Witamy w Fae Cafe - Jennifer Kropf - ebook + książka

Witamy w Fae Cafe ebook

Kropf Jennifer

4,1

  • Wydawca: Jaguar
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2024
Opis

Kate Kole złamała prawo magicznego ludu. Czterej groźni elficcy asasyni pojawiają się w świecie śmiertelników, aby ją ukarać. Przewodzi im budzący grozę książę Cressica Alabastian, pretendent do tronu Północnego Zakątka Wieczności.

Sprawy szybko przyjmują jednak nieoczekiwany obrót. Ku przerażeniu księcia elfy dają się wmanewrować w prowadzenie przytulnej kawiarni należącej do Kate. Muszą nauczyć się podstawowych ludzkich czynności, takich jak sprzątanie po sobie, prowadzenie samochodu, spokojne dyskutowanie o przeczytanych książkach fantasy i ogólnie bycie… miłym.

Porywczy książę Cressica planuje morderczą zemstę. Ale gdy zamierza uderzyć w najczulszy punkt Kate, okazuje się, że on również taki ma... Więc kiedy mrok Zakątków Wieczności puka do wrót świata śmiertelników, książę musi dokonać wyboru, który może go kosztować wszystko.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (16 ocen)
7
5
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nawojka1502

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka,zabawna, mało pikantna.
10
asia440

Dobrze spędzony czas

lekka i trochę głupiutka. fajnie się czyta na luźny wieczór :)
00
zuziab52

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka :)
00
Kama0k

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna i uroczą historia, momentami głupiutka. Obstawiam, że nie spodoba się każdemu. Ale akurat do mnie jej humor przemówił + elfy w tej książce to złoto!❤️
00
Sayuri8899

Dobrze spędzony czas

Dzięki uprzejmości @wydawnictwojaguar miałam po raz pierwszy okazję przeczytać historię w nurcie cozy fantasy. Było to „Witamy w Fae Cafe” pióra Jennifer Kropf @authorjenniferkropf pierwszy tom cyklu "Najwyższy Dwór Ziarna Kawy". „Witamy w Fae Cafe” jest historią idealną dla każdej jesieniary. Z tą książką po prostu trzeba usiąść przy kubku gorącej Latte, pod kocykiem w ulubionym swetrze, może nawet żółtym, jak główna bohaterka. Ta historia otula swoim ciepłem i wprowadza w przytulny nastrój, mimo bardzo chaotycznego początku. Bohaterowie są nieco przerysowani, szczególnie książę Cress. Jednak nie przeszkadzało mi to, a bardziej bawiło. Cress był jednak moją najmniej ulubioną postacią. Dla mnie zdecydowanie pierwsze skrzypce grali jego asasyni, a gdy włożyli fartuszki baristów, to byłam już całkiem kupiona. Kolejną postacią zasługującą na wspomnienie jest Babcia Levis. Myślę, że każdy marzy o takiej babci czekającej na wnuki z herbatą, ciasteczkami z czekoladą i dobrym słowem. Kat...
00

Popularność




Tytuł oryginału: Welcome to Fae Café

Copyright © 2023 Winter Publishing House

www.WinterPublishingHouse.com

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Anna Klingofer-Szostakowska

Redakcja: Marta Stochmiałek

Korekta: Renata Kuk, Dominika Gołowin

Cover design by Winter Publishing House

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-428-7

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

www.instagram.com/wydawnictwojaguar

www.facebook.com/wydawnictwojaguar

www.tiktok.com/@wydawnictwojaguar

Ta książka jest owocem wyobraźni. Ani postaci, gatunki, sztuczki wróżek, strzały elfów, zaczarowane pocałunki, pyszna magiczna kawa i żarty czarodziejskich istot, ani cała reszta tych bredni rodem z mitów i folkloru nie są prawdziwe.

Magiczny lud nie istnieje.

(A może jednak tak?)

Powielanie jakiejkolwiek części tej książki bez pozwolenia Jennifer Kropf, Winter Publishing House oraz Wydawnictwa Jaguar jest zabronione, z wyjątkiem krótkich fragmentów do celów recenzyjnych i promocyjnych.

Innymi słowy: nie kradnijcie. To nieuprzejme i wiecie, że stać Was na więcej. Poza tym, jeśli to zrobicie, elfy skołtunią Wam włosy, gdy zaśniecie.

ROZDZIAŁ1

Kate Kole i poranna filiżanka morderstwa

Z Kate Kole było tak, że imię i nazwisko Kate Kole nie istniały. I choć w pewnych sytuacjach pseudonimy mogą nie mieć żadnego znaczenia – jak w przypadku właśnie poznanych znajomych oraz znajomych tych znajomych, gwiazd mediów społecznościowych, autorów powieści i tym podobnych – w tej historii mają one znaczenie ogromne.

Lato umknęło już w szczeliny świata, a jesień musnęła Toronto chłodnymi pocałunkami i omiotła je mozaiką czerwonych i rudych liści. Pochodząca z ludzkiego rodu dziewczyna o bordowych włosach siedziała schowana w kącie kawiarni z nosem w książce. Golf ulubionego żółtego swetra ogrzewał jej szyję i zasłaniał przedstawiający górę tatuaż. Pozory jednak mogły mylić, bo Kate Kole wcale nie przyszła tam na kawę.

W powietrzu unosił się zapach świeżych croissantów i mielonych ziaren kawy, dopełniony serdeczną atmosferą niewielkiego osiedla, choć kawiarnia znajdowała się w centrum miasta. Seniorzy oraz młodzi dorośli kręcili się po lokalu parami lub w grupkach, śmiali się i popijali kawę, wyciągali podręczniki albo stukali w ekrany telefonów. Była to muzyka dla uszu Kate, która właśnie położyła na stoliku grubą powieść. Przycisnęła ją do siebie, prostując grzbiet, a następnie wyciągnęła długopis, aby zapisać notatki na marginesach. Po tym jak przekreśliła swoje uwagi dwa razy i przepisała je na nowo, aż uznała je za doskonałe, odłożyła długopis i znów wzięła książkę do ręki. Czytała na głos, oczywiście po cichu, ale wystarczająco głośno, żeby przechodzący obok ludzie mogli pomyśleć, że jest wariatką i dziwaczką, i nie próbowali zabrać wolnego krzesła stojącego po drugiej stronie jej stolika.

Jej telefon zawibrował. Kate zignorowała to i przewróciła stronę.

Dzwonek przy drzwiach brzęknął, do ciepłego pomieszczenia wpadł podmuch chłodnego powietrza. Kate podniosła wzrok znad książki.

Jakiś młody mężczyzna wszedł i skierował się do lady.

Kate nie mogła oderwać od niego oczu. Dopasowany czarny kostium wyglądał jak zbroja z filmu fantasy. Chłopak krzywił się, jakby wdepnął w coś odrażającego. Przez chwilę Kate nie mogła zdecydować, czy był aroganckim, zadufanym w sobie gościem w typie członka studenckiego bractwa, czy totalnym nerdem z obsesją na punkcie fanfików. Wyglądał obłędnie – jego oczy mieniły się jasnobrązowym złotem – tylko ten jego strój…

Zastanawiała się, czy byłoby to niestosowne albo niezgodne z prawem, gdyby pstryknęła mu zdjęcie bez jego wiedzy. To była jedna z tych przezabawnych rzeczy, które mogły podnieść ją na duchu później, gdyby trafił jej się kiepski dzień.

– Podaj mi jakiś napój – zwrócił się do młodej dziewczyny za ladą. Pstryknął palcami przed jej twarzą, a potem skrzyżował ręce na piersi i sapnął ze zniecierpliwieniem. Kate odłożyła książkę i patrzyła na niego.

Czyli jednak arogancki i zadufany w sobie.

– Na co ma pan ochotę? – zapytała baristka głosem milszym niż ten, na jaki zasługiwał ów klient.

Gość głośno wypuścił powietrze. Kate była pewna, że wywołał tym większą wichurę niż ta, która właśnie przechodziła nad Toronto.

– Na co mam ochotę? Na co mam ochotę? Mam ochotę się czegoś napić! – Plasnął dłonią o ladę i przewrócił kubek ze słomkami. Nie pozbierał ich.

Kate opuściła znów wzrok na strony powieści. Wyciągnęła długopis i pstryknęła nim kilkanaście razy.

– To nie jest mój problem – mruknęła pod nosem i zmieniła się znów w szaloną, dziwną dziewczynę, do której nikt nie chciał się przysiąść. – Odpuść. Odpuść – powtarzała. Praktycznie ułożyła z tego piosenkę.

Dziewczyna za ladą postukała w klawisze kasy i odezwała się do klienta:

– Musi pan wybrać coś z menu. – Wskazała na tablicę, na której wypisano kredą dwa tuziny kofeinowych napojów, od mocno palonej kawy, przez mleczną, po zwieńczoną bitą śmietaną.

Złotooki przemykał wzrokiem po możliwościach wyboru.

– Karmelowa… Frappé… Mokka… iks el… – mamrotał kolejne słowa z listy, jakby nigdy nie wypowiedział słów „karmel” czy „mokka” w całym swoim nerdowskim życiu. – Ma-ki-a-to? – spróbował, a Kate stłumiła parsknięcie śmiechu.

Gość zamknął usta, łypnął znów na baristkę i warknął:

– Ogłuchłaś, kobieto? Powiedziałem, że chciałbym się czegoś napić. A może po prostu jesteś głupia?

Kate zatrzasnęła książkę.

Wstała, skrzyżowała ręce na piersi i wsunęła kocykowy kryminał o Belli Stone pod pachę. Podeszła do złotookiego, który miażdżył wzrokiem zarumienioną dziewczynę mamroczącą przeprosiny. Kate trąciła palcem stojący na ladzie metalowy serwetnik i obróciła go tak, aby poranne słońce odbiło się w ładnych oczach chłopaka. Skrzywił się w oślepiającym świetle.

– Mógłbyś być milszy. Wiesz, ona jest tylko człowiekiem – powiedziała.

Gwałtownie zwrócił ku niej załzawione złote oczy.

– Właśnie – mruknął z odrazą. Zrzucił serwetnik na podłogę, a po całej kawiarni rozniósł się głośny metaliczny łoskot.

Kate spojrzała na niego i zamrugała z niedowierzaniem.

Baristka drżącymi rękami przesunęła kubek w jego stronę, a gość znowu potężnie fuknął.

– Nareszcie. Co za tępa służka – mruknął, lecz pierwsza chwyciła kawę Kate.

– Powinieneś stąd wyjść – powiedziała do niego.

Gniewne spojrzenie klienta wyostrzyło się. Mimo wszystko sięgnął po kawę, ale palce Kate zacisnęły się na kubku, gdy próbował go zabrać.

– Najpierw jej zapłać. – Kate skinęła głową w kierunku baristki. – I daj hojny napiwek za zrujnowanie jej poranka. Wtedy dostaniesz kawę.

Dziwny żar otoczył ladę. Przez moment Kate zastanawiała się, dlaczego – do licha – w ogóle tu podeszła. Zerknęła na czerwoną jak burak dziewczynę, która nie wyglądała, jakby mogła się zdobyć na zażądanie zapłaty od tego gościa.

Gdy Kate w żaden sposób nie pokazała, że zamierza zabrać rękę, nozdrza chłopaka się rozszerzyły.

– Nie mam złota – warknął, a Kate parsknęła ochrypłym śmiechem.

– Chcesz mi powiedzieć, że wmaszerowałeś tutaj z tym szczwanym nastawieniem i oczekiwałeś, że dostaniesz to za darmo? Czy jesteś tylko grubiański, czy może masz zaburzenia empatii? Czy twój mózg jest wielkości lilipuciej rodzynki? – Celowo wybierała trudne słowa, chociaż nie była pewna, czy dzięki nim brzmiała mądrze. Ani czy któregokolwiek z nich użyła prawidłowo.

Wyrwał jej kawę. Kate wrzasnęła. Gorący płyn zostawił na jej palcach ślady, a na ladzie kałużę w kształcie kwiatu.

– Będę leciał – oznajmił.

Gdy odwrócił się do wyjścia, Kate poczuła, jak jej kark oblewa fala gorąca. Jej palce zacisnęły się na książce. Niewiele myśląc, rzuciła nią w jego potylicę. Trzask uderzenia milutką książką w tego totalnego dupka miał przyjemną melodię.

Kawa chłopaka grzmotnęła na podłogę razem z powieścią. W kawiarni zapadła cisza, słychać było jedynie przytłumiony warkot samochodów i ciężki oddech Kate. Jeśli kawosze nie zdążyli jeszcze wywnioskować z jej porannego mamrotania, że ta dziewczyna jest dziwna i szalona, teraz z pewnością tak pomyśleli. Jej stolik na zawsze pozostanie tylko jej.

– Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie przeprosisz – oświadczyła Kate. Zaschło jej w gardle i skuliła się pod trzema tuzinami zaniepokojonych spojrzeń. Pokazała kciuk w górę pobladłej baristce. – Nie możesz traktować ludzi w ten sposób…

Gość obrócił się na pięcie, a Kate wzdrygnęła się na widok jego oczu. Nie mogła oderwać wzroku od jadowitego blasku głodnej śmierci patrzącej na nią z wściekłością. Poruszyła ustami, lecz słowa, które chciała wypowiedzieć, zastygły na jej języku. Zdołała pisnąć tylko:

– Ja…

Zaatakował ją.

Chwiejnym krokiem cofnęła się w stronę lady, a on sięgnął rozcapierzonymi palcami do jej gardła. Jej ciało odruchowo przyjęło jedyną pozycję ze sztuk walki, jaką zapamiętała, i Kate kopnęła napastnika.

Cios okazał się silniejszy, niż zamierzała. Patrzyła z niepokojem, jak chłopak zatacza się do tyłu, wymachując rękami, gdy poślizgnął się na rozlanej kawie i poleciał na najbliższy stolik.

Uderzył głową o blat, a łoskot był tak głośny, że zagłuszył miejski gwar. Bezwładnie osunął się na podłogę, złotymi oczami wpatrując się w przestrzeń.

Czas zwolnił. Pełna napięcia cisza dzwoniła w kawiarni niczym lodowaty oddech zimowego wiatru.

Jakaś kobieta w kącie krzyknęła piskliwie.

Baristka za ladą rozdziawiła usta.

Kate poczuła w żołądku nagłą potrzebę zwrócenia oferty dnia z croissantem na podłogę, gdy poranni goście kawiarni zorientowali się, że właśnie kogoś zabiła.

ROZDZIAŁ2

Książę Cressica i jak to wszystko się zaczęło

Dwa dni wcześniej

(w zupełnie innej scenerii)

Srebrna Sala wyglądała jarmarcznie, obwieszona błyskotkami i wiankami na dwumiesięczne obchody święta Jul. Muśnięte mrozem naturalnego chłodu Północnego Zakątka powietrze ogrzewały tylko zaczarowane kominki, w których trzeszczały rozżarzone do czerwoności polana, i szepty wróżek, które pozostawiły wewnątrz nich swoje sztuczki. Magiczne istoty niższego rzędu w jutowych szatach i sandałach ze sznurka roznosiły doprawione cytrusowe napoje, a najmniejsze wróżki fruwały z szumem skrzydełek wysoko pod kryształowym sklepieniem sufitu, rozświetlając pomieszczenie niczym rozproszone gwiazdy.

Harfiści i fleciści wygrywali pradawne melodie radości dla arystokratów przybyłych z każdego z Czterech Zakątków Wieczności. Przedstawiciele zebrali się wokół bankietowego stołu suto zastawionego aromatycznie przyprawionym mięsiwem i barwnymi owocami na pierwszą ucztę.

Gdy Cress wszedł do Srebrnej Sali, zapadła cisza. Tylko najodważniejsi z wysokich lordów Zakątków Wieczności spojrzeli ukradkiem na księcia magicznego ludu. Pozostali pochylili głowy i unikali kontaktu wzrokowego, podczas gdy spojrzenia samotnych istot płci żeńskiej kłuły go w plecy niczym rozgrzane groty elfich strzał. W nosie wierciło go od popiołu unoszącego się w pomieszczeniu.

Siedzący przy stole wysoki lord Bonswick posłał Cressowi krzywy uśmiech. Władca Wschodu oparł nogę na krześle. Cress wiedział, że żaden głupiec nie ośmieliłby się zająć tego miejsca.

– Witaj ponownie. Uważaj na truciznę, książę – powiedział Bonswick, po czym pochylił się i szepnął: – Nikt cię tutaj nie lubi.

Zimne turkusowe spojrzenie Cressa spoczęło na lordzie. Pozostali męscy przedstawiciele magicznego ludu zgarbili się i wiercili nieswojo na krzesłach, gdy Cress podszedł do stołu, ale Bonswick mrugnął.

– Za bardzo się boją, żeby mnie lubić – odparł Cress.

– Racja. – Bonswick cofnął nogę i się wyprostował. – Co jest gorsze? – zawołał do siedzących rzędem. – Gdy was nie lubią czy gdy się was boją?

Arystokraci spojrzeli po sobie pytająco, niektórzy tłumili uśmieszki, bo niewątpliwie domyślili się, że wysoki lord Wschodu miał niecne zamiary.

– A może jedno i drugie? – Szkliste srebrne oczy Bonswicka skierowały się znów w stronę Cressa, a jego usta wygięły się w uśmiechu. – Jak sądzę, obie te rzeczy naraz to najgorsze, co może się zdarzyć.

– Czy pragniesz usiąść, książę? – Spokojny męski głos przebił zimne napięcie, a dźwięk odsuwanego krzesła poniósł się echem po sali bankietowej. Cress podniósł wzrok i zobaczył Mora, który rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. Czarne rękawice asasyna zacisnęły się na oparciu krzesła księcia, gdy ten nie usiadł od razu. Cress zajął miejsce, nic więcej nie mówiąc.

– Jesteście przeuroczy. – Bonswick zatrzepotał czarnymi rzęsami. – Czy chciałbyś pomóc usiąść i mnie, Mor? Czy też podsuwasz krzesła jedynie potworom z Północy?

Wzdłuż stołu rozszedł się pomruk.

– Nie mogę zdecydować, który z was jest gorszy – ciągnął Bonswick. – Książę, znienawidzony przez własny dwór, czy pasożytniczy mroczny elf, któremu pozwoliliśmy przebywać w naszej obecności.

Choć palce Cressa skamieniały, gdy pomyślał o rozbiciu bankietowego talerza Bonswicka, zerknął na Mora.

Mor wbił brązowosrebrne oczy w podłogę. Cress spodziewał się, że wytatuowana skóra asasyna napnie się, ale ramiona mrocznego elfa pozostały rozluźnione. Złożył dłonie w rękawicach.

– W końcu to twój lud o mało nie zniszczył Czterech Zakątków. Prawda, mroczny elfie? Czy nadal nazwałbyś ich twoim ludem? – Bonswick postukiwał palcem o stół w oczekiwaniu na odpowiedź. Po chwili roześmiał się i zwrócił znów do Cressa. – Nie wypowiesz się za tego niewolnika? – powiedział i zamrugał w wymuszony sposób.

Cress długo pił z kielicha napój zaprawiony lodem i cytrusami.

– Mor potrafi mówić w swoim imieniu, głupcze. Ma usta.

Uśmiech Bonswicka rozciągnął się szerzej. Wysoki lord skinął na złoty emblemat ze skrzydłami Północy przypięty do piersi Mora.

– Złoto nie pasuje do niewolników. Zwłaszcza pijawek wroga. Oddaj mi to.

Cress zmrużył oczy i spojrzał na wysokiego lorda po drugiej stronie stołu. Otworzył usta, żeby zainterweniować, lecz stojący obok niego Mor powiedział:

– Co jest gorsze od bycia nielubianym postrachem, lordzie Bonswick?

Bonswick poruszył szczęką, ale przestał się uśmiechać, gdy Mor odpiął odznakę i rzucił ją do niego. Mroczny elf odpowiedział, zanim wysoki lord zdążył się odezwać:

– Naiwność.

Bonswick złapał odznakę i rozległo się skwierczenie. Z krzykiem cisnął złotą przypinkę na swój talerz, gdzie potoczyła się i wylądowała na płask, lecz nie była to już złota odznaka, tylko ciężka moneta z zimnego żelaza.

Mężczyźni przy stole zachichotali i odwrócili głowy w koronach z plecionego złota, udając, że nic nie widzieli. Kręcone ciemne włosy Mora poruszyły się, gdy skłonił się lekko i odszedł.

Na twarzy Cressa pojawił się cień uśmiechu. Książę wypił kolejny łyk cytrusowego napoju.

Bonswick nawet nie mrugnął, pocierając świeże oparzenia na koniuszkach palców. Choć raz wysoki lord Wschodu milczał, gdy podano bankietowe dania. Odprowadził jednak Mora wzrokiem, dopóki ten nie opuścił sali, przechodząc z pozostałymi asasynami arcykrólowej pod srebrnym łukiem. Nie odrywał wzroku od tego miejsca przez cały deser.

Cress zjadł swoją przystawkę ze słodzonych skorupiaków i popijał cytrusowy napój. Odstawił kielich na obrus z głośnym trzaskiem, aż zadrżały kandelabry, a Bonswick się poderwał. Gdy ich spojrzenia znów się spotkały – turkus i szkło – fala żaru i mocy nastroszyła serwetki na stole, a świece zamigotały.

– Jeśli go dotkniesz – Cress warknął nisko i mrocznie – obetnę ci palce.

– To wieśniak – odgryzł się Bonswick.

– To asasyn.

– Nie jest nic wart.

– Mógłby zabić cię łyżką.

Bonswick rozluźnił groźnie zmarszczone czoło i się roześmiał.

– Nie odważyłby się.

– Odważyłby się, gdybym mu kazał.

Przy stole znów zapadła cisza, gdy trzy tuziny par oczu magicznych istot rozwarły się szeroko.

Bonswick powoli wstał i pochylił się do Cressa.

– Czyżbyś groził wysokiemu lordowi Wschodu, książę Cressico? – zapytał, wyraźnie wypowiadając każde słowo. – Wszystko dla tego pasożytniczego mrocznego elfa? A gdybym uciął mu język za nazwanie mnie naiwnym? Nikt by mnie nie powstrzymał. A jeśli wyłupię mu oczy za to, że spojrzał na mnie tak, jak spojrzał? – Bonswick przygryzł dolną wargę. – Możesz się uważać za potężnego tu, na Północy, ale ja jestem najpotężniejszym elfem na Wschodzie. Może powinniśmy sprawdzić, czyja moc jest większa.

Cress odsunął pusty talerz, westchnął i wstał.

– Czy wiesz, dlaczego mój asasyn nazwał cię naiwnym, Bonswicku?

Od strony srebrnego łuku dobiegł dźwięk dzwonków, oznajmiający przybycie Levress, arcykrólowej Zakątków Wieczności, zmuszający każdą duszę do milczenia. Cress i tak mówił dalej, przyciągając spojrzenia i budząc zdumione westchnienia.

– Bo w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, obecnych w tej sali, nie możesz się powstrzymać, żeby nie drażnić potworów.

– Cisza! – Rozkaz królowej był jak smagnięcie bicza. Elfowie przy stole bankietowym opuścili wzrok i pokłonili głowy. Wszyscy z wyjątkiem Cressa i Bonswicka.

Salę wypełnił szelest szat królowej, gdy okrążyła stół, niosąc ze sobą lodowaty wiatr, który sprawiał, że spódnice się kurczyły, poroża grzechotały, a z włosów wypadały pióra. Podmuch musnął kark Cressa i poruszył jego długimi włosami.

– Opuśćcie wzrok, głupcy. – Lód Królowej pokrył stopy i przedramiona Cressa niczym oparzenia. – Nie zawaham się przed wyłupieniem ci oczu, Cressico. Nie dbam o to, czy mój zięć będzie ślepy – powiedziała, a zdumiony książę natychmiast przeniósł na nią buntownicze spojrzenie.

Bonswick po drugiej stronie stołu ugryzł się w język i starał się powstrzymać uśmiech. Wysoki lord posłusznie opuścił wzrok tak jak wszyscy pozostali.

Ale Cress wpatrywał się w królową z otwartymi ustami.

– Ten jeden raz wybaczę ci, że nie skłoniłeś przede mną głowy, książę, bo wyobrażam sobie, że ta nowina cię zaskoczyła. – Levress odwróciła się i spojrzała na arystokratów z Zakątków Wieczności wypełniających salę bankietową. – Plotki są prawdziwe. Zdecydowałam, że książę Cressica, mój strażnik i pierwszy asasyn Północy, poślubi moją córkę – oznajmiła wysokim głosem. – A teraz jedzcie. Jedzcie, aż was zemdli, wszyscy. To rozkaz.

W Srebrnej Sali zapadła lodowata cisza, nawet harfiści wstrzymali oddech. Lecz gdy królowa podeszła do swojego tronu u szczytu stołu, elfowie usiedli i zaczęli wsuwać do ust gorącą zupę, słodkie kwiaty i aromatyczne mięsiwa zbyt szybko, by mogli się tym cieszyć.

Tylko Cress nadal stał.

ROZDZIAŁ3

Kate Kole i brak ciepłych croissantów oraz ciepłych zwłok

Chłodny poranek w mieście rozpłynął się w słodkie ciepło. Kate przyglądała się motylowi, który minął okno posterunku policji i przysiadł na gałęzi klonu. Owad beztrosko rozprostował jedwabiste skrzydełka, jakby popisywał się przed obserwującą go skrzywioną dziewczyną z brzuchem wypełnionym croissantem. Kate prychnęła na niego. Próbowała pstryknąć w szybę, żeby go przestraszyć, ale on tylko zamachał skrzydełkami, jakby chciał jej przypomnieć, że jest wolny i wspaniały, a Kate ma przerąbane. Na koniec zadowolony z siebie motyl wzbił się z gałęzi i zniknął jej z oczu.

Gdyby Kate miała takie skrzydełka, też by odfrunęła. Wyobraziła sobie pęd powietrza pod swoimi owadzimi skrzydłami w rozmiarze jak u dinozaura i kojące słońce na plecach. Żaden błąd, jaki popełniła w życiu, nie byłby w stanie jej znaleźć. Jakże inaczej wyglądałoby jej życie, gdyby miała skrzydła.

Pewnie pokazaliby ją we wszystkich wiadomościach jako najbardziej absurdalny wybryk natury w historii Ontario.

To materiał na dobrą powieść. Mogłaby ją zatytułować: „Motyl daje nogę”. Współczesna powieść fantasy dla młodych dorosłych o dziewczynie, która wzbiła się w niebo, żeby uciec od kłopotów. Aż pewnego dnia stanęłaby przed problemem, od którego nie mogłaby uciec, a wszystkie błędy, jakie popełniła w życiu, dopadłyby ją jednocześnie ze wszystkimi konsekwencjami. Bohaterka pewnie wylądowałaby w więzieniu.

Kate jęknęła na te swoje pomysły. Wkurzona pstryknęła się w policzek.

– Nie myśl w ten sposób, głupolu – powiedziała. Po chwili mruknęła: – Auć – gdy zorientowała się, że pstryknęła zbyt mocno. Rozmasowała policzek i zamyśliła się, czy bordowe włosy pasowałyby do pomarańczowego kombinezonu.

Posterunek w podupadłej części śródmieścia roił się od sumiennych policjantów i wrzaskliwych mieszkańców Toronto, twierdzących, że nie zrobili nic złego. Kate oderwała wzrok od okna, a funkcjonariusz Westbow zmierzył ją wzrokiem od stóp po czubek głowy, mrugając z tuzin razy. Zwykle porzucała pozę dziwaczki/wariatki, gdy już jej nie potrzebowała, ale tym razem jakby do niej przylgnęła.

– Czyli mówi pani, że kogoś pani zabiła? – zapytał.

Kate zdążyła już zapomnieć, jak wbiegła na posterunek, wykrzykując to tak, że słyszało ją całe Toronto.

– Przybiegłam tutaj od razu, gdy tylko to się stało. Mogę pana do niego zaprowadzić. To znaczy do… ciała. – Kate przełknęła ślinę. – Ja tylko… powinnam zadzwonić. – Wsunęła rękę do kieszeni. Poczuła pod palcami sam materiał. – Gdzie jest mój… – Skołowana poklepała dżinsy i podniosła kurtkę, żeby w niej sprawdzić. Jęknęła, gdy zorientowała się, że zostawiła telefon w kawiarni. – Hm… Czy jest może pani Baker? – Zerknęła w stronę pomieszczenia socjalnego.

Na twarzy oficera Westbowa odmalowała się wątpliwość.

– Jest w terenie. Zna pani panią Baker osobiście?

Kate przygryzła wargę.

– Nie. – Złożyła dłonie na kolanach. – W ogóle.

Westbow postukał się po brodzie.

– Ma pani jakiś dokument tożsamości? – zapytał.

Kate otworzyła portfel, wyjęła z niego legitymację studencką i podała policjantowi. Westbow zmarszczył brwi, gdy wziął od niej kartę.

– Czy mogę zobaczyć jakiś inny dokument? – zapytał, oddając jej legitymację. – Potrzebne mi będzie prawo jazdy, akt urodzenia albo paszport.

Kate pokręciła głową.

– To jedyny dokument, jaki mam.

Portfel parzył jej dłonie w miejscu, gdzie schowane były pozostałe karty.

Policjant pstryknął długopisem nad notatnikiem w linie.

– Jak się nazywa osoba, którą pani zabiła, panno Kole? – zapytał.

– Nie wiem.

Kiwnął głową, nieudolnie starając się ukryć dziwną minę.

– Czy ktoś jeszcze jest ranny? Powinienem wezwać karetkę? – Przesunął notes i długopis po blacie w jej stronę. – Proszę, żeby napisała pani dokładnie, dokąd mam wysłać swojego partnera, żeby pojechał ogrodzić miejsce zbrodni. To pilne.

– Nikt inny nie potrzebuje karetki – powiedziała Kate. Patrzyła na długopis, na notes. Jej dłonie nie poruszyły się, żeby je wziąć.

Para policjantów przeprowadziła przez posterunek zawodzącą kobietę w średnim wieku. Kobieta próbowała uderzyć ich w twarz i wykrzykiwała nieprzyzwoite słowa. Za pierwszym razem nie trafiła, ale za drugim strąciła z zamachem czapkę jednemu z policjantów. Nakrycie głowy upadło u stóp Kate.

Kate przypatrywała się czapce przez chwilę, zanim ją podniosła. Przetarła swetrem przykurzony otok. Gdy policjant podszedł po czapkę, Kate mu ją podała. Przez chwilę rozważała, czy nie rzucić się przez biurko funkcjonariusza Westbowa na oczach obu policjantów i nie zacząć krzyczeć jak tamta wyjąca kobieta, pozostając w roli wariatki. Może odpuściliby jej kopnięcie tamtego gościa w kawiarni na stolik, gdyby uznali, że naprawdę jest szalona.

– Dzięki – mruknął policjant i wziął czapkę. Zniknął w korytarzu, do którego zabrano awanturującą się kobietę. Kate odprowadziła ich wzrokiem, odliczając sekundy, aż jej szansa na zrobienie sceny na posterunku minęła.

– Pani Kole? – Westbow stuknął długopisem w blat biurka, żeby zwrócić znów jej uwagę. – Proszę jeszcze zapisać adres. Muszę wiedzieć, gdzie miało miejsce przestępstwo, a potem porozmawiamy o tym, co się wydarzyło i dlaczego pani zaatakowała ofiarę. Oczywiście ma pani prawo do adwokata, ponieważ wszystko, co pani do mnie powie, może zostać użyte przeciwko pani w sądzie.

– Jasne. – Kate przełknęła. Wzięła długopis do ręki i zapisała nazwę ulicy, przy której mieściła się kawiarnia, zastanawiając się, ilu klientów już wezwało policję i doniosło na nią do tej pory. – Nie wiem, jaki powód mam panu podać – przyznała. – Po prostu zobaczyłam coś w oczach tego faceta. Wiedziałam, że mnie zabije. Nie wiem, skąd wiedziałam, po prostu tak było. Dlatego go kopnęłam.

Westbow przyglądał się Kate przez chwilę, zanim znów się odezwał.

– Muszę panią zatrzymać w celi do czasu rozpoczęcia śledztwa. Proszę zachować cierpliwość, panno Kole.

Dwie godziny później obietnice rześkiego popołudnia szeptały w wietrze nad zatoką, gdy Kate wyciągnęła ręce z rękawów wełnianego swetra. Podeszli do kawiarni z Westbowem i jego partnerem, funkcjonariuszem Jacksonem. Mdłości, które prześladowały Kate przez cały ranek, wezbrały, gdy jej dłoń dotknęła klamki. Przypomniała sobie tamtego motyla. Wyobraziła sobie, jak wyrastają jej smocze skrzydła i odlatuje, by zamieszkać na niebie.

– Moje życie już nigdy nie będzie takie samo, prawda? – zapytała policjantów, zerkając na podrażnioną skórę na swoim nadgarstku, gdzie jeszcze dziesięć minut wcześniej były kajdanki.

Westbow westchnął.

– Wejdźmy do środka i będzie pani mogła wyjaśnić, co się dzieje.

Kate kiwnęła głową i pociągnęła drzwi, żeby je otworzyć.

Otoczyły ją ciepłe aromaty świeżo zaparzonej kawy, ciastek i korzennej przyprawy. Zapach świeżych croissantów nie miał tego samego uroku co wcześniej.

Kate zatrzymała się w progu.

Słyszała śmiech.

Jej wzrok padł na baristkę, która uroczo uśmiechała się do klientów. Właśnie przyjmowała zamówienie od jakiegoś mężczyzny. Promienie światła późnego poranka padały na blaty stolików, gdzie przed rozgadanymi studentami i parami w starszym wieku leżały napoczęte babeczki oraz gorące kanapki. Klienci kręcili się przy ladzie po dolewki.

Na podłodze nie było żadnej kałuży kawy.

Nie było żadnej pełnej napięcia ciszy ani piszczących kobiet w kątach.

Nie było żadnego ciała.

Kate zrobiła kolejny krok w głąb kawiarni i ściągnęła brwi. Tam, gdzie znajdowała się wcześniej rozlana kawa, widziała teraz czystą jak łza terakotę, przywodzącą mdlące wspomnienie pustego spojrzenia złotookiego gościa. Nikła woń środków czyszczących mieszała się z zapachami opiekanego pieczywa i parzonej kawy.

– Przesłuchaliśmy wszystkich, gdy była pani w areszcie, i nikt nie uważa, że ktokolwiek tu zginął. Właściwie to nikt nawet nie pamięta, że była tu pani dziś rano. Czy na pewno myśli pani, że właśnie tutaj pani kogoś zabiła? – Westbow uniósł brew.

– Nie myślę, że to zrobiłam. Ja to wiem – powiedziała Kate i pokazała palcem. – Leżał w tym miejscu, kiedy wychodziłam.

Policjant spojrzał na podłogę, potem na Kate, na Jacksona, a następnie rozejrzał się po gościach kawiarni. Kąciki jego ust opadły.

– Czy zażywa pani jakieś leki, pani Kole? – zapytał.

– Co? Mówię panu, że dziś rano było tu ciało! – wrzasnęła. – Niech pan zapyta dziewczynę za ladą! Wszystko widziała.

Westbow skrzyżował ręce na piersi.

– Proszę tu zaczekać. Zapytamy jeszcze raz. – Dwaj policjanci minęli ją i podeszli do baristki. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich, a Kate nie wierzyła własnym oczom.

Rozejrzała się uważnie po radosnej kawiarni. Spojrzała na to miejsce na podłodze. Wyjrzała przez okna na mijających lokal przechodniów.

Nie brała tego ranka leków. Nie brała żadnych leków, nigdy. I pomimo pozy dziwaczki, zapewniającej jej poranny stolik, nie była szalona.

Drżącą dłonią przeczesała włosy. Po raz pierwszy tego dnia naszła ją krótka, przerażająca myśl, że może sobie to wszystko wymyśliła. Tamtego gościa. Jego opryskliwość. Kopnięcie.

Słońce odbiło się od jakiejś lśniącej powierzchni za nogą stolika obok. Puls Kate przyspieszył, gdy rozpoznała błyszczącą zieloną okładkę książki. Podbiegła tam i wyciągnęła swój egzemplarz. Na rogach kartek widniała nowa brązowa plama kawy. Przekartkowała książkę. Na tylnej okładce było napisane cienkopisem: KATE KOLE. Westchnęła z ulgą.

– Czyli mówi pani, że wszystko toczyło się dziś tutaj normalnie? – Głos funkcjonariusza Westbowa przesączał się przez rozmowy w kawiarni. Mruknął coś zbyt cicho, by Kate to usłyszała, po czym on i baristka zachichotali, gdy Kate odwróciła się i pokazała im książkę.

– Zróbmy jej w takim razie test na obecność narkotyków. Powinniśmy zatrzymać ją na noc, aż dostaniemy wyniki. – Jackson zwrócił się do Westbowa nie dość cicho.

Kate poczuła gulę w gardle i opuściła książkę. Nadgarstki ją parzyły, jakby znów założono jej kajdanki. Zrobiła krok w kierunku policjantów, ale przystanęła, gdy chłodna bryza połaskotała jej ciepły kark, kiedy ktoś wyszedł z kawiarni. Jej wzrok padł na stolik w rogu przy wyjściu.

Leżał tam jej telefon.

Kate sapnęła z niedowierzaniem i wsunęła książkę do kieszeni płaszcza. Zabrała swój telefon ze stolika i opuściła kawiarnię, zanim Westbow i Jackson się odwrócili.

Niewielka kuchnia Thelmy Lewis pachniała świeżo upieczonymi ciastkami i babciną miłością. W kredensie stała kolekcja kryształowych wazonów i starych zdjęć, które dawno powinny zostać schowane. Na parapetach pośród dobrze podlanego bluszczu leżały kłębki wełny z wystającymi z nich szarymi drutami. To właśnie na tych drutach babcia Lewis zrobiła dla Kate jej ulubiony żółty sweter – ten, który jej wnuczka miała na sobie tamtego ranka, gdy kogoś zabiła.

Kate ściskała kubek z herbatą, skrobiąc paznokciem kciuka uszczerbek w uchu. Przypomniała sobie opryskliwy niski głos próbujący zamówić kawę. Czarnogranatowy skórzany kostium wprost stworzony do teatralnej sztuki fantasy. Złote oczy, w których pojawiła się wściekłość, gdy zostały sprowokowane. Palce nadal parzyły ją od kawy, która chlapnęła z kubka na wynos, kiedy Kate nie chciała pozwolić, aby tamten gość go zabrał. Podniosła rękę, żeby znów obejrzeć czerwone ślady na knykciach.

– Słuchasz mnie w ogóle?

Kate poderwała wzrok.

– Hm?

Jej brat Greyson chrząknął i rozparł się na krześle z założonymi rękami.

– Babciu! – zawołał do stojącej przy zlewie Thelmy. – Kate ma w nosie, że aligator może mnie pożreć na Florydzie.

– Jedziesz na Florydę? – Kate zamrugała.

– Serio? Właśnie ci powiedziałem, że wyjeżdżam na Florydę z Lincolnem i Tegan, zostajemy tam do Bożego Narodzenia.

– Och.

– Och? – Greyson uniósł brew. – Nie spróbujesz mnie przekonać, żebym tego nie robił?

– Skończyłeś liceum, nie masz pracy ani mieszkania i pasożytujesz na babci. Jesteś praktycznie sporadycznym włóczęgą. Czemu miałabym cię przekonywać, żebyś tego nie robił? – Kate przełknęła gulę w gardle, czekając, aż w domu rozlegnie się głośne pukanie i odezwie się głos funkcjonariusza Westbowa, wołającego, żeby wyszła na zewnątrz. Popijała herbatę i patrzyła przez wykuszowe okno na wietrzne popołudnie i ciemne chmury przysłaniające cieniem ten dzień jeszcze bardziej.

– Nie tak się używa słowa „sporadyczny” w zdaniu. I czy naprawdę właśnie zapytałaś: „Czemu miałabym cię przekonywać, żebyś tego nie robił?”. Hm, no nie wiem, Kate. – Sarkazm Greysona wypełnił kuchnię. – Bo zawsze próbujesz mnie przekonać, żebym nie robił nic fajnego?

– Och, daj już spokój, Greyson. Nie widzisz, że coś gnębi twoją siostrę? – Babcia Lewis przyniosła talerz świeżych ciasteczek i postawiła go między nimi na stole.

– Nic mi nie jest. – Kate zmusiła się znów do wypicia łyka herbaty. Rozkojarzona, dopiero po chwili zauważyła, że babcia próbuje podnieść ciężki wolnowar. Kate zerwała się, żeby przejąć go z rąk staruszki, i zaniosła garnek do szafki. Otworzyła drzwiczki i wepchnęła go na półkę.

Babcia Lewis usiadła przy stole. Kate podążyła jej śladem i znów mocno ścisnęła kubek. Babcia podsunęła do niej talerz z ciasteczkami, ale dziewczyna odwróciła wzrok.

– Na miłość boską, Katherine, ręce ci się trzęsą gorzej niż mnie. – Staruszka westchnęła. – Jest tylko jedna rzecz, po którą mogłaś przyjść do mojego domu w tym stanie.

Kate schowała dłonie pod stół.

– Co takiego?

– Pocieszenie. – Babcia Lewis oparła się i skrzyżowała dłonie na piersi, naśladując Greysona. Nagle Kate poczuła się jak na przesłuchaniu. – Widzę więcej, niż myślisz, Katherine – dodała.

Widzisz, że byłam dziś na komisariacie?

Wiesz, co zrobiłam?

Czy te ciasteczka mają mnie zachęcić do mówienia?

Dziesięć różnych odpowiedzi zalało umysł Kate, a żadna z nich nie nadawała się, by wypowiedzieć ją na głos. Babcia Lewis była sprytną kobietą. Usłyszałaby prawdę we wszystkim, co wnuczka powiedziała na temat tego, jak spędziła dzień, nawet gdyby próbowała jej wymienić, co jadła na śniadanie tego ranka.

– Wiesz co? Lily i ja mamy w sumie dużo roboty w naszej kawiarni. – Kate wstała i ostatni raz spojrzała tęsknie na herbatę, którą miała porzucić.

– Cóż, obrażę się, jeśli nie zjesz jednego z nich, zanim wystygną. – Babcia Lewis wzięła do ręki ciasteczko i rzuciła w jej stronę. Kate złapała je nieporadnie i nakruszyła sobie na dekolt. Skrzywiła się.

– Jak się miewa Lily, tak w ogóle? – Greyson pochylił się odrobinę do przodu.

– Czemu nie znajdziesz dziewczyny w swoim wieku, żeby udzielała ci rad? – burknęła Kate. – Dziwne jest próbować zaprzyjaźnić się z kimś, kto jest też najlepszą przyjaciółką twojej siostry.

Jej brat się skrzywił.

– Wszystkie dziewczyny w moim wieku są wkurzające. A moimi najlepszymi przyjaciółmi są Tegan i Lincoln. Lily jest po prostu… moją starszą najlepszą przyjaciółką.

– Trzymaj się od niej z daleka – ostrzegła go Kate i włożyła sobie całe ciastko do ust jak jakiś potwór. – Jest moja. – Czekolada oblepiła jej zęby. Greyson skrzywił się z obrzydzeniem, ale babcia Lewis zachichotała.

– Ukradnę ci ją – oznajmił Greyson.

Kate go zignorowała.

– Dzięki, babciu. Na razie, Greyson – rzuciła z ustami pełnymi kawałków słodkiego ciastka. Najwyraźniej wróciła do roli wariatki.

– Zaczekaj. – Krzesło babci Lewis zgrzytnęło o podłogę, a Kate powstrzymała westchnienie. Nie miała serca ignorować staruszki, więc odwróciła się i zobaczyła, jak babcia wsypuje ciastka do papierowej torebki.

– Weź. Lily przyjdzie głodna po pracy. – Babcia Lewis okrążyła stół i podała jej zapakowane słodkości.

Kate poczuła w kącikach oczu uciskające ciepło. Nie mogła się odezwać, żeby nie splunąć czekoladą i okruszkami.

To były tylko ciastka. Nic nie znaczyły. Nie były serdecznym, słodkim przytulasem ani słowem pokrzepienia, ani całym życiem pełnym miłości i porad, które babcia Lewis zawsze rozdawała za darmo.

Tyle że ciastka babci były właśnie tym wszystkim.

– Szkoda, że mi nie powiedziałaś, co cię trapi. Niezdrowo dusić to wszystko w sobie – dodała staruszka, sypiąc sól na ranę tym swoim łagodnym głosem, który przywoływała tylko na szczególne okazje.

Kate wbiła wzrok w podłogę i przełknęła kawałki uwięzione w jej ustach.

– To nic, czym powinnaś się martwić, babciu – powiedziała, gdy już mogła się odezwać.

Babcia Lewis wcisnęła jej torebkę do rąk. W kuchni zapadła cisza, a starsza pani zerknęła na fotografie w ramkach stojące na kredensie, z których uśmiechała się do nich cała ośnieżona rodzina.

– Cóż, kiedy będziesz gotowa pogadać, moje drzwi są zawsze otwarte, ciasteczka zawsze ciepłe, a imbryk z herbatą zawsze gorący. – Babcia Lewis złożyła pomarszczone dłonie, miękkie i drżące ze starości. Nawet gdy nic nie robiła, staruszka pachniała delikatnym pudrem, ziołową herbatą i życzliwą rozmową.

– Wiem. – Kate oderwała wzrok od zdjęć i otworzyła drzwi.

– Przekaż Lily ode mnie serdeczne pozdrowienia. – Babcia posłała jej uśmiech tak promienny, że mógłby rozświetlić pokój.

Z głębi kuchni Greyson wrzasnął:

– Ode mnie też! – A Kate rzuciła mu spojrzenie zapewniające go, że tego nie zrobi.

ROZDZIAŁ4

Książę Cressica i to, co wydarzyło się dzień wcześniej

Drzwi komnaty Cressa otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Mor. Jego wytatuowane ramiona lśniły potem w promieniach porannego słońca wpadających przez okna w holu. Nozdrza elfa były rozdęte, a kręcone włosy potargane.

– Co się stało? – Cress wyobraził sobie dziedzińce pogrążone w chaosie, trawę upstrzoną strzałami mrocznych elfów, rozrzucone dokoła ciała jego braci. Chwycił za miecz, lecz Mor go powstrzymał.

– To nie to, co myślisz. – Spojrzenie ciemnych, brązowosrebrnych oczu Mora stwardniało. – Ale pod pewnymi względami chyba jest jeszcze gorzej.

Cress opuścił ręce.

– Nie chodzi o elfów z Mrocznego Zakątka?

Mor pokręcił głową i wycofał się do holu.

– Chodzi o Bonswicka.

Cress zacisnął zęby. Przypiął do pleców uprząż z mieczem i poczuł jego delikatny ciężar pomiędzy łopatkami. Wyszedł za Morem na zewnątrz.

– Zaprowadź mnie do tego głupca.

Ich kroki niosły się po kryształowych salach Srebrnego Zamku. Światło słoneczne rozszczepiało się i odbijało od ścian w splątanych strumieniach szmaragdu i złota.

Mor odgarnął kosmyk włosów z oczu. Zatrzepotał rzęsami.

– Wydajesz się zdenerwowany. – Cress przesunął rygiel bocznych drzwi i otworzył je kopniakiem z głośnym trzaskiem.

– Zaraz zrozumiesz dlaczego, Wasza Wysokość. – Mor wyszedł za nim. Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął czarną wstążkę, którą podał Cressowi.

– A to po co? – zapytał książę, gdy okrążyli krzewy gwiazdopąku. Kwiaty otworzyły się, ukazując aksamitne granatowe płatki, i skłoniły z szacunkiem do stóp księcia.

– Do twoich włosów – powiedział tylko Mor, gdy wyszli z ogrodu.

Cress przystanął na szczycie wzgórza. Zmrużył zimne turkusowe oczy, gdy ujrzał dwa tuziny asasynów w czerni i granacie przy skraju placu ćwiczebnego. Stali na baczność ze wzrokiem skierowanym na wprost przed siebie. Jednego brakowało.

– Gdzie jest Whyp? – zapytał Cress.

– Nie wiem. Królowa wysłała go wczoraj na specjalną misję. Nie wrócił – szepnął Mor.

Bonswick przechadzał się w tę i z powrotem środkiem placu. Wyglądało na to, że przynajmniej czterech braci Cressa otrzymało ciosy. Po przeciwnej stronie książę zobaczył jednego ze swoich asasynów – Draniana – z kołnierzem mokrym od krwi cieknącej po jego brodzie. Zauważył, że Dranian ośmielił się spojrzeć w kierunku wzgórza, gdzie stali Cress i Mor.

– Gdyby spojrzenie mogło zabić – mruknął Mor.

– Co Bonswick im zrobił? – zapytał książę.

– Przyszedł tu po mnie. Niestety kilku członków bractwa próbowało mu przeszkodzić. Okazuje się, że jest potężniejszy, niż wygląda – ostrzegł elf.

Cress wyrwał czarną wstążkę z dłoni Mora i związał nią swoje długie włosy.

– Jego arystokratyczne pochodzenie nie daje mu prawa do ataku na Północne Bractwo Asasynów. Moich asasynów.

– Niestety – Mor spojrzał na niego – pozwala mu na wszystko, czego tylko zechce. Nasi bracia byli zmuszeni sterczeć tutaj i przyjmować jego ciosy. A on zażądał, abym stanął z nim do walki na śmierć i życie. Zamierzałem to zrobić, ale…

– Wykluczone.

Mor skinął głową.

– Domyśliłem się, że to powiesz.

Trawa falowała u stóp Cressa, gdy schodził ze wzgórza. Kwiaty gwiazdopąku westchnęły jak wiatr i znów się zamknęły, chowając się pod kolczastymi gałęziami, kiedy jego moc rozeszła się dokoła.

– Cress… – zawołał Mor głośnym szeptem. – Uważaj na niego. Odziedziczył większą moc niż jakikolwiek mężczyzna ze Wschodu. Mógłby mnie pokonać, gdybyśmy naprawdę stanęli do walki.

Ciało Cressa napięło się.

– Właśnie dlatego do tego nie dopuszczę.

Książę pomaszerował na polanę, a Bonswick rozciągnął usta w obłąkańczym uśmiechu.

– Książę Cressica! – powitał go. – Widzę, że w końcu mam twoją uwagę.

Bonswick odrzucił miecz na bok. Cress patrzył, jak broń potoczyła się po trawie.

– Wygląda na to, że twój ulubiony niewolnik wziął nogi za pas. – Bonswick spojrzał na Mora, który podszedł do krawędzi placu, złożył ręce w rękawicach i czekał z pozostałymi asasynami. – W sumie nie winię go. Wiesz, opanowałem do mistrzostwa dotyk śmierci i nie mogę się doczekać, żeby go na kimś wypróbować.

– Przestań kłapać dziobem, głupcze – powiedział Cress. – Jak śmiesz nękać asasynów arcykrólowej?

– Znieważyli arystokratę ze Wschodu. Z pewnością zachowałbyś się tak samo jak ja, gdyby to moi asasyni znieważyli ciebie, książę. – Szkliste oczy Bonswicka zalśniły. W końcu oderwał wzrok od Mora i przeniósł znów na księcia. – Zniosłem tę potworną wędrówkę na Północ tylko dlatego, że wiedziałem, że tu będziesz. Po cóż innego miałbym odwiedzać takie zimne, nudne miejsce?

– Twój spór ze mną jest jednostronny – zapewnił go Cress. – Możesz mnie nienawidzić, bo arcykrólowa wybrała mnie na swego strażnika, ale nie miej złudzeń. – Podszedł bliżej i stanął nad czarnowłosym elfem ze Wschodu. – Jeśli jeszcze raz tkniesz jednego z moich braci, odrąbię ci nie tylko palce we śnie.

Bonswick ryknął śmiechem, który poniósł się nad placem. Odchylił głowę, pokazując szeroki uśmiech niebiosom, a zęby członkom Bractwa.

– Odsuń się, bezprawny książę! – Powietrze zmieniło kierunek, a Bonswick zatrzepotał ciemnymi rzęsami ze wstrętem. – Mam do wygrania walkę na śmierć i życie z tą pijawką! – Wskazał nad ramieniem Cressa na Mora, a ręka księcia uniosła się błyskawicznie, by chwycić dłoń Bonswicka. Ścisnął ją, miażdżąc Bonswickowi palce. Trzymał tak, aż wysoki lord mrugnął, a na jego twarzy na ułamek sekundy pojawił się strach.

– Puść mnie! – syknął przez zaciśnięte zęby Bonswick.

– Dziś rano stoczysz walkę ze mną – powiedział Cress i odchylił głowę niczym chimera. – Z radością odeślę cię na twój drogi Wschód jako popiół w urnie. Przewiążę ją wstążką w prezencie dla arystokratów, którzy ucieszą się, że wreszcie mają cię z głowy.

Cress puścił dłoń Bonswicka, a ten gwałtownie się odsunął.

Na poważnej twarzy Draniana stojącego przy krawędzi placu pojawił się cień uśmiechu nad zakrwawionym podbródkiem.

Nad placem ćwiczebnym rozbrzmiał metaliczny brzęk, gdy Cress wyciągnął rękojeść skrzydlatego miecza. Ostrze uformowało się z magii i metalu w długi ostry szpic.

– Nie należało wypuszczać broni z ręki, głupcze. – Cress pchnął mieczem w jego stronę.

Bonswick obrócił się i zrobił unik. Spojrzał z nienawiścią na księcia, który uśmiechnął się złowieszczo.

– Twoja narzeczona chyba się przygląda. – Okrutny uśmiech wrócił na twarz wysokiego lorda, który skinął głową w kierunku szczytu wzgórza. – Urządzimy dla niej widowisko?

Cress spojrzał przez ramię.

Nie widział księżniczki Haven od trzech miesięcy. Córka królowej zdecydowanie za bardzo przypominała samą królową z jej białymi włosami powiewającymi na porannym wietrze i okrutnymi ustami o kącikach skierowanych w dół. Cress odwrócił się i rzucił pradawne przekleństwo. Haven na pewno zauważyła, że przez cały ten czas jej unikał.

Książę dokładnie wiedział, kiedy jej zimne spojrzenie spoczęło na jego plecach. Było równie ostre i zabójcze, jak wzrok królowej.

Ktoś wyrwał mu miecz z dłoni.

Bonswick cisnął ostrze Cressa przez plac, ponad terenem zamku i daleko w głąb Północnego Zakątka. Wysoki lord obrócił się znów, uderzając pięściami o pierś.

– Bez broni – oświadczył.

Cress zacisnął pięści. Nie kiwnąwszy nawet palcem, przyzwał atramentowe chmury. Nadciągnęły niczym czarne fale od strony Oceanu Jadeitowego, zasłaniając słońce i zmieniając dzień w zmierzch. Źdźbła trawy u stóp księcia zwinęły się, zamarzły i rozsypały, a wiatr nasycił szronem.

Usta Bonswicka zrobiły się niebieskie, zaczął się trząść. Z rozwianymi włosami krążył wokół Cressa.

– Nie robisz na mnie wrażenia, książę. – Bonswick pstryknął palcami i zniknął.

Cress obrócił się, rozejrzał i zaczął węszyć w powietrzu. Zaskoczony zerknął na Mora, jakby chciał zapytać: Czy on ma moce mrocznego elfa?

– Nikt ci nie wspomniał, że moja matka pochodziła z Mrocznego Zakątka? – szepnął nagle wysoki lord przy uchu Cressa. – Ty głupcze.

Książę złapał niewidzialnego Bonswicka za szyję, a ten warknął i znów się pojawił. Wymachiwał rękami i nogami, jego czarne włosy były coraz bardziej rozczochrane. Cress ścisnął go, przyciągnął do siebie i szepnął:

– Trzeba było trzymać się z dala od Północy.

Jedną ręką podniósł go, gotów zakończyć walkę, gdy nagle nad placem rozległ się jakiś głos. Wszyscy asasyni padli na jedno kolano i wbili wzrok w ziemię.

– Cressico Albastianie!

Cress wypuścił Bonswicka jakby pod przymusem, a elf ze Wschodu padł na trawę, charcząc, czerwony na twarzy.

Asasyni wokół placu zaczęli się trząść i chwytali palcami trawę. Ani jeden mięsień Cressa nie drgnął. Straszliwy chłód, głębszy niż śnieg na szczycie góry, zmroził mu kości, gdy królowa Levress pojawiła się na placu ćwiczebnym.

– Asasyni Najwyższego Dworu! – zawołała. – Każdy z was przeniesie tysiąc głazów z kamieniołomu do lochu jeszcze dziś przed zachodem słońca. Rano odniesiecie je z powrotem do kamieniołomu. Kto nie wypełni tego zadania, zginie z mojej ręki.

Cress spojrzał na nią.

– Wasza Wysokość…

– Milcz! – Levress chwyciła ramię Cressa, wpijając długie paznokcie w jego ciało. – Ty również zostaniesz ukarany razem z Bractwem, książę. Przeniesiesz dwa tysiące kamieni.

Książę zamknął usta i powstrzymał się od reakcji, gdy królowa przebiła mu skórę.

– Nie zawiedziemy cię, królowo! – wykrzyknęli chórem asasyni, lecz srebrne oczy królowej Levress pozostały wpatrzone w Cressa w oczekiwaniu.

– Nie zawiodę cię, królowo! – obiecał przez zaciśnięte zęby.

Wreszcie królowa wyjęła paznokcie z jego ramienia i cofnęła je, żeby obejrzeć palce splamione jego elfią krwią.

– Myślałam, że utrata wspomnień zmieniła cię na lepsze, Cressico – powiedziała, a w tle było słychać tupot asasynów maszerujących do kamieniołomu. – Ale mogłam się mylić.

Cress milczał. Arcykrólowa Zakątków Wieczności odfrunęła znów na wzgórze do swojej córki. Powietrze nadal było zimne.

Chwilę później królowa Levress wróciła do zamku, stąpając powoli i ostrożnie, w asyście czterech elfickich strażników. Haven nie ruszyła się z miejsca. Przyszpiliła wzrokiem Cressa.

Księżniczka przyglądała mu się w zimnej ciszy, gdy ruszył w kierunku kamieniołomu.

Gdy podniósł pierwszy głaz. Gdy zaniósł go do zamku i gdy wrócił po następny.

Myślał, że może potem sobie pójdzie, ale ona obserwowała go przez cały ranek, pomarańczowe i żółte popołudnie, i fioletowy wieczór. Patrzyła, aż niebo przygasło do szarości i czerwieni.

Cress czuł na plecach każdą lodowatą sekundę jej spojrzenia.

Niebo się rozgniewało. Cress patrzył na nie z gabinetu Szkarłatnej Szklanej Wieży, przykładając lód do obolałych ramion. Z okna spoglądało na niego jego słabe odbicie: przeszywające turkusowe oczy i długie gładkie ciemnobrązowe włosy.

Na zewnątrz ryczały ciemne chmury, plujące błyskami białego światła na niebie i roniące łzy nad wioskami Północnego Zakątka Wieczności. Deszcz łomotał o rubinowe szyby, jakby chciał się przez nie przebić i utopić Cressa w powodzi.

Kiedyś książę ucieszyłby się z takiej śmierci. Jednak dziś groźnie łypał na deszcz. Dziś, gdyby deszcz spróbował czegoś takiego, Cress spaliłby niebo i obrócił chmury w popiół. Ukradłby słońce i przeklął gwiazdy, i zmusił okrutne bóstwa nieba, aby za to zapłaciły.

Poczuł rozkwitający ból głowy i mocno zacisnął powieki.

– Czy twoje myśli znowu cię trapią?

Thessalie wszedł z naręczem książek. Stary uczony położył je na biurku i zerknął na niedokończony list z przeprosinami, nad którym pracował Cress, aby wysłać go do pomniejszego króla Wschodniego Zakątka Wieczności. Chwilę później uczony stanął obok księcia przy oknie.

– To tylko ból głowy. – Cress skrzyżował ramiona na piersi i przyglądał się burzy.

– Hm. – Thessalie wziął z półki szczotkę do włosów i zaczął czesać swoje złote pukle. Uczony nie miał takich długich włosów jak książę, ale teraz sięgały mu prawie do pasa. – Jak się czujesz w związku z planowanym małżeństwem?

Cress chrząknął.

– Poczułem ulgę. Po tych wszystkich miesiącach wreszcie będę w stanie dopaść tego, kto ukradł moje wspomnienia.

Thessalie czesał się teraz wolniej.

– Ach. A więc taki masz plan po objęciu tronu.

– O niczym innym nie myślałem. Gdy już zwiążę się z potężną partnerką i otrzymam dziedziczny dar od królowej, będę zbyt potężny, aby mnie powstrzymano. Istoty takie jak Bonswick będą się kulić w mojej obecności.

– Już jesteś dość potężny bez pomocy partnerki. – Thessalie odłożył szczotkę na miejsce i złączył pomarszczone dłonie. – Bonswick postradał rozum. Wszyscy to wiemy. Może powinieneś wyznaczyć sobie inny cel po tym, jak obejmiesz najwyższy tron w Zakątkach Wieczności.

– Drugi co do wielkości – poprawił go Cress. – I z pewnością dowiem się, kto mnie oszukał, Thessalie. Zmuszę tego złodzieja pamięci, żeby słono zapłacił za swoje czyny.

Thessalie westchnął.

– Na dworską zmorę – zaklął. – Gdy zgodziłem się zostać twoim mentorem, Cressico, miało to uspokoić twoją biologiczną matkę po tym, jak sprzedała cię królowej. Sądziłem, że będę uczyć cię języków Południa, a nie knuć z tobą, jak pokonać arystokratów – mruknął. – I za nic w świecie nie myślałem, że królowa zmusi cię do poślubienia swej córki…

– Zmusi? – zaśmiał się Cress. – Chętnie to zrobię. Będę się uśmiechał przez całą ceremonię i kłaniał podczas błogosławieństw starszyzny. A potem zostanę panem Północy i zmiażdżę tych, którzy próbują mnie zniszczyć. Gdyby moja prawdziwa matka mogła zobaczyć to wszystko co ja…

Thessalie spojrzał na księcia, gdy ten urwał.

– Co mogłaby zobaczyć?

Ciszę, jaka zapadła, przerywał tylko deszcz.

Thessalie zwrócił się znów do okna.

– Gdyby tylko mogła zobaczyć, jak niebezpieczny się stałeś? Gdyby mogła zobaczyć, jak obywatele Północy się ciebie boją? Gdyby mogła zobaczyć, jak nawet arystokraci drżą, gdy mijasz ich w Srebrnym Zamku?

Cress zamknął usta.

– Są tu mroczne umysły, książę – ostrzegł Thessalie. – Zostałeś pobłogosławiony przez bóstwa niebios, gdy królowa dostrzegła moc w twojej krwi i zobaczyła broń, którą mógłbyś się stać. To prawdziwy cud, że uczyniła cię księciem i dała ci nowe prawdziwe imię. Ale nie stań się taki jak ci o mrocznych umysłach. Obiecałem twojej matce, że uchronię cię przed tym wszystkim.

Wzrok Cressa padł na złotą podłogę.

– Muszę zadbać o to, aby ani Południowy, ani Mroczny Zakątek nie ośmieliły się wypowiedzieć mi wojny. Wiesz, że uczynię wszystko, co trzeba, aby ochronić Bractwo. Nawet poślubię córkę tej kobiety.

– Może małżeństwo z księżniczką nie będzie takie straszne. Księżniczka Haven przynajmniej potrafi śpiewać. Zawsze miałeś słabość do muzyki.

– Nie mam żadnych słabości – oznajmił Cress. – I nie wzruszą mnie jej piosenki, nieważne, jak urocze. Ta podstępna wiedźma nigdy nie będzie mną rządzić.

Thessalie spojrzał na swojego ucznia i otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle drzwi gabinetu otworzyły się i wmaszerowali trzej mężczyźni w czerni asasynów. Elfowie stanęli w mglistym świetle papierowych lampionów i Cress rozpoznał ciemne kręcone włosy Mora.

Gdy się rozstąpili, spośród nich wyłoniła się królowa Levress. Przefrunęła przez gabinet. Teściowa Cressa in spe.

Włosy królowej były białe jak śnieżne płatki w przyćmionym świetle, promieniowały niewinnością. Lecz jej uśmiech zmieniał wszystko, co było w niej ładne. Arcykrólowa Zakątków Wieczności miała takie okrucieństwo i dzikość w tych wykrzywionych ustach, że zostawiała po sobie tylko dreszcze.

Zabójcy uklękli na jedno kolano i z pochylonymi głowami czekali na rozkazy.

Levress przystanęła przed Cressem.

Książę poczuł, jak jego serce bije coraz wolniej, krew się ochładza, a ramiona napinają, gdy włożyła zimną białą dłoń prosto w jego pierś i ścisnęła mu serce. Cress posłał jej uśmiech, choć walczył z gniewnym grymasem. Obcięłaby mu język, gdyby się skrzywił.

Ostry wzrok królowej Levress skierował się ku Thessaliemu, jakby zastanawiała się, co tu robi ten stary uczony.

– Książę – zwróciła się do Cressa – przyszłam, aby przekazać tragiczną wiadomość osobiście. – Jej białe rzęsy lśniły w blasku lampionów.

– Powiedz, co to za wiadomość, królowo – powiedział książę.

– Asasynka z ludzkiego rodu zaatakowała nas za murami. Zabiła dziś rano elfa z Północy. Zapłaci za to życiem, ale zamierzam zaczekać do nowego roku, żeby się z tym uporać.

– Co takiego? – Thessalie u boku Cressa zbladł. – Śmiertelniczka zabiła elfa? Nie wydarzyło się to od stu lat…

– Dlaczego chciałaś mi to przekazać osobiście? – przerwał Cress uczonemu, aby zapytać królową.

Levress patrzyła na niego przez chwilę i postukiwała długimi paznokciami jednej dłoni o paznokcie drugiej.

– Bo zamordowany elf należał do twojego bractwa – odparła. – Był drugim synem wysokiego lorda Gwessa z naszego Północnego Dworu.

Życie uszło z piersi Cressa.

– Whyp? – szepnął.

– Przekroczył bramę wbrew naszym prawom. I tak zapewne zostałby zabity po powrocie. – Królowa zerknęła na swoje srebrne paznokcie. – Na szczęście mój szpieg go śledził i posprzątał bałagan.

Przed oczami Cressa rozlała się czerwona plama, jakby niebo zwaliło się wokół Szkarłatnej Szklanej Wieży.

– Pozwól mi go pomścić – błagał przez zaciśnięte zęby.

– Nie.

– Daj mi swoje błogosławieństwo, królowo, proszę.

– Nie dostaniesz go. Jesteś teraz moim przyszłym zięciem, książę. Zabraniam ci łamać prawo i przekraczać bramę. Dlatego przyszłam, aby przekazać ci to osobiście. – Okrutne usta królowej skierowały się w dół. – Drugi syn lorda Gwessa i tak nie był wart tego, aby go tu trzymać. Miał ledwie połowę mocy i odrażający śmiech.

W piersi Cressa coś pękło.

– Najwyższy Dwór zażąda pomszczenia Whypa! – wykrzyknął. – Jak mam objąć władzę nad Północą, zanim ta śmiertelniczka zostanie zabita, a sprawiedliwość przywrócona na naszym dworze?

Królowa spojrzała mu w oczy.

– To brzmiało niebezpiecznie buntowniczo – powiedziała.

– Zatem poślesz ich, aby dopadli tego człowieka? – Cress wskazał skinieniem głowy trzech klęczących mężczyzn czekających pod światłem lampionu. – Jestem największym asasynem Północnego Dworu od ponad dekady – zaoponował. – Czy nie możesz spełnić tej jednej prośby?

– Zaatakowałeś wczoraj lorda Wschodu! – Jej głos rozbrzmiał w pomieszczeniu z siłą rogu. Ściany pokrył szron. Cress i Thessalie zatkali uszy, a klęczący asasyni przy lampionach zesztywnieli.

Królowa zmrużyła oczy.

– Najwyższy Dwór sprzymierzy się przeciwko tobie, jeśli okażesz mi nieposłuszeństwo. I nie, nie wyślemy też twoich braci asasynów za śmiertelniczką. Zbliżają się ważniejsze rzeczy w nowym roku niż ślub. Jak już powiedziałam, poślemy asasyna, aby zabił śmiertelniczkę za złamanie prawa magicznego ludu w stosownym czasie.

Cress pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Nie czyń mi tego…

– Nie waż się zrobić ani kroku w kierunku tamtej bramy – ostrzegła królowa. – Ostrzegam cię tylko raz. – Skierowała się do wyjścia, a trzech asasynów wstało i skłoniło się w pasie. – Poza tym… moi ludzie zetną ci dziś włosy, Cressico – zawołała od drzwi. – Nie możesz poślubić mojej córki, mając dłuższe włosy niż ona.

Mięsień w szczęce Cressa drgnął.

– Wiesz, ile czasu zajęło mi zapuszczenie ich? – warknął.

Przez otwarte drzwi gabinetu weszli fryzjerzy z ozdobnymi nożyczkami. Królowa posłała mu jeszcze ostatni okropny uśmiech i wyszła, zostawiając asasynów bez pozwolenia, by spoczęli. Jej kroki w korytarzu w końcu ucichły, a Cress walczył z pragnieniem, aby krzyknąć za nią coś okropnego.

Po chwili asasyni wstali. Mor podszedł do księcia i westchnął.

– Nie opłakuj swoich włosów, Cress – powiedział. – Z tą twoją śliczną buzią i delikatną skórą i tak wyglądasz kobieco.

Cress posłał mu mordercze spojrzenie.

– Utnę ci język…

Ale Mor już sam wystawił język i czekał.

Cress warknął cicho i wymaszerował z gabinetu, po drodze popychając jednego z fryzjerów na ścianę.

– Nie rób nic głupiego! – zawołał za nim Mor.

– Zabicie śmiertelniczki nie może być takie trudne! – odkrzyknął książę. – Muszę tylko wypowiedzieć jej prawdziwe imię i rozkazać, aby umarła!

Stukot jego butów grzmiał w korytarzu, aż Cress dotarł do kryształowych spiralnych schodów. Zszedł trzy piętra w dół, do ciemnych czeluści Srebrnego Zamku, gdzie w zimnej kostnicy przygotowywano zwłoki magicznej istoty do ceremonii przy świetle świec.

Gdy Cress wpadł do pomieszczenia, nie zastał tam nikogo ze służby. Zobaczył Whypa. Zobaczył ciało złotookiego elfa. Bratniego asasyna.

Mor przytruchtał za nim.

– Cress…

– Ukradnij moje wspomnienia – poprosił Cress. – Tylko ten jeden raz, Mor. Zrób to dla mnie.

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić.

Książę spojrzał na przyjaciela oczami pełnymi łez.

– Robiłeś to już kiedyś? – zapytał, a Mor wyglądał, jakby zmienił się w kamień.

– Tak. Raz – odparł.

Cress kiwnął głową i podszedł do Whypa.

– Dobrze – powiedział. – Zrób to, Mor. Proszę. Nigdy nikomu nie powiem, że użyłeś swojego daru mrocznego elfa. Chcę zobaczyć ostatnie chwile Whypa. Poczuć to, co on, gdy jego elfie serce przestało bić.

– Nie możesz tego w żaden sposób wykorzystać, Cress – uprzedził cicho Mor. – Obiecaj mi to.

Cress położył dłonie na skroniach Whypa.

– Nie mogę nawet odetchnąć, żeby nie przyglądał mi się cały Najwyższy Dwór Północy. Jak mógłbym to jakkolwiek wykorzystać?

Mor zawahał się, ale po chwili podszedł i delikatnie położył dłonie na dłoniach Cressa.

Umysł księcia natychmiast wypełnił żywy obraz śmiertelniczki o zielonobrązowych oczach, bordowych włosach i tatuażu wystającym spod żółtego golfu. Pod pachą trzymała książkę. Na okładce widniało imię zapisane lśniącym czarnym atramentem.

ROZDZIAŁ5

Kate Kole i teraźniejszość

Kate tępo wpatrywała się w kalkulator i po raz pierwszy od jakiegoś czasu nie obchodziło jej to, że nie ma grosza przy duszy. Westchnęła, zanurzyła palce we włosy i oparła się o ladę kawiarni. Stojąca tuż obok misa truskawek oblanych czekoladą roztaczała woń słodkich owoców i kakao. Kate zaciągnęła się tym zapachem, próbując przywołać jego potężną moc rozluźniającą. Myślała, że może jeśli zajrzy w drodze powrotnej do Owocowej Chatki i kupi tuzin swoich ulubionych smakołyków, to ukoi jej skołatany umysł, ale chyba nawet urocza cukiernia z jabłkami w słodkiej polewie i z orzechowymi krówkami wiszącymi w witrynie nie miała już tego wieczoru dla Kate żadnej magii.

Jedyną dobrą stroną całkowitej samotności było to, że można było bezkarnie bekać, kichać, kaszleć, śpiewać bądź gadać do siebie, kiedy tylko się chciało i gdzie się chciało. Kate zaczęła nucić piosenkę jakiegoś zespołu indie tak wysoko, że psy zaczęłyby wyć. Po bolesnej minucie tych śpiewów odchrząknęła i spoważniała.

W kawiarni brakowało życia, światła i odpowiedzi. Oświetlały ją nieco tylko brudne kinkiety na ścianach. Kate zamierzała przed otwarciem odnowić kominek w rogu i załatwić jeszcze kilka innych rzeczy. W tym stanie to miejsce było wciąż cichsze, brudniejsze i bardziej zrujnowane niż jakiś opuszczony budynek.

Wybijała palcami powolny rytm na ladzie.

– Lepiej nas uratuj – powiedziała do pustej kawiarni. – Albo będę miała poważne kłopoty.

Nie uważała, że błaganie jest poniżej jej godności. Błagała niepomalowane ściany, pordzewiały ekspres do kawy i szafki z wypaczonymi drzwiczkami. Błagałaby nawet robaki na ścianach, gdyby uznała, że posłuchają.

Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nawet jeśli kawiarnia przyniosłaby pokaźny zysk w pierwszym roku działania i Kate dzięki temu spłaciłaby pożyczkę, nie mogłaby cieszyć się wolnością od długów, gdyby siedziała w więzieniu za zabójstwo.

Co, jeśli policja znalazła ciało? Co, jeśli przyjdą po nią w nocy i spędzi resztę życia za kratami? Co stałoby się z babcią Lewis, gdyby Kate zabrano po tym wszystkim, co już przeszła ta staruszka?

Kate przestała bazgrać po kartce z budżetem wpiętej w podkładkę z klipsem, gdy zorientowała się, że napisała zamaszystym pismem: CZEMU NIKT NIE PAMIĘTA?

Patrzyła na te słowa przez chwilę, po czym oddarła róg kartki i zmięła go.

Brzęknął dzwonek kawiarni i do środka wmaszerowała zdyszana Lily. Z jej blond koka sterczały luźne sprężynki. Wsparła dłonie na kolanach, żeby złapać oddech.

– Przybiegłaś tutaj? – zapytała Kate.

Lily poderwała się energicznie i wyprostowała.

– Czyś ty oszalała, Kate?! Nie możesz ufać innym glinom! – wrzasnęła. Podeszła bliżej, zostawiając ślady stóp w pyle na podłodze. – Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? Musiałam usłyszeć od Westbowa, że jakaś szalona dziewczyna nazywająca się Kate Kole wparowała na posterunek, krzycząc, że kogoś zabiła!

Kate wzięła do ręki papier ścierny i zaczęła szorować zaschniętą na szafkach szpachlówkę.

– Nie wzięłam telefonu. Dlatego do ciebie nie zadzwoniłam – wyjaśniła. – I możemy ufać policji. Nie pozwól, żeby ten twój pretensjonalny partner kazał ci myśleć inaczej. Jest jedyny w swoim rodzaju.

– Masz szczęście, że Westbow nie pamiętał cię z imprezy charytatywnej w zeszłym roku! Dlaczego nie poprosiłaś, żeby mnie wezwali?

– Poprosiłam. Nie było cię.

Ciężki oddech Lily niósł się po zakurzonej kawiarni. Wyplątała ręce z policyjnej kamizelki i rozpięła guziki koszuli, aż została w samym podkoszulku. Rzuciła mundur na blat i kucnęła przy szafce, nad którą pracowała Kate, czekając, aż przyjaciółka spojrzy jej w oczy.

– Nie do wiary, Kate – powiedziała.

– Co miałam zrobić? To była nagła sytuacja! – Kate zerknęła w stronę okna, czy nie ma na zewnątrz błyskających czerwonych i niebieskich świateł.

– Dlaczego Westbow powiedział, że jakaś naćpana lekami studentka myślała, że kogoś dzisiaj zabiła?

– Bo to zrobiłam. – Kate odłożyła papier ścierny i wstała. – Naprawdę kogoś zabiłam – szepnęła głośno i ochryple. – Ale nikt mi nie wierzy.

Lily skrzyżowała ręce na piersi, ukazując kolaż tatuaży na umięśnionych przedramionach.

– Ja ci wierzę. Dlatego ruszmy się, bo jeśli gdzieś tam jest ciało, musimy je znaleźć, zanim ktoś inny to zrobi…