Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
75 osób interesuje się tą książką
Na łożu śmierci staruszka prosi wnuczkę o odnalezienie tajemniczego mężczyzny. Po odejściu babci świat Kornelii nadal się wali - wskutek intrygi uknutej przez przyjaciółkę traci pracę, a jej związek z narzeczonym sypie się jak domek z kart. Ponaglona senną wizją wyrusza w podróż, by wypełnić ostatnią wolę babci. Dociera do Dobrzynka Podgórskiego, sennego i na pozór zwyczajnego miasteczka jakich wiele. Okazuje się jednak, że pod fasadą marazmu kryje się tu wiele ponurych tajemnic, a ludzie szerokim uśmiechem tuszują niebezpieczne aspiracje. Wkrótce odkrywa, że poszukiwany przez nią mężczyzna nie żyje od niemal dwudziestu lat. To, co z początku wygląda na zwykłą podróż sentymentalną, staje się ekstremalną wyprawą, gdyż bohaterka postanawia dotrzeć do prawdy z pomocą jego brata bliźniaka, który ma na swym koncie poważną odsiadkę oraz opinię lokalnego szaleńca. W wyniku splotu wydarzeń i absolutnie wbrew zasadom logiki dziewczyna zamieszkuje w należącej do niego starej rezydencji na Wzgórzu Złoczyńców. Wokół Kornelii z każdym dniem narasta atmosfera zagrożenia. Piękny ogród okalający posiadłość staje się tłem dramatycznych wydarzeń.
Kim był mężczyzna, którego poszukiwała? Czy ukochana babcia mogła być zamieszana w jakiś przestępczy proceder? Kto okaże się wrogiem, a kto przyjacielem? Czy uda się jej odmienić zły los?
Ta wyjątkowo wciągająca historia otwiera przed nami świat pełen skrywanych tajemnic, emocji i złożonych relacji. Główna bohaterka, próbując spełnić ostatnie życzenie babci, wyrusza w podróż, która zmieni jej życie. To książka o poszukiwaniu siebie i akceptacji, ukazująca, jak przeszłość najbliższych może wpłynąć na nasze wybory. W tle rozkwita fascynujący świat kwiatów, symbol piękna i przemijania, który zachwyci wszystkich miłośników natury i doda głębi tej wzruszającej opowieści. Książka, którą trudno odłożyć – wzrusza, inspiruje i pozostaje w sercu na długo. – Aleksandra Krawczyk – autorka książek dla dzieci i dla dorosłych
Kornelia, zgodnie z życzeniem babci, trafia do miejsca, gdzie rozpoczęła się życiowa podróż jej antenatki. Krok po korku odkrywamy tajemnice przeszłości, co wywołuje lawinę nieprzewidzianych wydarzeń. Choć z początku wydają się całkiem niegroźne, z czasem eskalują coraz bardziej.
„Wzgórze Złoczyńców” to prowadzona niespiesznie opowieść o losach dwóch kobiet, o sile miłości, poszukiwaniu bliskości i swojego miejsca na ziemi.
Polecam! Barbara Mikulska, autorka książek dla dzieci i dla dorosłych
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 458
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu.Czas i tak upłynie.
Earl Nightingale
Copyright © by Sandra Kubik, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Ilustracja na okładce: Adobe Firefly
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-636-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Kwiecień 1970
7 marca 2022
4 marca 2022
Październik 1970
10 marca 2022
Czas na plany
Złe dobrego początki
Przygotowania
No to w drogę
Dobrzynek Podgórski wita
Zjawa z moczarów
Nieszczęścia chodzą stadami
Prasówka
Trudne pytania
Rekonesans
Fat Boy
Oko w oko z bestią
Prawda i tylko prawda
Tajne konszachty
Pamiętnik Teodora Berdona
Nowy początek
Powrót Jakuba
Słodko-gorzkie ciastka
Legenda o niebieskich drzwiach
Nad grobem Teodora
Pożegnanie ze wzgórzem
Powrót do przeszłości
Avangarden
Czarne owce Dobrzynka
Przełom
Konkurs
Festyn
Przyjaciele
Licho nie śpi
Plotka
Przebieraniec
Wyznanie
Dobre wieści
Lipiec w Dobrzynku
Zasadzka
Rocznica
Na ratunek
Nie jestem sama
I wszystko jasne
W Słonecznej Werandzie
Głos z przeszłości
Mojej Pierwszej Czytelniczce,z wyrazami niegasnącej miłości i tęsknoty, pomimo upływu lat
NOTA OD AUTORKI
Wszystko zaczyna się od myśli. To ona daje początek wszystkiemu, co istnieje wokół nas. Każdy wynalazek, każde odkrycie, każda książka najpierw jest myślą. Początkowo nieśmiałą, z czasem rozrastającą się, nabierającą rozpędu i siły. Okiełznanie pomysłu, sprawienie, by tak jak w moim przypadku, został zapisany, to proces – wprawdzie wymagający, ale również emocjonujący i piękny. Niemniej jednak doprowadzenie go do finału nie byłoby możliwe bez wsparcia wielu wspaniałych osób, które spotkałam w trakcie tworzenia powieści. Jestem wdzięczna za ich pomoc i pragnę im za to podziękować, co niniejszym czynię poniżej.
W pierwszej kolejności wyrazy wdzięczności pragnę skierować do mojej rodziny. Dziękuję Mężowi za wielowymiarowe wsparcie, zwłaszcza to okazane w trakcie procesu wydawniczego. Dziękuję mojej małej Perełce za to, że każdego dnia jest dla mnie wzorem niestrudzonego dążenia do celu. Dziękuję mojej kochanej Mamie za to, że nigdy nie zwątpiła we mnie, nawet wtedy, gdy bardzo dawno temu podsuwałam jej wydruki pierwszych, nieudolnych jeszcze prób pisarskich. Mamo, Ty wiesz o wszystkim, prawda? Dziękuję Tacie za to, że w trudnych momentach wierzył we mnie bardziej niż ja sama.
Kolejną grupą, której winna jestem podziękowania, są członkowie zespołu wydawniczego. Byliście dla mnie niewyczerpanym źródłem pomocy i życzliwości w trakcie żmudnego procesu przygotowywania książki do druku.
Szczególne podziękowania kieruję do wspaniałych, utalentowanych pisarek - Barbary Mikulskiej i Aleksandry Krawczyk za rozmowy, za ogrom przekazanej wiedzy, za dar bezcennego czasu. Byłyście moimi aniołami.
Dziękuję moim patronom medialnym oraz recenzentom.
Wreszcie dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy, za to, że sięgnęliście po moją książkę. Bez Was ta układanka byłaby niekompletna.
Sandra Kubik
Kwiecień 1970
Stała na wzgórzu, wypatrując go z niecierpliwością. Co chwilę odgarniała z twarzy kruczoczarne włosy, które ciepły wiatr, nasycony wonią magnolii, czesał zgodnie z własnym gustem. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co mówili ludzie. Chciała czym prędzej rozmówić się z nim, usłyszeć prawdę prosto z jego ust.
W końcu się pojawił. Szedł piechotą, jak zwykle wtedy, gdy samochód odmawiał posłuszeństwa. Kroczył dumnie wyprostowany, jakby na jego barkach nie ciążyły te wszystkie straszne przewinienia. Wyszła mu naprzeciw. Już z daleka dostrzegła w jego rękach bukiet kwiatów i papierową torbę. Tym razem jednak podarunki nie sprawiały jej radości. Nagle wszechobecną ciszę rozdarło wycie syren, które z każdą chwilą stawało się głośniejsze. Jej ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Nim oboje pojęli znaczenie tych dźwięków, wokół zaroiło się od radiowozów milicyjnych. Wyskoczyli z nich funkcjonariusze i niczym szarańcza rzucili się na zdezorientowanego mężczyznę. Nim spostrzegł, leżał twarzą do ziemi, czując w ustach jej smak pomieszany z krwią. Na wykręconych do tyłu rękach zacisnęły się kajdanki. Twarz krzywiła się boleśnie podczas każdej rozpaczliwej próby uwolnienia.
– Puszczaj! – wrzasnął do milicjanta, który kolanem brutalnie przyciskał go do ziemi. – Puszczaj! Słyszysz?! – powtórzył, a ten w odwecie docisnął mu plecy i kark tak mocno, że ledwo oddychał.
– Erni, zostaw go! – krzyknął po chwili inny milicjant. – Udusisz go!
– Zapłacisz za to – z trudem wycharczał skuty mężczyzna.
– Co? Mówiłeś coś? – kpił z zatrzymanego, śmiejąc się otwarcie.
– Zapłacisz… za… to – powtórzył ledwo słyszalnym głosem.
– Taa… – mruknął lekceważąco i zaczął bezlitośnie kopać bezbronnego człowieka, a po chwili wydał komendę kolegom: – Brać go!
Zaraz potem funkcjonariusze rzucili się na zatrzymanego niczym na dziką bestię. Brutalnie powlekli niemal bezwładne ciało i wpakowali do radiowozu, po czym na sygnałach ruszyli w tylko sobie znanym kierunku.
Gdy otrząsnęła się nieco, odrętwiałym krokiem ruszyła na miejsce zatrzymania. Ziemia zroszona była jego krwią. Podniosła sfatygowaną papierową torbę i zaczęła zbierać do niej porozrzucane zabawki. Chwilę później zwróciła smętne spojrzenie w kierunku, gdzie zniknęły radiowozy. Gładząc brzuch, zapłakała nad swoim losem.
7 marca 2022
Pożegnanie
Mleczna wstęga utkana z mgły ocierała się o zewnętrzną część wysokich murów, okalających stary cmentarz. Gdy napotkała kamienną barierę, zaczęła piąć się wyżej i wyżej, by czym prędzej dotrzeć na drugą stronę. W ślad za nią podążyła kolejna. Ta zaś bezszelestnie przeciskała się przez dwuskrzydłową, kutą żeliwną bramę z półkolistym naczółkiem zwieńczonym krzyżem. Zamotała się wokół niego i zastygła na chwilę w bezruchu. Z oddali wybrzmiewały bowiem pierwsze dźwięki „Ciszy” granej przez wyprostowanego jak struna trębacza w czerni. W odległej części nekropolii stłoczyła się grupka żałobników. Niektórzy pośród nich ukradkiem zaczęli ocierać łzy z zziębniętych policzków.
– Nikt nie lubi pożegnań, a zwłaszcza takich – zagrzmiał ksiądz w mowie końcowej. – Nie ma w życiu gorszych momentów od tych, kiedy śmierć bezlitośnie wyrywa z naszych objęć kogoś, kogo kochamy i pozostawia bezkresną pustkę. W codzienności towarzyszy nam nieustający pośpiech i nieczęsto znajdujemy czas na refleksję nad przemijaniem. Zazwyczaj dopiero w takich traumatycznych chwilach odbudowujemy nasz system wartości, stawiając na piedestale te, które rzeczywiście powinny się na nim znaleźć.
Mgła musnęła fioletowe szaty kapłana i popłynęła dalej, by w końcu rozwiesić swój welon nad pochylonymi w strapieniu ludzkimi głowami.
– Uświadommy sobie jednak, że w przemijaniu jest również coś pozytywnego – kontynuował celebrans. – Czas leczy rany. Te rany, które dzisiaj pieką i palą niczym żywy ogień, zabliźnią się wkrótce. Nadejdzie również czas, że wszyscy razem spotkamy się na końcu naszego ziemskiego pielgrzymowania.
Mleczna chmura gęstniała z minuty na minutę. Delikatnie oplatała ciała słuchaczy obleczone w żałobną czerń, jakby chciała utulić każdego z nich. Nie obiecywała im, że ból zniknie całkowicie, lecz dawała nieme słowo, że kiedyś rzeczywiście zaznają ulgi.
Gdy uroczystości pogrzebowe dobiegały końca, ludzie zaczęli rozchodzić się małymi grupkami.
Niektórzy podchodzili do młodej kobiety, która sprawiała wrażenie nieobecnej. Składali wyrazy współczucia, ściskając jej dłoń, po czym opuszczali cmentarz.
Kobieta cały czas stała nieruchomo, wpatrzona w zasypany świeżymi kwiatami grobowiec o prostej steli, na której piaskowanymi literami wypisano już personalia kilku osób: Aurelia, Tymoteusz Wernerowie, Albert Białecki, Anatola Białecka. Pierwsze nazwiska zdążyły się mocno zatrzeć, ostatnie natomiast składało się ze świeżo wyżłobionych, wyraźnych liter.
Po policzkach kobiety nie spływały już łzy, ale spuchnięte i zaczerwienione oczy zdradzały, że wylała ich całe morze. Jej plecy zgarbiły się pod ciężarem tragedii, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Żałobna czerń, otulająca drobne ciało od stóp do głów, sprawiała, że sylwetka wydawała się krucha. Mizerną twarz pokrywała niezdrowa bladość. Za sprawą marcowych chłodów z ust kobiety ulatywały obłoczki pary.
– Chodź, Kornelio, idziemy – powiedziała łagodnie Marianna, chwytając ją pod ramię.
Marianna była wysoką, smukłą i bardzo zadbaną kobietą. Pomimo pięćdziesięciu kilku lat pozostawała młoda duchem i ciałem. Energii i wigoru mogła pozazdrościć jej niejedna nastolatka. Prowadziła renomowany salon kosmetyczny w samym centrum miasta. To właśnie tam Kornelia poznała Wiktora, syna Marianny, który wkrótce potem zawrócił jej w głowie. Zaprzyjaźniły się pomimo różnicy wieku. Marianna nigdy nie próbowała matkować Kornelii. Raczej w naturalny sposób stała się jej pokrewną duszą. Chodziły razem do kina, na zakupy i fitness. Przynajmniej tak było do czasu, kiedy Wiktor jedną decyzją wywrócił jej poukładany dotychczas świat do góry nogami.
– Chyba nie masz zamiaru spędzić tu całego dnia? – rzuciła bardziej stanowczo Alicja. – Jest cholernie zimno.
– Idźcie. Ja wkrótce do was dołączę. Chcę tu jeszcze chwilę zostać.
– Nabawisz się jakiegoś choróbska! – Ala nie dawała za wygraną. – Mam wolny cały samochód. Pojedziemy razem do restauracji.
Alicja i Kornelia znały się jak łyse konie. Spędzały razem niemal całe dnie. Miały wspólne biuro w firmie i to właśnie Alicja wdrożyła Kornelię jako młodą stażystkę w ich branżę. Zaprzyjaźniły się nadspodziewanie szybko.
Już od pierwszej rozmowy spostrzegły, że nadają na tych samych falach. Siłą rzeczy w wolnym czasie także chętnie przebywały we dwie.
W naturze Alicji leżał jednak niesamowity upór. Kornelia zdążyła dobrze poznać charakter przyjaciółki, dlatego wiedziała, że w takich momentach najlepiej było nie wchodzić z nią w dyskusję i ignorować wrodzoną natarczywość. Przez niektórych ta jej upartość nazywana była siłą perswazji. Cenili w niej tę cechę i stawiali za wzór. Niewątpliwie taką osobą był Holc, ich szef. Mając nieco inny system wartości niż przeciętny człowiek, hołubił pracownicę, która potrafiła tak wpłynąć na klienta, że zupełnie zmieniał początkowe plany i oczekiwania, a odchodząc, tkwił w głębokim przeświadczeniu, że to, co ostatecznie zaakceptował, było tym, czego od samego początku sobie życzył. Dzięki temu Alicja mogła w swoich projektach stosować droższe materiały i rośliny, napychając kasę firmy. Wobec Kornelii była jednak zawsze w porządku, dlatego ich relacja należała do udanych.
– Mówię, chodź, to chodź. – Chwyciła przyjaciółkę za ramię. – Nie bądź uparta jak ten z długimi uszami.
– Nie nalegajcie dziewczyny – odparła Kornelia bezbarwnym głosem, nie odrywając oczu od grobowca. – To niedaleko. Dołączę do was wkrótce.
– Dobrze, niech tak będzie – zgodziła się Marianna. – Ale nie każ nam długo na siebie czekać – dodała i pociągnęła za sobą nieco naburmuszoną Alicję.
Kornelia została w końcu sama pośród plątaniny wąskich przesmyków między mogiłami. Kompanami jej niedoli stały się gniazdujące w pobliżu rozwrzeszczane wrony. Choć pragnęła kontemplacji w spokoju i ciszy, donośne krakanie ptactwa wcale jej nie drażniło. Wiedziała, że radośnie spieszyły do swych siedlisk skrytych w koronach drzew, gdzie czekali na nich upierzeni partnerzy, z którymi spędzały całe życie.
Ona nie miała już właściwie nikogo bliskiego. W wieku dwudziestu siedmiu lat została na świecie zupełnie sama. A na skraju miasteczka stał smutny, pusty dom, do którego nie było jej spieszno. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaźnie bywały kruche i ulotne. Jedynie w rodzinie tkwiła siła i życiowy spokój. W obecnej sytuacji wizja optymistycznej przyszłości zdawała się jedynie mirażem. Z każdym dniem pogrążała się w smutku, który pozbawiał ją złudnych nadziei na lepsze jutro. Przytłaczający był dla niej fakt, że po powrocie do domu mogła liczyć jedynie na przyjacielską kudłatą łapę swego czworonożnego przyjaciela.
– Wiktor – wyszeptała – dlaczego nie ma cię przy mnie?
Przysiadła na małej drewnianej ławeczce upchniętej pomiędzy dwiema wysokimi tujami. Chcąc ochronić się przed coraz bardziej przejmującym chłodem, ciasno zaplotła ręce na piersiach. Zabieg ten, niestety, na niewiele się zdał i już chwilę później nogi obleczone w czarne rajstopy, zaczęły drżeć z zimna. Stopy zaś, ukryte w eleganckich krótkich botkach, traciły czucie, stając się niczym bryły lodu. Mimo wszystko długi czas siedziała zatopiona w rozważaniach, zupełnie tracąc poczucie rzeczywistości. W pewnym momencie drgnęła przestraszona. Gdzieś w okolicach kieszeni płaszcza niespodziewanie poczuła muśnięcie. Na ułamek sekundy zgnębiony umysł dziewczyny wytworzył myśl, że to ktoś niewidzialny dotknął jej ciała, przysiadając tuż obok. Szybko jednak otrzeźwiała, rezygnując z tego niedorzecznego pomysłu. Sięgnęła po uparcie wibrujący telefon i odrzuciła połączenie od Alicji. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie przypomnień, że kilka przecznic dalej w małej ciepłej restauracji odbywa się stypa, na której wypadało jej się pojawić. Nie chciała też, by poklepywano ją po plecach i zapewniano, że wszystko ułoży się na nowo. To były tylko słowa zwykle wypowiadane przy tego typu wydarzeniach. Nie miały mocy wypełnienia jej pustego domu ludźmi, którzy przekroczyli już próg Krainy Wieczności. Wiedziała jednak, że nie może unikać towarzystwa w nieskończoność, że musi się pozbierać. Poza tym pogoda nie sprzyjała dłuższemu przesiadywaniu na ławeczce.
Wstała powoli ponaglona kolejnymi telefonami i ze spuszczoną głową stanęła nad grobem tonącym w kwiatach.
– Odszukam go, babciu – szepnęła. – Znajdę go, choćbym miała przeznaczyć na to całe życie. Zrobię wszystko, aby wypełnić twoją ostatnią wolę, przyrzekam.
Po policzku Kornelii spłynęła łza, którą szybko starła wierzchem zgrabiałej dłoni. Nie chciała bowiem poddawać się wzbierającej w niej rozpaczy. Wolnym krokiem podążyła do wyjścia. Najpierw przedarła się przez labirynt wąskich przesmyków pomiędzy grobami, a następnie pokonała długą aleję, okoloną po obu stronach starymi kasztanowcami. W międzyczasie mgła zgęstniała do tego stopnia, że nie było widać nic dalej niż na wyciągnięcie ręki. Na domiar złego z nieba zaczęły spadać lodowate krople deszczu, które po zetknięciu z jej twarzą zdawały się ranić skórę niczym małe szpileczki. Płaszcz sięgający do kolan szybko namakał i wkrótce stał się ciężką ziębiącą płachtą. Ciemne strąki oklapłych włosów oblepiały blade policzki, odbierając jej resztki wdzięku. Choć bardzo chciała przyspieszyć kroku, nogi odmawiały posłuszeństwa. Mieszanina przygnębienia i wychłodzenia przejęła nad nią władzę, spowalniając ruchy.
Kiedy znalazła się już poza terenem cmentarza, dłońmi objęła pionowe szorstkie pręty, tworzące konstrukcję bramy głównej. Pokrywały je kryształowe kropelki wody, których zimna już w ogóle nie odczuwała. Przytknęła głowę do wielkiej ażurowej furty, by spojrzeć jeszcze w głąb nekropolii. Do jej nosa dotarł drażniący zapach metalu. W oddali majaczyły we mgle ledwo dostrzegalne wysokie nagrobki, przywodzące na myśl żagle widmowych statków dryfujących po Morzu Zapomnienia. Na starej omszałej mogile znajdującej się nieopodal, zawirowały uschnięte liście podrywane do tańca przez niespokojne duchy. Powietrze dookoła pachniało samotnością. Jej samotnością.
4 marca 2022
Zadanie
Przyćmione światło sączące się z lamp, rozmieszczonych równiutko w rzędzie na długim szpitalnym korytarzu, ledwie rozpraszało mrok. Ciszę, którą przyniosła ze sobą noc, zakłócały dźwięki aparatury szpitalnej, wspomagającej funkcje życiowe pacjentów leżących w kilku salach na przeciwległym końcu oddziału.
Tuż przy jedynym z okien pustego holu, wychodzącym na ruchliwą za dnia ulicę, rysowała się ciemna sylwetka Kornelii. Stała nieco pochylona, wspierając się jedną dłonią o poszarzałą okienną ramę. Palcami drugiej ręki obejmowała plastikowy kubek po kawie, który kilka minut wcześniej wypluł automat, serwujący najgorszą lurę, jaką kiedykolwiek piła. Jej podkrążone oczy wodziły za skąpanymi w blasku ulicznych latarni samochodami, które przejeżdżały co jakiś czas w oddali. Była wyczerpana. Gościła tu każdego dnia od niemal trzech tygodni, zapominając o własnych potrzebach. Nawet najbardziej prozaiczną rzecz jak posiłki zaniedbała do tego stopnia, że spodnie, które co chwilę odruchowo podciągała, stały się o dobry rozmiar za duże, a sweter jeszcze do niedawna podkreślający jej sylwetkę wpasował się w najnowsze modowe trendy, prezentując model w stylu oversize. Nie miała czasu jeść. Nie miała czasu spać. Całe dnie spędzała w szpitalu, a nocami pracowała, by utrzymać dotychczasowe stanowisko. Stan babci, jedynej bliskiej osoby, jaką miała na tym świecie, w ciągu ostatniej doby pogorszył się do tego stopnia, że tę noc postanowiła spędzić przy niej.
Nagła krzątanina pielęgniarek w jednej z sal sprawiła, że oprzytomniała. Wzięła głęboki wdech i automatycznie skierowała się do małego pomieszczenia, które rozjaśniało jedynie mdłe światło nocnej lampki. Tuż przy wejściu pozbyła się kubka po kawie, wrzucając go do kosza na śmieci, a następnie zerknęła na wyświetlacz telefonu. Dochodziła druga w nocy. Bezszelestnie przemierzyła dystans dzielący ją od łóżka, w którym leżała babcia. Z rozrzewnieniem spojrzała na jej pooraną głębokimi zmarszczkami twarz, na długie srebrzyste włosy, miękko spływające na ramiona. Delikatnie musnęła spracowane dłonie staruszki, splecione na piersiach. To ona jako jedyna starała się zapewnić jej wszystko po śmierci rodziców, których straciła w wyniku wypadku samochodowego, gdy miała zaledwie dziesięć lat. Babcia zastąpiła jej wtedy matkę i ojca, stworzyła dla niej dom pełen miłości, ciepła, akceptacji i wsparcia. To ona była dla niej najlepszą przyjaciółką i drogowskazem w dorosłym już życiu. Nadszedł jednak czas, kiedy staruszka leżała zupełnie bezbronna w obliczu nieuchronnego przemijania. Stopniowo uchodziły z niej siły. Kornelia nie potrafiła pogodzić się ze swoją niemocą. To właśnie bezradność sprawiała, że cierpienie stawało się najbardziej niszczące.
W końcu usiadła w stojącym przy babcinym łóżku fotelu, który czasy świetności miał dawno za sobą. Wsparła łokcie na jego chłodnych, odrapanych podłokietnikach, które zaskrzypiały posępnie. W tym samym momencie staruszka poruszyła się, układając ręce wzdłuż ciała. Kornelia delikatnie chwyciła jej dłoń. Była taka krucha, taka wątła. Kobieta powoli otworzyła zmęczone, wyblakłe oczy.
– Przepraszam, obudziłam cię – wyszeptała Kornelia, krzywiąc się z niezadowolenia.
Babcia pokręciła przecząco głową.
– Nie spałam – powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
Ostatnimi czasy staruszka miewała gorsze i lepsze okresy. Chwile z zupełnym brakiem świadomości przeplatały się z tymi, kiedy odzyskiwała nieco siły. Jej głos, choć słaby, stawał się wtedy wyraźniejszy i miała ochotę na krótkie pogawędki. Zdecydowanie przeważały te gorsze momenty, ale Kornelię cieszył każdy, nawet najkrótszy przebłysk.
– Jeszcze tu jesteś? – zdziwiła się babcia.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała głową, a jej twarz ozdobił delikatny uśmiech.
– Pamiętam dzień twoich jedenastych urodzin – kontynuowała staruszka. Jej głos był drżący, a słowa się rwały.
– Babciu, rozmowa zbytnio cię męczy – próbowała jej przerwać. – Lepiej odpocznij.
– Podarowałam ci wtedy ten twój wymarzony rower z koszykiem na kierownicy, w którym chciałaś wozić małego Azora – ciągnęła pomimo protestów wnuczki. – Już pierwszego dnia przydarzył ci się wypadek i trafiłaś do szpitala.
– Tak, pamiętam.
– Siedziałam wtedy przy tobie całymi dniami, do momentu aż wydobrzałaś. Powiedziałaś wtedy, że jak ja kiedyś trafię do szpitala, to będziesz się mną opiekować tak samo troskliwie. Szmat czasu minął, a ty, proszę, dotrzymałaś słowa. Jesteś przy mnie.
– To nic w porównaniu do tego, co ty, babciu, zrobiłaś dla mnie. Dzięki tobie moje życie było i jest szczęśliwe.
Nastąpiła chwila ciszy. Kornelia celowo nie podejmowała rozmowy, by babcia nie traciła sił. Korzystając z okazji, poprawiła nieco sfatygowaną poduszkę pod głową staruszki i zwilżyła jej usta, po czym ponownie zajęła miejsce w fotelu.
– Spróbuj zasnąć, choć na chwilę – poprosiła Kornelia, gładząc dłoń babci. – Ja tu zostanę na wypadek, gdybyś czegoś potrzebowała.
Staruszka pokiwała głową.
– To już nie potrwa długo – skwitowała po chwili, najwyraźniej przeczuwając nadchodzący koniec.
Do oczu Kornelii napłynęły łzy. Z trudem powstrzymywała się, aby nie wybuchnąć głośnym płaczem. Jeszcze mocniej uścisnęła babciną dłoń, jakby próbowała wyrwać ją z objęć czyhającej już w pobliżu śmierci.
– Nie mów tak – wyszeptała błagalnie.
– Mam dla ciebie zadanie – zaczęła zagadkowo staruszka. – Jest coś, co chciałabym, abyś zrobiła, gdy mnie już nie będzie. Nie wiem, czy zabrakło mi sił, czy odwagi, abyśmy zrobiły to wspólnie, ale to ważna sprawa. Musisz kogoś odnaleźć. Nazywa się Teodor Berdon. – Zawiesiła głos, a jej ciałem zaczął wstrząsać kaszel, przy którym z trudem nabierała powietrza.
Kornelia czym prędzej podniosła wezgłowie łóżka tak, aby ułatwić babci odkrztuszanie i złapanie oddechu. Pozycja półsiedząca okazała się bardzo pomocna i napad dotkliwego kaszlu wkrótce minął. Dziewczyna ustawiła więc łóżko do poprzedniej pozycji, a babcię ułożyła wygodnie na miękkiej poduszce.
– Zapamiętaj – odezwała się staruszka ponownie. Jej głos był jeszcze słabszy niż przed momentem. Mówienie dodatkowo utrudniała wydzielina zalegająca w gardle. – Teodor Berdon – powtórzyła tajemnicze personalia. – Ale musisz być bardzo ostrożna – szeptała coraz ciszej. – Mieszka w Dobrzynku Podgórskim.
W tym momencie dziewczyna musiała zbliżyć ucho do ust babci, by cokolwiek usłyszeć.
– W Do – brzyn – ku Pod – gór – skim – przesylabizowała ledwo słyszalnie staruszka.
– Babciu, ale kto to jest? Gdzie leży Dobrzynek Podgórski? – dociekała zaskoczona Kornelia. – Dlaczego to takie ważne?
Staruszka już nie odpowiadała. Powieki zasłoniły jej oczy, a głęboki, miarowy oddech zdradzał, że zasnęła. Kornelia odgarnęła zabłąkany kosmyk włosów z naznaczonego czasem czoła babci i ucałowała je z wielką czułością.
– Odpocznij teraz – wyszeptała łagodnie. – Wrócimy jeszcze do tej rozmowy – dodała, myśląc już o następnej chwili przebłysku świadomości.
Kornelia usiadła ponownie w fotelu i zerknęła na wyświetlacz telefonu, by skontrolować czas. Zaczęło ogarniać ją znużenie. Oprzytomniała nieco, gdy do sali wtoczyła się niska, krępa pielęgniarka o rumianych policzkach. Człapiąc szpitalnymi chodakami, podeszła do łóżka chorej i zerknęła na monitory rejestrujące parametry życiowe. Każdy jej krok drażnił Kornelię. Pragnęła dla babci niczym niezmąconej ciszy. Pielęgniarka dość długo w skupieniu manipulowała przy sprzęcie medycznym, a gdy zakończyła czynności, ponownie rozległ się donośny odgłos chodaków.
– Bez zmian – rzuciła beznamiętnie na odchodnym, nie spoglądając nawet przelotnie na Kornelię.
Dziewczyna w odpowiedzi skinęła jedynie głową. Powieki stawały się coraz cięższe. Zmęczenie dawało o sobie znać. Wzdrygnęła się, gdy telefon skryty w kieszeni jej spodni, nagle zawibrował. Wyjęła go i rzuciła w zagłębienie fotela za sobą bez cienia zainteresowania połączeniem. Jakieś dziesięć minut później ponownie zaczął wibrować. Tym razem długo i zawzięcie. Najwyraźniej komuś bardzo zależało na tym, aby odebrała. Być może to coś pilnego, pomyślała i tym razem sięgnęła po komórkę. Gdy tylko spojrzała na wyświetlacz, wymownie przewróciła oczami i pokiwała głową. Dzwonił Wiktor, jej narzeczony. Mężczyzna od miesięcy przebywał na zagranicznym kontrakcie. Jego nagły wyjazd spowodował liczne tarcia między nimi. Przed podróżą usilnie nalegał, aby mu towarzyszyła, ale Kornelia nie była w stanie rozstać się z babcią ani też porzucić pracy, która sprawiała jej wiele radości. Gdzieś tam daleko musiałaby zaczynać wszystko od zera. Niedawno skończyła studia na wydziale architektury krajobrazu. Wkrótce potem odbyła staż w renomowanej firmie. Zarząd od razu dostrzegł w niej ogromny potencjał i bez wahania zaproponował zatrudnienie po przyuczeniu. W zamian za zaangażowanie zagwarantował doskonałe warunki do rozwoju zawodowego oraz atrakcyjne wynagrodzenie dla świeżynki w branży. To znacznie więcej niż mogła oczekiwać na samym początku kariery. Profesjonalne tworzenie koncepcji krajobrazowych dla ogrodów, parków czy jakichkolwiek innych obszarów zielonych było jej życiową pasją oraz spełnieniem marzeń. Miłością do natury została zarażona przez babcię już jako dziecko. Babcia niestrudzenie uprawiała olbrzymi przydomowy teren. Przestrzeń wokół siebie aranżowała zupełnie amatorsko, czerpiąc inspirację z książek i czasopism branżowych. Posiadała ogromną wiedzę, zmysł artystyczny oraz cierpliwość. Cechy te skumulowane w jednej osobie z powodzeniem pozwalały na stworzenie bajkowego ogrodu, który stał się słynny w całej okolicy. Miejscowi często zwracali się z prośbą do babci Kornelii, aby pomogła im efektownie zagospodarować przestrzeń wokół domu, na działce czy na balkonie, a ona nigdy nie odmawiała, zaś zadowoleni z jej pracy ludzie mówili: „Ta Anatola zna się na robocie”, z uznaniem kiwali głowami i poklepywali ją po plecach. Ona angażowała się bez reszty we wszystkie zlecenia. Kochała tę pracę i dzięki niej pozyskiwała fundusze na ich utrzymanie. Dodatkowe pieniądze nie pozostawały bez znaczenia w domowym budżecie, zwłaszcza po śmierci dziadka Kornelii, Alberta, który zmarł przedwcześnie. Babcia była zbyt droga Kornelii, aby mogła ją ot tak porzucić i wyjechać. Nie mogła na stare lata pozostawić jej bez pomocy i opieki. Nie znaczyło to bynajmniej, że nie kochała Wiktora. Mężczyzna powtarzał to wielokrotnie, chcąc w ten niezbyt fortunny sposób zmotywować ją do wspólnego wyjazdu. Gdyby tak było, nie przyjęłaby przecież jego oświadczyn. Usiłowała mu wytłumaczyć, że w kraju również może znaleźć satysfakcjonującą pracę z atrakcyjnym wynagrodzeniem, ale jego plany życiowe i aspiracje szły w parze ze znaczenie większymi oczekiwaniami finansowymi. Mimo to usilnie próbowała przekonać go, że wspólnymi siłami, prędzej czy później, zrealizują swoje marzenia, że uda im się wszystko, dopóki będą trzymać się razem. Kornelia wiedziała, że wyjazd Wiktora nie byłby jedynym. Zdawała sobie sprawę, że zgadzając się na jego warunki, tak naprawdę rozpoczęłaby życie na walizkach. Najpierw byłaby gdzieś pośród piasków Teksasu, pół roku później być może w Paryżu, za jakiś czas w Londynie. Choć takie życie z jednej strony wydawało się bardzo kuszące i miało wiele do zaoferowania, to robiąc bilans zysków i strat, podjęła decyzję o pozostaniu w domu. Tak więc ostatecznie nie udało im się dojść do porozumienia. W jej głowie wciąż rozbrzmiewała ostatnia kłótnia, podczas której z ust Wiktora padło o kilka słów za dużo. Ponadto dzieląca ich ogromna odległość, długi czas rozłąki oraz perspektywa kilku następnych samotnych miesięcy powodowały, że relacja stopniowo się rozluźniała, uczucia blakły nieuchronnie, a przyszłość stawała się niepewna. Co prawda prowadzili rozmowy telefoniczne, ale były one raczej krótkie i zdawkowe. Brakowało w nich dawnej serdeczności i rzeczywistego zainteresowania sobą nawzajem. Kornelia zaczęła je traktować bardziej jak coś w rodzaju obowiązku i zyskanie czasu na podjęcie trudnych, ale koniecznych decyzji. Miała wrażenie, że ze strony Wiktora było podobnie. Obydwoje nie mieli zamiaru podejmować pochopnych rozwiązań, których mogliby żałować. Tym bardziej że do czasu wyjazdu Wiktora tworzyli zgodną parę. Wciąż mieli nadzieję, że czas wyprowadzi ich z zakrętu, na jakim niespodziewanie się znaleźli i ponownie połączy rozstajne drogi w jedną wspólną.
Kornelia zdecydowała, że jednak nie odbierze telefonu od narzeczonego. Nie był to odpowiedni czas ani miejsce na rozmowę. Poza tym czuła się potwornie zmęczona. Nie miała siły, by udawać przed nim, że trzyma się lepiej niż w rzeczywistości. Nadal chciała oszczędzić mu swoich osobistych trosk. Pomyślała, że skoro postępuje tak dla dobra Wiktora, to nie mógł jej zobojętnieć do takiego stopnia, jak czasem się wydawało. Mimo wszystko wciąż go kochała, choć nie miała pewności, jak sytuacja wyglądała z jego perspektywy.
Odnosiła wrażenie, że los się na nią uwziął. Jego złośliwy chichot wciąż słyszała za plecami, ale postanowiła poczekać, aż znudzi mu się ta bezwzględna zabawa. Kiedyś w końcu przestanie karmić się jej nieszczęściami i znajdzie sobie nową ofiarę, której będzie mieszał w życiu. Czas traktowała jak najlepsze lekarstwo na rany przez niego zadane.
Zalegający w pomieszczeniu półmrok potęgował znużenie Kornelii. Zarysy otoczenia rozpływały się, tworząc jednolitą mglistą całość. Oczekując na pobudzające działanie kofeiny, próbowała się mobilizować, by czuwać przy staruszce na wypadek, gdyby czegoś potrzebowała. Wsparła głowę na skraju łóżka jedynie na moment. Z wielką czułością przytuliła policzek do babcinej dłoni i… chwilę później zasnęła.
***
Pierwsze nieśmiałe jeszcze promyki poranka przeciskały się przez wąskie szparki pomiędzy paskami rolet zasłaniających szpitalne okno. Z oddali dobiegały stłumione odgłosy wzmagającego się ruchu ulicznego. Kornelię zbudził silny ból karku. Podniosła głowę, którą przez kilka ostatnich godzin opierała na brzegu szpitalnego łóżka. Jej twarz wykrzywił bolesny grymas. Odruchowo roztarła dłonią obolałe miejsce, po czym spojrzała na babcię. Z oblicza staruszki bił absolutny spokój. Jego znaczenie pojęła dopiero po chwili. Dłoń babci, którą cały czas trzymała w uścisku, była lodowato zimna.
Październik 1970
Skłębione ołowiane chmury gromadzące się na horyzoncie groziły ulewnym deszczem. Rozgniewane morze biło spienionymi falami o wysoki klif. Wespół z zawodzącym wiatrem przegoniło ostatnich śmiałków spacerujących po kamienistej plaży. Wreszcie została sama. Na to właśnie czekała.
Zgarbiona postać w ciemnym płaszczu, którego poły raz po raz targał wicher, naciągnęła kaptur głęboko na głowę. Drugą ręką przytrzymywała ciepłą, kolorową chustę, która zamotana pod szyją otulała jej piersi, spływając miękko poniżej pasa. W końcu ruszyła z miejsca, w którym tkwiła niczym statek na mieliźnie. Zaczęła nerwowo przechadzać się w tę i z powrotem wzdłuż stromego urwiska. Jej chód z każdą chwilą stawał się coraz bardziej niespokojny i chwiejny. W końcu przystanęła na skraju klifu tak, że palce stóp wisiały już nad przepaścią. Trwała w tym miejscu chwilę nieruchomo niczym falochron, po czym zaczęła krzyczeć w stronę morskiej toni. Słowa rozrywał wiatr, niosąc każdą sylabę w innym kierunku. Rozzłoszczone żywioły nie chciały przyjmować jej żalu. Krzyki wnet ucichły, ustępując miejsca przejmującemu szlochowi, któremu po chwili zaczął wtórować niemowlęcy płacz, wydobywający się z tobołka cały czas skrywanego pod chustą. Zupełnie nie zwracając na to uwagi, przesunęła stopy jeszcze kilka milimetrów nad przepaść. Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech i już miała rzucić się w dół, gdy niespodziewanie na ramionach poczuła silny uścisk dłoni, które prędko odciągnęły ją znad urwiska. Wiatr zdarł z jej głowy kaptur i targając do tyłu kruczoczarne pukle włosów, ukazał zapuchnięte od płaczu oczy, w które spoglądał przestraszony mężczyzna.
– Coś ty chciała zrobić? – zapytał ją. Chwilę stał zdezorientowany. – Jestem Albert – przedstawił się. – Daj dziecko. Idziemy do mojego samochodu! – nakazał po chwili, bo zrozumiał, że potrzebowała jego pomocy.
10 marca 2022
Nieszczęścia chodzą parami
Marzec nadal kaprysił. Jego mglisty welon oplatał miasteczko od niemal tygodnia. Kornelia spacerując po ogrodzie, dostrzegła, że gdzieniegdzie na klombach i rabatach zaczęły pojawiać się pierwsze wiosenne rośliny. Co prawda jeszcze bardzo nieśmiało wychylały z ziemi swe łebki, jakby nie miały pewności, czy to już ich czas, ale mimo wszystko ku jej uciesze, zwiastowały rychłą zmianę pory roku. Na ten dzień zaplanowała wygrabienie liści z całego przydomowego ogrodu, ale czując dotkliwy chłód podczas porannego spaceru z swoim golden retrieverem o imieniu Figaro, zmieniła plany. Co prawda miała urlop do końca tygodnia, ale postanowiła wcześniej zjawić się w firmie, by zgnębiony umysł zająć pracą. Samotne przesiadywanie w domu nie służyło jej samopoczuciu. Chcąc nie chcąc, wciąż tylko wpadała w wir wspomnień, co kończyło się popłakiwaniem w pustych kątach.
Po powrocie do domu zrobiła sobie lekki makijaż, by nieco zatuszować skumulowane oznaki zmęczenia, bezsenności i targającej nią wciąż rozpaczy. Później ubrała się elegancko, zgodnie z panującym w firmie dress codem i zaczęła gromadzić najpotrzebniejsze rzeczy. Wkrótce na kuchennym stole znalazły się tuby z rozpoczętymi w domu papierowymi wersjami projektów, notatniki i torba z laptopem.
W końcu obładowana tym wszystkim ruszyła żwawo w kierunku wyjścia.
– Pańcia wraca do pracy – zwróciła się do psa, który na sam dźwięk jej słów zaczął miarowo uderzać w podłogę swym złocistym kudłatym ogonem. – Bądź grzeczny – dorzuciła od progu i zamknęła za sobą drzwi.
Gdy dojeżdżała do centrum miasta, ruch uliczny zaczął narastać. Co chwilę nerwowo spoglądała na zegar w samochodzie, sprawdzając aktualną godzinę. Kolejne minuty zdawały się mijać coraz szybciej i szybciej, a drogi nie ubywało. Godziny szczytu w połączeniu ze śliską nawierzchnią i ograniczoną widzialnością gwarantowały spóźnienie. Niemalże miesięczna rozłąka z firmą zatarła w jej pamięci typowy obrazek trasy, jaką musiała pokonać, by tam dotrzeć. Korki o tej porze były na porządku dziennym i z tego powodu należało wyjechać odpowiednio wcześniej.
– Jak jedziesz?! – krzyknęła na kierowcę jadącego tuż przed nią, który ostro zahamował i skręcił w boczną ulicę, nie sygnalizując swego zamiaru kierunkowskazem. Mocno nacisnęła na klakson, dając upust frustracji, po czym pognała przed siebie.
Szlaban zwykle strzegący wjazdu na firmowy parking był podniesiony, a stróż siedzący w budce popijał kawę nad poranną prasą. Kornelia, widząc to już od głównej ulicy, wjechała z dużą prędkością i zaparkowała z piskiem opon na stałym miejscu. Mężczyzna przebudzony tym zajściem, opuścił swoje małe lokum i podążył w jej kierunku. Zatrzymując się tuż obok samochodu, spojrzał na nią wymownie, a ona w odpowiedzi pomachała mu przez szybę identyfikatorem firmowym, upoważniającym do wjazdu. Jeszcze on musi zabierać mi czas, zirytowała się w myślach. Gdy mężczyzna odszedł, zebrała z przedniego siedzenia pasażera całe naręcze zrolowanych projektów, a na ramię zarzuciła wypchaną torebkę i torbę z laptopem. Zatrzaskując drzwi samochodu, skontrolowała czas. Była dziewiąta pięć. Biegiem podążyła w kierunku wejścia do piętrowego budynku, nad którym dumnie rozpościerało się logo Royal Garden, wdzięcznie oplecione zimozielonym bluszczem z gatunku Hedera. Wyrastał on z ogromnych eleganckich donic usytuowanych po obu stronach szerokich szklanych drzwi, na których ozdobną białą czcionką wypisano godziny otwarcia biura. Nagle poczuła pewnego rodzaju podniecenie. Wracała bowiem do tego, co sprawiało jej radość i pozwalało realizować pasję. Ponadto, w swej obecnej sytuacji, pracę traktowała jak lekarstwo, dające nadzieję na złagodzenie cierpienia i palącego bólu, wynikających z utraty najbliższej osoby.
Niczym burza wparowała do wnętrza budynku. W podobnym tempie przemknęła przez parter, gdzie znajdowała się recepcja, poczekalnia dla klientów, szatnia i kuchnia dla pracowników oraz pomieszczenia gospodarcze i magazyny. Nie chcąc tracić więcej czasu zrezygnowała z pozostawienia wierzchniej odzieży w szatni i ze wzmagającym się uczuciem gorąca od razu podążyła w kierunku windy. Korzystając z chwili oczekiwania, nieporadnie rozluźniła gruby szal i rozpięła guziki płaszcza. Czas mijał, a winda nie podjeżdżała. Kornelia zaczęła przeklinać ją w myślach, dusząc przy tym nerwowo raz po raz przycisk, za pomocą którego sygnalizowała, że czeka na dole.
– Awaria! – krzyknęła tuż za jej plecami kobieta zajmująca się utrzymaniem porządku i czystości na terenie obiektu.
Kornelia drgnęła przestraszona.
– A pani tu nowa? – dopytywała, próbując zerknąć na identyfikator wiszący na szyi Kornelii. – Bo my tu mamy szatnie. O tam. – Wskazała palcem drzwi w oddali, które opatrzono plakietką z napisem „SZATNIA”
– Przepraszam, nie mam czasu – mruknęła Kornelia i pognała w kierunku schodów. Przeskakując co drugi stopień, szybko dotarła na drugie piętro, bo tu mieścił się gabinet prezesa firmy. W miejscu, gdzie kończyły się schody, zwolniła kroku, by bezszelestnie przemknąć korytarzem, wzdłuż którego ustawiono biura księgowych, kadrowych i specjalistów do spraw zamówień. Już z daleka spostrzegła, że drzwi do gabinetu szefa były lekko uchylone.
– Nie jest zajęty – wyszeptała sama do siebie i ponownie skontrolowała czas.
Dziewiąta czternaście, bezlitośnie wyświetlił telefon, dając tym samym Kornelii impuls do przyspieszenia kroku. Kilka chwil później wparowała do biura prezesa bez anonsowania swego przybycia pukaniem.
– Dzień dobry, szefie! Już jestem! – krzyknęła i zaraz potem oniemiała.
Roześmiany Holc wygodnie rozsiadając się w skórzanym fotelu, gładził kolano kobiety, która ulokowała swoje wdzięki na biurku, tuż obok niego.
Pobieżne spojrzenie na jej sylwetkę pozwoliło jednoznacznie stwierdzić, że bynajmniej nie była nią jego żona. Kornelia miała bowiem okazję poznać ją już na samym początku swojej przygody z Royal Garden. Wraz z Holcem pojawiała się na różnego rodzaju imprezach firmowych i zawsze wtedy odnosiło się wrażenie, że tworzyli zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Kornelia stojąc na środku gabinetu z miną winowajcy, w mig pojęła, że przerwała idący w najlepsze flirt, że zobaczyła coś, czego zapewne nie powinna była zobaczyć. Wciąż wryta w podłogę, poczuła przejmujące gorąco na twarzy. Zakłopotanie sprawiło, że w tamtej chwili trudno było dostrzec, gdzie kończył się jej szal, a zaczynała twarz, gdyż przybrała podobny odcień czerwieni. Z oblicza szefa automatycznie zniknął playboyowaty uśmiech. Widać było, że wiele wysiłku kosztowały go próby pohamowania i ukrycia wzbierającej złości. W tym samym czasie kobieta leniwie zsunęła się z biurka i obciągnęła zadartą wysoko ponad kolana spódnicę. Można było odnieść wrażenie, że akurat dla niej pojawienie się Kornelii nie miało większego znaczenia.
– Przepraszam. Drzwi były otwarte. Myślałam, że jest pan sam, szefie – wyjąkała niezbyt udane usprawiedliwienie, wpatrując się w nieco wytarty już parkiet pod swymi stopami.
– Alicjo, omówimy ten projekt później – zwrócił się Holc bardzo oficjalnym tonem do kobiety, z którą chwilę wcześniej flirtował w najlepsze.
Na dźwięk pierwszego słowa mężczyzny, Kornelia odważyła się podnieść wzrok i spojrzeć na tych dwoje. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy okazało się, że zdobyczą szefa była ta sama Alicja, z którą przyjaźniła się od ponad roku, z którą dzieliła sekrety, której zwierzała się ze swych trosk. Ona zaś nie wspomniała nawet słowem o romansie z Holcem.
Kobieta niespiesznie pozbierała jakieś papiery z biurka i przesadnie wyprostowana przeszła obok Kornelii z wyrazem triumfu na twarzy.
– Miałaś być w poniedziałek – zaczął opanowanym głosem szef, gdy zostali już sami.
– Tak, to prawda, ale pomyślałam, że wrócę wcześniej – odparła niepewnie. – Przyłożę się do pracy, szybciej skończę ten ostatni projekt rewitalizacji parku i będę mogła wziąć kolejne zlecenie.
– Ten projekt jest już zakończony – skwitował beznamiętnie.
– Jak to? – zdziwiła się, upuszczając zrolowane papiery, które cały czas trzymała na zdrętwiałym już przedramieniu. – Przecież to było moje zlecenie.
– Przejęła je Alicja. Właśnie przed chwilą zatwierdziłem ostateczny projekt do wykonania – wytłumaczył, podczas gdy Kornelia zbierała rozsypane po podłodze plany. – Nie mogłem czekać w nieskończoność na chociażby wstępne założenia. Czas nagli. – Rozłożył niby bezradnie ręce.
– Nie rozumiem, szefie. – Zmarszczyła czoło. – Wstępne założenia przesłałam dobre dwa tygodnie temu na skrzynkę mailową firmy. Przecież ustaliliśmy, że przez pewien czas będę pracować w domu.
– Tak, tak właśnie ustaliliśmy i na ustaleniach się skończyło, bo ty albo nie miałaś czasu na pracę, albo nie chciało ci się pracować – zarzucił jej ostrym tonem. – Nie będę wnikać. Dobrze, że Alicja stanęła na wysokości zadania i harowała po godzinach, żebyśmy przez ciebie nie stracili klientów i nie popłynęli finansowo. – Wyraźnie zdenerwowany uderzył pięścią w biurko. – Spójrz tylko na ten projekt Alicji – złagodniał. – Oto perfekcja w każdym calu.
– To jakieś nieporozumienie – zaprotestowała stanowczo. – Podczas mojej nieobecności w firmie pracowałam nad czterema projektami. Wiem od Alicji, że dwa z nich zostały zaakceptowane bez najmniejszych zastrzeżeń, do jednego były drobne uwagi i poprawiłam go zgodnie z dodatkowymi wytycznymi klienta. Ostatni, który nie wiadomo dlaczego przejęła Alicja, a który leży teraz przed panem, miałam ukończyć dziś, może jutro. Wszystko w terminach.
– Wiesz, liczyłem na chociaż odrobinę skruchy z twojej strony. – Pokręcił głową. – Pokładałem w tobie wielkie nadzieje. Z twoim talentem, gdybyś tylko chciała, gdybyś wykazywała chęci, mogłabyś u nas osiągnąć wiele. – Splótł ręce na piersiach i westchnął ciężko. – Zawiodłaś mnie.
– Szefie, mówiłam już, że to nieporozumienie. – Bacznie przyjrzała się papierom rozłożonym na jego biurku. – Przed panem leży projekt w dużej mierze wykonany przeze mnie. To wszystko da się wyjaśnić. To trzeba wyjaśnić.
W gabinecie nastała chwila niezręcznej ciszy.
Za to na korytarzu zrobił się ruch. Zza drzwi słychać było stłumione głosy pracowników, którzy z zainteresowaniem zareagowali na dość głośną wymianę zdań, do jakiej doszło między Kornelią a szefem.
– Idź na razie do siebie – polecił Holc. – Zrób sobie kawę. Za jakieś pół godziny powinienem mieć gotowe papiery. Jeszcze porozmawiamy.
– Dobrze – odparła i zupełnie zdezorientowana opuściła biuro.
– Znów ma zły dzień? – zagadnął ją informatyk, gdy wciąż oszołomiona szła korytarzem.
W odpowiedzi skinęła tylko głową.
– Nie bierz tego do siebie. Wczoraj na mnie też wylał wiadro pomyj – żalił się, idąc za nią, choć nie zdradzała cienia zainteresowania tym, co mówił. – Że niby doszczętnie spartoliłem naszą stronę internetową. A jak się okazało, że to jakiś haker, najpewniej na usługach konkurencji, zrobił włam do nas, to przepraszał mnie przez godzinę. Wręcz błagał, żebym jak najszybciej przywrócił stronę do stanu poprzedniego.
– Ach, tak? – bąknęła od niechcenia.
– A tak! – Informatyk śmiał się tak głośno, że Kornelia słyszała go jeszcze na klatce schodowej.
Mając totalny mętlik w głowie, zeszła na pierwsze piętro i skierowała się do biura, które od samego początku dzieliła z Alicją. Współpracownicy spotkani po drodze rzucali na nią dziwne ukradkowe spojrzenia, których znaczenia nie rozumiała.
– Co tu, u licha, się dzieje? – mruknęła pod nosem.
Drzwi do biura otwarte były na oścież. Alicja kręciła się przed wielkim regałem wypchanym różnobarwnymi segregatorami, najwyraźniej czegoś szukając. Obecność Kornelii odnotowała, dopiero gdy ta demonstracyjnie zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Ala, czyś ty oszalała? – krzyknęła bez ogródek i rzuciła swoje rzeczy na biurko. – Przecież on jest starszy od ciebie o niemal trzydzieści lat! Ma żonę i dzieci w twoim wieku!
– Aaaa… więc to o to chodzi. Wiedziałam, że powiedzenie ci o tym, to nie byłby najlepszy pomysł. Zareagowałaś dokładnie tak, jak myślałam. – Alicja splotła ręce na piersiach i pokręciła głową.
– A jak mam reagować? – Zawiesiła torebkę na oparciu krzesła. – Spaprzesz sobie tylko życie!
– Byłabym wdzięczna, gdybyś tę wiedzę na pewien czas zachowała dla siebie – powiedziała Ala stanowczo.
– Nie mam zamiaru nikogo o tym informować, bo wierzę, że się opamiętasz i wszystko rozejdzie się po kościach. Jesteś inteligentna. Wiesz, że takie relacje to tylko chwilowe fanaberie podstarzałych…
– Nela! – przerwała jej podniesionym głosem przyjaciółka.
– Wiesz, że nie cierpię, gdy ktoś tak do mnie mówi. – Kornelia skrzywiła się na dźwięk zdrobnienia swojego imienia.
– To licz się ze słowami! – wrzasnęła wściekła Alicja. – Holc wkrótce się rozwiedzie – zaczęła cicho po chwili. – Jesteśmy ze sobą na poważnie. To się nazywa mi-łość – przesylabizowała ostatnie słowo.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Obym kiedyś nie musiała powiedzieć „a nie mówiłam”.
– A wiesz, co ja myślę? – zapytała z kpiną w głosie Alicja. – Przez ciebie po prostu przemawia zazdrość.
– Słucham? – Potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
– Tak, zazdrość. Po tym, jak nie wyszło ci z Wiktorem…
– Dobrze, już dobrze. – Nie pozwoliła jej dokończyć. – Ta rozmowa zabrnęła za daleko. Twoje życie, twoja sprawa. Wytłumacz mi lepiej, o co chodzi z moimi projektami, nad którymi pracowałam przez ostatnie trzy tygodnie.
– Są… pozamykane – wycedziła niepewnie. – Nie ma o czym gadać.
– Wręcz przeciwnie – zaprotestowała stanowczo Kornelia. – Jest o czym gadać. Holc twierdzi, że to ty stworzyłaś leżące na jego biurku projekty, podczas gdy to kropka w kropkę moja ciężka praca.
– Niezupełnie. – Alicja pokręciła głową.
– Jak niezupełnie? – zdziwiła się, robiąc wielkie oczy. – Wykonałam projekty, przesłałam je tobie, żebyś zerknęła, czy czegoś nie przeoczyłam. Wiesz, w jakim byłam stanie przez tę sytuację z babcią. Z twoich rąk projekty miały trafić do szefa.
– No i trafiły do niego, a potem do zadowolonych klientów.
– Tak, wiem, ale Holc śmiał insynuować, że to tylko i wyłącznie twoja zasługa. To tak jakbyś ty wykonała wszystkie te prace.
Alicja zaczęła nerwowo przechadzać się po biurze. W dużym, wysokim pomieszczeniu dźwięk jej czerwonych szpilek odbijał się echem.
– Bo ja je wykonałam! – wypaliła w końcu. – Twoje projekty były do bani! – dodała wpatrzona w okno, stojąc tyłem do Kornelii.
– Zaraz, zaraz. Ty chyba żartujesz? Powiedz, że żartujesz, Ala! – Chwyciła ją za ramię, zmuszając, by zwróciła twarz ku niej. – Szef pokazał mi mój ostatni projekt, którego dokończenie nie wiadomo dlaczego powierzył tobie. Dwie trzecie z niego było mojego autorstwa, reszta może rzeczywiście twoja. I co, tak po prostu możesz powiedzieć, że on był twój?
– Tak, był mój! – odpowiedziała ze stoickim spokojem. – One wszystkie były moje. W stu procentach – dodała już pewnie.
– Jak to? Mówiłaś, że projekty, które przekazałam na twoje ręce, były bardzo dobre zarówno w ocenie Holca, jak i klientów.
– Mówiłaś to… Mówiłaś tamto – przedrzeźniała ją lekceważąco.
– Ala… Aż boję się zapytać o to, co chodzi mi po głowie. – Wpatrywały się w siebie przez chwilę z powagą wymalowaną na twarzach. – Ala… czy ty… przywłaszczyłaś sobie moje projekty?
– Wolne żarty. – Kobieta prychnęła rozdrażniona i znowu odwróciła się tyłem, by uniknąć kontaktu wzrokowego z Kornelią.
– Nie wierzę, ty to naprawdę zrobiłaś. – Odruchowo objęła głowę obiema dłońmi.
Alicja milczała uparcie. Usiadła przed komputerem i nerwowo klepiąc w klawiaturę, ignorowała obecność przyjaciółki.
Po chwili rozległo się delikatne pukanie do drzwi wspólnego biura Alicji i Kornelii.
– Kornelio, szef jest gotowy – zakomunikowała jego asystentka. – Prosi, abyś zjawiła się w jego gabinecie.
Kornelia w odpowiedzi jedynie pokiwała głową.
– Mam nadzieję, że zaraz wszystko się wyjaśni – zagadnęła niechętnie Alicję, gdy znów zostały same. – Szef mówił, że musi przygotować jakieś papiery. Pewnie obejrzymy razem te projekty i przekonamy się, czyjego autorstwa są naprawdę. – Nie czekając na komentarz przyjaciółki, szybkim krokiem skierowała się do drzwi.
– Taaa… Bądź dalej naiwna – burknęła pod nosem Alicja.
Holc w swoim biurze prowadził przez telefon ożywioną dyskusję z klientem. Kornelia nieśmiało wsunęła najpierw głowę, a gdy mężczyzna gestem zaprosił ją do środka, zajęła miejsce, które wskazał. Była to dla niej stresująca sytuacja i nie bardzo wiedziała, czym wypełnić czas oczekiwania. Bez chwili namysłu sięgnęła po nową broszurę reklamującą Royal Garden, których sterta piętrzyła się na skraju biurka. Odłożyła ją jednak z powrotem niemal natychmiast, ponieważ zdradzała, jak bardzo drżała jej dłoń.
Na szczęście rozmowa szefa nie trwała długo. Po jej zakończeniu mężczyzna rozpiął guzik marynarki i ciężko zasiadł za biurkiem, po czym położył ręce na swoim pokaźnym brzuchu, rzucając Kornelii spojrzenie pełne rozczarowania. Zaraz potem sięgnął po teczkę ozdobioną logo firmy, w której najwyraźniej znajdowały się wcześniej przez niego wspomniane dokumenty. Położył jeszcze na niej jakąś luźną kartkę i cały pakiet wręczył dziewczynie.
– Pokwituj, proszę, w zaznaczonym miejscu odbiór świadectwa pracy – polecił bez zbędnych w jego mniemaniu wstępów.
– Słucham? – Poderwała się z krzesła oszołomiona.
– Z dniem dzisiejszym kończymy współpracę. Dla twojego dobra za porozumieniem stron. – Wcisnął jej długopis w dłoń.
– Pan chyba żartuje! – krzyknęła, nie wierząc własnym uszom. – Przecież wiąże nas umowa.
– Tak było do momentu, kiedy przestałaś wykonywać powierzone ci zadania. O mało nas nie zrujnowałaś swoją nieodpowiedzialnością i masz jeszcze coś do powiedzenia? – zagotował się ze złości.
– Mówiłam już, że to jakieś okropne nieporozumienie. Projekty przekazałam w terminie ze wszystkimi poprawkami zasugerowanymi przez klientów. Alicja mówiła, że były dobre i zostały ostatecznie zaakceptowane z dużym zadowoleniem! – Uparcie obstawała przy swoim.
– Zostały zaakceptowane z dużym zadowoleniem, bo wykonała je Alicja, jedna z moich najzdolniejszych pracownic. – Zdenerwowany poderwał się z fotela.
– Alicja, szefie? Mam podstawy podejrzewać, że Alicja przywłaszczyła sobie moje projekty i przedstawiła jako własne. Ten projekt, na który wcześniej pozwolił mi pan zerknąć, to w dwóch trzecich moja praca. Jedna trzecia to praca Alicji. Pomimo tego pan i ona twierdzicie, że projekt jest jej autorstwa. To niedorzeczne! – Pokręciła głową.
– Zakończmy tę rozmowę, zanim zmienię zdanie i na świadectwo pracy wpiszę to, na co zasłużyłaś, czyli zwolnienie dyscyplinarne – zagroził, przeszywając ją wzrokiem.
– Proszę o udostępnienie wszystkich projektów, które dostarczyła panu Alicja w ciągu ostatnich trzech tygodni – zaapelowała do niego ze stoickim spokojem. – W prosty sposób dotrzemy do prawdy. Przekonamy się, które z nich są mojego autorstwa, a które Alicji.
– Pokwituj odbiór świadectwa pracy – powtórzył nieugięty. – Zabierz osobiste rzeczy z biura i nie zapomnij oddać firmowego laptopa.
– O, nie! – krzyknęła, wsuwając teczkę pod pachę. – To nie może tak się skończyć. A laptopa oddam dopiero wtedy, gdy wyjaśnię całą sytuację. Mam tam dowody na swoją obronę.
– Pozwalasz sobie na zbyt dużo! – Prychnął zaskoczony Holc. – Postaram się, żebyś już nie znalazła pracy w tym mieście. – Uderzył pięścią w biurko.
– Prawda wyjdzie na jaw. Prędzej czy później zawsze do tego dochodzi – skwitowała i wyszła, trzaskając drzwiami.
Gdy wróciła do biura, Alicja nadal pracowała przed komputerem. Kornelia miała wrażenie, że ktoś po drodze niepostrzeżenie nałożył jej na głowę czapkę niewidkę, gdyż kobieta, która jeszcze do niedawna nazywała się jej przyjaciółką, traktowała ją niczym nieistniejącą materię. Milcząc, wyciągnęła więc niewielki karton, który do tej pory skrywał się w jej biurku i zaczęła pakować swoje rzeczy. Nie było ich na szczęście wiele: kilka zagryzmolonych notesów z pozaginanymi rogami, kubek, filiżanka ze spodkiem i prosta ramka ze zdjęciem, która zawsze stała na honorowym miejscu na honorowym miejscu jej stanowiska pracy. Gdy wzięła do rąk fotografię przedstawiającą ją z Wiktorem, poczuła bolesne ukłucie w okolicach serca. Mężczyzna zza szybki, z uśmiechem od ucha do ucha, patrzył prosto na nią. Oboje mieli radosne twarze i błysk w oczach. Kornelia do twarzy przytulała pąki czerwonych róż. Zdjęcie zostało wykonane w jednym z najważniejszych dni w jej życiu – w dniu oświadczyn Wiktora. Byli wtedy bardzo szczęśliwi i mieli mnóstwo wspólnych planów. Niestety, doczekała czasu, że z losem musiała mocować się całkiem sama. Westchnęła cicho, po czym umieściła ramkę w kartonie okienkiem do dołu. Szybko zdała sobie bowiem sprawę, że to ostatni moment na opanowanie wzbierającej w niej rozpaczy. Musiała się opanować, aby nie dawać nikomu satysfakcji z celowego mieszania w jej życiu. Pomyślała, że choć najwyraźniej los sprzysiągł się przeciwko niej, to dopiero czas pokaże, która kukiełka w jego teatrzyku zwycięży. Nie traciła więc czasu na kolejne próby wyjaśnienia sytuacji. Jak gdyby nigdy nic założyła płaszcz i opatuliła się szalikiem, nucąc pod nosem coś bliżej nieokreślonego.
– Laptop należy do firmy – rzuciła beznamiętnie Alicja, najwyraźniej doskonale zorientowana w całej sytuacji. – Musisz go tutaj zostawić.
– Ja nic nie muszę – odparła Kornelia z uśmiechem i obładowana ruszyła w kierunku drzwi.
– Mówię, żebyś zostawiła laptopa – powtórzyła bardziej stanowczo, po czym podeszła do Kornelii i zastawiła jej przejście.
– Ala, zejdź mi z drogi!
– Daj mi go. – Wyciągnęła ręce, próbując zerwać torbę z laptopem z ramienia koleżanki.
Kornelia usiłowała uniemożliwić Alicji odebranie jej sprzętu. W tym celu obróciła się kilkakrotnie wokół własnej osi. Pech chciał, że w pewnym momencie trąciła Alicję tak mocno, że ta zachwiała się i upadła na podłogę.
– Widzisz, chyba trochę zbyt wysokie te twoje obcasy – skwitowała, siląc się, by zabrzmieć bardziej zabawnie niż sarkastycznie. – Oddam go. Możesz być o to spokojna. Ale jeszcze nie dzisiaj – dodała i wyszła, podczas gdy poszkodowana Alicja rozcierała bolącą kostkę.
Kornelia ponownie przetoczyła się przez korytarze firmy niczym burza. Szła przed siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na napotkane po drodze osoby. Jej samej zdawało się, że gdyby zaczęła ciskać na lewo i prawo gniewne spojrzenia, mogłyby nimi porazić Bogu ducha winnych ludzi. Cały czas kroczyła więc ze wzrokiem utkwionym w posadzce. W końcu wsiadła do samochodu i ruszyła w drogę powrotną do domu. Początkowo trudno jej było skupić uwagę na prowadzeniu pojazdu, aby nie stanowić zagrożenia na drodze dla samej siebie i innych. Opamiętała się, dopiero gdy w pewnym momencie wyjeżdżając z drogi podporządkowanej, usłyszała dźwięki ostrego hamowania, a później rozwścieczony klakson. Przez rozkojarzenie wymusiła pierwszeństwo, ale na szczęście obyło się bez większych konsekwencji poza zasłużoną ostrą reprymendą od kierowcy drugiego pojazdu. W dalszą drogę ruszyła z pokorą, odrzucając na bok wszystkie sprawy gnębiące do tej pory jej umysł. Gdy pozbierała myśli, postanowiła zboczyć nieco z obranej pierwotnie trasy i wstąpić na cmentarz.
Parking o tej porze był zupełnie pusty. Podjechała pod kamienny omszały mur nieopodal głównej bramy. Gdy wysiadała z samochodu, poczuła na twarzy falę przejmującego chłodu. Szybkim krokiem podążyła cmentarną aleją. Wiatr zamiatał uschnięte liście wprost pod jej stopy. Wysokie, smukłe i nagie jeszcze drzewa kołysały się harmonijnie w takt jego powiewów. Kornelia nasunęła kaptur na głowę, ale silne porywy raz po raz przekornie zrywały go, mocno targając jej włosy.
– Ty wiedziałabyś, co mi poradzić – wyszeptała do babci, stojąc już nad grobem. – Ty zawsze miałaś dla mnie dobrą radę i dobre słowo.
Chwilę trwała jeszcze w milczeniu, a gdy miała już odejść, niespodziewanie poczuła dotyk na swoim ramieniu. Przestraszona drgnęła i zwróciła wzrok w miejsce, gdzie spoczywała czyjaś dłoń. Gdy dojrzała smukłe palce zakończone długimi czerwonymi paznokciami, odetchnęła z ulgą.
– Marianna, czy ty musisz tak się skradać? – zaczęła z wyrzutem.
– Przestraszyłam cię? – zapytała, odklejając targane przez wiatr kosmyki włosów od ust pokrytych grubą warstwą błyszczącej pomadki. – Wołałam cię już wcześniej, ale w tym szumie wiatru trudno cokolwiek usłyszeć.
W odpowiedzi Kornelia pokiwała jedynie głową.
– Byłam u ciebie w domu, potem w pracy, potem znowu w domu. W końcu domyśliłam się, że tutaj cię znajdę. – Splotła ręce na piersiach i zaczęła tupać nogami, dygocząc z zimna.
– A to jakaś ważna sprawa? Bo jeśli nie, to…
– Wiesz, że ta zima była bardzo ostra – Marianna przerwała jej w pół zdania. – W ogrodzie wymarzło mi kilka roślin. Chciałam, żebyś mi doradziła coś sensownego, jakieś odporniejsze gatunki, którymi mogłabym uzupełnić puste miejsca – wyrecytowała jednym tchem. – No, ale jak usłyszałam, co się stało… – Chwyciła się za głowę. – To już nieważne.
– A co takiego się stało? – zdziwiła się Kornelia.
– Jak to co? Wiem, że wylali cię z pracy! – Przyjaciółka zamarła w bezruchu, wyczekując wyjaśnień.
– Widzę, że wieści szybko się rozchodzą.
– Mówiłam, że byłam u ciebie w biurze. Alicja powiedziała mi o wszystkim. Martwi się o ciebie. Poprosiła, żebym z tobą porozmawiała, bo możesz potrzebować wsparcia. – Objęła ją ramieniem.
– Taaa… – skwitowała beznamiętnie.
– Chodźmy gdzieś na kawę. Porozmawiamy, rozgrzejemy się. – Znów zaczęła tupać, demonstrując jak bardzo jej zimno.
– Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. – Kornelia pokiwała głową. – Coś się kończy po to, by mogło rozpocząć coś się nowego.
– I takie podejście mi się podoba. – Marianna klasnęła w dłonie. – Teraz już nic cię tu nie trzyma. Wreszcie możesz dołączyć do Wiktora. Powiedziałaś mu już o tym?
– Niezupełnie to miałam na myśli – wyjaśniła, patrząc na Mariannę z niedowierzaniem. – Mam tu jeszcze parę spraw do załatwienia. Poza tym nie zapytałaś, jaki był powód mojego zwolnienia.
– To chodź, pogadamy przy kawie.
– Wybacz, ale teraz nie mam czasu. – Bezradnie rozłożyła ręce. – Muszę jeszcze gdzieś pojechać. Wpadnij jutro wieczorem, to porozmawiamy o twoim ogrodzie.
– W porządku – odparła Marianna z nutą rozczarowania w głosie. – Nie będę cię zatrzymywać.
– To do jutra – zakończyła rozmowę Kornelia i wyrwała przed siebie, pozostawiając zaskoczoną przyjaciółkę daleko w tyle.
W drodze powrotnej wstąpiła do sklepu.
W jej koszyku znalazła się duża tabliczka czekolady i butelka słodkiego czerwonego wina.
W końcu mam co świętować, pomyślała z ironią, odchodząc od kasy i popędziła prosto do domu. Gdy otwierała bramę wjazdową na swoją posesję, z wnętrza domu zaczął dobiegać odgłos poszczekiwania.
– Figaro, już jestem! – krzyknęła.
W międzyczasie na ziemię zaczęły spadać ledwo dostrzegalne kropelki deszczu. Szybko więc uwinęła się z zamknięciem bramy i od razu wjechała do garażu, skąd bezpośrednio można było wejść do części mieszkalnej. W przedpokoju wyczekiwał już zniecierpliwiony czworonożny przyjaciel. Gdy tylko przekroczyła próg, skoczył na nią i wytrącił z rąk część rzeczy, które za wszelką cenę postanowiła przynieść z samochodu do domu za jednym razem.
– Figaro, przestań – skarciła pupila. – Siad – dodała, a pies posłusznie wykonał polecenie.
Dopiero wtedy odłożyła pozostałe pakunki na szafkę stojącą nieopodal, po czym zdjęła płaszcz i buty. Zwierzę siedząc w miejscu, wodziło za nią wzrokiem i machało puchatym ogonem.
– No chodź, Figarciu – zawołała w końcu łagodnie z kuchni, gdzie rozpakowywała zakupy. – Chodź, pańcia da smakołyk. – Podrapała psa za uchem i wręczyła mu nagrodę za dobre sprawowanie.
Cały dzień snuła się niczym cień. Nie miała ochoty na gotowanie, sprzątanie ani inne typowo domowe zajęcia. Swoją postawą rozczarowała nawet psa, który z niecierpliwością czekał na wspólny spacer, chodząc za nią ze smyczą w pysku. Ostatecznie musiał jednak biegać samotnie po ogrodzie, podczas gdy jego pani siedziała przed telewizorem z tabliczką czekolady. Zupełnie nie zwracając uwagi na kolejno emitowane programy, rozmyślała, jakie kroki powinna przedsięwziąć w związku z sytuacją w pracy. Rozum nie był jednak w stanie skrystalizować żadnego sensownego rozwiązania. Uzmysłowiła sobie za to, że jej życie waliło się stopniowo już od dłuższego czasu. Odniosła wrażenie, że z dnia na dzień przygniatała ją coraz większa sterta gruzu, spod którego z każdą chwilą trudniej było się wygrzebać. W końcu znużona zasnęła na kanapie. Zbudziła się, gdy zapanował już mrok. Wygramoliła się spod koca i zapaliła światło.
– Brr… jak zimno – wyszeptała, obejmując się rękami. – No tak, po powrocie nie włączyłaś ogrzewania – dodała, kręcąc głową i poszła naprawić swoje zaniedbanie.
Wkrótce potem cały dom wypełniło przyjemne ciepło. W panującej wkoło idealnej ciszy słychać było jedynie burczenie w brzuchu Kornelii. Poczłapała więc do kuchni w nadziei, że uda jej się tam znaleźć coś, czym mogłaby zaspokoić dotkliwy głód.
– Światło… Światło widzę – wyszeptała do siebie, wpatrując się w niemal całkowicie pustą lodówkę. – Jutro czekają cię zakupy – dodała, wyjmując mały garnek z sosem spaghetti z poprzedniego dnia i butelkę wina.
Nastawiła wodę na makaron, po czym nalała sobie lampkę. W pewnym momencie tuż za kuchennym oknem rozległo się szczekanie Figaro. Przestraszona Kornelia drgnęła i niechcący trąciła stojącą na skraju stołu butelkę. Na szczęście zdążyła ją pochwycić w locie. Choć butelka nie spadła na podłogę, to spora część jej zawartości wylała się, tworząc bordową kałużę na środku podłogi. W tym samym czasie pokrywka na garnku z wodą zaczęła podskakiwać, upuszczając spod siebie obłoczki pary. Kornelia zdjęła ją pospiesznie i wrzuciła do wrzątku makaron. Zaraz potem zaczęła ścierać kałużę wina. Po chwili kątem oka spostrzegła migające za oknem światła samochodu i przyspieszyła tempo swej pracy.
– Przecież miała przyjść jutro! – wykrzyknęła przekonana, że za moment w jej drzwiach stanie Marianna.
Kilka chwil później dzwonek ostatecznie potwierdził przybycie gościa.
Pies będący cały czas na tarasie, przyjaźnie pomrukiwał, dając znać, że za progiem stał przyjaciel. Kornelia pospiesznie odcedziła makaron i pobiegła do przedpokoju. Gdy otworzyła, zdziwienie odebrało jej mowę. Przez chwilę stała, wpatrując się w przybysza z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Przez ułamek sekundy miała nawet ochotę po prostu zatrzasnąć mocno drzwi i wrócić do kuchni, by zaserwować sobie danie, którego przygotowywanie jej przerwano.
– Mogę wejść? – odezwała się w końcu jak gdyby nigdy nic Alicja. – Chciałam sprawdzić czy u ciebie wszystko w porządku – dodała, oganiając się od psa, który lizał ją po rękach.
– Jak zdążyłaś już pewnie zauważyć, u mnie wszystko w porządku. – Prychnęła Kornelia. – Dzięki za troskę. – Próbowała zamknąć drzwi, lecz Alicja zwinnym ruchem wślizgnęła się do środka. Za nią wskoczył pies z zabłoconymi łapami.
– Figaro, chodź, wycieramy łapy! – krzyknęła gospodyni, widząc pierwsze kleksy na jasnym chodniku, rozłożonym w przedpokoju.
Podczas gdy Kornelia próbowała okiełznać brudnego czworonoga, Alicja zdążyła rozebrać się i odwiesić płaszcz do garderoby.
– Pytam serio – zapewniła Alicja. – Wszystko gra? Po tym, co się wydarzyło… No wiesz… Nie tak to miało wyglądać. Martwię się o ciebie.
– A tak, tak, gdzieś już to dzisiaj słyszałam. Zaraz, zaraz – udawała, że próbuje sobie przypomnieć. – Wiem, już wiem… Marianna zapewniała, że martwisz się o mnie.
– Chyba nie masz mi za złe, że jej powiedziałam?
– Ależ skąd! – odparła z powagą. – Gdyby jakiś mój plan poszedł tak doskonale, też chciałabym o tym poinformować cały świat.
– Co ty gadasz, Kornelia?
Zniecierpliwiony pies próbował wyrwać się swojej pani.
– Daj, ja go wytrę – zaproponowała Alicja i zabrała ręcznik z rąk Kornelii, by dokończyć to, co zaczęła, tak jak bywało dawniej.
Kornelia zostawiła Alicję i Figaro w przedpokoju, a sama udała się do kuchni.
– Ty pijesz? – zdziwiła się Alicja, gdy zastała tam koleżankę z kieliszkiem wina w dłoni. – I to niemało – odpowiedziała sama sobie, potrząsając butelkę z resztką płynu na dnie.
– Nalałabym ci, ale sama widzisz, że już niewiele zostało – skwitowała Kornelia, udając stan lekkiego upojenia. – Wypiłam caaałą butelkę. – Posłała Alicji dziwaczny uśmiech.
– Od progu widziałam, że wyglądasz jakoś niewyraźnie, ale nie przeszło mi przez myśl, że to przez alkohol. Ogarnij się. Przecież znajdziesz wkrótce coś nowego.
Kornelia uparcie nie odpowiadała na zaczepki Alicji. Bawiło ją, że swym zachowaniem wprawiła ją w stan zupełnej dezorientacji. Była to dla niej szansa na wybadanie prawdziwych przyczyn niespodziewanej wizyty byłej przyjaciółki.
– Zdaje się, że coś szykowałaś. Jakieś jedzonko – zauważyła, rozglądając się wokoło. – Nałożyć ci? Musisz coś jeść. Nie możesz tylko pić. – Zamilkła w oczekiwaniu na odpowiedź. – Nałożę – dodała po chwili, gdy Kornelia nie reagowała.
Alicja doskonale znała rozmieszczenie poszczególnych przedmiotów w kuchni. Bez zbędnych pytań sięgnęła więc po dwa talerze. Nałożyła na nie niewielkie porcje makaronu z sosem, gdyż pierwotnie danie miało zaspokoić głód tylko jednej osoby. Tak przygotowany posiłek podstawiła pod nos Kornelii, która siedziała przy okrągłym stole w części jadalnianej, po czym sama zasiadła naprzeciwko niej.
– Smacznego – odezwała się Alicja.
– Yhy – odparła Kornelia, grzebiąc w talerzu bez cienia apetytu. – Figaro! – wykrzyknęła po chwili, gdy czworonóg zwabiony zapachami, przyczłapał do jej stóp. – Wszędzie są ślady twoich łap!
– Przepraszam, widocznie niedokładnie je wytarłam – próbowała tłumaczyć się Alicja. – Zaraz wszystko naprawię.
– Nie trzeba. Sama dam radę – zapewniła spokojnie Kornelia. – Poza tym nie mam już czystych ręczników dla niego. Muszę wyjść na taras i sprawdzić, czy wyschły te, które wyprałam wczoraj. Ty tu zostań i jedz sobie – zakończyła przeciągle, przypominając sobie, że miała udawać stan upojenia.
Po kilku minutach wróciła do domu z ręcznikami dla psa, przewieszonymi przez przedramię. Wślizgnęła się bezszelestnie, więc Alicja w ogóle nie odnotowała tego faktu. Okazało się, że nieproszony gość swobodnie spacerował po całym domu, zaglądając po kolei do wszystkich pomieszczeń przez pootwierane na oścież drzwi. Dom Kornelii był niewielki, parterowy. Z korytarzyka dało się objąć wzrokiem niemal wszystkie kąty. Dziewczyna odniosła wrażenie, że Alicja czegoś usilnie poszukiwała. Miała ochotę poobserwować koleżankę jeszcze przez jakiś czas, by ustalić, o co tak naprawdę jej chodziło, lecz biegnący do niej pies, pokrzyżował te plany. W mig zdradził jej obecność, stawiając do pionu ich gościa.
– Już jesteś – rzuciła nieco zmieszana Alicja.
– Yhy – odparła jak gdyby nigdy nic.