niż to.

Nalała sobie następną porcję wody i wróciła po cichu na górę. Przysiadła na łóżku i popijając małymi łykami chłodny płyn, zastanowiła się na spokojnie. Jeśli jej ciotka i wuj są w coś zamieszani, trudno – wielu ludzi wdaje się w nielegalne interesy. Oficjalnie z pewnością nie można im nic zarzucić, bo gdyby istniały jakieś podejrzenia, sąd rodzinny nie zgodziłby się na to, by zostali prawnymi opiekunami siostrzenicy. Musieli więc być „czyści”, przynajmniej w świetle litery prawa. Policja też raczej nie prowadziła żadnego dochodzenia w ich sprawie. A jeśli ona coś rzeczywiście odkryje, choćby przypadkiem?

– Będę milczeć, żeby nie wiem co – postanowiła. Tak będzie najlepiej.

Tak czy inaczej, to była jej rodzina. Tamara, która w miarę swych możliwości uczyła ją zasad moralnych, zawsze mówiła, że co by się nie działo, nie wolno stawać przeciw swojej rodzinie. Nigdy i w żadnej sytuacji. Państwo Gwerscy nie próbowali przekazywać córce jakichś życiowych prawd, nie mieli na to czasu i dziewczyna z przykrością uświadomiła sobie, że w życiu własnych rodziców ona sama zajmowała bardzo dalekie miejsce, jeśli chodzi o hierarchię ważności. Zawsze najpierw liczyła się polityka, a potem życie towarzyskie, a ona... Cóż. Zapewniali jej wszystko – dom, opiekę, ubranie, naukę, ale nie swoje zainteresowanie. Czyżby nic ich nie obchodziła? To było bardzo przykre podejrzenie, ale wyglądało na to, że prawdziwe. Właściwie najwięcej uczucia miała dla niej wynajęta gosposia. Przypomniała sobie nagle o podarunku niani. Gdzie położyła to pudełko? Aha, schowała do torebki. Co tam może być? Otworzyła je i wyjęła srebrny łańcuszek z osobliwą zawieszką. Dopiero po chwili zorientowała się, że to rozwidlony kawałek czerwonego korala. Magiczny amulet, chroniący przed złym urokiem. Aż się uśmiechnęła. Tamara była dobrą, ciepłą kobietą, tylko że przesądy stanowiły dla niej niepodważalne prawdy życiowe. Ukraińskie, rosyjskie (jej ojciec był Rosjaninem) i w ogóle każde. Edi nie wierzyła w złe uroki, bawiły ją zabobony, ale co z tego? I tak postanowiła zatrzymać amulet jako ozdobę – na pamiątkę po swej poczciwej, do gruntu dobrej opiekunce. Razem z tym drobiazgiem dała jej całą swoją miłość, jedyną, jaką młoda Gwerska dotąd poznała.

Rozdział II

Masz drugie śniadanie? Wszystkie książki? Telefon? Bilety? Pieniądze na ewentualną przekąskę? No to leć, bo ci autobus ucieknie. Zostawię dla ciebie obiad w lodówce, będziesz musiała tylko go podgrzać.

Ciotka Janina uściskała Edi i poklepała ją po plecach. Pozwoliła siostrzenicy odpocząć kilka dni i przyzwyczaić się do nowego otoczenia, ale teraz był już najwyższy czas, by zaczęła ponownie naukę. Inaczej mogła stracić rok, mimo na ogół dobrych stopni, a tego należało uniknąć. Edi sama o tym wiedziała i choć bardzo chciała odwlec w czasie zetknięcie się z nowym środowiskiem, nie prosiła o przedłużenie nadprogramowych wakacji. W ten poniedziałek wstała rano, umyła się i uczesała, założyła swe najlepsze czarne spodnie, nabijany ćwiekami pasek i czarną bluzkę z metalowymi guzikami w formie trupich czaszek. Podkreśliła też oczy czarnym tuszem, dzięki czemu przybrały kształt idealnych migdałów, niczym u Kleopatry.

Zszedłszy na dół, oczekiwała komentarza w rodzaju: „Jak ty wyglądasz?” czy „Tak nie pójdziesz”, ale ciotka nic nie powiedziała. Było jej chyba obojętne, jak siostrzenica się ubiera i co robi ze swoją twarzą. Fred też nic nie powiedział, jedynie posłał jej łobuzerski uśmiech. Zdążyła się przekonać w ciągu tych kilku dni, które upłynęły od jej przyjazdu do Małej Świerkowy, że ten mężczyzna o chłopięcym wdzięku nie decyduje w domu o niczym. Janina Batory uświadomiła ją w krótkich słowach, że to typowy trzpiot, który żyje z dnia na dzień i że on na pewno nie będzie wtrącał się do jej wychowania. Obserwowała go ukradkiem, ale nie zdołała jak na razie odkryć, czemu tego pierwszego dnia ciotka nazwała go „starym pijakiem”. Fred nie był alkoholikiem, zauważyłaby albo zapach, albo chowanie butelek po kątach. I na pewno nie był stary.

Nigdy dotąd Edi nie wyobrażała sobie, że będzie dojeżdżać wiejskim autobusem do szkoły, ale uznała to za w gruncie rzeczy ciekawe doświadczenie. Mimo to czuła jakiś irracjonalny lęk, gdy wysłużony PKS zatrzymał się na ulicy, ku której zmierzała – mieściło się tam gimnazjum nr 17 i liceum nr 6, zajmujące wspólnie jeden budynek. Nie wyglądał zbyt elegancko. Z murów obłaziła farba, dziedziniec przed wejściem był zasypany papierkami, ogryzkami, a nawet petami. Ponury mężczyzna w starym kombinezonie zamiatał od niechcenia, nie troszcząc się zbytnio o wynik swych starań. Oprócz niego na dziedzińcu nie było nikogo, brakowało już bowiem tylko kilku minut do pierwszego dzwonka. Dziewczyna wyskoczyła z autobusu i pobiegła do drzwi szkoły.

– Proszę pani, gdzie jest klasa gimnazjalna II c? – spytała woźną w niebieskim fartuchu, przecierającą szybę obok wejścia. Jej zabiegi pozostawały bezowocne, gdyż szmata była brudna jak święta ziemia.

Kobieta zmierzyła czarno ubraną nastolatkę wzrokiem pełnym dezaprobaty i burknęła nieprzyjaźnie:

– Pierwsze piętro, na lewo, sala 16.

Edi pospieszyła we wskazanym kierunku. Na korytarzach uczniowie w różnym wieku rozmawiali, kłócili się lub przeglądali zeszyty. Nikt nie patrzył na nowoprzybyłą i to stanowiło dla niej pewną ulgę. Szybko odnalazła właściwą salę i pchnęła drzwi. Teraz nic jej nie mogło uratować przed znalezieniem się w centrum zainteresowania.

Kilkanaście par oczu natychmiast zwróciło się w jej kierunku. Doznała nieprzyjemnego uczucia, że ją lustrują i przez moment miała ochotę się cofnąć. Jednak nie miałoby to sensu, w końcu musiała wejść i gdzieś usiąść.

– Które miejsce jest wolne? – spytała głośno.

– A nie pomyliłaś klas, gotycka laseczko? – zaśmiał się zaczepnie wysoki chłopak z pryszczatą twarzą, siedzący w drugiej ławce od drzwi. – Studium wampiryzmu to nie tutaj.

– A ty się nie pomyliłeś co do siebie? – odcięła się dziewczyna bez zastanowienia. – Chyba powinieneś być jeszcze w podstawówce.

W klasie rozległ się wybuch śmiechu. Uczniowie dosłownie pokładali się na ławkach, a Edi poczuła, że jej napięcie mija. Swobodnym krokiem podeszła do samotnie siedzącej, drobnej, czarnowłosej uczennicy, uczesanej w dwa staroświeckie warkocze i spytała:

– Wolne?

– Wolne – odparła tamta, jak się zdawało, z pewnym zaskoczeniem. – Jak chcesz, możesz usiąść.

– Siadaj, siadaj – poparł ją złośliwie pryszczaty. – Tylko uważaj, żeby ci portfela nie zapier...

Edi odwróciła się do niego, unosząc swe zrośnięte brwi. Kiedyś regulowała je żyletką, ale ostatnio zrezygnowała z tego zwyczaju, doszedłszy do wniosku, że ten osobliwy „znak jaskółki” nad oczami dodaje jej mrocznego charakteru.

– Co masz na myśli? – spytała łagodnie.

– A jak myślisz? Popatrz na nią, to czysta Cyganicha.

– Nieprawda! – zaprotestowała mała brunetka ze łzami w głosie. Mimo swych słów rzeczywiście wyglądała trochę jak Cyganka. Do swych niemal granatowych włosów miała smagłą skórę i bardzo ciemne, aksamitne oczy. Była przy tym raczej brzydka, ale miała też w sobie coś ujmującego – jakąś wzruszającą bezbronność, podkreśloną przez skromne ubranie w odcieniach szarości. Ogromnie różniła się od swych koleżanek, nie można było tego nie zauważyć.

– Co nieprawda? Co ty możesz wiedzieć, skoro jesteś znajdą?

Ostatnia sylaba niemiłego słowa zamazała się fonetycznie, bo Edi machnęła torbą tak groźnie, że chłopak szarpnął się w tył.

– Pilnuj swoich pryszczy – rzekła dziewczyna dobitnie. – Lepiej mieć trochę ciemniejszą cerę niż wyglądać, jakby się cierpiało na nieuleczalnego syfa.

– Ty przybłędo! Poczekaj, ja ci pokażę!

– Ciekawe, co ty masz do pokazania? Stawiam, że niewiele.

Dalszą sprzeczkę przerwał dzwonek na lekcję. Równocześnie z nim do klasy weszła chuda jak szkielet kobieta w okularach i z gładko zaczesanymi włosami. Klasa natychmiast ucichła. Widać było, że ta nauczycielka wzbudza respekt i musi być surowa. Edi zerknęła na plan lekcji – język polski, a zatem ta kobieta jest wychowawczynią, nie tylko wykłada przedmiot.

– Cisza! – powiedziała ostro, choć i tak wszyscy ucichli na jej widok. – Poznaliście już nową uczennicę? Edyta Gwerska przyjechała ze stolicy i mam nadzieję, że nie zrobicie niczego, co potwierdzałoby złą opinię warszawiaków na temat naszego miasta i jego mieszkańców. Jeśli chodzi o samą Edytę, wierzę, że przystosuje się do panujących tu zwyczajów... i nie będzie więcej malować się, idąc do szkoły, tak jakby wybierała się do teatru.

Edi wstała odruchowo.

– Prawo tego nie zabrania – powiedziała buntowniczo. Polonistka podniosła na nią swe bezbarwne oczy o kłującym, nieprzyjemnym spojrzeniu.

– W tej szkole zostało przyjęte, że uczennice nie ubierają się prowokacyjnie ani nie malują... przynajmniej nie tak ostentacyjnie.

Żartowała sobie, czy naprawdę była głupia? Dziewczyny z klasy, jak Edi zdążyła już zauważyć, przeważnie nosiły się jak typowe emo – jasnoróżowe spódniczki czy spodenki, jaskrawe bluzeczki, plastikową biżuterię. Przywodziły na myśl kucyki z kreskówki „My Little Pony”. Wiele z nich miało kolorowe pasemka w nastroszonych włosach, a jedna czy dwie na pewno malowały sobie powieki. Jasne, że mimo to Edi bardzo się od nich różniła swym gotyckim stylem, stanowiła ciemną plamę na kolorowym, wesołym tle innych uczniów. Zaczęła się tak nosić ponad rok temu, wprawiając w zdumienie i konsternację warszawskich nauczycieli. Jeden z nich nazwał ją nawet z tego powodu „Lucy Vestenra”2, co błyskawicznie przyjęło się w całej szkole.

– Nie mam przecież prześwitującej bluzki, pani profesor – powiedziała. – A to jest państwowe gimnazjum, nie prywatna pensja i nie szkoła zakonna.

– Pierwszy dzień zaczynasz od pyskowania, mała?

– Nie pyskuję, pani profesor, stwierdzam fakty. Nie mam zamiaru sprawiać kłopotów, ale nie dam sobie odebrać osobistej swobody. Mam prawo nosić się, jak chcę, pod warunkiem, że nie naruszam publicznej moralności i nie wywołuję zbiegowiska.

Nauczycielka opuściła oczy na trzymany w ręku dziennik. Przez chwilę milczała, zaciskając usta z niezadowoleniem.

– W przypadku każdej innej uczennicy wezwałabym jej rodziców – rzekła wreszcie. – Wiem jednak skądinąd, że ciebie wychowują teraz Batorowie... Znam ich oboje. Janina Batory nawymyśla mi tylko za marnowanie jej cennego czasu na głupstwa, a jej brat jest jak z księżyca. Oboje nie powinni nikogo wychowywać, bo sami są niewychowani, ale o tym niestety decyduje sąd rodzinny. Siadaj. Mam nadzieję, że twoja wiedza jest na wyższym poziomie niż twoje maniery.

Edi skinęła grzecznie głową i usiadła. Staczała już podobne potyczki w swej dawnej szkole i zawsze je wygrywała dzięki temu, że nie dawała się wyprowadzić z równowagi. Nauczyciele jej nie znosili, gdyż była uprzedzająco grzeczna i spokojna, ale nie ustępowała nawet w sprawach z góry przegranych. Nie pomagały prośby ani groźby. Jej rodziców nie odważali się wezwać, a ukraińska opiekunka kłopotliwej uczennicy miała na ich wymówki zawsze jedną odpowiedź:

– Я там нічого не знаю3, mnie państwo płacą za gotowanie obiadów, очищення4i pilnowanie dzieciaka.

Tutaj nie miała za sobą Tamary i nigdy już jej mieć nie będzie. Jednak sytuacja wyglądała w pewnym sensie podobnie, skoro nikt nie będzie wzywał ciotki ani wuja, by im nagadać. Ciekawe. Edi zanotowała sobie w pamięci, że musi dowiedzieć się, jaką właściwie opinią cieszą się tu oboje.

Lekcja dotyczyła „Dziadów”. Polonistka dwukrotnie wyrywała Edi do odpowiedzi, ale na szczęście dziewczyna znała dobrze wszystkie obowiązkowe lektury. Zawsze lubiła książki, czytała bardzo dużo i to jej pomagało w nauce. Wyglądało na to, że nauczycielka jest raczej zadowolona z jej odpowiedzi – dziwne, bo pani Kuś z warszawskiego gimnazjum była najszczęśliwsza, gdy udawało się jej kogoś przyłapać na lukach w wiadomościach. Może ta skwaszona, sucha okularnica nie była wcale taka zła.

Gdy po dzwonku wszyscy wybiegli za drzwi, poszła za nimi. Rozejrzawszy się po korytarzu, doszła jednak do wniosku, że przynajmniej na razie lepiej będzie wrócić i nie stać tak na widoku. Większość uczennic przypominała ubiorem i fryzurami jej nowe koleżanki, pozostałe stylizowały się na chłopczyce i udawały „księżniczki-wojowniczki” Jedne siedziały z nosem w smartfonie, inne zbijały się w grupki i chichotały, gapiąc się na nową i wymieniając uwagi, wyraźnie na jej temat. Wzruszyła ramionami, pokazała język najbezczelniejszej z „emo”, która wycelowała w jej stronę palec, piszcząc ze śmiechu, i wróciła do klasy. Koleżanka z ławki siedziała wciąż na swoim miejscu jak przymurowana, nauczycielki już nie było.

Edi usiadła obok sąsiadki, która dopiero teraz ośmieliła się do niej zwrócić.

– Jesteś bardzo odważna, ale uważaj – powiedziała. – Pani Marszałek potrafi uprzykrzyć życie, a Radek jest niebezpieczny. Już kilka razy miał sprawę o pobicie, ale zawsze się jakoś wykręcił, bo jest nieletni.

– Mnie nie nastraszy. Czemu on wygaduje o tobie takie rzeczy? I jak właściwie masz na imię?

– Adela. W skrócie Ada. A to, co mówił... No cóż, rzeczywiście jestem podrzutkiem. Mama nigdy tego nie ukrywała, ale i tak bardzo mnie kocha. Po prostu nie chciała, by powiedział mi to ktoś inny, ktoś taki jak Radek czy jego koledzy, Julek i Artur.

– Kawał kretyna. Na twoim miejscu bym się nim nie przejmowała.

– Łatwo ci mówić. Zastanowiłaś się, czemu nikt ze mną nie chce siedzieć?

– Bo ten idiota wmawia wszystkim, że kradniesz, bo jesteś Cyganką.