Ze mną się nie napijesz? - Krzysztof Pyzia - ebook

Ze mną się nie napijesz? ebook

Krzysztof Pyzia

0,0
35,92 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Polacy pili, piją i pić będą. To nie są przypuszczenia. Taka jest prawda. Okrzyk „Ze mną się nie napijesz?!” jest co najmniej tak stary jak Piramida Cheopsa. A jak z tym piciem było naprawdę? I kiedy po raz pierwszy Polak Polakowi nakazał polać mocniejszy trunek? O tym jest właśnie ta książka. Momentami zabawna, momentami przerażająca. Momentami również gorzka - nie tylko z powodu gorzałki, którą jako naród niezmiennie lubimy. Przekonajcie się, jak Polacy pili od zarania dziejów i jak alkohol wpływał na najważniejsze wydarzenia w polskiej historii. Po lekturze tej książki spojrzycie zupełnie inaczej na naszą przeszłość. Jeżeli do tej pory uważaliście, że historia jest nudna, to ta książka to zmieni!

Znani Polacy o książce i autorze:

Pyzia polewał na moim „Weselu”.

Stanisław Wyspiański

To, co on pisze, to prawda wyłożona „czarno na białym”.

Zawisza Czarny

Pyzia jest jednym z niewielu Polaków, z którym przeszedłem na „ty”.

Pan Wołodyjowski

Polecam piątkowy wieczór w towarzystwie mym i tej książki.

Pan Tadeusz

W piciu to on jest mocny tylko w gębie.

August II Mocny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Popitka zamiast wstępu

„Daj, ać ja pobru­czę, a ty poczy­waj”. Tak miało brzmieć pierw­sze pol­skie zda­nie wypo­wie­dziane w naszej histo­rii. Zna­la­zło się ono w nie­ja­kiej „Księ­dze Hen­ry­kow­skiej” z około 1270 roku. W tym jakże cen­nym zda­niu miało się roz­cho­dzić o to, że teraz męż­czy­zna pobru­czy, czyli zmieli ziarno na mąkę, a kobieta będzie mogła odpo­cząć.

Mnie się jed­nak zdaje, że to błąd i pod­ręcz­niki histo­rii powin­ni­śmy napi­sać od nowa. Otóż pierw­sze pol­skie zda­nie w histo­rii musiało brzmieć „Ze mną się nie napi­jesz?!”. Zauważmy, że są to słowa nie­od­łącz­nie zwią­zane z naszą kul­turą. W pracy nad niniej­szą książką dostrze­głem nawet, że moje przy­pusz­cze­nia potwier­dza autor „Wiedź­mina” Andrzej Sap­kow­ski, który w „Wieży Jaskółki” pisał: „Daj, ać ja pobru­szę, a ty skocz do piw­nicy po piwo2”!

Nasza histo­ria jest wyjąt­kowo obfita w bie­siady i hulanki. To nic nowego. Nasi przod­ko­wie przed­nio bawili się już za Mieszka I, o szlach­cie z cza­sów Pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej nie wspo­mnę, a skoń­czyć można na jed­nym z naszych nie­daw­nych pre­zy­den­tów, który ucie­kał przed dzien­ni­ka­rzami po dra­bi­nie, o czym będzie nieco dalej…

A tym­cza­sem dawno, dawno temu opo­wieść o alko­ho­lo­wej histo­rii Pol­ski zaczyna się od prze­strogi przed piciem, ale i przed tru­ciem innych… To prze­cież kro­ni­karz Win­centy Kadłu­bek pisał o Popielu3, który podał dwu­dzie­stu swoim stry­jom, będą­cym synami Leszka III, zatrute wino, a gdy ci popa­dali jak muchy, z ich ciał wylę­gły się myszy, które ści­gały Popiela i jego żonę wraz z dwoma synami. Władca scho­wał się w wyso­kiej wieży w Krusz­wicy, jed­nak i tam dotarły myszy, by w końcu pożreć Popiela i jego rodzinę. Wcze­śniej jed­nak doszło do pierw­szej zna­nej w histo­rii naszego kraju popi­jawy, o któ­rej warto roz­po­wie­dzieć. Miał być na niej obecny wspo­mniany Popiel. Zatem czas na ucztę!

A nie, wróć! Par­don! Jesz­cze momen­cik! Nim wyru­szymy w popi­jawę wszech cza­sów, musi­cie wie­dzieć, że praw­do­po­dob­nie już Ger­ma­nie w cza­sach oko­ło­pia­stow­skich (chrzest Mieszka I w 9994 roku i te sprawy) mieli mie­szać wino z piwem. Toć to naj­lep­szy dowód na to, że Ger­ma­nie nie są naszymi kuzy­nami i nie mają ze Sło­wia­nami nic wspól­nego. Każdy Polak już od małego wie, że w trak­cie solid­nej popi­jawy dla wła­snego dobra alko­holi się nie mie­sza…

Kie­lich z her­bem Rze­czy­po­spo­li­tej z XVIII wieku, ze zbio­rów Muzeum Naro­do­wego w War­sza­wie. Za pomocą takich kie­li­chów reali­zo­wano drugą część dewizy: „Za króla Sasa jedz, pij i popusz­czaj pasa”

[…] Otóż według legend, Jan i Paweł mieli doko­nać cudów. Nie, nie zamie­nili wody w wino, gdy tego dru­giego zabra­kło! Lecz zro­bili coś rów­nie miłego. By nie nacią­gać gości na dodat­kowe wydatki zwią­zane z ich gościną, posta­no­wili chwy­cić za pokarm i go roz­mno­żyć. Do tego beczułka z piwem nie miała mieć dna i można było z niej lać, niczym w ramach wiel­kiej dolewki w popu­lar­nym fast foodzie od kur­cza­ków. To miało być swo­iste podzię­ko­wa­nie za to, że w tej histo­rycz­nej popi­jawce mogli wziąć udział.

[860] Pierwsza wielka impreza w naszej historii

#postrzy­żyny, #Piast władcą Pol­ski

Pierw­sza impreza w histo­rii naszego kraju, o któ­rej pamię­tamy (nie ma pew­no­ści czy aby na pewno pierw­sza, bo – jak wia­domo – w przy­padku imprez nie zawsze wszystko się pamięta…) to postrzy­żyny5 syna Pia­sta Koło­dzieja i jego żony Rze­pi­chy, tego, od któ­rego wzięła się dyna­stia Pia­stów. Wiem, że wszy­scy wie­cie, czym są te całe postrzy­żyny, bo prze­cież głu­pio się przy­znać, że ktoś nie koja­rzy. Pozwól­cie jed­nak, że w kilku zda­niach przy­po­mnę, czym one są. Wy wie­cie, dla­tego załóżmy, że wyja­śnię to sam sobie…

Postrzy­żyny były obrzę­dem obec­nym w cza­sach i w kul­tu­rze Sło­wian. W dużym skró­cie pole­gał on na tym, że gdy chło­piec koń­czył sie­dem lat, odby­wała się uro­czy­stość. Ojciec lub ktoś inny, jeśli nie miał ojca (a przy­po­mi­nam, że wtedy kwe­stia testów na ojco­stwo dość mocno kulała…), obci­nał mu włosy i nada­wał imię. To miał być sym­bol odcię­cia od dotych­cza­so­wego życia pod opieką matki i przej­ścia pod skrzy­dła ojca, a do tego osią­gnię­cie pełni praw w rodzin­nej wspól­no­cie. Z jed­nej strony dziwny to musiał być rytuał. Uro­czy­ste obcię­cie wło­sów? Co tu cele­bro­wać?! Ba! Z dzi­siej­szej per­spek­tywy trudno sobie wyobra­zić, gdy kto­kol­wiek z nas chciałby coś takiego świę­to­wać. No, sza­leń­stwo jakieś. Jed­nak gdy tak sobie już czło­wiek nieco głę­biej pomy­śli, to doj­dzie do wnio­sku, że ci nasi przod­ko­wie wcale tak źle nie mieli. Prze­cież zawsze mogło być gorzej. Wyobraź­cie sobie, że zamiast postrzy­żyn nasi przod­ko­wie posta­wi­liby na inne znane rytu­ały, np. na… obrze­za­nie! Tam też coś się obcina, coś usuwa… Jed­nak z tych dwóch opcji wolał­bym pozo­stać przy wło­sach.

Wróćmy do postrzy­żyn. Polak zawsze znaj­dzie oka­zję do spo­ży­cia cze­goś moc­niej­szego i na całe szczę­ście nikt nie wpadł na pomysł, by cele­bro­wać obcię­cie paznokci…Nawia­sem mówiąc, to by tłu­ma­czyło, dla­czego mój zna­jomy, który dość mocno roz­ko­szuje się alko­ho­lem, zazwy­czaj cho­dzi obcięty nie­mal na łyso. Zapewne opija każde swe postrzy­żyny, a że pić lubi, to tnie się co kilka dni i ma oka­zję, by to czcić. I to już śmieszne nie jest…Poza tym, jeśli dobrze rozu­muję, postrzy­żyny są czymś na wzór pęp­ko­wego. Wtedy rów­nież z oka­zji naro­dzin i prze­cię­cia pępo­winy nowo naro­dzo­nego Polacy zadają sobie odwieczne pyta­nie „Ze mną się nie napi­jesz?”. A po kilku godzi­nach bie­siady w odpo­wie­dzi dostają zbitkę słów, które bez ogró­dek możemy okre­ślić jako jeden wielki beł­kot.

Jak to w końcu z tymi postrzy­ży­nami syna Pia­sta było? Ano tak. W wio­sce w pobliżu Krusz­wicy poło­żo­nej nad jezio­rem Gopło żył sobie Piast Koło­dziej (nie mylić z Koło­dziejczakiem, tym wice­mi­ni­strem rol­nic­twa zna­nym w prze­szło­ści z rol­ni­czych pro­te­stów). Inne źró­dła mówią, że nie w pobliżu, a w samej Krusz­wicy. No popa­trz­cie. Tyle lat minęło i na­dal histo­rycy nie mogą się zde­cy­do­wać! Za to jedno jest pewne. Koło­dziej parał się wyro­bem wozów, a w szcze­gól­no­ści kół. Wyra­biał rów­nież czę­ści do tych wozów, bowiem to były jesz­cze czasy, gdy zepsuty wóz się napra­wiało, a nie jak dzi­siaj, jak coś się psuje, to wywa­lamy i kupu­jemy nowe. W prze­szło­ści okre­ślano go rów­nież stel­ma­chem, co ma nawią­zy­wać do nie­miec­kiego słowa Stel­l­ma­cher6.

Piast i Rze­pi­cha z dziećmi, rycina z XIX wieku

Ten cały Piast Koło­dziej miał żonę Rze­pi­chę. Można by rzec, że jak na Koło­dzieja przy­stało, sku­tecz­nie „zakrę­cił się” wokół przy­szłej żony. A ta, sądząc po imie­niu, musiała być Sło­wianką. Jakoś nie chce mi się wyobra­zić, by była to Ger­manka. Wów­czas pew­nie nazy­wa­łaby się Helga albo Angela. A skoro Rze­pi­cha, to od razu wiemy, że nasza! Prze­cie żaden Nie­miec nie byłby w sta­nie powie­dzieć Rze­pi­cha! Nawia­sem mówiąc, cie­kawe jak brzmiało zdrob­nie­nie od tego imie­nia? Rze­piszka? Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że ciężko z takim imie­niem zaprzy­jaź­nić się z obco­kra­jow­cami i pro­sić ich o to, by zwra­cali się do nas po imie­niu… I jesz­cze to pocho­dze­nie imie­nia… Jan Dłu­gosz prze­ko­nuje, że imię Rze­pi­cha wywo­dzi się od słowa „rzepa”7. Skoro tak, to nie jest źle. Lepiej od rzepy niż od rze­paku. Sami wie­cie jak on „pach­nie”… Przy­po­mnij­cie sobie ten aro­mat, gdy jedzie­cie pocią­giem albo autem i mija­cie pola, gdzie nasa­dzono tego od cho­lery. Widok piękny, ale… Czu­je­cie to? No wła­śnie… Naj­moc­niej za to prze­pra­szam… W każ­dym razie według sta­rych zapi­sków Rze­pi­cha była piękna, co jest oczy­wi­ste, bo każda Polka jest piękna i co do tego nie ma cie­nia wąt­pli­wo­ści, prawda pano­wie?! Ponadto miała być kobietą ubogą, a jed­no­cze­śnie pełną cie­pła, miło­ści, ser­decz­no­ści i wszyst­kiego, co się rymuje i koń­czy na „ści” (natu­ral­nie poza sło­wami „pełna wście­kło­ści”).

I teraz naj­lep­sze. Piast i Rze­pi­cha mają syna. Nad­cho­dzi moment, w któ­rym będzie miał sie­dem lat. Ojciec szy­kuje coś ostrego, by w nie­dłu­gim cza­sie ściąć te włosy. Goście z całej oko­licy zostają zapro­szeni. Na bie­siadę mają zje­chać nie­mal wszy­scy. Będą krewni, w tym kuzyni, sąsie­dzi. Tym­cza­sem plan jest pro­sty. Stół ma się ugi­nać od pysz­no­ści, w myśl zasady, że nie­ważne, że nie mam na chleb, ale trzeba się zapo­ży­czyć i poka­zać na bogato, no bo w końcu co sąsie­dzi powie­dzą? To jak ze ślu­bami w cza­sach współ­cze­snych. Mło­dzi liczą, że wesele się zwróci, biorą kre­dyt na ślub, a póź­niej zamiast miesz­ka­nia spła­cają wesele… I wesoło już nie jest. Mówiąc wprost, już nikt z tego powodu się nie weseli.

Z tej przy­po­wie­ści pły­nie przy oka­zji nie­zbyt opty­mi­styczna histo­ria. Można z niej wywnio­sko­wać za Janem Dłu­go­szem, że Piast jest ubogi, bo jest uczciwy! Gdyby uczciwy nie był, to i pie­nią­dze by się zga­dzały. Nie wiem, ale wydaje mi się, że część poli­ty­ków wyjąt­kowo mocno wzięła sobie wnio­ski z tej przy­po­wie­ści do serca i, co gor­sza, natych­mia­stowo wdro­żyła je w życie…

Wróćmy jed­nak do postrzy­żyn. I kwe­stii klu­czo­wej: kiedy te postrzy­żyny miały miej­sce? Ciężko stwier­dzić… Wiem, mało odkryw­cze. Jed­nak gdy bar­dziej wgry­ziemy się w temat, to doko­piemy się do infor­ma­cji, że mogło to mieć miej­sce około 860 roku.

A jak wyglą­dała sama uro­czy­stość? Tutaj jest już wię­cej pew­ni­ków. Otóż stoły miały być roz­sta­wione na podwó­rzu. Z jed­nej strony sprzy­jała temu pogoda, z dru­giej zaś, skoro już Piast chciał się poka­zać, to lepiej czy­nić to osten­ta­cyj­nie na podwórku, by cała oko­lica widziała, że coś się dzieje. To jak z samo­cho­dem. Jak się kupi nowe auto, to typowy Polak włą­cza muzykę na full, by oko­lica „cie­szyła się” jego szczę­ściem.

Sam Piast miał nawet mówić:

„– Mam ci ja beczułkę dobrze sfer­men­to­wa­nego piwa, które przy­go­to­wa­łem na postrzy­żyny jedy­nego syna, jakiego mam, lecz cóż to zna­czy ta odro­bina”8.

I nagle w dniu postrzy­żyn do osady, w któ­rej żyją Piast i spółka, zajeż­dża dwóch wędrow­ców. Docie­rają tam nie z racji tego, że zgu­bili sygnał GPS. Gorzej! Docie­rają tam, bo są zmę­czeni. I chcą wejść na bie­siadę na tak zwany krzywy ryj! Widzą, że dzieje się dobra impreza (wia­domo, dobre, bo pol­skie!), więc zaczy­nają jęczeć, że wojna wybu­chła, że stopy pro­cen­towe poszły do góry i ich sakwy są nazbyt uszczu­plone. Następ­nie wprost pytają, czy ktoś postawi im dar­mowe piwo, a do tego rów­nie dar­mową strawę.

Zde­ner­wo­wany Piast chce już powie­dzieć, że to nie orga­ni­za­cja cha­ry­ta­tywna, tylko porządna sło­wiań­ska rodzina, lecz nagle poja­wia się jego żona. Widząc zbłą­ka­nych przy­by­szów, cie­szy się i docho­dzi… do stanu eufo­rii. Oto przyj­dzie jej pod­trzy­mać tra­dy­cję pol­skiej gościn­no­ści! Zapra­sza nie­spo­dzie­wa­nych gości na odpo­czy­nek i bie­siadę. W dzi­siej­szych cza­sach byłoby to nie do pomy­śle­nia. Jak tak można wpusz­czać do osady nie­zna­jo­mych? A może to Niemcy? A może wro­go­wie? Aż chcia­łoby się wykrzy­czeć: – Ucie­kaj­cie z tego kato­lic­kiego kraju, szu­kaj­cie miło­sier­dzia w innych pań­stwach, my już swoje dawno wycier­pie­li­śmy! A jesz­cze ich za darmo wykar­mić?! Tu musi być jakiś haczyk.

W tam­tych cza­sach jed­nak nikt tak nie uwa­żał. Rze­pi­cha naprędce wypi­sała dwa dodat­kowe zapro­sze­nia9 i zapro­siła ich na postrzy­żyny swego syna. Dla­czego się na to zde­cy­do­wała? Powie­cie pew­nie, że roz­cho­dziło się o pol­ską gościn­ność?! Pudło! Może i o to cho­dziło, jed­nak zdaje mi się, że jesz­cze bar­dziej cho­dziło o imiona tych dwóch przy­by­szów. Mieli to być10 święci Jan i Paweł. Wyobra­ża­cie to sobie? Ta kobieta zapewne była jasno­widzką i wie­działa, że jest to przy­szły papież, tyle tylko że w dwóch oso­bach. Jan i Paweł11, a do tego dwójka! No, czyż mogłoby być lepiej?

Ano mogłoby być! Otóż lada moment nastąpi cud, ale o tym nieco póź­niej…

Przejdźmy do samych postrzy­żyn. Jak one wyglą­dały? I czym róż­niły się od współ­cze­snej wizyty w zakła­dzie fry­zjer­skim? To było tak. Chło­piec pod­cho­dził do ojca i klę­kał przed nim. Następ­nie ten odci­nał mu kosmyk wło­sów i wrzu­cał go do ogni­ska, przez co smród był nie­mi­ło­sierny. Zasko­czony, że trwało to bar­dzo krótko, zwy­kle uzna­wał, że skoro już zje­chało się tyle osób, to trzeba jakoś prze­dłu­żyć uro­czy­stość.

W tej sytu­acji nasz Piast Koło­dziej popro­sił o pomoc Jana i Pawła:

– Pano­wie, jeste­ście wyjąt­ko­wymi gośćmi…

– Bo nikt was nie zapra­szał – wymam­ro­tał pod nosem jeden z kuzy­nów.

Koło­dziej odchrząk­nął i kon­ty­nu­ował:

– Dla­tego chciał­bym was pro­sić, byście czy­nili powin­ność.

– Będą pole­wać? – zapy­tał z kolei jeden ze star­szy­zny, mający pro­blem ze słu­chem, ewi­dent­nie znie­cier­pli­wiony ocze­ki­wa­niem. Swoją drogą nic dziw­nego. W tym wieku trzeba już szcze­gól­nie sza­no­wać czas, gdyż jest go coraz mniej…

Gospo­darz lekko się zaśmiał.

– Wszystko po kolei. Na początku chciał­bym popro­sić naszych gości, by doko­nali obcię­cia wło­sów i nadali memu synowi imię, które od tej pory będzie nosił.

Nie­pro­szeni goście nieco się zmie­szali. Liczyli na dobrą popitkę, a nie na jakieś cere­mo­niały. Ale skoro już pro­szą, to nie można odmó­wić. Zatem wędrowcy chwy­cili za coś ostrego i odcięli po kosmyku wło­sów.

Następ­nie jeden z nich na szybko wymy­ślił naj­bar­dziej nie­tu­zin­kowe imię, jakie ostat­nio sły­szał…

– Od teraz będziesz się nazy­wał…, dajmy na to… Mam! Zie­mo­wit12! To wyjąt­kowe imię zapewni ci sławę, bogac­two i szczę­ście. Jesz­cze ludzie będą cię wspo­mi­nać!”.

Cere­mo­nia postrzy­żyn Zie­mo­wita, syna Pia­sta Koło­dzieja, dzie­więt­na­sto­wieczna pocz­tówka z rysun­kiem Wła­dy­sława Bora­tyń­skiego

Zebrani popa­dli w eufo­rię. Jedni cie­szyli się z cere­mo­niału, inni – oni byli aku­rat w więk­szo­ści – cie­szyli się z wypitki, która zbli­żała się coraz więk­szymi kro­kami. W każ­dym razie pano­wała powszechna zgoda – każdy się z cze­goś cie­szył. Powszechna zgoda, zwy­kle w Pol­sce coś nie­spo­ty­ka­nego. Ot, cud postrzy­żyn!

No dobrze. Włosy już obcięli, jest oka­zja, by świę­to­wać, można zasia­dać do stołu! No w końcu, jak to czy­nili nasi przod­ko­wie?! Gall Ano­nim twier­dzi w swych kro­ni­kach, że z tej oka­zji główną strawą miał być pie­czony pro­siak, zapewne z jabł­kiem, które już w tam­tych cza­sach pośród naszych było uzna­wane za cenne. Zatem mło­demu synowi Pia­sta pod­ło­żono świ­nię… Naj­waż­niej­sze jed­nak były napoje. I tu prze­cho­dzimy do płyn­nego tematu. Podobno w trak­cie uczty postrzy­ży­no­wej litrami lało się sfer­men­to­wane piwo. A jakby tego było mało, na sto­łach miał być obecny cudow­nie pach­nący, zro­biony na zakwa­sie chleb! Współ­cze­śni powie­dzie­liby: – Zagry­cha!

A co z tym wspo­mnia­nym cudem? Otóż według legend Jan i Paweł mieli doko­nać cudów. Nie, nie zamie­nili wody w wino, gdy tego dru­giego zabra­kło! Lecz zro­bili coś rów­nie miłego. By nie nacią­gać gospo­da­rzy na dodat­kowe wydatki zwią­zane z ich gościną, posta­no­wili chwy­cić za pokarm i go roz­mno­żyć. Do tego beczułka z piwem nie miała mieć dna i można było z niej lać, niczym w ramach wiel­kiej dolewki w popu­lar­nym fast foodzie od kur­cza­ków. To miało być swo­iste podzię­ko­wa­nie za to, że mogli wziąć udział w tej histo­rycz­nej popi­jawce. Co wię­cej, lekko już wsta­wiony Piast i jego bacz­nie obser­wu­jąca towa­rzy­stwo Rze­pi­cha dostrze­gli w niniej­szym roz­mno­że­niu coś, co póź­niej okre­ślili jako oznakę tego, że ich syn w przy­szło­ści będzie pro­wa­dził nader dostat­nie życie. Do syta i do pełna.

Bie­siada zda­wała się nie mieć końca. Zgro­ma­dzeni pili i jedli do upa­dłego. Co rusz ktoś przy­sy­piał, a ktoś inny się budził. Ot, typowa pol­ska impreza… W tle pobrzmie­wały dobrze nam znane słowa: – Ze mną się nie napi­jesz? Swoją drogą to dobry moment, by w tym miej­scu przy­to­czyć frag­ment księgi z 1895 roku. Jak mawia mło­dzież, księga może i „stara, ale jara”!

„Można powie­dzieć, że się histo­rya pol­ska zaczyna opi­sem postrzy­żyn. Gal­lus13 w swej kro­nice mówi o nich, co nastę­puje: 1) książę Popiel spra­sza do Gnie­zna przy­ja­ciół ze wszyst­kich stron kraju. Na ksią­żę­cym dwo­rze gotują się do wiel­kiej uczty, wśród któ­rej mają się odbyć uro­czy­ste postrzy­żyny dwóch synów Popie­lo­wych. Zda­rzyło się, że przy­szli wtedy do grodu z dale­kich stron dwaj obcy przy­by­sze. Książę nie przy­zwał ich do sie­bie, na ucztę nie pro­sił a nawet kazał precz wygnać. Wypę­dzeni przy­cho­dzą do chaty ubo­giego wie­śniaka, który nie­da­leko grodu miesz­kał. Wie­śniak ów nazy­wał się Piast a żona jego Rze­pi­cha. Przy­jął on ich gościn­nie i chęt­nie czę­sto­wał wszyst­kiem, co w domu było. A wła­śnie zbie­rał i on z żoną zapasy, bo i u niego miały się także odbyć postrzy­żyny jedy­naka syna. Wdzięczni za gościn­ność obcy przy­by­sze mnożą cudow­nie jadło i napoje, byli to jacyś święci czy anio­ło­wie, tak że ubogi rol­nik może zapro­sić do swej chaty samego księ­cia i całą jego dru­żynę. Wszy­scy jedzą i piją, nikomu na niczem nie zbywa, a dwaj goście obci­nają chłopcu włosy i dają mu imię Zie­mo­wit. Chło­piec się szczę­śli­wie cho­wał i skoro urósł, pozba­wił tronu tego samego Popiela i jego potom­ków, dał też począ­tek panu­ją­cemu na Gnieź­nie rodowi Pia­stów, twór­ców pol­skiego pań­stwa”14.

Popiel, jak twier­dzi kro­ni­karz Win­centy Kadłu­bek, był władcą ser­wu­ją­cym tchó­rzo­stwo. Nie można mu było ufać na żad­nym kroku. Ba, jego żona miała wręcz namó­wić męża na otru­cie swo­ich stry­jów. Miał im podać zatrute wino i zapewne pod­pusz­czać, by się wspól­nie napili dobrze już nam zna­nymi sło­wami: „– Ze mną się nie napi­jesz?”. Nie­stety, w tam­tych cza­sach regu­larne ćwi­cze­nie aser­tyw­no­ści nie było szcze­gól­nie popu­larne. Rodzinka wypiła zatrute wino i zeszła hur­tem dość szybko. Popiel zaś zaka­zał pochówku ciał. Miał jed­nak pecha. Po pew­nym cza­sie z pozo­sta­ło­ści po tru­pach miały wyjść myszy i pożreć nie­go­ścin­nego księ­cia mor­dercę. Ale to już opo­wieść na inny dzień.

Zdra­dziecka uczta polań­skiego władcy Popiela, który według legendy otruł zapro­szo­nych w gości człon­ków swo­jej rodziny, pocz­tówka z XIX wieku

Jak doszło do tego, że Zie­mo­wit pozba­wił tronu samego Popiela? Prze­pra­szam, ale z góry muszę Was zawieść. Nie wyzwał go na alko­ho­lowy poje­dy­nek i wyścig o to, kto ma sil­niej­szą głowę. Ba, tu nawet nie było poje­dynku w stylu „Jed­nego z dzie­się­ciu” czy dajmy na to „Milio­ne­rów”. Choć część źró­deł z Gal­lem Ano­ni­mem na czele prze­ko­nuje, że na postrzy­ży­nach Zie­mo­wita miał się zja­wić sam panu­jący w tam­tych cza­sach książę Popiel. I tu poja­wiają się kom­pli­ka­cje.

Wia­domo, jak jest, gdy coś się ustala w trak­cie bie­siady… Prze­cież rano nikt już tego nie pamięta. Nie dziw więc, że jedne źró­dła twier­dzą, iż Piast został wybrany na tron pol­ski zaraz po Popielu. Inne z kolei twier­dzą, że nie Piast, a dopiero Zie­mo­wit, czyli ten chło­piec od ścię­tych wło­sów. Nawia­sem mówiąc, jak mamy rozu­mieć dzi­siej­szą pol­ską kon­sty­tu­cję, skoro początki naszego pań­stwa są tak zawiłe i nie­pewne, że nie jeste­śmy w sta­nie ich wyja­śnić?

Roz­pra­wia­jąc o pierw­szej zapa­mię­ta­nej hulance w histo­rii naszego kraju, warto choć na moment pochy­lić się nad tym, jak Rze­pi­cha poznała swego męża. Histo­ria nie jest jakoś szcze­gól­nie roman­tyczna, co wolę zazna­czyć już na wstę­pie. A było to tak:

Rze­pi­cha wyru­szyła na jar­mark krusz­wicki. A tam, sto­jąc w kolejce po jajka albo inne cenne pro­dukty żyw­no­ściowe, dostrze­gła jego – Pia­sta. I tra­fiła ją strzała Amora! Inna wer­sja15 z kolei głosi, że Rze­pi­cha była córką woje­wody, a nie żadną tam wie­śniaczką, którą Popiel chciał zło­żyć w ofie­rze. I tu poja­wia się ten biedny Piast – bie­rze ją za żonę i żyją długo i szczę­śli­wie. A, był­bym zapo­mniał. W tej wer­sji w trak­cie ich wesela poja­wiają się owi dwaj przy­by­sze. Jest dobra impreza, w trak­cie któ­rej tajem­ni­czy wędrowcy wzno­szą kolejne toa­sty…

„– Błogo ci, córko Leszka! – ode­zwał się zło­to­włosy mło­dzie­niec w uro­czy­stym tonie – błogo mał­żon­kowi, któ­remu twą rękę dałaś, i domowi, w który wstą­pi­łaś; gdy praw­dzi­wie, z tobą weszły szczę­ście i radość pod ten dach sło­miany, a ta niska chatka w któ­rej miesz­kasz, wznie­sie się wysoko przez twoje cnoty, i wyrówna wspa­nia­łym kró­lów pała­com,

– Dzię­kuję wam w mojem i Rze­pi­chy imie­niu – odpo­wie­dział Piast. – Życze­nia poboż­nych mło­dzień­ców przy­jemne są duchom świa­tło­ści, a wymó­wione w takim dniu, jakim jest dzi­siej­szy, przy­no­szą nie­chybne bło­go­sła­wień­stwo. Zga­dzam się z chę­cią mojej kocha­nej żony i pozdra­wiam was jako moich zacnych przy­ja­ciół i domow­ni­ków.

Długo jesz­cze w nocy trwała uczta weselna, i dopiero gdy się na wscho­dzie ciem­ność prze­rze­dzać zaczęła i pierw­szy świt powrót dnia jasnego obwie­ścił, roze­szli się weselni goście i przy­ja­ciele do domów swo­ich”16.

Zaś kolej­nego dnia, z obo­lałą głową nowym władcą kraju zostaje wybrany wie­śniak Piast. Jak to moż­liwe? Lud pro­sty dostrzegł, że Piast musi być dosko­na­łym gospo­da­rzem, skoro miał tyle jadła i popitki, że cała oko­lica mogła pić do samego rana. W tej sytu­acji lokalna spo­łecz­ność posta­no­wiła, by to wła­śnie on został nowym władcą.

Intry­guje mnie coś jesz­cze. Skoro do sied­miu lat ten cały syn Pia­sta nie miał imie­nia, to jak zwra­cali się do niego inni? Prze­cież nie „Ej, młody!”, skoro Piast z Rze­pa­kową (tak, tak, taką ksywę nada­łem Rze­pi­sze) mieli wię­cej potom­stwa. No to jak? – ja się pytam. Może mieli przy­pinki ze swoim imie­niem, takie jak pra­cow­nicy na sta­cjach paliw czy w skle­pach: „Jestem Maciek, uczę się, w czym mogę pomóc?”. Cho­ciaż i to odpada. Prze­cież potom­stwo nie miało imion do siód­mego roku życia. To może jakieś nume­ro­wa­nie? Nie, to też durny pomysł. Nie wiem. Oczami wyobraźni widzę to jako ide­alny temat do „Trud­nych spraw”. I ten nagłó­wek: „Mają pro­blem, bo imię dosta­nie dopiero na siódme uro­dziny, i nie wie­dzą, jak go teraz wołać”!

No dobrze, dobrze, a jak to swo­imi oczami widzi Jan Dłu­gosz, nazy­wany wów­czas kro­ni­ka­rzem (dzi­siaj pew­nie nazwa­li­by­śmy go po pro­stu plot­ka­rzem)? Oto cytat z jego opa­słych, dwu­na­sto­to­mo­wych„Dzie­jów pol­skich”:

„Był w mie­ście Krusz­wicy mąż pewien, imie­niem Piast, tak nazwany z przy­czyny wzro­stu niz­kiego, a budowy krę­pej i sil­nej; Polacy bowiem tę część koła grubo a tępo zakoń­czoną, która się na osi obraca, zowią w swoim języku pia­stą. Czło­wiek oby­cza­jów pro­stych i wro­dzo­nej poczci­wo­ści, odzna­cza­jący się prócz tego wielu zacnemi przy­mio­tami, lecz ubo­żuchny, żyjący bowiem z kawałka roli, lichym lemie­szem swoim upra­wia­nej, w ubo­stwie, jak zazwy­czaj, znaj­do­wał pobudkę do cnoty. Miał on rów­nie zacną i cno­tliwą mał­żonkę, która się zwała Rze­picą (Rze­pi­cza), i zro­dzo­nego z niej syna jedy­naka, żadném jesz­cze nie nazwa­nego imie­niem. Oba­dwaj zajęci uprawą roli, żywili się wyłącz­nie jej plo­nem. Jak­kol­wiek poga­nie i bał­wo­chwalcy, z oso­bliw­szą jed­nak i powszech­nie wychwa­laną ludz­ko­ścią uży­czali wspar­cia przy­chod­niom, podróż­nym, żebra­kom, i wszyst­kim wzy­wa­ją­cym pomocy, tak, że do ich zagrody wię­cej gar­nęło się bied­nych, niż do ucztu­ją­cej gościny kró­lew­skiej. Zda­rzyło się, że za życia jesz­cze nie­zboż­nego Popiela, od myszy zje­dzo­nego, dwóch pąt­ni­ków nikomu nie­zna­nych i ni­gdy wprzód nie­wi­dzia­nych, postaci poważ­nej i nader pocze­snej, przy­szło do Krusz­wicy, i naprzód u podwo­jów kró­lew­skich pro­siło o schro­nie­nie i posi­łek. Gdy ich do zamku nie wpusz­czono i wrota przed nimi zamknięto, udali się do domu Pia­sta, gościny dla wszyst­kich otwar­tej, gdzie rów­nie od gospo­da­rza, jak i żony jego Rze­picy mile zostali przy­jęci i z wiel­kiem serca wyla­niem ugosz­czeni. Miał bowiem Piast w zapa­sie sądek miodu i utu­czo­nego pro­siaka, które był przy­spo­so­bił na ura­cze­nie sąsia­dów w cza­sie postrzy­żyn syna jedy­naka, gdy oby­cza­jem pogań­skim przy obcię­ciu wło­sów miano chłopcu nada­wać imię. Ura­do­wany z przy­by­cia gości, posta­no­wił uczę­sto­wać ich tém co był na ucztę prze­zna­czył. Zabiw­szy więc owego wie­przka, przy­rzą­dza wedle zamoż­no­ści swo­jej bie­siadę, zasta­wia stół i na skromne gody zapra­sza. Sam z mał­żonką swoją Rze­picą znosi warzywo i miód hojną ręką nalewa, krzą­ta­jąc się ocho­czo i nale­ga­jąc uprzej­memi prośby, aby nie gar­dzili jego chu­dobą i przy­jąć raczyli szczere a gotowe na ich żąda­nia chęci, cho­ciaż jadło i napi­tek były dość liche. A gdy gosz­czący podróżni wychwa­lali podany sobie posi­łek, bło­go­sła­wiąc Pia­stowi z wdzięcz­no­ścią i upew­nia­jąc, że Bóstwo, które cnoty nagra­dza, odpłaci mu jego ludz­kość, spoj­rzą, ali­ści napoju w dzba­nie przy­bywa, tak iż sam przez się wzbie­rał i aż po krań­cach się roz­le­wał. Z porady zatém i upo­mnie­nia gości przy­po­ży­czono od sąsia­dów naczy­nia, w znacz­nej licz­bie i spo­rej miary. Nale­wają je mio­dem coraz obfi­ciej spły­wa­ją­cym, dopo­kąd wszyst­kich nie napeł­niono. A wtém i mię­siwo z wie­przka zabi­tego tak się pomno­żyło, że je led­wie na dzie­się­ciu niec­kach zmiesz­czono. Uka­zał się tedy jakby powtór­nym dzi­wem cud uczy­niony nie­gdyś przez Elia­szaw Sarep­cie, mie­ście Sydońskiém, a potém przez Eli­ze­usza, z tą tylko róż­nicą, że w miej­sce owych pro­ro­ków wystą­pili dwaj Anio­ło­wie czy Męczen­nicy. Zbo­ga­cony łaską i szczo­drotą tak nad­zwy­czaj­nych gości, czy­nił Piast wszystko, co roz­ka­zali. Z ich przeto zle­ce­nia, na nad­cho­dzące gody postrzy­żyn pozapra­szał nie­tylko sąsia­dów i spół­miesz­kań­ców, ale samego nawet króla Popiela, któ­rego z wszyst­kimi razem wspa­niałą ucztą ugo­ścił, gdyż Bóg cudow­nie wszyst­kiego przy­spa­rzał. Poczém dwaj goście Pia­sta postrzy­gli jego syna i nadali mu imię Zie­mo­wit, a dopeł­niw­szy obrządku, tegoż samego dnia zni­kli bez śladu.

[…]

Gdy tedy pano­wie Pol­scy i szlachta, zebrani w Krusz­wicy, o wybo­rze nowego ksią­żę­cia napróżno przez wiele dni radzili i nie przy­cho­dzili do zgody (utrud­niali bowiem ten wybór nie­któ­rzy z moż­niej­szych ubie­ga­jący się o wła­dzę, gniewni, iż roko­wa­nie nie szło im podług myśli), zda­rzyło się, że onej rze­szy licz­nie zgro­ma­dzo­nych wybor­ców zabra­kło żyw­no­ści. Kiedy więc głód wszyst­kim doku­czał i zano­siło się na rozej­ście przed doko­na­niem wyboru, dwaj goście, któ­rzy byli wprzódy postrzy­gli syna Pia­sto­wego i miód z mię­si­wem roz­mno­żyli, wcho­dzą do domu Pia­sta, od obojga mał­żon­ków powi­tani rado­śnie, i oświad­czają, że mu zwia­sto­wać przy­szli kró­le­stwo Pol­skie, że w Pol­sce pano­wać będzie mno­gie lata w potom­stwie synów i wnu­ków swo­ich.

[…]

Piast nauczony i zachę­cony od swo­ich gości wysta­wia naczy­nie z mio­dem, któ­rym się dotąd sam tylko z domow­ni­kami krze­pił i stru­dzo­nych przy­chod­niów zasi­lał. A cho­ciaż wszy­stek ów tłum spra­gniony zbie­gał się do jego domu, prze­cież miód z małego i nader szczu­płego sączony naczy­nia cudowną Boga i przy­by­łych gości sprawą nie tylko potrze­bie wystar­czał, ale wresz­cie i ochotę spra­wił, tak iż wszy­scy sobie pod­pili. Gdy się cud tak oso­bliwy mię­dzy ludźmi roz­gło­sił, a póź­niej dowod­nie się o nim prze­ko­nano, wszyst­kich serca jakiś duch wyż­szy napeł­nił, i zgodną natchnął wolą, aby męża tak świą­to­bli­wego obrać kró­lem. A że Piast sam tylko tą cudowną wieszczbą był wska­zany, jego więc przed innymi uznano god­nym pano­wa­nia: i trudno wie­rzyć, z jakim zapa­łem wszy­scy pano­wie i szlachta pokwa­pili się w przy­zna­niu mu tak wyso­kiej god­no­ści. Jakoż naza­jutrz sta­wają licz­nie zgro­ma­dzeni na placu zwy­czaj­nym, i Pia­sta jed­no­myśl­nie kró­lem ogła­szają;

[…]

Gdy więc z lichej zagrody, w któ­rej miesz­kał, pano­wie Pol­scy i star­szy­zna pro­wa­dzili go na pałac kró­lew­ski, wziął z sobą swoje cho­daki z kory dębo­wej uro­bione, kazał je zacho­wać w pałacu i wszyst­kim potom­kom swoim poka­zy­wać, iżby wstę­pu­jąc na kró­le­stwo kajali się a wyrze­kali pychy i próż­no­ści, z tém przytomném w myśli wspo­mnie­niem, że pier­wotny ich rodzic z niz­kiego stanu wzniósł się do god­no­ści kró­lew­skiej, i ztąd za szczę­śli­wego poczy­tany być winien, że z niego tyle świet­nych wyszło lato­ro­śli, tylu mężów chwa­leb­nych, kró­lów i ksią­żąt Pol­skich, któ­rzy licz­nie roz­ro­dzeni aż po te czasy kwitną”17.

Przy­znam szcze­rze, że po tej opo­wie­ści docho­dzę do wnio­sku, iż w naszym kraju pewne są tylko śmierć, podatki i to, że nasza histo­ria jest… mocno nie­pewna! Koń­cząc ten temat, warto pod­kre­ślić, że wer­sji opo­wie­ści zwią­za­nych z postrzy­ży­nami syna Pia­sta Koło­dzieja jest nie­mal tyle, ilu ludzi na świe­cie. Co poda­nie to inny wariant. Bra­kuje tylko, żeby ten Koło­dziej miał korze­nie sami wie­cie, jakie… A jak nie macie poję­cia, to zacy­tuję ste­reo­ty­pową kobietę: – Domyśl się!

Mysia Wieża w Krusz­wicy, w któ­rej według legendy myszy zja­dły Popiela. W rze­czy­wi­sto­ści budowla nie ma wcze­sno­pia­stow­skiego rodo­wodu – była czę­ścią zamku wznie­sio­nego za pano­wa­nia Kazi­mie­rza Wiel­kiego w poło­wie XIV wieku (fot. Dejan Gospo­da­rek/Shut­ter­stock.com)

– Co to…, co to kurwa jest?! – wykrzy­czał prze­ra­żony cesarz, nie­świa­do­mie wyzby­wa­jąc się jakich­kol­wiek pokła­dów kul­tury.

– Cesa­rzu, cesarz zna pol­ski? – dopy­tał Chro­bry.

– Tak! W dro­dze do was pol­skie pachołki nauczyły mnie pod­staw pol­sz­czy­zny. „Kurwa mać” i „wódka”!

[1000] Zdobył koronę za kielichy wódki

#trzy­la­tek na tro­nie, #zjazd gnieź­nień­ski, #Bole­sław Wielki, #ramię, gwóźdź i włócz­nia

Bole­sław Chro­bry jest pierw­szym koro­no­wa­nym kró­lem w histo­rii Pol­ski. Ze szkol­nych lek­cji pamię­tamy (lub czę­ściej – nie pamię­tamy), że po ten cięż­kawy, złoty obciąż­nik się­gnął wio­sną 1025 roku. Wów­czas zapewne stwier­dził: „Skoro zosta­łem kró­lem, to mogę umie­rać”! I słowa dotrzy­mał… Zmarł w tym samym roku, 17 czerwca…

Nim jed­nak król Chro­bry poże­gna się z tym świa­tem, skupmy się na kwe­stii, która żywo nas zain­te­re­suje. Ba, nie bójmy się tego wyja­wić. Bole­sław uwiel­biał bie­siady, co tylko sta­nowi jeden spo­śród wielu dowo­dów na to, że był… praw­dzi­wym Pola­kiem! To on stoi za naj­więk­szą imprezą X wieku! Czyli za tak zwa­nym zjaz­dem gnieź­nień­skim. Ale o nim za chwilę. Wcze­śniej jed­nak, by upo­rząd­ko­wać opo­wieść, pomówmy o ojcu Bole­sława – Mieszku I, a także o Otto­nie III – królu nie­miec­kim, a póź­niej rów­nież cesa­rzu rzym­skim, który lada moment pojawi się w tej histo­rii.

Otóż cały ten Otton III – nazy­wany Rudym – przy­szedł na świat w 980 roku, a już w 983 roku został kró­lem Nie­miec. Nie, to nie jest lite­rówka. Tak, został kró­lem mając trzy lata. Wiem, że to nie­wiele. Z dru­giej jed­nak strony spójrz­cie na dowolną zabawkę. Tam zwy­kle jest napi­sane, że dozwo­lone dla dzieci od lat trzech. Czyli mając te trzy lata jakąś tam doj­rza­łość mieć musiał… Natu­ral­nie, gwoli ści­sło­ści, w tam­tym cza­sie pano­wał regent, czyli facet (albo kobieta – nie fawo­ry­zujmy jed­nej płci!), spra­wu­jący wła­dzę w imie­niu tego trzy­latka do momentu, w któ­rym bobas prze­sta­nie gawo­rzyć, zacznie mówić, a nawet cho­dzić. I tym regen­tem był naj­pierw książę bawar­ski Hen­ryk II Kłót­nik, a póź­niej kró­lew­ska matka Teo­fano, wdowa po cesa­rzu Otto­nie II. Otton III zaczął rzą­dzić we wła­snym imie­niu w 994 roku, czyli mając lat czter­na­ście. U nas mając lat czter­na­ście, nie można nawet pro­wa­dzić samo­chodu, a co naj­wy­żej rower. A wtedy? Wtedy w takim wieku można było być samo­dziel­nym kró­lem! Co za wol­ność w wieku czter­na­stu lat. A mówią, że dzi­siaj to my jeste­śmy postę­powi. Wolne żarty!

W każ­dym razie znamy już nieco życio­rys Ottona III. I tu nagle poja­wia się Mieszko I, ojciec Bole­sława Chro­brego. Mamy począ­tek kwiet­nia (dokład­nie imie­niny mie­siąca – 04.04) 986 roku. Czyli Otton ma lat sześć. Jak to zwy­kle u nas bywa, kłó­cimy się z Niem­cami, co nie jest żadną sen­sa­cją, bo prze­cież trwa to po dziś dzień. Ale aku­rat w tam­tym cza­sie idzie nam nie­źle. Co prawda, Mieszka I nazy­wają przy­ja­cie­lem, czyli kimś, kto nie jest trak­to­wany na równi, a bar­dziej jako sym­pa­tyczny kolega dru­giej kate­go­rii, lecz dla wła­snego spo­koju psy­chicz­nego pozwólmy sobie to pomi­nąć. Naj­waż­niej­sze w tym wszyst­kim jest coś zgoła innego. Oto 4 kwiet­nia 986 roku odbywa się zjazd wład­ców i moż­nych w Kwe­dlin­burgu. I wła­śnie tam Mieszko I posta­na­wia poka­zać swoją pozy­cję i ofia­ro­wuje sze­ścio­let­niemu Otto­nowi III, w imie­niu któ­rego wła­dzę w tam­tym momen­cie spra­wuje matka – uwaga – wiel­błąda! Nie, to nie błąd. Mieszko I nor­mal­nie przy­jeż­dża i mówi:

– Masz chło­pie, od wujka ze wschodu wiel­błąda! Roz­pi­suje się na ten temat w swych kro­ni­kach nawet biskup Thiet­mar z Mer­se­burga:

„Naj­bliż­sze Święta Wiel­ka­nocne obcho­dził król18 w Kwe­dlin­burgu, przy czym czte­rech ksią­żąt peł­niło dwor­skie posługi. […] W owych dniach Mieszko pod­po­rząd­ko­wał się kró­lowi i wśród wielu innych darów ofia­ro­wał mu wiel­błąda, następ­nie towa­rzy­szył mu w dwóch wypra­wach wojen­nych”19.

Skąd w tam­tym cza­sie Mieszko I wytrza­snął wiel­błąda? Spo­śród wielu teo­rii ta naj­bar­dziej praw­do­po­dobna w przy­padku Pola­ków, Polan czy Pia­stów (zwał jak zwał), to słowo KON­TAKTY. Mieszko, jak na naszego rodaka przy­stało, miał wielu zna­jo­mych i dużą książkę adre­sową. Gdy cze­goś potrze­bo­wał, zazwy­czaj wie­dział, do kogo się udać i popro­sić o pomoc. I tak też uczy­nił w tym przy­padku. Był to ruch genialny. Po pierw­sze poka­zał Niem­com, że mamy wybitne kon­takty, a przez naszą kra­inę prze­bie­gają tak przed­nie szlaki han­dlowe, że można sobie spra­wić wszystko, w tym nawet wiel­błąda. Po dru­gie udo­wod­nił, że nie jeste­śmy wcale jakimś tam paź­dzie­rzo­wym zaścian­kiem, a kra­jem, który naprawdę winien się liczyć na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Do tego, w ramach wstępu, docho­dzi jesz­cze wątek wysła­nia (praw­do­po­dob­nie w 973 roku) syna Mieszka I, czyli Bole­sława Chro­brego, na dwór nie­miecki jako zakład­nika, który miał być gwa­ran­tem pokoju pomię­dzy kró­lem nie­mieckim a pol­skim księ­ciem, ale to już wątek na inny tom…. My tutaj w końcu mamy się przyj­rzeć naj­więk­szym impre­zom w histo­rii naszego kraju, a nie jakimś pod­dań­czym wyjaz­dom20.

Cesarz Otton III (po pra­wej), sie­dzący na tro­nie, przyj­muje hołd od per­so­ni­fi­ka­cji pro­win­cji impe­rium (po lewej): Romy (Ita­lii), Galii (Fran­cji), Ger­ma­nii (Nie­miec) i Scla­vi­nii (Sło­wiańsz­czy­zny). Te minia­tury z „Ewan­ge­lia­rza Ottona III”, powsta­łego w Reiche­nau ok. 1002 roku, uka­zy­wały pro­gram poli­tyczny cesa­rza, który chciał włą­czyć Sło­wiańsz­czy­znę w orbitę swo­ich wpły­wów, a za jej przy­wódcę uznał księ­cia pol­skiego Bole­sława Chro­brego. Potwier­dził to zjazd w Gnieź­nie w 1000 roku i… liczne toa­sty

No dobrze. W końcu możemy się sku­pić na clou naszej opo­wie­ści, czyli przyj­rzeć się nieco bar­dziej skru­pu­lat­nie impre­zom, które dla Chro­brego były chle­bem powsze­dnim. Jak donosi naj­słyn­niej­szy w histo­rii Ano­nim – zwany Gal­lem, każ­dego dnia powsze­dniego21 władca naka­zy­wał orga­ni­zo­wać solidną bie­siadę. Według jego roz­kazu samych głów­nych sto­łów z jedze­niem miało być aż czter­dzie­ści, a do tego trzeba dorzu­cić jesz­cze stoły mniej­sze z jaki­miś przy­staw­kami czy przy­sło­wiową zagryzką. Już na samą myśl o czter­dzie­stu sto­łach może się zro­bić gorąco. Ile to póź­niej musiało być mycia? Naczyń jed­no­ra­zo­wych prze­cie nie znali, kon­cep­cja stwo­rze­nia zmy­warki do naczyń w tam­tych cza­sach jesz­cze mocno kulała, trzeba było więc garo­wać i szo­ro­wać to wszystko nad jakimś pobli­skim poto­kiem. Nie chcę nawet sobie wyobra­żać, w jakim Chro­bry był sta­nie, gdy z każ­dym gościem choć tylko po razie się napił, pro­wo­ko­wany sło­wami: „Ze mną się nie napi­jesz?”. Czter­dzie­ści sto­łów z pol­skim jadłem ozna­czało zapewne gości liczo­nych w dzie­siątki, jeśli nie pod setkę. Ano­nim prze­ko­nuje, że Chro­bry na swym dwo­rze miał ptasz­ni­ków i łow­ców, któ­rzy przed­nio spraw­dzali się w swych rolach i każ­dego dnia „przy­no­szono do sto­łów „z tych […] czwo­ro­no­gów, jak i ptac­twa codzien­nie przy­no­szono do jego sto­łów pełne misy każ­dego gatunku”22. Jed­nym sło­wem, musiały to być naprawdę solidne uczty. W myśl dobrze nam zna­nej zasady: „albo grubo, albo wcale”!

A trzeba przy­znać, że Chro­bry różańca i jedze­nia nie odma­wiał. Choć w przy­padku tego pierw­szego pew­nie się mylę, bowiem to prze­cież za cza­sów Bole­sława chrze­ści­jań­stwo dopiero zaczy­nało zaj­mo­wać klu­czową pozy­cję w sfe­rze reli­gii. I choć to za pano­wa­nia jego ojca. Mieszka I, Pol­ska została ochrzczona, to Chro­bry nie odpusz­czał tempa i dbał o to, by w trak­cie jego rzą­dów obiekty sakralne rosły jak grzyby po desz­czu. Zresztą… On sam rów­nież rósł…W dziele napi­sa­nym już po śmierci władcy23 Chro­bry był – zda­niem pisa­rza – tak wielki, że kilku chłopa musiało go sadzać na konia24… Ile więc mógł ważyć? Kon­kre­tów szu­kać na próżno. Możemy jedy­nie sza­co­wać, że mogło to być jakieś dzie­więć­dzie­siąt, a może i sto kilo­gra­mów. Sporo, choć gdy spoj­rzymy na część współ­cze­snego spo­łe­czeń­stwa ame­ry­kań­skiego i na nie­koń­czącą się tam plagę oty­ło­ści, to przy nich nasz król będzie miste­rem, a wręcz kró­lem szczu­płej syl­wetki! Tym bar­dziej że w histo­rii próżno szu­kać zapi­sków konia Chro­brego, który skar­żyłby się na jego wagę. A skoro tak, to może wcale taki otyły nie był?

I jesz­cze jedno. To prawda, za jego życia nie był wcale nazy­wany Chro­brym, czyli odważ­nym. Mówiono na niego Bole­sław Wielki. I tu już w naszym sło­wiań­skim języku rodzi się spore pole do dwu­znacz­no­ści. Wielki to on mógł być z racji swych czy­nów, ale można go też okre­ślić wiel­kim pod wzglę­dem wagi. Jak było naprawdę? Skoro przez bli­sko tysiąc lat, jakie upły­nęły od jego śmierci, nie udało nam się usta­lić niczego kon­kret­nego, to raczej na tym poprze­sta­niemy i nic w tej mate­rii już się nie wyda­rzy.

W tej sytu­acji skupmy się lepiej na pozy­ty­wach. I pomówmy nieco o naj­więk­szej popi­ja­wie w X wieku (no w końcu!). Za nią stoi nie kto inny, jak nasz cudowny Bole­sław Chro­bry. Król, któ­rego więk­szość z nas ma zwy­kle przy sobie, w port­felu. Swoją drogą, cie­kawe, czy wie­cie, na jakim bank­no­cie wid­nieje facjata wąsa­tego Chro­brego? Pod­po­wiem, że pła­ci­cie nim dość czę­sto, choć tylko nim już za zakupy w skle­pie nie zapła­ci­cie. Jaki to nomi­nał? Ktoś ma jakieś pomy­sły? Pod­po­wiem, że jest to bank­not o mniej­szej war­to­ści niż sto zło­tych25.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Być może mowa o władcy Gnie­zna lub przy­wódcy ple­mie­nia Goplan. [wróć]

2. A. Sap­kow­ski, „Wieża Jaskółki”, super­NOWA, War­szawa 2023, s. 46. [wróć]

3. To mógł być wspo­mniany władca Gnie­zna lub przy­wódca ple­mie­nia Goplan. [wróć]

4. Wia­domo, że pra­wi­dłowa data to rok 966 – spraw­dza­łem Waszą spo­strze­gaw­czość! [wróć]

5. Jeśli kogoś inte­re­suje bar­dziej wni­kliwa ana­liza tematu, odsy­łam do pracy Karola Potkań­skiego „Postrzy­żyny u Sło­wian i Ger­ma­nów”, [w:] „Roz­prawy Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści. Wydział Histo­ryczno-Filo­zo­ficzny”, seria II, 1895, tom 7, Kra­ków 1895. [wróć]

6. W nie­miec­kim ozna­cza to wła­śnie „koło­dziej”. [wróć]

7. Warto dodać, że ist­nieje roślina o nazwie „rze­pi­cha”. Zali­cza się ją do rodziny kapu­sto­wa­tych. Sam nie wiem co gorzej „pach­nie” – rze­pak czy kapu­sta? Ale zaraz, zaraz… Prze­cież rze­pak to odmiana kapu­sty. Czyli koniec koń­ców cho­dziło o kapu­stę! [wróć]

8. Ano­nim Gall, „Kro­nika Pol­ska”, wstęp i opra­co­wa­nie Marian Ple­zia, Zakład Naro­dowy im. Osso­liń­skich, Wro­cław 1975, s. 13. [wróć]

9. Scena z wypi­sa­niem zapro­szeń wpi­suje się w wytwór wyobraźni autora, nie ma pod­staw, by sądzić, że tak było w rze­czy­wi­sto­ści. [wróć]

10. Natu­ral­nie nie wszy­scy tak twier­dzą w myśl zasady, że zgody w tym kraju szu­kać na próżno… [wróć]

11. Uści­śla­jąc, w tym wypadku mowa o dwóch męczen­ni­kach – Janie i Pawle. [wróć]

12. Inna wer­sja mówi, że cho­dziło Sie­mo­wita. Skąd wynika to roz­bież­ność? Moim zda­niem po pijaku dyk­cja siada i trudno wów­czas zro­zu­mieć: Zie­mo­wit czy Sie­mo­wit? Jeden grzyb! [wróć]

13. Cho­dzi o kro­ni­ka­rza Galla Ano­nima. [wróć]

14. K. Potkań­ski, s. 332. [wróć]

15. Przed­sta­wiona w powie­ści Alek­san­dra Bro­ni­kow­skiego „Mysza Wieża wśród jeziora Gopła”, Lwów 1877, nakła­dem A.J.O. Rogo­sza i F.H. Rich­tera. [wróć]

16. Tamże, s. 114. [wróć]

17. Jan Dłu­gosz, „Jana Dłu­gosza Dzie­jów Pol­skich ksiąg dwa­na­ście”, Dru­kar­nia „Czasu” W. Kirch­may­era, Kra­ków 1867, s. 83–87. [wróć]

18. Cho­dzi o króla nie­miec­kiego Ottona III. [wróć]

19. Thiet­mar, „Kro­nika Thiet­mara”, tłum. Marian Zyg­munt Jedlicki, Uni­ver­si­tas, Kra­ków 2022, s. 60. [wróć]

20. Jak widać, dzi­siaj są „era­zmusy”, a kie­dyś były „zakład­ni­kusy”. [wróć]

21. Zain­te­re­so­wa­nych odsy­łam do źró­dła: Ano­nim tzw. Gall, „Kro­nika Pol­ska”, nakła­dem Kra­kow­skiej Spółki Wydaw­ni­czej, Kra­ków 1923, s. 83. [wróć]

22. Tamże. [wróć]

23. Mowa o ruskiej „Powie­ści minio­nych lat” zna­nej rów­nież jako „Kro­nika Nestora”, któ­rej auto­rem jest wła­śnie Nestor. Przyj­muje się, że tekst mógł powstać w 1113 roku. [wróć]

24. Czę­sto błęd­nie przy­pi­suje się autor­stwo tych słów nie­miec­kiemu kro­ni­ka­rzowi Thiet­ma­rowi z Mer­se­burga. [wróć]

25. 20 zło­tych! [wróć]