Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeśli myślicie, że tylko w piłce nożnej przydaje się okrzyk „Polacy, nic się nie stało”, to jesteście w wieeeelkim błędzie! Jak by tego było mało, od zarania dziejów mamy pecha! Choćby to, że leżymy pomiędzy Rosją a Niemcami, wiele mówi o naszym szczęściu. Często też chcieliśmy dobrze, a wychodziło… jak zwykle!
Oto historia Polski w anegdotycznej formie. Wszystko oparte na faktach, choć momentami trudno w to uwierzyć. Sam Stanisław Bareja by tego nie wymyślił! Będzie zatem o królu, który gdy tylko zobaczył kandydatkę na żonę, uciekł, gdzie pieprz rośnie. Zajrzymy do królewskiej sypialni, w której od miłosnych igraszek zawaliła się podłoga. Opowiemy, jak polscy władcy i ich najbliżsi odchodzili z tego świata w stylu „laureatów” nagrody Darwina (no bo kto podcina gałąź, na której siedzi, albo dławi się ogórkiem kiszonym?!). Przeczytacie również o najgłupszym pomyśle w dziejach Polski oraz o rodaku sławnym na cały świat, który w liście do kobiety napisał: „…Wolę nic nie tworzyć, byle się z Tobą położyć, ja, zawsze najwierniejszy Fryc, co mocno tęskni do Twych cudnych”! Zainteresowani?
***
Krzysztof Pyzia to dziennikarz Radia ZET, autor kilku książek, ojciec kilkorga dzieci i mąż jednej żony…
***
"Znani ludzie o książce:
Znamy się z autorem od dziecka. Trzymał mnie do chrztu."
Mieszko I
"Zastanawialiście się, skąd wziąłem koronę? W końcu byłem pierwszy. To Pyzia mi ją skombinował!"
Bolesław Chrobry
"To dzięki niemu zastałem Polskę drewnianą, a zostawiłem oczytaną."
Kazimierz Wielki
"Zazdroszczę, że to nie ja napisałem tę książkę."
Henryk Sienkiewicz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Zostawcie to Polakom. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych!
Cesarz Francuzów Napoleon I (Bonaparte)1.
Gdy przyjrzymy się polskiej historii, szybko dojdziemy do wniosku, że nic jej lepiej nie opisuje niż słowa „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”. I nie chodzi wcale tylko o przeszłość polskich piłkarzy czy w ogóle naszych sportowców. Chcąc nie chcąc, w naszej przeszłości znajdziemy mnóstwo wydarzeń, które najzwyczajniej w świecie nie powinny mieć miejsca. Bowiem poza piękną kartą historii nasz naród posiada również opowieść alternatywną, żywcem wyjętą z krzywego zwierciadła albo wyglądającą tak, jakby to był film Stanisława Barei. Do tego stopnia, że słowa „nic się nie stało” czy „chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle” można by dopisać jako kolejną zwrotkę do naszego hymnu.
Przykładów z cyklu „chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle” jest nad wyraz wiele, co razem udowodnimy na dalszych stronach tej książki. Wcześniej jednak, uprzedzając wątpliwości… Nie, to nie są wymyślone historie. To prawdziwe opowieści, które rzeczywiście miały miejsce w polskiej przeszłości, choć nierzadko są nieco zakurzone i nieobecne w powszechnej świadomości. Prawdą jest, że mamy mnóstwo opowieści budzących uśmiech na twarzy. Sami pomyślcie…
Skoro Polska leży pomiędzy Niemcami a Rosją, to jak może być dobrze? Co gorsza, my w tej kwestii nie mieliśmy nic do powiedzenia! W końcu to nie nasza wina, a wina geografii i naszej lokalizacji, że mamy taką historię, a nie inną. Przecież nas od tych Niemiec czy Rosji nie oddzielają żadne morza ani góry! Od zawsze było tak samo. Na zachodzie czy wschodzie silny sąsiad. Do tego potęga marząca o tym, by nas podbić, zająć nasze ziemie. Ot, pomiędzy młotem a kowadłem!
Już Norman Davies, opisując historię naszego kraju w Bożym igrzysku, pisał: Wydaje się, że ten kraj jest nierozerwalnie związany z niekończącą się serią katastrof i kryzysów, które – w sposób paradoksalny – stają się źródłem jego bujnego życia. Polska znajduje się bez przerwy na krawędzi upadku. Ale jakimś sposobem zawsze udaje jej się znów stanąć na nogi, a w dziedzinach być może bardziej istotnych niż polityka i gospodarka – przeżywać okresy rozkwitu2.
Z kolei inny Anglik, premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill, stwierdził: Niewiele jest zalet, których Polacy by nie mieli, i niewiele jest też wad, których umieliby się ustrzec.
Mówiąc krótko – cała polskość w pigułce. Mamy wszystko, by odnieść sukces, a mimo to często nam się nie udaje. Jak mawiają, biednemu zawsze wiatr oczy. A skoro tego nie zmienimy, to chociaż przejdźmy przez naszą historię z uśmiechem na ustach!
Udanej lektury,Krzysztof Pyziakrzysz[email protected]
Rok 966. Wszyscy zgodnym chórem odpowiemy, że właśnie w tym roku odbył się długo wyczekiwany chrzest Polski. Ale już mało kto wie, co jeszcze się wówczas wydarzyło. A wiedzieć warto. To właśnie wtedy niewiasty mające naście lat lądowały w łóżku ze swoimi mężami i nikt nie widział ku temu przeciwwskazań. Jednak nie wszystkim było to na rękę. Po pierwsze, kobiety nie miały zbyt dużego wyboru. Gdy ich ojciec zadecydował, że poślubią danego księcia albo króla, to mogły jedynie przytakiwać. W tamtych czasach zjawisko odmawiania ojcu nie było znane.
By być choć z pozoru obiektywnym, dodam, że już wtedy można było dostrzec równość płci. Mianowicie mężczyźni podobnie nie mieli wielkiego wyboru i musieli prosić o rękę nie te księżniczki, które wpadły im w oko, tylko te, które miały wpływowych rodziców i solidny posag.
Nazwijmy rzecz po imieniu. Czasy w okolicach chrztu Polski i późniejsze stulecia nie były okresem, w którym szczególnie przykładano wagę do takich pojęć jak: uczucia, zauroczenie czy – nie daj Boże – miłość. Tutaj było wszystko jasne i klarowne.
Wróćmy jednak do rzeczy ważnych, a jednocześnie poważnych, choć dla wielu w pewnych aspektach tylko z pozoru. Niewątpliwie chrzest Polski jest uznawany za jedno z najważniejszych wydarzeń w historii naszego kraju. Ważniejsze są tylko: mecz piłkarzy na Wembley, który zremisowali z Anglikami w 1973 roku i pojechali na mistrzostwa świata, premiera Samych swoich w 1967 roku, drugie miejsce Edyty Górniak na Eurowizji w 1994 roku i kilka innych, pisząc już serio, naprawdę istotnych wydarzeń.
Tymczasem chrzest był wyjątkowo istotny, a skończył się… No wiecie, w stylu „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. Nasz pierwszy historyczny władca Mieszko I rozbudował państwo Polan, przyłączając do niego Śląsk, Małopolskę. Mazowsze i Pomorze. Mieszka kojarzą chyba wszyscy. Tym bardziej, że chodzi o tego, który był pierwszy. I uprzedzając wątpliwości, nie chodzi o cukierki znanej firmy o tej nazwie… Tu należy się śmiech z sitcomu! W każdym razie Mieszko I parł do chrztu z czeskich rąk, bo dzięki temu Niemcy nie mogliby już nas atakować pod pozorem nawracania i walki z pogaństwem. Nawiasem mówiąc, „Niemcy nie mogliby nas atakować”? Nawet dzisiaj brzmi to miało wiarygodnie…
Dlatego też w trosce o dobro naszej (i swojej) krainy postanowił wziąć za żonę czeską księżniczkę Dobrawę. Ta miała mu dawać korepetycje z chrześcijaństwa, aby wreszcie razem ze swoim ludem Mieszko mógł przyjąć chrzest. Do ślubu z Dobrawą doszło w 965 roku. Z perspektywy Mieszka pierwszy problem niestety pojawił się już w noc poślubną. Dobrawa postanowiła, że do konsumpcji małżeństwa nie dojdzie. Nie wiemy, jakie były tego powody. Gdybyśmy przyjęli współczesny tok myślenia, to pewnie wyglądałoby to tak:
– Strasznie śmierdzisz piwem. Nic z tego dzisiaj nie będzie!
Albo:
– Ledwo trzymasz się na nogach, idź już spać.
Lub:
– Mieszko, głowa mnie boli. Mam migrenę.
Ewentualnie:
– Nie ogoliłeś się.
– Ale ja noszę zarost!
– Nieważne. Idźmy już spać, bo późno.
– Ale mi się nie chce spać. Wolałbym coś porobić, najlepiej z tobą!
– To weź sprawy w swoje ręce i porób sobie sam. Aaaa. I nie siedź tylko za długo. I zgaś świeczkę, jak będziesz zasypiał. Prąd ostatnio zdrożał, trzeba oszczędzać!
Mam w głowie jeszcze jedną wersję:
– Seksu nie będzie.
– Co? Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz?!
Który wariant jest najbardziej prawdopodobny, zadecydujcie sami. Tak czy inaczej, część historyków uważa, że brak konsumpcji związku jest żywym dowodem na to, iż Dobrawa już na wstępie próbowała szantażować swego świeżo upieczonego męża. Inni zaś uważają, że wręcz przeciwnie. Chciała, aby Mieszko wyszedł na ludzi i wyplenił z siebie pogaństwo.
W każdym razie Dobrawa starała się być asertywna i już pierwszej nocy powiedziała Mieszkowi stanowcze „nie”! Książę, który według legendy urodził się ślepy i wzrok odzyskał, mając dopiero siedem lat, akurat tego nie przewidział. Poza tym miłość w końcu jest… ślepa!
Jak by tego było mało, zanim Mieszko pojął za żonę Dobrawę, miał aż siedem nałożnic. Wiem, to bardzo dużo (gdzie tu równość płci – ja się pytam – dlaczego nie jedna kobieta i siedmiu facetów?!), ale inni szli o krok dalej. I tak na przykład frankijski kupiec Samon, w VII wieku twórca i władca państwa słowiańskiego na obszarach dzisiejszych Czech, Słowacji, południowych Niemiec, Austrii, Węgier i południowo-zachodniej Polski, miał aż dwanaście żon. Dlaczego u Mieszka było ich akurat siedem? Podobno wśród Słowian obowiązywała zasada, że można mieć maksymalnie tyle kobiet. Już teraz rozumiem, dlaczego mawia się w naszym kraju o szczęśliwej siódemce. Nawiasem mówiąc, ta siódemka jest w naszym życiu obecna od najmłodszych lat. Zastanówmy się, gdy byliśmy mali i rodzice opowiadali nam bajkę, to za iloma górami i za iloma lasami żyła sobie księżniczka? No właśnie – za siedmioma! A w ile dni Wszechmocny miał stworzyć świat? W siedem, choć tego ostatniego dnia odpoczywał. Zresztą w Biblii siódemka jest przedstawiana jako liczba doskonała, bowiem łączy czwórkę, symbolizującą ziemię i ciało, oraz trójkę, będącą znakiem duszy i nieba. Ciekawe tylko, czy siedem grzechów głównych ma coś wspólnego z siedmioma żonami?
Wróćmy do Mieszka I. Miał on siedem żon (albo nałożnic – nie wiadomo, czy wszystkie były jego żonami, pewne jest tylko, że wszystkie były ubrane w ciepłe futra, skrywające pod spodem jędrne ciała udekorowane bursztynowymi wisiorami). I oto pojawiła się Dobrawa.
Początkowo nasz władca planował, aby czeska księżniczka była jedną z tych siedmiu żon, ale tą pierwszą, najważniejszą. Pierwsza z siedmiu – to dobrze brzmi! Niestety, Dobrawa, słysząc to, prawie się zadławiła knedlem albo innym czeskim jadłem. Mieszko musiał więc odprawić z kwitkiem swoją „szczęśliwą siódemkę”. To jednak miało miejsce prawdopodobnie tylko w teorii… Otóż któregoś dnia Dobrawa wyszła na pole, by szukać męża. Zapewne chciała go zawołać na obiad, by zjadł póki jeszcze ciepły, lecz Mieszka znaleźć nie mogła. Już miała wracać do środka swej chaty, gdy usłyszała jakieś osobliwe piski, wymieszane z odgłosami śmiechu i podniecenia! To były już czasy, gdy tamtejsi ludzie uwielbiali banie. Siadali w drewnianym pomieszczeniu z kamiennym piecem, rozpalali go do czerwoności i polewali żar wodą, by pojawiło się multum pary, a z ludzkich ciał spływało mnóstwo potu. I to właśnie z takiej bani dobiegały te głosy. Dobrawa, jak na czujną żonę przystało, postanowiła wejść do środka. Spotkała tam swego ukochanego, a wraz z nim… siedem nałożnic. Pojawił się wtedy problem. Otóż Dobrawa przyłapała Mieszka na gorącym uczynku, jak mawiają oczytani – in flagranti! Gdy weszła do bani, zobaczyła na własne oczy, że Mieszko też wszedł, a właściwie wchodził i wychodził (bez wchodzenia w szczegóły, rozumiecie pewnie, o co chodzi). Nie wiadomo, jak się zakończyła ta historia, choć nietrudno to przewidzieć. Po czymś takim Dobrawa na pewno nie zaprosiła owych siedmiu pań na obiad. Tym bardziej że – co już zdążyliśmy ustalić – nie miała tyle jedzenia…
KUPIEC I PODRÓŻNIK IBRAHIM IBN JAKUB PISAŁ W X WIEKU O SŁOWIANACH:
Kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa; ale panna, kiedy pokocha jakiego mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swoją żądzę. A kiedy małżonek poślubi [dziewczynę] i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: „gdyby było w tobie coś dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością byłabyś sobie wybrała kogoś, kto by wziął twoje dziewictwo”. Potem ją odsyła i uwalnia się od niej.
Źródło: T. Kowalski, Relacja Ibrahima ibn Jakuba z podróży do krajów słowiańskich w przekładzie Al-Bekriego, [w:] Pomniki dziejowe Polski, seria II, t. 1, Kraków 1946, s. 50.
Dobrawa, wstępując w związek małżeński z Mieszkiem, musiała też być solidnie zszokowana, gdy zaczęto jej opowiadać o tym, jak wygląda wesele w pogańskim stylu i czego powinna się spodziewać. Kto wie, może to właśnie te opowieści sprawiły, że z poślubnej nocy nic nie wyszło… Postawcie się na jej miejscu. Wyjeżdżacie z Czech, tęsknicie za czeskimi knedlikami, czeskim gulaszem, smażonym serem, niezliczonymi ilościami zjadanej kapusty i jeszcze czeskim piwem. Tymczasem otoczenie waszego przyszłego męża dopytuje was o to, czy w trakcie wesela będą pokładziny. Jakie znowu pokładziny?! Jest wam nieco trudno. Języki podobne, a jednak inne. Poza tym, gdy zaczyna do was docierać, czym są te pokładziny, dochodzicie do wniosku, że wolicie tego nie rozumieć… A najlepiej byłoby zadzwonić do prawnika i zapytać, czy da się jeszcze odstąpić od umowy. Telefonów niestety nie ma, kości zostały rzucone, trzeba więc dalej w to brnąć. Dlatego mówicie swojemu mężowi stanowcze „nie” w kwestii seksu.
Na jej miejscu zrobiłbym podobnie. Jeśli jeszcze nie wyguglowaliście, czym były pokładziny, spieszę z wyjaśnieniami. Oto w trakcie biesiady świeżo upieczona para miała się przytulać i takie tam (bez owijania w bawełnę – mieli uprawiać coś zaczynającego się na „se” i kończącego na „ks”) na oczach zgromadzonych biesiadników – albo w wersji light w obecności krewnych młodej pary. Ten rytuał – zwieńczony pokazaniem zakrwawionej pościeli czy ubrań panny młodej – będących potwierdzeniem jej dziewictwa i zarazem znakiem, że bogowie przyjęli krwawą ofiarę – był dopełnieniem, a właściwie kropką nad i, jeśli chodzi o zawarcie małżeństwa. Gdy zaś krwi nie było, biesiadnicy rozpoczynali rozróbę – leciały garnki, szklanki, a rodziny okrywały wstyd i hańba. Ale i na to „nasi” mieli swoje sposoby. Tym bardziej, że krwi oczekiwano nie tylko od dziewic, ale w ogóle od panien młodych, będących przecież nierzadko wdowami. Polacy, a właściwie na początku Polanie, problem ten rozwiązywali dość prosto. Wystarczyła chwila nieuwagi, by przyjaciel rodziny podmienił prześcieradło tuż przed rytuałem na gotowe – w sensie już zakrwawione. Innym rozwiązaniem było podawanie ukradkiem krwi, którą pani młoda mogła w dogodnym momencie rozlać.
Najgorzej jednak było, gdy kobieta trafiała na wojownika chcącego maksymalnie pokazać swą męskość. Wówczas często nie były potrzebne żadne przekręty, bowiem kobieta przez seksualną agresję swego partnera była poraniona aż do krwi w okolicach intymnych. Jednak nawet wtedy dworzan cieszył widok krwi, choć nie wiem, czy było się z czego cieszyć… Dla ówczesnych tak – w końcu bogowie przyjęli krew w ofierze. Dzisiaj – na szczęście – można coś takiego zaklasyfikować jako gwałt i ścigać.
W każdym razie pokładziny to nie był polski wynalazek. Działo się to jeszcze w wielu miejscach Europy długo po Mieszku w czasach feudalnych, gdy byli parobkowie, dziesięcina i lenno. Sarmaci również dobrze znali te zwyczaje. A co z zagranicą, którą zawsze uważamy za coś lepszego, tak jak te słynne niemieckie proszki i w ogóle niemiecka chemia? Podobno u naszych zachodnich sąsiadów jeszcze w XVII wieku dochodziło do pokładzin. Zresztą, jak pokazuje historia, u nich wyrzut agresji i brutalności pojawiał się także w kolejnych stuleciach.
Ale uspokajam, jest też szczęśliwe zakończenie tej miłosnej historii. Według kronikarza Galla Anonima Mieszko ostatecznie tak bardzo zakochał się w Dobrawie, że postanowił rozstać się ze swoim siedmioosobowym haremem. Miał się tak bardzo zauroczyć Dobrawą, że wolał ją niż siedem piękności. Czy tak było naprawdę? Trudno ocenić, tym bardziej że pisze o tym jakiś anonim, najpewniej mnich zachęcający do kultywowania cnót chrześcijańskich!
Swoją drogą Dobrawa chciała być świętsza od papieża i nawracać Mieszka na chrześcijaństwo, gdy tymczasem sama była prawdopodobnie wdówką lub – co ciekawsze – rozwódką…
Przy okazji Mieszka… Wszyscy wiemy ze szkoły, że ze związku Mieszka z Dąbrówką3 zrodził się Bolesław, późniejszy pierwszy koronowany władca Polski. I jak zwykle uczymy się tylko o facetach, a zapominamy kobietach. Gdy tymczasem z tego samego małżeństwa na świat przyszła jeszcze Świętosława, o której w szkole zapomnieliśmy. Sygryda/Storrada, bo tak właśnie była nazywana za granicą, została dzięki mężom – uwaga! – królową Szwecji, Danii, Norwegii i jeszcze Anglii. Cztery korony – jak je nosić jednocześnie na głowie? A do tego była matką królów Anglii, Danii i Szwecji. Sporo osiągnięć jak na osobę, o której się w ogóle nie mówi na lekcjach, prawda? W każdym razie w późniejszych latach rozpisywano się o niej w kronikach historycznych i nordyckich sagach. Co prawda, przez drugiego męża, króla Danii i Norwegii, została wypędzona i schroniła się u boku Bolesława Chrobrego, jednak gdy mąż zmarł, jej synowie przyjechali do Polski, by prosić matkę o powrót do Danii. Jak ostatecznie skończyła, trudno powiedzieć. Niestety, żadne polskie źródła nawet nie potwierdzają tego, czy Mieszko I miał córkę. Co gorsza, badacze mają wiele wątpliwości związanych z tymi opowieściami o Świętosławie. No tak, ci naukowcy zawsze muszą wszystko popsuć!
Dobrawa zmarła już około 977 roku. W tej sytuacji Mieszko I znalazł sobie nową żonę – nie dość, że dotychczas mniszkę mieszkającą w klasztorze, to jeszcze… Niemkę, Odę Dytrykównę. Co sprawiło, że zamiast jakiej Słowianki, wybrał Germankę?
Wszystko przez politykę. Król niemiecki, a potem cesarz Otton II potrzebował wsparcia Mieszka, a ten z kolei powiedział, że dostanie je, gdy on pojmie za żonę córkę margrabiego Marchii Północnej. Dodajmy, że była to nie tyle randka w ciemno, ile małżeństwo w ciemno. To nie jest tak jak myślicie, że wszyscy wokół opowiadali o Odzie, jaka to ona piękna, dlatego nasz król zażyczył sobie jej ręki. Po prostu Mieszko postawił sprawę jasno. Bierze w ciemno Niemkę albo nici ze wsparcia. Ona zaś w kolejnych latach urodziła mu córkę i trzech synów. A co z jej urodą? Powiem tak… Złośliwi mówią, że nie ma brzydkich kobiet, jest tylko niewystarczająca porcja wina. Pewnie to i racja. Zresztą tyczy się to także facetów. Przecież z nami jest podobnie, prawda?
Suma summarum. Chcieliśmy dobrze, ale… nie do końca tak wyszło. To był niezbyt udany początek. Niby z jednej strony nasze państwo zagościło na mapach Europy. Z drugiej jednak musiało to wyglądać niezbyt atrakcyjnie w oczach Czechów. Przyjechała ta cała Dobrawa, patrzy, a tu kochanki wokół Mieszka – istny tłum – i jeszcze te nieszczęsne pokładziny. Ale spokojnie! Jak już zdążyliśmy ustalić, ostatecznie Dobrawa dała potomka w postaci przyszłego króla Bolesława Chrobrego. Czyli w sumie nic się nie stało…
Jako że na ogół historie powinny kończyć się szczęśliwie, tak będzie i tym razem. Otóż chrzest dał nam wiele dobrego. Kościół wysłał na nasze ziemie swoich duchownych, dzięki czemu miał kto prowadzić kancelarię Mieszka, a państwo polskie weszło do grona królestw i księstw chrześcijańskiej Europy. Poza tym było jeszcze wiele zalet, które przyszły wprost z chrztem. Dzisiaj pozostaje tylko WIERZYĆ, że tak właśnie z tym chrztem i całą wiarą było!
CAŁA PRAWDA O ODZIE
W czeskiej krainie pojął on za żonę szlachetną siostrę Bolesława Starszego, która okazała się w rzeczywistości taką, jak brzmiało jej imię. Nazywała się bowiem po słowiańsku Dobrawa, co w języku niemieckim wykłada się: dobra. Owa wyznawczyni Chrystusa, widząc swego małżonka pogrążonego w wielorakich błędach pogaństwa, zastanawiała się usilnie nad tym, w jaki sposób mogłaby go pozyskać dla swojej wiary. Starała się go zjednać na wszelkie sposoby, nie dla zaspokojenia trzech żądz tego zepsutego świata, lecz dla korzyści wynikających z owej chwalebnej i przez wszystkich wiernych pożądanej nagrody w życiu przyszłym.
Umyślnie postępowała ona przez jakiś czas zdrożnie, aby później móc długo działać dobrze. Kiedy mianowicie po zawarciu wspomnianego małżeństwa nadszedł okres wielkiego postu i Dobrawa starała się złożyć Bogu dobrowolną ofiarę przez wstrzymywanie się od jedzenia mięsa i umartwianie swego ciała, jej małżonek namawiał ją słodkimi obietnicami do złamania postanowienia. Ona zaś zgodziła się na to w tym celu, by z kolei móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych sprawach. Jedni twierdzą, iż jadła ona mięso w okresie jednego wielkiego postu, inni zaś, że w trzech takich okresach. Dowiedziałeś się przed chwilą, czytelniku, o jej przewinie, zważ teraz, jaki owoc wydała jej zbożna intencja. Pracowała więc nad nawróceniem swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórca. Jego nieskończona łaska sprawiła, iż ten, który Go tak srogo prześladował, pokajał się i pozbył na ustawiczne namowy swej ukochanej małżonki jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego. I natychmiast w ślad za głową i swoim umiłowanym władcą poszły ułomne dotąd członki spośród ludu i w szatę godową przyodziane, w poczet synów Chrystusowych zostały zaliczone. Ich pierwszy biskup Jordan ciężką miał z nimi pracę, zanim, niezmordowany w wysiłkach nakłonił ich słowem i czynem do uprawiania winnicy Pańskiej. I cieszył się wspomniany mąż i szlachetna jego żona z ich legalnego już związku, a wraz z nimi radowali się wszyscy ich poddani, iż z Chrystusem zawarli małżeństwo.
Źródło: Kronika Thietmara, wyd. i przeł. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, ks. IV, rozdz. 55, s. 214.
Ta historia zaczyna się nad wyraz pięknie… W 1018 roku Bolesław Chrobry uderza w Złotą Bramę w Kijowie, stolicy Rusi, po czym właśnie przez nią wjeżdża do grodu, by dać wyraz, że w tym momencie zdobył to miejsce. Miecz staje się przez to nieco nadszczerbiony… Jednak nasz władca (wówczas jeszcze nie król) uznaje, że to wyjątkowo szczęśliwy miecz. Do tego stopnia, że późniejsi władcy zabierali go ze sobą na wyprawy. Skoro przynosił szczęście, to czemu nie?
Kronikarz, dość znany, choć – jak zdążyliśmy ustalić – nieco anonimowy, czyli Gall Anonim, pisał wtedy:
I dobywszy miecz z pochwy, uderzył nim w Złotą Bramę, gdy zaś ludzie jego się dziwili, czemu to czyni, wyjaśnił im to ze śmiechem i wcale dowcipnie: «Tak jak o tej godzinie Złota Brama ugodzona została tym mieczem, tak najbliższej nocy ulegnie siostra najtchórzliwszego z królów, której mi dać nie chciał. Jednakże nie połączy się z Bolesławem w łożu małżeńskim, lecz tylko raz jeden, jako nałożnica, aby pomszczona została zaś w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie4.
Z kolei w nieukończonej Kronice wielkopolskiej, również ukazującej dzieje naszego kraju, napisano:
Miał on otrzymać od anioła miecz, którym z pomocą boską zwyciężał wszystkich swoich przeciwników. Ten miecz aż do dziś przechowuje się w skarbcu kościoła krakowskiego. Królowie polscy wyruszając na wyprawy mieli zwyczaj nosić go i zawsze z nim tryumfowali nad wrogiem. […] miecz króla Bolesława, dany mu przez anioła, nazywa się Szczerbiec, dlatego że na wezwanie anioła przybywszy na Ruś, pierwszy uderzył nim w Złotą Bramę, która zamyka gród kijowski. Od tego uderzenia miecz poniósł niewielką stratę, którą w polskim zwie się szczerba i stąd nazwa Szczerbiec5.
Co więcej, wszyscy polscy królowie, począwszy od przywołanego Bolesława Chrobrego, mieli być koronowani wspomnianym mieczem6. Szczerbiec możecie dziś oglądać na Wawelu – to jedno z nielicznych insygniów królów polskich, które przetrwały epokę rozbiorów. Piękna rzecz. Waży 1,3 kilograma, ma prawie 100 centymetrów. Jest tylko jeden problem. Ale o tym za chwilę…
Jak myślicie, jeśli był to tak cenny miecz, to co się z nim mogło dziać? Wiadomo, pilnował go tabun rycerzy czy strażników, nie spuszczano go z oka ani na chwilę. O taki cenny skarb trzeba było dbać. Tu jednak pojawia się problem… Mianowicie któryś z naszych władców – uwaga! – zgubił Szczerbiec. Do teraz się głowię i nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść. Rozumiem, gdyby królowi z sakwy wypadło kilka dukatów, ale taki metrowy miecz? Jak można było nie zauważyć, że się go zgubiło? Nosisz na pasie miecz schowany w pochwie. Waży prawie 1,5 kilograma. Nagle go nie masz i się nie orientujesz? To chyba musiało się stać po jakiejś popijawie… W takiej sytuacji – podobno, znajomy mi mówił – człowiek jest mocno znieczulony i w pewnym momencie jest mu wszystko jedno. Prawdopodobnie któryś z władców wypił o kilka kielichów wina za dużo, a co się dalej działo, można tylko zobaczyć oczami wyobraźni.
Może jakiś władca usłyszał od swego błazna:
– Co za piękny miecz!?
– Tak! No to go sobie weź! – i mu dał.
Albo była popijawa z innym księciem i nasz król wypalił:
– Ja cię szanuję! Tak bardzo, że dam ci coś, co najcenniejsze?
– Żonę? Wawel?
– Nie. Szczerbiec!
Tu pojawiło się rozczarowanie.
– Królu, ale ten miecz jest nadszczerbiony! Taki wybrakowany prezent mi dajesz?
– Jak ja cię szanuję! Trzymaj i nie marudź.
W każdym razie… dalsze losy zaginionego miecza są nieznane. Do tego stopnia, że nowy Szczerbiec sprawił sobie Władysław Łokietek. Tak, ten, który był tak niski, że złośliwi nazywali go karłem. I ten, który miał problemy z krakowskimi mieszczanami niemieckiego pochodzenia. To właśnie oni, krakowiacy z niemieckimi znaczkami w nazwiskach z wójtem Albertem na czele, podjudzali lokalną ludność, co bardzo zdenerwowało Łokietka. Do tego stopnia, że wszystkim buntownikom kazał zrobić test z tego, czy są prawdziwymi Polakami. Musieli prawidłowo powtórzyć takie słowa jak „koło”, „miele”, „młyn”. I na koniec „soczewica”. Trzeba przyznać, że dla Niemców nie była to prosta sprawa. Ale musieli się starać, bo ten, kto oblał test, był skazywany na śmierć. Miejmy nadzieję, że w przypadku skazania mogli sobie na ostatni posiłek wybrać coś innego niż soczewicę…
Wróćmy jednak do Szczerbca. Łokietek zamówił sobie nowy Szczerbiec i później już było nieco lepiej. Nikt go nie zgubił, o czym świadczy to, że jest eksponowany na Wawelu. I to właśnie nim mieli się później koronować polscy władcy. Którzy konkretnie? Historycy spierają się o to od lat. Część z nich uważa, że pierwszy do koronowania się wykorzystał Szczerbiec Łokietek, inni twierdzą, że jego pierwszym właścicielem był książę krakowski i mazowiecki, Bolesław Kędzierzawy.
Na pocieszenie dodam, że prawda pewnie leży zgoła gdzie indziej. Opowieść o mieczu koronacyjnym używanym przez wszystkich, od Chrobrego począwszy, jest dzisiaj uznawana za legendę. Nie wiadomo, kto pierwszy miał ten miecz i czy w ogóle było co zgubić…
A tak swoją drogą… Patrząc na to z perspektywy czasu, nie dziwię się, że któryś król czy książę zgubił miecz. Gdybym sam miał taki nadszczerbiony, to też bym wolał „przypadkiem” go zgubić i zamówić sobie nowy. Co to byłby ze mnie za król z nadszczerbionym mieczem? Król z wyprzedaży czy co?
Poznacie teraz wyjątkowych monarchów Polski. Ich twarz będzie przepasana niezbyt przewidywalnymi historiami, a to, co zastaniecie w ich opowieściach, może bawić, ale też przerażać. Ale spokojnie. Jak się u nas mawia po porażkach, „nawet dobrze wyszło”!
I tak Bolesław Chrobry, szczęśliwy ojciec siedmiorga dzieci, znany był z tego, że – niczym w Lokomotywie Juliana Tuwima – jego ciało można było opisać słowami: „Ciężki, ogromny i pot z niego spływa”. Ba, był tak spasiony, że gdy siadał na konia, to ten podobno prawie padał z przeciążenia, niczym winda, do której wtłoczył się tuzin ludzi! Co więcej, gdy Chrobry wchodził do karczmy, to zamawiał tylko dla siebie „korytko dla dwojga”. A to było tylko na pierwsze danie, zamiast zupy. Do tego był nad wyraz wierzący. Tak bardzo dbał o to, by jego poddani przestrzegali zasad chrześcijaństwa, że jeśli ktoś jadł mięso w piątek, to za karę nakazywał takiej osobie wybić zęby. Już teraz wiecie, skąd się wzięło powiedzenie „zjeść na czymś zęby”…
Aha, jeszcze jedno. Za jego panowania zdrady małżeńskie też były niezbyt mile widziane…: Jeśli kto spośród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę, spotyka go natychmiast następująca kara: prowadzi się go na most targowy i przymocowuje doń, wbijając gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok ostry nóż i pozostawia mu się trudny wybór: albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała7.
Te słowa zapisał niemiecki kronikarz, a jednocześnie biskup Thietmar z Merseburga. A jak już historia pokazała, warto stosować wobec Niemców zasadę ograniczonego zaufania (kojarzycie ją pewnie z kursu na prawo jazdy). Jednak jeśli założymy, że słowa tego Niemca, anty-Polaka (gdzie tylko mógł, to nam dowalał w swoich pismach), są prawdziwe (nie musimy na stałe tego zakładać, ale załóżmy tak chociaż na moment), to czyny Chrobrego nijak się mają do tego. Tajemnicą poliszynela jest, że nasz władca miał mieć kilka żon, a do tego miał zgwałcić ruską księżniczkę Przedsławę, o czym będzie szczegółowo nieco później. W każdym razie tego robić nie powinien. Co więcej, w późniejszym okresie miał ją uprowadzić i uczynić jedną ze swych kochanek, o zdanie naturalnie nie pytając… Jak widać, władca wychodził z założenia, że są równi i równiejsi. Król się znalazł!
Inny monarcha Mieszko II Lambert, syn Bolesława Chrobrego, dość szybko musiał uciekać do Czech, gdzie stał się królem bez jaj. I to dosłownie… Niestety, jak donosił Gall Anonim, w czeskim lochu rzemieniami skrępowali mu genitalia do tego stopnia, że nie mógł już płodzić potomstwa. Prawdopodobnie była to zemsta Czechów za to, że Chrobry oślepił wcześniej czeskiego księcia Bolesława Rudego. W tej kwestii nic więcej nie będę dodawał. Jak widać, nie zawsze byliśmy tacy mocni, jak się nam zdawało. To krótka, a właściwie wykastrowana z objętości historia…
Książę Władysław Herman8 miał dwóch synów – starszego Zbigniewa i młodszego Bolesława Krzywoustego. Synowie za życia ojca tworzyli sojusz, którego celem było podkopywanie pozycji ojca. W końcu doszło do tego, że Herman w 1099 roku oddał im właściwie całą władzę, a gdy zmarł w 1102 roku to prawdopodobnie zgodnie z jego wolą kraj podzielono na dwa fragmenty. Mazowszem i Wielkopolską miał rządzić Zbigniew, Krzywousty zaś miał wziąć Śląsk i Małopolskę.
No i teraz się zaczęło. Bracia zaczęli między sobą walczyć. Konflikt zaszedł tak daleko, że Zbigniew poprosił o zbrojną pomoc niemieckiego króla Henryka V. To był błąd. Nie od dzisiaj my, Polacy, wiemy, że odwiecznych wrogów o pomoc prosić nie wypada. Zbigniew jednak tego nie wiedział. Pewnie opuścił w szkole tę lekcję historii… Krzywousty odparł więc atak niemieckiego króla, a brat Zbigniew musiał ponieść srogą karę – został oślepiony. Jak dokładnie? W tamtych czasach wyrywano gałki oczne razem z powiekami. Jeśli jednak skazany był w stanie otworzyć oczy, miłościwie wyrywano tylko gałki, a powieki zostawały. Jak to wyglądało w tym przypadku, trudno… PRZEWIDZIEĆ.
Krzywousty również był nieco zaskoczony. Z powodu oślepienia brata arcybiskup gnieźnieński Marcin, prywatnie sojusznik brata Zbigniewa, nałożył na księcia ekskomunikę, a ten w ramach pokuty miał przez czterdzieści dni pościć, po czym ujrzał przebaczenie na twarzy Zbigniewa. No tak. Miał prawo UJRZEĆ. Jego nikt nie oślepił…
Ciąg dalszy był taki, że Bolesław, nauczony doświadczeniem, gdy musiał się szarpać z rodziną o władzę, postanowił, iż jego synowie tego unikną. Tutaj warto zaznaczyć, że stanął przed nie lada wyzwaniem. Miał do wyboru: albo wydziedziczyć trzech ze swoich czworga synów9 i rozpętać wojnę domową, albo w testamencie podzielić państwo pomiędzy nich i mieć święty spokój aż do śmierci. A po nim choćby potop… Wybrał ten drugi wariant. I tym sposobem przez kolejne blisko dwieście lat polscy książęta walczyli ze sobą o prymat i ziemię.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Francuski władca i wielki wódz miał wypowiedzieć te słowa w trakcie bitwy pod Somosierrą 30 listopada 1808 roku. [wróć]
2. N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, Przedmowa do pierwszego wydania II tomu, Wydawnictwo Znak, Kraków 1999, s.15. [wróć]
3. Znaną również jako Dobrawa. [wróć]
4. Gall Anonim, Kronika polska, oprac. M. Plezia, Wrocław 2003, s. 16. [wróć]
5. S.K. Kuczyński, O polskim mieczu koronacyjnym, „Przegląd Historyczny”, 52/3, 1961, s. 5–18. [wróć]
6. Inna wersja mówi, że dopiero późniejsi królowie traktowali go jako insygnium koronacyjne. [wróć]
7. Thietmar z Merseburga, Kronika, oprac. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, s. 565. [wróć]
8. O Władysławie Hermanie będzie nieco dalej. Zdecydowanie ten książę zasłużył sobie na gruntowniejszą opowieść na kartach niniejszej książki. [wróć]
9. Krzywousty prawdopodobnie miał siedmiu synów, z czego dwóch zmarło w dzieciństwie, a najmłodszy – Kazimierz Sprawiedliwy – urodził się już po śmierci ojca, czyli był pogrobowcem. [wróć]