35,92 zł
Polacy pili, piją i pić będą. To nie są przypuszczenia. Taka jest prawda. Okrzyk „Ze mną się nie napijesz?!” jest co najmniej tak stary jak Piramida Cheopsa. A jak z tym piciem było naprawdę? I kiedy po raz pierwszy Polak Polakowi nakazał polać mocniejszy trunek? O tym jest właśnie ta książka. Momentami zabawna, momentami przerażająca. Momentami również gorzka - nie tylko z powodu gorzałki, którą jako naród niezmiennie lubimy. Przekonajcie się, jak Polacy pili od zarania dziejów i jak alkohol wpływał na najważniejsze wydarzenia w polskiej historii. Po lekturze tej książki spojrzycie zupełnie inaczej na naszą przeszłość. Jeżeli do tej pory uważaliście, że historia jest nudna, to ta książka to zmieni!
Znani Polacy o książce i autorze:
Pyzia polewał na moim „Weselu”.
Stanisław Wyspiański
To, co on pisze, to prawda wyłożona „czarno na białym”.
Zawisza Czarny
Pyzia jest jednym z niewielu Polaków, z którym przeszedłem na „ty”.
Pan Wołodyjowski
Polecam piątkowy wieczór w towarzystwie mym i tej książki.
Pan Tadeusz
W piciu to on jest mocny tylko w gębie.
August II Mocny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
„Daj, ać ja pobruczę, a ty poczywaj”. Tak miało brzmieć pierwsze polskie zdanie wypowiedziane w naszej historii. Znalazło się ono w niejakiej „Księdze Henrykowskiej” z około 1270 roku. W tym jakże cennym zdaniu miało się rozchodzić o to, że teraz mężczyzna pobruczy, czyli zmieli ziarno na mąkę, a kobieta będzie mogła odpocząć.
Mnie się jednak zdaje, że to błąd i podręczniki historii powinniśmy napisać od nowa. Otóż pierwsze polskie zdanie w historii musiało brzmieć „Ze mną się nie napijesz?!”. Zauważmy, że są to słowa nieodłącznie związane z naszą kulturą. W pracy nad niniejszą książką dostrzegłem nawet, że moje przypuszczenia potwierdza autor „Wiedźmina” Andrzej Sapkowski, który w „Wieży Jaskółki” pisał: „Daj, ać ja pobruszę, a ty skocz do piwnicy po piwo2”!
Nasza historia jest wyjątkowo obfita w biesiady i hulanki. To nic nowego. Nasi przodkowie przednio bawili się już za Mieszka I, o szlachcie z czasów Pierwszej Rzeczypospolitej nie wspomnę, a skończyć można na jednym z naszych niedawnych prezydentów, który uciekał przed dziennikarzami po drabinie, o czym będzie nieco dalej…
A tymczasem dawno, dawno temu opowieść o alkoholowej historii Polski zaczyna się od przestrogi przed piciem, ale i przed truciem innych… To przecież kronikarz Wincenty Kadłubek pisał o Popielu3, który podał dwudziestu swoim stryjom, będącym synami Leszka III, zatrute wino, a gdy ci popadali jak muchy, z ich ciał wylęgły się myszy, które ścigały Popiela i jego żonę wraz z dwoma synami. Władca schował się w wysokiej wieży w Kruszwicy, jednak i tam dotarły myszy, by w końcu pożreć Popiela i jego rodzinę. Wcześniej jednak doszło do pierwszej znanej w historii naszego kraju popijawy, o której warto rozpowiedzieć. Miał być na niej obecny wspomniany Popiel. Zatem czas na ucztę!
A nie, wróć! Pardon! Jeszcze momencik! Nim wyruszymy w popijawę wszech czasów, musicie wiedzieć, że prawdopodobnie już Germanie w czasach okołopiastowskich (chrzest Mieszka I w 9994 roku i te sprawy) mieli mieszać wino z piwem. Toć to najlepszy dowód na to, że Germanie nie są naszymi kuzynami i nie mają ze Słowianami nic wspólnego. Każdy Polak już od małego wie, że w trakcie solidnej popijawy dla własnego dobra alkoholi się nie miesza…
[…] Otóż według legend, Jan i Paweł mieli dokonać cudów. Nie, nie zamienili wody w wino, gdy tego drugiego zabrakło! Lecz zrobili coś równie miłego. By nie naciągać gości na dodatkowe wydatki związane z ich gościną, postanowili chwycić za pokarm i go rozmnożyć. Do tego beczułka z piwem nie miała mieć dna i można było z niej lać, niczym w ramach wielkiej dolewki w popularnym fast foodzie od kurczaków. To miało być swoiste podziękowanie za to, że w tej historycznej popijawce mogli wziąć udział.
#postrzyżyny, #Piast władcą Polski
Pierwsza impreza w historii naszego kraju, o której pamiętamy (nie ma pewności czy aby na pewno pierwsza, bo – jak wiadomo – w przypadku imprez nie zawsze wszystko się pamięta…) to postrzyżyny5 syna Piasta Kołodzieja i jego żony Rzepichy, tego, od którego wzięła się dynastia Piastów. Wiem, że wszyscy wiecie, czym są te całe postrzyżyny, bo przecież głupio się przyznać, że ktoś nie kojarzy. Pozwólcie jednak, że w kilku zdaniach przypomnę, czym one są. Wy wiecie, dlatego załóżmy, że wyjaśnię to sam sobie…
Postrzyżyny były obrzędem obecnym w czasach i w kulturze Słowian. W dużym skrócie polegał on na tym, że gdy chłopiec kończył siedem lat, odbywała się uroczystość. Ojciec lub ktoś inny, jeśli nie miał ojca (a przypominam, że wtedy kwestia testów na ojcostwo dość mocno kulała…), obcinał mu włosy i nadawał imię. To miał być symbol odcięcia od dotychczasowego życia pod opieką matki i przejścia pod skrzydła ojca, a do tego osiągnięcie pełni praw w rodzinnej wspólnocie. Z jednej strony dziwny to musiał być rytuał. Uroczyste obcięcie włosów? Co tu celebrować?! Ba! Z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, gdy ktokolwiek z nas chciałby coś takiego świętować. No, szaleństwo jakieś. Jednak gdy tak sobie już człowiek nieco głębiej pomyśli, to dojdzie do wniosku, że ci nasi przodkowie wcale tak źle nie mieli. Przecież zawsze mogło być gorzej. Wyobraźcie sobie, że zamiast postrzyżyn nasi przodkowie postawiliby na inne znane rytuały, np. na… obrzezanie! Tam też coś się obcina, coś usuwa… Jednak z tych dwóch opcji wolałbym pozostać przy włosach.
Wróćmy do postrzyżyn. Polak zawsze znajdzie okazję do spożycia czegoś mocniejszego i na całe szczęście nikt nie wpadł na pomysł, by celebrować obcięcie paznokci…Nawiasem mówiąc, to by tłumaczyło, dlaczego mój znajomy, który dość mocno rozkoszuje się alkoholem, zazwyczaj chodzi obcięty niemal na łyso. Zapewne opija każde swe postrzyżyny, a że pić lubi, to tnie się co kilka dni i ma okazję, by to czcić. I to już śmieszne nie jest…Poza tym, jeśli dobrze rozumuję, postrzyżyny są czymś na wzór pępkowego. Wtedy również z okazji narodzin i przecięcia pępowiny nowo narodzonego Polacy zadają sobie odwieczne pytanie „Ze mną się nie napijesz?”. A po kilku godzinach biesiady w odpowiedzi dostają zbitkę słów, które bez ogródek możemy określić jako jeden wielki bełkot.
Jak to w końcu z tymi postrzyżynami syna Piasta było? Ano tak. W wiosce w pobliżu Kruszwicy położonej nad jeziorem Gopło żył sobie Piast Kołodziej (nie mylić z Kołodziejczakiem, tym wiceministrem rolnictwa znanym w przeszłości z rolniczych protestów). Inne źródła mówią, że nie w pobliżu, a w samej Kruszwicy. No popatrzcie. Tyle lat minęło i nadal historycy nie mogą się zdecydować! Za to jedno jest pewne. Kołodziej parał się wyrobem wozów, a w szczególności kół. Wyrabiał również części do tych wozów, bowiem to były jeszcze czasy, gdy zepsuty wóz się naprawiało, a nie jak dzisiaj, jak coś się psuje, to wywalamy i kupujemy nowe. W przeszłości określano go również stelmachem, co ma nawiązywać do niemieckiego słowa Stellmacher6.
Ten cały Piast Kołodziej miał żonę Rzepichę. Można by rzec, że jak na Kołodzieja przystało, skutecznie „zakręcił się” wokół przyszłej żony. A ta, sądząc po imieniu, musiała być Słowianką. Jakoś nie chce mi się wyobrazić, by była to Germanka. Wówczas pewnie nazywałaby się Helga albo Angela. A skoro Rzepicha, to od razu wiemy, że nasza! Przecie żaden Niemiec nie byłby w stanie powiedzieć Rzepicha! Nawiasem mówiąc, ciekawe jak brzmiało zdrobnienie od tego imienia? Rzepiszka? Nie wspominając o tym, że ciężko z takim imieniem zaprzyjaźnić się z obcokrajowcami i prosić ich o to, by zwracali się do nas po imieniu… I jeszcze to pochodzenie imienia… Jan Długosz przekonuje, że imię Rzepicha wywodzi się od słowa „rzepa”7. Skoro tak, to nie jest źle. Lepiej od rzepy niż od rzepaku. Sami wiecie jak on „pachnie”… Przypomnijcie sobie ten aromat, gdy jedziecie pociągiem albo autem i mijacie pola, gdzie nasadzono tego od cholery. Widok piękny, ale… Czujecie to? No właśnie… Najmocniej za to przepraszam… W każdym razie według starych zapisków Rzepicha była piękna, co jest oczywiste, bo każda Polka jest piękna i co do tego nie ma cienia wątpliwości, prawda panowie?! Ponadto miała być kobietą ubogą, a jednocześnie pełną ciepła, miłości, serdeczności i wszystkiego, co się rymuje i kończy na „ści” (naturalnie poza słowami „pełna wściekłości”).
I teraz najlepsze. Piast i Rzepicha mają syna. Nadchodzi moment, w którym będzie miał siedem lat. Ojciec szykuje coś ostrego, by w niedługim czasie ściąć te włosy. Goście z całej okolicy zostają zaproszeni. Na biesiadę mają zjechać niemal wszyscy. Będą krewni, w tym kuzyni, sąsiedzi. Tymczasem plan jest prosty. Stół ma się uginać od pyszności, w myśl zasady, że nieważne, że nie mam na chleb, ale trzeba się zapożyczyć i pokazać na bogato, no bo w końcu co sąsiedzi powiedzą? To jak ze ślubami w czasach współczesnych. Młodzi liczą, że wesele się zwróci, biorą kredyt na ślub, a później zamiast mieszkania spłacają wesele… I wesoło już nie jest. Mówiąc wprost, już nikt z tego powodu się nie weseli.
Z tej przypowieści płynie przy okazji niezbyt optymistyczna historia. Można z niej wywnioskować za Janem Długoszem, że Piast jest ubogi, bo jest uczciwy! Gdyby uczciwy nie był, to i pieniądze by się zgadzały. Nie wiem, ale wydaje mi się, że część polityków wyjątkowo mocno wzięła sobie wnioski z tej przypowieści do serca i, co gorsza, natychmiastowo wdrożyła je w życie…
Wróćmy jednak do postrzyżyn. I kwestii kluczowej: kiedy te postrzyżyny miały miejsce? Ciężko stwierdzić… Wiem, mało odkrywcze. Jednak gdy bardziej wgryziemy się w temat, to dokopiemy się do informacji, że mogło to mieć miejsce około 860 roku.
A jak wyglądała sama uroczystość? Tutaj jest już więcej pewników. Otóż stoły miały być rozstawione na podwórzu. Z jednej strony sprzyjała temu pogoda, z drugiej zaś, skoro już Piast chciał się pokazać, to lepiej czynić to ostentacyjnie na podwórku, by cała okolica widziała, że coś się dzieje. To jak z samochodem. Jak się kupi nowe auto, to typowy Polak włącza muzykę na full, by okolica „cieszyła się” jego szczęściem.
Sam Piast miał nawet mówić:
„– Mam ci ja beczułkę dobrze sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam, lecz cóż to znaczy ta odrobina”8.
I nagle w dniu postrzyżyn do osady, w której żyją Piast i spółka, zajeżdża dwóch wędrowców. Docierają tam nie z racji tego, że zgubili sygnał GPS. Gorzej! Docierają tam, bo są zmęczeni. I chcą wejść na biesiadę na tak zwany krzywy ryj! Widzą, że dzieje się dobra impreza (wiadomo, dobre, bo polskie!), więc zaczynają jęczeć, że wojna wybuchła, że stopy procentowe poszły do góry i ich sakwy są nazbyt uszczuplone. Następnie wprost pytają, czy ktoś postawi im darmowe piwo, a do tego równie darmową strawę.
Zdenerwowany Piast chce już powiedzieć, że to nie organizacja charytatywna, tylko porządna słowiańska rodzina, lecz nagle pojawia się jego żona. Widząc zbłąkanych przybyszów, cieszy się i dochodzi… do stanu euforii. Oto przyjdzie jej podtrzymać tradycję polskiej gościnności! Zaprasza niespodziewanych gości na odpoczynek i biesiadę. W dzisiejszych czasach byłoby to nie do pomyślenia. Jak tak można wpuszczać do osady nieznajomych? A może to Niemcy? A może wrogowie? Aż chciałoby się wykrzyczeć: – Uciekajcie z tego katolickiego kraju, szukajcie miłosierdzia w innych państwach, my już swoje dawno wycierpieliśmy! A jeszcze ich za darmo wykarmić?! Tu musi być jakiś haczyk.
W tamtych czasach jednak nikt tak nie uważał. Rzepicha naprędce wypisała dwa dodatkowe zaproszenia9 i zaprosiła ich na postrzyżyny swego syna. Dlaczego się na to zdecydowała? Powiecie pewnie, że rozchodziło się o polską gościnność?! Pudło! Może i o to chodziło, jednak zdaje mi się, że jeszcze bardziej chodziło o imiona tych dwóch przybyszów. Mieli to być10 święci Jan i Paweł. Wyobrażacie to sobie? Ta kobieta zapewne była jasnowidzką i wiedziała, że jest to przyszły papież, tyle tylko że w dwóch osobach. Jan i Paweł11, a do tego dwójka! No, czyż mogłoby być lepiej?
Ano mogłoby być! Otóż lada moment nastąpi cud, ale o tym nieco później…
Przejdźmy do samych postrzyżyn. Jak one wyglądały? I czym różniły się od współczesnej wizyty w zakładzie fryzjerskim? To było tak. Chłopiec podchodził do ojca i klękał przed nim. Następnie ten odcinał mu kosmyk włosów i wrzucał go do ogniska, przez co smród był niemiłosierny. Zaskoczony, że trwało to bardzo krótko, zwykle uznawał, że skoro już zjechało się tyle osób, to trzeba jakoś przedłużyć uroczystość.
W tej sytuacji nasz Piast Kołodziej poprosił o pomoc Jana i Pawła:
– Panowie, jesteście wyjątkowymi gośćmi…
– Bo nikt was nie zapraszał – wymamrotał pod nosem jeden z kuzynów.
Kołodziej odchrząknął i kontynuował:
– Dlatego chciałbym was prosić, byście czynili powinność.
– Będą polewać? – zapytał z kolei jeden ze starszyzny, mający problem ze słuchem, ewidentnie zniecierpliwiony oczekiwaniem. Swoją drogą nic dziwnego. W tym wieku trzeba już szczególnie szanować czas, gdyż jest go coraz mniej…
Gospodarz lekko się zaśmiał.
– Wszystko po kolei. Na początku chciałbym poprosić naszych gości, by dokonali obcięcia włosów i nadali memu synowi imię, które od tej pory będzie nosił.
Nieproszeni goście nieco się zmieszali. Liczyli na dobrą popitkę, a nie na jakieś ceremoniały. Ale skoro już proszą, to nie można odmówić. Zatem wędrowcy chwycili za coś ostrego i odcięli po kosmyku włosów.
Następnie jeden z nich na szybko wymyślił najbardziej nietuzinkowe imię, jakie ostatnio słyszał…
– Od teraz będziesz się nazywał…, dajmy na to… Mam! Ziemowit12! To wyjątkowe imię zapewni ci sławę, bogactwo i szczęście. Jeszcze ludzie będą cię wspominać!”.
Zebrani popadli w euforię. Jedni cieszyli się z ceremoniału, inni – oni byli akurat w większości – cieszyli się z wypitki, która zbliżała się coraz większymi krokami. W każdym razie panowała powszechna zgoda – każdy się z czegoś cieszył. Powszechna zgoda, zwykle w Polsce coś niespotykanego. Ot, cud postrzyżyn!
No dobrze. Włosy już obcięli, jest okazja, by świętować, można zasiadać do stołu! No w końcu, jak to czynili nasi przodkowie?! Gall Anonim twierdzi w swych kronikach, że z tej okazji główną strawą miał być pieczony prosiak, zapewne z jabłkiem, które już w tamtych czasach pośród naszych było uznawane za cenne. Zatem młodemu synowi Piasta podłożono świnię… Najważniejsze jednak były napoje. I tu przechodzimy do płynnego tematu. Podobno w trakcie uczty postrzyżynowej litrami lało się sfermentowane piwo. A jakby tego było mało, na stołach miał być obecny cudownie pachnący, zrobiony na zakwasie chleb! Współcześni powiedzieliby: – Zagrycha!
A co z tym wspomnianym cudem? Otóż według legend Jan i Paweł mieli dokonać cudów. Nie, nie zamienili wody w wino, gdy tego drugiego zabrakło! Lecz zrobili coś równie miłego. By nie naciągać gospodarzy na dodatkowe wydatki związane z ich gościną, postanowili chwycić za pokarm i go rozmnożyć. Do tego beczułka z piwem nie miała mieć dna i można było z niej lać, niczym w ramach wielkiej dolewki w popularnym fast foodzie od kurczaków. To miało być swoiste podziękowanie za to, że mogli wziąć udział w tej historycznej popijawce. Co więcej, lekko już wstawiony Piast i jego bacznie obserwująca towarzystwo Rzepicha dostrzegli w niniejszym rozmnożeniu coś, co później określili jako oznakę tego, że ich syn w przyszłości będzie prowadził nader dostatnie życie. Do syta i do pełna.
Biesiada zdawała się nie mieć końca. Zgromadzeni pili i jedli do upadłego. Co rusz ktoś przysypiał, a ktoś inny się budził. Ot, typowa polska impreza… W tle pobrzmiewały dobrze nam znane słowa: – Ze mną się nie napijesz? Swoją drogą to dobry moment, by w tym miejscu przytoczyć fragment księgi z 1895 roku. Jak mawia młodzież, księga może i „stara, ale jara”!
„Można powiedzieć, że się historya polska zaczyna opisem postrzyżyn. Gallus13 w swej kronice mówi o nich, co następuje: 1) książę Popiel sprasza do Gniezna przyjaciół ze wszystkich stron kraju. Na książęcym dworze gotują się do wielkiej uczty, wśród której mają się odbyć uroczyste postrzyżyny dwóch synów Popielowych. Zdarzyło się, że przyszli wtedy do grodu z dalekich stron dwaj obcy przybysze. Książę nie przyzwał ich do siebie, na ucztę nie prosił a nawet kazał precz wygnać. Wypędzeni przychodzą do chaty ubogiego wieśniaka, który niedaleko grodu mieszkał. Wieśniak ów nazywał się Piast a żona jego Rzepicha. Przyjął on ich gościnnie i chętnie częstował wszystkiem, co w domu było. A właśnie zbierał i on z żoną zapasy, bo i u niego miały się także odbyć postrzyżyny jedynaka syna. Wdzięczni za gościnność obcy przybysze mnożą cudownie jadło i napoje, byli to jacyś święci czy aniołowie, tak że ubogi rolnik może zaprosić do swej chaty samego księcia i całą jego drużynę. Wszyscy jedzą i piją, nikomu na niczem nie zbywa, a dwaj goście obcinają chłopcu włosy i dają mu imię Ziemowit. Chłopiec się szczęśliwie chował i skoro urósł, pozbawił tronu tego samego Popiela i jego potomków, dał też początek panującemu na Gnieźnie rodowi Piastów, twórców polskiego państwa”14.
Popiel, jak twierdzi kronikarz Wincenty Kadłubek, był władcą serwującym tchórzostwo. Nie można mu było ufać na żadnym kroku. Ba, jego żona miała wręcz namówić męża na otrucie swoich stryjów. Miał im podać zatrute wino i zapewne podpuszczać, by się wspólnie napili dobrze już nam znanymi słowami: „– Ze mną się nie napijesz?”. Niestety, w tamtych czasach regularne ćwiczenie asertywności nie było szczególnie popularne. Rodzinka wypiła zatrute wino i zeszła hurtem dość szybko. Popiel zaś zakazał pochówku ciał. Miał jednak pecha. Po pewnym czasie z pozostałości po trupach miały wyjść myszy i pożreć niegościnnego księcia mordercę. Ale to już opowieść na inny dzień.
Jak doszło do tego, że Ziemowit pozbawił tronu samego Popiela? Przepraszam, ale z góry muszę Was zawieść. Nie wyzwał go na alkoholowy pojedynek i wyścig o to, kto ma silniejszą głowę. Ba, tu nawet nie było pojedynku w stylu „Jednego z dziesięciu” czy dajmy na to „Milionerów”. Choć część źródeł z Gallem Anonimem na czele przekonuje, że na postrzyżynach Ziemowita miał się zjawić sam panujący w tamtych czasach książę Popiel. I tu pojawiają się komplikacje.
Wiadomo, jak jest, gdy coś się ustala w trakcie biesiady… Przecież rano nikt już tego nie pamięta. Nie dziw więc, że jedne źródła twierdzą, iż Piast został wybrany na tron polski zaraz po Popielu. Inne z kolei twierdzą, że nie Piast, a dopiero Ziemowit, czyli ten chłopiec od ściętych włosów. Nawiasem mówiąc, jak mamy rozumieć dzisiejszą polską konstytucję, skoro początki naszego państwa są tak zawiłe i niepewne, że nie jesteśmy w stanie ich wyjaśnić?
Rozprawiając o pierwszej zapamiętanej hulance w historii naszego kraju, warto choć na moment pochylić się nad tym, jak Rzepicha poznała swego męża. Historia nie jest jakoś szczególnie romantyczna, co wolę zaznaczyć już na wstępie. A było to tak:
Rzepicha wyruszyła na jarmark kruszwicki. A tam, stojąc w kolejce po jajka albo inne cenne produkty żywnościowe, dostrzegła jego – Piasta. I trafiła ją strzała Amora! Inna wersja15 z kolei głosi, że Rzepicha była córką wojewody, a nie żadną tam wieśniaczką, którą Popiel chciał złożyć w ofierze. I tu pojawia się ten biedny Piast – bierze ją za żonę i żyją długo i szczęśliwie. A, byłbym zapomniał. W tej wersji w trakcie ich wesela pojawiają się owi dwaj przybysze. Jest dobra impreza, w trakcie której tajemniczy wędrowcy wznoszą kolejne toasty…
„– Błogo ci, córko Leszka! – odezwał się złotowłosy młodzieniec w uroczystym tonie – błogo małżonkowi, któremu twą rękę dałaś, i domowi, w który wstąpiłaś; gdy prawdziwie, z tobą weszły szczęście i radość pod ten dach słomiany, a ta niska chatka w której mieszkasz, wzniesie się wysoko przez twoje cnoty, i wyrówna wspaniałym królów pałacom,
– Dziękuję wam w mojem i Rzepichy imieniu – odpowiedział Piast. – Życzenia pobożnych młodzieńców przyjemne są duchom światłości, a wymówione w takim dniu, jakim jest dzisiejszy, przynoszą niechybne błogosławieństwo. Zgadzam się z chęcią mojej kochanej żony i pozdrawiam was jako moich zacnych przyjaciół i domowników.
Długo jeszcze w nocy trwała uczta weselna, i dopiero gdy się na wschodzie ciemność przerzedzać zaczęła i pierwszy świt powrót dnia jasnego obwieścił, rozeszli się weselni goście i przyjaciele do domów swoich”16.
Zaś kolejnego dnia, z obolałą głową nowym władcą kraju zostaje wybrany wieśniak Piast. Jak to możliwe? Lud prosty dostrzegł, że Piast musi być doskonałym gospodarzem, skoro miał tyle jadła i popitki, że cała okolica mogła pić do samego rana. W tej sytuacji lokalna społeczność postanowiła, by to właśnie on został nowym władcą.
Intryguje mnie coś jeszcze. Skoro do siedmiu lat ten cały syn Piasta nie miał imienia, to jak zwracali się do niego inni? Przecież nie „Ej, młody!”, skoro Piast z Rzepakową (tak, tak, taką ksywę nadałem Rzepisze) mieli więcej potomstwa. No to jak? – ja się pytam. Może mieli przypinki ze swoim imieniem, takie jak pracownicy na stacjach paliw czy w sklepach: „Jestem Maciek, uczę się, w czym mogę pomóc?”. Chociaż i to odpada. Przecież potomstwo nie miało imion do siódmego roku życia. To może jakieś numerowanie? Nie, to też durny pomysł. Nie wiem. Oczami wyobraźni widzę to jako idealny temat do „Trudnych spraw”. I ten nagłówek: „Mają problem, bo imię dostanie dopiero na siódme urodziny, i nie wiedzą, jak go teraz wołać”!
No dobrze, dobrze, a jak to swoimi oczami widzi Jan Długosz, nazywany wówczas kronikarzem (dzisiaj pewnie nazwalibyśmy go po prostu plotkarzem)? Oto cytat z jego opasłych, dwunastotomowych„Dziejów polskich”:
„Był w mieście Kruszwicy mąż pewien, imieniem Piast, tak nazwany z przyczyny wzrostu nizkiego, a budowy krępej i silnej; Polacy bowiem tę część koła grubo a tępo zakończoną, która się na osi obraca, zowią w swoim języku piastą. Człowiek obyczajów prostych i wrodzonej poczciwości, odznaczający się prócz tego wielu zacnemi przymiotami, lecz ubożuchny, żyjący bowiem z kawałka roli, lichym lemieszem swoim uprawianej, w ubostwie, jak zazwyczaj, znajdował pobudkę do cnoty. Miał on równie zacną i cnotliwą małżonkę, która się zwała Rzepicą (Rzepicza), i zrodzonego z niej syna jedynaka, żadném jeszcze nie nazwanego imieniem. Obadwaj zajęci uprawą roli, żywili się wyłącznie jej plonem. Jakkolwiek poganie i bałwochwalcy, z osobliwszą jednak i powszechnie wychwalaną ludzkością użyczali wsparcia przychodniom, podróżnym, żebrakom, i wszystkim wzywającym pomocy, tak, że do ich zagrody więcej garnęło się biednych, niż do ucztującej gościny królewskiej. Zdarzyło się, że za życia jeszcze niezbożnego Popiela, od myszy zjedzonego, dwóch pątników nikomu nieznanych i nigdy wprzód niewidzianych, postaci poważnej i nader poczesnej, przyszło do Kruszwicy, i naprzód u podwojów królewskich prosiło o schronienie i posiłek. Gdy ich do zamku nie wpuszczono i wrota przed nimi zamknięto, udali się do domu Piasta, gościny dla wszystkich otwartej, gdzie równie od gospodarza, jak i żony jego Rzepicy mile zostali przyjęci i z wielkiem serca wylaniem ugoszczeni. Miał bowiem Piast w zapasie sądek miodu i utuczonego prosiaka, które był przysposobił na uraczenie sąsiadów w czasie postrzyżyn syna jedynaka, gdy obyczajem pogańskim przy obcięciu włosów miano chłopcu nadawać imię. Uradowany z przybycia gości, postanowił uczęstować ich tém co był na ucztę przeznaczył. Zabiwszy więc owego wieprzka, przyrządza wedle zamożności swojej biesiadę, zastawia stół i na skromne gody zaprasza. Sam z małżonką swoją Rzepicą znosi warzywo i miód hojną ręką nalewa, krzątając się ochoczo i nalegając uprzejmemi prośby, aby nie gardzili jego chudobą i przyjąć raczyli szczere a gotowe na ich żądania chęci, chociaż jadło i napitek były dość liche. A gdy goszczący podróżni wychwalali podany sobie posiłek, błogosławiąc Piastowi z wdzięcznością i upewniając, że Bóstwo, które cnoty nagradza, odpłaci mu jego ludzkość, spojrzą, aliści napoju w dzbanie przybywa, tak iż sam przez się wzbierał i aż po krańcach się rozlewał. Z porady zatém i upomnienia gości przypożyczono od sąsiadów naczynia, w znacznej liczbie i sporej miary. Nalewają je miodem coraz obficiej spływającym, dopokąd wszystkich nie napełniono. A wtém i mięsiwo z wieprzka zabitego tak się pomnożyło, że je ledwie na dziesięciu nieckach zmieszczono. Ukazał się tedy jakby powtórnym dziwem cud uczyniony niegdyś przez Eliaszaw Sarepcie, mieście Sydońskiém, a potém przez Elizeusza, z tą tylko różnicą, że w miejsce owych proroków wystąpili dwaj Aniołowie czy Męczennicy. Zbogacony łaską i szczodrotą tak nadzwyczajnych gości, czynił Piast wszystko, co rozkazali. Z ich przeto zlecenia, na nadchodzące gody postrzyżyn pozapraszał nietylko sąsiadów i spółmieszkańców, ale samego nawet króla Popiela, którego z wszystkimi razem wspaniałą ucztą ugościł, gdyż Bóg cudownie wszystkiego przysparzał. Poczém dwaj goście Piasta postrzygli jego syna i nadali mu imię Ziemowit, a dopełniwszy obrządku, tegoż samego dnia znikli bez śladu.
[…]
Gdy tedy panowie Polscy i szlachta, zebrani w Kruszwicy, o wyborze nowego książęcia napróżno przez wiele dni radzili i nie przychodzili do zgody (utrudniali bowiem ten wybór niektórzy z możniejszych ubiegający się o władzę, gniewni, iż rokowanie nie szło im podług myśli), zdarzyło się, że onej rzeszy licznie zgromadzonych wyborców zabrakło żywności. Kiedy więc głód wszystkim dokuczał i zanosiło się na rozejście przed dokonaniem wyboru, dwaj goście, którzy byli wprzódy postrzygli syna Piastowego i miód z mięsiwem rozmnożyli, wchodzą do domu Piasta, od obojga małżonków powitani radośnie, i oświadczają, że mu zwiastować przyszli królestwo Polskie, że w Polsce panować będzie mnogie lata w potomstwie synów i wnuków swoich.
[…]
Piast nauczony i zachęcony od swoich gości wystawia naczynie z miodem, którym się dotąd sam tylko z domownikami krzepił i strudzonych przychodniów zasilał. A chociaż wszystek ów tłum spragniony zbiegał się do jego domu, przecież miód z małego i nader szczupłego sączony naczynia cudowną Boga i przybyłych gości sprawą nie tylko potrzebie wystarczał, ale wreszcie i ochotę sprawił, tak iż wszyscy sobie podpili. Gdy się cud tak osobliwy między ludźmi rozgłosił, a później dowodnie się o nim przekonano, wszystkich serca jakiś duch wyższy napełnił, i zgodną natchnął wolą, aby męża tak świątobliwego obrać królem. A że Piast sam tylko tą cudowną wieszczbą był wskazany, jego więc przed innymi uznano godnym panowania: i trudno wierzyć, z jakim zapałem wszyscy panowie i szlachta pokwapili się w przyznaniu mu tak wysokiej godności. Jakoż nazajutrz stawają licznie zgromadzeni na placu zwyczajnym, i Piasta jednomyślnie królem ogłaszają;
[…]
Gdy więc z lichej zagrody, w której mieszkał, panowie Polscy i starszyzna prowadzili go na pałac królewski, wziął z sobą swoje chodaki z kory dębowej urobione, kazał je zachować w pałacu i wszystkim potomkom swoim pokazywać, iżby wstępując na królestwo kajali się a wyrzekali pychy i próżności, z tém przytomném w myśli wspomnieniem, że pierwotny ich rodzic z nizkiego stanu wzniósł się do godności królewskiej, i ztąd za szczęśliwego poczytany być winien, że z niego tyle świetnych wyszło latorośli, tylu mężów chwalebnych, królów i książąt Polskich, którzy licznie rozrodzeni aż po te czasy kwitną”17.
Przyznam szczerze, że po tej opowieści dochodzę do wniosku, iż w naszym kraju pewne są tylko śmierć, podatki i to, że nasza historia jest… mocno niepewna! Kończąc ten temat, warto podkreślić, że wersji opowieści związanych z postrzyżynami syna Piasta Kołodzieja jest niemal tyle, ilu ludzi na świecie. Co podanie to inny wariant. Brakuje tylko, żeby ten Kołodziej miał korzenie sami wiecie, jakie… A jak nie macie pojęcia, to zacytuję stereotypową kobietę: – Domyśl się!
– Co to…, co to kurwa jest?! – wykrzyczał przerażony cesarz, nieświadomie wyzbywając się jakichkolwiek pokładów kultury.
– Cesarzu, cesarz zna polski? – dopytał Chrobry.
– Tak! W drodze do was polskie pachołki nauczyły mnie podstaw polszczyzny. „Kurwa mać” i „wódka”!
#trzylatek na tronie, #zjazd gnieźnieński, #Bolesław Wielki, #ramię, gwóźdź i włócznia
Bolesław Chrobry jest pierwszym koronowanym królem w historii Polski. Ze szkolnych lekcji pamiętamy (lub częściej – nie pamiętamy), że po ten ciężkawy, złoty obciążnik sięgnął wiosną 1025 roku. Wówczas zapewne stwierdził: „Skoro zostałem królem, to mogę umierać”! I słowa dotrzymał… Zmarł w tym samym roku, 17 czerwca…
Nim jednak król Chrobry pożegna się z tym światem, skupmy się na kwestii, która żywo nas zainteresuje. Ba, nie bójmy się tego wyjawić. Bolesław uwielbiał biesiady, co tylko stanowi jeden spośród wielu dowodów na to, że był… prawdziwym Polakiem! To on stoi za największą imprezą X wieku! Czyli za tak zwanym zjazdem gnieźnieńskim. Ale o nim za chwilę. Wcześniej jednak, by uporządkować opowieść, pomówmy o ojcu Bolesława – Mieszku I, a także o Ottonie III – królu niemieckim, a później również cesarzu rzymskim, który lada moment pojawi się w tej historii.
Otóż cały ten Otton III – nazywany Rudym – przyszedł na świat w 980 roku, a już w 983 roku został królem Niemiec. Nie, to nie jest literówka. Tak, został królem mając trzy lata. Wiem, że to niewiele. Z drugiej jednak strony spójrzcie na dowolną zabawkę. Tam zwykle jest napisane, że dozwolone dla dzieci od lat trzech. Czyli mając te trzy lata jakąś tam dojrzałość mieć musiał… Naturalnie, gwoli ścisłości, w tamtym czasie panował regent, czyli facet (albo kobieta – nie faworyzujmy jednej płci!), sprawujący władzę w imieniu tego trzylatka do momentu, w którym bobas przestanie gaworzyć, zacznie mówić, a nawet chodzić. I tym regentem był najpierw książę bawarski Henryk II Kłótnik, a później królewska matka Teofano, wdowa po cesarzu Ottonie II. Otton III zaczął rządzić we własnym imieniu w 994 roku, czyli mając lat czternaście. U nas mając lat czternaście, nie można nawet prowadzić samochodu, a co najwyżej rower. A wtedy? Wtedy w takim wieku można było być samodzielnym królem! Co za wolność w wieku czternastu lat. A mówią, że dzisiaj to my jesteśmy postępowi. Wolne żarty!
W każdym razie znamy już nieco życiorys Ottona III. I tu nagle pojawia się Mieszko I, ojciec Bolesława Chrobrego. Mamy początek kwietnia (dokładnie imieniny miesiąca – 04.04) 986 roku. Czyli Otton ma lat sześć. Jak to zwykle u nas bywa, kłócimy się z Niemcami, co nie jest żadną sensacją, bo przecież trwa to po dziś dzień. Ale akurat w tamtym czasie idzie nam nieźle. Co prawda, Mieszka I nazywają przyjacielem, czyli kimś, kto nie jest traktowany na równi, a bardziej jako sympatyczny kolega drugiej kategorii, lecz dla własnego spokoju psychicznego pozwólmy sobie to pominąć. Najważniejsze w tym wszystkim jest coś zgoła innego. Oto 4 kwietnia 986 roku odbywa się zjazd władców i możnych w Kwedlinburgu. I właśnie tam Mieszko I postanawia pokazać swoją pozycję i ofiarowuje sześcioletniemu Ottonowi III, w imieniu którego władzę w tamtym momencie sprawuje matka – uwaga – wielbłąda! Nie, to nie błąd. Mieszko I normalnie przyjeżdża i mówi:
– Masz chłopie, od wujka ze wschodu wielbłąda! Rozpisuje się na ten temat w swych kronikach nawet biskup Thietmar z Merseburga:
„Najbliższe Święta Wielkanocne obchodził król18 w Kwedlinburgu, przy czym czterech książąt pełniło dworskie posługi. […] W owych dniach Mieszko podporządkował się królowi i wśród wielu innych darów ofiarował mu wielbłąda, następnie towarzyszył mu w dwóch wyprawach wojennych”19.
Skąd w tamtym czasie Mieszko I wytrzasnął wielbłąda? Spośród wielu teorii ta najbardziej prawdopodobna w przypadku Polaków, Polan czy Piastów (zwał jak zwał), to słowo KONTAKTY. Mieszko, jak na naszego rodaka przystało, miał wielu znajomych i dużą książkę adresową. Gdy czegoś potrzebował, zazwyczaj wiedział, do kogo się udać i poprosić o pomoc. I tak też uczynił w tym przypadku. Był to ruch genialny. Po pierwsze pokazał Niemcom, że mamy wybitne kontakty, a przez naszą krainę przebiegają tak przednie szlaki handlowe, że można sobie sprawić wszystko, w tym nawet wielbłąda. Po drugie udowodnił, że nie jesteśmy wcale jakimś tam paździerzowym zaściankiem, a krajem, który naprawdę winien się liczyć na arenie międzynarodowej. Do tego, w ramach wstępu, dochodzi jeszcze wątek wysłania (prawdopodobnie w 973 roku) syna Mieszka I, czyli Bolesława Chrobrego, na dwór niemiecki jako zakładnika, który miał być gwarantem pokoju pomiędzy królem niemieckim a polskim księciem, ale to już wątek na inny tom…. My tutaj w końcu mamy się przyjrzeć największym imprezom w historii naszego kraju, a nie jakimś poddańczym wyjazdom20.
No dobrze. W końcu możemy się skupić na clou naszej opowieści, czyli przyjrzeć się nieco bardziej skrupulatnie imprezom, które dla Chrobrego były chlebem powszednim. Jak donosi najsłynniejszy w historii Anonim – zwany Gallem, każdego dnia powszedniego21 władca nakazywał organizować solidną biesiadę. Według jego rozkazu samych głównych stołów z jedzeniem miało być aż czterdzieści, a do tego trzeba dorzucić jeszcze stoły mniejsze z jakimiś przystawkami czy przysłowiową zagryzką. Już na samą myśl o czterdziestu stołach może się zrobić gorąco. Ile to później musiało być mycia? Naczyń jednorazowych przecie nie znali, koncepcja stworzenia zmywarki do naczyń w tamtych czasach jeszcze mocno kulała, trzeba było więc garować i szorować to wszystko nad jakimś pobliskim potokiem. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, w jakim Chrobry był stanie, gdy z każdym gościem choć tylko po razie się napił, prowokowany słowami: „Ze mną się nie napijesz?”. Czterdzieści stołów z polskim jadłem oznaczało zapewne gości liczonych w dziesiątki, jeśli nie pod setkę. Anonim przekonuje, że Chrobry na swym dworze miał ptaszników i łowców, którzy przednio sprawdzali się w swych rolach i każdego dnia „przynoszono do stołów „z tych […] czworonogów, jak i ptactwa codziennie przynoszono do jego stołów pełne misy każdego gatunku”22. Jednym słowem, musiały to być naprawdę solidne uczty. W myśl dobrze nam znanej zasady: „albo grubo, albo wcale”!
A trzeba przyznać, że Chrobry różańca i jedzenia nie odmawiał. Choć w przypadku tego pierwszego pewnie się mylę, bowiem to przecież za czasów Bolesława chrześcijaństwo dopiero zaczynało zajmować kluczową pozycję w sferze religii. I choć to za panowania jego ojca. Mieszka I, Polska została ochrzczona, to Chrobry nie odpuszczał tempa i dbał o to, by w trakcie jego rządów obiekty sakralne rosły jak grzyby po deszczu. Zresztą… On sam również rósł…W dziele napisanym już po śmierci władcy23 Chrobry był – zdaniem pisarza – tak wielki, że kilku chłopa musiało go sadzać na konia24… Ile więc mógł ważyć? Konkretów szukać na próżno. Możemy jedynie szacować, że mogło to być jakieś dziewięćdziesiąt, a może i sto kilogramów. Sporo, choć gdy spojrzymy na część współczesnego społeczeństwa amerykańskiego i na niekończącą się tam plagę otyłości, to przy nich nasz król będzie misterem, a wręcz królem szczupłej sylwetki! Tym bardziej że w historii próżno szukać zapisków konia Chrobrego, który skarżyłby się na jego wagę. A skoro tak, to może wcale taki otyły nie był?
I jeszcze jedno. To prawda, za jego życia nie był wcale nazywany Chrobrym, czyli odważnym. Mówiono na niego Bolesław Wielki. I tu już w naszym słowiańskim języku rodzi się spore pole do dwuznaczności. Wielki to on mógł być z racji swych czynów, ale można go też określić wielkim pod względem wagi. Jak było naprawdę? Skoro przez blisko tysiąc lat, jakie upłynęły od jego śmierci, nie udało nam się ustalić niczego konkretnego, to raczej na tym poprzestaniemy i nic w tej materii już się nie wydarzy.
W tej sytuacji skupmy się lepiej na pozytywach. I pomówmy nieco o największej popijawie w X wieku (no w końcu!). Za nią stoi nie kto inny, jak nasz cudowny Bolesław Chrobry. Król, którego większość z nas ma zwykle przy sobie, w portfelu. Swoją drogą, ciekawe, czy wiecie, na jakim banknocie widnieje facjata wąsatego Chrobrego? Podpowiem, że płacicie nim dość często, choć tylko nim już za zakupy w sklepie nie zapłacicie. Jaki to nominał? Ktoś ma jakieś pomysły? Podpowiem, że jest to banknot o mniejszej wartości niż sto złotych25.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Być może mowa o władcy Gniezna lub przywódcy plemienia Goplan. [wróć]
2. A. Sapkowski, „Wieża Jaskółki”, superNOWA, Warszawa 2023, s. 46. [wróć]
3. To mógł być wspomniany władca Gniezna lub przywódca plemienia Goplan. [wróć]
4. Wiadomo, że prawidłowa data to rok 966 – sprawdzałem Waszą spostrzegawczość! [wróć]
5. Jeśli kogoś interesuje bardziej wnikliwa analiza tematu, odsyłam do pracy Karola Potkańskiego „Postrzyżyny u Słowian i Germanów”, [w:] „Rozprawy Akademii Umiejętności. Wydział Historyczno-Filozoficzny”, seria II, 1895, tom 7, Kraków 1895. [wróć]
6. W niemieckim oznacza to właśnie „kołodziej”. [wróć]
7. Warto dodać, że istnieje roślina o nazwie „rzepicha”. Zalicza się ją do rodziny kapustowatych. Sam nie wiem co gorzej „pachnie” – rzepak czy kapusta? Ale zaraz, zaraz… Przecież rzepak to odmiana kapusty. Czyli koniec końców chodziło o kapustę! [wróć]
8. Anonim Gall, „Kronika Polska”, wstęp i opracowanie Marian Plezia, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1975, s. 13. [wróć]
9. Scena z wypisaniem zaproszeń wpisuje się w wytwór wyobraźni autora, nie ma podstaw, by sądzić, że tak było w rzeczywistości. [wróć]
10. Naturalnie nie wszyscy tak twierdzą w myśl zasady, że zgody w tym kraju szukać na próżno… [wróć]
11. Uściślając, w tym wypadku mowa o dwóch męczennikach – Janie i Pawle. [wróć]
12. Inna wersja mówi, że chodziło Siemowita. Skąd wynika to rozbieżność? Moim zdaniem po pijaku dykcja siada i trudno wówczas zrozumieć: Ziemowit czy Siemowit? Jeden grzyb! [wróć]
13. Chodzi o kronikarza Galla Anonima. [wróć]
14. K. Potkański, s. 332. [wróć]
15. Przedstawiona w powieści Aleksandra Bronikowskiego „Mysza Wieża wśród jeziora Gopła”, Lwów 1877, nakładem A.J.O. Rogosza i F.H. Richtera. [wróć]
16. Tamże, s. 114. [wróć]
17. Jan Długosz, „Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście”, Drukarnia „Czasu” W. Kirchmayera, Kraków 1867, s. 83–87. [wróć]
18. Chodzi o króla niemieckiego Ottona III. [wróć]
19. Thietmar, „Kronika Thietmara”, tłum. Marian Zygmunt Jedlicki, Universitas, Kraków 2022, s. 60. [wróć]
20. Jak widać, dzisiaj są „erazmusy”, a kiedyś były „zakładnikusy”. [wróć]
21. Zainteresowanych odsyłam do źródła: Anonim tzw. Gall, „Kronika Polska”, nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej, Kraków 1923, s. 83. [wróć]
22. Tamże. [wróć]
23. Mowa o ruskiej „Powieści minionych lat” znanej również jako „Kronika Nestora”, której autorem jest właśnie Nestor. Przyjmuje się, że tekst mógł powstać w 1113 roku. [wróć]
24. Często błędnie przypisuje się autorstwo tych słów niemieckiemu kronikarzowi Thietmarowi z Merseburga. [wróć]
25. 20 złotych! [wróć]