Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nadzieja na miłość i lepsze jutro…
Romans na przekór metryce, zapomniane uroki codzienności oraz sposoby na oswajanie i pokochanie siebie dzień po dniu to w skrócie najnowsza książka Romy Ligockiej. Autorka z dużą dozą sympatii podpatruje rzeczywistość wskazując najlepsze strony życia.
Miłość z natury swojej i istoty musi być wolna. Ale jak dać komuś miłość nie odbierając mu jednocześnie wolności? Jak kochać dojrzale? Tym, którzy sądzą, że z pierwszą zmarszczką maleje nasze prawo do erotyki, bo może natura tak chce, powiem tylko, że skoro w wielu dziedzinach kpimy sobie z natury – zmieniamy ją i poprawiamy – to dlaczego nie w tej? Miłość. Starość – przyjaciółki czy rywalki? A może obie są w nas jednocześnie?
Ja dzisiejsza, nie jestem już tą wczorajszą i nawet jej sobie nie przypominam. Wokół nas przecież nieustannie zmienia się świat i my się w nim zmieniamy.
Dlatego proszę Państwa: dziś w nocy przestawiamy zegary: niech biją już tylko w naszym własnym rytmie – w rytmie naszych serc.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 134
Kazałeś mi robić wiele dziwnych rzeczy, mówić mnóstwo głupstw – nie tylko mnie, nam wszystkim. Bo nic nie dzieje się bez ciebie.
W młodości wydaje się nam, że samodzielnie odkrywamy świat. Że to nam samym chce się ciągle dokądś biec – nie wiemy, że to on, niewidzialny, delikatnie nas popycha. Duch czasu.
Był sobie książę – przystojny, młody, wrażliwy. Miał dwór, wielki zamek i narzeczoną. W przyszłości powinien zostać królem. Aż pewnej nocy dowiedział się, że jego ojciec został zamordowany przez swojego brata, a pomagała w tej zbrodni żona króla – jego matka. Powiedział mu o tym duch. Czy to już był ów duch czasu? Może, kto wie... Narzeczona księcia popełniła potem samobójstwo, zginęli jego przyjaciele i on sam. Tragedia. A my oglądamy ją w teatrze i możemy się nią przejmować, i akceptujemy to. Ponieważ historię tę napisał Szekspir.
I była sobie księżniczka. Delikatna i wrażliwa. Miała dopiero dziewiętnaście lat, kiedy została żoną następcy tronu. Ale chociaż była młoda i śliczna, mąż jej nie kochał. Powiedział to nawet publicznie podczas ogłaszania zaręczyn: „Łączy nas uczucie lub coś podobnego” – oglądałam to w telewizji, tak jak nakazywał duch czasu, i zaraz pomyślałam, że powinna uciec. Może żyłaby do dziś. Umarła młodo, a ja jeszcze teraz przejmuję się jej losem, choć niektórzy uważają to za śmieszne, może dlatego, że tej historii nie opisał Szekspir. Pamiętam jej ślub, ciężką barokową białą suknię, która zdawała się ją przytłaczać. Pamiętam, jak później wystąpiła samotnie w telewizji, rzecz niesłychana, skandal! Czy przygnał ją tam duch czasu, bo taka była jego fantazja? Miała smutne, obrysowane czarnym tuszem, przestraszone oczy. Opowiadała o bólu, zdradzie, samotności, bulimii i wielu cierpieniach, nieobcych także innym młodym kobietom, nieobcych wówczas, przed dwudziestu laty, także i mnie. A potem zginęła w wypadku. Do dziś nie wiemy – tak jak nie wiedział tego Szekspir o swoich bohaterach – co naprawdę się stało. Ale myślę, że wtedy duch czasu, który posłał paparazzich, którzy stali się bezpośrednią przyczyną tragedii, na chwilę ze wstydu ukrył twarz w dłoniach.
On też dwadzieścia lat później zapędził nas wszystkich znów przed telewizory, kiedy żenił się jej syn. Młodzieniec, jak się wydaje, rozsądny i spokojny mimo dzieciństwa przeżytego w cieniu tragedii. Żenił się z miłą dziewczyną. Wyłączyłam komórkę, zrobiłam sobie dobrą kawę i szczęśliwa „pogrążyłam się” w ślubie, a ze mną miliony ludzi. I było nam przez chwilę wszystkim razem bardzo ze sobą przyjemnie. A duch czasu wydawał się niezwykle z siebie zadowolony.
Często zadaję sobie pytanie, kim jest i dlaczego tak nami rządzi. Bo że istnieje, to pewne. To coś, co każe nam, ludziom tak różnym, chcieć, myśleć i czuć podobnie. Każe nam nagle tańczyć w rytm tej samej muzyki. Zakochiwać się w tych samych politykach, sławnych artystach, choć po paru latach wydadzą się nam już tylko śmieszni. Każe nam równocześnie odkrywać zjawiska, które choć nienowe, nagle stają się paląco ważne. Tak było z prawami człowieka albo emancypacją kobiet, aborcją. W tej samej chwili zaczynali o tym mówić wszyscy, demonstrować na ulicach...
Pamiętam siebie podczas takiej demonstracji w Wiedniu. Miałam na sobie spodnie dzwony, wkładało się je na leżąco, bo były tak obcisłe. Aż trudno było oddychać. A już za chwilę byłam hipiską w luźnych indyjskich szatach, wpinałam kwiaty we włosy i głosiłam wolną miłość – tak jakby miłość z samej swojej istoty nie powinna być wolna... Niedługo potem terroryści na całym świecie obwieścili koniec miłości i początek czegoś wręcz przeciwnego. Co wtedy robił duch czasu? Pewnie razem z nami zaczynał się bać.
Dziś wydaje mi się niekiedy, że nasz duch miota się między skrajnościami. Każe wielu z nas tańczyć z radości, bo gdzieś zabito pewnego złego człowieka, ale u siebie, na własnym podwórku, rozkazuje nam kłócić się i bić. Chwilami jednak duch łagodnieje i tylko się z nami bawi. Każe nam na przykład wszystko fotografować. Kiedyś człowiek miał w albumie kilka zdjęć: w beciku, na rękach mamy, z komunii, ze ślubu, z dziećmi, a jeśli los był dla niego łaskawy, to jeszcze w starości na ławeczce z wnukami. Dziś, aby człowiek miał pewność, że istnieje naprawdę, musi udokumentować każdy moment swojego życia.
Byłam ostatnio na uroczystości bierzmowania córki moich przyjaciół. Wielki kościół, śpiewy, kwiaty, wzruszeni rodzice, przejęte dzieci. I oto w najbardziej podniosłej chwili wszyscy obecni nerwowo wyszarpują z kieszeni i torebek aparaty, kamery, komórki i pstrykają, uwieczniają... Byłam tam chyba jedyną osobą bez oprzyrządowania.
– Przestań, duchu czasu – szeptałam. – Choćby na chwilę przestań, choćby w kościele!
Kim więc w końcu jesteś? Potrzebą uczestnictwa tylko? Potrzebą emocji? Dokąd prowadzisz nas wszystkich? A dokąd mnie? Miałam już w swoim życiu poglądy lewicowe, potem prawicowe, w końcu umiarkowane. Mimo to mam nadzieję sensownie przeżyć życie, choć ty uparcie usiłujesz sprowadzić mnie na manowce. Ale są sytuacje, kiedy muszę cię pochwalić. Na przykład taka:
Do czekającej na szpitalnym korytarzu zatrwożonej rodziny wychodzi lekarz i oznajmia, że wbrew wszelkim złym rokowaniom i tylko dzięki najnowszym zdobyczom techniki udało mu się uratować pacjenta. I widać wtedy wyraźnie, jak duch czasu staje za plecami lekarza i bardzo serdecznie klepie tego zmęczonego człowieka po ramieniu.