Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zakochana Socjopatka to opowieść o dziewczynie z zaburzeniami psychicznymi. Dotyka takich problemów jak: samotność, oziębłość emocjonalna, cynizm, socjopatia. Polecana nie tylko miłośnikom tematyki związanej z psychologią, ale również osobom chcącym poznać sylwetkę postaci z zaburzeniami psychicznymi oraz lubiącym nieoczekiwane zwroty akcji.
Larissa – główna bohaterka powieści – pewnego dnia razem z szalonym kochankiem postanawia wzbogacić się poprzez ślub z zamożnym biznesmenem. Bohaterka zmaga się z osobowością socjopatyczną. Jest bezduszna, skoncentrowana wyłącznie na własnych celach i niezdolna do uczuć. Z pozoru pewna siebie, wewnątrz skrywa mnóstwo kompleksów i wewnętrznych konfliktów, które w konsekwencji doprowadzą ją do strasznych czynów…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 81
Poznań 2020
Redaktor prowadzącaAgata Sikorska
Redakcja Agnieszka Grzegorzewska
Projekt okładkiMarcin DolataSkładMaciej Torz
Copyright © by Marika Adamczyk 2020
Printed in Poland
Wydanie I
ISBN 978-83-66664-00-5
Przygotowanie, druk i dystrybucjaWydawnictwo Sorusul. Bóżnicza 15/661-751 Poznańtel. (61) 653 01 [email protected]ęgarnia internetowa www.sorus.pl
DM Sorus Sp. z o.o.
Przedmowa
Główną ideą, która przyświecała powstaniu tej książki była (i nadal jest) tajemnica odnalezienia samego siebie. Czasami można odnieść wrażenie, że utożsamiam się z główną bohaterką, lecz należy mieć na uwadze, że powieść ta jest jedynie fikcją literacką i nie ma odpowiednika w rzeczywistości. Oczywiście każde słowo ma subiektywny posmak, możesz odbierać je na swój sposób i wysnuwać własne wnioski, będzie mi bardzo miło. W każdym razie zapraszam Cię do czytania i życzę przyjemnej lektury.
Autorka
Jeśli kiedykolwiek miałeś zaszczyt doświadczyć prawdziwej miłości, to bardzo Ci współczuję – w przyszłości będziesz musiał za nią zapłacić prawdziwym cierpieniem.
Rozdział I
Finis ab origine pendet1
Ze spokojnego lekkiego snu wybudza mnie jakiś hałas. Słyszę dźwięk przekręcającego się w drzwiach klucza. Ktoś wchodzi do mojego mieszkania i tym razem na pewno nie jest to dozorca. Patrzę na zegarek – jest parę minut po trzeciej. Drzwi się otwierają, do mieszkania wpada odrobina światła. To pewnie przez to niegasnące światło na klatce. Niezwykle irytujące, gdy człowiek próbuje zasnąć o wczesnej porze. Słyszę, jak ktoś wchodzi do środka, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Wciąż na wpół śpiąca, zaczynam odczuwać jednocześnie strach i ekscytację. Ktoś właśnie próbuje mnie okraść. Zastygam bez ruchu, owijając się kołdrą po szyję. Jest mi zimno, lecz jest to zimno płynące z wnętrza mojego ciała. Zaczynam trząść się ze strachu. Będę udawać, że śpię – myślę, ale natychmiast czuję się jak tchórz. Wciąż nie wiedząc, co robić, po prostu nasłuchuję. Słyszę powolne kroki zmierzające w stronę mojej sypialni. Leżąc w całkowitej ciemności zastanawiam się, dlaczego w pierwszej kolejności złodziej wybiera akurat sypialnię. A może tu wcale nie chodzi o kradzież? Ponieważ nigdy nie domykam drzwi sypialni do końca, tajemniczej osobie wystarczy tylko lekkie pchnięcie, żeby dostać się do środka.
Kompletna cisza. Przepełniona strachem próbuję, nie unosząc głowy, dojrzeć złodzieja. Dostrzegam wysokiego, postawnego mężczyznę, lecz nic poza tym. Głęboka ciemność nie pozwala mi zobaczyć więcej. W tym momencie niespodziewanie zaczynam odczuwać ogromną ekscytację. Strach powoli zamienia się w podniecenie.
Co się ze mną dzieje? – myślę, a mężczyzna staje przy moim łóżku.
Pewnie pomyśli, że śpię – przechodzi mi przez myśl, dlatego wciąż pozostaję bez ruchu. Wyczuwam na sobie ten obcy wzrok. Zdaje się przeszywać mnie bez skrupułów. Czuję to, choć wciąż nie widzę jego oczu. Sama nie wiem, dlaczego mam właśnie takie wrażenie.
– Wiem, że nie śpisz – odzywa się nagle.
O Boże. Ten głos. Doskonale go poznaję. Ale to przecież niemożliwe…
Mężczyzna siada na brzegu łóżka i odchyla delikatnie kołdrę. Odkrywa moje ramiona i szyję. Wpatruję się w niego nie mówiąc ani słowa. Za oknem wieje silny wiatr. Mam wrażenie, że przybiera na sile z każdą sekundą.
– Powinnaś pomyśleć o solidniejszym zamku, strasznie łatwo się tutaj dostać – mówi.
W jego głosie słyszę ironię, ale też jakby cień troski.
– Jesteś szalony – odpowiadam.
Zastanawiam się, po co właściwie szepczę. Przecież tu nie ma nikogo poza nami.
– Po prostu się stęskniłem – mówi.
Na tak bezczelny uśmiech stać tylko jego. W co ja się wpakowałam? – myślę i natychmiast zaczynam żałować, że kiedykolwiek podałam temu człowiekowi swój adres. To jakiś psychopata.
– Nie cieszysz się z moich odwiedzin? – pyta.
Jest jeszcze bardziej ironiczny niż przedtem.
– Zachowujesz się co najmniej przerażająco – odpowiadam.
Na twarzy mojego nieproszonego gościa dostrzegam lekki smutek. Zaczyna robić mi się go szkoda. Wygląda teraz tak bezbronnie.
– To znaczy, dobrze cię widzieć, ale…
Gubię się we własnych myślach. Zaczynam zastanawiać się, czy nie jest to po prostu sen. Może za parę chwil obudzę się jak gdyby nigdy nic i zapomnę o wszystkim wraz z nadejściem poranka.
– Nie musisz nic mówić – odpowiada – I tak nie mam zamiaru długo tu zagościć. Chciałem się tylko pożegnać. Wiesz, jutro o tej porze będę już daleko stąd. Wyjeżdżamy razem z Katherine i…
Wyjeżdżają? Jak to wyjeżdżają? W jednym momencie ogarnia mnie ogromny żal i zazdrość. Przecież nie tak dawno temu zapewniał mnie, że nareszcie choć na chwilę się ustatkuje i potraktuje starszą kobietę jako punkt zaczepienia. Podnoszę się delikatnie, żeby móc spojrzeć mu głęboko w oczy.
– Dokąd? – pytam.
– To nieistotne. Daleko stąd. Prawdopodobnie już mnie więcej nie zobaczysz. Dlatego postanowiłem przyjść. Wiesz, tylko o tej porze mogę mieć pewność, że ona nie zauważy mojego zniknięcia.
Tym razem jego głos jest poważny. Uświadamiam sobie, jak bardzo bolą mnie usłyszane właśnie słowa.
– Nie możesz tak po prostu odejść – mówię. – Przecież mieliśmy plany, miałeś ją wykorzystać tutaj, w Dover. Nie było mowy o żadnej wyprowadzce. Zresztą, nie jesteście jeszcze małżeństwem. I kto, do cholery, wymyślił tę głupotę?
Zaczynam tracić nad sobą kontrolę. Mój ton jest bliski krzyku.
– Uspokój się, Larisso – odpowiada.
– Jak mam się uspokoić, kiedy mówisz mi, że…
– Uspokój się – mówi. – Sprawy się pokomplikowały. Muszę teraz zbić ją trochę z tropu, pozwolić ochłonąć i nabrać pewności co do mnie. Zaczynała coś podejrzewać.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak strasznie mi gorąco. Przybliżam się nieco do swojego rozmówcy. Czuję teraz jego zapach i odnoszę wrażenie, że jego twarz nabrała innego wyrazu.
– Śmieszy cię ta sytuacja? – pytam.
– Będziesz za mną tęsknić? – zmienia zręcznie temat.
Jego uśmiech staje się jeszcze bezczelniejszy. Przestaję cokolwiek rozumieć. On zdaje się doskonale wiedzieć, że poczułam się dotknięta jego słowami. Odnoszę wrażenie, jakby czytał mi w myślach. W jednym momencie zaczynam go nienawidzić.
– To tylko krótkie wakacje. Przecież nie zostawiłbym cię tu samej z całym tym bagnem. Spokojnie, mała.
Odczuwam ogromną ulgę. W jednym momencie dochodzi do mnie, ile ten mężczyzna dla mnie znaczy. Nie wybaczyłabym mu nigdy takiego porzucenia.
– Przysięgam, że kiedyś cię zabiję – w moim głosie brzmi wyraźna ulga. – Doskonale wiesz, że jestem do tego zdolna. Jeśli jeszcze raz będziesz w ten sposób ze mną pogrywać…
Przerywa moje groźby czułym pocałunkiem. Nie mówię już nic. Tę niespokojną wietrzną noc spędzamy we dwoje.
Rozdział II
Turpe est aliud loqui, aliud sentire2
Zalewa mnie ogromna fala frustracji. Mieszkanie wygląda jak gdyby przeszedł tędy huragan. Dookoła walają się ciuchy, podłoga aż woła o pomstę do nieba. To wszystko przez to wieczne chodzenie w butach po domu. Cały czas gdzieś się śpieszę. Powinnam wziąć się w garść i załatwić wszystkie obowiązki. Zamiast tego wyjmuję papierosa i szukam pośpiesznie zapalniczki. Nie ma. Znów gdzieś zginęła. To jest właśnie jeden z tych momentów w ciągu dnia, których nienawidzę najbardziej. Usiłuję przypomnieć sobie, gdzie widziałam ją po raz ostatni. Czuję jedynie pustkę. Irytuję się na myśl, że kolejny raz będę musiała użyć kuchenki. Myślę, że coś nie pozwala mi palić. Może to opiekuńcze duchy moich wspaniałomyślnych przodków, a może po prostu powinnam zwracać większą uwagę na to, gdzie odstawiam rzeczy. Cóż, w duchy nie wierzę, więc to raczej to drugie. Z wymuszonym spokojem podchodzę do kuchenki. Nagle przypominam sobie jednak, gdzie mogłam zostawić zapalniczkę. Niemal wbiegam do sypialni i podnoszę delikatnie białą firanę, aby odsłonić świeczkę, którą co noc zapalam, by nie zasypiać w ciemności. Ostatnimi czasy trochę się jej boję. Ku mojej radości zguba leży dokładnie w tym samym miejscu, o którym przed dwoma sekundami pomyślałam. Uśmiecham się nieśpiesznie z ulgą. W sypialni panuje straszny zaduch, dlatego decyduję się otworzyć okno. Powiew mroźnego, zimowego powietrza sprawia, że postanawiam zapalić papierosa na dworze.
Ubrana w lekki, szary płaszcz wychodzę z mieszkania. Kieruję się w stronę parku, lecz nie mam pewności, czy to właśnie tam chcę iść. Wieczór jest naprawdę chłodny. Uliczne lampy oświetlają drogę, chociaż jestem pewna, że dzisiejszej nocy wystarczyłyby jedynie gwiazdy. Odnoszę dziwne wrażenie, że w powietrzu czuć dobro. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego akurat to przychodzi mi na myśl. Jednak to niecodzienne przeświadczenie odrobinę mnie uspokaja. Zapalam upragnionego papierosa i przyspieszam kroku. Idę dłuższą chwilę w skupieniu, zapomniawszy o Bożym świecie i oddycham głęboko. Nareszcie jestem choć trochę spokojniejsza. To był stresujący dzień. Palę dalej. Pozwalam jeszcze przez jakiś czas trwać tej chwili, nie myśląc o niczym. W momencie gdy rzucam niedopałek na ziemię, dostrzegam, że ktoś za mną idzie. Cholera – myślę. Odzyskany przed chwilą spokój odchodzi w zapomnienie. Obracam się, lecz poza mną nie widzę tu nikogo. Znów świrujesz.
Naglę słyszę dzwonek telefonu. Na jego dźwięk omal nie dostaję zawału. Patrzę na ekran.Roger. Wcześniejsza irytacja powraca.
– Co słychać, Skarbie? – mówię.
Mój głos jest w tym momencie słodszy od miodu połączonego z cukrem.
– Stęskniłem się za tobą… Co robisz?
– Spaceruję – odpowiadam niemal automatycznie.
– Znów palisz? – pyta.
W jego głosie czuć wyrzut.
– Jakie znów…
– Kotku… Doskonale wiesz, że tego nie pochwalam. Jesteś taka piękna, papierosy będą tylko odejmowały ci urody z każdą paczką. Zresztą, pomyśl o swoich płucach.
Znów prawi mi morały, jakby był moim ojcem. Słodki Jezu.
– Mhm. Dlaczego dzwonisz? – pytam.
– Już mówiłem. Stęskniłem się.
– Jak miło – odpowiadam.
Staram się brzmieć tak naturalnie, jak to tylko możliwe.
– Może wpadnę do ciebie na moment? Robisz coś ważnego?
O Boże. Tylko nie to.
– Teraz? – pytam.
– No tak. Teraz.
– Właściwie to… Z przyjemnością bym cię zaprosiła, wiesz o tym… Tylko wiesz, jest środek tygodnia, jutro muszę wcześnie rano być na nogach… Mam straszliwy bałagan. Poza tym, nie czuje się najlepiej. Chyba coś mnie bierze. Nie chciałabym cię zarazić. Sam rozumiesz…
– Biedactwo. Powinnaś bardziej o siebie dbać. Weź ciepłą kąpiel i połóż się do łóżka.
Jego głos jest przepełniony troską. Zaczyna robić mi się go żal. W jednej chwili zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia. Chyba będę musiała zagłuszyć ten żal alkoholem.
– Tak zrobię, Skarbie. Dziękuję.
– No nic, w takim razie zobaczymy się innym razem.
Jego głos jest nieco przygaszony.
– Z pewnością. Już tęsknię – mówię.
– Miłego wieczoru.
– I tobie również.
Rozłączam się w pośpiechu. Zastanawiam się, ile jeszcze będę zmuszona to kontynuować. Odpalam kolejnego papierosa. Zaczyna robić mi się zimniej i znów mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Oczami wyobraźni powracam do wczorajszej nocy. Uczucie bycia obserwowaną jest coraz silniejsze. Chyba powinnam wracać. Odwracam się z zamiarem powrotu do domu i zamieram. Kilka metrów dalej, pomiędzy drzewami, coś się rusza. Serce zaczyna mi szybciej bić. Momentalnie robi mi się cieplej, lecz wcale mnie to nie cieszy. Stoję tak krótką chwilę i obserwuję. Ciemność. Co się do cholery ze mną dzieje. Wariujesz, Larisso, wariujesz. Zmuszam się do zrobienia kolejnego kroku, cały czas bacznie obserwując miejsce, w którym widziałam cień. Wbiegam do mieszkania i zamykam za sobą drzwi na klucz. Wariatka. Przynajmniej spławiłaś tego frajera. Czas na czerwone wino.
*