Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szósty tomik z tzw. "serii księżycowe", jednej z najciekawszych serii PIW-u, zawiera poezje Teresy Bogusławskiej (1929-1945), autorki tragicznej i niesłusznie zapomnianej. Córka poety i oficera WP Antoniego Bogusławskiego oraz lekarki Marii Wolszczan, silnie zaangażowała się w pomoc przy powstaniu warszawskim - szycie mundurów, opasek, tworzenie ryngrafów z wizerunkiem Matki Boskiej. Została w bardzo młodym wieku aresztowana przez gestapo i przewieziona na Pawiak, gdzie podczas tortur nabawiła się gruźlicy. Zmarła na zapalenie opon mózgowych, jest pochowana na Powązkach Wojskowych. W 1946 roku Bogusławski wydał w Londynie (pośmiertnie) tom z wierszami córki pt. "Mogiłom i cieniom".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktor prowadzący: Paweł Orzeł
Opracowanie: Andrzej Śnioszek
Opieka redakcyjna: Marcin Sendecki
Korekta: Marcin Trusewicz
© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2023
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Wydanie pierwsze
Warszawa 2023
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
e–mail: [email protected]
Projekt okładki, projekt typograficzny: Mimi Wasilewska
ISBN 978-83-8196-547-7
Antoni BogusławskiNić
Moja mała córeczka, poetka,
wątły promyk na mrocznym Pawiaku,
wije rymy w pół-słowach, pół-szeptach,
łuska perły w więziennym przetaku.
Pająk z okna po nici swej spełza,
czarny strażnik, włochaty, szkaradny.
Półświadomie, w uśmiechach i we łzach,
nić się snuje młodziutkiej Ariadny.
Tam, za kratą, coś szumi – to drzewa;
tam, za murem, szybują w lot ptaki.
Mała wróżka dobiera, przesiewa
białych pereł wątek różnoraki.
Co to będzie? Hymn buntu i burzy?
Co to będzie? Stęskniona śpiewanka?
– Bóg ze słońca wieczystej podróży
złotą nitkę dał jej tego ranka.
Mogiłom i cieniom
I
Wyszeptacie mi kiedyś o sobie
złoto-krwawą, przejasną legendę.
Wasze słowa z śnieżycy wyprzędę,
święty skarbiec pamiątek z nich zrobię.
W którąś białą, styczniową zawieję,
może jutro, a może po latach,
napiszecie mi na śnieżnych płatach,
jakie były te serc waszych dzieje.
Jak wichura was niosła ku słońcom,
kędy droga jej wiodła męczeńska,
gdzie zwycięstwo, gdzie była wam klęska,
gdzie mogiły sypano tysiącom.
Opowiecie mi kiedyś prześpiewną
złoto-krwawą serc Waszych legendę…
Długo, długo słuchać wtedy będę
i zrozumiem – na pewno, na pewno…
II
Chciałabym wam piosenkę napisać,
trochę smutną i trochę radosną,
by ją szumem mógł las wykołysać,
kiedy w liście ustroi się wiosną.
By ją strumień wyszeptał nieśmiały,
swą daleką przepływając drogą,
i by chórem wam ją wyśpiewały
bzów okiście – najładniej, jak mogą.
Ton piosenki nie może być złoty,
ni z lekkimi bajki kolorami:
musi tętnić, jak kroki piechoty,
co się nocą przedziera lasami.
Musi błyszczeć, jak szable i kosy,
i grzmieć jako okrzyki komendy,
i mieć musi proste, szorstkie głosy
jak z biwaków żołnierskie gawędy.
Hej, piosenko! Pobiegłabyś echem,
gdzie zapadłe, nieznane mogiły,
każdym ziemi wzniecona oddechem,
pełna życia i gwaru, i siły.
Powtarzałyby cię polne maki,
które z mogił wykwitnęły jasno,
a radosne, rozkrzyczane ptaki
wyśpiewałyby ciebie, jak własną.
Hej! Roztętniałby tobą świat cały,
piosnko moja, dla mogił i cieni!
Gwar i tętent… przyśpiewki i strzały…
prosty mundur, który krwią się mieni…
Było – przeszło. Żyje jeno w pieśni,
w sercach czasem się budzi wspomnieniem…
Tam, nad wami, półbogowie leśni,
bór się kłoni piosenką-westchnieniem.
III
Chciałabym wam napisać podzwonne
najgodniejsze, najświętsze, najlepsze…
Chcę. Jak?
Nie wiem.
Macierzanki wonne
ponad wami rosną coraz bledsze.
Przedziwne tego roku opadają liście
Przedziwne tego roku opadają liście,
inne liście niż zwykły opadać jesienią;
jakoś dziwnie, przedziwnie barwy ich się mienią,
gdy pod stopy się kładą wzorzyście, wzorzyście…
Przedziwne tego roku opadają liście…
Zebrały te liście jesienne
zachodu i wschodu blask złoty,
owe cienie złocisto-płomienne…
Zebrały te liście jesienne
mgły złowieszcze i mroczne, i krwawe,
łzy, wylane w godziny bezsenne,
gdyśmy oddać musieli Warszawę…
Zebrały te liście jesienne
zachodzącej wolności blask cały,
wszystkie trwogi, rozpacze płomienne
– cały zachód męczeński zebrały.
Cieniem na nich pokładły się klęski
i rozliczne porywy szaleństwa,
lata, glorią złociste męczeństwa,
i hymn wieczny o duchu zwycięskim.
Kwitnie na nich szkarłatem tęsknota,
ku wolności promienna jej droga –
ten marsz ciężki, krokiem twardym, męskim,
marsz wiodący do gwiazd i do Boga
wśród zwątpienia, które sercem miota
– cała krwawa, płomienna Golgota.
Zebrały te liście jesienne
echa strzałów wśród murów Warszawy
i krwi świeżej strumienie codzienne,
którą wiejskie wchłonęły kurzawy…
Zebrały te liście jesienne
mgłę oddechu ostatniego w celi,
jęki tych, którzy zdradzić nie chcieli,
i w obozach gdzieś noce bezcenne…
Zebrały te liście jesienne
barwy, tony, półtony, półwzloty,
wszystkie blaski tajemne, płomienne
– polską mękę przeświętą Golgoty…
Przedziwne tego roku opadają liście,
inne liście niż zwykły opadać jesienią;
jakoś dziwnie, przedziwnie barwy ich się mienią,
gdy pod stopy się kładą wzorzyście, wzorzyście…
Przedziwne tego roku opadają liście…
Echo listopadowe
Rozsypało ostatnie skry złote
zadymione słońce jesienne;
na równiny piaszczyste i senne
jęło z wolna rozwłóczyć tęsknotę
i żal po czymś nieznanym, a bliskim.
Jakaś piosnka mi serce kolebie
równym rytmem, słyszanym już gdzieś…
Szare dymy się snują po niebie;
w mgły jesienne okryła się wieś.
Na rozstajach koło Bożej Męki
naga wierzba gałązkami miota.
Drga bezgłośna melodia piosenki,
i po bruzdach się snuje tęsknota.
Jakaś piosnka mi serce kolebie
równym rytmem, słyszanym gdzieś już…
Szli dla Ciebie i marli za Ciebie,
pełni iskier słonecznych i burz.
Szli dla Ciebie i marli za Ciebie,
jak wichrami przywalony łan,
mieli wielki, przedśmiertelny tan…
Jakaś piosnka mi serce kolebie…
Szli, do śmierci wierni przysiędze,
by odkupić ojców swoich winy
i krwią swoją obmyć brud i nędzę,
które wsiąkły w te szare równiny.
Cóż, że czarne także były karty?
że za bólem nadchodziły bóle? –
To wolności jasnej byli króle
i jej odblask trwał w nich niezatarty.
Wołał na nich wszechpotężny zew,
odrodzenia zew i zmartwychwstania…
Dziwnym rytmem serce me wydzwania
ni to śmiech, ni płacz, ni śpiew…
Rozsypało ostatnie skry złote
zadymione słońce jesienne.
Zapłonęły jeszcze równie senne,
w szarą polską spowite tęsknotę,
a tak bliskie jak dusza i serce…
Jakaś piosnka znów serce kolebie
równym rytmem, słyszanym gdzieś już…
My idziemy też walczyć dla Ciebie
i zwyciężać idziemy wśród burz!
Pozbieramy z niebios jasne tęcze,
by ustroić Ciebie w ich obręcze.
Na zwycięstwo idziemy wśród burz
i po wolność przeświętą dla Ciebie!
Jakaś piosnka me serce kolebie