Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Keziah Montgomery żyje pod ciężarem oczekiwań ze strony rodziny, zagorzałych konfederatów, zmuszona do ukrywania swojej epilepsji w obawie przed skandalem. Gdy do ich domu w Savannah wkraczają napięcia związane z wojną secesyjną, Keziah nie widzi powodu, by uczestniczyć w balach i flirtach. Mimo iż czuje się w nim bardzo źle, nie potrafi sobie wyobrazić ucieczki ze znanego środowiska, dopóki jej kolega z lat szkolnych, Micah, nie ukaże jej prawdy, która zmieni losy dziewczyny.
Doktor Micah Greyson nigdy nie waha się postępować zgodnie z poczuciem obowiązku, nawet gdyby miało się to dla niego okazać niebezpieczne – dopóki w jego życie nie wkracza czarująca Keziah. Rozdarty między dotychczasowym życiem w Savannah i walką o abolicję, Micah próbuje realizować Boży plan w burzliwych czasach wojny secesyjnej.
Walcząc z własnymi demonami, Keziah i Micah muszą zdecydować, czy prawdziwa miłość jest warta tej ceny i czy oboje są na tyle silni, by przetrwać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jezusowi
Oddaję Ci całą chwałę.
Błogosław, dziel i pomnażaj.
12 kwietnia 1861
Savannah, Georgia
Tylko nie spraw mi zawodu. Zwłaszcza dzisiaj. Nie spraw mi zawodu.
Keziah Montgomery wsunęła odzianą w rękawiczkę dłoń w czekającą na nią rękę mężczyzny, który uśmiechał się do niej z pewnością siebie i oczekiwaniem.
Zaczerpnęła płytko powietrza, na ile pozwalał jej gorset, który opinał jej żebra tak ciasno, że groził ich zgnieceniem, i nakazała spokój trzepoczącemu żołądkowi, po czym pozwoliła, żeby pan Watson wyprowadził ją na zatłoczony parkiet. Wokół wirowały stroje z jaskrawego jedwabiu i koronki. W ciężkim, lepkim powietrzu unosił się zapach pomady do włosów i mdlącej mieszaniny mydeł do golenia oraz pudru ryżowego. Odgłosy rozmów i uprzejmego śmiechu tłumiły jej niepokojące myśli. Pochwyciła przenikliwe spojrzenie matki stojącej po drugiej stronie pokoju. Elsie Montgomery nalegała, by Keziah zaprezentowała się jak najlepiej. Nikt nie musiał znać jej wstydliwego sekretu. Im szybciej wyjdzie za mąż, tym lepiej… zanim jej przyszły mąż zrozumie, co tak rozpaczliwie próbują ukryć jej rodzice.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do młodego Tate’a Watsona, a gdy muzycy zaczęli grać The Scenes of Our Childhood, ujął ją dłonią w talii, utrzymując między nimi właściwą odległość. Zauważyła złotą szczecinę na jego brodzie i błyszczące brązowe oczy i poczuła, że na szyi rozlewa się jej fala gorąca. Zamrugała, by pozbyć się uczucia piasku pod powiekami. Bal przeciągał się i czas zaczął jej się dłużyć. Mimo to miała wciąż na ustach przyklejony uśmiech i pozwoliła, by mężczyzna prowadził ją między wirujące pary i zamazane twarze. Gdyby tylko nie było tak gorąco.
Pan Watson poruszył ustami, ale potrzebowała paru sekund, by skupić się na tym, co mówi.
– Dobrze się pani bawi?
– Tak. Ballingerowie wydali wspaniałe przyjęcie.
– To prawda, chociaż rozmowy o zbliżającej się wojnie trochę psują atmosferę.
Przytaknęła bez przesadnego entuzjazmu, choć nigdy by nie przyznała, że rozważanie możliwości wybuchu wojny jest o wiele bardziej interesujące niż wymuszone uprzejmości pod adresem elity Savannah. Jej matka z pewnością by zemdlała, gdyby Keziah pozwoliła sobie na wyrażenie tak niekobiecych odczuć.
– Czy pójdzie pan na wojnę, jeśli do niej dojdzie?
Oczy zalśniły mu mocno, a potemsztywno, jakby połknął kij, powiódł ją obok palm w stronę tańczących.
– Bez wahania. Moim świętym powołaniem i obowiązkiem jest bronić wolności, której pan Lincoln zamierza pozbawić nasze życie. Żaden człowiek honoru nie uciekłby przed taką powinnością.
Keziah zacisnęła usta, nie chcąc już nic mówić, gdyż wiedziała, że gdyby zaczęła, nie mogłaby przestać. Zamiast tego uśmiechnęła się i znów skinęła głową, modląc się, by matka zrozumiała, jak bardzo pragnie ją zadowolić. Dziewczyna nie chciała jej wprawiać w zakłopotanie. Kolejny raz.
Pokój nagle usunął się jej spod nóg i przekrzywił. Zaczęła płyciej oddychać. Stój prosto. Skoncentruj się. Mrugając oczami, zdała sobie sprawę, że pan Watson o coś ją pyta, ale nie wiedziała, o co. Poczuła przypływ paniki, a potem jakieś nieokreślone mrowienie w okolicach kręgosłupa.
Nie, Boże, nie. Nie tutaj. Co pomyśli mama? Ledwo modlitwa przemknęła jej przez myśl, a już osunęła się w otchłań i wirujące kolory zmieniły się w litościwą czerń.
Micah Greyson chodził po zatłoczonej sali balowej, powoli sącząc poncz. Nie pasował do tego towarzystwa. Od kiedy wrócił do domu ze szkoły medycznej w Filadelfii, czuł się jak ktoś obcy, nieswój. Wcześniej myślał o otwarciu praktyki, chciał zamieszkać niedaleko matki, wiele jej zawdzięczał. Ale teraz? Nie mógł zwalczyć narastającego niepokoju. Było to dziwne, nieustępliwe uczucie. Nie wynikało wyłącznie z tego, że wciąż spotykał nowych ludzi, a jego starzy koledzy i sąsiedzi przenieśli się w inne strony. Chodziło o coś innego. Odnosił wrażenie, że społeczeństwo wyznaje inne wartości. Zmieniły się poglądy na ludzkie życie i koncepcja godności.
Nie, to nie Savannah się zmieniła, tylko on. Brał udział w zbyt wielu zgromadzeniach na rzecz abolicji. Widział i słyszał zbyt wiele, by wyjechać z Filadelfii niezmieniony i nieporuszony. Czuł się tak, jakby dopiero co się ocknął z długiego, mglistego snu, nagle uświadomiony, jak inne może być życie, po to tylko, by znów się odnaleźć w mętnym koszmarze. I co miał zrobić z wiedzą o tym, kim jest? Nie należał już do starego świata. I nigdy nie będzie do niego należał. Nie mógł należeć.
Upił kolejny łyk ponczu, delektując się smakiem wiśniowego syropu, i westchnął. Niektórzy mężczyźni bali się śmierci, inni utraty tych, których kochali. Jego strach miał zupełnie inny charakter. Nie mógł stać się nieczuły i obojętny na prośby tych, którzy cierpieli wokół.
Rechot mężczyzny po jego lewej stronie działał mu na nerwy. Skrzywił się, stawiając z brzękiem do połowy opróżnioną szklankę na tacy. Popełnił błąd, przychodząc tutaj. Zdecydował się tylko dlatego, że prosił go o to przyjaciel. Oliver aż się palił do rozmów o wojnie, nie wspominając nawet o tańcach z debiutantkami. Jego przyjaciel potrafił być całkiem przekonujący. Jednak Micah nie był amatorem żadnej z tych rozrywek. Muzyka nie pasowała do jego nastroju, w zatłoczonym wnętrzu zrobiło mu się duszno. Właśnie zamierzał się usprawiedliwić przed gospodynią i wyjść, gdy od strony grupy tańczących dobiegł do jego uszu tłumiony krzyk. W tłumie wyróżnił się głos mężczyzny.
– Czy jest tutaj lekarz?
Postąpił naprzód, obrzucając spojrzeniem stłoczonych ludzi, którzy przestali tańczyć i zgromadzili się wokół kogoś, kto upadł. Mężczyzny czy kobiety? Nie wiedział. Panowało zbyt wielkie zamieszanie, zbyt wielki chaos.
– Jestem lekarzem! Proszę zrobić przejście! – krzyknął.
Ciżba rozstąpiła się wolno, odsłaniając młodego człowieka pochylonego nad nieprzytomną kobietą leżącą na lśniącej, woskowanej podłodze. Zmarszczył brwi, przepychając się w jej stronę.
– Proszę jej dać trochę powietrza!
Ukląkł, aby ocenić jej stan, i aż wstrzymał oddech na widok pięknej postaci zaplątanej w błękitny jedwab. Palce dziewczyny co chwila drgały, delikatne mięśnie szyi kurczyły się, a głowa miotała się na boki. Gdy objął spojrzeniem jej twarz, poczuł dziwne ukłucie w sercu. Nie mógł w to uwierzyć. Po takim czasie. Uniósł ostrożnie jej głowę, pogłaskał delikatną skórę policzka i zaczął się modlić. Kizzie Montgomery.
Micah przyciskał do piersi lekkie ciało Kizzie, niosąc ją na piętro rezydencji Ballingerów. Obfite fałdy i obręcze spódnicy utrudniały mu zadanie. Gdy podążał za gospodynią do gościnnej sypialni, pełne strachu szepty dobiegające z sali na dole stopniowo cichły.
– Tutaj. Myślę, że ten pokój będzie dobry.
Pani Ballinger pchnęła ciężkie drzwi i pospieszyła zapalić światło, podczas gdy Micah układał dziewczynę na zielono-złotej brokatowej kapie. Przycisnął palce do jej smukłej szyi, szukając tętna. Było w normie.
– Jak mogę pomóc? – Zmartwiona dama wyłamywała sobie palce. Ubrana w suknię z delikatnej tkaniny i z koralami na szyi, nie nadawała się do roli pielęgniarki. Wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki.
– Czy mógłbym panią poprosić o jakieś czyste chusteczki dzbanek z wodą?
Skinęła głową.
– Oczywiście – szepnęła. – Zaraz poślę Minnie na górę.
– Dziękuję.
Odgarnął jasne włosy Kizzie z jej skroni. Skórę miała bladą, ale ciepłą. Niewielkie skupisko piegów na jej delikatnym nosie wyraźnie kontrastowało z porcelanową cerą. Wydawało się, że dziewczyna spokojnie śpi. Drgawki ustały.
– Doktorze, czy mogę zapytać? – Gospodyni przełknęła ślinę. Wciąż jeszcze nie wyszła z pokoju. – Na co zachorowała ta kobieta?
Doktor otworzył jedno oko Kizzie i skinął głową z zadowoleniem, gdy jej źrenica zwęziła się pod wpływem światła lampy.
– Nie mogę być pewien, dopóki dokładnie jej nie przebadam, ale chyba miała atak epilepsji.
Pani Ballinger cmoknęła językiem.
– Padaczka.
– Tak, tak mi się wydaje.
Stanęła z dala od łóżka, jakby nie była pewna, co ma robić.
– Zaraz pójdę po Minnie. Wkrótce zjawi się na górze.
Micah wyszeptał coś w odpowiedzi i jeszcze raz pochylił się nad Kizzie, podziwiając jej długie rzęsy, wysokie kości policzkowe i kształtne usta. Była piękniejsza, niż mu się kiedyś wydawało. Piękna i nieprzytomna.
Zmartwiony, sprawdził znów jej puls. Norma.
Wstrzymał oddech, bo zobaczył, że drgnęły jej powieki, zatrzepotały rzęsy i otworzyły się oczy – barwy orzecha i cynamonu, takie, jak pamiętał, jednak pełne niepokoju. Zdążyła przesunąć palcami po staniku sukni, zanim ujął je w swoje. Uśmiechnął się i spróbował przybrać łagodny, spokojny ton głosu, świadomy, że następnego dnia dziewczyna nie będzie już tego pamiętała.
– Kizzie, to ja, Micah Greyson, poznajesz mnie?
Zamrugała i oblizała wargi.
– Micah? Ze szkoły?
Przytaknął i uśmiechnął się do niej.
– Ze szkoły.
Jej pierś wznosiła się i opadała, spojrzenie prześlizgiwało się po jego twarzy.
– Co się stało? Gdzie jestem?
Micah uścisnął jej palce i zaczął mówić kojącym głosem:
– Jesteś w domu państwa Ballingerów. Tańczyłaś i upadłaś.
Otworzyła szeroko oczy i na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
– Czy to był…? – Słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Zdarzało się jej to już wcześniej.
– Tak, atak epilepsji.
Odwróciła wzrok. Podbródek drżał jej mocno.
– Zostaw mnie, proszę.
– Jestem teraz lekarzem. Proszę, pozwól sobie pomóc.
– Nic nie możesz zrobić. Nikt nie może.
– Nieprawda. Choćby w zeszłym ro…
Wciągnęła spazmatycznie powietrze.
– Nie. Matka! Ona z pewnością to widziała. – Jęknęła, zacisnęła powieki, ale nie puściła jego ręki. – Będzie się za mnie wstydzić.
Micah zmarszczył brwi.
– Nie mogłaś nic na to poradzić.
Kizzie wbiła wzrok w jego twarz, w jej oczach pojawił się smutek.
– Moi rodzice uważają inaczej.
Okrutni. Ignoranci. Winić córkę za chorobę, nad którą nie ma kontroli? Zgrzytnął zębami, a Kizzie opadła znowu na miękkie łóżko. Przymknęła powieki.
– Jestem taka zmęczona – szepnęła.
– To normalne. Odpoczywaj, będę obok.
Przymykając oczy, westchnęła cicho, sprawiając, że serce podskoczyło mu w piersi.
– Dziękuję… Micah.
Zapadła w sen.
Naraz podłogą pod jego stopami wstrząsnął przeraźliwy tumult. Tłum na dole ryczał i wznosił okrzyki, aż zagrzechotał szklany klosz lampy naftowej. Co się działo?
Wrzawa przeszła w jednostajny zgiełk, a on tymczasem patrzył, jak pod bezwładną dłonią opada i unosi się jej pierś. Któż mógł przewidzieć, że tutaj, na pierwszym spotkaniu towarzyskim od powrotu, natknie się na nią? Na jedyną dziewczynę, która zdołała zawładnąć jego sercem, gdy był chłopcem. Ona jednak nie miała o tym pojęcia. Micah nie chciał wyznać jej swoich uczuć. Nigdy nie mogliby być razem. Do tej pory myślał, że z biegiem czasu i przy takiej odległości młodzieńcza miłość wygaśnie, lecz gdy ją znów zobaczył, zatrważająco szybko wróciły wspomnienia sprzed lat, słodkie uśmiechy, wszystkie marzenia.
Skrzypnęły drzwi sypialni i stanęła w nich kobieta z siwiejącymi włosami i przestrachem na twarzy.
Wyprostował się i puścił rękę Kizzie.
– Pozwoli pani, że się przedstawię. Doktor Micah Greyson.
Dama podeszła szybko do łóżka, nachyliła się nad dziewczyną i pogłaskała ją po głowie, a potem odwróciła się w jego stronę tak, jakby był jej tylko odrobinę milszy niż zwykły natręt.
– Elsie Montgomery. Jestem matką Keziah. Ucieczka z tej ciżby zajęła mi kilka minut.
– Słyszałem krzyki. Co się stało?
Wyprostowała się, na jej twarzy malowała się powaga.
– To, czego się dowiedzieliśmy, było nieuniknione, doktorze Grayson. Na szczęście dla mojej córki jej… choroba…
Micah zauważył niesmak, z jakim pani Montgomery wymówiła to ostatnie słowo.
– …nikogo teraz nie obchodzi.
– Dlaczego?
Wzdychając ciężko, starsza kobieta zmarszczyła mocno brwi.
– Wojna, doktorze. Zaczęła się wojna.
Keziah obserwowała z okien salonu ludzi spacerujących po brukowanej ulicy. Zasłony ukrywały ją skutecznie przed ich wzrokiem, ale ona widziała przechodniów bardzo wyraźnie, zapominając o zażenowaniu, jakie towarzyszyło jej od chwili, gdy się obudziła. Serce jej łomotało, ale o wiele bardziej dokuczliwy był wstyd z powodu zdarzeń ubiegłej nocy. Nie widziała matki od chwili powrotu do domu tuż przed tym, jak nieustępliwy świt wpełzł na nocne niebo. Z pewnością opowiedziała już wszystko ojcu ze wszelkimi przerażającymi szczegółami. Był na pewno bardzo rozgniewany, zarówno z powodu konsekwencji towarzyskich tego wydarzenia, jak i konsekwencji dla jego interesów. Zniszczyła swoją przyszłość, ichprzyszłość, a to wszystko na oczach największych złośliwców Savannah.
Odepchnęła od siebie tę myśl i zaczęła sączyć herbatę z filiżanki. Wdychała uspokajający zapach pomarańczy i goździków. Pozwoliła, by jej oczy się zamknęły, a głowa opadła na twarde oparcie fotela. W głowie pojawiły się jej niewyraźne wspomnienia poprzedniego wieczoru, wszystkie zamglone z wyjątkiem męskiej siły dłoni, która chwyciła ją za rękę. Skąd się tam wziął Micah Greyson? Nie widziała go od lat. Od czasu, gdy umarł jego ojciec, przez co chłopak musiał zrezygnować ze szkoły, do której oboje chodzili. Zawsze podziwiała jego towarzyską naturę i poczucie humoru, które tak bardzo kontrastowały z jej bolesną nieśmiałością. Inni chłopcy z niej kpili, przezywali ją Szarą Myszą albo Cieniem, a on, jeśli nawet żartował, to zawsze dobrotliwie, jak brat. Często zaczynał z nią rozmawiać albo zadawał głupawe pytania: „Powiedz, Kizzie, wolałabyś być szczęśliwą Indianką mieszkającą na równinach czy zbzikowaną sknerą z wielkiej posiadłości?”, „Jak myślisz, jakie jest najszybsze zwierzę na ziemi?” albo rzucał: „Mogę się założyć, że biegam szybciej od ciebie”.
Wspomnienia sprawiły, że wykrzywiła usta w podkówkę, jednak jej uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił. Minęło pięć lat od ich ostatniego spotkania, a zobaczył ją akurat w tak żenującym stanie. Poczuła, że zalewa ją fala gorąca, za które nie mogła winić parującej herbaty. Dlaczego się nad nią tak nachylał?
Skromny posiłek, jaki miała w żołądku, podszedł jej do gardła. Odstawiła herbatę na stolik, jakby w ten sposób chciała pozbyć się wstydu.
Usłyszała pukanie do drzwi, a następnie szelest sukni Elizabeth, ich służącej, która poszła otworzyć. Pewnie jakiś partner biznesowy ojca odwiedził go w interesach. Keziah usadowiła się wygodniej i zapatrzyła się na ptaszka, który za oknem skakał beztrosko po gałęzi.
Z korytarza dotarł do niej męski głos, a następnie ciepły tembr Elizabeth.
– Przykro mi, proszę pana, ale państwo Montgomery’owie są poza domem, a panna Montgomery źle się czuje.
– Proszę wybaczyć. Jestem lekarzem, który zajmował się wczoraj panną Montgomery. Chciałem tylko sprawdzić jej stan zdrowia.
Keziah nadstawiła uszu. Lekarz? Potarła skronie. Pamiętała jakiegoś mężczyznę w pokoju gościnnym Ballingerów, ale jedyna twarz, jaka utkwiła jej w pamięci, należała do Micah.
Głosy zaczęły mówić niezrozumiałym szeptem, a potem na wypolerowanej posadzce rozległy się kroki mężczyzny. W drzwiach pojawiła się hebanowa twarz Elizabeth. Kobieta przepraszająco spojrzała na Kizzie.
– Proszę mi wybaczyć, panienko, ale ma panienka gościa.
Służąca zniknęła. Wprogu stanął mężczyzna o mocnej sylwetce.
Zaczerpnąwszy powietrza, Keziah wyprostowała plecy.
Wysoki, szczupły, ale barczysty. Ciemnowłosy, o przenikliwym spojrzeniu, patrzył na nią teraz z trudnym do odczytania uczuciem. Micah. Nie był już jej przyjacielem z dzieciństwa. Ani chłopcem, tylko mężczyzną.
Palce jej drżały, chociaż nie wiedziała dlaczego. Wstała, zacisnęła dłonie i przyjrzała się uważnie jego przystojnej twarzy, nie chcąc okazać słabości. Nie zamierzała znów zaprezentować swojej bezradności.
– Mam zostać, panienko? – spytała Elizabeth od drzwi swoim zwykle łagodnym, jednak teraz nieco niespokojnym głosem.
Keziah przełknęła ślinę. Ojciec na samą myśl o tym, że jego córka podejmuje jakiegoś dżentelmena bez przyzwoitki, dostałby apopleksji. No ale to nie był jakiś dżentelmen, tylko Micah.
– Dam sobie radę, Elizabeth. Zostaw otwarte drzwi i przynieś herbatę, jeśli nasz gość ma ochotę.
– Dziękuję, nie. To wizyta lekarska, ale doceniam pani gościnność.
Służąca skinęła głową i wyszła z pokoju, szeleszcząc spódnicą.
Keziah wreszcie mogła przywitać się z Micah.
– Doktorze Grayson…
Podszedł bliżej, ściskając w jednej ręce torbę lekarską, a w drugiej kapelusz.
– Jesteśmy starymi przyjaciółmi. Proszę nazywać mnie Micah.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, skrępowanie minęło jak zwykle w jego towarzystwie.
– Ale jak w takim razie ty będziesz się do mnie zwracał?
Pojawiły mu się zmarszczki wokół oczu.
– Oczywiście Kizzie.
Na wspomnienie tego dziecięcego przezwiska poczuła, że palą policzki. Pamiętała dzień, kiedy powstało. Billy Strauss i Charlie Holliday dokuczali Micah za to, że traktował tak czule „nieśmiałą myszkę”. Charlie ze szczerbą między zębami zawołał do Micah: „Kochasz się w Keziah Montgomery, prawda? Buzi, buzi!1”.
Micah odwrócił się i nieźle poturbował Charliego, po czym zaoferował, że będzie niósł jej pojemnik na lunch. „Nie zwracaj na nich uwagi. Chcieliby dostąpić zaszczytu odprowadzenia cię do domu… Kizzie”.
Przełknęła ślinę, wspomnienie obudziło w niej słodko-gorzki lęk.
– Nikt od czasów dzieciństwa tak do mnie nie mówił.
– Dla mnie zawsze będziesz Kizzie.
Czując suchość w ustach, zaproponowała mu miejsce w rokokowym fotelu stojącym na wprost niej, zadowolona, że dzieli ich chociaż stolik do kawy. Nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Odetchnęła głęboko, gdy usiadł. Przecież to był tylko Micah, a ona trzęsła się w środku jak galareta.
Wygładzając materiał zielonej sukni, popatrzyła na zarost na jego szczęce.
– Powiedz, gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Wydaje mi się, że nie widziałam cię od wieków.
Westchnął z żalem.
– W szkole w Filadelfii. Wróciłem do Savannah rozpocząć praktykę lekarską i zamieszkać blisko matki.
Keziah poczuła ucisk w gardle.
– Choruje?
Zawahał się, zmarszczki wokół jego oczu stały się wyraźniejsze.
– Ogólnie jest w niezłym stanie, choć nie ma już tyle sił co dawniej. Od czasu do czasu boli ją serce.
– Powinnam ją odwiedzić. Kiedy powiedziałeś, że chcesz być blisko niej, zaczęłam się obawiać, że nie wstaje z łóżka i cierpi na jakąś poważną chorobę.
Pokręcił głową.
– Nic tak strasznego. Jednak przyjechałem stanowczo za późno. No i wielką przyjemność sprawia mi odnowienie znajomości ze starymi przyjaciółmi. – Oczy mu rozbłysły. – Takimi jak ty.
Nie zwracając uwagi na przypływ gorąca, uśmiechnęła się delikatnie.
– Pamiętasz Lucy Kent? Zeszłego lata wyszła za mąż za Daniela Lovelace’a.
– Nie wiedziałem.
– Ale z Oliverem Kingiem pewnie się widziałeś?
Błysnął białymi zębami.
– Oczywiście – odparł. – To właśnie on mnie namówił na ten bal u Ballingerów.
Swobodna pogawędka skończyła się szybko, gdy poczuła na sobie pełne troski spojrzenie Micah. Czuła się bezbronna, wiedząc, że nie ukryje przed jego fachowym wzrokiem tego, co tak bardzo pragnęła zachować dla siebie.
– Powiedz mi prawdę, Kizzie. Jak się czujesz? Jesteś zmęczona?
Strzepnęła niewidzialny pyłek z sukni.
– Trochę… tak. Ale nic mi nie będzie.
Westchnął.
– Od jak dawna masz te ataki? – spytał cicho.
Oddałaby wszystko, by nie musieć odpowiadać na to bezpośrednie pytanie. Było to zbyt upokarzające.
– Miewałam je już jako dziecko. Kiedy skończyłam dziesięć lat,ustały z wyjątkiem paru epizodów. – Z których kilka udało jej się ukryć przed rodzicami. – Aż do czasu, kiedy zachorowałam przed kilkoma laty. Wtedy znów zaczęły się pojawiać.
Micah mruknął coś pod nosem i potarł podbródek.
– Jak często?
– Co kilka miesięcy.
Wolno skinął głową.
– Próbowałaś się leczyć?
– Ojciec wezwał lekarza rodzinnego. Doktor Kelsie zabronił mi czytać i kazał unikać wysiłków, z wyjątkiem robótek ręcznych oraz udziału w przedsięwzięciach charytatywnych.
– Bzdura. Chociaż wypoczynek jest ważny. Co jeszcze mówił?
Wstała, odwróciła się od jego badawczego spojrzenia i wyjrzała przez zalane słońcem okno.
– Micah, błagam cię, nie pytaj więcej – powiedziała prosząco. – Już się z tym pogodziłam.
Stanął przy niej i zmusił, by spojrzała mu w twarz.
– Ale są kuracje, które mogą złagodzić objawy. Naprawdę potrafię ci pomóc.
W obawie, że Micah dostrzeże ogarniające ją przygnębienie, pokręciła głową.
– Za każdym razem, kiedy mam kolejny atak, ojciec robi mi awanturę, że nie potrafię się kontrolować. Przynoszę wstyd jemu i matce, w końcu zacznę się bać wychodzić z domu.
Patrzył na nią poważnie przez dłuższą chwilę.
– To nie twoja wina.
– Spróbuj zrozumieć, oni mnie kochają, naprawdę – powiedziała. – Wiesz, jak większość ludzi traktuje epilepsję. Niektórzy uważają, że należy mnie zamknąć w zakładzie. – Zmusiła się do uśmiechu. – Mama i tata prędzej obcięliby sobie ręce niż zrobili coś podobnego. – Roześmiała się na siłę. – Jestem pewna, że mimo wybuchu wojny wszyscy plotkują o moim ataku zeszłego wieczoru.
Bardzo się zdziwiła, słysząc jego nagły chichot.
– Istotnie, ale nie tak, jak myślisz.
– To znaczy jak?
– Z tego, co słyszałem, panie i panowie, którzy byli na przyjęciu, uznali, że masz szczególny dar, zwłaszcza że wiadomość o wojnie dotarła do zebranych w dziesięć minut po tym, jak straciłaś przytomność.
Na chwilę wstrzymała oddech.
– Mówią, że twoja… niedyspozycjabyła związana z przeczuciem. Uważają, że jesteś kimś w rodzaju jasnowidza.
– Coś takiego! – mruknęła Keziah pod nosem. Rozbawienie wzięło górę nad zażenowaniem. – To bzdura… ale przynajmniej nie jestem w ich oczach wariatką.
– Absolutnie nie, a co więcej, ktoś, kto tak sądzi, nie miał chyba okazji cię poznać.
Ten komplement spowodował, że zalała ją fala ciepła. Patrzyła na niego, za jego słodką troską i subtelnym żartem dostrzegając powagę.
– Co zamierzasz, Micah, teraz, gdy zaczęła się wojna? Będziesz walczył?
Spuścił wzrok i skrzyżował ręce za plecami.
– Nie… nie jestem pewien.
– Wiesz, co powiedzą ludzie, jeśli tego nie zrobisz?
Teraz z kolei on zaczął wypatrywać czegoś za oknem, chociaż Kizzie wiedziała, że z pewnością nie widzi kwiatów kołyszących się w lekkich powiewach porannego wiatru.
– Kiedy moje życie dobiegnie końca, to nie przed obliczami kolegów przyjdzie mi stanąć, prawda?
Nie polemizowała. Miał rację.
Odwrócił się i pochwycił jej spojrzenie przenikliwymi błękitnymi oczami.
– Chodź ze mną.
Jej żołądek zrobił fikołka.
– Dokąd?
– Na spotkanie. We wtorek, za trzy dni od dzisiaj, w kościele przy ulicy Brighton. O ósmej wieczór.
Poszukiwała odpowiednich słów.
– Po co? Na jakie spotkanie?
Musnął dłonią jej palce, a gdy uścisnął je lekko, wstrzymała oddech. Jego niski głos działał na nią tak, że nie umiała odmówić.
– Proszę, Kizzie.
Ojciec i matka nigdy by się nie zgodzili na to, by wyszła z domu w towarzystwie mężczyzny bez przyzwoitki, ale ona w pełni ufała Micah. W głowie zaświtał jej pewien pomysł. We wtorek wieczorem zbierało się w jej kościele Dobroczynne Stowarzyszenie Kobiet. Rodzice nie nabraliby podejrzeń co do jej nieobecności, gdyby sądzili, że poszła na regularne spotkanie grupy charytatywnej. A ona nawet by tak całkiem nie kłamała. Wybierała się przecież do kościoła.
Skinęła głową, niepewna, co się właśnie zdarzyło ani na co wyraziła zgodę.
Puścił jej rękę. Zadrżała pod wpływem utraty jego ciepła, a on, zabrawszy kapelusz i torbę, uśmiechnął się łagodnie – wyraz jego twarzy mówił więcej niż słowa.
– Ósma. Spotkajmy się za rogiem o wpół do ósmej.
Milczała cały czas, gdy ruszył do drzwi i zamknął je za sobą z cichym stuknięciem. Opadła na sztywną poduszkę fotela, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
16 kwietnia 1861
Keziah objęła niespokojnym spojrzeniem podziemia kościoła, u jej boku, na twardej ławie, siedział Micah. Wilgotną salkę, w której niewielkie zgromadzenie czekało na rozpoczęcie zebrania, wypełniały ciche szepty i krótkie wymiany zdań. Czy ktoś ją rozpoznał? Modliła się, żeby tak się nie stało. Nie potrzebowała plotkarzy, którzy opowiedzą ojcu o tym, gdzie była.
Niepozorny mężczyzna o ogromnych wąsach i cienkiej szyi chodził tam i z powrotem między nielicznymi rzędami i rozdawał jakieś materiały, podczas gdy inny muskularny jegomość zapalał pospiesznie lampy naftowe stojące po bokach sali. Po chwili zrobiło się jasno i Keziah mogła już przeczytać trzymaną w ręce ulotkę.
DO BRONI!
Odkryj, na co bez protestu godzą się ludzie, a odkryjesz, na jak wiele niesprawiedliwości i zła zostaną narażeni.
Frederick Douglass
WIELKIEWEZWANIE DO WALKI MORALNEJ DLA TYCH, KTÓRZY PRZESTRZEGAJĄ PRAW, JAKIE BÓG DAŁ CZŁOWIEKOWI. CHCEMY ZNIESIENIA NIEWOLNICTWA!
Czuję, że nadszedł czas, by przemówiły kobiety i dzieci… Mam nadzieję, że żadna kobieta, która umie pisać, nie będzie milczeć.
Harriet Beecher Stowe
Keziah zamrugała i przeniosła spojrzenie na przyjaciela, żeby stwierdzić, że mężczyzna uważnie się jej przygląda, z nadzieją i jakimś rodzajem nieśmiałości.
– Spotkanie w sprawie abolicji? – syknęła, świadoma jak nigdy tego, że ktoś może ich usłyszeć.
Micah poczerwieniał lekko, ale nie ustępował.
– Postaraj się tylko mieć otwartą głowę, Kizzie.
Popatrzyła na sztywny kartonik, który trzymała w ręce. Gdyby matka i ojciec odkryli, że była…
Nachylił się, otulając ją zapachem rumu.
– Czytałaś książkę pani Stowe Chata wuja Toma?
Pokręciła głową.
– Wiesz, że jest tu zakazana. Nawet nie wiem, gdzie miałabym jej szukać. Zresztą to nieważne. Mama zabroniła mi ją czytać. Mówiła, że to niebezpieczne oszczerstwa.
– Tym większa szkoda. Literatura prowokująca do myślenia.
Przygryzła wargę i odważyła się zapytać:
– Masz tę książkę?
Uśmiechnął się wolno i skinął głową.
– Powiedziałam tylko, że mama mi zabroniła. Nie twierdziłam, że posłucham.
Micah zaśmiał się cicho.
– Jeżeli jesteś zdecydowana, to ci ją pożyczę.
Obrzuciła ukradkowym spojrzeniem salę. Nie dostrzegła żadnych znajomych twarzy zwróconych w jej kierunku. Uniosła podbródek i przypomniała sobie, że przecież nie zrobiła nic złego. To było tylko spotkanie. Mimo to, biorąc pod uwagę konfederacyjne wrzenie w Savannah, wiadomość o zebraniu proabolicyjnym mogła wzniecić iskrę rozpoczynającą pożar.
Gorączka sięgnęła zenitu, od kiedy konfederaci ostrzelali fort Sumter – całe miasto szalało z radości. Co wieczór słyszała okrzyki mężczyzn zbierających się w grupy przy placu Liberty. „Boże, chroń Konfederację!” – wołali. Ich zawołania wspierające niepodległość nawiedzały ją w snach, grzmiąc niczym odległe wystrzały artyleryjskie. Mimo to nie podzielała radości wiwatujących. Z jakiegoś powodu nie czuła się z nimi związana. Prawa stanowe były zasadne i dobre, ale gdy ludziom takim jak Hiriam nie zostawiano wyboru…
Jej burzliwe myśli rozproszyły się, gdy żylasty mężczyzna rozdający ulotki stanął na wprost zgromadzonych.
– Panie i panowie, dziękuję za przybycie na zebranie. Teraz bardziej niż kiedykolwiek spoczywa na nas ciężar odpowiedzialności za sprawę. – Przełknął głośno ślinę, a jego grdyka podskoczyła niczym spławik na wodzie. – Wojna posłużyła wyłącznie temu, by problem wolności człowieka stał się najważniejszym problemem. Niektórzy z was przyszli tu powodowani chęcią, by walczyć. Inni chcą zrozumieć, w jak katastrofalnym położeniu znajdują się nasi murzyńscy bracia i siostry. – Jego spojrzenie prześliznęło się po zebranych. – Są też i tacy, którzy kierowali się wyłącznie ciekawością.
Keziah poruszyła się na ławie, tak jakby czuła, że te słowa adresowane są do niej.
– Niezależnie od tego, co było przyczyną waszej decyzji, cieszymy się, że tu jesteście. Przyprowadziłem dzisiaj specjalnego gościa. Człowieka, który wiele wycierpiał. Człowieka, którego męstwo można porównać do odwagi naszych wielkich przodków. Przodków, którzy zdawali sobie sprawę z ryzyka przeciwstawienia się królowi Jerzemu, a mimo to walczyli z tyranią z otwartą przyłbicą i nieustającą odwagą. Proszę, powitajcie mojego przyjaciela Amosa.
Z cienia spowijającego mury wyszedł postawny mężczyzna. Jego ciemna skóra błyszczała w skąpym świetle lamp naftowych. Twarz miał surową, w oczach wahanie i nieustępliwość zarazem. Podszedł do mówiącego i skinął poważnie głową.
– Drodzy przyjaciele, ze względu na bezpieczeństwo Amosa nie wyjawię wam ani jego nazwiska, ani też skąd przyjechał, ale mogę wam powiedzieć, że był kiedyś niewolnikiem, zakutym w kajdany, batożonym bezlitośnie za najmniejsze przewinienie i traktowanym gorzej niż zwierzę.
W pomieszczeniu rozległ się szmer, a Keziah poczuła, że nie może oderwać wzroku od tego człowieka, na którego twarzy malowało się tyle bólu.
Mówca wskazał Amosowi, by zajął miejsce na małym stołku.
– Amos przybył do nas, zdając sobie sprawę, że naraża się na niebezpieczeństwo, lecz nie chciał bezczynnie siedzieć i patrzeć, na jakie jarzmo skazani są jego bracia. Walczy o wolność i chce odpowiedzieć na wszystkie pytania, jakie mu zadacie.
Nagle w sali zaległa cisza, nikt nie chciał wystąpić pierwszy. W końcu Micah odchrząknął i przemówił mocnym głosem:
– Dziękujemy, że zechciałeś się z nami podzielić swoją historią. Jak długo żyłeś w niewoli?
– Będzie ze trzydzieści lat, jak mi się widzi. Zabrali mnie z domuza morzem, gdy jeszcze byłem mały, wyrwali z ramion matki, która strasznie wtedy krzyczała. A biały człowiek pobił ją na śmierć, kiedy próbowała mnie obronić.
Na myśl o takim okrucieństwie Keziah poczuła przypływ mdłości.
– Potem wsadzili mnie na statek i sprzedali na plantację na Południu.
Znowu zapadła cisza.
– Co miałeś robić? – spytał głos z tyłu sali.
Oczy Amosa rozbłysły.
– Pracować w polu. Jestem silny. Zostawiają silnych mężczyzn do pracy przy sadzeniu, żniwach i do innych ciężkich zajęć.
– Czy byłeś kiedyś dobrze traktowany?
Amos wbił w niego twarde spojrzenie, które sprawiło, że Kizzie poczuła dreszcze na plecach.
– Nie, sir. Mój pan był podłym człowiekiem. Pełnym nienawiści. Wiem, że nie każdy niewolnik ma tak źle jak ja, ale inni mają jeszcze gorzej. Czasem się zastanawiałem, czy mój pan to nie diabeł.
W ponurym milczeniu rozbrzmiał miły kobiecy głos:
– Co on właściwie ci robił?
– Większość czasu głodowaliśmy. Jedliśmy tylko zboża, czasem zupę i to, co wyrwaliśmy z ziemi. Ale nie mieliśmy czasu na hodowanie roślin. Pracowaliśmy od czwartej rano do zachodu. Zdarzało się, że udawało mi się wykraść trochę gotowanej kukurydzy dla świń.
– Czy tylko mężczyzn zmuszano do ciężkiej pracy?
– Nie, wszyscy tak tyraliśmy. Kobiety i dzieci też. Niemowlakami opiekowały się najstarsze kobiety, za słabe, żeby robić w polu. A nasz nadzorca był złym człowiekiem. Nie tylko z powodu bata. – Amos zacisnął szczęki i pięści, aby opanować emocje. – Jak tylko wyczuł, że mu się sprzeciwiamy, zabierał nasze żony do łóżka.
W sali rozległy się stłumione okrzyki. Keziah zaczęła palić twarz po wzmiance na tak skandaliczny temat.
Odezwał się kolejny mężczyzna, w jego głosie wyraźnie pobrzmiewało niedowierzanie.
– Skąd mamy wiedzieć, że nie wymyślasz tych historii?
Amos popatrzył na mężczyznę, który go przedstawiał, i westchnął, gdy tamten skinął głową.
– Możemy udowodnić, że Amos cierpiał katusze. Proszę was teraz o wybaczenie tego, czego zaraz będziecie świadkami. Ci bardziej wrażliwi niech lepiej odwrócą głowy.
Amos wstał, odwrócił się plecami do zebranych i wolno rozpiął białą koszulę, pozwalając, by spadła na podłogę. Keziah poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, gdy powietrze przeszył pełen zgrozy pomruk. Kobieta z ostatniego rzędu głośno krzyknęła.
Na plecach Amosa widniała gęsta siatka przerażających blizn. Niektóre zarosły guzowatą tkanką, inne były grube na dwa palce. Keziah nigdy w życiu nie widziała czegoś tak potwornego. Przyciskając dłoń do ust, drżała na całym ciele, w oczach czuła palenie nieuronionych łez, gardło miała zaciśnięte i węzeł zamiast żołądka. Siedzący obok Micah wypuścił drżąco powietrze i szepnął:
– Dobry Boże na niebie…
Amos znowu się odwrócił, podniósł koszulę i włożył ręce w rękawy. Na jego twarzy malował się błagalny wyraz.
– Przykro mi, że musieliście to oglądać, ale nie ja jeden cierpiałem. Moi bracia żyją wciąż w niewoli, tak jak ja kiedyś, bez nadziei dla siebie i dla swoich dzieci. – Wyprostował plecy. – To nie w porządku. Bóg powiedział w Dobrej Księdze, że stworzył człowieka na swoje podobieństwo. Nie mówił, że białego czy czarnego, czy jakiegoś innego. Powiedział tylko, że człowieka.
Uderzył się w pierś mięsistą pięścią.
– Jestem człowiekiem. Jestem człowiekiem stworzonym na obraz Boga. Człowiekiem, za którego umarł Jezus. – Pokręcił głową. – Biali mówią, że Murzyni są głupi, że się nie różnią od zwierząt. Ale tak jest tylko dlatego, że ci sami biali nie dali nam szansy na naukę, na czytanie, na to, żebyśmy do czegoś doszli. A my potrafimy się uczyć. Ja uczę się teraz czytać. Wiecie, co czytam? Biblię. I mogę sam sobie przeczytać, jak bardzo Jezus mnie kocha.
Po twarzy Keziah płynęły gorące łzy. Czuła na sobie ogromny ciężar żarliwego błagania Amosa.
– Za każdym razem, kiedy wspomnicie blizny na moich plecach, pomyślcie o tych wszystkich wciąż bitych ludziach, więzionych, oderwanych od rodziny. Pamiętajcie o nich i zapytajcie Wszechmogącego, co macie zrobić.
Gdy opuszczali kościół, Micah szedł obok Kizzie. Nie, szedł obok Keziah. Potrzebował czasu, by zacząć jej nadawać w myślach tak kobiece imię, ale przecież była kobietą. Popatrzył na nią z ukosa w skąpym świetle lamp gazowych padającym na ulicę. Czy postąpił głupio, prosząc ją, by poszła z nim na spotkanie? Najpewniej tak. Jednak ze wszystkich jego starych przyjaciół jedynie ona mogła ulec gorącym wezwaniom spragnionych wolności. Nie tylko ich wysłuchać, ale zrozumieć. Zrozumieć ich krzywdę. Zrozumieć jego. I zauważyć, że wybór, jakiego musiał dokonać, był znacznie poważniejszy, niż się wydawało.
Miarowy stukot ich obcasów tłumiły odgłosy wieczornego świętowania, jakie do tej pory rozbrzmiewały w mieście. Kiedy Daily Morning News opublikowało nagłówek: „Nasza zwycięska flaga”, radość i wesołe zgromadzenia zawitały do każdego kąta Savannah. Feta, która musiała się skończyć.
Akurat w chwili, gdy Micah pomyślał, że triumfalne wiwaty dobiegły końca, wystrzelono po raz kolejny, wprawiając w drżenie szyby w oknach i jego nerwy. Nawet teraz po drugiej stronie placu stali mężczyźni wznoszący okrzyki:
– Hurra, Południe! Trzymamy się razem!
Próbując nie słuchać tych irytujących wrzasków, zaczął się zastanawiać, co czeka młodszego brata Keziah, który osiągnął już wiek poborowy.
– Co zrobi Nathaniel w związku z wybuchem wojny?
Zmarszczyła brwi.
– Nie jestem pewna – odpowiedziała. – Bardzo dobrze mu idzie w college’u w Charleston, ale teraz…? – Ściszyła głos. – Obawiam się, że wojna wszystko zmieni.
Szli w wygodnej ciszy. Nawet jak na nieśmiałą kobietę, Keziahbyła stanowczo zbyt milcząca, co stanowiło wyrazisty kontrast w stosunku do hałaśliwych zabaw na ulicy.
– O czym tak myślisz?
Westchnęła, opuszczając lekko szczupłe ramiona.
– Zastanawiam się nad tym, jaką byłam rozpieszczoną ignorantką.
– Ja czułem się tak samo po pierwszym spotkaniu w Filadelfii. Tak jakbym dopiero co otworzył oczy.
Skinęła głową, patrząc w ziemię, i szli dalej.
– Nigdy nie wymażę z pamięci obrazu jego blizn na plecach.
Uśmiechnął się do niej smutno. Pragnął ująć jej dłoń, ale się powstrzymał.
– I nie powinnaś – rzekł. – Niech jego cierpienie czegoś cię nauczy. Pamięć pozwoli na głębsze współczucie. Głębszą miłość do tych uwięzionych w ciemności.
Zatrzymała się i zwróciła do niego głowę, w jej oczach było widać niezrozumienie.
– Ale ojciec nie bije niewolników. Nie odnosi się do nich z taką nienawiścią.
Szukał słów, które nie pogłębiłyby jej postawy obronnej.
– Masz rację. Niektórzy są traktowani całkiem dobrze. To jednak nie zmienia faktu, że nie mają wyboru. Nie mogą samodzielnie szukać szczęścia. – Zbliżył się do niej, czując ucisk w piersiach. – Wiesz, że prawie żaden z nich w ogóle nie ma marzeń? Żadnych! Dlatego że nigdy nie wychodzą myślami poza to, co każe im robić ich właściciel. Jakie to życie? – Złagodził ton. – Zachowujemy się tak, jakby Pan Bóg stworzył ich tylko po to, by spełniali nasze życzenia i kaprysy.
– W takim razie co trzeba zrobić?
Usłyszał wyraźnie żal w jej głosie. Tym razem nie powstrzymał pragnienia, aby dotknąć delikatnej skóry jej dłoni. Gdy poczuł jej chłodne palce w swoich, nagle coś sobie uświadomił.
– Może nigdy nie zmienisz wszystkich ludzi, ale możesz zmienić jedno życie. Módl się. Proś Boga.
Keziah przyjrzała mu się uważnie i poszukała jego spojrzenia.
– Dlatego nie możesz walczyć?
Skinął głową i puścił jej dłoń.
– Dokładnie tak. – Uniósł dłonie, patrząc na ich mocny zarys. – Pan Bóg dał mi te ręce. Cokolwiek się zdarzy, będę ich używał do uzdrawiania.
Czule dotknęła jego dłoni i delikatnie je uścisnęła.
– Rozumiem. Teraz nawet lepiej niż kiedyś. Jesteś dobrym człowiekiem, Micah Joelu Greyson.
Zaśmiał się, uspokojony jej dotykiem i pełnym brzmieniem swego nazwiska w jej ustach.
– Mówisz jak moja matka, kiedy się przygotowuje do połajanki.
Na dźwięk cichego śmiechu Kizzie uniósł jej palce do ust i ucałował je mocno, żałując, że to nie więcej… Ostrożnie, Micah.
Podprowadził ją na tyle blisko domu, na ile się odważył, przystanął przecznicę dalej i chwycił się metalowego ogrodzenia dzielącego rząd domów od ulicy.
– Dziękuję, Micah. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. – Otworzyła usta i chciała go o coś zapytać, ale zrezygnowała.
– Mów.
Zwilżyła różane wargi i zdobyła się na nieśmiałe pytanie.
– Czy kiedyś cię jeszcze zobaczę?
Jakże bardzo tego pragnął. Ale nie chciał dawać obietnic, których z powodu wojny mógł nie spełnić.
– Oby. Modlę się o to.
Na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie i Micah z trudem powstrzymał chęć pogłaskania jej policzka. Wiedział, że nigdy nie będzie mógł liczyć na więcej, więc pragnął przeżyć choć jedną taką słodką chwilę.
– Bóg zawsze realizuje swoje zamiary. Oddaję się Jemu, niezależnie od tego, co każe mi robić.
Gdy podszedł bliżej, niemal przestała oddychać. Jednak dzieliło ich znacznie więcej niż to ogrodzenie. Gdyby tylko wiedziała… Nie, nigdy nie może się dowiedzieć.
W zapadającym zmroku Micah chłonął delikatne rysy jej twarzy.
– Odkryj, czego Pan Bóg od ciebie oczekuje, Kizzie, i oddaj się temu całym sercem. Nie jestem pewien, co przyszłość chowa dla nas w zanadrzu. Otrzymałem szansę, która może mnie zmusić do wyjazdu, ale jeśli Opatrzność znów nas połączy, z wielką radością znowu cię zobaczę… przyjaciółko – dokończył ochrypłym głosem. Oddychał z trudem w obawie, że zdradzi się ze wszystkimi uczuciami, jakie ukrywał, odkąd byli dziećmi. Nie mógł jednak obciążać jej związkiem, który łączył się wyłącznie z bólem.
Opuścił dłoń.
– Niech ci Bóg błogosławi we wszystkim, co robisz.
Keziah wśliznęła się do holu i zdjęła lekki szal. Gdy czekała na pomocne dłonie Elizabeth, w pamięci pojawił się jej obraz blizn na ciele Amosa. Przycisnęła z powrotem szal do siebie. Postanowiła sama go zanieść w odpowiednie miejsce. Nie chciała wymagać już od służących niczego, co mogła zrobić sama.
Z biblioteki dochodziło skrzypienie pióra, którym ojciec wypełniał księgi. W powietrzu unosił się zapach jego aromatycznego tytoniu. Matki nigdzie nie widziała, pewnie pisała listy na górze albo zajmowała się robótką. Kizzie nie chciała jeszcze kłaść się spać. Przepełniało ją zbyt wiele emocji i czuła się jak w ślepym zaułku. Nie mogła się też skupić na czytaniu. Myśli miała zbyt rozproszone. Marzyła wyłącznie o towarzystwie.
Weszła do salonu i popatrzyła na żarzące się w palenisku węgle. Usłyszawszy hałas za kuchnią, powiesiła szal w szafie, w której Elizabeth trzymała okrycia, i weszła na schody prowadzące w dół. Może któraś ze służących była wciąż na nogach.
Ciepły, miodowy blask poprowadził ją do dużego warsztatu u stóp schodów. Zatrzymała się na chwilę i zobaczyła, że Hiriam impregnuje siodła i inne skórzane akcesoria leżące na zniszczonym stole. Nucił skoczną melodię i pocierał poplamioną szmatką tył sakwy jeździeckiej, pochylając nad nią siwiejącą głowę.
Na widok starego stajennego i stangreta w jednej osobie zmiękło jej serce. Hiriam pracował dla jej rodziny jeszcze wcześniej, niż Kizzie sięgała pamięcią.
– Twój głos zawsze działa na mnie uspokajająco.
Podniósł głowę i uśmiechnął się na jej widok, poklepując siedzenie wolnego krzesła.
– Panno Keziah, skąd panienka wiedziała, że tęskniłem dzisiaj za towarzystwem?
Opadła na skrzypiące krzesło i ułożyła szeroką spódnicę, marszcząc nos od zapachu terpentyny unoszącego się w powietrzu.
– Jestem zbyt skołowana, żeby odpocząć.
Jego zwinne ręce ani na chwilę nie przerywały pracy. Nie kryjąc ciekawości, podniósł na nią oczy.
– Skołowana? Czym się tak kłopocze najpiękniejsza panienka po tej stronie Missisipi?
Niczym… Wszystkim… Nie wiedziała nawet, jak poruszyć temat tego, co widziała i słyszała, gdyż po tym już nic nie było takie samo. Patrzyła na odciski na jego spracowanych rękach i myślała, jak wyglądało jego życie, zanim kupił go ojciec. Nigdy o tym nie mówił. Nigdy nie narzekał i gardziła sobą za to, że nie pytała.
– Zrozumiałam, że jestem bardzo samolubna.
Uniósł brwi.
– Panienka? Samolubna? – Pokręcił głową. – Jest panienka najmniej samolubną osobą, jaką znam.
Nic nie odpowiedziała, dalej patrzyła z przyjemnością na płynne ruchy jego rąk, wsłuchana w piwnicznej ciszy w spokojny oddech mężczyzny. Nie mogła jednak znieść tej niewiedzy. Ze zdziwieniem usłyszała nagle swój własny głos:
– Jakie było twoje życie?
Zamarł i zwrócił ku niej twarz, która wydawała się teraz jeszcze ciemniejsza.
– Co panienka ma na myśli?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Zanim tu przybyłeś. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nigdy cię o to nie pytałam. Skupiałam się wyłącznie na swoich potrzebach i głupich pragnieniach, a nigdy nie rozmawiałam z tobą o twoim życiu. Gdzie dorastałeś?
Wrócił do pracy.
– Miałem zwyczajne dzieciństwo – cedził słowa wolno, jakby każde z nich starannie ważył. – Nic, o czym warto mówić.
– Ale zawsze biły od ciebie taki spokój i opanowanie. Szkolono cię na stangreta?
W oczach błysnął mu strach.
– Dlaczego panienka zadaje te wszystkie pytania?
Znał ją aż za dobrze. Zawsze tak było.
Wbiła wzrok w porysowany stół.
– Byłam tylko ciekawa. To wszystko.
Mruknął coś pod nosem, odłożył sakwę i sięgnąwszy po następną, płynnymi ruchami wcierał w nią tłuszcz.
– O niektórych rzeczach lepiej zapomnieć.
„Zapomnieć”. Czy naprawdę zapomniał o tych „rzeczach”, czy zamknął je tylko gdzieś głęboko w sobie? Odmowa wynurzeń na temat przeszłości była dość znamienna. Uznała, że lepiej zmienić taktykę. Oparła podbródek na rękach, tak jak kiedyś, gdy była jeszcze dziewczynką w fartuszku, która przyglądała się jego pracy w tym samym warsztacie.
– A teraz? Jakie masz marzenia?
Hiriam zaśmiał się cicho.
– Żadnych marzeń, panienko.
Jego słowa tak bardzo przypominały jej to, co mówił Micah, że tylko zamrugała.
– Ale z pewnością jest coś, co chciałbyś zrobić, zanim skończy się twoje życie. Może chciałbyś odwiedzić jakieś miejsce albo spotkać się z rodziną?
Smutek wyrył głębokie zmarszczki na jego twarzy.
– Nie, panienko.
– Nie masz rodziny?
Znieruchomiał i patrzył długo w przestrzeń pustym wzrokiem, jakby o niej zapomniał. Wreszcie przemówił:
– Kiedyś miałem. Ale moją żonę i córkę sprzedano. Od tamtego czasu ich nie widziałem i nic o nich nie słyszałem. Nie wiem nawet, czy żyją, czy odeszły do Pana – dodał ochrypłym głosem.
– Przykro mi, nie wiedziałam.
Otrząsnął się ze smutku i lekko uśmiechnął.
– To nie wina panienki. Życie to chleb ze smutkiem, ale są w nim też dobre sprawy. Takie jak panienka. – Jego ciemne oczy błysnęły. – Widziałem, jak panienka wyrosła na piękną damę. Pan Montgomery pozwala mi doglądać koni, które podziwiam. Jestem zadowolony.
Skinęła głową, zmuszając się do uśmiechu, choć nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej rodzina dopuściła się wielkiej niesprawiedliwości w stosunku do Hiriama i innych domowych niewolników. Jego zadowolenie zasługiwało na podziw. A może to była tylko rezygnacja? Czyżby wyrzeczenie się marzeń sprawiało mu mniejszy ból?
– Teraz niech panienka już idzie. Położy się. Odpocznie.
Wstała, lecz zanim odwróciła się do odejścia, rzuciła mu jeszcze proszące spojrzenie.
– Jesteś pewien, że nie chcesz mi opowiedzieć o swojej przeszłości? Naprawdę chętnie bym posłuchała.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– To nie jest dobry pomysł. Proszę już iść spać – powiedział smutno.
Unosząc skraj spódnicy, ruszyła z powrotem po schodach na górę, lecz zamiast pójść do pokoju, przemknęła się przez kuchnię i wyśliznęła na dwór. W powietrzu unosił się zapach irysów i żonkili. Zatrzymała się i oparła o balustradę, unosząc wzrok na cienki rożek księżyca otoczony mrugającymi gwiazdami. Pokiereszowane, udręczone ciało Amosa znowu nawiedziło jej myśli. „Niech jego cierpienie czegoś cię nauczy. Pamięć pozwoli ci na głębsze współczucie. Głębszą miłość do tych uwięzionych w ciemności”. Delikatna przestroga Micah wlała w nią świadomość celu. Czuła, że musi coś zrobić. Cokolwiek. Wpatrzona w księżyc, pozwoliła, by jego spokojny blask oświetlał jej twarz podczas modlitwy.
Boże Ojcze, chcę pomóc. Wybacz mi moją bezczynność. Nigdy dotąd nie widziałam tych wszystkich strasznych nieszczęść, jakie spotykają Twoje dzieci, odwracałam od nich głowę, gdyż mój dom był szczęśliwy. Ale to się skończyło. Chcę Ci służyć, wykorzystać wszystkie talenty i zdolności. Oddaję Ci swoje życie, Panie. Chcę wszystko zmienić. Pomóż mi to uczynić.
23 kwietnia 1861
Czy te zgromadzenia muszą być takie głośne? – Pełen irytacji głos mamy wydawał się znacznie bardziej przenikliwy niż krzyki dochodzące z placu.
Choć od rozpoczęcia wojny minął już tydzień, Savannah wciąż pulsowała rubasznym podnieceniem. Nadal urządzano zebrania proklamujące wolność konfederatów. Od poranka aż po późną noc całe miasto drżało w oczekiwaniu przerywanym przez złaknionych wojny mężczyzn nakłaniających mniej chętnych do walki. Hałaśliwe instrumenty dęte ogłaszały werbunek o najdziwniejszych porach dnia. Keziah odczuwała niepokój w ciele i duszy.
Ojciec upił kolejny łyk kawy i z cichym brzękiem odstawił delikatną filiżankę na spodek, przeglądającz uśmiechem zadowolenia sztywne strony Daily Morning News.
– Popatrz. Piszą, że ostatni pokaz kompanii wojskowych był największą i najbardziej efektowną demonstracją w historii Savannah. – Zaśmiał się i wypiął pierś. – Jeszcze pokażemy tym Jankesom.
Keziah dziobnęła widelcem stygnące jajka.
– A nasze porty?
Ojciec opuścił gazetę i popatrzył na nią chytrze zza okularów.
– Co konkretnie cię interesuje?
Wychyliła się do przodu, nie kryjąc ciekawości.
– Jakie podjęto działania obronne? Marynarka Federalna z pewnością zaatakuje, wiedząc, że większych zniszczeń łatwiej dokonać z morza niż z lądu.
Ojciec mruknął coś w odpowiedzi i dalej przeglądał trzymaną w ręce, poplamioną atramentem gazetę.
– Może i masz rację. O! Zobacz! Gubernator Brown wzywa ochotników do Marynarki Konfederacji.
– A co się stanie, jeżeli nastąpi blokada? Georgia jest tak źle uzbrojona, że nie zdoła się obronić przed Marynarką Federalną.
Matka postanowiła wtrącić się do rozmowy. Jej piękne rysy twarzy zmąciła zmarszczka na czole.
– Nie zamęczaj się tymi zmartwieniami związanymi z wojną, kochanie. To niezdrowe. Zwłaszcza w twoim stanie. – Patrzyła na nią ostro pełnym niezadowolenia spojrzeniem.
Twarz Keziah zaczęła płonąć. Miała prawie dwadzieścia lat, a wciąż była traktowana jak dziecko. Impertynencja nie zaprowadziłaby jej jednak daleko, więc poskromiła język i podniosła widelec z jajkami do ust, by powstrzymać napływające do nich słowa.
Ojciec przytaknął, nie zwracając uwagi na jej gniew.
– Słusznie. Niepotrzebne nam już więcej takie sceny, jakimi przeraziłaś nas u Ballingerów. Zresztą już następnego dnia pani Ballinger przyszła do mojego biura i zasypała gradem pytań o twój stan. Mógłbym chyba zostać prawnikiem za tę przemowę, którą usiłowałem ją przekonać, że nie jesteś wariatką.
Keziah spuściła głowę. Zimna, ciemna fala wstydu przyćmiła jej wcześniejszą irytację.
– Jeśli chodzi o twoje zamartwianie się wojną – ciągnął ojciec – lepiej by było, żeby ten temat nie zaprzątał ci nadmiernie głowy. I tak to wszystko nie potrwa dłużej niż kilka miesięcy. Unia musi zobaczyć Konfederację w pełnej wojskowej chwale. I nie zapominaj… – Uśmiechnął się znad okularów, a jego wąsy uniosły się do góry. – …że mamy Boga po swojej stronie.
Na pewno? W jej myślach ponownie przemknął Amos, tak jaktysiąc razy wcześniej od zeszłego tygodnia – od kiedy Micah otworzył jej oczy na brutalną prawdę.
Ojciec odłożył gazetę, zsunął okulary z nosa i złączył pulchne palce.
– Całym sercem zgadzam się z artykułem Stephensa sprzed paru tygodni. Stwierdził w nim, że podstawowym błędem poprzedniego rządu było zbudowanie fundamentów na fałszywym założeniu o równości wszystkich ras. Unia deklaruje jasno, że to, co Pan Bóg w oczywisty sposób stworzył jako nierówne, jest równe. Stary rząd zbudowano na kłamstwie, więc upadł.
Matka otarła nieśmiało usta serwetką.
– Oczywiście. Czyż Biblia nie głosi: „Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością?”.
– Ale czyż apostoł nie miał na myśli małżeństw pomiędzy dziećmi Bożymi i poganami? – wtrąciła Keziah. – Wcale nie mówił o rasach.
Ojciec zmarszczył brwi.
– Murzyni nie są nam równi. Cytat, tak czy inaczej, pasuje.
Keziah przygryzła język i odsunęła talerz, gdyż nagle straciła apetyt.
Elizabeth wciąż potulnie podawała do stołu z pochyloną głową. Co myślała ich służąca o tej rozmowie? Dziewczyna na darmo próbowała pochwycić jej spojrzenie. Oburzona bezdusznością rodziców, zaczęła podnosić się z miejsca, lecz powstrzymało ją nagłe walenie do drzwi. Służąca szybko wyszła z pokoju, by otworzyć, i po chwili wróciła z przepraszającą miną.
– Jakiś pan do pana, panie Montgomery. Niejaki doktor Micah Greyson.
Serce Keziah zabiło mocniej, co bardzo ją zaskoczyło.
Ojciec upuścił serwetkę na stół, marszcząc brwi.
– Trochę za wcześnie na gości, ale spotkam się z nim.
Elizabeth posłusznie podążyła za nim na korytarz, podczas gdy matka nadal popijała kawę.
Dlaczego Micah tutaj przyszedł? Keziah nie spodziewała się, że znów go zobaczy, nie po tym, gdy właściwie się pożegnali na zawsze tamtego wieczoru.
Hamując przypływ nadziei, właśnie sięgała po gazetę, gdy powstrzymał ją zjadliwy ton matki.
– Nie powinnaś tego czytać, moja droga. Pamiętasz, co powiedział doktor? Jakikolwiek wysiłek jest dla ciebie niewskazany, czy to fizyczny, czy to psychiczny.
Jej podniecenie minęło, musiała ze sobą walczyć, by nie odpowiedzieć. Była więźniem, zamkniętym w swoim własnym domu. W swoim własnym ciele.
– Poza tym rozmowy o wojnie i polityce to nie jest odpowiedni temat dla panny z dobrego domu, nie sądzisz?
Zanim Keziah zdążyła odpowiedzieć, z salonu dobiegł krzyk mężczyzny. Dziewczyna skoczyła na równe nogi. Uchwyciła jeszcze spojrzenie okrągłych oczu matki, uniosła jasnoniebieską spódnicę i na tyle szybko, na ile wypadało damie, ruszyła w tamtą stronę. W miarę jak się zbliżała, krzyki stawały się coraz głośniejsze. Matka podążała za nią krok w krok.
Zapominając o ostrożności, Keziah otworzyła szeroko drzwi, by usłyszeć ryk ojca:
– Jak śmiesz mnie pouczać, w jaki sposób mam traktować własną córkę!
Krew uciekła jej z twarzy, gdy zajrzała do środka i zobaczyła postawną sylwetkę taty nacierającego na Micah, który stał i patrzył na niego groźnie.
Doktor wypuścił z irytacją powietrze i mężczyźni kontynuowali kłótnię, nie zważając na widownię.
– Proszę mi wierzyć, sir, że to by jej pomogło. Medycyna poczyniła ogromne postępy w leczeniu epilepsji i…
– Mamy już lekarza rodzinnego, dziękuję.
Twarz Micah pociemniała.
– Takiego, który zabronił jej używać mózgu i ruszyć palcem! – odparł. – To brednie! Keziah jest niesamowicie bystra. Obchodzenie się z nią jak z jajkiem jest wyjątkowo niesprawiedliwe. Są sposoby, które mogłyby jej pomóc i pozwolić na satysfakcjonujące życie.
Ozdobione wąsami policzki ojca przybrały kolor szkarłatu.
– Keziah? Jak pan śmie mówić o mojej córce w taki poufały sposób?
Wkraczając do akcji, dziewczyna położyła mu uspokajająco rękę na ramieniu, by w gniewie nie uderzył Micah.
– Ojcze, proszę, doktor Greyson tylko próbuje pomóc…
Odwrócił się i popatrzył na nią wzrokiem, który przyprawił ją o drżenie.
– Dlaczego bronisz tego szarlatana? I dlaczego on tak bezceremonialnie się o tobie wypowiada? Spotykasz się z nim za moimi plecami?
Zbulwersowana tymi ostrymi oskarżeniami, Keziah pokręciła głową.
– Nic niewłaściwego między nami nie zaszło. Doktor Greyson zajął się mną w ten wieczór, gdy miałam atak u Ballingerów. Chodziliśmy razem do szkoły.
Micah postąpił krok naprzód.
– Panna Montgomery ma rację – powiedział pojednawczo. – Moim jedynym celem było zaproponować alternatywne metody leczenia.
Ojciec przymrużył oczy i odwrócił się do gościa, a na jego twarzy pojawił się błysk.
– Zaraz… Micah Greyson. Pamiętam cię. Czy twój ojciec to Samuel Greyson?
Micah patrzył na niego niespokojnie, jakby przygotowywał się na atak, choć Keziah nie miała pojęcia dlaczego.
Ojciec uśmiechnął się, choć przypominało to raczej sardoniczny grymas.
– O tak, wiem wszystko o tobie i takich jak ty. Twój ojciec był niegodnym człowiekiem.
Keziah wstrzymała oddech, a matka postąpiła w stronę ojca, błagając go spojrzeniem, by przestał. On jednak nie zwrócił na nią uwagi, a w jego oczach pojawiła się dziwna zajadłość.
– Samuel Greyson był zwykłym mąciwodą, który opowiadał każdemu, kto miał ochotę słuchać jego bredni, o zasługach Johna Browna2. – Popatrzył na niego gniewnie. – Ale przynajmniej nie doczekał egzekucji swojego idola po Harper’s Ferry.
Keziah stanęła u boku Micah.
– Ojcze, przestań, doktor Greyson to mój przyjaciel.
Oczy ojca ciskały błyskawice. Wydawały się wyzywać doktora, by ten zaprzeczał jadowitym oskarżeniom.
Popatrzyła na przyjaciela. W jego policzku nerwowo drgał mięsień. Szczęka wyglądała jak wykuta z marmuru. Choć mówił spokojnie, jego głos ciął jak stalowe ostrze.
– Proszę wybaczyć, że państwu przeszkodziłem. To się nie powtórzy.
Ojciec skinął głową, zaciskając usta.
– To dobrze, Jankesi nie są u nas mile widziani.
Matka próbowała go uspokoić, Keziah czuła tylko, jak pali ją twarz.
– Korzeń piwonii i bylica, Keziah. Spróbuj korzenia piwonii i bylicy.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyszedł z salonu na korytarz, otworzył drzwi wejściowe i z hukiem je za sobą zatrzasnął.
Wstrząśnięta, odwróciła się do ojca. Jego zachowanie tak ją przeraziło, że nie była w stanie dobyć z siebie głosu. Zresztą to nie miało znaczenia. W nim wciąż buzował gniew, który wyładował na Elizabeth:
– Jak jeszcze kiedyś zobaczysz, że ten miłośnik Jankesów gdzieś się tu kręci, pójdziesz po Hiriama i każesz mu go wyrzucić na ulicę.
– Tak, sir.
W uszach Keziah szumiało tak mocno, że tylko stała oniemiała na środku salonu. Matka ganiła ojca, błagając go, by się uspokoił. Elizabeth wyszła z pokoju. Keziah ledwo jednak zwróciła na to uwagę, wpatrzona w zamknięte drzwi wejściowe. Micah odszedł. Na dobre.
[1] Z ang. Kissy, kissy!
[2] John Brown – jeden z głównych przedstawicieli abolicjonizmu amerykańskiego, powieszony po nieudanym ataku na arsenał w Harper’s Ferry za próbę wywołania powstania niewolników (przyp. tłum.).
[3] 2 Kor 4,8–11.
[4] Szkandela – sprzęt służący do ogrzewania pościeli, najczęściej mosiężny lub miedziany, przypominający kształtem patelnię z zamknięciem, który wypełniało się rozżarzonymi węglami (przyp. red.).
[5] Krwawiący Kansas – seria gwałtownych starć pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami niewolnictwa, do jakich dochodziło na terytorium Kansas i zachodnich obrzeżach stanu Missouri w latach 1854–1858. Określenie to pochodzi z artykułu ówczesnego dziennikarza New York Tribune. Te wydarzenia bezpośrednio poprzedziły wybuch wojny secesyjnej.
[6] Dżig – dawny taniec ludowy tańczony w Anglii, Szkocji i Irlandii, charakteryzujący się żywym rytmem i licznymi podskokami (przyp. red.).
[7] Bombazyn – półwełniana tkanina o skośnym splocie, raczej niezbyt luksusowa, używana do odzieży żałobnej (przyp. red.).
[8] ruby (ang.) – rubin
[9] 1 Kor 15,53–54.
[10] 1 Kor 15,55–56.
[11] Godey – pismo dla kobiet (przyp. tłum.).
[12] 2 Kor 4,7.
[13] Benedict Arnold – generał amerykański w wojnie o niepodległość, który przeszedł na stronę brytyjską (przyp. red.).