Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prowokacja. Skandal. Nowa literatura. „Witajcie w Rosji” to cała prawda o państwie Putina.
Długo oczekiwana i zaskakująca książka Dmitrija Glukhovsky’ego, autora międzynarodowego bestsellera „Metro 2033”.
W kilkunastu błyskotliwych opowiadaniach Glukhovsky wprawną ręką kreśli alegoryczny portret swojej ojczyzny: państwa, w którym korupcja sięga szczytów władz, kraju współrządzonego przez oligarchów i podporządkowanego ich interesom. Witajcie w Rosji to iście wybuchowa mieszanka: fikcja miesza się tu z rzeczywistością, satyra i ironia sprawiają, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, a wszystko to w ulubionej przez Glukhovsky’ego konwencji science fiction.
To wyjątkowa książka, dotykająca ważnych problemów współczesnej Rosji w sposób niezwykle oryginalny, dosadny i nad wyraz trafny.
Być może pierwsza od wielu lat próba uczciwego opowiedzenia o Rosji widzianej oczami nowego pokolenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Tytuł oryginałuРассказы o Родине
Copyright © 2010–2022 Dmitry Glukhovsky through Nibbe Literary Agencynibbe-literary-agency.com All rights reserved
Przekład Paweł Podmiotko
Redakcja i korekta Piotr Mocniak, Tomasz Brzozowski, Dominika Pycińska, Maria Brzozowska / textoria.pl
Projekt okładki i konwersja Tomasz Brzozowski
Ilustracje w książce Vasily Polovtsev
Zdjęcie autora na tle sterowca Vasily Kudriavtsev (zdjęcie) & Ilya Yatskevich (montaż)
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2014–2022Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-66873-90-2
Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 12 636 01 [email protected], insignis.plfacebook.com/Wydawnictwo.Insignistwitter.com/insignis_media (@insignis_media)instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
Wszystkie nazwiska bohaterów oraz nazwy organizacji, firm i państw, które występują w tej książce, zostały wymyślone. Jakakolwiek ich zbieżność z nazwiskami i nazwami rzeczywiście istniejących osób, organizacji i państw jest najzupełniej przypadkowa.
– Michaile Siemionowiczu! Proszę się obudzić! Tam coś jest… – asystent potrząsnął ramieniem profesora Steina.
Profesor stęknął i obrócił się na drugi bok. Żadnego „czegoś” na tej niewydarzonej i bezsensownej ekspedycji być nie mogło. Niczego poza krwiożerczymi meszkami, zdolnymi pewnie w dziesięć minut zeżreć całą krowę. Niczego poza komarami rozmiarów dobrze odkarmionego psa podwórzowego, niczego poza potem i wódką. I jeszcze pył, błoto i kamienie.
Zachciało mu się za czymś gonić na starość.
– Spieprzaj – Stein złożył asystentowi niedwuznaczną propozycję.
– Michaile Siemionowiczu! – nie poddawał się tamten. – Michaile Siemionowiczu! Wiertło się zapadło! Coś znaleźliśmy!
Profesor otworzył oczy. Przez brezent namiotu przesączały się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przy wezgłowiu walało się opakowanie pyralginy i graniasta szklanka. Obok leżał jego gruby zeszyt z obliczeniami. Kiedy ekspedycja dobiegnie końca, będzie mógł pociąć kratkowane kartki na małe kawałeczki, okrasić je olejem słonecznikowym i zeżreć. Niepotrzebnie stracony czas. Bo jeśli Stein ośmieli się przedstawić swoją teorię w Akademii Nauk, jego uczeni oponenci umieszczą w nim ten zeszyt już swoimi sposobami. Rektalnie.
– Michaile Siemionowiczu! – ciągnął rozpaczliwie asystent. – Ludzie pracowali całą noc… Dopiero w ostatniej chwili postanowiliśmy pana obudzić… Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że znaleźliśmy…
– Co znaleźliście? – ocknął się w końcu profesor.
– Nie wiemy!
Stein się poderwał, objął się zziębniętymi owłosionymi ramionami i wypuścił powietrze.
– Dobra… Idź już… Zaraz tam będę… Ogarnę się tylko…
Czyżby znaleźli to, po co wybrali się na tę idiotyczną ekspedycję? Ekspedycję, przez którą pokłócił się z żoną. Przez którą zaostrzyło się jego chroniczne zapalenie prostaty i osteochondroza… A przecież niby nauczyli się pokojowo egzystować przez ostatnie dwadzieścia lat! Ekspedycję, przez którą Stein po latach spokojnej pracy za biurkiem postanowił znów wybrać się w teren.
I po co mu to było?
A po to, żeby ratować dobre imię profesora Michaiła Siemionowicza Steina, sowieckiego i rosyjskiego uczonego z pewnymi sukcesami na koncie, cieszącego się uznaniem doktora nauk geologiczno-mineralogicznych i całkowicie niezadowolonego ze swojej pozycji. Zajął się nauką, żeby być kimś wielkim. Żeby dokonać odkryć, które mogłyby zmienić świat. A zapracował w najlepszym wypadku na ledwie półtorej linijki w encyklopedii. I gdy w końcu wyciągnie kopyta, te nieśmiertelne osły z Akademii Nauk przyjdą zatańczyć na jego grobie, a potem zrobią wszystko, żeby nawet takiego półtoralinijkowego hasła nie włączyć do następnego wydania! Wszędzie wrogowie…
– Boże mój, co to jest?! – z zewnątrz dobiegł głos jakiejś dziewczyny.
Baby.
Stein wciągnął portki, wsadził na nos okulary – takie jak te Kissingera – wcisnął na głowę kapelusz z moskitierą i wepchnął nieposłuszne nogi w kalosze. Na sto lat mu wystarczy pracy w terenie i jej romantyki! Bo kiedy wraz z wiekiem kręcenie głową staje się trudniejsze, znika i ochota, żeby nią kręcić. A jaki ma wspaniały i przytulny gabinet! Jest w nim ciepło i nie ma kleszczy ani meszek, a ubikacja jest o dziesięć kroków korytarzem; żeby zagotować wodę na herbatę, nie trzeba nikogo wysyłać nad rzekę po wodę…
I to właśnie w tym gabinecie dokonał swojego najważniejszego odkrycia – postawił hipotezę o miejscu nowego pęknięcia skorupy ziemskiej. Jeśli ma rację, już za trzy–cztery miliony lat terytorium dzisiejszej Rosji zostanie rozdarte między dwa nowe kontynenty! A to już jest sprawa wagi państwowej.
Ale oczywiście za taką herezję arcykapłani z Akademii od razu go ukrzyżują. O ile nie zdoła przedstawić dowodów… Próbek skał… Świadectw procesów, które przebiegają już teraz – na razie na dużych głębokościach…
Nazajutrz po swoim jubileuszu – świętował siedemdziesiąte piąte urodziny – jednak się zdecydował. Skrupulatnie wyliczył, gdzie powinno się znajdować poszukiwane miejsce, umówił się ze starym przyjacielem, który z działu poszukiwań geologicznych przeszedł na stanowisko dyrektora kombinatu wydobywczego, zdobył grant, pokłócił się z żoną, zapełnił pół walizki lekarstwami, tłukł się trzy doby pociągiem, potem kolejne trzy wytrzęsło go na bezdrożach w terenowym uazie, a teraz będzie już pół roku, jak tkwi w syberyjskiej głuszy.
I wszystko na próżno.
– Profesorze! Rany boskie, niech pan na to popatrzy!
Co oni tam odkopali? Kość mamuta? Jakiegoś trylobita?
Stein odsunął zasłonę namiotu, poczłapał obok stróżówki za ogrodzenie z bali – mało to w tajdze drapieżników? – i zatrzymał się przy wejściu do szybu. Wokół tłoczyli się robotnicy, geolodzy, stał też strażnik z dwururką przewieszoną przez ramię. Ludzie szeptali między sobą z przestrachem, pokazując palcami…
Co tam jest?! Stein przecisnął się przez pierścień gapiów.
W środku, podrygując ogromnymi skórzastymi skrzydłami, leżał ohydny stwór. Z rozwalonego płaskiego łba bestii wyciekała kałuża czarnej krwi. Poziome, wąskie źrenice zielonych oczu były już nieruchome, choć powieki od czasu do czasu podnosiły się jeszcze i opadały, a żebra unosiły przy rzadkich ciężkich westchnieniach.
– Nikita ustrzelił – oznajmił Steinowi asystent, ruchem głowy wskazując stróża alkoholika.
– Wpierw żem myślał, że to delirka – czknął Nikita, nie wiedzieć czemu wycierając ręce o brudny podkoszulek. – Znaczy się… dalej myślę, że to delirka.
Profesor podszedł bliżej stwora i trącił go gumową końcówką swojej laski.
– Skąd się to wzięło? – zapytał.
– Z szybu – odezwał się któryś z robotników.
– A jak, ciekaw jestem, to tam trafiło? – odwrócił się w jego stronę Stein.
– To tam… było – odparł szeptem robotnik. – My to wypuściliśmy.
– Wykluczone – odparł profesor. – Na głębokości trzech kilometrów? To wbrew nauce!
Nagle bestia drgnęła i podniosła łeb. Poziome jak u kozy źrenice, zupełnie niepasujące do wstrętnej mordy, skierowały się na Steina. Paszcza, usiana ostrymi kłami niczym u rekina, otworzyła się… I stwór zarechotał.
Potworny, wręcz niemożliwy głos – połączenie śmiechu i basowego, zbyt niskiego dla ludzkiego gardła baraniego beczenia.
Stwór przestał się śmiać, spuścił łeb i zdechł. A po kolejnych kilku chwilach, kiedy zza pagórka ostatecznie wyszło słońce, w jego promieniach cielsko nagle zaczęło dymić i zniknęło.
– Wbrew nauce… – powtórzył Stein, patrząc na brunatną kałużę przez zaparowane okulary.
„Rosja pomoże Iranowi zbudować reaktor jądrowy” – sunął po ekranie pasek wiadomości. Spiker kłapał coś ustami, ale fonii w tym modelu telewizora najwyraźniej nie przewidziano.
Licho wie, co się dzieje, pokręcił głową profesor. Po co nam to? Żeby zyskać parę miliardów? Czyżby nie rozumieli, że coś takiego może rozpirzyć cały Bliski Wschód?
Mimo wszystko był wdzięczny. Choć na krótko się oderwał… Bo teraz, w chwili wymuszonej bezczynności przed otwarciem bramki, Michaiłowi Siemionowiczowi naprawdę niełatwo było w pojedynkę bronić się przed ogarniającymi go niepokojącymi myślami.
Stein odlatywał z przeklętego irkuckiego lotniska z pewnym lękiem. Po odkryciu dziwnego stwora nad ekspedycją jakby zawisło fatum. Strażnik rozpił się i utonął, zatrudnieni przy szybie robotnicy po zakończeniu kolejnej zmiany uciekli do tajgi i tam zaginęli bez wieści, jeden z geologów ni z tego, ni z owego zaczął lunatykować i we śnie próbował wtargnąć z siekierą do profesorskiego namiotu.
Że z tym miejscem coś było nie w porządku, można było się domyślić i wcześniej.
Na przykład kiedy okazało się, że dokładnie tam, gdzie Stein postanowił rozpocząć odwiert, znajduje się stary szyb. Nie sposób było ustalić, kto i kiedy tu kopał. Najwcześniej za Jermaka, w czasach rosyjskiego podboju Syberii. W szybie znaleźli kości – całkiem już zetlałe, ale bez wątpienia ludzkie.
Brygadzista, miejscowy, zasępił się, wprosił do profesora na poufną rozmowę i oznajmił, że nie radzi tu wiercić, a jeśli Stein bardzo tego chce, to jego ludzie zgodzą się na to wyłącznie za podwójną stawkę. Profesor zbił ją o trzydzieści procent. Widać brygadzista zdołał przezwyciężyć przesądy za kompromisową cenę. Ale może warto go było posłuchać…
Potem cała ta historia ze skrzydlatym stworem, która ostatecznie nie znalazła żadnego rozsądnego wyjaśnienia.
A potem…
A potem wiertło zawisło nad otchłanią.
Ogromna, niekończąca się pustka. Coś w rodzaju jaskini – jeśli zapomnieć, że na takiej głębokości nie może być żadnych jaskiń. Już samo to znalezisko zapewniłoby profesorowi naukową nieśmiertelność.
Tylko jak to teraz udowodnić? Po tym, jak brygadzista zjechał do szybu ze skrzynką dynamitu i wysadził się na głębokości kilometra? Nikomu już niczego nie udowodni.
Co dopiero mówić o prawdziwie oszałamiającym odkryciu, którego dokonano wkrótce po znalezieniu pustej przestrzeni… Profesor – ateista sowieckiego chowu i niepoprawny kosmopolita – ścisnął w dłoni święty obrazek. Nie, o tym nawet lepiej nie napomykać.
– Irkuck–Moskwa, prosimy wsiadać! – wrzasnął tleniony babsztyl w uniformie z minionej epoki.
Stein ukradkiem przycisnął obrazek do ust.
Byłby wstyd, gdyby koledzy przyłapali go na całowaniu ikony. Chociaż ponoć taki Einstein był wierzący i nikomu to nie wadziło. A choćby nawet go przyłapali! W obecnej sytuacji nie zaszkodzi ubezpieczyć się przed lotem…
Tylko co będzie w Moskwie? Gdzie on polezie ze swoją bazą dowodową? Ile są warte świadectwa geologów, z których połowa leci do domu w kaftanach bezpieczeństwa? Wszystko, co Stein ma w swoim arsenale, to pliki z zapisem dźwiękowym – w przepaść spuszczali echosondy i mikrofon. Jeśli tylko pliki nie znikną z dysku w drodze powrotnej, będzie miał do dyspozycji zapis strasznych krzyków, nadzwyczaj podobnych do ludzkich, oraz ryki nieznanych potworów.
Trochę mało, żeby wywrócić do góry nogami całą naukę.
Niewystarczająco, żeby dowieść dokonanego przez Steina odkrycia.
A przecież odkrył Piekło!
– Dziadku, telefon do ciebie! – powiedziała Alicja.
– Dziękuję, mój zajączku, już idę!
Michaił Siemionowicz niechętnie oderwał się od swojego starego komputera. Zastanowił się, wydrukował stronę, położył ją na stos i przycisnął bryłką selenitu. Uzbierał się już całkiem imponujący plik. Jego krucjata przeciw Akademii Nauk. Niech te stare pierdziele płoną na stosach inkwizycji! W końcu inkwizycja będzie teraz bardzo potrzebna… Żaden kłopot, po prostu nieco przeprofilują pewną wciąż działającą organizację, która zdążyła nabrać wprawy w polowaniach na czarownice.
Droga do słuchawki była krótka – z jednego pokoju zawalonego próbkami minerałów i obwieszonego mapami (mieści się tam też podwójne rumuńskie łóżko z udającej orzech płyty wiórowej) do drugiego, niby to salonu (bo stoi w nim telewizor i leży azerbejdżański dywan, poza tym tak samo minerały i mapy).
– Stein – powiedział Stein.
– Michaile Siemionowiczu – zaszeleścił w słuchawce jakby martwy głos. – Radzimy wam natychmiast przerwać pracę.
– Co u licha?! – oburzył się profesor. – Kto mówi?
– Dzwonię ze Szpitala Psychiatrycznego im. Aleksiejewa – odezwał się z groźbą w głosie rozmówca. – Przechodzi u nas rehabilitację jeden z pańskich kolegów…
– Nie zastraszycie mnie! – wrzasnął Stein. – Słyszycie?! Nie zastraszycie mnie!
W słuchawce rozległ się cichy śmiech.
Alicja, która przy akompaniamencie telewizora budowała z tomów Wielkiej Sowieckiej Encyklopedii (wydanie z 1935 roku) domek dla lalek, utkwiła w dziadku przestraszone spojrzenie wielkich niebieskich oczu.
„Moskwa zdecydowanie opowiada się przeciwko wprowadzeniu sankcji wobec KRLD – wypełnił ciszę telewizor. – Naród Korei Północnej ma pełne prawo rozwijać pokojową energetykę jądrową. Pjongjang niejednokrotnie dowiódł swojego wsparcia procesu pokojowego i jest solidnym, przewidywalnym partnerem – można przeczytać w oświadczeniu rosyjskiego MSZ”.
„A to co znowu? – pomyślał z niezadowoleniem Stein. – Ci też kontynuują prace… Ale przede wszystkim nasi! Gdzie ci nasi się pchają… Po co im to?”
– Michaile Siemionowiczu – przywołał go głos. – Jeśli strzeli wam do głowy, żeby gdzieś zanieść te wasze papiery, od razu wyślemy po was karetkę.
– Nie zastraszycie mnie! – powiedział Stein.
– Zastraszymy – zapewnił głos.
I w słuchawce rozległ się przerywany sygnał.
– Dziadku – Alicja dotknęła jego kolana – wszystko dobrze?
– Nie wiem… Nie bardzo.
Stein nie miał nawet siły podnieść się z fotela przed telewizorem.
„Emerytka Nina Nikołajewna – kamera przejechała przez przestronne trzypokojowe mieszkanie – całkiem dobrze się urządziła. W tym miesiącu jej emerytura wzrośnie o siedem i trzy dziesiąte procenta i jej sytuacja ulegnie dalszej poprawie” – przed obiektywem pojawiła się rumiana i dziarska staruszka, popijająca herbatkę w przytulnej kuchni.
– Dziadku – odezwała się poważnie Alicja – mogę cię o coś zapytać? Dlaczego w telewizorze wszystko jest takie kolorowe? I dlaczego u wszystkich zawsze wszystko jest dobrze? Czy to możliwe?
„W tym roku wydatki na naukę wzrosną o siedemnaście procent – obiecało natychmiast pudło. – Nasz reporter, Iwan Pietrow, odwiedził centrum naukowe w Korolowie i zaznajomił się z najnowocześniejszymi technologiami! Wirówka, na której szkolił się Gagarin, jest tu obecnie wykorzystywana do leczenia chorób kręgosłupa…”
– Dlatego, Alisiu – odpowiedział w roztargnieniu Stein – że telewizor to okno na inny świat. Na czarodziejską krainę po drugiej stronie lustra. Wszystko jest tam bardzo, ale to bardzo podobne do tego, co u nas, tylko inne. Tam wszyscy ludzie są szczęśliwi i wszystko się wszystkim udaje. I pieniędzy wszystkim starcza.
– To wbrew nauce – zmarszczyła nosek Alicja.
– Nie potrafię tego wyjaśnić – westchnął profesor.
– Dziadku – odezwała się dziewczynka po chwili zastanowienia – a do tej twojej krainy po drugiej stronie lustra można się jakoś dostać? Chociaż na chwilkę?
– Trzeba się bardzo dobrze uczyć – skłamał Stein. – Dobrze, zajączku, pójdę jeszcze popracować…
„Tymczasem w Rosji odkryto największe na świecie złoże gazu – powiedział spiker. – Według wstępnych szacunków, zasoby gazu ziemnego w złożu Sachalin-4 wynoszą ponad półtora biliona metrów sześciennych. Spółka Gazprom oświadczyła, że…”
No proszę – pomyślał ponuro Stein. – Nie ma co się zajmować tektoniką. Trzeba było się przenieść z poszukiwań geologicznych właśnie tam, do gazownictwa. Nie gniótłby się teraz w lichych dwóch pokojach na blokowisku w Czertanowie, tylko zamieszkiwał wielkopańską willę na Rublowce, i dzwoniliby nie z psychuszki Kaszczenki, jak się kiedyś zwała, ale z administracji Prezydenta, żeby wręczać ordery za zasługi dla ojczyzny.
W końcu i wśród geologów zdarzają się szczęśliwi ludzie.
Tyle że dla Michaiła Siemionowicza było już za późno, żeby kołatać do tych drzwi. Życie minęło, wszystkich wyborów dokonał dekady temu. Pozostaje mu walczyć, bronić swojej prawdy. Dowodzić. Choćby dowodów nie było.
Alicja posiedziała trochę ze swoimi lalkami i podeszła do telewizora, chcąc popatrzeć, co też ten odbiornik ma z drugiej strony.
A nuż znajdzie drzwiczki?
„W wyniku unikalnego i bezprecedensowego eksperymentu z dziedziny wierceń głębinowych przeprowadzonego przez nasz zespół naukowców ustalono, że po wniknięciu w skorupę ziemską na głębokość ponad trzech tysięcy metrów, wbrew wszystkim istniejącym prognozom i ogólnie przyjętemu przekonaniu, nie wykryto ani górnej, ani środkowej, ani dolnej warstwy skorupy ziemskiej złożonej ze skał metamorficznych i magmowych. Na wskazanej głębokości ujawniono istnienie ogromnych komór zamieszkałych przez bardzo osobliwą faunę. Mamy wszelkie podstawy przypuszczać, że naszemu zespołowi udało się odkryć miejsce znane w mitologiach rozmaitych narodów jako Piekło”.
Niczego sobie wprowadzonko, co?
A dalej – sto trzydzieści stron sprawozdania z przebiegu ekspedycji, kilka kiepskiej jakości fotografii, nagrania dźwiękowe i próbki minerałów.
Stein jeszcze raz obejrzał swoją pracę, starannie włożył wszystko do wytartej teczki i wyjrzał przez okienko. Wprost przed klatką stała nowoczesna karetka – zagraniczna marka, czyściutka, polakierowana na beżowo, z pomarańczowymi paskami po bokach. Takich nie wysyłają do zwykłych śmiertelników. Takimi wysyła się sprawiedliwych do Raju…
Albo wręcz przeciwnie.
To po niego?!
Profesor zaczął gorączkowo myśleć. Potrząsnął zaspaną Alicją – na szczęście żona wyszła po chleb, nie zdoła mu przeszkodzić – ubrał wnuczkę, na plecy założył jej szkolny tornister (wkrótce pójdzie do zerówki), a do tornistra wsadził swój referat i zdjęcia. Minerały rozmieścił w kieszeniach palta, omotał twarz szalikiem i razem z senną dziewczynką pokuśtykał schodami na dół. Może uznają, że prowadzi dziewczynkę do przedszkola? Wybacz, Alisiu.
Wyszedł na zewnątrz i natychmiast pognał na przystanek.
Karetka uruchomiła silnik, mrugnęła reflektorami i powoli pojechała za nim.
(...)
Ciąg dalszy w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Rozdział dostępny w wersji pełnej.
Dmitry Glukhovsky (ur. 1979) – rosyjski pisarz, dziennikarz i felietonista; pracował m.in. dla Euronews TV, Deutche Welle i Russia Today. Pisze na łamach „Harper’s Bazaar”, „l’Officiel” i „Playboya”. Laureat nagrody Europejskiego Towarzystwa Fantastyki Naukowej. Należy do młodego pokolenia rosyjskich literatów krytycznie oceniających politykę rosyjskich władz i wzywających do pełnej demokratyzacji ustroju swojego kraju.
Największy rozgłos przyniosła Glukhovsky’emu postapokaliptyczna powieść Metro 2033, którą zaczął pisać w wieku 18 lat. Jej fragmenty publikował w internecie, pozwalając czytelnikom do pewnego stopnia wpływać na fabułę. Tym pionierskim wówczas eksperymentem interaktywnym zyskał rzeszę oddanych fanów. Ukończone dzieło, opublikowane w Rosji w 2005 roku, stało się wielkim bestsellerem, osiągając kilkusettysięczny nakład. Prawa do powieści Metro 2033 zostały sprzedane do ponad 30 krajów; w oparciu o jej fabułę i pomysł powstały dwie gry komputerowe, planowana jest również hollywoodzka ekranizacja. Szacuje się, że liczba czytelników Metra 2033 na całym świecie wynosi około trzech milionów. W Polsce nakład tej powieści dawno już przekroczył sto tysięcy egzemplarzy.
Glukhovsky w 2009 roku wydał w Rosji kolejną postapokaliptyczną powieść, Metro 2034, a swój pomysł na fabułę i przedstawione realia rozwinął w międzynarodowy projekt o nazwie „Uniwersum Metro 2033”. Pod jego szyldem, stosując się do ustalonych przez Glukhovsky’ego reguł, piszą i publikują autorzy z całego świata (w Polsce w ramach „Uniwersum” swoje powieści stworzyli Paweł Majka, Robert J. Szmidt i Artur Chmielewski).
W roku 2015 Glukhovsky ukończył powieść Metro 2035, która stanowi kontynuację losów Artema, głównego bohatera Metra 2033, a zarazem zamyka cykl „Metro 2033/4/5”, tworząc wraz z poprzednimi tomami kompletną trylogię.
Powieści z cyklu „Metro 2033” Glukhovsky’ego oraz seria „Uniwersum Metro 2033”, a także zainicjowany przez kilku laty nowy spin-off „Uniwersum Metro 2035”, cieszą się w Polsce niesłabnącym zainteresowaniem i należą do najpoczytniejszych książek literatury postapokaliptycznej.
Glukhovsky to jednak nie tylko nurt postapokaliptyczny. W roku 2011 ukazała się w Polsce jego powieść Czas zmierzchu, która zdobyła międzynarodową nagrodę 2014 Utopiales European Award, a w roku 2014 wydano zbiór opowiadań zatytułowany Witajcie w Rosji, będący utrzymaną w konwencji science fiction satyrą na system polityczny ojczyzny Glukhovsky’ego.
W roku 2015 polski debiut miała kolejna powieść fantastycznonaukowa Glukhovsky’ego, dystopia FUTU.RE, w której autor przejmująco opisuje konsekwencje nieśmiertelności dla życia człowieka i rozwoju cywilizacji. Powieść ta przez długi czas po premierze gościła na pierwszych miejscach polskich list bestsellerów.
Wyjątkową – bo zrywającą z konwecją postapo i SF – książką Glukhovsky’ego jest Tekst. To jego pierwsza powieść realistyczna, która sytuuje się na styku kryminału, thrillera, noir i dramatu i opowiada o zagrożeniach, jakie niesie „tworzenie kopii zapasowej naszej duszy” w smartfonie. Przez wielu uważana za dzieło wybitne, często określana mianem współczesnej Zbrodni i kary.
Glukhovsky powrócił do tematyki postapokaliptyznej w swoich dwóch klimatycznych powieściach Outpost i Outpost 2, które stanowią brutalne rozliczenie pisarza z autorytaryzmami.