Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy thriller autorki międzynarodowego bestsellera „Dziewczyna z listu”.
Niektóre tajemnice spoczywają pogrzebane latami...
Trzynastoletnia Rebecca Waterhouse była w Seaview Cottage, gdy jej ojciec zabił matkę. Co jeszcze widziała?
Iris i Jessie, dorosłe córki Rebekki, wiedzą, że mimo upływu lat matka nie powie o tej straszliwej nocy ani słowa. A gdy Jessie znika bez wieści z ciężko chorym noworodkiem, Iris czuje, że klucz do zagadki tkwi w przeszłości.
Aby ocalić siostrę, musi zgłębić smutną historię miłości i zdrad. Tylko wtedy Seaview Cottage ujawni swój mroczny, tragiczny sekret…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Prolog
Sobota, 19 listopada 1960
– Proszę pana, niech mnie pan wypuści. Nie czuję się dobrze.
Rebecca spojrzała na siedzącego za stołem policjanta w okularach w drucianych oprawkach, który nie pozwalał jej opuścić pokoju przesłuchań, odkąd tu przyszli dwie godziny wcześniej.
Komisarz Gibbs zaciągnął się głęboko woodbine’em, po czym wypuścił gęsty szary dym w przestrzeń pokoju, w którym już i tak brakowało powietrza.
Rebecca wpatrywała się we własne ręce, zdrapując zaschnięte krople krwi matki z prawego nadgarstka. Nadal miała na sobie białą koszulę nocną, w której spała. Jej rąbek także był poplamiony krwią. Miała ochotę go oderwać, zanurzyć się w wannie i raz na zawsze zniknąć pod wodą.
– Już prawie skończyliśmy. Ale zanim spiszemy na maszynie twoje oświadczenie, muszę jeszcze poukładać sobie w głowie kilka spraw. – Komisarz Gibbs wyciągnął rękę i wbił w Rebeccę czarne oczy, po czym zgniótł papierosa palcem poplamionym nikotyną. – Przyniosę ci wodę.
Wstał, szurając krzesłem, które na wyłożonej kafelkami podłodze zazgrzytało tak przeraźliwie, że Rebecca aż podskoczyła. Dygocząc, owinęła się szorstkim wełnianym kocem. Było jej zimno. Strasznie zimno.
Za komisarzem Gibbsem zatrzasnęły się drzwi. Rebeccę szczypały oczy. Spojrzała na zegar: czwarta rano. Nigdy dotąd nie była na nogach do tej godziny. Czasami do późna przesiadywała z Harveyem w schronie przeciwbombowym, by zejść z oczu ojcu, ale zwykle przed północą jego potrzeba zatracenia się w whisky zwyciężała nad wściekłością.
Kiedy zaczynała się awantura, z okna sypialni dawała Harveyowi znaki otrzymaną od niego latarką. Wtedy Harvey pędził do niej przez pole kukurydzy i otwierał właz do schronu znajdującego się pod Seaview Cottage. Rebecca już na niego czekała, wcześniej dostawszy się tam przez właz ukryty w szafce pod schodami. W tej małej podziemnej jaskini ojciec gromadził konserwy, książki i świece, na wypadek gdyby Niemcy postanowili wrócić i wymordować ich rodzinę. Owładnięty paranoją, która zamieniła życie Rebekki i jej matki w piekło, nieświadomie zapewnił córce możliwość ucieczki.
Rebecca siedziała wpatrzona we wskazówkę sekundnika przesuwającą się po tarczy zegara. Coraz więcej czasu dzieliło ją od momentu, kiedy zobaczyła matkę po raz ostatni. Wciąż miała ją przed oczami: usta z trudem łapiące powietrze – te piękne usta, które całowały Rebeccę tyle razy – coraz bledszą skórę i ostatni oddech, z którym uszło z niej życie.
Cisza wypełnionego dymem pokoju dzwoniła jej w uszach. Rebecca była wyczerpana fizycznie, ale mózg wciąż odtwarzał scenę, którą ujrzała, gdy usłyszawszy dobiegający zza ściany krzyk, pobiegła z sypialni do salonu: matka leżała na wypłowiałym dywanie, który tyle razy trzepała na skąpanych w słońcu schodkach Seaview Cottage. Na dywanie teraz czerwonym od krwi, która lała się z jej uszu i nosa. Oczy miała tak spuchnięte od kopniaków wymierzanych przez ojca ciężkim czarnym butem, że nie mogła zobaczyć stojącej w drzwiach córki.
– A więc, panno Waterhouse – aż podskoczyła, gdy komisarz Gibbs otworzył drzwi – porozmawiajmy o tym jeszcze raz.
Czuła, jakby to wszystko wydarzyło się w jakimś innym życiu. Zaledwie kilka godzin wcześniej, leżąc w łóżku, słuchała, jak w szparach okna jej sypialni gwiżdże wiatr wiejący od strony Wittering Bay. Mimo dodatkowej kołdry wyciągniętej z szafy ręce i nogi skostniały jej z zimna.
Miała wrażenie, że widzi ojca, który dorzuca drewna do kominka, stękając i mamrocząc coś do siebie, gdy dym przyprawia go o kaszel. Matkę z upiętymi w kok sztywnymi włosami o mysim kolorze, która opiera na stołku zmęczone nogi i czeka w milczeniu, aż rozpali się podpałka i ojcu poprawi się humor. Aż wreszcie ogień płonie, a wtedy ojciec, jak co poniedziałek, wyciąga klucz z szuflady biurka, otwiera szafkę i wyjmuje parabellum. Skrupulatnie rozbiera pistolet i czyści olejem lnianym, podczas gdy matka patrzy na niego z niepokojem. „Jesteś naiwna, Harriet. Nie każdy może sobie na to pozwolić” – mówi ojciec. „Mężczyzna powinien chronić swoją rodzinę”.
Tego dnia Rebecca czuła jakieś napięcie emanujące przez podłogę. Panowała grobowa cisza, jak zawsze, gdy ojciec pogrążał się w ponurych rozmyślaniach. To był trudny dzień, ponieważ rodzice zostali wezwani do dyrektora szkoły. Od tego momentu ojciec się do niej nie odezwał, stwierdził tylko, że z samego rana opuszczają Seaview i że już nigdy więcej nie zobaczy Harveya Robertsa.
Myśl o nim przywróciła Rebeccę do rzeczywistości.
– Proszę mi pozwolić zobaczyć się z Harveyem – odezwała się błagalnie.
– Wszystko w swoim czasie. Harvey Roberts sprawiał problemy, więc musieliśmy zamknąć go w celi.
Znowu poczuła mdłości. Była przytłoczona obecnością Gibbsa. Przypominał jej szczura, jednego z tych, które pojawiały się w zagrodach dla owiec na farmie. Miał ostre pożółkłe zęby, a gdy mówił, końce jego gęstych, czarnych wąsów drgały jak szczurze wibrysy.
Rebecca przełknęła łzy. Wkrótce po wejściu do pokoju przesłuchań usłyszała, jak Harvey woła ją z korytarza. Kilku policjantów krzyczało jeden przez drugiego, żeby się uspokoił, bo inaczej zamkną go na całą noc. Skoczył między nich i uderzył pięścią w drzwi. Jego głos cichł, w miarę jak odciągali go coraz dalej.
– A tata Harveya? Mam dopiero trzynaście lat. Czy nie powinien mi towarzyszyć ktoś dorosły? – Pod spojrzeniem komisarza Gibbsa straciła panowanie nad głosem.
– Ted Roberts jest pijany, w tej chwili nie pamięta nawet własnego imienia, więc obawiam się, że nie miałabyś z niego pożytku. Zadzwonię do pracowników socjalnych, kiedy otworzą biuro, i zostaniesz objęta nakazem opieki społecznej.
– Co to znaczy? – zapytała, czując narastającą panikę.
Gibbs wbił w nią wzrok.
– Znaczy to, że trafisz pod opiekę lokalnych władz i zostanie ci przydzielony pracownik socjalny, który będzie za ciebie odpowiadał.
– Ale ja chcę mieszkać z Tedem i Harveyem. – Rebecca nie mogła powstrzymać łez. – Proszę pozwolić mi skorzystać z łazienki, naprawdę nie czuję się dobrze.
– Cóż, im prędzej mi wyjaśnisz, co się stało, tym prędzej skończymy.
– Ale już wszystko panu powiedziałam. Niech mi pan nie każe opowiadać o tym od początku.
Nie chciała sobie przypominać głosu ojca przebijającego się przez odgłosy szalejącej burzy. Ryku, który dobiegał przez deski podłogi, i słów matki próbującej uspokoić ojca. Mogła ją sobie wyobrazić drżącą na krześle, przerażoną tym, co musiało nastąpić. W pokoju na dole coś się rozbiło. Wiatr i deszcz uderzały w okno, a serce Rebekki tłukło się boleśnie. Naciągnęła kołdrę na głowę.
– Tym razem zanotuję wszystko na kartce, a kiedy sekretarka przyjdzie do pracy, przepisze to na maszynie. – Komisarz westchnął, wypuszczając dym. – Powiedz mi jeszcze raz, co zrobiła twoja matka, że dziś wieczorem ojciec tak się zdenerwował?
Rebecca ze złością otarła łzę. Pękała jej głowa: nie potrafiła wytłumaczyć temu człowiekowi, co to znaczy żyć z kimś takim jak ojciec.
– Nic nie zrobiła. Nie trzeba było nic robić. Może zostawiłam na dole ołówek, może mama nie złożyła ręcznika we właściwy sposób. Mój ojciec cierpiał na zespół stresu bojowego. Był leczony w szpitalu psychiatrycznym Greenways, ale nie całkiem wyzdrowiał. Miał gwałtowny charakter, wystarczył byle dźwięk, byle problem, żeby wszystko mu się przypomniało.
– Ale czy dzisiaj wydarzyło się coś, co go mogło rozgniewać? Mówiłaś mi, że poszłaś na wagary. – Policjant gapił się na nią, a jego ręka trzymająca pióro zawisła nad kartką.
Rebecca zamknęła oczy i cofnęła się myślami do poprzedniego dnia, kiedy była inną osobą, dziewczynką mającą rodzinę. Siedziała wówczas na korytarzu przed gabinetem dyrektora, wpatrując się we wzorzysty pomarańczowy dywan i słuchając dobiegających zza drzwi głosów.
– To Roberts! Ten chłopak ma na nią zły wpływ – oznajmił głośno dyrektor, a Rebecca wyobraziła go sobie, jak chodzi z dłońmi splecionymi za plecami, przemawiając do siedzących przed nim rodziców.
– Mieszkają w gospodarstwie graniczącym z farmą Seaview, a Ted Roberts zatrudnił moją żonę, kiedy przebywałem na leczeniu w Greenways. – Ojciec mówił półgłosem, jak zawsze gdy znajdował się poza ich leżącym na odludziu domem. – Dlatego Rebecca i Harvey dorastali razem i spędzali ze sobą nieprzyzwoicie dużo czasu, a mnie niestety nie było na miejscu, więc nie mogłem temu zapobiec.
– Cóż, zaufałbym pańskiemu instynktowi, panie Waterhouse. Sądziłem, że Rebecca ma większe ambicje niż wyjście za mąż za farmera. Obawiam się, że kontakt z Robertsem ma na nią zły wpływ, ponieważ jej oceny są coraz gorsze.
– Jej oceny… – powtórzyła zaniepokojona matka. – Studia są dla niej bardzo ważne, chce zostać lekarzem. – Urwała, jakby się zawstydziła swoich słów.
– Jest już za późno, żeby się denerwować. Harriet, ostrzegałem cię przed tymi ludźmi.
– Zauważyłem, że kiedy w grę wchodzi uczucie, ambicje większości kobiet schodzą na dalszy plan – stwierdził dyrektor.
– Miłość! – Ojciec wbrew sobie podniósł głos. – Ona ma trzynaście lat, na litość boską!
– Czy były jakieś problemy w domu, jeśli wolno zapytać? – odezwał się ostrożnie dyrektor.
– Nie, nie przychodzi mi nic do głowy. A tobie, Harriet?
Rebecca wstrzymała oddech. Oboje doskonale wiedzieli, dlaczego wagarowała tego dnia, dlaczego desperacko pragnęła zobaczyć Harveya. Ojciec miał ją wywieźć z Seaview i rozdzielić z Harveyem, a tylko dzięki niemu była w stanie przeżyć. Jej oceny nie były gorsze z powodu Harveya; były gorsze, bo wykańczało ją życie w strachu. Bo wraz z końcem nocy wypełnionej koszmarnymi snami zaczynał się dzień i chodzenie na palcach. Bo mieszkała w domu, gdzie bała się wejść do pokoju, ponieważ mógł tam być ojciec, i moczyła łóżko do jedenastego roku życia, gdyż bała się wstać w nocy, ponieważ mogła na niego wpaść. Bo patrzenie, jak ojciec bije matkę sprawiało jej niemal ulgę w porównaniu z pełnym napięcia czekaniem, aż to się zacznie. I za każdym razem matka przepraszała za niego, wymyślała powody, dotykając krwawiących ust i zmywając z twarzy krew nad ceramicznym zlewem w maleńkiej kuchni.
– Dlaczego dzisiaj wyszłaś samowolnie ze szkoły? – Głos Gibbsa wyrwał ją z zamyślenia.
– Poszłam się pożegnać z Harveyem – bąknęła Rebecca. Zaczęła dygotać; jej ciałem zawładnął stres.
– Ponieważ mieliście się wyprowadzić? – Gibbs zamilkł, czekając na odpowiedź, a gdy skinęła głową, zapisał na kartce: „Zajmował się układaniem siana. Przy szpitalu psychiatrycznym Greenways jest gospodarstwo, w którym pracują pacjenci. Harvey z ojcem w tygodniu przebywają w lokalnym pubie, więc wiedziałam, że go nie zobaczę przed naszym wyjazdem”.
Rebecca zamknęła oczy i powoli wypuściła powietrze, próbując powstrzymać mdłości.
– Zadurzyliśmy się, prawda?
– Ted i Harvey są dla mnie jak rodzina. Kiedy ojca wysłano do Greenways, wzięli mnie i mamę do siebie. Bez nich zostałybyśmy bez dachu nad głową.
Komisarz Gibbs powoli skinął głową.
– A jak dotarłaś do Greenways po wymknięciu się ze szkoły?
– Autobusem.
Rebeccę bolał brzuch. Podpaska higieniczna ocierała ją i na pewno wymagała zmiany, ale ona nie miała przy sobie nic, jedynie koszulę nocną na grzbiecie. Nienawidziła swego ciała: związanych z nim problemów, bólu, który czuła nie tylko w brzuchu, ale także w plecach, w nogach. Nienawidziła włosów wyrastających między nogami, nienawidziła powiększających się, wiecznie obolałych piersi. Nie chciała tych zmian, nie było z nich żadnego pożytku. Na myśl o małżeństwie i dzieciach czuła przerażenie w przeciwieństwie do rozchichotanych dziewcząt z klasy.
– Nie bierz ślubu, Rebecco, to jak gra w trzy kubki; zawsze przegrywasz – szepnęła do niej matka pewnego wieczoru, gdy razem obierały ziemniaki na obiad. – Wpłaciłam do banku trochę pieniędzy na twoje studia medyczne. – Wyjrzała przez kuchenne drzwi, zerknęła na Jacoba czytającego gazetę i znów zwróciła się do córki. – Nie ma potrzeby nikomu o tym mówić. Obiecaj mi, że cokolwiek się zdarzy i tak je ukończysz. – Z głębi kuchennej szuflady wyjęła przyniesioną z poczty broszurkę i wcisnęła córce do ręki. Rebecca czuła, że zaraz się rozpłacze; stale panujące w domu napięcie było nie do zniesienia. – Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy ojciec wrócił do domu z Greenways. Spojrzała na niego; wpatrywał się w nią ciemnymi oczami z wymuszonym uśmiechem na pokrytej bliznami twarzy. – Dlaczego, mamo? Dlaczego on na ciebie krzyczy i cię rani? Skurcz w żołądku, który wywołał ten nieznajomy człowiek, odebrał jej dotychczasową odwagę i radość życia. Odtąd wszędzie podążał za nią czarny cień. Nienawidziła być z nim sam na sam i kuliła się za nogami matki, gdy wychodził z sypialni z zaczerwienionymi oczami i w złym humorze.
– Moja maleńka, teraz w domu będzie inaczej, bo tata walczył na wojnie i z tego powodu jest trochę smutny i przestraszony. Trzeba wspierać ludzi, których kochamy, nawet jeżeli nie są dla nas tak mili, jak byśmy tego chcieli. Wkrótce będzie lepiej.
Miała pięć lat, gdy skończyło się jej dotychczasowe życie.
Ich dom, miejsce beztroskiej zabawy, z dnia na dzień zamienił się w więzienie. Śmiechy, zapach morskiej bryzy wpadający przez otwarte okna, piasek sypiący się z kieszeni na kuchenną podłogę, muzyka płynąca z radia – to wszystko zniknęło. Kiedy on stanął w drzwiach, światło w sercu jej matki zgasło.
– A co się wydarzyło, kiedy przyjechałaś do Greenways? – zapytał komisarz Gibbs, sięgając po filiżankę wystygłej już kawy.
Rebecca cofnęła się myślami do poprzedniego popołudnia. Kiedy wysiadła z autobusu, zaatakował ją przenikliwy chłód, jakby na znak, że powinna zawróć. Czując ucisk w żołądku, ruszyła w kierunku trzypiętrowego gotyckiego budynku stojącego na obrzeżach Chichester. Wysokie wrota z kutego żelaza zdawały się ostrzegać, że kto raz tam wejdzie, raczej się już nie wydostanie.
Gdy brama zatrzasnęła się za Rebeccą, podszedł do niej gładko ogolony mężczyzna. Stanął na ścieżce, blokując przejście, i patrzył gdzieś w bok.
– Kiedy się urodziłaś? – zapytał, kołysząc się i powoli przestępując z nogi na nogę.
– Nie wstydź się. Podaj George’owi datę urodzenia, a on ci powie, jaki to był dzień tygodnia.
Obejrzała się i z ulgą zauważyła Harveya; w zabłoconych ogrodniczkach, z jasną czupryną opadającą na oczy, patrzył na nią z uśmiechem.
– W porządku. Urodziłam się ósmego stycznia tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego roku.
– Środa – oświadczył bez wahania George ku jej wielkiemu zdumieniu i wpatrując się w nią, dodał: – Jesteś dziewczyną z obrazu.
– Niesamowite! Jak on to robi? I o co chodzi z tym obrazem? – Zmarszczyła brwi.
– George ma błyskotliwy umysł, ale jest nieporadny życiowo. Poza szpitalem nie byłby teraz w stanie przetrwać.
– Inaczej to sobie wyobrażałam. Myślałam, że wszyscy będą zamknięci. – Rebecca starała się nie przyglądać natarczywie, ale ciekawość brała górę. Wiał przejmujący, lodowaty wiatr, przyprawiając ją o dreszcze.
– Po terenie szpitala chodzą pacjenci, którym lekarze zalecili aktywność fizyczną, ale ci psychotyczni, stanowiący zagrożenie dla siebie lub innych, żyją na zamkniętym oddziale B, na górze – wyjaśnił Harvey, wskazując dziesiątki łukowatych okien na fasadzie głównego budynku. – A tak w ogóle to co tu robisz? Czy nie powinnaś być w szkole?
Poprowadził ją do drzwi budynku, a gdy weszli, przystanął na początku nieskończenie długiego korytarza, jak z sennego koszmaru. W powietrzu czuło się napięcie. Usłyszała coś, co brzmiało jak krzyk śmiertelnie przerażonej kobiety.
– Znalazłam Harveya i powiedziałam mu, że wyjeżdżamy – odezwała się cicho Rebecca do komisarza Gibbsa.
– No i co on na to? – Gibbs spojrzał na nią znad notatek.
Zawahała się.
– Powiedział, że wieczorem pojawi się w Seaview i że razem uciekniemy. – Poczuła, jakby był tuż obok i wpatrywał się w nią oczami błękitnymi jak u niemowlęcia.
– Ale farma Seaview to twój dom – zaoponowała. – Twój tata byłby nieszczęśliwy bez ciebie.
– Poradzi sobie. On wie, jak bardzo… jak zależy mi na tobie. – Harvey kopnął grudkę ziemi.
– Dokąd pójdziemy? Co ze szkołą? Jeśli odejdę z tobą, nigdy nie pójdę na studia i skończę tak jak mama. – Wpadła w popłoch i poczuła pod powiekami palące łzy.
– A jak zareagowałaś na jego propozycję? – Gibbs wbił w nią wzrok i wychylił się do przodu, zionąc papierosowym dymem i wysysając z pokoju resztki tlenu.
– Powiedziałam, że nie mogę zostawić matki – odparła Rebecca, a po policzku spłynęła jej kolejna łza. Bała się płakać; wiedziała, że jeśli zacznie, już nie przestanie.
– I wyszłaś stamtąd? – zapytał Gibbs.
Skinęła głową.
– Ale kiedy przyjechaliśmy do was w nocy, twierdziłaś, że zanim zeszłaś na dół i znalazłaś rodziców, ktoś wszedł do waszego domu. I że ten ktoś rozpoczął kłótnię, która doprowadziła do ich śmierci. Myślisz, że to był Harvey?
– Nie. – Wciąż miała w uszach dzwonienie szyb w oknach sypialni, które trzęsły się, jakby za chwilę miały pęknąć, i stukot kołatki do drzwi, najprawdopodobniej szarpanej przez wiatr.
– Skąd ta pewność?
– Bo kiedy zeszłam na parter, w domu nie było nikogo. Widocznie tylko tak mi się wydawało. Ojciec i matka cały czas się kłócili. Wiatr uderzał w okna, niewiele słyszałam.
– Ale mówiłaś, że ojciec z kimś rozmawiał, i że doszło do kłótni. A Harvey miał po ciebie przyjść, więc to mógł być on, prawda? – Gibbs wychylił się bardziej, a Rebecca zesztywniała i znowu poczuła ucisk w żołądku.
– Nie. – Pokręciła głową. Chciała natychmiast opuścić ten pokój. Nie mogła oddychać. Czuła swąd prochu i spalenizny unoszący się w powietrzu po wystrzale z parabellum.
– Dlaczego?
– Ponieważ Harvey nie zostawiłby mojej matki umierającej na podłodze. Kochał ją.
– Czy mógł zastrzelić twojego ojca, żeby ratować matkę?
– Nie.
– Skąd wiesz?
– Bo wiem. Nie mógłby zrobić czegoś takiego. Proszę pana, zbiera mi się na wymioty.
– Cóż, Harvey ma to szczęście, że jego ojciec jest alkoholikiem i są świadkowie, którzy twierdzą, że wieczorem obydwaj byli w King’s Head.
– Więc czemu pan mnie o to pyta? Czemu nie pozwala mi pan wyjść? – Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
– Ponieważ nie mam pewności, że jesteś ze mną całkiem szczera, młoda damo. Myślę, że coś ukrywasz. I że wiesz, kto stał przy drzwiach.
– Bardzo pana proszę… Tam nie było nikogo, kiedy schodziłam po schodach. Nikogo więcej nie było w domu. – Rozpłakała się. Wpadła w panikę, poczuła, że zaraz się udławi palącymi wymiocinami.
– Twój ojciec miał w domu pistolet?
Kiwnęła głową, zakrywając dłonią usta, a jej uszy wypełniła kakofonia dźwięków nocy.
Schowała głowę pod kołdrę; burza była coraz bliżej, powtarzała echem odgłosy dobiegające z dołu – wrzaski, brzęk tłuczonego szkła. Rebecca leżała w łóżku sparaliżowana, niezdolna do działania, aż do chwili gdy przez podłogę dobiegły krzyki matki.
– Mamo! – zawołała, wyskakując z sypialni, i rzuciła się po schodach do pokoju na dole, gdzie rozgrywała się przerażająca scena.
Usta Rebekki wypełniły się wymiocinami, które zaczęły jej wyciekać przez palce. Żołądek palił ją od kwasu. Zakrztusiła się i zgięła w pół.
Gibbs zerwał się na równe nogi, ale było już za późno. Notatki, stół, podłogę zbryzgały pozostałości posiłku, który zjadła z matką – ich ostatniej kolacji, podczas której nie padło ani jedno słowo. Kiedy resztki jedzenia wylądowały również na lśniących czarnych butach komisarza, a w pokoju całkiem zabrało powietrza, przesłuchanie dobiegło końca.
Rozdział pierwszy
Harvey
Środa, 19 listopada 2014, godzina 9.00
Harvey Roberts podszedł do kuchennego okna i skierował spojrzenie ponad oblodzony dziedziniec gospodarstwa ku South Downs. Był na nogach dopiero od kilku godzin, ale po dwóch dniach siedzenia przy córce i trzymania jej za rękę podczas przedłużającego się porodu wciąż słaniał się ze zmęczenia. Kiedy po powrocie do domu wreszcie położył się do łóżka, myśli o córce nie dawały mu zasnąć i w nocy prawie nie zmrużył oka. Wypił łyk kawy, zbierając siły na kolejną długą zmianę w szpitalu St Dunstan’s.
Miał za sobą kilka koszmarnych dni. Jessie zaczęła rodzić trzy tygodnie przed terminem, a ponieważ jej chłopak Adam pojechał do Nigerii na sesję zdjęciową, w niedzielę o drugiej w nocy zadzwoniła do ojca. Harvey ubrał się szybko i pojechał do Chichester; o tej porze do domu wracali ostatni sobotni imprezowicze. Kiedy Jessie otworzyła mu drzwi, stając w progu swego dwupokojowego przedwojennego mieszkania, była już gotowa do wyjścia.
– Tato, chyba się zaczęło – powiedziała.
Nie wyglądała teraz na trzydziestodziewięcioletnią dziennikarkę; raczej na małą dziewczynkę, którą trzeba utulić, bo przyśnił jej się zły sen. Rozjaśnione, ostrzyżone na boba włosy, zwykle gładko wymodelowane, miała związane w kucyk, na jej twarzy o porcelanowej cerze nie było makijażu, a zielone oczy spoglądały zza okularów w szylkretowych oprawkach.
Stali przy dużych oknach w salonie, patrząc na siebie. Obydwoje byli w szoku.
– Nawet nie zdążyłam się zwolnić z pracy – odezwała się w końcu Jessie. – Pokój dla dziecka jest nieprzygotowany, nie mam nic do jedzenia. – Zaszkliły jej się oczy. – Adama nie będzie w domu przez kolejny tydzień. Nie mogę go złapać. Nie poradzę sobie z tym wszystkim bez niego.
– Nie martw się, kochanie – pocieszył ją. – Znajdę go. Pojawi się tu w mgnieniu oka. Zresztą może to fałszywy alarm. – Instynktownie mówił to, co chciała usłyszeć, chociaż zdawał sobie sprawę, że to nieprawda. – Pojedźmy do szpitala, żeby zbadał cię lekarz. Spakowałaś torbę?
– Tato, wszystko poszło nie po naszej myśli. Nie zdążyliśmy nawet przygotować basenu porodowego. – Spojrzała na pudło stojące w przedpokoju. – Przed chwilą dzwoniłam do położnej, która twierdzi, że skoro zaczęło się tak wcześnie, muszę jechać do szpitala. A my wszystko sobie zaplanowaliśmy, miałam rodzić w domu.
Po tej rozmowie Jessie tak się nakręciła, że nie mogła dojść do siebie. Harvey objął ją ramieniem, mówiąc, że nie ma powodu do obaw; niech tylko usiądzie na łóżku i powie, gdzie ma potrzebne rzeczy, to on je spakuje.
Ale wszystko było nie tak: proponował sukienki i rozpinane swetry zamiast piżamy i spodni od dresu, iPada zamiast planu porodu, nad którym siedziała z Adamem godzinami, a którego Harvey nie był w stanie teraz znaleźć. W ogóle to za bardzo ją bolało, żeby mogła usiedzieć spokojnie. Chodziła tam i z powrotem, złoszcząc się przy każdej jego sugestii. W końcu jednak udało im się jakoś ustalić, co powinna ze sobą zabrać.
– A szczoteczka do zębów?
– Okej – zdołała wykrztusić, po czym oparła się ręką o ścianę i głośno jęknęła.
Harvey wpadł do łazienki i złapał szczoteczkę. W otwartej szafce zobaczył pudełko Citalopramu, leku przeciwdepresyjnego, który Jessie zaczęła brać przed dwoma laty, kiedy zmarła jej macocha.
– Wrzucę to do torby, dobrze? – zaproponował, wychodząc z łazienki.
Jessie pokręciła głową.
– Przestałam brać ten lek. Położna uznała, że nie mogłabym karmić piersią.
Harvey poczuł gwałtowny ucisk w dołku. Oboje przeżyli emocjonalny wstrząs, z którego Jessie wyszła tylko dzięki psychoterapii oraz kołu ratunkowemu w postaci sertraliny.
– Rozumiem. – Wiedział, że jest za późno na dyskusje, jednak zapytał: – Czy położna rozmawiała z tobą o karmieniu butelką? Tobie to przecież nie zaszkodziło. – Starał się zamaskować wściekłość żartem.
– Nie, tato – warknęła Jessie. – Chcę karmić piersią. Dla dziecka to najlepsze. I tak zamierzałam odstawić to lekarstwo. Adam uważa, że jest mi już niepotrzebne.
Milczał, stojąc przed córką jak osłupiały. Adam najwyraźniej nie miał pojęcia, w jak głęboki dół wpadła po śmierci Liz – kobiety, która była dla niej matką. Zachęcając Jessie, by odstawiła lek tuż przed porodem, podczas jego wyjazdu służbowego, tylko potwierdził, że nic o niej nie wie.
Ale gdy Harvey chciał coś jeszcze powiedzieć, przedstawiać kolejne argumenty, błagać córkę, żeby przemyślała swoją decyzję, poczuł na ramieniu rękę Liz, która go zatrzymała. Dlatego już się nie odezwał. Bez wsparcia żony był jak sparaliżowany.
Rzeczywiście, od chwili gdy Jessie otworzyła mu drzwi, czuł, że wraca do niego cały ból, jakby dopiero się dowiedział o śmierci Liz. Był przekonany, że Jessie również to czuje. Gniew z powodu straty wisiał w powietrzu; gniew, bo teraz będą musieli radzić sobie sami, a on, jak zawsze, nie potrafi wykonać zadania.
Kiedy w milczeniu wychodzili z mieszkania, przyszło mu do głowy, że Jessie zwierzyłaby się Liz, że rozważa rezygnację z citalopramu. Napomknęłaby o tym przy herbacie lub podczas popołudniowego niedzielnego spaceru, a Liz znalazłaby sposób, aby ją od tego odwieść. Dzięki sertralinie Jessie zapomniała, jak bardzo jest nieszczęśliwa: ustały ataki lęku, nerwica natręctw, które ją dręczyły, zanim – rok po śmierci macochy – pojawił się Adam. Teraz ta niezwykle ryzykowna decyzja została już podjęta i było za późno, żeby Harvey mógł temu zaradzić.
– Auuu! – krzyknęła Jessie, kiedy minęli tabliczkę z informacją, że winda nie działa, i ruszyli w dół po schodach. Z każdą falą bólu Jessie przystawała, ściskając drewnianą poręcz, zanim po pokonaniu trzech kondygnacji dotarli do samochodu Harveya.
Patrząc na córkę z poczuciem bezsilności, Harvey przypomniał sobie wieczór, kiedy próbował ich namówić do przeprowadzki w dogodniejsze miejsce. Zaprosili go na obiad do nieskazitelnego mieszkania Adama. Jessie wprowadziła się tam po zajściu w ciążę, co nastąpiło zaledwie po sześciu miesiącach znajomości. Powiedzieli, że to dziewczynka, a po gratulacjach, którym towarzyszyły uściski i łzy szczęścia, Harvey zasugerował, że mogliby rozejrzeć się za domem, żeby Jessie nie musiała się szarpać z wózkiem na schodach i martwić o nocne hałasy dobiegające z centrum Chichester. Harvey złożyłby wniosek o zwiększenie kwoty kredytu, a wtedy oni mogliby wpłacić depozyt notarialny. Jessie spojrzała na Adama i nie minęło kilka sekund, jak odrzucił propozycję. Oświadczył, że uwielbiają swoje mieszkanie, a Jessie, siedząca obok na kremowej sofie z idealnie dopasowanymi i idealnie ułożonymi poduszkami, przytuliła się do niego. Nie chcieli być jedną z tych par, które porzuciły ukochane miejsce, unieszczęśliwiając się w ten sposób. Adam dodał, że dziecko wpasuje się w ich życie. Jessie zamierza wkrótce wrócić do pracy; niczego nie muszą zmieniać. Jessie spojrzała na Adama, po czym uśmiechnęła się do Harveya tak, jak w dzieciństwie, kiedy zapytana o szkołę nie chciała dać po sobie poznać, że klasowy prześladowca znowu jej dokuczył.
Harvey rozejrzał się po ich eleganckim mieszkaniu. Królowała tu biel i wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Na ścianach wisiały zdjęcia z podróży, które Adam zrobił jako fotoreporter, powiększone i oprawione w ramy. Otoczenie zaaranżowane i zaplanowane równie starannie jak ich życie. Jedzenie dla niemowląt, bałagan, brak snu? Harveyowi trudno było to sobie wyobrazić. Ze względu na charakter pracy Adam często wyjeżdżał, ale kiedy wracał do domu, miło spędzali czas – jadali na mieście, chodzili po sklepach, na plażę. Potem, kiedy zaczynało ich męczyć własne towarzystwo i proza wspólnego życia, Adam znów wyjeżdżał w odległe zakątki świata, a Jessie ponownie rzucała się w wir zajęć, pracując – jeśli trafiła się służbowa impreza lub kolacja z klientem – nawet po dwanaście godzin dziennie. Harvey miał wrażenie, że ona cały czas działa na wysokich obrotach; dzień w dzień tłukła się pociągiem z Victoria Station i z powrotem. Nie próbowała się zatrzymać – czy choćby zwolnić – aby pomyśleć o nadchodzącym wydarzeniu, które miało zmienić ich życie.
Chciał się cieszyć szczęściem Jessie i Adama, ale odkąd dowiedział się o dziecku, popadł w przygnębienie. Było to coś więcej niż dojmujący smutek z powodu tego, że nie może się podzielić tą wiadomością z Liz; było to przeczucie, które wydawało się rosnąć wraz z brzuchem Jessie. Coś mu nie pasowało i podejrzewał, że problem polega na tym, że to także wnuczka Rebekki. Ale nikt o tym nie wspominał, wszyscy chowali głowy w piasek.
Adam nie znał biologicznej matki Jessie i chociaż Harvey kilkakrotnie zachęcał córkę, żeby przedstawiła go Rebecce, była temu niechętna. Jeszcze pięć dni wcześniej Rebecca nic nie wiedziała o dziecku, ale w zeszły piątek – ku zdziwieniu Harveya – Jessie obwieściła, że się widziały. Spotkanie okazało się katastrofą, co tylko wzmogło obawy Harveya o kondycję psychiczną Jessie.
– Tato, po prostu nie chcę, żeby ona uczestniczyła w naszym życiu, to dla mnie zbyt trudne. Nie chcę jej tutaj, kiedy urodzi się dziecko. – W oczach Jessie zalśniły łzy, a Harveya żal ścisnął za gardło.
Odstawił kawę i ponownie włożył zabłocone buty. Wcześniej zmusił się do wzięcia prysznica i zabrał psy na orzeźwiający poranny bieg po Wittering Bay, plaży swojego dzieciństwa; teraz odwiedzał ją tylko zimą, ponieważ latem okoliczne drogi były zakorkowane. Drażniły go nawet autobusy, kursujące tu w listopadzie dwa razy dziennie, które blokowały wąską uliczkę. Wykończony brakiem snu zagotował się ze złości, kiedy musiał rano cofnąć się przed jednym z nich.
Dotarł do ścieżki prowadzącej do Seaview Cottage, a poranne słońce oświetliło umieszczoną obok domu tabliczkę z napisem NA SPRZEDAŻ. Z tego, co wiedział, dom wciąż należał do tej samej rodziny, która prawie czterdzieści lat temu odkupiła od niego farmę.
Z biegiem lat ludzie zapomnieli, co się tam wydarzyło, ale wtedy przez kolejne tygodnie i miesiące był to główny temat rozmów. „To straszne” – szeptali podekscytowani. „Słyszeliście, jak koroner powiedział, że facet miał nerwicę frontową? W domu była wtedy ich córka Rebecca. Znalazła ich oboje. Okropność!”.
Dla nich jednak koszmar tamtej nocy trwał do dziś, czego najlepszym dowodem był brak relacji Rebekki z ich wspólną córką Jessie.
Kiedy Harvey poszedł nakarmić psy, lustro przy drzwiach odzwierciedliło jego żałosny stan: siwe zaniedbane włosy, worki pod oczami, blada cera – wszystko to sprawiało, że wyglądał na swoje sześćdziesiąt osiem lat, a może i więcej. Lecz kiedy potem szedł przez podwórko, zza chmur wyjrzało słońce; poczuł kojące ciepło, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
Teraz miał wnuczkę. Z wysokim czołem i ciemnymi oczami wyglądała jak mały Adam, ale była piękna. I Harvey przy niej czuwał – przez dwa dni i dwie noce.
Jessie odmawiała znieczulenia zewnątrzoponowego. Kiedy Harvey masował jej plecy i trzymał ją za rękę podczas napływających falami potwornych skurczów, mówiła, że poród ma być naturalny, bo tak obiecała Adamowi i chce, żeby był z niej dumny. Ojciec desperacko próbował ją przekonać do zmiany decyzji, ale nie chciała o tym słyszeć. A potem, kiedy już nie mogła znieść bólu, było za późno. Nie spała ani nie jadła od ponad czterdziestu ośmiu godzin, więc gdy zaczęły się bóle parte, nie miała siły przeć. Dziecko utknęło, a Harvey z przerażeniem patrzył, jak lekarze, w jego odczuciu brutalnie i na siłę, odessali i wyciągnęli bezwładną dziewczynkę.
Jessie nazwała ją Elizabeth Rose. Spodziewał się – a nawet miał nadzieję – że na drugie będzie miała Elizabeth, a mimo to poczuł się przytłoczony. Jessie miesiącami nie wymawiała imienia macochy i nagle przypomniało mu się wszystko, co starał się zdusić w sobie.
Przekręcił klucz w kłódce przy drzwiach warsztatu i wyszarpnął przymarznięty pałąk. Próbując znaleźć sobie zajęcie do chwili powrotu do szpitala, na osnutym pajęczyną blacie roboczym odszukał narzędzia potrzebne do naprawienia bramy wjazdowej, z którą zawsze się borykała Jessie. Wąski strumień światła wpadający przez niewielkie okienko oświetlił rękawice ogrodnicze Liz. Harvey podniósł je powoli, wcisnął długie palce w elastyczny materiał i przyłożył ręce do twarzy, jak zwykła to robić żona. Zamknął oczy.
„Weź się w garść, staruszku”. Słyszał jej głos równie wyraźnie jak szczekanie psów na dworze. „Do tej pory dobrze sobie radziłeś, ale nadal musisz się trzymać. Jessie cię potrzebuje. Wnuczka cię potrzebuje”.
I była to prawda. Elizabeth nie chciała ssać piersi i wkrótce po porodzie położna zaczęła wpędzać Jessie w spiralę stresu.
Była czwarta po południu i powoli się ściemniało. Jessie już od trzech nocy nie zmrużyła oka, kiedy usłyszała od położnej, że ma nieodpowiednie sutki.
– Jessico, musisz spróbować ją nakarmić. – Położna o krótko obciętych czarnych włosach i cebulowym oddechu przyniosła jej dziecko w momencie zakładania szwów.
Jessie odwróciła się i spojrzała na Harveya szeroko otwartymi oczami.
– Tato, kiedy przyjedzie Adam? Robi się późno, nie możesz tu zostać na noc, mają do tego prawo tylko ojcowie dzieci. Potrzebuję go, żeby mi pomógł zajmować się córką. Boję się, że w nocy ktoś mi ją zabierze. – Miała w oczach taką samą udrękę co niegdyś Rebecca, takie samo przekonanie, że ktoś chce skrzywdzić jej dziecko.
– Ma zarezerwowany lot na jutro rano, będzie tu wieczorem, kochanie – odezwał się ostrożnie Harvey, ukrywając fakt, że przed chwilą po raz czwarty dzwonił do wydawcy z pytaniem, gdzie, do cholery, podział się Adam. – Nie martw się, skarbie – pocieszał ją. – Miejmy nadzieję, że wkrótce pozwolą ci wrócić do domu. Jeśli tylko będę mógł, zostanę z tobą, dopóki nie zjawi się Adam.
– Dlaczego ona mnie nie lubi? Dlaczego jej nie nakarmi? – Jessie była śmiertelnie blada.
– Jessico, wiem, że jest ci trudno, ale to ważne. Wyrządzisz dziecku krzywdę, jeśli nie przystawisz go do piersi w ciągu pierwszej godziny. Przysuń je do siebie, podeprzyj główkę, o, w ten sposób, żeby wam obu było wygodnie. Czy tak jest lepiej? – zapytała położna, podczas gdy Elizabeth krzyczała wniebogłosy, a po policzkach Jessie płynęły łzy.
– Czy nie można podać dziecku butelki, żeby to jakoś przeczekać? – zasugerował Harvey, starając się nie okazywać wzburzenia, ale położna była nieprzejednana.
Rzuciła mu lodowate spojrzenie.
– Dziecko potrzebuje siary matki – oświadczyła z gniewem, kiedy Harvey wyszedł z nią na korytarz. – Możliwe, że istnieje jakiś powód, że córka nie karmi.
– A co z potrzebami Jessie? Czy pani wie, że ona cierpi na depresję, że odeszła od citalopramu z powodu tej obsesji na punkcie karmienia piersią?
– Doceniam pańską troskę, panie Roberts. Jeśli chodzi o leki Jessiki, to zdajemy sobie sprawę z sytuacji i uważnie ją obserwujemy. Ale moment, kiedy dziecko może dostać siarę, trwa krótko. Potem Jessie będzie miała mnóstwo czasu na odpoczynek.
Harvey wyszedł na chwilę na zewnątrz, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i nieco się uspokoić. Gdy wrócił, Jessie spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.
– Ona umrze, tato.
Jego córka wydawała się bardzo pobudzona, nie tknęła lunchu. Zachowywała się tak, jak kiedyś Rebecca; ta sama panika w oczach, bezsenność. To było jak powracający koszmarny sen.
– Nie umrze, kochanie – zapewnił ją, biorąc Elizabeth na ręce.
Dziewczynka ucichła, jak tylko przestano ją zmuszać do ssania piersi. Ze ściany spoglądał na nich plakat z hasłem: Karmienie jak marzenie, na którym matka z zadowoleniem całowała stopę swojego nakarmionego piersią dziecka. Mleko matki zmniejsza ryzyko infekcji ucha u dziecka. Mleko matki zmniejsza ryzyko biegunki u dziecka. Mleko matki zmniejsza ryzyko zapalenia płuc u dziecka.
Z wnuczką na rękach podszedł do okna i patrzył na Chichester, podczas gdy przy sąsiednim łóżka pojawiła się grupa hałaśliwych krewnych zaopatrzonych w baloniki.
– Tu jest tak głośno… Ja naprawdę chcę wrócić do domu – chlipała Jessie, a Harvey, niezgrabnie trzymając w ramionach dziecko, usiłował złapać ją za rękę.
– Spróbuj teraz odpocząć – powiedział, starając się, żeby to zabrzmiało stanowczo. – Po prostu połóż się i zamknij oczy. Pójdę zapytać, kiedy cię wypiszą.
– Obiecaj mi, że nie spuścisz jej z oczu, obserwuj, czy nie przestaje oddychać. Obiecaj mi, tato. – Wbiła mu paznokcie w ramię, aż jej zbielały kłykcie.
– Obiecuję, kochanie.
Ale kiedy Jessie starała się zasnąć, przyszła młoda lekarka konsultantka i oświadczyła, że ponieważ dziecko nie przyssało się do piersi i nie jadło, pobrali krew z pięty, a badanie wykazało, że Elizabeth ma podwyższony poziom białych krwinek.
– Co to znaczy?! – zapytał ostro.
– To znaczy, że dziecko wykazuje oznaki infekcji. Będzie dostawało antybiotyk o szerokim spektrum działania, dopóki nie zrobimy posiewu, co potrwa dwadzieścia cztery godziny. Po otrzymaniu wyników będzie wiadomo, czy antybiotyk jest odpowiedni i czy należy kontynuować jego podawanie.
– Czy wyzdrowieje? – zapytał Harvey, wciąż trzymając Elizabeth w ramionach.
Lekarka skinęła głową.
– Podejrzewam, że to paciorkowiec z grupy B, taka infekcja często się zdarza. Kuracja antybiotykiem potrwa siedem dni.
– Czy one muszą tu zostać? Chodzi mi o to, czy dziecku nie można podawać antybiotyku w domu? Moja córka bardzo potrzebuje ciszy i spokoju, żeby odpocząć.
Lekarka pokręciła głową.
– Zabierzemy teraz dziecko i założymy mu wenflon, żeby mogło otrzymywać antybiotyk dożylnie. Konieczny jest pełen cykl leczenia, w przeciwnym razie stan pańskiej wnuczki mógłby wkrótce się pogorszyć.
Harvey próbował jej to wyperswadować, mówił, że obiecał Jessie, że nie spuści dziecka z oczu, ale lekarka nalegała. Tak więc, kiedy w końcu Jessie zapadła w niespokojny sen, niechętnie położył Elizabeth z powrotem do łóżeczka i patrzył, jak ją wywożą. Liczył na to, że Jessie będzie dalej spała, może nawet do czasu, gdy przywiozą dziecko z powrotem, ale na oddziale było tak głośno, że po kilku minutach się obudziła. Zobaczyła, że ojciec nie trzyma na rękach Elizabeth, a potem spojrzała tam, gdzie stało łóżeczko.
– Ona nie żyje, prawda? – wykrztusiła w panice, po czym usiadła i próbowała zwlec się z łóżka.
– Kochanie, wszystko jest w porządku, po prostu musieli podać jej antybiotyk. Jessie, proszę, nie denerwuj się.
– Antybiotyk? Po co? Gdzie ona jest?!
W ciągu kilku sekund Jessie wpadła w histerię i przeszło jej dopiero wtedy, gdy Harvey przyprowadził kogoś z personelu, kto zawiózł ją na wózku do Elizabeth. A potem oboje stali i patrzyli, jak dwóch pediatrów przez pół godziny próbuje znaleźć żyłę na drobnej rączce Elizabeth, która zsiniała od krzyku.
Harvey miał wrażenie, że od tej chwili Jessie całkiem zapadła się w sobie. Nie chciała jeść ani spać i nie pozwalała nikomu dotykać dziecka.
– Tato, oni próbują ją otruć. To nie jest żadne lekarstwo.
– Skarbie, nie robią jej nic złego.
– Chcę ją zabrać do domu, nie chcę tutaj być. Nie chcę, żeby do jej małych żyłek wkładali to coś. Nie wiemy, co to takiego. Tato, błagam, chcę się stąd wydostać.
– Nie mogę na to pozwolić, skarbie, nie zostałyście wypisane. Zostanę tu tak długo, jak mi pozwolą, a jutro pewnie przyjedzie Adam. Ani się obejrzysz, jak wrócisz do domu.
– Błagam cię, tato, oni ją zabijają. Musisz nas zabrać, zanim znów ją wywiozą. Jest w kiepskim stanie, nie widzisz, co z nią robią? To moje dziecko. Dlaczego nie możesz nas zabrać, skoro chcę stąd wyjść? Nienawidzę tego miejsca.
– Kochanie, narobilibyśmy sobie kłopotów, gdybyśmy teraz opuścili szpital. Musimy pozwolić, żeby podali Elizabeth ten antybiotyk, a potem będziesz mogła wyjść. Jeszcze tylko kilka dni.
I tak rozmawiali, a każde z nich powtarzało swoje, aż nadeszła pierwsza noc w życiu małej Elizabeth. Harrey próbował uspokoić Jessie aż do ósmej wieczorem, kiedy go poinformowano, że skończyły się godziny odwiedzin. Zanim wyszedł, zmusił rozkojarzone, przepracowane pielęgniarki, aby obiecały, że będą stale mieć ją na oku. Powiedziały, że wkrótce zwolni się jednoosobowa sala, więc będzie mogła się tam przenieść i trochę odpocząć. Mimo to nie poczuł ulgi i wyszedł ze szpitala pełen złych przeczuć.
Teraz, wracając przez podwórze do domu, zobaczył, że za bramą zatrzymuje się radiowóz.
Stanął, jakby wrósł w ziemię, marząc, by zatrzymać czas. Przez głowę przemknęły mu setki scenariuszy, ale jedno wiedział na pewno: przyjechali w sprawie Jessie. Z auta wysiedli mężczyzna i kobieta, minęli uszkodzoną bramę i ruszyli w jego kierunku.
– Pan Harvey Roberts? – zapytał wysoki mężczyzna o podłużnej, wąskiej twarzy. Harvey skinął głową. – Komisarz Paterson – przedstawił się policjant – a to komisarz Galt z wydziału kryminalnego w Brighton.
– Czy coś się stało? – Harvey poczuł suchość w ustach. Dalsze słowa utknęły mu w gardle.
– Chcieliśmy porozmawiać o pańskiej córce Jessice Roberts.
– Co z nią? Co się stało?
– Rozumiemy w takim razie, że jej tu nie ma.
– Jasne, że nie, do cholery! Jest w szpitalu.
– Niestety, tuż po ósmej rano Jessica wraz z dzieckiem opuściła szpital. Z pańskiej reakcji wnoszę, że się z panem nie skontaktowała. – Harvey stał, wpatrzony w policjanta, niezdolny do odpowiedzi. – Czy moglibyśmy wejść do środka i porozmawiać?
Rozdział drugi
Harriet
Dzień Zwycięstwa, wtorek, 8 maja 1945
Harriet Waterhouse usiadła przy sosnowej toaletce obok małego, nieszczelnego okienka w mieszkaniu na ostatnim piętrze kamienicy swego pracodawcy i wyjęła z siatki na zakupy notatnik, który kupiła tego dnia. Wciąż był zapakowany w brązowy papier. Gdy go odwijała, trzeszczał jak zajmująca się ogniem podpałka, a charakterystyczny zapach, kojarzący się z urzędem pocztowym, stłumił woń stęchlizny w pokoju.
Była to elegancka, oprawiona w skórę książeczka, zamykana na mały mosiężny zamek. Na okładce widniał napis Dziennik na pięć lat, wytłoczony złotymi literami. Harriet zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
Nie wiedziała, co ją skłoniło do wydania miesięcznej pensji na coś, o czym nigdy dotąd nie myślała. Wstąpiła na pocztę jedynie po to, żeby uciec od tłumów. Wszyscy – mężczyźni, kobiety, dzieci – z entuzjazmem przyjęli wiadomość, że wojna się nareszcie skończyła. Pragnęli być razem i zjednoczeni w euforii śpiewali i krzyczeli, stojąc w otwartych drzwiach, oknach, siedząc na dachach i wspinając się na uliczne latarnie.
Przez godzinę stała w kolejce w sklepie spożywczym Wilsona po cotygodniowe racje żywnościowe dla panny Clary i panny Ethel, pośród ludzi, których znała całe życie, a oni patrzyli na nią wyczekująco, jakby domagali się żywiołowej reakcji.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć – odpowiedziała, gdy zapytali, co poczuła na widok Jacoba. Zmusiła się do uśmiechu, gdy zmarszczyli brwi, czekając na coś więcej, aż wreszcie, ku jej uldze, ktoś pociągnął ich za sobą w świętujący tłum.
To był zwyczajny wtorek, dzień jak każdy inny. O siódmej podała pannie Clarze i pannie Ethel herbatę, a potem rozpaliła ogień w kominku w salonie. Po śniadaniu posłała łóżka, sprzątnęła sypialnie, odkurzyła i wypolerowała srebra przed podaniem lunchu. Było około trzeciej po południu i właśnie miała zabrać się do prania, gdy ją zawołały; zastała je w stanie milczącego oszołomienia siedzące przy radiu, z którego dobiegał głos Winstona Churchilla przemawiającego do narodu.
Na ulicy rozległy się wiwaty i śpiewy. Harriet stała na trzęsących się nogach, serce waliło jej jak młotem, nie mogła oderwać oczu od panny Clary i panny Ethel, które ściskały się nawzajem i szlochały.
– Czyż to nie cudowne? – wzruszyła się panna Ethel, promieniejąc radością, a jej rumiane policzki były mokre od łez. – Nasi chłopcy wracają do domu.
Harriet zaszyła się w kuchni. Przekręciła klucz w drzwiach, usiadła na zimnej kamiennej podłodze i przymknęła oczy, próbując zrozumieć, co czuje w związku z powrotem Jacoba. Wciąż miała przed oczami obraz, jak ostatniego dnia, z płócienną torbą przewieszoną przez ramię, żegna się z nią na dworcu, rozglądając się czujnie, bez cienia dawnego, pięknego uśmiechu.
Patrzyli na inne pary całujące się na pożegnanie, a on ze łzami w piwnych oczach zwrócił się do niej: „Ja tak nie mogę, Hattie, nie mam tyle siły”.
Gdy przyjechał do domu na tygodniowy urlop, była zaszokowana zmianą, jaka w nim zaszła. Radosne usposobienie zastąpiła porywczość. Odsuwał się, gdy go dotykała, prawie nie jadł i nie spał; siedział po nocach i pił, bojąc się zasnąć z obawy przed koszmarami, które na niego czyhały. Proszę, pomóż mi – mówił błagalnie ostatniej wspólnej nocy, zasypiając z płaczem w jej ramionach, a po kilku minutach gwałtownie wyrzucił ją z łóżka, ponieważ się przestraszył, kiedy we śnie obróciła się na drugi bok.
Ocierając łzy, zwlokła się, aby przygotować podwieczorek dla panny Clary i panny Ethel. Przyszły jej na myśl listy Jacoba poukładane z pietyzmem w toaletce. Arkusze papieru listowego wysyłane przez lata; starannie je prasowała i przywracała do życia. Migawki z piekła utrwalone jego dziecinnym pismem na pożyczonym lub skradzionym papierze, wetknięte do kopert o różnych kształtach i rozmiarach. Listy, które – jak sobie wyobrażała – pisał do niej przy świeczce w jakimś obozie tymczasowym, zmarznięty, przestraszony, samotny, ważąc słowa, żeby jej nie zmartwić, a zarazem desperacko pragnąc przekazać swe wspomnienia.
D-Day – lądowanie było trudne. Kiedy znaleźliśmy się w końcu na lądzie, nie mieliśmy kiedy się przygotować, od razu musieliśmy wyruszyć na pole bitwy. Nie będę o tym szczegółowo opowiadał, by oszczędzić Ci obrazów, które mnie prześladują, dosyć, że przez cały dzień nie miałem czasu jeść ani pić. Przedarliśmy się przez przyczółek i błyskawicznie posuwamy się naprzód. Bez snu. Zgubiłem cały rynsztunek i pieniądze. Glina i deszcz były naszymi największymi wrogami. Jedne z najcięższych walk podczas tej wojny toczą się właśnie teraz, kiedy alianci walczą o zdobycie pozycji we Francji. Czuję się, jakbym był bardzo daleko i zostawił na tej plaży cząstkę siebie.
Ucałowania, Jacob
„Glina i deszcz były naszymi największymi wrogami”. Śnił jej się po nocach, ranny i przemarznięty, we łzach, krew i glina oblepiały mu twarz, wciskały się w oczy, we włosy, wypływały z uszu podczas nieustannego zmasowanego ostrzału, o którym opowiadali ci, którzy powrócili do domu. Każdy list rozwiewał nadzieję, że jego radosna, subtelna dusza wyjdzie z tej wojny nietknięta.
Dziś mija dopiero dwudziesty dzień operacji, a mam wrażenie, jakby upłynęły lata. To, co przytrafiło się mnie i mojemu batalionowi, większość ludzi uznałaby za nieprawdopodobne. Walka u boku najlepszych przyjaciół to męczarnia. Tak wielu z nich zostało rozerwanych na strzępy na moich oczach, że jestem na granicy wytrzymałości. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko się dzieje naprawdę. Lądowanie w głębi terytorium wroga i próba utrzymania ostrzeliwanej zewsząd pozycji do chwili przebicia się sojuszniczych oddziałów to coś tak koszmarnego, że wolałabym sobie życie odebrać niż przeżyć to jeszcze raz. Godzinami czołgałem się pod kulami świszczącymi mi w uszach, z uczuciem, że każda sekunda jest moją ostatnią. Nie chcę Ci opowiadać, co jeszcze widziałem i nigdy nie będę o tym mówić. Poprzestanę na tym, że nie zdawałem sobie sprawy, że człowiek potrafi zadać bliźniemu tyle bólu. Nigdy nie dojdę do siebie po tym, czego byłem świadkiem.
Po podaniu pannie Clarze i pannie Ethel podwieczorku poprosiła o zgodę na wyjście do miasta po racje żywnościowe, po czym poszła się przebrać. Wyszczotkowała proste włosy, z ciężkim sercem wpatrując się w swoją udręczoną twarz w lustrze toaletki, i musnęła blade policzki różem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki