Obietnica smoka - Elizabeth Lim - ebook

Obietnica smoka ebook

Lim Elizabeth

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Drugi tom Sześciu szkarłatnych żurawi!
Księżniczka Shiori złożyła obietnicę zwrócenia smoczej perły prawowitemu właścicielowi, ale dotrzymanie tej obietnicy jest bardziej niebezpieczne, niż kiedykolwiek przypuszczała. Musi udać się w ryzykowną podróż, poruszając się pomiędzy intrygami zarówno wśród ludzi, jak i smoków i odeprzeć złodziei, którzy pragną perły dla siebie i zrobią wszystko, aby ją zdobyć.
Perła sama w sobie jest niezwykła, bije z niej ogromna moc – w jednej chwili ratuje życie dziewczyny, a w drugiej grozi zniszczeniem jej rodziny i zerwaniem nici przeznaczenia, która łączy ją z Takkanem. Shiori będzie potrzebowała ogromnej siły, aby bronić życia i miłości, o które tak ciężko walczyła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 447

Oceny
4,0 (35 ocen)
11
16
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barjab88

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna, lekka opowieść. Są tu demony i smoki.
00
SzelmaWong

Dobrze spędzony czas

Dobra kontynuacja. Bardzo przyjemna lektura.
00
asiulka666

Całkiem niezła

3.5
00
Kasia2920

Dobrze spędzony czas

Mniej wciągająca niż pierwsza część, ale dalej fajnie się czytało.
00
kingakalandyk

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra kontynuacja dylogi zachowana w nieco innym klimacie niż pierwsza część, dzięki czemu czytelnik się nie nudzi. Dzięki niej możemy dowiedzieć się znacznie więcej o świecie stworzonym przez autorkę.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Dragon’s Promise

Copyright © 2022 by Elizabeth Lim

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Kaja Makowska, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Sandra Popławska

Korekta: Małgorzata Tarnowska, Daria Latzke

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Tran Nguyen

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67974-39-4

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu po po – za miłość, historie i zupę rybną

 

 

 

 

 

 

Nigdy nie lubiłam pisać listów. Moi nauczyciele mawiali, że listy są pokazem intelektu i troski, a także kaligrafii. Ale moje pismo zawsze bardziej przypominało pismo gęsi niż księżniczki. Nikt nie lubi dostawać listów od gęsi. Nawet królewskiej.

Wiem, że to marna wymówka, dlaczego nigdy do Ciebie nie napisałam, Takkanie. Gdybym mogła zmienić przeszłość, odpowiedziałabym na każdy z Twoich listów. W końcu je przeczytałam i nie potrafię wyrazić, jakim pocieszeniem było śmianie się z Twoich historii i wyobrażanie sobie, że dorastaliśmy razem. Żałuję, że nie zapytałam Cię o imię w dniu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy jako dzieci na letnim festynie, a ja straciłam Twój latawiec.

Ostatnio myślałam o tym latawcu i o tym, że pewnie leci i leci bez celu, nie mając gdzie wylądować. Czasami w snach wydaje mi się, że to ja nim jestem. Że mój sznurek nie ma końca. Że nigdzie już nie należę.

Zastanawiam się, czy tak właśnie czuła się moja macocha. Boli mnie, że nigdy nie będę mogła jej o to zapytać.

Zanim to znajdziesz, będę już w królestwie smoków. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. Dni, tygodnie, miesiące? Mam nadzieję, że nie lata.

Jeśli nie wrócę do zimy, pomyśl o mnie, kiedy spadnie śnieg. I zawsze, kiedy będziesz jadł rzodkiewki.

 

Twoja ulubiona kucharka od zup

Shiori

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

Dno morza Taidżin smakowało błotem, solą i rozczarowaniem. Nie licząc kilku słabych promieni tajemniczego światła, było ciemniejsze niż najgłębsza przepaść. Nie wyglądało na wspaniałe wodne królestwo, które smoki miały nazywać domem.

Przysiadłam na grzbiecie Seryu, kiedy zwolnił. Jego długie wąsy drgały w kierunku jednego promienia. Może mi się wydawało, ale ten promień świecił jaśniej niż pozostałe, niemal na fioletowo.

– Gotowa? – zapytał Seryu.

„Gotowa na co?” – pomyślałam, ale skinęłam głową.

Seryu pomachał ogonem i wskoczył w fioletowy promień. Wtedy wszystko się zmieniło.

Woda przybrała lazurowy kolor, a kłęby miedzianej mgły z sykiem buchnęły z koryt piasku i kryształu. I światło! Światło było wszędzie, promieniujące z niewidzialnego słońca.

Serce przyspieszyło mi z niecierpliwości. Przylgnęłam do rogów Seryu, gdy przyspieszył, płynąc tak szybko, że prawie straciłam oddech.

Już prawie jesteśmy na miejscu, Kiki – rzuciłam podekscytowana w naszym wspólnym milczącym języku, ale nie odpowiedziała. Zerknęłam do rękawa i zrozumiałam dlaczego: moja biedna papierowa ptaszka zemdlała.

Nie winiłam jej. Poruszaliśmy się z zawrotną prędkością, a mnie łomotało w głowie, kiedy próbowałam myśleć logicznie. Jednak nie mogłam pozwolić sobie na zemdlenie. Nie odważyłam się nawet zamknąć oczu.

Chciałam widzieć wszystko.

W końcu dotarliśmy do labiryntu jasnych raf koralowych, kilka sążni pod powierzchnią śmiertelnego morza. Niewidzialny prąd kołysał trawą morską, wydmy z białego piasku i skały pokryte złotymi żyłkami zdobiły teren, a baldachimy splecionych kwiatów morskich tworzyły dachy podwodnych willi.

A więc tak wyglądała Ai’long, kraina smoków.

Był to świat, który miało okazję ujrzeć niewielu śmiertelników. Na pierwszy rzut oka nie różnił się zbytnio od lądu. Zamiast drzew rosły tu filary koralowców, niektóre smukłe, inne grube, większość ze strzelistymi gałęziami ozdobionymi bransoletami z mchu. Nawet ryby miały zwężone płetwy rozpostarte niczym skrzydła i sprawiały wrażenie ptaków szybujących po niebie.

A jednak… to nie przypominało niczego, co kiedykolwiek widziałam. Nieustanny ruch wody objawiał się błyskami kolorów i smugami przepływających ryb. Trawa łaskotała je, jakby mogły ze sobą rozmawiać.

Seryu uśmiechnął się, kiedy chłonęłam widok.

– Mówiłem, że będziesz oszołomiona.

Oczywiście miał rację. Byłam oszołomiona. Z drugiej strony Ai’long miała zdumiewać śmiertelników takich jak ja. W końcu na tym polegało jej niebezpieczeństwo. Jej podstępność.

Miejsce tak piękne, że nawet czas wstrzymał oddech.

Każda godzina spędzona tutaj to dzień stracony w domu, jeśli nie więcej, przypomniałam sobie ostro. Ten czas szybko się sumował, a ja byłam z dala od ojca i braci tak długo, że nie chciałam zmarnować ani minuty.

Ruszajmy. Dałam znak kopnięciem w długi, wężowaty bok smoka.

– Nie jestem koniem. – Seryu zmarszczył brwi i odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć. – Dlaczego tak ucichłaś, Shiori? Chyba nie wstrzymujesz oddechu, prawda?

Kiedy nie odpowiedziałam, zrzucił mnie z grzbietu, a potem machnął pazurem i uszczypnął mnie w nos.

Wypuściłam strumień bąbelków – powietrze, którego tak cennie strzegłam. Ale na bogów, mogłam oddychać! A przynajmniej miałam wrażenie, że oddycham. Woda była słodka, a nie słona, odurzająca jak mocne wino śliwkowe, kiedy brałam zbyt głęboki wdech, ale może to dlatego, że wciąż kręciło mi się w głowie.

– Dopóki nosisz kawałek mojej perły, możesz oddychać pod wodą – wyjaśnił Seryu, przypominając mi o świecącym ułamku, który nosiłam na szyi. – Może i nie jest już w twoim sercu, więc nie możemy dzielić myśli… ale wiesz, że możesz mówić, prawda?

– Oczywiście, że wiem – skłamałam.

Ukrywając ulgę, dotknęłam maleńkiej perły. Nawet tak głęboko w morzu błyszczała jak koralik księżycowego światła.

– Lepiej ją schowaj – poradził Seryu. – Mieszkańcy mogliby źle to odebrać.

– Myślałam, że tylko pomaga mi oddychać. Dlaczego…

– To zbyt skomplikowane – stęknął smok. – Zapomniałem, że zadajesz tyle pytań. Może powinienem był pozwolić ci wstrzymać oddech.

Zmarszczyłam brwi.

– Jesteś nie w humorze.

– Ludzie nie są mile widziani w Ai’long – powiedział słabo. – Zastanawiam się, ile potencjalnych tragicznych zakończeń może mieć twoja wizyta.

Nie wierzyłam mu. Cały dzień był w złym nastroju, począwszy od chwili, kiedy przybył po mnie na ląd. Ledwie przywitał się z moimi braćmi i całkowicie zignorował Takkana…

Próbowałam go rozbawić:

– Więc nie będę miała żadnych zabawnych historii do opowiedzenia, kiedy wrócę do domu? Chwaliłam się wszystkim, że sam książę smoków oprowadzi mnie po swoim królestwie.

– Im krótsza wizyta, tym lepiej. – Seryu przeniósł spojrzenie czerwonych oczu na torbę na moim ramieniu. – Jesteś tu po to, żeby dostarczyć coś mojemu dziadkowi, a nie dokazywać.

I tyle z rozbawiania. Teraz i mój nastrój się pogorszył.

Uchyliłam torbę. W środku kryło się to, co miałam dostarczyć: ciemna i pęknięta smocza perła. Raikama zostawiła mi ją przed śmiercią, a jej moc była tak wielka, że czułam, jak walczy z zaklęciem torby, które utrzymywało ją bezpiecznie w ukryciu. Nic dziwnego, że dziadek Seryu jej pragnął.

Ale w torbie miałam coś jeszcze. Zabrałam też moją sieć z gwiezdnego bluszczu, żeby bronić się przed królem smoków, i szkicownik Takkana, który dostałam od niego na pożegnanie.

– Więcej listów? – spytałam wtedy.

– To coś lepszego – obiecał. – Żebyś mnie nie zapomniała.

Co może być lepszego niż jego listy? Wpatrywałam się z tęsknotą w szkicownik, żałując, że nie mogę muskać knykciami miękkiego grzbietu i przewracać ubrudzonych węglem stron. Przypuszczałam jednak, że czytanie w towarzystwie Seryu byłoby niegrzeczne.

Seryu z pewnością tak uważał. Popatrzył na mnie zmrużonymi oczami.

– Nigdy nie widziałem, żebyś się rumieniła, patrząc na perłę.

– Jasno świeci – powiedziałam szybko. – Robi mi się ciepło na twarzy.

Zadrwił z mojego kłamstwa.

– Przynajmniej twój ludzki lordzik nie wskoczył za nami do morza. Po tym, jak robił do ciebie maślane oczy, myślałem, że to zrobi. Zanim przepłynąłby rafę, dopadłyby go rekiny.

Zamknęłam torbę.

– Naprawdę, rekiny?

– Dziadek zatrudnia ich cały pluton. – Seryu uśmiechnął się ironicznie. – Zawsze są głodne. Niedługo się na nie natkniemy.

Serce waliło mi w piersi. Czy byliśmy aż tak blisko pałacu Nazayuna?

Seryu źle odczytał moje obawy i lżejszym tonem dodał:

– Nie obawiaj się. Rekiny nie gustują w takich jak ty.

„Może zmienią zdanie” – pomyślałam. Kiedy król smoków dowie się, dlaczego naprawdę jestem w Ai’long, będę miała szczęście, jeśli pozwoli mi na tak szybką śmierć.

Nerwowo podpłynęłam z powrotem do Seryu, kopiąc mocniej niż trzeba. Pływanie w Ai’long w niczym nie przypominało pływania w zwykłej wodzie. Tutejsza była lekka jak powietrze, a pod stopami sunęły drobne prądy, które pchały mnie tam, dokąd chciałam. Prawie jakbym fruwała.

Minęłam smoka, wystrzeliwszy o włos za wysoko. Znikąd spadł na mnie kłąb meduz.

Było ich co najmniej tuzin. Ich ciała przypominały świetliste parasole, a macki wirowały w tańcu. Zbliżały się odważnie, muskając moje ramiona i nogi, a nawet wplatając się w moje długie włosy. Chichotałam od łaskotania, dopóki Seryu nie warknął:

– Zostawcie ją. – Jego czerwone oczy błysnęły na intruzów. – Ona jest ze mną.

Meduzy cofnęły się, ale nie rozproszyły. Wręcz przeciwnie. Gdy Seryu próbował odciągnąć mnie za włosy, podążyły za nim.

A potem, jak morze Taidżin, zmieniły się.

Złote światło w ich ciałach zgasło w mgnieniu oka, a macki, miękkie jak jedwabne wstążki, stały się twarde i spiczaste. Dwie wślizgnęły się między nas i rozdzieliły mnie z Seryu. Reszta nas otoczyła.

Sięgnęłam po sztylet ukryty w szarfie. Nie zdążyłam nim machnąć. Zimne, śliskie macki przyssały się do moich pleców i zniewoliły ramiona.

Drobne kolce wyrosły z macek napastniczki, drażniąc moją skórę – śmiertelne ostrzeżenie, żeby nie stawiać oporu. Jedno ukłucie i zostanę sparaliżowana na wieczność.

Pokonana znieruchomiałam i upuściłam sztylet, pozwalając, by odpłynął. W zamian meduza rozluźniła uścisk, ale tylko nieznacznie. Jej macki szukały innej ukrytej broni, a kiedy penetrowały moją torbę i szaty, z rękawa wyskoczyła Kiki.

Była półprzytomna. Dramatycznie rozciągnęła skrzydła i ziewnęła, by oznajmić, że się obudziła. Ale kiedy otworzyła atramentowe oczy i zobaczyła meduzę, pisnęła.

Na bulgoczące, płonące demony Tambu!

– To nie demon – zapewniłam ją, próbując chronić torbę przed mackami. – Tylko meduza.

Co?

Meduza zawisła nad Kiki, przyglądając się jej uważnie.

Moja ptaszka wetknęła głowę pod skrzydło.

O bogowie – jęknęła. Pozwólcie mi znowu zemdleć.

Ku uldze Kiki meduza uznała ją za niegodną uwagi i ponownie skupiła się na mojej torbie. Jej macki szarpały mocno za paski, ale nie dawałam się.

– Możesz mnie parzyć, ile chcesz – powiedziałam. – I tak tego nie dostaniesz.

Meduza syknęła i obnażyła trujące kolce.

– Sio! – warknął Seryu. Smagał ogonem, wywołując mały sztorm. Jednym machnięciem pazura gwałtownie rozdarł wodę.

Gdy meduza walczyła z nagłym prądem, Seryu zarzucił mnie na grzbiet i zanurkował w dżunglę koralowców, kierując się w stronę kryształowych iglic. Rzucił mi sztylet na kolana.

– Naprawdę, Shiori? To właśnie przyniosłaś do Ai’long?

Wzruszyłam ramionami.

– Myślałeś, że przyjdę bezbronna?

– Spotkałaś już mojego dziadka. Ten sztylecik to dla niego drzazga.

– Drzazgi mogą sprawiać ból – powiedziałam tylko, chowając ostrze do szarfy. – Co robiły te meduzy?

– Patrolowały.

– Po co?

– Na wypadek gdyby pojawili się tu zabójcy albo intruzi.

Nie rozwinął tematu, co dało mi sygnał, żeby odpuścić. Ale byłam zbyt ciekawa.

– Miały w sobie magię.

– Większość poddanych dziadka ma… pewne zdolności. Pomagają odeprzeć tych, którzy próbują wejść do Ai’long bez zaproszenia.

– Ale po co mnie przeszukiwały? Przecież mam zaproszenie.

– To oczywiste, że szukały perły twojej macochy – rzucił z irytacją. – Meduzy lubują się w magii ciemności. Specjalizują się również w wyczuwaniu oszustw.

Ogarnęła mnie fala niepokoju.

– Oszustw?

– Takich jak na przykład ta stalowa igła, o której nie raczyłaś mi powiedzieć. – Spoważniał. – Nie martw się. Nie spędzisz dużo czasu w Ai’long, więc nie będziesz musiała doświadczyć naszego sądu.

Nie to mnie martwiło, ale milczałam. Zerknęłam na Kiki.

Zemdlała na mojej dłoni, zmięta w przygnębiającą kulkę. Na szczęście nie zwracała uwagi na moją rozmowę z Seryu. Bardzo ją kochałam, ale dochowywanie tajemnic nie było jej najmocniejszą stroną.

Czy jesteśmy już blisko? – jęknęła. Powinnam była zostać na lądzie. Mam chorobę morską.

– Nikt nie ma choroby morskiej pod wodą.

Kiki zmarszczyła dziób, wydając z siebie teatralne westchnienie.

Nie możesz powiedzieć smokowi, żeby pływał ostrożniej? Nawet wieloryby poruszają się zgrabniej niż on.

– Ty mu powiedz. Cały dzień był gburowaty.

Dlaczego? Zmarszczyła brwi. Jest na ciebie zły?

– Oczywiście, że nie.

Czy to przez meduzy? Na bogów, Shiori… myślisz, że wiedzą? Może powinnaś mu powiedzieć, że chcesz zatrzymać per…

Wybałuszyłam oczy i wepchnęłam ją do rękawa, zanim Seryu coś usłyszał. Prawie chlapnęła, że chcę zatrzymać perłę Raikamy.

Nie, nie powiedziałam mu. Nie miałam takiego zamiaru.

Gryzło mnie poczucie winy, ale je odepchnęłam. Nie miałam powodów, by się obwiniać. Nie łamałam danego słowa. Obiecałam Seryu, że dostarczę perłę Raikamy jego dziadkowi… nie powiedziałam, że pozwolę mu ją zatrzymać.

„Daj ją smokowi, który ma siłę ją naprawić” – kazała mi przysiąc Raikama przed śmiercią.

Jakby czytała mi w myślach, perła w torbie zaczęła pulsować. Niemal widziałam, jak wiruje i knuje, próbując znaleźć wyjście. Była wielkości brzoskwini, niewiele większa od mojej dłoni, ale w szczytowym momencie świeciła jak promień słońca. Jednak teraz, kiedy Raikama odeszła, blask perły przygasł, a przecinające ją pęknięcie zdawało się rozciągać z każdym dniem.

To pęknięcie nie zniknie, dopóki perła nie wróci do prawdziwego właściciela. Miałam przeczucie, że żal, który w sobie skrywałam, również nie ustąpi, póki nie dotrzymam obietnicy danej Raikamie.

– Obietnica to nie pocałunek beztrosko rzucany na wiatr – mruknęłam pod nosem. – To kawałek nas, który oddajemy bezpowrotnie, dopóki nie dotrzymamy słowa.

To były słowa mojej macochy sprzed lat. Słowa, których kiedyś nienawidziłam, bo wywoływały we mnie poczucie winy, nawet kiedy je ignorowałam. Nigdy bym nie przypuszczała, że znajdę w nich pocieszenie.

Perła zadrżała, reagując na mój niepokój. Wzięłam torbę na kolana, żeby Seryu tego nie zauważył. Zbyt wiele razy złamałam dane słowo, zwłaszcza Raikamie. Nie tym razem.

„Naprawię cię – przyrzekłam cicho perle. – Zabiorę cię do domu”.

Bez względu na cenę.

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

 

Mury otaczające pałac króla Nazayuna były niewiarygodnie wysokie. Rozciągały się wyżej, niż sięgałam wzrokiem, aż do fioletowych świateł wyznaczających obrzeża królestwa, a ich ostre kwiatony przypominały igły wbijające się w żyły oceanu.

Przed pałacem zebrało się mnóstwo morskich stworzeń. Wieloryby większe niż okręty wojenne mojego ojca, cętkowane żółwie morskie, które wtapiały się w piasek i skały, delfiny, kałamarnice, a kiedy przyjrzałam się bliżej, nawet kraby i koniki morskie. Wszystkie opuściły głowy, okazując szacunek Seryu, ale skupiały spojrzenia na mnie.

– Nie trzymaj mnie tu za rogi – warknął Seryu. – W Ai’long rogi są miarą statusu, a ja jestem smoczym księciem, nie bykiem.

Puściłam je jak poparzona.

– Przepraszam.

Szybko stało się jasne, co miał na myśli. Rogi innych smoków zakrzywiały się w dół jak u baranów, często pokryte wypustkami bądź wyżłobieniami, w kolorach od szarego przez kość słoniową do czarnego. Jego zaś były srebrne i gładkie, ale przede wszystkim rozgałęzione niczym poroże jelenia. Naturalna korona.

– Zawsze wita cię taki tłum?

– Nie. – W jego głosie dało się słyszeć napięcie. – Są tu z twojego powodu.

Na te słowa gwałtownie się poderwałam.

– Mojego?

– Zakładają się o to, czy dziadek rzuci cię rekinom na pożarcie, czy zamieni w kamień.

Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy sobie ze mnie drwi. Może jedno i drugie.

– Nie ma alternatyw? – zapytałam.

– Żadnej przyjemniejszej. Mówiłem ci, że ludzie nie są tu mile widziani.

– Ale widzę ich tu dużo.

Długi grzbiet Seryu zesztywniał, a jego łuski zmatowiały.

– Spójrz jeszcze raz.

Zmarszczyłam brwi, ale zaciekawiona ponownie się odwróciłam.

Na początku nie dostrzegłam nic niezwykłego. Owszem, ludzie dosiadający smoków nosili bogactwa mórz, żakiety i suknie lśniące jak muszle uchowca, wysadzane płatkami lilii oceanicznych. Ale poza tym wyglądali tak samo jak ja.

Przynajmniej dopóki mój wzrok się nie wyostrzył i nie spojrzałam uważniej. Dostrzegłam skrzela na szyjach i ramiona pokryte rybimi łuskami. Niektóre istoty miały nawet skrzydła złożone na łopatkach i płetwy u kostek oraz nadgarstków. Kiedy przyłapały mnie na gapieniu się, zacisnęły usta i rzuciły mi krzywe uśmiechy.

– Więc naprawdę jestem jak świnia – stwierdziłam nerwowo.

– Co?

– Porównałeś mnie do świni, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Powiedziałeś, że zaproszenie mnie do Ai’long byłoby jak przyprowadzenie na obiad świni. Myślałam, że żartujesz.

– Nigdy nie spodziewałem się, że cię tu przyprowadzę, Shiori – powiedział tak cicho, że niemal go nie usłyszałam. Byliśmy już prawie przy bramie. – Chcę, żebyś o tym wiedziała.

To brzmiało jak przeprosiny, ale nie wiedziałam za co. Nie miałam szansy zapytać. Rozległ się ogłuszający chór muszli, a potem niespodziewanie niewidzialny prąd porwał mnie z grzbietu Seryu i wciągnął do pałacu.

Wszystko wydarzyło się z prędkością ciosu mieczem. Nie zdawałam sobie sprawy, że zostałam porwana, dopóki nie było za późno.

– Shiori! – Seryu rzucił się do bramy, chcąc zdążyć przed zamknięciem wrót. – Dziadku, nie!

Spojrzałam na niego po raz ostatni, zanim woda porwała mnie w dół rynny tak szybko, że nasza poprzednia podróż wydała mi się powolna. Kiedy zjeżdżalnia wyrzuciła mnie w miejscu docelowym, byłam pewna, że zemdlałam, przynajmniej na kilka sekund.

Wylądowałam w największej sali, jaką kiedykolwiek widziałam. Ogromnej i szerokiej, z niebotycznie wysokimi filarami. Poza jednym oknem, które wyglądało jak kaskada czarnego kryształu, wszystko od ścian po sufity miało barwę kości. Albo śniegu, jeśli miało się pogodniejsze nastawienie.

Odbiłam się stopami od dna oceanu i popłynęłam do góry.

Zjadł nas wieloryb? – spytała szeptem Kiki z rękawa.

Gdybyśmy nie znalazły się w tak tragicznej sytuacji, pars­knęłabym śmiechem. Komnata rzeczywiście przypominała wnętrze wieloryba. Marmurowe filary pod ścianami były rozmieszczone równomiernie i wznosiły się trzy razy wyżej niż sala ceremonii w pałacu mojego ojca. Ich końce tworzyły kopułę, tak że całość wyglądała jak klatka z kości.

Na wszelki wypadek wyciągnęłam sztylet. Przerwy między filarami były dość szerokie, żeby się przez nie prześlizgnąć, a w oddali lśniły bramy pałacu. Czy Seryu nadal mnie szukał?

Ścisnęłam broń w ręku. Nie miałam zamiaru czekać, by się przekonać.

Zanurkowałam między dwa filary i oddaliłam się o jedno tchnienie, gdy nagle z kolumn wyrosły długie wici wodorostów i oplotły moje kończyny.

Kiki wyskoczyła z rękawa.

Shiori!

Ciachnęłam wodorosty. Łodygi były cieńsze niż te, które dodawałam do zupy. Ale pozory mylą. Ta roślina była mocna jak żelazo i żywa – w miejscu każdego odciętego pędu wypuszczała trzy nowe. Odrzuciły Kiki i owinęły mi się wokół nadgarstków, wyrywając sztylet z uścisku i przygniatając mnie do filaru.

Potem pojawiły się rekiny.

Nie uwierzyłam Seryu, kiedy wcześniej o nich wspomniał, ale naprawdę tu były. Każdy dziesięć razy większy ode mnie, z rzędami ostrych jak brzytwa zębów i granatowymi oczami, które świadczyły o tym, że napastnicy bez skrupułów zamienią mnie w przekąskę.

– Seryu! – krzyknęłam. – Seryu!

– Niedługo do nas dołączy.

Ogon króla smoków zakręcił się wokół filarów, a ja poczułam gęsią skórkę.

– Mój wnuk wiele mi o tobie opowiadał od czasu naszego ostatniego spotkania, Shiori’anmo – ciągnął król. – Twoi bogowie poświęcili ci niezwykłą ilość uwagi: adoptowana córka Bezimiennej Królowej, ofiara krwi Kiaty… a teraz dzierżycielka perły Upiora.

Upiora? Nadstawiłam uszu. Nigdy wcześniej nie słyszałam o żadnym Upiorze.

Długie, zakrzywione smugi srebra przeszyły cienie – rogi Nazayuna.

– Pokaż mi ją.

Wodorosty rozluźniły uścisk wokół moich nadgarstków na tyle, bym mogła otworzyć torbę. Sięgnęłam do środka, muskając palcami pękniętą perłę i sieć z gwiezdnego bluszczu.

Moje palce zapragnęły zarzucić sieć na króla smoków. W końcu gwiezdny bluszcz był jedyną słabością smoka, jedyną rzeczą na tyle potężną, by oddzielić go od serca. Na demony, poświęciłam wystarczająco dużo, żeby ją upleść.

Rekiny rozerwałyby mnie na strzępy, gdybym się odważyła, ale na szczęście perła nie dała mi szansy. Kiedy otworzyłam torbę, zabuczała nisko i wyrwała się na otwartą przestrzeń.

Zaczynałam podejrzewać, że jakimś dziwnym sposobem jest żywa. W pałacu ojca ilekroć zostawiałam ją w pokoju, ona i tak podążała za mną i wisiała w powietrzu obok mnie, jakby mnie obserwowała i na coś czekała.

– Perła bierze los i zmienia go we własnym celu – powiedziała mi kiedyś Raikama.

Po tym, co zrobiła moim braciom, nie łudziłam się, że jej celem było utrzymanie mnie przy życiu. Dlatego wstrzymałam oddech i patrzyłam, jak perła unosi się i zrównuje ze wzrokiem Nazayuna.

Smok zmarszczył brwi z niezadowoleniem.

– Przywiązała się do ciebie.

– Na razie – odpowiedziałam. – Złożyłam macosze przysięgę, że zwrócę perłę prawowitemu właścicielowi.

– Złożyłaś Seryu przysięgę, że oddasz ją mnie – warknął.

– Że ci ją przyniosę – poprawiłam go. – Perła nie należy do ciebie.

– Smocza perła należy do Ai’long. – Nazayun górował nade mną, wbijając pazury w ziemię. – Ja jestem Ai’long.

– Po co ci ona? – zapytałam. – Widziałam prawdziwe smocze perły. Są czyste i zachwycające, w niczym nie przypominają tej. Ta jest…

– Obrzydliwa.

– Jak uważasz – rzuciłam. – Więc dlaczego ją chcesz?

– Nieoświecony człowieku, naprawdę nie wiesz nic! – ryknął król. – Perła Upiora jest wadliwa. Pragnie zniszczenia tak samo, jak się nim brzydzi. Sama w sobie nie może znaleźć równowagi, więc polegała na kimś takim jak twoja macocha, żeby powściągać swoją moc. Ale Bezimienna Królowa nie żyje, a perła jest zbyt uszkodzona, żeby przyjąć nowego właściciela. Wkrótce całkowicie się rozpadnie. Kiedy do tego dojdzie, uwolni siłę, jakiej nawet sobie nie wyobrażasz. Wystarczająco wielką, żeby zniszczyć twoją ukochaną Kiatę.

Po raz pierwszy mu uwierzyłam.

– Chyba że zostanie zwrócona Upiorowi.

– To nie wchodzi w grę – rzekł Nazayun. – Musi zostać zniszczona, a kiedy tak się stanie, zginie również Upiór. Wyrzeknij się swojej więzi i oddaj mi perłę.

Zawahałam się. Perła wisiała nad moją dłonią, lekko rozchylona wzdłuż pęknięcia. Wyglądała zwodniczo krucho, jak płatki kwiatu lotosu. A jednak czułam, że drzemie w niej straszliwa moc.

Czy Raikama mogła popełnić błąd, prosząc mnie o zwrócenie jej Upiorowi? A może to jedna ze sztuczek Nazayuna?

Niezdecydowanie dręczyło mnie tylko przez chwilę. Potem zacisnęłam pięści i perła poleciała w moją stronę. Ufałam Raikamie.

– Perła należy do smoka, który ma siłę, żeby ją naprawić – oznajmiłam. – Tym smokiem nie jesteś ty.

Białe oczy króla smoków zapłonęły wściekłością.

– Niech tak będzie.

Rekiny pomknęły w moim kierunku, kłapiąc szczękami. W ich szklistych oczach rozbłysły wizje makabrycznego końca. Moje ciało poćwiartowane na setki krwawych kawałków barwiących wodę na czerwono.

Shiori, nie! – krzyknęła Kiki.

Wodorosty zacisnęły się wokół mojej talii i kostek, unieruchamiając mnie. Na szczęście się tego spodziewałam.

„Nigdy nie walcz, nie znając przeciwnika” – mawiał mój brat Benkai. Zanim wyruszyłam do Ai’long, przekazał mi tyle wojskowych mądrości, ile tylko mógł. „Ten, kto potrafi zaskoczyć wroga, zawsze ma przewagę”.

Przyszła pora na moją niespodziankę. Uderzyłam biodrem o perłę, wbijając ją w najbliższy filar, a ona otworzyła się niczym muszla i wypuściła strumień oślepiającego światła.

Wodorosty rozluźniły uchwyt na tyle, że zdołałam wyciągnąć sieć. Rzuciłam ją wysoko i krzyknęłam:

– Kiki!

Papierowa ptaszka wyskoczyła z kryjówki i złapała sieć z drugiej strony. Razem zarzuciłyśmy ją na ogromną klatkę piersiową króla, ciasno ściskając jego łuski.

Wcześniej użyłam sieci tylko raz, żeby uwolnić Raikamę od brzemienia, które nosiła. Nigdy nie wykorzystałam jej przeciwko prawdziwemu smokowi.

Magia zadziałała błyskawicznie, przywierając do łusek Nazayuna i przyciemniając ich szafirowy blask. Krzyknął i odchylił głowę do tyłu, gdy wpiła mu się w pierś, ukazując kształt jego cennego serca.

Było co najmniej trzy razy większe od perły Upiora, srebrzystobiałe i idealnie okrągłe, niczym nabrzmiały księżyc. Wystarczyło, że po nie sięgnę, a zyskam nad nim całkowitą władzę.

– Puśćcie mnie – rozkazałam wodorostom, a one poluzowały się wokół moich kostek. Rekiny również powstrzymały się od atakowania.

Wyciągnęłam sztylet i wbiłam go w łuski Nazayuna, żeby przytrzymać sieć. Król smoków ryknął z bólu, ale nie miałam wyrzutów sumienia. Jak widać, drzazgi mogą sprawiać ból.

– Gdzie znajdę Upiora? – Chciałam wiedzieć.

Z gardła Nazayuna dobył się śmiech.

– Odpowiadaj albo…

– Albo co? – Nazayun spojrzał na perłę Upiora, która unosiła się nad nim niczym zwiastun zagłady. – Albo co, Shiori’anmo?

Coś się nie zgadzało. Serce króla smoków waliło w jego piersi, więc sieć musiała zadawać mu ból. W takim razie dlaczego się uśmiechał? Dlaczego się śmiał?

– Powinnaś była oddać mi perłę, kiedy miałaś okazję – rzekł król, szarpiąc się. – Musisz zostać ukarana za utkanie tej sieci. Spałabyś trzysta lat, wystarczająco długo, by wszystko, co znasz i kochasz, obróciło się w proch. Potem odesłałbym cię do Kiaty, tak jak obiecałem. Niestety, dokonałaś złego wyboru. Z tego powodu już nigdy nie zobaczysz swojej ojczyzny.

Sztylet wbity między łuski Nazayuna nagle rozpłynął się w wodzie i król zerwał sieć z piersi. Zaskwierczała pod jego pazurami, przypalając mu skórę, a on cisnął ją w sieć wodorostów, daleko poza mój zasięg.

– Myślałaś, że można tak łatwo zabrać mi serce? – spytał ze śmiechem, gdy jego rany zabliźniły się w mgnieniu oka. – Jestem bogiem smoków. Nawet gwiezdny bluszcz nie jest w stanie mnie skrzywdzić.

Zachwiałam się i zacisnęłam dłonie na perle Upiora.

– W takim razie co…

Nie zdążyłam dokończyć groźby. Ściany za mną zaśpiewały i fala wody przetoczyła się przez czarne kryształowe okno, które zauważyłam wcześniej. Woda stworzyła wir.

Wyłonił się z niego drugi smok. Dostrzegłam tylko błyski czerwonych łusek i parę okrągłych złotych oczu. Potem coś uderzyło mnie w kark i poleciałam do przodu.

– Jeśli nie oddasz nam perły, na razie weźmiemy to.

Szkarłatny smok podniósł naszyjnik, który Seryu kazał mi nosić przez cały czas – kawałek jego serca, który umożliwiał mi oddychanie w Ai’long.

Moje dłonie powędrowały do gardła, gdy zaczęło wykręcać mi płuca. Woda lała się strumieniami do moich ust. Serce łomotało mi w uszach, bijąc głośno, kiedy ciężar mórz przybrał na sile. Było jej tyle, że nie mogłam nawet się krztusić. Tonęłam.

– To moja córka, pani wschodnich mórz – rzucił Nazayun, jakby to był czas na przedstawianie się. – Jeśli nie oddasz mi perły, ona ją dla mnie odzyska.

Córka Nazayuna obserwowała, jak tonę.

– Mam teorię – mruknęła – że ludzka dusza składa się z niezliczonych małych nici, które wiążą ją z życiem. – Zacisnęła pazury na moim sercu, a ja syknęłam z bólu, kiedy wyciągnęła długą srebrno-złotą nić, której nigdy wcześniej nie widziałam. Nić mojej duszy. – Piękna, prawda? Taka krucha, a jednocześnie tak niezbędna. – Okręciła nić wokół pazura. – Jeśli przetnę ich wystarczająco dużo i zostawię, powiedzmy, jedną zwisającą luzem, perła zerwie więź z tobą w poszukiwaniu kogoś, kto nie jest na skraju śmierci. – Smoczyca spróbowała przeciąć nić szponem, ale ta zaświeciła jasno i wróciła do mnie. Pani wschodnich mórz napięła wąsy z niezadowolenia. – Niełatwo tego dokonać, zwłaszcza z duszą tak upartą jak twoja, ale mamy czas na eksperymenty.

Nie miałam czasu. Woda już prawie całkiem mnie przygniotła, więc zwróciłam się do perły Upiora.

„Uratuj mnie – błagałam. – Uratuj mnie, bo nigdy nie znajdziesz swojego miejsca. Nigdy nie wrócisz do domu”.

Perła zaczęła bić. Raz. Dwa razy. Potem przyspieszyła, w kontrze do mojego gasnącego pulsu, a z pękniętych połówek wylał się strumień światła.

– Wojowniczka – mruknęła szkarłatna smoczyca, płynąc do przodu i zasłaniając mi widok na perłę. Dotknęła mojej głowy zimną dłonią. – Nigdy nie igraj ze smokiem – szepnęła. – Nie da się wygrać.

Zanim wydałam ostatni oddech, świat rozpłynął się w nicość.

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI

 

 

 

– Wasza Wysokość – zawołała moja nauczycielka. – Obudź się, Shiori’anmo! Proszę, obudź się.

Ani drgnęłam. Każdego dnia moja nauczycielka stawiała czoła temu samemu zadaniu i prawie było mi jej żal. Ale co mnie obchodziło jej gadanie o poezji, sztuce i historii Kiaty? Przecież bracia nie zaproszą mnie na swoje spotkania, jeśli nauczę się recytować wersety z Pieśni o żałobie albo oczarowywać dwór swoją wiedzą o różnicach między kolorem cynobrowym a ochrą.

– Śpi jak odrętwiały księżyc – jęknęła nauczycielka. – Znowu.

Nienawidziłam tego powiedzenia. Byłam zmuszona do poznania historii, która się za nim kryła. Coś o Imurinyi, pani księżyca, i jej mężu, łowcy, oraz pocałunku, który miał ją obudzić.

Nie byłam romantyczką i żaden pocałunek by mnie nie obudził, chyba że tarantuli. Działały na mnie jedynie zapach świeżo pieczonych słodkich ryżowych ciasteczek i dobrze wyliczony rzut drewnianą kostką mojego brata Reijiego.

Najśmieszniejsze, że Reiji nie rzucał we mnie kostką od lat. A jednak coś małego i twardego uderzało mnie w tył głowy. Raz za razem.

 

Otworzyłam oczy i krzyknęłam:

– Przestaniesz?

To znaczy to chciałam powiedzieć. Słowa wyszły zniekształcone, a pierś bolała mnie, jakby ktoś wycisnął ze mnie całe życie i niechętnie wlał je z powrotem.

Niemile widziane przypomnienie, że wciąż jestem w królestwie smoków, a do tego w niewoli w pałacu Nazayuna. W ciemności nie widziałam otoczenia, ale nie byłam już w klatce z kości.

Wodorostowe kajdany oplatały moje ciało od szyi w dół, przyszpilając mnie do płyty z czarnego kryształu. Szarpnęłam z całej siły, próbując się uwolnić. Kajdany zacieśniły uchwyt i moje mięśnie przeszył potworny ból. Przygryzłam wargę, aż minął.

Kiedy znów mogłam oddychać – a nie wiedziałam, jak to możliwe bez naszyjnika Seryu – opadłam z sił.

Na demony Tambu, jak miałam się stąd wydostać? Odchyliłam głowę, z rozpaczą uderzając w ścianę.

Uważaj, w co uderzasz! Papierowe skrzydła zaszeleściły w moich włosach i Kiki podpełzła do mojego ucha. Są inne sposoby na powiedzenie mi, że się obudziłaś, Shiori.

– Kiki! – Byłam zachwycona, że ją widzę. – Co się stało? Gdzie jeste…

Spałaś – poinformowała. Masz szczęście, wiesz? Córka króla smoków wracała kilka razy, żeby wedrzeć się do twojej duszy, ale nie zdołała nawet uciąć nici. Nazayun jest wściekły. Kazał jej cię obudzić. Przełknęła ślinę. Powiedział, że sam to zrobi.

– Kiedy to było?

Kto wie, jak mija czas w tym miejscu? Kiki wzruszyła papierowymi skrzydłami. Szpiegowałam. Nie mogłam zapytać, jaki jest dzień. Ona myśli, że perła cię ochroniła. Wybałuszyła atramentowe oczy. To prawda?

– Być może. Pewnie dlatego wciąż ją mam. Dlatego wciąż żyję.

To było pocieszające, ale nie za bardzo.

Kiki spojrzała na perłę, która z drżeniem obudziła się do życia.

Spała, tak jak ty, aż do teraz. Prawie tak, jakby miała umysł, jakby żyła.

– To serce smoka – wyjaśniłam. – W pewnym sensie żyje.

Jak na smocze serce, nie jest zbyt mądra – stwierdziła Kiki. Powinna sama znaleźć drogę do domu, zamiast zmuszać nas do wykonywania całej pracy.

Po cichu jej przytaknęłam. Perła Upiora unosiła się nad moją głową. Nie mogłam zdecydować, czy na jej widok ogarnia mnie złość, czy ulga. Stało się jasne, że nie zawsze mogę liczyć na jej pomoc.

Zobacz, co zrobiłaś – skarciła perłę Kiki. Usiadła na niej, moszcząc się w szczelinie między jej krawędziami i rozpościerając skrzydła. Mogłabym być z powrotem w Kiacie, wylegiwać się na jedwabnych poduszkach i ganiać świetliki. Ale zobacz, gdzie wylądowałyśmy! Shiori utknęła w tym okropnym smoczym lochu, a ty nie jesteś bliżej odnalezienia właściciela.

Perła rozbłysła i oświetliła wąską celę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Ale to było tylko złudzenie. W rzeczywistości ze ścian migały tysiące lustrzanych odłamków i to ich refleksy dawały wrażenie bezkresu.

Zadrżałam.

– Co to za miejsce?

Kiki ponownie wzruszyła skrzydłami.

Setki razy szukałam wyjścia, ale lustra… Shiori, one żyją! Ciągle mnie obserwowały. I jeszcze ten upiorny duch…

– Duch?

Tam. Kiki wskazała drżącym skrzydłem. Próbował do mnie przemówić.

Na drugim końcu pomieszczenia, dokąd nie docierało światło perły, panowała ciemność.

– Pokaż mi – rozkazałam perle.

Z sykiem rozbłysła jaśniej, oświetlając samotny posąg. Biorąc pod uwagę bulgotanie i mamrotanie dochodzące z jego kierunku – żywy posąg.

Okazało się, że to chłopiec.

Miał ciało skamieniałe od szyi w dół, niebywale niebieskie oczy, opaloną skórę i rozczochrane czarne włosy. Trudno było określić, skąd pochodził, ale nie wyglądał na więcej niż dwanaście lub trzynaście lat. Chyba został zaklęty w trakcie rzutu – wyciągał prawą rękę w dramatycznym geście, unosił podbródek i lekko wysuwał do przodu lewą nogę. Ubranie miał kamienne, tak jak resztę ciała, ale jego usta zasłaniała jaskrawa plama czerwonego jedwabiu.

Na ten widok ścisnęło mnie w żołądku. Co ludzkie dziecko robiło w smoczym królestwie, praktycznie zmienione w kamień?

– Kiki, pomóż mu. Ma zakneblowane usta.

Ale on może być duchem! Albo, co gorsza, morskim demonem.

– Pomóż mu, dobrze?

Moja ptaszka posłusznie podleciała do posągu i rozwiązała knebel na ustach chłopca.

Zakaszlał i splunął, po czym z przesadnym zapałem zdmuchnął włosy z oczu.

– Po pierwsze – powiedział wyraźnym, akcentowanym kiatańskim – nie jestem duchem. Duchy, poza kilkoma wyjątkami, nie mogą dotykać przedmiotów w świecie fizycznym i raczej nie mogą zostać obrócone w kamień, tak jak ja. – Jego nos drgnął. – Po drugie, strasznie się ociągałaś ze wstaniem. Już myślałem, że całe to rzucanie pójdzie na marne.

– To ty mnie obudziłeś? – zapytałam.

– Nie miałem nic innego do roboty.

– Jak?

Z uśmiechem odchylił głowę do tyłu.

– Widzisz te dryfujące odłamki lustra? Ich krawędzie są ostrzejsze, niż się wydaje. Potną cię, jeśli spróbujesz uciec. – Odwrócił twarz tak, że mogłam dostrzec małe ranki na jego nosie i policzkach. – Zajęło mi to cały tydzień, ale udało mi się zwrócić ich uwagę. Kiedy do mnie podpłynęły, chwyciłem kilka i rzuciłem w ciebie.

– Rzuciłeś odłamkami szkła w moją głowę?

– A jak inaczej miałem cię obudzić? Nie martw się, zeszlifowałem krawędzie na ramieniu. Jak widać, bycie skamieniałym na coś się przydało. Twoja rana już się zagoiła.

Rana? To wyjaśniało ból w skroni.

– To powinno było zająć tylko kilka prób – kontynuował chłopak. – Zwykle celuję doskonale, ale moja prawa ręka zamieniła się w kamień w połowie rzutu. Na szczęście dla ciebie lewa miała trochę więcej czasu. Ale ona jest mniej precyzyjna.

Rzeczywiście na szczęście – mruknęła Kiki, wpatrując się w chłopaka. Obie ręce miał granitowe, choć w lewej wciąż pulsowały żyły.

– Dziękuję – powiedziałam poważnie. – Czy twoja twarz…

– Nie martw się o mnie. Albo rany się zagoją, albo będę mniej atrakcyjnym posągiem.

Jest niepokojąco wesoły jak na swoją sytuację – oceniła Kiki. Ufamy mu czy nie? Głosuję na nie.

Zmarszczyłam brwi, ignorując ptaszkę.

– Powiedziałeś, że jestem tu od tygodnia?

– Według moich obliczeń. – Chłopak wykrzywił usta. – Czas płynie tak strasznie wolno, kiedy nie ma nic do czytania. Proszę, powiedz mi, że masz jakąś książkę w tej swojej torbie.

Przestałam słuchać. Straciłam cały tydzień! Ścisnęło mnie w piersi tak, że ledwo mogłam oddychać. W tym czasie w domu minęło pięć miesięcy.

Zacisnęłam usta, próbując opanować złość. Powiedziałam sobie, że mogło być gorzej. Pięć miesięcy, nie pięć lat. Nie pięć wieków.

– Żadnych książek? – spytał chłopak, błędnie odczytując moje przerażenie. – Szkoda. Ale przynajmniej poćwiczę mój kiatański. To ironia losu. Kiata to ostatnie miejsce, które chciałbym odwiedzić. Nigdy nie sądziłem, że ten język może mi się przydać.

Ponownie skupiłam się na nim.

– Uważaj. Obrażasz mój kraj.

– Nie chciałem go obrazić. Po prostu Kiata jest magiczną pustynią. W krainie bez magii człowiek nie wyrobi sobie marki jako błyskotliwy młody czarodziej.

– Nie jesteś trochę za młody na bycie czarodziejem?

– Zaczynają z nami od małego – wyjaśnił. – Jak myślisz, dlaczego znalazłem się w Ai’long?

– Może porwał cię smok. Takie rzeczy się zdarzały.

– Porwał? – prychnął. – Jestem adeptem magii, a nie poławiaczem krewetek. Myślisz, że tak łatwo uprowadzić kogoś, kto opanował cztery formy magii obronnej?

Ma ego czarodzieja – zauważyła Kiki, owijając skrzydło wokół perły.

Chłopak spojrzał na Kiki bystro, jakby rozumiał. Potem zgiął palce i się skrzywił. Przez lustra widziałam, że jego kostki poszarzały.

– Chyba nigdy nie będę miał szansy wykorzystać mojego potencjału.

– Nie możesz się poddać. Musi być jakieś wyjście. – Spróbowałam wyrwać się z kajdan, ale nic to nie dało.

– Nie próbuj. Ja próbowałem tygodniami, a przecież mam magię.

– Ja też mam magię, wiesz?

– Słyszałem. Jesteś ofiarą krwi Kiaty. Imponujące, że ożywiłaś tę papierową ptaszkę. – Chłopiec przekrzywił głowę na bok. – Ale główna moc ofiary krwi pochodzi z jej ojczyzny, a ty jesteś daleko od ojczyzny.

Zmarszczyłam brwi.

– Skąd wiedziałeś, że czerpię magię z Kiaty?

Wzruszył ramionami.

– Dużo czytam – powiedział szybko. Jednak zanim zdążyłam dopytać, dodał: – Ale tu nic mi to nie dało. Nawet gdybym mógł cofnąć tę klątwę, utonąłbym po przekroczeniu granic Ai’long.

– Czemu?

– Po pierwsze, skończyłaby mi się sangi.

– Sangi?

– To herbata, którą smoki wlały ci do gardła, żebyś mogła oddychać pod wodą. – Młody czarodziej zmarszczył nos. – Strasznie gorzki napar, gorszy niż Łzy Nanduna. Wracając do tematu, wody za granicami nie są zaczarowane tak jak tutaj. Nie mogę po prostu szybować, jakbym tańczył na chmurze. Musiałbym pływać, żeby nie utonąć. A ja nigdy nie nauczyłem się pływać.

Kiki pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie umie pływać i przybył do królestwa smoków z wyboru?

– Nie poddawaj się – rzekłam. – Mój przyjaciel jest księciem Ai’long i może pomóc.

– Wątpię. Jest takim samym pionkiem króla smoków jak Lady Solzaya.

Na to imię lustra zawieszone w wodzie wokół nas obróciły się, by spojrzeć na chłopaka.

– Lady Solzaya – powtórzyłam. – Kto to taki?

– Wielka pani wschodnich mórz. Jestem pewien, że ją poznałaś, skoro tu jesteś. W tym pomieszczeniu torturuje najbardziej niepokornych gości króla Nazayuna. Ostatniego więźnia na twoim miejscu zamieniła w morską pianę, kiedy już wyjawił jej swoje sekrety. Naprawdę było to straszne. Z klątw już chyba wolę kamień.

Przełknęłam ślinę.

– Szkarłatna smoczyca.

– W okolicy jest mnóstwo szkarłatnych smoków. Odróżniam ją od nich po odłamkach lustra na szyi. Na pewno je widziałaś.

– Nie zauważyłam. Byłam zbyt zajęta, próbując nie stracić życia.

– Zobaczysz następnym razem. Teraz, kiedy się obudziłaś, będziesz potrzebowała więcej sangi, żeby oddychać. Niedługo ktoś po ciebie przyjdzie, powiedziałbym, że bardzo niedługo. Nazayun od dawna pragnie twojej pękniętej perły.

– Pragnie? Powiedział, że chce ją zniszczyć.

– I mu uwierzyłaś? – zadrwił młody czarodziej. – Smoki są związane obietnicami, nie prawdą. – Jego oczy zabłysły na żółto, kiedy obserwował dryfującą perłę. – Rozumiem, dlaczego jej pragnie. Różni się od innych. Cuchnie mocą. Chaotyczną, niekontrolowaną mocą.

– Ale zaraz się rozpadnie.

– Rozsądek nigdy nie powstrzymał smoka przed pożądaniem czegoś, czego nie może mieć. – Próbował podrapać się po nosie, ale nie mógł. – Sam kiedyś chciałem mieć smoczą perłę. To przez nią miałem obsesję na punkcie Ai’long.

– Czy to dlatego tu jesteś? – zainteresowałam się. – Chciałeś kogoś okraść?

– Masz mnie za idiotę? Nie próbowałbym ukraść perły… W każdym razie nie jako adept. Poczekałbym, aż będę pełnoprawnym czarodziejem.

Skrzywiłam się, jednocześnie rozbawiona i zdziwiona jego tupetem.

– Więc dlaczego tu jesteś?

– Smok przyszedł do mnie na lądzie. Słyszał o moim potencjale. – Chłopak się uśmiechnął. – Dał mi sangi i powiedział, że nauczy mnie przepisu, jeśli pożyczę dla niego coś w Ai’long.

Uniosłam brew.

– Pożyczysz bez pozwolenia?

– Dokładnie. My, czarodzieje, nie jesteśmy zwykłymi złodziejami, ale wiedza to moja słabość. I nikt nie był w Ai’long od wieków. Nie mogłem się oprzeć…

– Zostałeś przyłapany – dokończyłam za niego. – Co się stało ze smokiem?

– Nie wiem – ubolewał. – Byłem głupcem i nigdy nie poznałem jego imienia.

Był głupcem, ale był młody, a kiedy usłyszałam jego historię, mimo woli zaczęłam mu współczuć.

– Masz jakieś imię, młody złodzieju?

– Mam, ale nie podoba mi się. – Na wpół przymknął oczy. – Gen.

– Gen – powiedziałam stanowczo. – Obiecuję, że cię wydostanę.

Otworzył jedno oko.

– Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać, zwłaszcza w Ai’long.

Uznałam to za dziwne, ale nie zdążyłam zapytać, co miał na myśli. Nagle zabrakło mi tchu i woda napłynęła mi do ust tak, jak przed utratą przytomności.

W odpowiedzi lustra zabrzęczały, uderzając o siebie jak gongi.

– Sangi ci się kończy – wyszeptał Gen. – Będą tu lada chwila.

Ale nikt nie przyszedł.

Zamiast tego moje kajdany się rozpłynęły, a za mną ryknął wir. Złapał mnie w pół oddechu i porwał Kiki, perłę Upiora i mnie w nicość.

 

 

Wciągało nas w morską otchłań. Krzyk Kiki był echem tego, który wydałam w głowie. Trzymałam dwie rzeczy kurczowo: resztkę powietrza w płucach i perłę Upiora w rękach. Od obu zależało moje życie.

Wir się zatrzymał i wyrzucił mnie wprost przed królem smoków.

Tyle że teraz nie był smokiem. Od pasa w górę przybrał ludzką formę. Z jego skalpu wyrastały jasnoniebieskie włosy, a ciało otulał szafirowy morski jedwab w takim samym odcieniu co łuski. Tkanina ciągnęła się za nim niczym rzeka, wtapiając się w jego długi, kręty ogon.

Zarzucił moją sieć na ramiona jak pelerynę. Jego serce lśniło i pęczniało pod połyskującymi sieciami – to był pokaz jego siły.

Mimo to na pewno go bolało. Zastanawiałam się, czy lubi ból.

Ulatywało ze mnie ostatnie tchnienie. Palący żar rozchodził się od płuc do gardła, nosa i skroni. Na wielkich bogów, to była agonia. Uniosłam podbródek, z całą mocą starając się opanować. Perła Upiora nie zrobiła nic, żeby mi pomóc. Wiedziała, tak jak ja, że Nazayun mnie nie zabije.

Po prostu każe mi cierpieć… tak długo, jak tylko się da.

Spiorunował mnie wzrokiem. Minęła kolejna bolesna sekunda. Agonia zburzyła mój spokój, a w chwili, gdy uznałam, że jednak umrę, prąd rzucił mnie na kolana i powietrze nagle wdarło się do moich płuc.

– Niemal podziwiam twoją bezczelność, ludzką i nieoświeconą – warknął Nazayun. – Ale nie to cię dziś uratuje.

Wciąż na kolanach, zachłysnęłam się powietrzem. Nad moją piersią wisiał naszyjnik z perłą Seryu – jakbym nigdy go nie straciła.

Wdychałam i wydychałam powietrze w kółko, aż moje płuca przestały płonąć i nie czułam już miażdżącego ciężaru morza nad sobą.

– Dlaczego? – wyszeptałam.

– Mój wnuk poinformował mnie, że dał ci tę część swojego serca. – Podrapał się po lodowcowo niebieskiej brodzie. – Fortuna się do ciebie uśmiecha, księżniczko. Zgodnie ze smoczym prawem jesteś pod jego ochroną.

Miałam wrażenie, że król smoków i ja mamy zupełnie inne definicje słowa „fortuna”, i ta jego mi się nie podobała.

– Ceremonia powiązania odbędzie się natychmiast – oznajmił Nazayun. – Bądź wdzięczna za tę szansę. Kolejna już się nie nadarzy.

– Ceremonia powiązania? – wychrypiałam. – Co to jest…

– Cicho, Shiori. – Seryu wyłonił się z cienia, prędko zasłaniając mi usta. Zmusił mnie do złożenia pokłonu. – Okażesz szacunek Jego Wiecznej Wysokości.

Postawa Seryu zdumiała mnie jeszcze bardziej niż jego nagłe pojawienie się. Wyciągnęłam szyję w jego stronę i popatrzyłam w czerwone oczy. Nie wiedziałam, czego szukam: wyrzutów sumienia, poczucia winy, śladu planu? Cokolwiek to było, niczego nie znalazłam.

I wtedy dotarła do mnie niezaprzeczalna prawda. Seryu mnie zdradził.

Chciałam zaatakować, ale z łatwością złapał mnie za ramiona.

Jego szpony musnęły moją skórę. Podobnie jak jego dziadek, w większości porzucił swoją smoczą formę. Zniknęły łuski, wężowy ogon, lwi nos i ostre, spiczaste zęby. Ale jego włosy i skóra nadal lśniły bladą mszystą zielenią, no i oczywiście zachował koronę z rogów.

Wypuścił mnie i cofnął rękę z moich ust.

– Nie walcz – szepnął mi do ucha. Nie wiedziałam, czy to błaganie, czy rozkaz. Może jedno i drugie.

Król Nazayun uważnie nam się przyglądał.

– Na wypadek gdyby ludzka dziewczyna nie zrozumiała, przypominam tobie, Seryu. To będzie jej ostatnia okazja, żeby podarować mi perłę. Wiesz, jakie będą konsekwencje, jeśli ją zmarnuje.

– Wiem, dziadku – odparł stanowczo Seryu. – Dziękuję ci za twoją łaskę.

– Zaprowadź ją do matki. Ona przygotuje dziewczynę do ceremonii.

Seryu zesztywniał.

– Nie ma takiej potrzeby. Sam mogę przygotować Shiori…

– Nie można ci ufać, jeśli chodzi o tę dziewczynę – przerwał mu król. – Zabierz ją do matki. Solzaya uwielbia widowiska, a to będzie widowisko. Pierwsza towarzyszka z Kiaty od prawie tysiąca lat.

Towarzyszka… ceremonia powiązania. Elementy układały się w całość, ale niczego jeszcze nie pojmowałam. Rozwiązanie wydawało się zbyt niedorzeczne, żeby w ogóle je rozważać. Odsunęłam się od Seryu, ale złapał mnie mocno za nadgarstek.

Choć ze mną walczył, uszy mu poczerwieniały, a blask jego rogów przygasł. Właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałam.

„Bogowie, oszczędźcie mnie” – pomyślałam. Gdybym mogła, kopnęłabym go w żebra, ale moje nogi nie przystosowały się do głupich, zmiennych prądów i miałam obawę, że nie trafię.

Seryu ukłonił się nisko dziadkowi, zmuszając mnie do zrobienia tego samego.

– Jak sobie życzysz, Wasza Wieczna Wysokość – mruknął. Tren jego długiej szaty uderzył mnie od tyłu i przytrzymał za szyję.

W zimnych oczach Nazayuna błysnęło rozbawienie.

– Obiecałem ci śmierć za niedotrzymanie słowa, Shiori’anmo, i doczekasz się jej. Tylko nie będzie taka, jakiej się spodziewałaś. Przygotuj się na ostateczne pożegnanie. Po ceremonii powiązania odrodzisz się jako towarzyszka smoczego księcia. Wszystko, co znałaś w poprzednim życiu, przestanie istnieć i już nigdy nie wrócisz do Kiaty. – Dramatycznie zawiesił głos. – Od teraz Ai’long będzie twoim domem.

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

 

 

Seryu miał szczęście, że jego uścisk był mocny. W przeciwnym razie wepchnęłabym go w jedną z kaskad czarnego kryształu, które mijaliśmy. Po moich wcześniejszych doświadczeniach z wirem doszłam do wniosku, że to jakieś portale, i zamarzyłam o wysłaniu Seryu na dno wulkanu.

Zadowoliłam się wpijaniem mu paznokci w ramię, kiedy szliśmy przez pałac, nie zwracając uwagi na rekiny, które krążyły przy kryształowych ścianach, i kraby, które dreptały na różne strony, obserwując nas bulwiastymi oczami.

– Towarzyszka? Lepiej, żeby to nie było to, co myślę – syknęłam. – Nie jestem konkubiną, Seryu. A już na pewno nie twoją.

Seryu ledwo drgnął, gdy zanurzyłam paznokcie jeszcze głębiej w jego grubą skórę.

– Lepsza konkubina niż morska piana.

Ty złośliwy gadzie! Kiki wyplątała się z mojego rękawa i smagnęła smoka skrzydłem w policzek. Pomyśleć, że kiedyś cię lubiłam. Natychmiast zabierz nas do domu!

Seryu ją odepchnął i skierował wściekłe czerwone oczy na kraby, jakby podejrzewał, że nas podsłuchują.

– Nie masz poczucia przyzwoitości? – warknął. – Jestem księciem tego królestwa.

Gdy kraby się oddaliły, położył mi rękę na ramieniu i przeniosło nas do prywatnej komnaty zamkniętej przez bulgoczące płyty lodu.

– Równie dobrze możesz mnie wsadzić z powrotem do lochu swojej matki – odparłam. – Nie oddam perły.

Seryu sapnął.

– Na synów wiatru, czy możesz choć raz być cicho? Nie możesz być po prostu wdzięczna, że uratowałem wam życie?

– Być wdzięczna? Okłamałeś mnie.

– Postawmy sprawę jasno. Ty okłamałaś mnie. Obiecałaś dać dziadkowi perłę.

– Przynieść perłę, nie dać. Nie należy do niego.

– Myślisz, że go to obchodzi? – Ze złości zesztywniały mu wąsy. – Mój dziadek nie jest kimś, z kim można dyskutować. Jak myślisz, dlaczego zaproponowałem tę ceremonię? Masz kawałek mojej perły, Shiori. Czy ty w ogóle wiesz, co oznacza coś takiego w Ai’long? – Przeczesał pazurem zielone włosy. – Oczywiście, że nie.

– Co masz na myśli?

– Dziadek przysiągł zgodnie ze smoczym prawem uszanować łączącą nas więź.

– Nie ma żadnej łączącej nas więzi. – Dotknęłam naszyjnika, który od niego otrzymałam. Chciałam rzucić nim w Seryu, żeby podkreślić moje słowa, ale wtedy bym utonęła. – Jestem już zaręczona.

– Z tym żałosnym lordzikiem? – prychnął Seryu.

– Skończysz już z tym? On jest moim…

– Narzeczonym? Uciekłaś z ceremonii. Wcale nie jesteś zaręczona.

– Nie uciekałam od niego – nagięłam prawdę. – Kiki wyleciała z mojego rękawa.

Seryu spochmurniał.

– Co jest w nim takiego wspaniałego? Będzie żył najwyżej siedemdziesiąt albo osiemdziesiąt lat, nie ma żadnej magii ani mocy. Przy jego zamku nie ma nawet stawu ani rzeki. Kiedy tam byłaś, musiałem odwiedzać cię w korycie dla koni. – Zazgrzytał ostrymi zębami. – A jednak zachowujesz się, jakby to on dał ci kawałek swojego serca. Jakby uratował cię przed utonięciem w Świętym Jeziorze.

Zupełnie się tego nie spodziewałam. Poczułam ukłucie bólu, jakiego wcześniej nie znałam.

– Seryu…

Jego uszy oklapły, czerwieńsze niż letnie maki. Wyglądał, jakby chciał, żeby ziemia się rozstąpiła i go pochłonęła.

– Posłuchaj: nie miałem innego pomysłu. Gdybym wiedział, że będziesz tak ostro protestować…

– Nie protestuję ostro – przerwałam mu. – Po prostu protestuję. – Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. – Nie mogę tu zostać na zawsze.

– A jeśli będziesz musiała? – naciskał Seryu. W jego słowach było coś nowego, co mi się nie podobało. – A jeśli to będzie najlepsze dla twojego kraju?

Poczułam skurcz w piersi.

– O czym ty mówisz?

– Pozostanie tutaj jest najlepszym wyjściem – odpowiedział powoli, jakby czytał te słowa z kartki. – Zawsze tak było. Nowa ofiara krwi rodzi się tylko po śmierci poprzedniej. Jeśli będziesz żyła wiecznie w Ai’long, nigdy nie narodzi się kolejna.

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Kręciło mi się w głowie, wszystko nabierało ostrości. Na dziewięć płonących piekieł, Seryu miał rację.

Demony uwięzione w Świętych Górach Kiaty potrzebowały mojej krwi, żeby się uwolnić. Ale jeśli zostanę w Ai’long, nigdy stamtąd nie uciekną.

Seryu wypowiedział na głos to, o czym myślałam.

– Twój ojciec, twoi bracia… twój lordzik. Wszyscy byliby bezpieczni. Wszyscy w Kiacie byliby bezpieczni.

To było piękne rozwiązanie i znienawidziłam go za to. Wszelkie argumenty ugrzęzły mi w gardle. Wszystko wskazywało na to, że powinnam zostać tutaj.

– Więc… – odezwał się Seryu, tak cicho jak jeszcze nigdy. – Myślisz, że mogłabyś spróbować wydrążyć dla mnie miejsce w swoim sercu?

Cieszyłam się, że jesteśmy sami. Moja złość na niego całkowicie wyparowała, pozostawiając pustkę. Jak miałam mu odpowiedzieć? Chciał, żebym odpowiedziała: „tak”. To proste słowo, które wypowiadałam tyle razy w życiu. A jednak ciążyło mi na języku i mogłam myśleć tylko o Takkanie na plaży. Obiecał, że będzie na mnie czekał. Prosił, żebym o nim nie zapomniała.

Z bólem rzekłam:

– Jeśli zostanę z tobą, już nigdy nie zobaczę mojej rodziny.

Wąsy Seryu zwiędły.

– Będziesz miała ostatnią szansę – powiedział chłodno. – Moja matka ma zaczarowane lustro. Jego szkło pozwoli ci ostatni raz spojrzeć na rodzinę. Zanim o nich zapomnisz.

W jednej chwili znów miałam się na baczności.

– Jak to: zapomnę?

– To część ceremonii powiązania. – Mówił dalej, jakby wiedział i nie przejmował się tym, że źle zareaguję. – W zamian za nieśmiertelność złożysz przysięgę Ai’long i wypijesz eliksir. Nie będziesz pamiętać niczego ze swojej przeszłości, nawet swojego imienia.

Odskoczyłam do tyłu, oszołomiona jego słowami.

– Tylko tak smoki mogą znaleźć towarzyszy? Wymazując nam pamięć?

– Nieśmiertelność ma swoją cenę. Odrodzisz się silniejsza, lepsza.

– Lepsza? – powtórzyłam. – Wolałabym zostać rozerwana na strzępy przez demony, niż zapomnieć, kim jestem.

Czy o to chodziło królowi smoków, kiedy ostrzegał mnie, że śmierć jest nieunikniona? Nie mogłam uwierzyć, że prawie zrobiło mi się żal Seryu.

– Dlatego Nazayun jest tak pewny, że oddam mu perłę. – Głośno uświadomiłam sobie ze złością. – Bo nawet nie będę pamiętała, czym ona jest.

Seryu zaczął coś mówić, prawdopodobnie jakieś bzdury o tym, że jego dziadek musi zniszczyć perłę dla bezpieczeństwa obu naszych światów. Nie chciałam tego słuchać.

– Wy, smoki, nie jesteście lepsze od demonów. – Odsunęłam się, zanim zdążył mnie dotknąć. – Jeśli mnie stąd nie zabierzesz, znajdę własną drogę. Złożyłam obietnicę Raikamie. Perła musi zostać zwrócona Upiorowi.

Seryu prychnął na mnie z niedowierzaniem.

– Zaryzykujesz rodzinę, kraj i własne życie dla tej obietnicy? Jakie to ma znaczenie? Przecież twoja macocha nie żyje.

Nie mogłam się opanować. Mój gniew sięgnął zenitu i wyciągnęłam rękę przed siebie. Zanim się zorientowałam, uderzyłam Seryu w policzek. I to mocno.

Gdyby był człowiekiem, jego głowa poleciałaby do tyłu, może nawet uderzyłaby o ścianę.

Ale Seryu po prostu się cofnął. Wyglądał, jakby coś go użądliło. Byłam zbyt wściekła, żeby się tym przejmować. Myślałam, że coś powie, zbeszta mnie, przeprosi, cokolwiek. Tymczasem jego szmaragdowe łuski zmętniały, a on złożył ukłon.

Nie kłaniał się mnie, lecz komuś za mną.

– Nic nie mów – syknął, popychając mnie, żebym również się ukłoniła. – Złość się na mnie, ile chcesz, ale powstrzymaj się, dopóki moja matka nie odejdzie.

Na słowo „matka” moja ciekawość wzięła górę nad gniewem i podniosłam wzrok.

Zasłona z koralików rozstąpiła się i dołączyły do nas dwie kobiety. Żadna z nich nie wyglądała do końca jak człowiek, ale moja uwaga natychmiast skupiła się na tej o złotych oczach, które widziałam już wcześniej, płynnych i lepkich jak bursztyn gotowy usidlić ofiarę.

Lady Solzaya: smoczyca, która próbowała wyciąć mi duszę. Była matką Seryu?

– Przeszkadzam? – zamruczała.

Seryu rozciągnął usta w swoim najbardziej czarującym uśmiechu, zacierając wszelkie ślady naszej kłótni.

– Ciociu Nahmo – zawołał, witając kobietę u boku swojej matki. Szczerze zaskoczony uniósł grube zielone brwi. – Nie spodziewałem się zobaczyć cię przed rytuałami.

– Poprosiłam, żeby przyszła – wyjaśniła Solzaya, zanim ta druga zdążyła odpowiedzieć w swoim imieniu. – Ależ Seryu, gdzie są twoje maniery? Nie powinieneś najpierw przywitać się z matką? A może tak ci ulżyło na widok Nahmy, że zapomniałeś o tej, która cię urodziła?

– Nigdy bym tego nie zrobił. – Seryu się wyprostował. – Matko. Jak zawsze, nawet w swojej ludzkiej postaci, olśniewasz gwiazdy.

Solzaya parsknęła.

– Nie jest to moja ulubiona forma. – Pochyliła głowę w moim kierunku. – Ale w tej postaci ludzie mniej się nas boją.

Myliła się. Solzaya miała barwę ognia, cynobrowopomarańczową jak najjaskrawsze jesienne drzewa. Była niemal zbyt olśniewająca, żeby na nią patrzeć, i szczypało mnie w oczy, kiedy szukałam wzrokiem naszyjnika połyskującego na jej obojczykach.

Tak jak powiedział Gen, naszyjnik składał się z odłamków lustra. Naliczyłam ich siedem. Na początku wyglądały jak zwykłe kawałki szkła, ale ich kształty ciągle się zmieniały, od gładkich łezek po wyszczerbione noże, tak ostre, że powinny przebić delikatną skórę Solzayi. To dobitnie przypominało, że wcale nie była człowiekiem.

– Witaj, Shiori’anmo – powiedziała Solzaya. – Żałuję, że nasze poprzednie spotkanie odbyło się w tak niefortunnych okolicznościach. Nieporozumienia się zdarzają, nawet w tak oświeconym świecie jak Ai’long. Cieszę się, że mam tę drugą szansę, żeby cię przyjąć i zapewnić ci odpowiednie wprowadzenie do domu Seryu.

– Lochy to wspaniałe miejsce na powitanie – rzuciłam, nie usiłując ukrywać sarkazmu. – Chłopiec zamieniony w kamień był szczególnie miłym akcentem.

Seryu na mnie łypnął, żebym zamilkła.

– Shiori dopiero niedawno dowiedziała się o naszych wiążących rytuałach… – tłumaczył mnie. – Wciąż… dochodzi do siebie. Ale jest zaszczycona, że została wybrana.

– Niewątpliwie jesteś, śmiertelne dziecko. – Solzaya pogłaskała mnie po głowie. – Zostałaś obdarzona darem nieśmiertelności. Mam nadzieję, że będzie ci pasował, tak jak Lady Nahmie.

Zapomniałam o kobiecie u boku Solzayi. Była niska i blada, miała wąskie, owalne usta i długie do pasa czarne włosy, które opadały płasko na plecy oraz policzki, gromadząc cienie wokół niej. Jej ręce zwisały bezwładnie po bokach, a w oczach nie dało się dostrzec życia.

Jeśli tak wyglądała nieśmiertelność Lady Nahmy, to nie chciałam mieć z nią nic wspólnego.

Solzaya już mnie okrążała. Odłamki wokół jej szyi połyskiwały, kiedy oceniała kawałki mchu w moich włosach, blizny na dłoniach, podkrążone oczy i proste, pozbawione ozdób białe szaty.

Dopiero kiedy jej wzrok padł na perłę Upiora unoszącą się u mojego boku, drgnął jej mięsień na policzku. Pragnienie zabarwiło jej skórę na złoto, tylko na krótką chwilę.

– Raczej niczym się nie wyróżnia, prawda? – rzuciła Solzaya do Lady Nahmy. – Pomyślałabym, że ofiara krwi z Kiaty będzie miała w sobie więcej godności i piękna. Z drugiej strony na jakiego człowieka patrzy się z przyjemnością? Jest jeszcze wiele do zrobienia.

– To, czego brakuje mojej urodzie, nadrabiam siłą duszy – oznajmiłam, nawiązując bezpośrednio do tego, że Solzayi nie udało się obciąć moich nici. Schowałam perłę do torby, nie przejmując się małostkowością gestu.

– Cóż za duma – oceniła Solzaya. – Zapomniałam, że jesteś księżniczką w twoim świecie. Ludzkie tytuły nic dla nas nie znaczą. Lady Nahma była wieśniaczką, kiedy pojawiła się tu po raz pierwszy. Ale tak, przyznam ci, że twoja dusza jest niezwykle silna. – Urwała na moment. – Będzie doskonałym dodatkiem do Ai’long.

Czułam, jak narasta we mnie irytacja. Kiki uszczypnęła mnie w ramię, ostrzegając, żebym zachowała spokój.

Kiedy zaciskałam zęby, Solzaya spojrzała na syna.

– Nigdy nie wspominałeś o chęci znalezienia towarzyszki. Wydaje mi się dziwne, że uznałeś za stosowne obdarować tę dziewczynę kawałkiem swojej perły…

– Bardzo małym kawałkiem – mruknął Seryu.

– …zwłaszcza zanim osiągnąłeś swoją pełną formę. – Lady Solzaya dotknęła swojego naszyjnika, a jego odłamki cicho zamruczały. – Ale Jego Wieczna Wysokość zatwierdził twój wybór. Zostanie on uhonorowany. Dzisiaj.

– Dzisiaj? – powtórzyłam, wybałuszając oczy.

– Nie ma potrzeby się tak wzburzać. To skromna ceremonia, tylko dla rodziny.

To nie był powód mojego wzburzenia, a Solzaya o tym wiedziała.

– Wszyscy kuzyni Seryu już przybyli – kontynuowała. – I zobowiązali się nie próbować zabić ciebie ani siebie nawzajem.

– Wszyscy? – Seryu zmarszczył brwi. – Wątpię, żeby Elang się pojawił.

– Najwyższy pan zachodnich mórz wie, że lepiej nie pokazywać się na dworze – rzekła nonszalancko Solzaya. – Ale może przybędzie zobaczyć perłę.

Zerknęłam na Lady Nahmę. Milczała od momentu przybycia. Niechęć Lady Solzayi wobec mnie nie zrobiła na niej wrażenia. Jednak na wzmiankę o kuzynie Seryu Nahma lekko zacisnęła usta.

Tylko ja to zauważyłam. Nahma podniosła wzrok, wyłapując moje spojrzenie.

Jej oczy nie błyszczały jak oczy smoków. Jej oczy były zakorzenione w ziemi i brązowe jak moje. Łatwo je pominąć. Łatwo ukryć w nich wiele tajemnic.

– Będziesz w dobrych rękach – opowiadała Solzaya. – Lady Nahma jest żoną mojego brata, czcigodną panią mórz południowych, i nie co dzień zdarza się, żeby osobiście przygotowywała kogoś do ceremonii powiązania.

Nahma ukłoniła się z wdziękiem.

– Byłam jedną z pierwszych towarzyszek, jakie kiedykolwiek wybrano w Ai’long – powiedziała cicho. – Wiem lepiej niż większość, jak trudna może być ta zmiana.

– No, no, nie strasz jej – zganiła ją Solzaya. – Uważaj na siebie, Nahmo. Nie chcę żyć z przygnębionym synem przez następne tysiąc lat.

– W takim razie porwij mu inną księżniczkę – rzuciłam cierpko. – My, ludzie, i tak wszyscy jesteśmy tacy sami. Wątpię, by to zauważył.

Ten przytyk był skierowany do Seryu, ale jeśli go ubódł, to tego nie zauważyłam. Za bardzo rozproszył mnie śmiech Solzayi.

– Seryu, Seryu… – Odchyliła głowę do tyłu z rozbawieniem. – Dokonałeś interesującego wyboru. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, kim stanie się Shiori’anma.

Zaniepokoił mnie sposób, w jaki to powiedziała. „Kim się stanie”.

– Dość już ociągania – oznajmiła Solzaya. – Pożegnajcie się. Nie zobaczycie się aż do ceremonii.

Zanim się odwróciłam, Seryu złapał mnie za rękaw.

– Pamiętaj, co ci powiedziałem.

– Że ratujesz mi życie? – Pochyliłam głowę w udawanym ukłonie. Wciąż byłam na niego zła. – Dziękuję, książę Seryu. Nie mogę się doczekać, kiedy dowiem się, kim się stanę.

– Jestem pewien, że miło spędzisz czas w towarzystwie cioci Nahmy – odparł, ignorując moje cierpkie uwagi. Zapomniał dodać, że na pewno milej niż z jego matką. – Dobrze się tobą zaopiekuje.

– Tak jak ty? – zadrwiłam. Mówiłam cicho, ale byłam pewna, że Solzaya i Nahma mnie słyszą. – Myślałam, że jesteś moim przyjacielem, Seryu. Ufałam ci.

Seryu zaśmiał się bez wesołości.

– Wiem – powiedział, a kiedy mnie puścił, fala wody zmiotła mnie z nóg i zaniosła w głąb pałacu króla smoków.

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY

 

 

 

Silny prąd pchał mnie do przodu, zmuszając do podążania za Lady Solzayą i Lady Nahmą wzdłuż skrzydła zielonych marmurowych filarów. Opierałam się, jak tylko mogłam, i w pewnym momencie musiałam skutecznie zirytować Solzayę, ponieważ odłamki lustra na jej szyi oderwały się i poleciały w moją stronę. Na każdym z nich widniało zirytowane odbicie smoczycy.

Przemówiła przez odłamki.

– Im bardziej będziesz nas opóźniać, tym mniej czasu zostanie ci na pożegnanie.