Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda uciekinierka i płatny zabójca
Dom nie zawsze jest bezpieczną przystanią, do której chętnie wraca się we wspomnieniach. Czasem bywa prawdziwym koszmarem. Jak w wypadku Lauren. Trzy lata spędzone przez nią w rodzinie zastępczej państwa Romerów były niekończącą się udręką. Romerowie przyjmowali pod swój dach kolejnych podopiecznych tylko po to, by otrzymywać za nie pieniądze, a to, co się działo wewnątrz młodocianej społeczności, nic ich nie obchodziło. Przyszywanym rodzeństwem rządził okrutny Tomas - dręczyciel i prześladowca Lauren. W końcu dziewczyna nie wytrzymała. Pewnej zimowej nocy po prostu wybiegła z domu, zdecydowana już nigdy do niego nie wrócić.
Niespodziewanie na drodze zdesperowanej dziewczyny los postawił Cole'a, trzydziestoletniego bandytę i mordercę, człowieka bezwzględnego, bez skrupułów wykonującego brudną robotę dla swoich zleceniodawców. By uniknąć komplikacji, Cole powinien zlikwidować także Lauren, jednak nigdy jeszcze nie strzelał do osoby, która pragnęła umrzeć. Nie potrafił jej zabić, więc wziął ją do domu z zamiarem pozbycia się dziewczyny tak szybko, jak to możliwe. Nazajutrz się okazało, że pomoc Lauren może mu się przydać podczas realizacji kolejnego zlecenia...
Mafijny romans w zimowej scenerii. Bo zemsta najlepiej smakuje na zimno
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Kinga Litkowiec
Zabójczy duet
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/zabdra_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0930-4
Copyright © Helion S.A. 2024
Nie lubię nocy w tym domu. Lęk, jaki odczuwam za każdym razem, gdy zapada zmrok, jest nie do zniesienia. Jest nas czternaścioro, przynajmniej dzisiaj. Tylko nieliczni zostają tu na dłużej. Ja, bo nie mam gdzie pójść. Patrick, bo z jakiegoś powodu lubi tu być. Claudia, bo jest jej wszystko jedno. No i mój największy koszmar — Thomas — bo podoba mu się, że może dręczyć innych. Choć nie jestem jego jedyną ofiarą, mam wrażenie, że to właśnie na mnie uwziął się najbardziej. Wciąż jednak brakuje mi odwagi, by stąd uciec. Boję się tego, że sobie nie poradzę.
Ta noc jest wyjątkowo cicha. Państwo Romer nie pozwalają na hałas, ale tak cicho nie było jeszcze nigdy. Skulona na swoim łóżku nasłuchuję jakichkolwiek odgłosów, ale żaden dźwięk do mnie nie dochodzi. To nie wróży niczego dobrego. Może to tylko moja podświadomość? Nowa dziewczyna — Sofia, chyba już śpi lub po prostu boi się tak samo jak ja. Jest tu od trzech dni, a już kilkukrotnie ją zastraszono. Sofia jest niską i krągłą dziewczyną. Nikogo nie obchodzi to, że jest miła. Thomas wyśmiał jej rude włosy, nadwagę, piegi, a nawet szparkę między górnymi jedynkami. Płakała, a ja próbowałam ją pocieszyć, choć co mogłam powiedzieć? Tak naprawdę zazdrościłam jej, że jest tylko obiektem żartów. Nawet nie wie, jakie ma szczęście… Chciałabym być na jej miejscu. Chciałabym, żeby mnie wyśmiewali. Wtedy nikt nie próbowałby mnie dotknąć.
Przymykam oczy, wykończona nasłuchiwaniem. Nie jest mi jednak dane zasnąć, bo ktoś wchodzi do pokoju. To na pewno Thomas. Zaciskam powieki, nie wiem, po co udaję, że śpię, skoro to nic nie pomoże. Słyszę bicie swojego serca, kiedy czekam na ruch chłopaka. Im dłużej nic się nie dzieje, tym bardziej się denerwuję. Chciałabym mieć to już za sobą.
— To głupi pomysł. Wracajmy, nie chcę znowu trafić do domu dziecka.
Mogę jedynie domyślać się, że to Nick, chłopak, który jest tu od niecałego miesiąca. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że szybko stanie się popychadłem Thomasa. Słysząc jego głos, upewniam się tylko w tym przekonaniu.
— Wyluzuj. Ich to nie interesuje. Chcą tylko ciszy i kasy, którą za nas dostają. Chuj ich obchodzi reszta.
Wciąż udaję, że śpię. Przez chwilę nie dzieje się nic, aż w końcu znów słyszę jego cichy głos.
— Grubasku… Chcesz się zabawić?
Delikatnie unoszę jedną powiekę. Sofia siada gwałtownie na łóżku, ściska w dłoniach kołdrę i odsuwa się jak najdalej od nich.
— Nic ci nie zrobimy — śmieje się Nick. — Pomyśleliśmy, że masz ochotę nam obciągnąć.
Rzygać mi się chcę, gdy to słyszę. Jakaś część mnie chciałaby pomóc, ale wiem, że to nic nie da. Jedynie wpakuję się w jeszcze większe kłopoty, które i tak mnie czekają. Nie wierzę w to, że oni zostawią mnie w spokoju. Po zapewnieniu Thomasa, że nikt nie kiwnie palcem, Nick stał się równie obleśny. Z szeroko otwartymi oczami przyglądam się Sofii. Jej łóżko stoi po drugiej stronie pokoju, przy oknie, więc światło księżyca oświetla jej twarz. Na chwilę przenoszę spojrzenie na drzwi, które mam tuż obok głowy. Gdybym szybko wstała i wybiegła… Tylko co miałabym zrobić później? Musiałabym uciec, zostawiając tę biedną dziewczynę? A może szukać pomocy? To daremne, nikt nie pomoże.
Znów patrzę na łóżko, Thomas i Nick stoją nad przestraszoną Sofią. Widzę, że płacze, a po chwili słyszę też jej szloch.
— Masz dwie możliwości — odezwał się Tom. — Albo nam obciągniesz, albo stąd wyjdziesz. — Odwraca nieznacznie twarz w moim kierunku. — Nie myśl, że nie wiem, że nie śpisz, Lauren.
Wstaję gwałtownie z łóżka, ale nie dosięgam nawet klamki. Ktoś mnie łapie i ciągnie do tyłu. Po chwili widzę nad sobą Thomasa. Siedzi na mnie, przytrzymując mnie mocno za ręce, które układa tuż nad moją głową. Pochyla się, wystarczająco blisko, żebym mogła zobaczyć jego uśmiech. W tym świetle wydaje się jeszcze straszniejszy. Czarne włosy opadają mu na czoło, niemal zakrywając przymrużone, piwne oczy. Kilkudniowy zarost postarza go o parę lat. Nie wygląda na osiemnastolatka, a na faceta, który ma za sobą kilka wyroków.
— Wybacz, stary, ale ona jest tylko moja — zwraca się do Nicka, który kuca tuż obok mojej głowy. — Bierz rudą, pasujecie do siebie.
Nick nie wydaje się zaskoczony. Uśmiecha się szeroko i wstaje. Poprawia koszulkę, która podwinęła mu się i odsłoniła zbyt dużą część jego okrągłego brzucha. Odwraca się i idzie znów do Sofii, która ponownie zaczyna szlochać. Nie jestem nawet w stanie skupić się na niej, bo sama przeżywam ten sam koszmar. Thomas kładzie się na mnie, czuję jego wzwód na moim brzuchu, a twardy zarost drażni moją szyję. Jedna samotna łza spływa po moim policzku.
— Możesz krzyczeć. Nikogo nie ma. Nikogo, kto mógłby zareagować, kto mógłby chcieć cię uratować — szepcze mi do ucha, po czym ściska jedną z moich piersi.
Zaczynam płakać, dołączając tym samym do Sofii. Unoszę głowę, jest tak samo przygwożdżona jak ja. Wiem, co się za chwilę wydarzy. Nie chcę ponownie tego przeżywać, ale Thomas ma rację, nikt mi nie pomoże. Reszty nie obchodzi to, co się dzieje z innymi. Martwią się jedynie o siebie, bo tak trzeba robić, gdy trafi się do tego domu.
Próbuję się wyrwać, nie ułatwię zadania temu sukinsynowi. W końcu puszcza moje dłonie, ale zanim udaje mi się choć spróbować wyswobodzić, dostaję silny cios, prosto w oko. Krzyczę z bólu i opadam bez sił. Moje serce wali jak oszalałe, gdy Tom zsuwa się ze mnie i łapie za gumkę moich spodni od piżamy. Nieznacznie unoszę głowę, obserwując, jak mnie rozbiera. Gdy jest już przy moich stopach, używam całej swojej siły i kopię go prosto w twarz.
— Ty pieprzona dziwko! Zabiję cię, kurwa, przysięgam, że cię zabiję!
Wstaję gwałtownie i szybko podciągam spodnie. Wybiegam z pokoju, nie oglądając się za siebie. Biegnę korytarzem, potykając się o swoje stopy. Przewracam się, zaczepiając o rząd butów, i lecę na twarz, tuż przed drzwiami. Podnoszę się szybko i przypominam sobie, że jest środek zimy. Rozglądam się za swoimi butami, ale ich nie widzę. Słyszę, że oni są już blisko, więc chwytam pierwszą parę, wkładam je w pośpiechu, a następnie łapię za kurtkę i wybiegam. Zimny powiew wiatru rani moją odsłoniętą skórę. Mam na sobie jedynie długie spodnie od piżamy i top na ramiączkach. Nawet po założeniu kurtki czuję niewielką różnicę. Zimy w Hebronie są straszne, szczególnie nocami.
Zapominam o mrozie, gdy odwracam się i widzę ich w drzwiach kamienicy. Biegnę, nie patrząc już za siebie. Buty, które zabrałam, są na mnie za małe, ale wytrzymam. Adrenalina i strach szybko rozgrzewają moje ciało, ale wiem, że to za chwilę minie.
Dobiegam do parku, czuję przenikające zimno, jednak to nie jest najgorsze. Zamarznę tutaj, będę konać w męczarniach. Nie wrócę do domu dziecka, zadzwonią do moich rodziców zastępczych. Nikogo nie obchodzi, co się tam dzieje. Oby tylko podarowali Sofii. Wybiegli za mną, więc mogła uciec, ukryć się gdzieś. Chociaż na tę jedną noc. Współczuję jej, ale sama przechodziłam to przez trzy lata. Nikt mi nie pomógł, nikomu nie było mnie żal. Nienawidzę Toma i państwa Romer, którzy zostali rodziną zastępczą tylko dla pieniędzy. Nikt z nas ich nie obchodzi. Chłopcy mogą gwałcić dziewczyny, a oni potrafią jedynie krzyczeć, żeby byli ciszej. Są potworami, których nikt nie ma ochoty powstrzymać. Marzę o tym, by wszyscy dostali kiedyś za swoje.
Po godzinie nie czuję już stóp. Tak naprawdę nic nie czuję, zamarzam. Jest chyba dwadzieścia stopni mrozu, a podmuchy wiatru zdają się kaleczyć moją twarz. Jednak wciąż idę. Muszę iść. Dostrzegam zaśnieżoną ławkę, chciałabym na niej usiąść, ale to najgłupsze, co mogłabym zrobić. Pogrążona w myślach, nie zauważyłam nawet, że wyszłam z parku. Zmierzam po ścieżce na początku lasu i choć powinnam zawrócić, nie robię tego. Nie czuję strachu. Wiem, że tej nocy umrę, i tym samym mój koszmar się skończy. Będę wolna. Niejednokrotnie myślałam o samobójstwie, ale nigdy się na to nie odważyłam. Najwidoczniej przyszedł na mnie czas, a ja się z tym pogodziłam.
Do moich uszu dociera krzyk. Żałosny, przerażający krzyk mężczyzny. Tak chyba krzyczą osoby, które są obdzierane żywcem ze skóry. Po raz pierwszy od kilku godzin coś czuję. Nie wiem, dlaczego kieruję się za hałasem, ale kroki stawiam coraz szybciej. Zamiast uciekać, pcham się pewnie w coś strasznego. Potykam się o gałęzie zakryte warstwą śniegu, ale nie tracę równowagi. Idę, aż przestaję to słyszeć. Jest już po wszystkim. Stoję bez ruchu. Znów jest mi zimno, ale moje ciało nie drży. Zza drzew wyłania się postać, która zauważyła mnie pewnie wcześniej, niż ja zauważyłam ją. Mam takie wrażenie, bo wydaje się iść prosto na mnie. Wciąż stoję nieruchomo. To mężczyzna, jestem tego pewna, gdy znajduje się kilka metrów ode mnie. Ma potężną sylwetkę, która w mroku wydaje się chyba jeszcze bardziej przerażająca niż w świetle dnia. Staje naprzeciwko mnie, lecz nie udaje mi się spojrzeć na jego twarz. Znika po sekundzie za moimi plecami. Popycha mnie do przodu tak mocno, że niemal upadam twarzą na śnieg. Łapię równowagę, a on znów mnie popycha. Robię krok, później kolejny. W końcu dochodzi do mnie, czego on chce, i idę po jego śladach. Słyszę zgrzytanie śniegu pod naszymi stopami i nic poza tym.
Już po kilkunastu metrach dochodzę tam, gdzie chciał zaprowadzić mnie mężczyzna. Śnieg w tym miejscu zabarwiony jest na czerwono. Zamieram na widok krwi, a gdy mój wzrok zmierza dalej, z moich ust wydobywa się cichy krzyk. Oparte o drzewo leży zmasakrowane ciało. Człowiek, który mnie tu przyprowadził, musiał wypatroszyć tego nieszczęśnika. Z jego brzucha wystają wnętrzności, twarz również ma poharataną. Odwracam się szybko, bo nie mogę dłużej na to patrzeć. I wtedy przed moimi oczami widzę tylko jedno — broń. Przełykam ślinę, ale nie ze strachu. Czuję ulgę, wiedząc, że moja śmierć będzie szybka i bezbolesna. Jeden strzał i wszystko się nareszcie skończy.
Przenoszę wzrok z lufy na mężczyznę, który za chwilę mnie uwolni. Chciałabym go poprosić, żeby zrobił to szybciej, ale nie mam odwagi. Nie obchodzi mnie nawet to, że być może nikt nie znajdzie mojego ciała. Przecież nie mam rodziny. Nikt za mną nie zatęskni. Nie zadba o godny pogrzeb. Nikt nie będzie mnie szukał.
Odbezpiecza broń, a na ten dźwięk mimowolnie drga mi kącik ust.
Patrzę na obraz nędzy i rozpaczy, który uśmiecha się na widok spluwy. Ledwo zauważalnie, ale, kurwa, uśmiecha się! Zamiast pociągnąć za spust, spoglądam na nią. Robię to z czystej ciekawości, bo po raz pierwszy jestem świadkiem czegoś takiego. Dziewczyna jest młoda, może nawet to jeszcze dziecko. Noc i ogromny siniak na oku utrudniają mi ocenę jej wieku. Dlaczego się uśmiecha?
Nigdy się nie zawahałem, ale teraz… W ten sposób patrzą na mnie osoby, które błagają o śmierć, gdy nie mogą znieść tortur, jakie im zadaję. Jednak nigdy się nie uśmiechają. Zamiast ją zastrzelić, opuszczam rękę i odwracam się do niej plecami. Gdybym nie miał dopiero trzydziestu lat, pomyślałbym, że się starzeję i mięknie mi serce. Ale to coś zupełnie innego.
Zostawiam ją, wiedząc, że i tak nic nikomu nie powie. Już po jej twarzy widać, że ma wystarczająco dużo swoich problemów. Po kilku krokach orientuję się, że za mną idzie. Kurwa, jakim głupcem trzeba być, żeby to robić? W pierwszej chwili mam zamiar się odwrócić i strzelić jej w łeb, ale rezygnuję. Może boi się, że zgubi się w lesie, a jej chory umysł podpowiedział, że lepiej iść za mordercą? Zmierzam przed siebie, starając się nie zwracać na nią uwagi. Mój instynkt jednak nie pozwala mi nie myśleć, co jeszcze bardziej mnie wkurwia. Zgrzytanie śniegu pod jej stopami sprawia, że w końcu nie wytrzymuję i się odwracam. Dziewczyna zatrzymuje się niemal w tej samej chwili. Stoi jakieś pięć metrów ode mnie, więc robię kilka kroków w jej kierunku, żeby dobrze mnie słyszała. Nie zdążam nawet otworzyć ust, kiedy odzywa się pierwsza.
— Dlaczego mnie nie zabiłeś? — pyta z wyrzutem w głosie, co na moment odbiera mi zdolność racjonalnego myślenia.
— Jesteś nienormalna, dziewczyno?
Chcę się odwrócić, ale ona znów się odzywa.
— Zabij mnie, proszę. Jeśli tego nie zrobisz i tak do jutra będę martwa. Nie chcę umierać przez wiele godzin, marznąć w tym miejscu. Po prostu mnie zabij, przecież właśnie to chciałeś zrobić.
Nie odpowiadam, odwracam się i znów idę przed siebie. Po raz pierwszy spotykam człowieka, który bardziej ode mnie nie boi się śmierci. Co gorsza, to dziewczyna, jeszcze dziecko. Nie boimy się pożegnania ze światem z zupełnie innych powodów. Jej jest po prostu źle na świecie, a ja nie mogę bać się tego, na co skazuję ludzi od piętnastu lat. Śmierć jest czymś pewnym. Czymś, co prędzej czy później dopadnie każdego.
Ona wciąż za mną idzie. A im dłużej to robi, tym mniejszą mam ochotę ją zabić. Zbyt mocno tego pragnie, bym mógł jej to dać. Dochodzę do auta zaparkowanego po drugiej stronie parku. Nareszcie. Ogrzeję się i pozbędę się ogona. Wsiadam do środka i odpalam silnik. Zanim ruszam, nastawiam wysoką temperaturę i wyciągam telefon, żeby potwierdzić wykonanie zadania. Odwracam na moment głowę na drzwi od strony pasażera. Ona tu, kurwa, stoi. Nie widzi mnie przez przyciemnianą szybę, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że patrzy prosto na mnie. Nie przypomina mi obłąkanej, choć jej zachowanie na to wskazuje. Przechylam głowę i odblokowuję telefon. Wysyłam wiadomość do mojego zleceniodawcy, po czym sprawdzam listę pozostałych zleceń. Czytając, staram się nie myśleć o wariatce, która wciąż stoi obok mojego samochodu. Zatwierdzam przyjęcie kolejnej roboty i odkładam telefon, mimowolnie zerkając na szybę.
— Kurwa — cedzę przez zęby. Nie wiem, jak do tego doszło, ale opuszczam szybę w drzwiach. — Właź — warczę.
Od razu żałuję. Dziewczyna wchodzi bez wahania i dokładnie mnie obserwuje.
— Tu chcesz mnie zabić? Czy zrobisz to w innym miejscu? — pyta beznamiętnie.
— Ile masz lat?
— Dwadzieścia — odpowiada szybko.
— A naprawdę?
— Kilka dni temu skończyłam osiemnaście. Ma to dla ciebie jakieś znaczenie?
Bez ciągnięcia rozmowy ruszam autem. Zerkam na nią raz na jakiś czas. Rana na oku jest świeża, musiała powstać w ciągu ostatnich kilku godzin. Ma na sobie spodnie od piżamy, więc uciekała. Ktoś ją zgwałcił albo próbował to zrobić. Winny może też być ojciec alkoholik, który lubi robić awantury po paru głębszych.
— Jak się nazywasz? — Nie odpowiadam. — Ja jestem Lauren. Pochodzisz stąd? Nigdy wcześniej cię nie widziałam.
Zaciskam szczękę i podgłaśniam radio, żeby jej nie słuchać, bo zaczyna działać mi na nerwy. Gdybym tak nie lubił tego samochodu, naprawdę bym ją zastrzelił. Nienawidzę hałasu, a przede wszystkim mam alergię na ludzki głos. Dlatego pracuję w pojedynkę i preferuję proste zlecenia — śmierć od kulki w łeb. Bez wyciągania informacji, bez kombinowania jak dzisiaj.
Zastanawiam się, co mam z nią teraz zrobić. Po co w ogóle ją ze sobą zabierałem? Nie znam Hebronu na tyle dobrze, żeby wiedzieć, czy znajduje się tu jakieś schronisko dla bezdomnych, do którego mógłbym ją odstawić. Nawet to, że rozmyślam nad tym, co zrobić z tą dziewczyną, sprawia, że jestem jeszcze bardziej wkurwiony.
— Nie zabiję cię. — Zatrzymuję się na poboczu. — Jedyne, co mogę dla ciebie zrobić, to odwieźć cię do domu.
Na moje słowa od razu sztywnieje.
— Możesz chociaż zawieźć mnie gdzieś, gdzie będę mogła przenocować? — pyta zrezygnowana. — Proszę, nie chcę tam wracać.
— Wyglądam na kogoś, kto pomaga innym? — Rzucam jej wkurwione spojrzenie w nadziei, że w końcu odpuści.
— Na bezwzględnego mordercę też nie wyglądasz.
Zaciskam palce na kierownicy. Nie zabiję jej. Powinienem, ale tego nie zrobię.
— Zginęłabyś, gdybyś tego nie chciała. Bez lęku w oczach ofiary nie mam satysfakcji. — Uśmiecham się krzywo i ponownie odpalam silnik.
— Mogę udawać.
— Nic już więcej nie mów — odpieram znudzony.
Tyle lat przemierzam świat, a jeszcze nigdy nie spotkało mnie coś równie popieprzonego. Jutro wyjeżdżam, więc jakoś przetrwam kilka godzin z tą dziewczyną. Przynajmniej mam taką nadzieję. W ostateczności sam strzelę sobie w łeb.
Nie tak miało być, ale nie powinnam narzekać. Mam chociaż gdzie spędzić tę jedną noc. Nie wiem, co będzie później, ale cieszy mnie to, że dziś nie umrę z zimna.
Mężczyzna zabrał mnie do małego drewnianego domu znajdującego się gdzieś na odludziu. Przestałam się odzywać, bo to, co do tej pory mówiłam, mogło sprawić, że wziął mnie za psychicznie chorą. Nie powinno mi zależeć na jego zdaniu, tym bardziej że z pewnością coś jest ze mną nie tak. Trzy lata udręki odbiły się na mojej psychice i już nic tego nie zmieni. Jednak on mi pomógł. Może nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jestem mu wdzięczna.
— Ogrzej się — mówi beznamiętnie, gdy wchodzimy do środka. — Jutro będziesz musiała radzić sobie sama.
Na te słowa znów ogarnia mnie strach, o którym nie chciałam teraz myśleć.
— Dlaczego mnie nie zabijesz? — pytam ponownie.
— Bo tak zdecydowałem.
Pomieszczenie jest niewielkie i niemal puste. Przy jednej ścianie stoi łóżko, a przy drugiej kanapa, na środku jest stolik z telewizorem, a przy drzwiach znajduje się niewielka szafa. Nie jest obskurnie, jednak mężczyzna jeździ drogim sportowym samochodem, więc tak skromne wnętrze w ogóle do niego nie pasuje.
Siadam na kanapie i przyglądam się nieznajomemu, podczas gdy on nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi.
— Nie jesteś stąd, prawda? — odzywam się cicho.
— Nie.
— Powiesz mi chociaż, jak masz na imię?
— Cole.
— Jesteś płatnym zabójcą?
Mruży oczy, jakbym zadała pytanie, którego się nie spodziewał. Jednak musiałam o to zapytać.
— Tak.
Na pewno nie jest rozmowny…
— Ile kosztuje twoja usługa?
— Nie stać cię na nią.
Zaciskam zęby, jednak długo tak nie wytrzymuję.
— Nie chcę zapłacić ci za to, żebyś zabił mnie. Z tym sama jeszcze sobie poradzę — odpowiadam nerwowo. — Chciałabym, żebyś zabił… kogoś — dodaję drżącym głosem.
Na samo wspomnienie Thomasa łzy stają mi w oczach.
— Kogo miałbym zabić?
Po raz pierwszy w tonie Cole’a wyczuwam zainteresowanie. Daje mi to nadzieję. Wiem, że zapewne ma rację i nie stać mnie na niego, ale łudzę się, że uda mi się z nim dogadać. Nawet gdybym miała spłacać go do końca swojego życia.
— Człowieka, przez którego znalazłam się tutaj. W sumie nie tylko jego. Lista byłaby dość długa.
— Tak jak już mówiłem, nie stać cię na to.
— A gdybym spłacała cię w ratach?
— Ja pierdolę — śmieje się gorzko. — Nie wiem, co ci się przydarzyło, i prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie obchodzi. Nie zabijam na zlecenie małolat bez grosza. Ciesz się, że zabrałem cię z tego pieprzonego lasu.
Opuszczam głowę, wpatrując się w za ciasne buty raniące coraz bardziej moje stopy. Zsuwam je ostrożnie i dostrzegam poważne przetarcia nad piętą i na palcach. Teraz boli jeszcze bardziej. Nie chcę ponownie ich zakładać, a tym bardziej zastanawiać się, co zrobię jutro.
Nagle Cole rzuca obok mnie koc. Łapię go bez zastanowienia i dokładnie się nim okrywam. Mimo grubej kurtki jest mi wciąż cholernie zimno.
— Dziękuję — szepczę do mężczyzny, gdy ten kładzie się na łóżku.
— Nie masz mi za co dziękować.
— Marzłabym przez kilka godzin.
— To tylko odroczenie wyroku, Lauren — mówi śmiertelnie poważnym tonem.
— Tak, wiem. Jutro już nie będę miała tyle szczęścia — odpieram przygaszonym głosem.
Kładę się na kanapie i zaczynam rozmyślać o tym, co zrobię. Powrót do domu dziecka nie wchodzi w grę. Nie uwierzą mi, jeśli powiem im, jakie piekło musiałam przechodzić. Do domu zastępczego także nie wrócę. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej przekonuję się, że została mi już tylko śmierć.
— Jeśli nie chcesz mnie zabić, daj mi swój pistolet. Sama to zrobię — szepczę.
Mężczyzna jednak nie odpowiada. Trudno uwierzyć, że zasnął w ciągu kilku chwil, ale może tak właśnie jest. Sama boję się zasnąć. Po raz pierwszy z innego powodu niż zwykle. Ja po prostu nie chcę się już obudzić.
Ze snu wybudza mnie dzwonek komórki. Sięgam po nią i zanim odbieram, zerkam na godzinę. Widzę, że jeden z moich największych zleceniodawców dzwoni do mnie o drugiej nad ranem, więc sprawa musi być poważna.
— Tak?
— Masz plany na sylwestra?
Marszczę czoło i unoszę się do pozycji siedzącej.
— Co jest?
— Możemy dorwać tego sukinsyna.
Wzdycham, bo dobrze wiem, o kim mówi. Zdaję sobie także sprawę z tego, że nie odpuści.
— Co wiesz?
— Będzie w swoim domu w Chicago. Urządza wystawne przyjęcie.
— To nie będzie takie proste, Carlos. Nie wejdę tam, a nawet jeśli jakimś cudem mi się to uda, nie zrobię niczego. Dobrze wiesz, że Jordi Dano dokładnie się zabezpiecza.
— Zapłacę pół miliona, jeśli go zlikwidujesz.
Kurwa. Facet jest tak bardzo zaślepiony chęcią zemsty, że nie rozumie nawet, co do niego mówię. Gdyby zabicie Dano było tak proste, zrobiłbym to już dawno temu.
— Nawet gdybyś zaproponował milion, powiedziałbym ci to samo. Jak mam się dostać do strzeżonej z każdej strony twierdzy i wyjść z tego cało?
— A gdybyś zyskał jego zaufanie? Może zachęciłbyś go do bliższej znajomości z tobą?
— Mów jaśniej.
— Wiesz, że lubi kobiety. Wiesz nawet jakie. To proste, Cole. Znajdź kobietę, która zwróci na siebie jego uwagę, a później zrób wszystko, by zechciał poznać was bliżej. Jeśli dobrze to rozegrasz, zaprosi cię do siebie.
— Wiesz, że pracuję sam. Nie znam kobiety, która byłaby w stanie grać luksusową dziwkę.
— Przemyśl to. Jestem w stanie zapłacić więcej, byś nie musiał tracić ani centa ze swojej doli. Kobiet jest jak na lekarstwo. Przyciągasz je. Wykorzystaj to.
Rozłącza się, a ja wypuszczam głośno powietrze, kładąc głowę na poduszce. Mimo wszystko myślę o zadaniu, jakie mi powierzył, bo samo w sobie jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Poza tym proponowana kwota jest kurewsko kusząca.
— Ja to zrobię.
Dopiero teraz przypominam sobie o tej dziewczynie.
— Co zrobisz?
— Mogę zagrać luksusową dziwkę.
Śmieję się, bo naprawdę mnie rozbawiła.
— Nawet nie wiesz, o czym mówisz, dziecino.
— Potrzebujesz kogoś, kto dobrze zagra swoją rolę. Zrobię to.
Pewność w jej głosie mnie zaskakuje. Być może jest to determinacja, która narodziła się z powodu lęku przed długą śmiercią z zimna. Wolałbym znaleźć jej jakiś dom, niż gdziekolwiek ze sobą zabierać.
— Bez urazy, ale luksusowe dziwki wyróżniają się urodą.
— Udowodnię ci, że się nadaję.
— Śpij.
Na szczęście nie mówi nic więcej. Ja natomiast zastanawiam się, czy znam kobietę, którą mógłbym przeszkolić. Zlecenie samo w sobie jest ryzykowne i wydaje mi się, że tylko tak zdesperowane kobiety jak Lauren mogłyby pójść na podobny układ. A takich z pewnością nie znam.
O świcie zaczynam zbierać swoje rzeczy. Lauren siedzi na kanapie, przyglądając mi się bez przerwy. Po pewnym czasie zaczyna mnie to kurewsko irytować.
— Nie gap się — cedzę, zakładając płaszcz. — Nie możesz tu zostać.
— Wiem.
— Nie zabiorę cię ze sobą.
— Co ci szkodzi spróbować?
Zerkam na nią. Ma na sobie o wiele za dużą kurtkę i stare szerokie spodnie od piżamy. Z adidasów, które ma na stopach, wystają jej pięty. Twarz dziewczyny także nie wygląda zbyt dobrze. Siniak po kilku godzinach stał się jeszcze bardziej widoczny. Brązowe włosy są potargane i matowe, a cera jest ziemista.
— Widziałaś się w lustrze? — pytam z odrazą.
— Wszystko da się zmienić.
— Jeśli zna się wróżkę.
— Udowodnię ci to. Co prawda siniaka nie usunę, ale on niedługo zniknie. Do tego czasu wszystko mogę zatuszować makijażem.
Nie wierzę w metamorfozę, jaką mi obiecuje. Nie mam także czasu na kolejną wymianę zdań. Śpieszę się, więc zamiast tracić czas na tłumaczenia, dlaczego się nie nadaje, sięgam po telefon, by zarezerwować lot do Miami. Nie wiem jeszcze, czy wykonam zlecenie, ale w tym mieście nie brakuje ludzi, na których wydano wyrok śmierci. Na jedną krótką sekundę zerkam na dziewczynę i to jest mój błąd. Przeklinam w myślach, wściekły na siebie, że jej los zaczął mnie obchodzić. Jej oczy skupione są na podłodze, a usta drżą lekko, jakby próbowała zahamować płacz.
— Co ci się stało? — pytam, od razu tego żałując. — Obiecałem zapewnić ci jedną noc w cieple i tak też zrobiłem. Nie licz na nic więcej, bo nie jestem niańką.
Patrzy na mnie przez zaszklone oczy.
— Matka porzuciła mnie, gdy miałam cztery lata. Trafiłam do domu dziecka, a trzy lata temu do rodziny adopcyjnej, która wykorzystując ogromny dom, znalazła niezły pomysł na biznes. Nie troszczą się tam o nas, nie obchodzi ich, że ktoś jest krzywdzony. A razem ze mną mieszkają tacy, którzy to wykorzystują.
— Zostałaś zgwałcona — stwierdziłem pod nosem.
— Tak — przyznała cicho. — Wczoraj uciekłam, zostawiając inną dziewczynę, która na pewno odpowiedziała za to, co zrobiłam. Nie wiedziałam, co dalej, ale nie miałam zamiaru tam wracać. Byłam gotowa na śmierć, czekałam na nią.
— Tym bardziej powinniśmy się jak najszybciej rozstać — stwierdzam pewien swego.
Nie jestem psychologiem, ale wiem, że skrzywdzeni ludzie potrzebują pomocy. Ja nie mogę jej tego oferować. Nawet nie chcę.
— Jestem zdesperowana. Zrobię wszystko, żeby tam nie wracać.
— Wiesz, kim jest dziwka?
— Myślisz, że nie dam sobie rady? — śmieje się gorzko. — Nie masz pojęcia, przez jakie piekło przeszłam.
Nie myślę, że nie da sobie rady. Jestem tego absolutnie pewien. Chcę mieć jednak czyste sumienie i nie być kolejnym sukinsynem na jej liście. Wygląda na to, że była dość długa. Postanawiam więc dać jej szansę, a później odesłać z powrotem, nie zastanawiając się, czy sobie poradzi. Podchodzę do walizki, z której wyciągam bluzę i czapkę z daszkiem. Rzucam je obok dziewczyny.
— Załóż to.
Widzę, że nie jest pewna tego, co mam w planie zrobić. Wstaje i wolno rozsuwa kurtkę. Kiedy ją z siebie ściąga, otwieram szerzej oczy. Jest cholernie chuda, choć przez cienki podkoszulek można dostrzec dość krągłe piersi. Zakładam, że gdyby go ściągnęła, bez problemu policzyłbym jej wszystkie żebra. Zakłada bluzę, po czym sięga po kurtkę, tym razem jednak jej nie zapina. Na głowę zakłada czapkę, obniżając daszek, który zasłania jej oczy. Ręką wskazuję na drzwi i dopiero gdy rusza, dociera do mnie, dlaczego nie wsunęła butów do końca. Nawet nie wyszliśmy z domu, a ja już żałuję swojej decyzji.
— Ustalmy jedno — odzywam się, stojąc obok samochodu. Otwieram bagażnik, nie zwracając uwagi na dziewczynę. — Robisz, co mówię, nie odzywasz się niepytana i starasz się nie wchodzić mi w drogę. Jeden błąd będzie kosztować cię powrót do tego miejsca. Nie mam zamiaru cię niańczyć — mówię, pakując wszystkie rzeczy. — Jeszcze jedno. — Zamykam bagażnik i dopiero teraz patrzę na dziewczynę. — Jeśli uznam, że się nie nadajesz, także wracasz do domu. Nie wiem, jak to zrobisz. Nie wiem nawet, po cholerę cię ze sobą zabieram, skoro mam pewność, jak to się skończy.
— Gdybyś wychował się w takich warunkach jak ja, wiedziałbyś, że potrafię dostosować się do każdej okoliczności.
Nie odpowiadam. Wsiadam do auta i czekam, aż dziewczyna do mnie dołączy. Kiedy to robi, zerkam na nią jeszcze raz.
— Od teraz zaczynasz walkę o swoje życie — mówię cholernie poważnie.
— Toczę ją od urodzenia.
On naprawdę nie rozumie, jak bardzo zdesperowana jestem. Jeśli myśli, że szybko stchórzę i będzie miał mnie z głowy, jest w ogromnym błędzie. Tak naprawdę zrobiłabym wszystko, byle tylko nie wracać do tego przeklętego domu. Skoro mnie nie zabił, musi pogodzić się z tym, że nie ucieknę przy pierwszym wyzwaniu. Jest mi to winny. Zabrał mi moją ostatnią nadzieję na spokój. A teraz… teraz już boję się śmierci.
— Wzbudzisz niepotrzebne zainteresowanie w takim stroju — mówi, zatrzymując się na jakimś parkingu. — Znajdę ci coś, w co mogłabyś się przebrać — dodaje, nie ukrywając, jak bardzo jest mu to nie na rękę.
Kiwam głową, bo w tej sytuacji „nie trzeba” byłoby śmieszną odpowiedzią. Ma rację. Jeśli pokażę się w piżamie, w za małych butach i w dodatku z tym wielkim siniakiem, nie przejdę niezauważona. Mnie to nie przeszkadza, jednak Cole z pewnością ma z tym duży problem.