Willa na Capri (Światowe Życie) - Miranda Lee - ebook

Willa na Capri (Światowe Życie) ebook

Miranda Lee

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Veronica Hanson mieszka z matką w Australii. Pewnego dnia otrzymuje telefon z informacją, że odziedziczyła willę na Capri. Sądzi, że to pomyłka, wkrótce jednak okazuje się, że willę zapisał jej ojciec, którego nigdy nie poznała. Veronica jedzie na Capri, by się czegoś o nim dowiedzieć. Najbardziej pomocny okazuje się jego przyjaciel, przystojny sportowiec Leonardo Fabrizzio…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 143

Oceny
4,0 (64 oceny)
28
15
17
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dalia00

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia
00

Popularność




Miranda Lee

Willa na Capri

Tłumaczenie:Ewa Pawełek

PROLOG

Laurence pokręcił głową, czytając raport drugi raz. Czuł się sfrustrowany i zawiedziony. Zakładał, że jego córka będzie już mężatką. Mężatką z dziećmi. W końcu miała dwadzieścia osiem lat. Poza tym była piękna. Bardzo piękna. Jego oczy spoczęły na zdjęciu, umieszczonym w raporcie. Serce przepełniała mu duma, że oto stworzył tę cudowną istotę. Cudowną, ale bezdzietną. Cóż za marnotrawstwo doskonałych genów. Wzdychając, powrócił do czytania. Trzy lata temu Veronica była zaręczona z lekarzem, którego poznała w szpitalu dziecięcym. Ona pracowała tam jako fizjoterapeutka, a on był chirurgiem ortopedą. Niestety, zginął w wypadku motocyklowym na dwa tygodnie przed ślubem. Po tym wydarzeniu, nic nie wskazywało na to, by Veronica z kimś się spotykała. Nie miała nawet zbyt wielu przyjaciół. Stała się odludkiem, wciąż mieszkała z matką i zajmowała ją wyłącznie praca.

Laurence rozumiał, czym jest żałoba. Był zdruzgotany, gdy jego ukochana żona zmarła kilka lat temu i to nie z powodu raka, czego oboje się spodziewali, bo była obciążona genetycznie, ale po wylewie. Wycofał się wtedy z życia publicznego i najczęściej przebywał w letnim domu, który kupili razem na Capri. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby spojrzeć na inną kobietę. On jednak miał wtedy siedemdziesiąt dwa lata, a nie dwadzieścia. Na litość boską, jego córka była za młoda, by do końca życia tkwić w żałobie. Poza tym nie będzie młoda wiecznie. Mężczyźni mogą zostać ojcami w każdym wieku, a kobieta ma w sobie biologiczny zegar, który bezlitośnie tyka.

Jako genetyk Laurence wiedział wszystko o ludzkim ciele i genach. Dogłębna wiedza w tym temacie była przyczyną, dla której zdecydował się ofiarować nasienie matce Veroniki. Ten gest podyktowany był bardziej pychą niż dobrocią. Męskim ego. Nie chciał umierać, nie pozostawiając po sobie na świecie swych fantastycznych genów.

Laurence znów pokręcił głową. Skrucha i poczucie winy przeniknęły jego duszę. Powinien był skontaktować się z córką po śmierci Ruth. Byłby przy niej po śmierci narzeczonego. Teraz już przepadło, przyznał żałośnie. Umierał, jak na ironię, na raka. Raka wątroby. Było już za późno, żeby cokolwiek zrobić. Prognozy nie były dobre. Zaawansowany nowotwór wątroby nie znał przebaczenia, ale o to mógł obwiniać tylko siebie. Po śmierci Ruth pił zbyt dużo i zbyt długo.

– Pukałem – usłyszał męski głos. – Nie odpowiedziałeś.

Laurence podniósł wzrok i uśmiechnął się.

– Leonardo! Jak miło cię widzieć – zawołał. – Co cię sprowadza do domu tak szybko po ostatniej wizycie?

– Jutro są siedemdziesiąte piąte urodziny ojca – odparł, siadając przy wyjściu na taras w blasku popołudniowego słońca i spoglądając na migoczące fale Morza Śródziemnego. – Dio, Laurence. Ale z ciebie szczęściarz, że możesz się cieszyć takim widokiem.

Laurence popatrzył na gościa z aprobatą. Leonardo świetnie wyglądał. Przystojny, wysportowany, pełen życia trzydziestodwulatek o licznych talentach, któremu nie potrafiła się oprzeć żadna kobieta.

– Mamma powiedziała, że zaprosiła cię na przyjęcie, ale odmówiłeś. Podobno jutro musisz wracać do Anglii, żeby zobaczyć się z lekarzem.

– Tak, zgadza się. Wątroba nie daje mi spokoju – przyznał, uciekając wzrokiem.

– Wyglądasz trochę niezdrowo. To coś poważnego?

Laurence wzruszył ramionami.

– W moim wieku wszystko jest poważne. To co? Przyszedłeś na partyjkę szachów, posłuchać dobrej muzyki czy znowu chcesz kupić mój dom?

Leonardo roześmiał się.

– A jak interesują mnie wszystkie trzy tematy?

– Możesz próbować. Jeśli jednak chodzi o sprzedaż domu, odpowiedź będzie taka jak zawsze. Będziesz mógł go kupić po mojej śmierci.

Leonardo spojrzał na niego z niepokojem, a choć silił się na humor, ogarnął go strach.

– W takim razie mam nadzieję, że stanie się to dopiero za ładnych parę lat, przyjacielu.

– Miło, że tak mówisz. Mam otworzyć butelkę wina czy nie? – spytał, podnosząc się z krzesła. W ręku wciąż trzymał raport przygotowany przez detektywa.

– Jesteś pewien, że to rozsądne, zważywszy na okoliczności?

Uśmiech Laurence’a był cierpki.

– Nie sądzę, by lampka wina lub dwie coś zmieniły w mojej sytuacji.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Veronica z uśmiechem odprowadziła do drzwi ostatniego klienta. Duncan liczył sobie osiemdziesiąt cztery lata i był jej ulubieńcem. Choć potwornie dokuczała mu rwa kulszowa, nigdy nie narzekał, wzbudzając tym jej wielki podziw.

– Za tydzień o tej samej porze?

– Nie mogę, złociutka – odparł z żalem. – Żałuję, bo twoje zabiegi bardzo mi pomagają, ale moja wnuczka kończy dwadzieścia jeden lat i w przyszłym tygodniu lecę do Brisbane, na przyjęcie. Sądzę, że zostanę tydzień lub dwa u syna. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę.

– Oczywiście. W takim razie, miłego pobytu.

Obserwowała Duncana przez okno, jak powłócząc nogami, szedł ulicą w stronę małego domku, w którym mieszkał. Zajmowała się głównie miejscowymi starszymi ludźmi, cierpiącymi na różne dolegliwości, ale zdarzali się także studenci z pobliskiego Uniwersytetu w Sydney – młodzi mężczyźni grający w rugby albo piłkę nożną, którzy u niej szukali pomocy po rozmaitych kontuzjach.

Tak naprawdę, zdecydowanie wolała starszych pacjentów. Przynajmniej nie próbowali jej uwodzić. Nie, żeby miała z tym jakiś problem. Musiała sobie radzić z męską adoracją, od kiedy przestała być dzieckiem. Takie były skutki posiadania nieprzeciętnej urody. Miała świadomość, że została obdarzona przez naturę pięknymi rysami twarzy, ciemnymi falującymi włosami, dobrą cerą i wielkimi fiołkowymi oczami. Jerome nazywał ją naturalną pięknością.

Jerome… Veronica zamknęła oczy na kilka sekund, próbując wymazać wszystkie myśli o tym mężczyźnie z głowy. Nie było to jednak możliwe. Jego nagła śmierć była już dostatecznym ciosem, ale to, czego się później dowiedziała, zdruzgotało ją całkowicie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że okazał się taki podły. Powinna być ostrożniejsza, zwłaszcza po tym, co wycierpiała jej matka z powodu męża. A jednak, dorastając, nie przejęła cynizmu matki. Lubiła mężczyzn i podziwiała ich, ze świadomością, że nie wszyscy mają dobre zamiary. Kiedy jakiś chłopak, z którym chodziła, zaczynał przekraczać granice, szybko kończyła znajomość. Nie była pruderyjna, ale nie mogła znieść facetów, którzy lekceważyli ważne dla niej zasady, którzy jej nie szanowali, byli bezduszni albo po prostu bezmyślni. Wyobrażała sobie, że jej idealny mężczyzna, taki, którego mogłaby poślubić, będzie mądry i oczywiście przystojny, ale przede wszystkim uczciwy, wierny i godny zaufania. W końcu miałby być nie tylko jej mężem, ale także ojcem jej dzieci. Przynajmniej czwórki. Kiedy poznała Jerome’a, była przekonana, że będzie doskonałym mężem i ojcem. Tak bardzo się pomyliła.

Zacisnęła zęby, idąc korytarzem w stronę kuchni. Życie osobiste okazało się porażką. Musiała pożegnać się z marzeniami o szczęśliwej rodzinie, ale na szczęście wciąż miała pracę, którą lubiła i która dawała jej wiele satysfakcji.

Zaczęła wlewać wodę do czajnika, gdy nagle zadzwonił telefon. Podejrzewała, że to pewnie któryś z pacjentów chce się umówić na kolejną wizytę. Wyjęła komórkę z kieszeni.

– Tak? – odezwała się, może nieco ostrzejszym tonem niż zazwyczaj. Wspominanie Jerome’a popsuło jej nastrój.

– Czy rozmawiam z panną Veronicą Hanson? – spytał ktoś męskim, głębokim głosem z ledwie wyczuwalnym włoskim akcentem.

– Tak, słucham.

– Nazywam się Leonardo Fabrizzi.

W tym momencie Veronica o mało nie upuściła telefonu. To przecież nie mógł być ten Fabrizzi. Jak wielu Włochów mogło nosić to nazwisko?

– Leonardo Fabrizzi? Słynny narciarz? – wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła głucha cisza.

– Zna mnie pani? – spytał wreszcie.

– Nie, nie – zaprotestowała szybko, bo przecież go nie znała. Raz jeden spotkała go w swoim życiu. Było to kilka lat temu, na przyjęciu, w Szwajcarii. Nie zostali sobie przestawieni, więc nie mógł jej pamiętać, ale ona od razu zwróciła na niego uwagę. Był w tamtym czasie bardzo sławny. Faworyt mistrzostw świata w narciarstwie zjazdowym, cieszący się reputacją człowieka skłonnego do brawury zarówno na stokach, jak i w życiu. Playboy, o czym przekonała się tamtej nocy, wciąż drżąc na wspomnienie, że o mało nie stała się jego kolejną zdobyczą. – Słyszałam o panu. Jest pan sławny w środowisku narciarskim, a ja lubię jeździć na nartach.

Mało powiedziane. Miała obsesję na punkcie tego sportu.

– Już nie jestem zawodowym sportowcem – odparł szorstko. – Rzuciłem sport jakiś czas temu i teraz zajmuję się własnym biznesem.

– Rozumiem. – Nie jeździła na nartach od śmierci Jerome’a. Zainteresowanie sportem i innymi rzeczami umarło wraz z mężczyzną, którego planowała poślubić. – A więc, w czym mogę pomóc, panie Fabrizzi?

Przyszło jej do głowy, że może przyjechał do Australii w sprawach służbowych i potrzebuje masażu po długim locie. Pewnie szukał fizjoterapeutów przez internet i wyskoczyła mu jej strona.

– Bardzo mi przykro – zaczął poważnym tonem – ale mam dla pani smutne wieści.

– Smutne? O co chodzi?

– Laurence nie żyje – oświadczył panuro.

– Laurence? Jaki Laurence?

– Laurence Hargraves.

– Przepraszam, ale nic mi to nie mówi.

– Jest pani pewna? – dopytywał.

– Absolutnie.

– To dziwne, bo wiele pani dla niego znaczyła. Jest pani jedną z beneficjentek jego testamentu.

– Co takiego?

– Laurence coś pani zapisał. – Zrobił pauzę. – Willę na Capri.

– Słucham? To nonsens! To jakiś żart, tak?

– Zapewniam panią, że to nie żart. Jestem wykonawcą testamentu Laurence’a i kopia dokumentu leży teraz przede mną. To pani jest Veronicą Hanson, która mieszka w Glebe Point Road, w Sydney, a teraz jest pani również właścicielką pięknej willi na Capri.

– Boże! To niewiarygodne.

– Zgadzam się. Byłem bliskim przyjacielem Laurence’a, ale nigdy o pani nie wspominał. Może był dla pani jakimś dalekim krewnym? Wujem albo kuzynem?

– To niewykluczone, choć mało prawdopodobne – odparła. Jej matka była jedynaczką, a ojciec pewnie nawet nie wiedział o jej istnieniu. Był ubogim studentem z Łotwy, który sprzedał swoje nasienie. W metryce miała wpisane „ojciec nieznany”. – Muszę spytać mamę, może ona coś będzie wiedziała.

– Muszę przyznać, że to zagadkowa sprawa. Może Laurence był kiedyś pani pacjentem albo rodziną pacjenta. Pracowała pani kiedykolwiek w Anglii? Laurence mieszkał tam przez większość życia, dopiero na emeryturę przeniósł się na Capri.

– Nie, nigdy tam nie byłam. – Na Capri pojechała tylko raz, wiele lat temu jako turystka. Podziwiała wtedy te wszystkie piękne wille położone na wzgórzach i zastanawiała się, jak by to było mieszkać w jednej z nich. Teraz zaś zastanawiała się, czy Leonardo Fabrizzi był nadal playboyem. A cóż mnie to obchodzi, upomniała się w myślach.

– W każdym razie, willa należy do pani, jak tylko podpisze pani dokumenty i opłaci podatek.

– Podatek?

– Tak, od spadku. Nie będzie tani. Ponieważ nie jest pani związana pokrewieństwem, wyniesienie osiem procent od wartości willi.

– To znaczy?

– Posiadłość jest warta jakieś trzy, cztery miliony euro.

– Boże! – Oczywiście miała oszczędności, ale osiem procent od czterech milionów to majątek, którym nie dysponowała.

– Jeśli to problem, mogę pani pożyczyć pieniądze – zaoferował. – Odda mi pani, kiedy sprzeda posiadłość.

– Mógłby pan? Wydaje mi się, że to zajmie trochę czasu, zanim uda mi się znaleźć kupca.

– Ja chciałbym kupić willę. Często odwiedzałem Laurence’a i pokochałem to miejsce.

Choć Veronica powinna być zadowolona z takiego rozwiązania, to z jakiegoś powodu wzbraniała się przed powiedzeniem „tak, byłoby cudownie, zróbmy to”.

Musiał wyczuć jej wahanie, choć nie rzekła słowa.

– Jeśli boi się pani, że będę chciał ją oszukać, to może pani zlecić komuś wycenę. Z przyjemnością zapłacę, ile pani zechce. W gotówce – dodał.

Veronica nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie ludzi, którzy chełpili się bogactwem. Rodzice Jerome’a byli bardzo zamożni i nigdy nie pozwolili jej zapomnieć, że jest szczęściarą, skoro może poślubić ich jedynego syna.

Rzeczywiście, na stypie się przekonała, jak wielką jest szczęściarą. Jakby nie dość wycierpiała.

– Może musi pani sobie to wszystko przemyśleć – kontynuował Włoch. – Wyobrażam sobie, że taka wiadomość musiała być szokiem.

– Bardziej niespodzianką niż szokiem.

– Ale chyba przyjemną niespodzianką? – podsunął. – Ponieważ nie znała pani Laurence’a, jego śmierć nie mogła pani zasmucić.

– To prawda.

– Mam nadzieję, że nie uzna mnie pani za nieuprzejmego, panno Hanson, ale zauważyłem datę pani urodzin na dokumencie. Wiem, że kobiety nie lubią mówić o swoim wieku, ale proszę potwierdzić, czy się zgadza – poprosił i przeczytał dane.

– Zgadza się, choć nie mam pojęcia, skąd ten Laurence o tym wiedział.

– Ma więc pani dwadzieścia osiem lat.

– Tak.

– Jest pani zodiakalnym bliźniakiem.

– Tak, choć chyba nietypowym. – Według horoskopu, który kiedyś czytała, jednego dnia miała być radosna i beztroska, a następnego posępna i refleksyjna. Może kiedyś tak było, ale teraz rzadko bywała radosna. – Wierzy pan w horoskopy?

– Oczywiście, że nie. Człowiek sam jest panem swojego przeznaczenia – oświadczył, po czym wrócił do tematu. – To ciekawe, że nigdy nie słyszała pani o Laurensie.

– Sama nie wiem, co myśleć. Mogę panu zadać kilka pytań?

– Oczywiście.

– Ile lat miał mój ofiarodawca?

– Nie jestem pewny, ale zbliżał się do osiemdziesiątki. Miał siedemdziesiąt, gdy zmarła jego żona, a to było już jakiś czas temu.

– Miał dzieci?

– Nie.

– Rodzeństwo?

– Nie.

– Na co zmarł?

– Atak serca. – Westchnął ciężko. – Autopsja wykazała, że chorował także na raka. Na tydzień przed śmiercią powiedział mi, że wybiera się do Londynu, do lekarza. Wcześniej udał się do notariusza sporządzić testament. Zmarł zaraz potem.

– Co za nieszczęście.

– A może łaska. Rak był w końcowym stadium – powiedział ze smutkiem.

Veronica poczuła do niego cień sympatii, najwyraźniej był mocno związany z jej hojnym ofiarodawcą. Może źle go oceniła? Może się zmienił? W końcu minęło kilka lat od tamtej nocy, gdy zaproponował, by dołączyła w sypialni do niego i uwieszonej na nim blondynki. Nie, tacy mężczyźni się nie zmieniają. Bawidamek zostanie bawidamkiem.

– Jeśli da mi pani swój adres mejlowy, wyślę kopię testamentu. Jeśli to pani odpowiada, zadzwonię jutro o tej samej porze i porozmawiamy. Odpowiada to pani?

– Niezupełnie. – Razem z matką w sobotnie wieczory chodziła na kolację do wietnamskiej restauracji. – Która godzina jest teraz we Włoszech? Jest pan we Włoszech, prawda?

– Tak, w Mediolanie, w moim biurze. Jest dziewiąta dwadzieścia.

Mówił naprawdę piękną angielszczyzną, delikatny akcent tylko dodawał mu uroku.

– Chciałabym najpierw porozmawiać z matką, spytać, czy zna Laurence’a Hargravesa. Może ona wyjaśni tę zagadkę. W każdym razie nie widzę problemu, żeby sprzedać panu posiadłość. Miło byłoby posiadać wakacyjny dom na Capri, ale nie stać mnie na to. Oddzwonię za godzinę, dobrze?

– Certo. Będę czekał na telefon, panno Hanson, do usłyszenia.

Rozłączył się, a Veronica została z mętlikiem w głowie. Nagle przyszła jej do głowa myśl, kim może być Laurence Hargraves. Absurdalna i nielogiczna myśl. Nie, to niemożliwe. Mama nie okłamałaby mnie, nie w takiej sprawie.

Wzięła kilka głębokich wdechów i weszła po schodach na piętro, gdzie jej matka miała gabinet. Nora kilka lat temu założyła firmę internetową i pracowała w domu.

– Tak? – rzuciła niecierpliwie, nie odrywając wzroku od ekranu monitora, gdy Veronica weszła do pokoju.

– Mamo, czy nazwisko Laurence Hargraves coś ci mówi? – spytała, podchodząc do biurka.

Veronica nieraz obserwowała, jak ludzie bledną gwałtownie pod wpływem bólu, podczas ćwiczeń, jakby cała krew odpływała z ich twarzy, ale nigdy nie widziała w takim stanie matki. Wszystko było jasne. Nie czuła się nawet zaskoczona, a jedynie rozczarowana. Zagadka została rozwiązana.

– Był moim ojcem, prawda? – stwierdziła ponuro, zanim matka zdążyła potwierdzić.

Nora westchnęła, po czym pokiwała głową ze smutkiem.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy? Dlaczego wciskałaś mi tę bajeczkę o dawcy z Łotwy? Dlaczego po prostu nie przyznałaś się, że miałaś romans z żonatym mężczyzną?

– Nie miałam romansu z Laurence’em – zaprzeczyła. – To nie było tak. Nie rozumiesz – jęknęła, z dłońmi na policzkach i łzami w oczach.

Po raz pierwszy w życiu Veronica nie miała współczucia dla łez matki.

– To mi wyjaśnij – zażądała. – A zwłaszcza, dlaczego nie zdradziłaś mi tożsamości ojca?

– Ja… nie mogłam. Dałam mu słowo.

Veronica nie wierzyła własnym uszom. Dała słowo jakiemuś draniowi, który ją uwiódł i porzucił?

– No cóż, twój drogi Laurence nie żyje, więc teraz możesz wszystko powiedzieć. Pewnie się zdziwisz, gdy powiem, że mój wiarołomny ojciec zostawił mi coś w spadku. Właśnie otrzymałam telefon od wykonawcy testamentu. Jestem właścicielką willi na Capri. Szczęściara ze mnie.

Nora patrzyła na córkę w osłupieniu, mrugając szarymi oczami.

– Ale… ale co z jego żoną?

– Ona też nie żyje. Zmarła kilka lat temu.

– Och…

Veronica skrzyżowała ramiona, z trudem panując nad złością.

– Myślę mamo, że najwyższy czas, żebyś wyznała mi prawdę.

Tytuł oryginału: The Italian’s Unexpected Love-Child

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2018 by Miranda Lee

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647702