Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grupa przyjaciół, których łączy pasja do fotografii, postanawia wspólnie zapisać się na kurs. Marek, instruktor prowadzący zajęcia, proponuje uczestnikom konkurs na najlepsze zdjęcie. Wygrywa Martyna, ale w dniu, kiedy świętuje swój sukces, dochodzi do nieszczęśliwego wypadku.
Dziewczyna trafia na oddział intensywnej terapii i zostaje wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Przyjaciele nie mogą poradzić sobie z poczuciem winy, ale czy tylko za ten wypadek? Kto odpowiada za to, co się stało? Jakie jeszcze sekrety kryje każdy z nich? Czy mroczne tajemnice, które zaczynają wychodzić na jaw, podzielą zgraną dotąd ekipę?
Odpowiedź na te pytania nie jest taka prosta, a mroki przeszłości rzucają cień na losy bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Prolog
Tego wieczora Martyna miała co świętować. Szła ulicami miasta i czuła, jak przepełnia ją radość – pierwszy raz od czasu wyjazdu na wakacje. Lekko poplątane, kasztanowe włosy, które pod wpływem słonecznych promieni obecnie przybrały bardziej pomarańczowe tony, oraz jak zawsze długa, zwiewna i kwiecista sukienka powiewały pod wpływem chłodnego wiatru zwiastującego nadejście jesieni. Emocje wręcz ją rozsadzały od środka. Światła metropolii uderzały feerią barw, a zwykły, choć dla Martyny niezwykły w tym momencie ruch spieszących do domów, zapracowanych obywateli stolicy Dolnego Śląska sprawiał, że całą sobą odczuwała dźwięki udającego się na spoczynek miasta. Każdego innego zwyczajnego dnia z pewnością wprawiałyby ją w zdenerwowanie, ale nie dziś. Dziś to ona, Martyna, miała swoje pięć minut.
Kiedy kilka miesięcy temu Marcin wpadł na pomysł, by całą paczką pojechać nad jezioro i właśnie tam wspólnie zrobić zdjęcia na konkurs fotograficzny, nie przypuszczała, że ktokolwiek z nich go wygra. A już z pewnością nie przypuszczała, że wygra go sama. To miała być po prostu fajna przygoda, a tu taka niespodzianka.
Myśli Martyny na chwilę odpłynęły w stronę wakacyjnych wspomnień i nieświadomie jej twarz przybrała smutny wyraz.
– Hej, Martyna! Obudź się! – Z zamyślenia wyrwał ją głos Justyny. – Wiem, że jesteś szczęśliwa, w końcu to twoje zdjęcie okazało się tym najlepszym i oczywiście wszyscy się z tego faktu cieszymy, ale okaż trochę zainteresowania swojej przyjaciółce. – Dziewczyna naburmuszyła się w żartobliwy sposób.
Martyna powoli wracała do otaczającej ją rzeczywistości. Niewątpliwie ten ich cały wypad na zawsze zostanie w jej pamięci. Nie tylko ze względu na piękne okoliczności przyrody i konkurs, w którym wszyscy wzięli udział. Tam wydarzyło się coś jeszcze, coś bardzo, ale to bardzo złego. I Martyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ale czy na pewno to było naprawdę? Czy jednak efekt zbyt dużej ilości spożytego alkoholu wpłynął na postrzeganie rzeczywistości? Postanowiła się tym jednak nie przejmować. Dzisiaj był jej dzień – to ona triumfowała i dlatego zdecydowała się ukierunkować swoje myśli na pozytywne tory.
– Jestem, jestem. Nie musisz od razu mnie przywracać do pionu – odburknęła równie żartobliwie. – Po prostu nie do końca wierzę, że to właśnie ja i że to właśnie moje zdjęcie zwyciężyło.
– Jak to nie wierzysz?
– Zwyczajnie, w końcu byliśmy tam całą naszą paczką i każde z nas miało świetne ujęcia, a do tego nie zapominaj, że w konkursie wzięli udział inni uczestnicy kursu. Ponadto wiele prac zostało nadesłanych pocztą.
– A kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że to właśnie twoje zdjęcie wygrało? Musisz uwierzyć w siebie, dziewczyno! – Justyna poklepała ją po przyjacielsku.
– I kto to mówi – zaśmiała się Martyna.
Dziewczyny jeszcze przez jakiś czas szły wspólnie ulicami miasta, zaśmiewając się co chwilę z różnych sytuacji. Taki luźny i radosny wieczór był im bardzo potrzebny. Po tym, co się wydarzyło nad jeziorem, żadna z nich przez dłuższy czas nie mogła dojść do siebie. Być może nigdy nie odzyskają dawnej swobody, ponieważ wspomnienia tegorocznego lata wciąż wracały jak bumerang.
Kiedy rozstawały się na jednym ze skrzyżowań, były w doskonałych nastrojach.
– To co, wpadniesz w najbliższym czasie do mojej kawiarni? – zapytała Justyna.
– Pewnie, choćby nawet jutro. Może uda się zrobić jakieś wspólne zdjęcia tym moim nowiutkim cudeńkiem. – Martyna pokazała na torbę, którą przez całą drogę niosła z należytym szacunkiem.
– O, to świetny pomysł. Sama chętnie bym go wypróbowała. Jestem ciekawa, jak ten najnowszy model cyfrowej lustrzanki sprawdziłby się w rozwoju mojego profilu. I czy zrobione nim zdjęcia są tak dobre, jak mówił Marek.
– Z pewnością to sprawdzimy. Ale to nie idziesz jeszcze kawałek ze mną w stronę tego spożywczaka?
– Nieeee... Nie tym razem. Wybacz, kochana, ale jestem potwornie zmęczona, a do tego czuję, że szampan wciąż szumi mi w głowie.
Justyna potrząsnęła głową, by dodatkowo zilustrować stan, w jakim się znajduje.
– Jasne, rozumiem. Ja jestem dziś pijana szczęściem i w ogóle nie czuję tych bąbelków, które wypiłam.
– Jeszcze raz ci gratuluję, naprawdę wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. A do sklepu skoczę sobie jutro z samego rana. Będę miała świeżutkie bułki na śniadanko.
– Ty i z samego rana? – zaśmiała się Martyna. – To z pewnością się nie uda – dodała.
– Dzięki, że we mnie wierzysz, przyjaciółko – obruszyła się Justyna, pomachała jej na odchodnym i zniknęła za zakrętem.
Martyna szła w stronę domu, ale nie spieszyła się zbytnio. Wciąż napawała się tym niesamowitym uczuciem dzisiejszego zwycięstwa. I choć wokół powoli zapadał zmierzch, to tak naprawdę miasto dopiero ożywało. Nabierało zupełnie innych kolorów niż za dnia i nocą tętniło własnym życiem. Martyna była na takim etapie, że jeszcze jej to nie przeszkadzało, ale pomału zaczynało irytować. W końcu nie była już nastolatką, której w głowie jedynie cosobotnie balety, ale zrównoważoną (a przynajmniej tak chciała o sobie myśleć) dorosłą kobietą, która poważnie myśli o pracy, realizuje swoją pasję, ale także wchodzi w taki okres, w którym założenie rodziny nie wydaje się przerażającą falą na oceanie życia.
Kiedy przechodziła obok znajdującego się pobliskiego osiedla, gdzie spotkać można wielu niby niegroźnych okolicznych pijaczków, zobaczyła scenę, której nigdy by się nie spodziewała. Początkowo nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nawet przetarła je pospiesznie, czując, że to, czego jest świadkiem, z pewnością jest jakimś majakiem, iluzją czy obrazem, który mózg podlany szampanem jej podsuwa, choć sam nie wie dlaczego.
Stanęła jak wryta i patrzyła przed siebie, ale im dłużej tutaj stała, tym bardziej nabierała pewności, że to co widzi, to nie sen. To się działo naprawdę. W emocjach podniosła dłoń do ust, by zdusić w sobie krzyk. Przerażenie? Obrzydzenie? Jak nazwać to, co się działo w zaciemnionej bramie kamienicy?
– Martyna! – Z zamyślenia wyrwał ją głos, który usłyszała gdzieś za sobą i który o dziwo zdołał przebić się przez uliczny gwar i szum.
Dziewczyna natychmiast się odwróciła w stronę osoby, która ją wołała, i mimowolnie się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła Karolinę. Pomachała do niej i pokazała, by do niej przybiegła.
Karolina bez wahania ruszyła w jej stronę, próbując przebiec ulicę i ominąć samochody. Dosłownie na ułamek sekundy straciła z oczu przyjaciółkę, a kiedy znów popatrzyła w jej stronę, będąc pewną, że ta nadal stoi i na nią czeka, boleśnie się zawiodła. Z przerażeniem stwierdziła, że przyjaciółka zniknęła z miejsca, gdzie była dosłownie kilka sekund temu, a zamiast niej wokół panują krzyk, pisk hamulców i ogólny chaos. Kiedy wreszcie dotarła tam, gdzie jeszcze przed chwilą widziała Martynę, dotarło do niej, co się wydarzyło.
Wybiegający z miejskiego autobusu, zaaferowany i zdenerwowany kierowca, mnóstwo ludzi wokół, a w tym wszystkim – ona. Leżąca niemal na środku jezdni, nieruchoma i niepokojąco spokojna. Karolina poczuła szybsze bicie serca i przyspieszony puls. Jak to się stało? Czyżby sama wpakowała się pod koła nadjeżdżającego autobusu? Chciała jej wyjść naprzeciw? Przecież pokazała gestem, że to Karolina ma do niej podbiec, a nie odwrotnie. I natychmiast podbiegła, by być jak najbliżej niej, chociaż wiedziała, że nawet w ten sposób jej nie pomoże.
Rozejrzała się dokoła, szukając wsparcia w którymkolwiek przechodniu. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, że ktoś już dzwoni po karetkę, ktoś inny filmuje całe zdarzenie, jakby to była świetna rozrywka do obejrzenia wieczorem przy piwku. Jej oczy ciskały błyskawice na każdego, kto się znalazł gdzieś obok, ale tylko okoliczni menele nie wydawali się zainteresowani tą sytuacją, po prostu nadal szli chwiejnym krokiem w stronę monopolowego, a ich myśli zaprzątało kupienie kolejnego jabola, a nie jej przyjaciółka i tragedia, do której tu doszło.
Karolina spojrzała na teren wokół siebie, próbując nie dać się ponieść emocjom, a także by odnaleźć którąś z miejskich kamer. Ta sytuacja z pewnością ma jakieś sensowne wyjaśnienie, prawda? Ludzie nie machają do siebie, by chwilę po tym rzucić się pod nadjeżdżający autobus. A zwłaszcza tacy, którzy świętują swój sukces. Starała się uspokoić swój oddech, cały czas trzymając przyjaciółkę za rękę. Wydawało się jej, że puls nadal był wyczuwalny, słabo, ale jednak.
„Będzie dobrze, będzie dobrze” – powtarzała w myślach jak mantrę. – „Będzie dobrze, będzie dobrze...”
Nie wiedziała wtedy jeszcze, że żadna z pobliskich kamer niczego nie zarejestrowała...
ROZDZIAŁ 1
Martyna...
Teraz
Pik! Pik! Pik!
– Dzień dobry! Pik! Pik! Pik! Pani też ma wrażenie, że dłużej tego nie wytrzyma? To musi być jakiś koszmarny sen. Chce się jak najszybciej otworzyć oczy, wstać i wyłączyć to piszczenie, czymkolwiek jest, prawda? I ja to doskonale rozumiem.
Leżę tutaj już od piętnastu lat
Nie mogę nic powiedzieć, ruszać ręką ani wstać
Sprawny umysł mam, jednak martwe ciało
Wszystko słyszę i czuję, po prostu wegetuję...[1]
To ponoć pani ulubiony zespół. A czy czuje pani również zapach róż? To też pani ulubione kwiaty. Pewnie zastanawia się pani, co tu się dzieje? To wszystko wygląda jak sen, i to w dodatku sen, który jest co najmniej dziwaczny. Chce się jak najszybciej obudzić! Zdaję sobie z tego sprawę. Każdy pacjent, który tu trafia, przeżywa to samo co pani, pani Martyno. A ja jestem Ula, pielęgniarka, i będę do tej sali bardzo często zaglądać. Zawsze się zastanawiam, jak się czują pacjenci tam w środku, gdzieś wewnątrz siebie. Czy próbują otworzyć oczy? Poruszyć ręką lub jakąkolwiek inną częścią ciała? A potem z przerażeniem stwierdzają, że nie mogą tego zrobić. Dźwięki piosenki, która właśnie wybrzmiała, wciąż chodzą mi po głowie. Można powiedzieć, że mogłaby być pani jak tytułowa Anastazja, która uwięziona we własnym ciele jest zupełnie bezradna. Sprawdzę, czy wszystkie parametry są w porządku, proszę się nie denerwować, to chwilę potrwa. O ile to możliwe, proszę uspokoić oddech oraz własne myśli i w jakiś sposób dojść do konkretnych wniosków. Co tu się dzieje? Dlaczego nie można się ruszyć ani obudzić? Przecież doskonale wszystko pani słyszy, więc dlaczego nie widzi? Otóż jest pani w śpiączce, pani Martyno, i znajduje się na oddziale intensywnej terapii. Na szczęście, o ile w ogóle w tej sytuacji można mówić o szczęściu, jest to śpiączka farmakologiczna, w którą po wypadku została pani wprowadzona. Potrwa jeszcze kilka lub kilkanaście dni, a potem zostanie pani wybudzona. I wszystko wróci do normy. Nie od razu, rzecz jasna. Będzie czekać na panią długa rehabilitacja, ale z czasem odzyska pani siebie i swoje dawne życie. Proszę spróbować się tym nie martwić, tylko odpoczywać, a cały zespół medyczny zadba o resztę.
Pielęgniarka rozejrzała się po sali. Nie oczekiwała odpowiedzi od Martyny, więc działała dalej.
– Jeszcze chwilę się tu pokręcę. Naprawdę czuć duszny zapach kwiatów. To specjalnie dla pani spryskałam się tymi perfumami o zapachu róż. Przyjaciele chcieli zostawić tu wielki bukiet, ale uświadomiłam im, że wnoszenie kwiatów na ten specjalistyczny oddział to nie jest najlepszy pomysł. Niech się pani nie martwi, to nie słowa piosenki tak bardzo zadziałały na wyobraźnię, że czuć coś, czego nie ma. I w dodatku to uporczywe pikanie. Wciąż pik! Pik! Pik! Zaraz rozsadzi mi czaszkę! Wiem, że jako wykwalifikowana pielęgniarka powinnam umieć przejść nad tym do porządku dziennego, nie zwracać na to uwagi, ale nic nie poradzę na to, że mnie to zwyczajnie wkurza! Ale jest niezbędne i musimy się z tym pogodzić. Z czasem się pani przyzwyczai do tego uporczywego dźwięku. O proszę! Teraz słychać głos spikera, który zaprasza na najnowsze wiadomości dnia, to radio. Podgłośniłam trochę, żeby dolatywały tu jakieś milsze dla ucha melodie niż to nieustanne pik, pik... Nie dostrzeże go pani, bo schowałam za papierami na biurku, ale na razie mój pomysł działa. Przynajmniej dopóki nie dostanie się nam za to od pana doktora...
Spojrzała na radio – zasady to jedno, życie to drugie. A jeśli ten sprzęt pomoże w szybszej rehabilitacji rudowłosej pacjentki?
– Wiem, że prawda dochodząca do świadomości, o ile jakiekolwiek bodźce dochodzą, jest jakby zza mgły i może wydawać się przerażająca. Ale zapewniam, że to minie z czasem. Domyślam się, że jeszcze nie dopuszcza pani do siebie tej myśli, jeszcze nie chce słyszeć tego głosu, który powoli klaruje się gdzieś z tyłu głowy, który chce przebić się przez synapsy w mózgu i znaleźć się na początku, ale... To się dzieje naprawdę. Jest pani w śpiączce. Zawsze powtarzam to pacjentom, i to wielokrotnie, ponieważ to musi być dla nich trudne. Jednego dnia wiodą sobie pełne szczęścia i harmonii życie, snują plany na przyszłość, a tu nagle pyk! I wszystko w momencie znika, jakby spadła niewidzialna szklana ściana, przez którą nie potrafią się przebić. Dlatego powtórzę, że znajduje się pani w szpitalu. Ten denerwujący dźwięk w końcu idealnie pasuje do jakiejś szpitalnej aparatury, zwłaszcza że cały czas się powtarza. Chcąc nie chcąc, uzmysłowi sobie pani stan, w jakim się znajduje.
„Zaraz, zaraz... Zapewne próbujesz sobie przypomnieć, gdzie byłaś wczoraj albo chociaż gdzie byłaś ostatnio, by móc poukładać sobie w głowie różne rzeczy i spróbować odgadnąć, czy to możliwe, że znalazłaś się w szpitalu? Czy mam rację, tłumacząc ci to wszystko? Ostatnie, co prawdopodobnie pamiętasz, to przygotowania do konkursu fotograficznego. Wiem to od tych młodych ludzi, którzy nieustannie tu przychodzą. opowiedzieli mi trochę o tobie. Przeglądanie zdjęć, wybór tego właściwego... A nie... Konkurs już się przecież odbył! Pamiętasz strumienie szampana, którego piliście całą paczką i gratulacje... Gratulacje? No tak, to przecież ty wygrałaś ten konkurs! Czujesz, jak duma rozpiera ci pierś, powróciło to miłe uczucie wygranej. Wręczenie nagrody, uśmiechy przyjaciół. Coraz więcej wspomnień wyłania się z czeluści twojej pamięci. Tylko dlaczego znalazłaś się w szpitalu? Jak to się stało? A kto to tak nagle zupełnie niespodziewanie wchodzi, a właściwie to nie wchodzi, tylko wpada do środka? No tak... Istnieje tylko jedna osoba, która tak robi i którą nawet ja już rozpoznaję po tym wejściu smoka”. Pielęgniarka uśmiechnęła się do siebie w myślach i zwróciła do nowo przybyłej osoby.
– Martyna... To ja... Przyszłam trochę z tobą posiedzieć przed pracą. Wiem, że tego nie słyszysz, że możesz tego nie wiedzieć, ale jestem tutaj codziennie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym cię tutaj zostawić na... na pastwę tej okropnej aparatury. Nie chcę, żebyś się czuła samotna.
– Jest pani kochana, pani Karolino, jak zawsze opiekuje się przyjaciółką, a w dodatku doskonale rozumie nawet w kwestii denerwującego sprzętu. Matkuje pani wszystkim jak typowa kwoka, choć po tym, jak pani wygląda, nikt by się tego nie spodziewał. Przepraszam, ale takie jest pierwsze wrażenie, jak się na panią spojrzy.
„Ze swoimi długimi czarnymi włosami, czarnymi brwiami i zawsze czarną kreską przy oku oraz ciemnym strojem. Dam sobie rękę uciąć, że niezmiennie od lat ubierasz się wyłącznie na czarno, prezentujesz się jak przywódczyni osiedlowego gangu. Ale każdy, kto cię bliżej pozna, wie, że w środku jesteś kochającą i rodzinną osobą” – pomyślała pielęgniarka i kontynuowała pracę.
– Tak o pani myślę, a ja zawsze mówię wprost o tym, co myślę. Co w głowie, to i na języku. Taka już jestem. W pracy staram się profesjonalnie podejść do pacjentów, ale w życiu prywatnym przez tę moją szczerość często popełniam jakieś gafy.
„Czujesz, Martynko, nagły przypływ uczuć do swojej przyjaciółki? Domyślam się, że bardzo chciałabyś ją przytulić, ale... nie możesz. Jakbyś była przywiązana do łóżka albo... Właśnie tak się czujesz, jakby cię tu w ogóle nie było. Ale jak mówiłam, to minie”.
– Proszę się zaopiekować tą śliczną osóbką, pani Karolino.
– Tak zrobię, pani Ulu! Muszę cię przeprosić, to wszystko, co się wydarzyło, to moja wina. Jestem winna tej całej sytuacji. Gdyby mnie tam nie było, to teraz nie siedziałabym w tym przeklętym szpitalu i nie trzymałabym za rękę przyjaciółki, która z dnia na dzień stała się warzywem!
– Warzywem? Przecież ona tu jest! Pani Karolino!!! Proszę się opanować! Martyna jest tutaj i wcale nie czuje, jakby była jakimś cholernym warzywem! Jest tuuuuutaaaaaj!!! Będę krzyczeć, ile mam sił, żeby przekonać panią do tego, że osoby w śpiączce to nie warzywa, chociaż wydaje się, że nas nie słyszą. Nieważne jak bardzo wysiliłaby swój umysł, nie jest w stanie otworzyć ust, a tym bardziej wyartykułować jakiegokolwiek dźwięku. Jakby została uwięziona we własnym ciele albo jakby to ciało nie należało do niej, a do kogoś innego, kogoś obcego. W dodatku zupełnie nic nie czuje, jakby była sparaliżowana. A może tylko tak jej się wydaje? Może to i lepiej, bo przecież po to została wprowadzona w ten stan, żeby nie czuć, żeby szybciej doszła do siebie i wyzdrowiała. Jednocześnie może mieć wrażenie, jakby unosiła się gdzieś w powietrzu i była leciutka niczym piórko lub jak chmura płynąca swobodnie po niebie.
– Tak, ma pani rację, bardzo przepraszam. Oczywiście nie jesteś żadnym warzywem, ale ta cała okropna sytuacja sprawia, że sama nie wiem, co mówię. Jakkolwiek potoczy się twoja historia, ja zawsze będę przy tobie. Nadal czuję się winna i zadręczam się wciąż tym samym.
– Tak w ogóle, to o czym pani mówi? Dlaczego uważa pani, że jest winna?
„Faktycznie, Martyna nie pamięta, co dokładnie się stało, ale nie wierzę, że jej przyjaciółka mogłaby zrobić cokolwiek, przyczynić się w jakikolwiek sposób do tego, że znalazła się tu, gdzie jest teraz”.
– Pani Ulu, wiem, co mówię, to moja wina. Ten cały wieczór... Wszystko zepsułam! Gdyby nie ja, pewnie teraz Martynka mogłaby robić zdjęcia swoim nowym aparatem i kto wie, może zdobyłaby nagrody w innych konkursach? Marek mówił, że ten aparat robi naprawdę fantastyczne zdjęcia.
– Zaraz, zaraz... Aparat? Jaki aparat?
– To wygrana Martyny w konkursie.
– Ciekawe, co się z nim stało?
– Nie trzeba się o niego martwić, lustrzanka jest w dobrych rękach. Przekazałam ją na przechowanie Justynie, a wszyscy dobrze wiemy, że ona będzie jej pilnować jak oka w głowie.
– Jak to dobrze mieć takie bliskie osoby, które zdają się czytać w myślach. Nic dziwnego, w końcu jest pani przyjaciółką naszej ślicznej pacjentki i rozumie ją jak nikt inny.
– Tak bardzo chciałabym, żeby to się już skończyło, ta ciągła niepewność każdego kolejnego dnia. Teraz o niczym innym nie myślę, tylko o tym, czy się obudzisz, czy kiedy przyjdę do ciebie następnego dnia, spojrzysz na mnie swoim sarnim wzrokiem i mi wybaczysz, że wpędziłam cię w ten stan. Tak bardzo chciałabym, żebyś się wreszcie obudziła!
Karolina mówi do Martyny niemal z błaganiem w głowie, ale niestety nic się nie dzieje.
– Obudziła? Martyna się obudzi niebawem! To znaczy nie tyle się obudzi, co zostanie wybudzona. To nie będzie trwało wiecznie. Fakt, że nie może się ruszyć, nie może nic powiedzieć, a nawet nie może otworzyć oczu. W dodatku to miarowe pikanie aparatury, która monitoruje ten stan.
– Dobrze, że poprosiłam panią, pani Ulu, o radio. Może kiedy nie ma tu nikogo z nas, to umila ci ten czas, jaki musisz tu spędzić. A w dodatku Justyna przyniosła twoje ulubione kwiaty. Pewnie nie wiesz, ale to były róże, cały bukiet czerwonych róż. Niestety okazało się, że nie można ich tu wnieść, ale mam wrażenie, że i na to pani Ula znalazła swój sposób. Jestem naprawdę wdzięczna, że tak się pani poświęca dla swoich pacjentów. Musi pani być pielęgniarką z powołania.
– Pewnie, że tak! W tym zawodzie nie może być inaczej. Staram się robić wszystko, by ten czas, który pacjent musi u nas przebywać, upłynął jak najmniej uciążliwie. Dla moich pacjentów jestem zdolna do wielu rzeczy, o których się nawet największym filozofom nie śniło!
– Czyli dobrze mi się wydawało, że wyczuwam ulubione kwiaty Martyny? Czyżby w pani perfumach? To możliwe?
– Każdy z nas stara się dbać o panią Martynę na tyle, na ile to możliwe w tych strasznych warunkach. Ja zadbałam o odpowiednie perfumy zgodnie z pani sugestią, a pani o oprawę muzyczną, którą ja realizuję, co zresztą słychać, prawda?
– Niestety muszę się już zbierać do pracy, ale obiecuję, że jak mnie nie wyrzucą, to wieczorem jeszcze do ciebie przyjdę, chociaż na kilka minut. Ale nie martw się, kochana, na pewno Justyna albo Marcin cię jeszcze odwiedzą w międzyczasie. Każde z nas chce tu być tak często, jak to tylko możliwe. Wiedz, że nie zostawimy cię teraz. Jesteś dla nas bardzo ważna. Może kiedy się nareszcie obudzisz, bo się obudzisz, a ja nie przewiduję, że mogłoby być inaczej, to wybaczysz mi, że to ja wpędziłam cię w tę śpiączkę. Kocham cię, Martyna.
– Proszę się nie martwić i iść do pracy. Trzeba żyć! Zachowanie dotychczasowej rutyny jest konieczne dla zachowania zdrowia psychicznego również dla pani, Karolino. Ja w tym czasie będę miała oko na naszą ulubioną pacjentkę. Może pani uścisnąć jej dłoń. Dotyk, tak jak i głos, dobrze na nią działa.
– Skąd pani to wie?
– Po prostu wiem. Trzeba zachowywać się, jakby pani Martyna była tutaj z nami, a nie gdzieś daleko stąd. Przecież niebawem do nas wróci, nie możemy udawać, że jej tu nie ma.
– Ma pani rację. Naoglądałam się zbyt wiele filmów.
– Ale nawet w filmach mówi się o tym, że pacjent w śpiączce to wciąż pacjent, nie skreślajmy go tylko dlatego, że nie może z nami w tej chwili porozmawiać czy nas przytulić. Przyjdzie na to czas i pora. Do zobaczenia, pani Karolino!
– Jak to dobrze, że odwiedzają panią przyjaciele. Dlaczego nie może pani tego pamiętać? Tak już jest, taki przejściowy stan. Musi pani tu jeszcze poleżeć przez jakiś czas.
„Dasz radę, ja wierzę w ciebie i oczywiście w zespół lekarzy, którzy zrobią wszystko, co w ich mocy, byś powróciła do swojego dawnego życia. Gdy tak na ciebie patrzę, drogie dziecko, to czuję, jak moje serce ściskają żal i ogromna tęsknota. Jesteś taka młoda! Taka niewinna! Powiem ci w sekrecie, że ogarnia mnie bezradność. Masz jakieś niedokończone sprawy? Zaległości w pracy albo w życiu prywatnym? Nie możesz wysłać nawet krótkiego SMS-a czy maila. O nieee! Powrót do normalności też trochę potrwa. Od tej drugiej dziewczyny, która tu przychodzi, Justyny zdaje się, wiem, że nawiązałaś jakąś relację przez Internet. Wiązałaś z nią duże nadzieje. Wiem, że takie randkowanie internetowe rzadko kiedy komukolwiek wychodzi na dobre, czy w ogóle wróży udany związek, ale przecież nie przekonamy się o tym, jeśli nie spróbujemy. A ty tak bardzo chciałaś spróbować... Z Tomkiem? Chyba tak ma na imię. Czujesz się okropnie, bo on jest gdzieś tam daleko, na drugim końcu Polski zupełnie nieświadomy sytuacji, w jakiej się znalazłaś. A co gorsze, uważasz, że ani Karolina, ani Justyna nie mogą go poinformować o twoim stanie, ponieważ żadnej z nich nie wspomniałaś o nim słowem. Nikomu nie chwaliłaś się tą specyficzną znajomością. Nikt z twojego otoczenia nie ma pojęcia o jego istnieniu” – pomyślała Urszula. Przez fakt, że całe dnie, a czasami i noce spędza w szpitalu, rozmawia ze wszystkimi, którzy odwiedzają pacjentów. Dla każdego stara się znaleźć czas i poświęcić mu uwagę, a że ma naprawdę doskonałą pamięć, zapamiętuje każdą przekazaną jej informację”.
– Wiem, co czujesz. Może trudno w to uwierzyć, ja nigdy nie byłam w śpiączce, ale jako pielęgniarka na tym oddziale wystarczająco wiele napatrzyłam się ten stan i potrafię sobie wyobrazić, co czujesz albo co mogłabyś poczuć, gdyby twój umysł pracował nadal na wysokich obrotach. Chciałabym, aby tak było. To dopiero oznaczałoby niezwykły rozwój medycyny, gdyby udało się udowodnić, że pacjenci w śpiączce mogą utrzymywać wszystkie funkcje mózgu. Ale na szczęście nie musisz się tym wszystkim przejmować. Ja zadbam tutaj o ciebie, o twoje zdrowie, a twoi przyjaciele, a zwłaszcza ta Justyna, zadbają o ciebie. Nie martw się o tego całego Tomka. Ktoś z twoich bliskich wziął już sprawy w swoje ręce. Ale ciii... Obiecałam, że niczego ci nie zdradzę, więc zamykam już buzię na kłódkę i milczę. Zobaczysz, że wszystko się ułoży! No to lecę, mam jeszcze innych pacjentów, ale niebawem wrócę i znowu sobie pogadamy.
Przypisy
[1] Piosenka pt. „Anastazja, jestem”, zespół Łzy. Słowa: Łzy, muzyka: Łzy