Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sezon letni zbliża się wielkimi krokami. Turyści masowo zjeżdżają do najsłynniejszego polskiego kurortu. Część z nich chce po prostu odpocząć, inni planują wysokogórską wspinaczkę, ale są i tacy, który chcą się po prostu dobrze zabawić.
Właściciele pensjonatu Willa pod Jodłami organizują letnią edycję konkursu, w którym do wygrania jest weekend w zakopiańskim pensjonacie w samym środku letniego sezonu. Komu uda się wygrać w tej loterii? Czyje ścieżki tym razem przetną się na tatrzańskich szlakach i zakopiańskich deptakach? Czy i tym razem bijące w tym samym rytmie serca, odnajdą do siebie drogę?
Bo jeśli się zakochać, to tylko latem i tylko w Zakopanem!
Zakochane Zakopane – tam zdarzyć może się wszystko!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
AGNIESZKA LINGAS-ŁONIEWSKA
Koniec świata!
Chyba tak właśnie miało być! Przestałam już analizować to, co się wydarzyło, teraz pragnęłam jedynie cieszyć się chwilą i nie wnikać w to, że cała ta sytuacja jest kompletnie nierealna. Odjechana, jakby powiedziała moja przyjaciółka, Nika. Jej słowa: „Przestań wszystko analizować, tylko dobrze się baw, Anka!” wciąż brzmiały mi w głowie. Dlatego… postanowiłam tak właśnie zrobić. Wygładziłam letnią sukienkę, wsunęłam na stopy balerinki, sięgnęłam po materiałową torebkę, poprawiłam niesforne ciemnobrązowe, lekko kręcone włosy, które sięgały mi do ramion… Ostatnie spojrzenie w odbicie w lustrze. No nic. Ja, to ja. Zupełnie do niego nie pasowałam. Miałam nadzieję, że on jednak przyjechał. A jeśli nie… no cóż, czeka mnie samotny wieczór w zakochanym Zakopanem. Zatem… do dzieła! Dasz radę, Anka! To nie koniec świata!
* * *
Wszystko zaczęło się jakoś pod koniec kwietnia, kiedy to rozpadł się mój trzyletni związek z Pawłem. Wyszło na to, że nie spełniam jego oczekiwań, na co przytomnie uzmysłowiłam mu, że nie jestem samochodem albo telewizorem, które nie okazały się wystarczająco zadowalające dla użytkownika. Paweł był prawnikiem w korporacji, wszystko robił na pokaz, liczyło się tylko to, co pokaże na Instagramie i czy będzie do tego stopnia snobistyczne, że jego koledzy i koleżanki z korpo dadzą mu tam lajka.
Ja pracowałam w sklepie z pamiątkami stylizowanymi na ludowe, który należał do modnej obecnie sieciówki i mieścił się w centrach wszystkich dużych miast. We Wrocławiu znajdował się przy ulicy Odrzańskiej, czyli w niemalże w samym Rynku. Jak to się stało, że ja i on… Prosta sprawa. Jego siostra mieszkała we Włoszech, miała męża rodowitego rzymianina i koniecznie chciała zestaw kubeczków, serwetek i podkładek pod filiżanki ze wzorami łowickimi. Miała zamiar go ofiarować matce swojego małżonka. No i Paweł wszedł do mojego sklepu, zaczęliśmy rozmawiać, ja ozdobnie pakowałam poczynione zakupy, a on zaprosił mnie na kawę. I tak to się zaczęło. A kiedy się rozstaliśmy, od razu poczułam, że jak się wcześniej popełni błąd, to należy ponieść jego konsekwencje. Zresztą i jego, i moi znajomi wcale nie byli zdziwieni, że nasz związek się rozpadł. Jakby wiedzieli lepiej od nas. A przynajmniej ode mnie. Bo Paweł… On chyba traktował mnie jako bezpieczną przystań, do której uderzał, kiedy coś go wkurzyło albo za mocno zagrzebał się w papierach. U mnie dostawał dobre jedzenie, pyszne ciasto i całkiem udany seks – przynajmniej tak sądzę, bo zawsze wychodził zadowolony. Ze mną bywało rozmaicie. Ech, nie będę teraz tego roztrząsać.
W każdym razie pod koniec kwietnia moja zwariowana przyjaciółka wpadła do mojego mieszkania na wrocławskim Nowym Dworze i widząc moją smętną minę, klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się szeroko.
– Zakładamy ci konto na Tinderze! Wracasz do gry! Hurra!
Spojrzałam na nią, jakby się urwała z choinki. W życiu nie korzystałam z żadnych portali randkowych i nie miałam najmniejszego zamiaru robić tego teraz.
– Do żadnej gry. Mam trzydziestkę na karku, nie w głowie mi internetowe flirty albo coś gorszego.
– Przestań, Anka. A gdzie ja poznałam swojego Karolka?
Oj tak, wiedziałam, że zaraz da mi za przykład swój związek. Niezwykle udany, dodajmy. Faktycznie Karola poznała na Tinderze, ich miłość była niczym wulkan, wybuchła już po dwóch randkach, po miesiącu zamieszkali razem. Teraz mijał drugi rok, prowadzili wspólnie małą knajpkę na wrocławskim Ołtaszynie, Karol był zdolnym kucharzem, a jego tagliatelle było wręcz kultowe. Poza tym był na zabój zakochany w Weronice, a ona w nim. Ale to był tylko wyjątek potwierdzający regułę.
– Nika, nie zawsze to tak działa. – Wzruszyłam ramionami. – Poza tym nie w głowie mi teraz jakieś romanse z netu. Znając mojego pecha, to spotkam kolesia, który swoje zdjęcie wrzucił tam z Pinteresta, a w rzeczywistości to…
– Quasimodo? – podpowiedziała usłużnie Nika.
– Yhym, w najlepszym razie. Albo okaże się, że jest żonaty i szuka szybkiej akcji. A w najgorszym razie będzie zwykłym, poczciwym psychopatą.
– Zapewne tak będzie. – Nika westchnęła. – Daj spokój, Ania, po prostu chcę, żebyś się zabawiła i zapomniała o marudnym Pawełku.
– Powoli zapominam – skłamałam.
– Jasne.
Miała rację, wcale nie zapominałam. Ale z facetami z neta też nie zamierzałam się umawiać. Jednakże któregoś dnia, kiedy wracałam z pracy i szłam przez rynek, zobaczyłam… ich. Pawła i jakąś elegancko ubraną dziewczynę. Szli za rękę, a ona… miała bardzo wyraźnie zarysowany ciążowy brzuszek.
Uciekłam czym prędzej w kierunku Palcu Solnego, potem na Ruskiej weszłam do Żabki, kupiłam wino i pojechałam do domu. Tam, po wypiciu butelki wina i zeżarciu kubełka czekoladowych lodów, założyłam konto na tym przeklętym Tinderze. Pisałam z facetami, flirtowałam, nawet byłam na dwóch randkach, które okazały się niewypałami. Ale powoli zaczynałam zapominać o marudnym Pawełku. I kiedy nadszedł lipiec, moja przyjaciółka zrobiła mi całkiem niezłego psikusa. Wpadła do mojego mieszkania z tajemniczą miną, machając jakąś elegancką kopertą.
– Dlaczego trochę się boję, widząc twój demoniczny uśmiech? – spytałam, gdy Nika usiadła na sofie i poruszyła znacząco brwiami. – Dobrze się czujesz? Może wody? Wina? Wódki?
– Mam dla ciebie meganiespodziankę! Nie mów na drugi raz, że jestem upierdliwą przyjaciółką, bo dobrze wiesz, że zależy mi tylko na twoim szczęściu. A być może jest ono teraz w moich rękach. – Znowu pomachała kopertą. – Ale może być już wkrótce w twoich.
– Teraz naprawdę zaczęłam się bać. – Zmarszczyłam brwi i objęłam się ramionami. Szalone pomysły mojej Niki to nie było coś, co lubiło moje spokojne usposobienie. Nocne wyprawy do klubu, dziwne makijaże, które mi robiła, jedzenie kolacji w całkowitej ciemności (plam po sosie do dzisiaj nie sprałam z jasnych obić krzeseł). I inne takie… pomysły na to, aby poczuć, że żyjemy.
– Karol ma kuzyna w Zakopanem. Ma na imię Sebastian, a jego żona to Iza. Oboje prowadzą bardzo modny pensjonat na Krupówkach, nazywa się Willa pod Jodłami.
– No, kiedyś mi mówiłaś. – Pokiwałam głową.
– Noooo. – Nika uśmiechnęła się szeroko.
– Przestań się tak uśmiechać. To trochę creepy.[1]
– Ty powinnaś horrory pisać, serio! A ja mam dla ciebie taką wspaniałą niespodziankę. – Nika zrobiła minkę w stylu: biedny piesek jest smutny.
– No to powiedz w końcu, o co chodzi. – Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się. Chociaż w sumie w głębi ducha nieco się bałam.
– Seba i Iza obchodzą drugą rocznicę istnienia pensjonatu i swojego związku też. Dlatego też organizują zakochany weekend dla wybranych zakochanych par! Będzie full wypas, szampan, truskawki, pyszne jedzenie, nocna impreza, potem wjazd na Gubałówkę i konkurs na najbardziej odjechaną fotografię. I ja mam dla ciebie podwójne zaproszenie, Aneczko, kochanie ty moje! Czyż nie jestem najcudowniejszą psiapsi na świecie? – Nika klasnęła i zaczęła tańczyć coś w stylu twista.
Moja mina była całkowitym przeciwieństwem zupełnie niezrozumiałego entuzjazmu mojej przyjaciółki. Najlepszej na świecie, oczywiście.
– Nooo, super. Daj mi to zaproszenie, proszę. – Wyciągnęłam rękę po kopertę. Nika wręczyła mi ją z pewnym wahaniem. Przeczytałam to, co tam było napisane, i odłożyłam podłużny kartonik ze złoceniami na stolik, obok położyłam kopertę. – Kochanie, dziękuję ci serdecznie. Ale widzę tu pewien problem. Właściwie dwa.
– Wiem, wiem, ale…
– Nika. To był konkurs dla zakochanych par, który wygraliście wy. Wysłaliście swoje zdjęcie z urlopu w Zakopcu, jak się całujecie na szczycie Kasprowego Wierchu. I wygraliście, jako jedna z siedmiu par, z tego, co widzę.
– To już załatwione. Zgłosiliśmy, że zamiast nas pojedzie Anna Gawron.
– No i tutaj jest właśnie ten drugi problem. – Pokręciłam głową. – Jak sama nazwa wskazuje, to konkurs: Zakochane Zakopane. A ja może i lubię Zakopane, i nawet mogłabym się zakochać w górach, Krupówkach, Gubałówce, ale nie mam przy sobie tej drugiej, przysłowiowej połówki.
– To także już załatwiliśmy. – Nika była wniebowzięta.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na nią wzrokiem, że gdybym miała jakieś nadprzyrodzone moce, to moja przyjaciółka zapewne nie czułaby się w tym momencie zbyt dobrze.
– Niby co? I jak?
– Pamiętasz Macieja? Maciej Kaczorowski. Poznaliście się na Sylwestrze w ubiegłym roku. On był z taką…
– Pamiętam. Z taką sexy blondyną, która nie była zbytnio zadowolona z imprezy. – Pokiwałam głową. Zatańczyłam z tym Maćkiem ze dwa tańce, a potem zmył się razem ze swoją niezadowoloną blondi.
– Rozstał się z nią miesiąc temu. I jest wolny. – Nika poruszała brwiami w górę i w dół.
– Masz jakiś tik, czy co?
– Aneczka, Maciek to niezłe ciacho!
– No i co z tego? Nie sądzisz chyba, że pojadę z facetem, którego prawie nie znam i będę udawać, że…
– On się zgodził. Już wie, Karol mu wszystko wyjaśnił. Stwierdził, że cię pamięta, że masz ładny uśmiech i że to może być fajny sierpniowy wypad – ucięła moja przyjaciółka.
– Nie pojadę z nieznajomym facetem na weekend dla zakopanych!
– Zakochanych chyba.
– Nieważne. – Przewróciłam oczami. – Nie jestem ani zakochana, ani zakopana. Jeszcze! Chyba raczej przybita!
– Aneczko. Wiem, że jesteś sparzona i wkurzona, ale wrzuć na luz i daj się porwać szaleństwu.
– Ale jak to sobie wyobrażasz? Może mamy mieszkać w jednym pokoju? – Pokręciłam głową, wpatrując się w moją przyjaciółkę.
– Ale będziecie mieć dwa łóżka. Obiecuję. – Nika uniosła dwa palce, jak przy przysiędze.
– To całkowicie zwariowany pomysł!
– Kochanie, dlatego może okazać się strzałem w dziesiątkę. A poza tym nikt nie każe ci od razu wychodzić za Maćka. Spędzicie razem czas, pobawicie się, potańczycie, odpoczniecie. I będzie fajnie.
– Albo nie. – Burknęłam.
– Albo tak. – Nika wyszczerzyła się w idiotycznym uśmiechu.
– Nie odpuścisz, co? – Znowu przewróciłam oczami. Serio, zaraz zacznie mi się od tego kręcić w głowie.
– Po prostu wiem, że nie będziesz żałować. – Nika podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno. – Zacznij żyć i olej marudnego…
– Wiem, wiem… – westchnęłam, ale w końcu się uśmiechnęłam. – Może masz rację.
– Jasne, że mam!
– No dobrze. Jak mam się spotkać z tym Maćkiem?
– On tam przyjedzie, bo będzie u brata w Nowym Targu. To zaraz obok. Jego brat ma tam pracownię rzeźbiarską czy coś w tym stylu.
– Biały kołnierzyk z wrocławskiej korpo ma brata górala i rzeźbiarza? – zdziwiłam się.
– Noo, tamten jest od niego starszy o dwa lata. Jest trochę dziwny, ale Maciek jest z nim blisko. Oni zresztą tam się urodzili, ale Maciej wyjechał do Wrocka i już tutaj został. W każdym razie – Nika rozcapierzyła dłonie – spotkacie się w piątek na megaimprezce rozpoczynającej zakochany weekend. To będzie takie romantyczne!– Przymknęła oczy, rozmarzona. – Widzę cię, jak schodzisz po schodach, w eleganckiej sukience, niczym Scarlett O’Hara w Przeminęło z wiatrem, a na dole czeka na ciebie twój osobisty Rhett Butler i patrzy na ciebie tak, jak…
– Karol na ciebie? – podpowiedziałam uprzejmie.
Nika jeszcze bardziej się rozpogodziła.
– Dokładnie tak!
– Nie sądzę, aby było aż tak romantycznie, ale niech ci będzie. Pojadę. Co mi tam.
– No właśnie! Raz kozie śmierć!
– Żadnych kóz!
– No tak, tak…
I stało się tak, że wylądowałam na końcu świata. Bo oto szłam właśnie drogą prowadzącą do Zakopanego, minęłam właśnie Poronin. Przede mną było jeszcze jakieś dziewięćdziesiąt minut drogi. Jak do tego doszło? Mój cholerny samochód odmówił współpracy właśnie w Poroninie i dzięki dobrym ludziom udało mi się znaleźć warsztat, w którym mieli go naprawić do końca weekendu. Żaden przewoźnik teraz nie jechał do Zakopanego, nie chciałam także korzystać z autostopu, pogoda była ładna, wiec postanowiłam pójść na piechotę. Ale, jak to w górach bywa, nagle zrobiło się ciemno, chłodno i nadciągnęła burza. Okropna, rodem z katastroficznego filmu o lawinie. Wprawdzie był sierpień i żadne lawiny nam nie groziły, niemniej jednak wyobraźnia robiła swoje.
Po drodze mijały mnie samochody, deszcz zacinał, a ja wyglądałam jak ofiara zamieszek. Nagle zobaczyłam, że nadjeżdża jakiś prywatny busik, z napisem „Zakopane”. Nie patrząc na nic, bo i niewiele widziałam, wbiegłam prawie na drogę i zaczęłam machać, a moja walizka na kółkach wylądowała w kałuży. Tuż obok zahamował z piskiem opon jakiś duży jeep, a busik ominął nas zgrabnie i odjechał w nieznane. Znaczy w znane i przeze mnie bardzo pożądane. Przerażające, zaczęłam myśleć wierszem.
Niezbyt poetycko za to odezwał się do mnie kierowca jeepa, który wypadł z samochodu, a na jego twarzy widniał wyraz strachu i złości. Kiedy zorientował się, że nic mi nie dolega, zmarszczył brwi. Wyglądał trochę strasznie, szczerze mówiąc. Wysoki, szeroki w ramionach, ubrany w wytarte dżinsy, wysokie buty caterpillary, T-shirt i narzuconą na wierzch koszulę w kratę, w połączeniu z dłuższymi włosami i ciemnym zarostem, przypominał drwala albo seryjnego mordercę. Do wyboru.
– Zwariowałaś, kobieto?! Przecież mogłem cię rozjechać! – ryknął, a jego niski głos idealnie zgrał się z pogłosem burzy szalejącej w górach.
– Łapałam busa! – burknęłam, patrząc zrozpaczona na oddalający się mój potencjalny środek transportu.
– Cepry cholerne – warknął pod nosem.
– Słyszałam! I wiem co to ceper. Wypraszam sobie, góralu od siedmiu boleści! – Szarpnęłam walizkę i chciałam odejść z honorem, ale durne kółeczko zablokowało się w nierówności drogi i poleciałam do przodu, walizka została na miejscu, a ja wylądowałam kolanem na mokrym i twardym asfalcie. Poczułam pulsujący ból i krzyknęłam głośno.
– Ała!!!
Brodacz rzucił się do mnie, nie wiedziałam, czy chce mnie przydusić, czy może utopić we wciąż powiększającej się kałuży, ale on złapał mnie w pół i po chwili już byłam na jego rękach. Podniósł mnie, jakbym ważyła tyle co… moja przeklęta walizka!
– Co pan…? Co się…? – Chyba się zapowietrzyłam. Mój wybawca-napastnik otworzył jedną ręką drzwi i posadził mnie na miejscu dla pasażera. Potem błyskawicznie wrzucił walizkę na tylne siedzenie, zajął miejsce za kierownicą, wyjął ze schowka ręcznik, zmoczył go zimną wodą z klimatyzowanego schowka i przyłożył do mojego kolana.
– Niech pani uciska. Zimny okład powinien pomóc.
– Co pan robi właściwie? – spytałam zaskoczona, ale uciskałam stłuczone kolano, czując niewątpliwą ulgę.
– Nie będę tu stał i mókł. Pani też nie zostawię, moja góralska dusza nie pozwoliłaby mi zostawić kobiety samej na drodze w burzę. Pani pewnie do Zakopanego jedzie? – Zerknął na mnie i włączył się do ruchu.
Nie zamierzałam się z nim kłócić. Było mi chłodno, mokro i głodno. A do Willi pod Jodłami całkiem niedaleko.
– Tak, do Zakopanego. Może mnie pan wysadzić na Krupówkach? – Wiedziałam, że stamtąd blisko do mojego punktu docelowego. – Nie chciałabym sprawiać panu kłopotu.
– I tak tam jadę. Żaden kłopot. Mam dzisiaj pewien niewygodny temat do załatwienia. Odpowiednio mnie pani w klimat wprowadziła.
– Przykro mi, że jestem niewygodnym tematem – burknęłam. Zrobiło mi się przykro.
– Nie jest pani… – Zreflektował się, ale po chwili machnął ręką. – Ech, nie jestem w tym dobry. Jak noga? – Zmienił ton. Zauważyłam, że nieustannie na mnie zerka. Poczułam się trochę dziwnie, a trochę miło.
– Przeżyję.
– Pani urażona? No sorry, że nie zostawiłem pani na pastwę burzy i seryjnych morderców.
– A może to pan nim jest? – burknęłam. – W sumie wygląda pan…
Widziałam, że parsknął pod nosem.
– No, no, może i jestem. Kto wie? Ale nie jechałbym do centrum Zakopca, tylko wywiózł panią do mojej tajnej kryjówki, gdzie zbieram moje ofiary, a potem…
– Dobrze, już, już… – Zauważyłam, że wjechaliśmy do Zakopanego. – Może mnie pan tu wysadzić, poradzę sobie. – Odłożyłam mokry zimny ręcznik i sięgnęłam do torebki. – Ile się należy?
– Odstawię panią pod wejście, żeby nie było, że znowu wpadnie pani w jakieś kłopoty, a potem będzie na mnie. I niech sobie pani kupi wygodne buty. – Spojrzał wymownie na moje balerinki. – W takich butach do Zakopanego. – Pokręcił głową i podjechał z fasonem pod karczmę „Bacówka”. – Może być tutaj?
Zerknęłam na nawigację, którą sobie wcześniej włączyłam, bo wolałam wiedzieć, dokąd mnie ten gbur wiezie.
– Tak, dziękuję – odparłam lodowatym tonem.
Widziałam, że brodacz uśmiechnął się kącikiem ust. Musiałam przyznać, że całkiem przystojny był z niego okaz. A jak się uśmiechał, to wyglądał bardzo sympatycznie i mniej groźnie. Co nie zmieniało faktu, że był narwańcem i daleko mu było do dżentelmena.
Wysiadłam, czując tylko nieznaczny ból w kolanie. Brodacz wyjął walizkę z tylnego siedzenia jeepa i podał mi ją. Ukłonił się i uniósł brew.
– Co złego, to nie ja. Miłego pobytu w stolicy polskich Tatr.
– Dziękuję. Do widzenia – odparłam tonem królowej lodu. Odwróciłam się i poszłam, czując na sobie jego wzrok. Zrobiło mi się gorąco, pewnie dlatego, że deszcz przestał już padać i zza chmur wychyliło się piękne sierpniowe słońce. Po chwili usłyszałam dudniący pomruk silnika i jeep minął mnie, a ze środka wydobyła się jakaś głośna rockowa muzyka.
– Ja to mam szczęście – powiedziałam sama do siebie i pokręciłam głową. Ruszyłam w stronę rustykalnej uroczej willi, którą dostrzegłam po drugiej stronie. „Willa pod Jodłami” głosił napis. A ja byłam szczęśliwa, że mimo kiepskiego początku moja miejscówka prezentuje się naprawdę pięknie. Miałam nadzieję, że w środku jest równie ładnie. I że te trzy dni z Maciejem okażą się miłą odmianą, rozrywką, a może i… Wzięłam głęboki wdech, uniosłam walizkę i weszłam do środka.
W recepcji siedziała sympatyczna kobieta, w której rozpoznałam właścicielkę, bo wcześniej obejrzałam sobie stronę pensjonatu w internecie.
– Dzień dobry, Anna Gawron. Mam rezerwację na weekend dla zakochanych.
– A tak, tak. Proszę, pokój numer osiem, drugie piętro.
– Mojego towarzysza jeszcze nie ma?
– Nie, dzwonił, że przyjedzie na kolację. Tam zaszła mała… – Kobieta zaczęła coś mówić, ale zadzwoniła moja komórka. To oczywiście była Nika. Wzięłam klucz, podziękowałam skinieniem i odebrałam, jednocześnie wchodząc z moimi tobołkami na górę.
– Nikuś, nie mam teraz jak gadać. Dopiero dotarłam.
– Ale wszystko okej?– Weronika była jakby nieco zmartwiona.
– Tak, wszystko super. – Otworzyłam kluczem drewniane zdobione drzwi. – Ojej, pokój jest piękny!
– Czyli jesteś zadowolona?
– Tak, tak. Potem zadzwonię, okej?
– Dobrze, baw się dobrze, Aneczko!
– Dzięki, paaa.
Rozłączyłam się, rzuciłam walizkę na łóżko pod oknem, z którego widać było Kasprowy Wierch w oddali, i usiadłam w fotelu, łapiąc chwilę oddechu. Zerknęłam na zegarek. Zostały mi dwie godziny do wieczornej imprezy i do spotkania z moją drugą… z Maciejem. Och! Żebym tylko nie żałowała tej szalonej eskapady!
Nadszedł wieczór, ale mojego towarzysza nadal nie było. Postanowiłam się tym nie przejmować. Słyszałam dobiegające z dołu dźwięku muzyki, jakiś lokalny zespół już zaczął przygrywać. Dlatego ubrałam się w czerwoną sukienkę z dekoltem, wsunęłam na stopy balerinki, spięłam brązowe włosy do ramion grzebykiem, zrobiłam lekki makijaż. Skoro już tu jestem, to pójdę na ten powitalny bal, zjem coś dobrego, napiję się wina, może zatańczę… sama i nie będę myśleć o tym, jak beznadziejnie układa się ostatnio moje życie!
Na dole impreza trwała w najlepsze. Znalazłam swój stolik, który nakryty był na dwie osoby. Kiedy zmierzałam do stolika, wpadłam na jakiegoś wielkiego faceta.
– Och, przepra…
– Bardzo mi…
– Co?! – krzyknęłam, wpatrując się w niebieskie oczy mężczyzny, który trzymał mnie za ramiona.
– Czy pani mnie śledzi?
Facet z jeepa gapił się na mnie niebieskimi gałami, był lekko zaskoczony, a ja doszłam do wniosku, że to nie fair, że tacy przystojniacy są tak gburowaci.
– O to samo mogłabym zapytać pana – oburzyłam się.
Brodacz nadal trzymał swoje wielkie łapska na moich ramionach, ale jego dotyk był delikatny. Szybko otaksowałam jego wysoką i potężną sylwetkę; był ubrany w czarne dżinsy, na nogach miał te swoje wielkie buciska, ale koszula była ciemnogranatowa, z całkiem dobrego materiału, z logo modnej i drogiej firmy przy kieszonce. Dłuższe, falujące włosy miał zaczesane do tyłu, pachniał jakimiś aromatycznymi męskimi perfumami, z domieszką piżma i paczuli.
– Halo? Słyszy mnie pani? – dotarł do mnie jego niski głos. Uniosłam wzrok i spojrzałam w jego niebieskie oczy. Błyszczały i gapiły się na mnie z jakimś dziwnym błyskiem.
– Co? – odparłam mało przytomnie.
– Nic dziwnego, że prawie wpadła pani pod mój samochód. – Brodacz przewrócił oczami. – Pytałem, czy napije się pani drinka, wina, cokolwiek. Ale może już pani ma dosyć.
Odsunęłam się, a jego dłonie zsunęły się po moich przedramionach. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, którego dawno, dawno, oj, jak dawno, nie czułam.
– Jestem trzeźwa jak świnia! Jak świnka! Jestem…
Brodacz zaśmiał się.
– Okej, okej. Jest tu pani sama? – Rozejrzał się.
– Jak widać. – Wzruszyłam ramionami.
Zerknął na zegarek i miałam wrażenie, że przeklął pod nosem.
– A pan? Umówiony z kimś? – Wbrew sobie zadałam to pytanie. Sama siebie zadziwiłam.
– Mógłbym być umówiony z panią. Jak ma pani na imię?
Obrzuciłam go jeszcze raz uważnym spojrzeniem. Skoro ten dupek, Maciej, mnie wystawił, to…
– Ania. – Wyciągnęłam rękę w stronę gbura. Znaczy, brodacza. Mojego osobistego drwala.
Szybko ujął moją dłoń w swoją wielką grabę. Uścisk był ciepły i bardzo, bardzo miły.
– Hubert. To co? Drink?
Zdecydowałam się w jednej chwili. Nie miałam nic do stracenia. Skoro moja randka nie doszła do skutku, to czego miałam sobie żałować? Raz kozie śmierć! Drink z przystojnym drwalem to nie koniec świata!
Zamówiliśmy przy barze drinki, ja wódkę z sokiem żurawinowym, on whisky. Usiedliśmy na wysokich stołkach, obserwując bawiących się ludzi i jednocześnie mając doskonały widok na grający na małej scenie zespół.
– To co cię przygnało do Zakopanego? – Hubert spojrzał na mnie, upił łyk swojego drinka i odstawił szklankę na tekturową podstawkę z logo Willi pod Jodłami.
– Jak ci powiem, to zapewne będziesz się śmiał. – Przewróciłam oczami.
– Uwierz mi, na pewno nie będę.
– Jakoś nie wierzę. A co ciebie tu przygnało? O ile pamiętam rejestrację twojego samochodu, to jesteś lokalsem? – Przekrzywiłam głowę i wpatrywałam się w siedzącego obok mnie przystojniaka z lekkim uśmiechem.
– Taka jesteś spostrzegawcza? Może pracujesz jako śledcza?
– Oczywiście. Gdybym miała nos do ludzi, tobym nie ładowała się w kłopoty i w głupie związki. – Prychnęłam. Pociągnęłam łyk lekko kwaskowego drinka, był zimny i pyszny. Oblizałam wargi. Widziałam, jak Hubert przeniósł wzrok z moich oczu na usta, przełknął ślinę i ponownie utkwił swoje śliczne niebieskie oczy w moich.
– I zapewne nie wsiadałabyś w do samochodów podejrzanych typów.
– Uważasz się za podejrzanego typa? – Uniosłam brew.
– Miałaś szczęście, że to byłem ja. Jestem niegroźny.
– Yhym, każdy psychopata tak twierdzi.
Hubert oparł się wygodniej i wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Naprawdę był cholernie przystojnym facetem. Miło było na niego patrzeć, a co! Nikt mi nie zabroni!
– Chyba jesteś miłośniczką kryminałów?
– Owszem, lubię zagadki. Ty jesteś taką zagadką.
– Dobrze, zatem spróbuj mnie rozwikłać. – Uśmiechnął się szeroko. Miał śliczny uśmiech, co w połączeniu z jego nieco szorstką męską urodą, stanowiło naprawdę niezwykle pociągające połączenie.
– Jesteś stąd, więc góralska krew w tobie krąży – zaczęłam. – Mieszkasz niedaleko, jesteś dobrze… – chciałam powiedzieć „umięśniony”, ale się pohamowałam – wysportowany, więc albo uprawiasz jakiś sport, albo nieobca ci praca fizyczna. Jesteś nieco obcesowy, co może razić, ale ja uważam, że tacy ludzie należą do wymarłego gatunku mówiących prawdę, więc jeśli się okaże, że mnie okłamujesz, będziesz kolejną regułą, a nie wyjątkiem.
Jego niebieskie oczy cały czas się we mnie wpatrywały, a usta skryte za zarostem zdawały się z trudem panować nad szerokim uśmiechem.
– W sumie mogę potwierdzić, że wszystko się zgadza, pani Holmes. – Dopił swojego drinka, wstał i podał mi rękę. – A teraz zapraszam do hołubców.
– Serio? – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Jak najbardziej. Tańce, hołubce, swawole, my górale lubimy to najbardziej.
– A więc się nie pomyliłam? – Uśmiechnęłam się, wstałam z wysokiego stołka i podałam mojemu towarzyszowi rękę. Moja dłoń utonęła w jego, przyciągnął mnie do siebie i ruszyliśmy na parkiet. Już nie rozmawialiśmy, ale zaczęliśmy tańczyć w rytm rockowej muzyki z domieszką góralskich dźwięków. Lokalny zespół naprawdę nieźle dawał czadu.
Kiedy jedna piosenka się skończyła, a ja chciałam wrócić do baru, Hubert zakręcił mną jak baletnicą i zaraz zaczęliśmy tańczyć do drugiego kawałka. I do kolejnego, i jeszcze następnego. Muzyka dudniła, ludzi na parkiecie przybywało, pensjonat tętnił życiem, muzyką, śmiechami i radością. Ja także się śmiałam, Hubert patrzył na mnie roziskrzonymi oczami, był wesoły i tańczył rewelacyjnie. W tej chwili zapomniałam o moim żałosnym życiu osobistym, samotności i koszu, który dał mi ten… Jak mu tam było? Nawet już nie pamiętałam.
Impreza trwała do trzeciej nad ranem, a my z Hubertem właściwie nie schodziliśmy z parkietu. Mimo iż wypiliśmy trochę alkoholu, to praktycznie wszystko wyskakaliśmy. Dawno się tak świetnie nie bawiłam. Całkowicie zapomniałam o niepowodzeniach, teraz byłam tylko ja, muzyka i ten niesamowicie przystojny facet, który mnie rozbawiał, świetnie tańczył i patrzył na mnie tak, że robiło mi się gorąco gdzieś tam w samym środeczku. Kiedy zespół zagrał wolniejszy kawałek, Hubert przytulił mnie, właściwie otulił swoimi szerokimi ramionami, i kołysał w rytm wolnej piosenki. Oparłam policzek o jego szeroką klatkę piersiową, czułam przyspieszone bicie jego serca, ciepło jego ciała, było mi tak dobrze, tak cholernie dobrze… Byłam zmęczona, on był taki duży, ciepły, powoli mnie kołysał i… Poczułam tylko, jak bierze mnie na ręce i zanosi na górę. Kluczem, który mu podałam, bo oczywiście wiedziałam, co się dzieje, nie wpadłam przecież w jakiś narkosen, otworzył drzwi do mojego pokoju i położył na łóżku. Kucnął obok i uśmiechał się.
– W życiu jeszcze żadna kobieta nie zasnęła podczas tańca ze mną.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz. – Ziewnęłam.
– Dobranoc, Aniu. – Poczułam delikatny dotyk jego dłoni na policzku.
– Hubert. Poczekaj. – Złapałam go za rękę.
– Słucham?
– Potowarzyszysz mi do końca weekendu? Jutro wycieczka na Gubałówkę, zwiedzanie cmentarza, wieczorem ognisko. Miał tu ze mną przyjechać taki jeden… znajomy, ale mnie wystawił.
Coś błysnęło w jego niebieskich oczach, wyglądał na zirytowanego, ale zaraz jego twarz złagodniała.
– Oczywiście zrozumiem, jeśli nie masz… – zaczęłam tłumaczyć, ale on pokręcił głową, pochylił się i popatrzył z bardzo bliskiej odległości. Zmartwiałam, bo bałam się, że będzie chciał mnie pocałować, a jednocześnie obawiałam się, że wcale tego nie zrobi. I nie zrobił. Mrugnął tylko do mnie i powiedział z lekkim uśmiechem:
– O której mam być?
Wypuściłam wstrzymywane powietrze.
– O dziesiątej.
– Okej. A teraz śpij. Zostało ci góra sześć godzin snu, Aniu z zakopianki. – Pochylił się i leciutko musnął moje usta. Zamknęłam oczy, a kiedy otworzyłam, już go nie było.
– O kurczę… – jęknęłam i zanurzyłam się w pachnącą proszkiem do prania pościel. Wszystko wskazywało na to, że… to będzie całkiem fajny weekend.
Nazajutrz, a właściwie tego samego dnia obudziłam się przed dziewiątą, ale nie dlatego, że chciałam. Po prostu byłam nabuzowana, podminowana, może… podniecona? Na pewno wszystkiego po trochu. Martwiłam się rozpoczynającym się dniem, spotkaniem z Hubertem, a jednocześnie obawiałam się, czy w ogóle dojdzie do tego spotkania.
Zeszłam na śniadanie, wypiłam kawę i krótko przed dziesiątą byłam na dole, razem z parami, które przyjechały tutaj na ten zakochany weekend. Stojąc sama, czułam się trochę niezręcznie, ale postanowiłam zrobić dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza że podeszła do mnie jakaś uśmiechnięta blondynka, która trzymała za rękę napakowanego sportowca, bo inaczej nie mogłam go nazwać. Był wysoki jak Hubert, ale bardzo umięśniony, ubrany w dresowe spodnie z modnym logo, obcisłą koszulkę, na stopach miał sportowe obuwie, wyglądał, jakby wybierał się na siłownię, a nie na Gubałówkę. Ale na pewno był lepiej przygotowany niż jego partnerka, której mini, różowy top i buty na koturnach nie wskazywały na to, że dziewczyna wybiera się na wycieczkę po Zakopanem. Raczej celowałabym na spacer po Krupówkach, z częstymi wizytami w restauracjach i pubach. Ale jednak oboje byli w naszej zakochanej grupie, jak nas tutaj nazywano, i szli także na wycieczkę.
– Hej! – Złapała mnie za rękę. – Jestem Karina, a to mój narzeczony, Winio.
Mięśniak spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Postanowiłam, że nie będę oceniać ludzi po pozorach. Nie wolno tak robić. Oddałam uśmiech i wyciągnęłam dłoń.
– Anka jestem.
– Winio chciał lecieć do Egiptu, ale wygraliśmy ten wyjazd i go namówiłam. – Karina przewróciła oczami. – Winio nie lubi gór, ale ja uwielbiam.
– Myślę, że będzie fajnie. – Próbowałam się wbić w monolog blondynki.
– Będzie super! – Klasnęła w dłonie, a brokatowe tipsy zamigotały, łapiąc świetlne refleksy. – A wieczorem ognisko i party! Can’t wait![2] A gdzie twoja druga połówka?
– Eeee… – chciałam coś skłamać, ale tuż obok mnie pojawił się wysoki mężczyzna, który spojrzał na mnie wzrokiem pełnym rozbawienia.
– Już jestem, skarbie. – Pochylił się i pocałował mnie w policzek. Wyprostował się i popatrzył na moje towarzystwo. – Cześć, Hubert. – Skinął głową w stronę Winia i Kariny.
– Ale super! Możemy iść razem! Prawda, Winiaczku?
– Tak. – Winiaczek uniósł wzrok znad komórki i mrugnął do nas.
– Aniu, chodź na chwilę. – Hubert objął mnie i poprowadził w stronę wyjścia na drewniany ganek.
Kiedy tam się znaleźliśmy, spojrzałam na mojego nocnego kompana.
– Myślałam, że nie przyjdziesz. – Uśmiechnęłam się.
– Przecież obiecałem. Cóż to za obiekty? – Skinął w stronę holu, gdzie stali nasi nieco oryginalni znajomi.
– Jakie obie… Ach… – Machnęłam dłonią. – Karina i Winio. Będą nam towarzyszyć na wycieczce.
– Winio? Co to za imię?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Może Winicjusz?
– Nie wygląda na rzymskiego żołnierza. Nieważne. – Hubert przewrócił oczami. – Nie mam zamiaru iść z nimi na wycieczkę i patrzeć, jak panna Karina łamie sobie kostki w tych butach. Idealne obuwie na górskie wycieczki, doprawdy.
– Ale jesteśmy… znaczy, jestem zapisana i…
– Nigdy nie chodziłaś na wagary? – Hubert uśmiechnął się ciepło.
– Z reguły byłam grzeczną uczennicą – odparowałam.
– Kujon, znaczy?
Wydęłam usta.
– Owszem, uczyłam się bardzo dobrze, ale to nie znaczy…
Stojący obok mnie mężczyzna zaśmiał się nieco kpiąco i objął mnie.
– To wyobraź sobie, że największy szkolny łobuz zaprasza cię na sekretną schadzkę. Co ty na to, dziewczynko z dobrego domu? – Pochylił się i znowu poczułam zapach jego perfum. Nie powiem, żeby mi się ten szalony plan nie spodobał. Jak i jego perfumy. Jak i on cały. Och…
– Sądzisz, że nie jestem zdolna do szaleństwa?
– A jesteś? – Uniósł brew, ewidentnie rzucając mi wyzwanie.
– A żebyś wiedział!
– Zatem daj się porwać. Pokażę ci mój świat. – Wyciągnął w moim kierunku dłoń. Spojrzałam na jego długie i szerokie place, na dłoń ewidentnie nauczoną pracy fizycznej, potem uniosłam twarz i utonęłam w jego pięknych i pogodnych, ale i nieco zaczepnych oczach.
– Raz kozie śmierć – mruknęłam, a głośno powiedziałam: – Mam nadzieję, że TY jesteś gotowy! – I ujęłam tę jego silną dłoń. Zacisnął swoje palce na moich, a ja poczułam się cudownie.
Zaśmiał się i zbiegliśmy z drewnianych schodków pensjonatu, chichocząc jak nastolatkowie. Naprawdę poczułam się jak na wagarach z największym łobuzem w szkole!
Szliśmy przez Krupówki, wokół nas panował wakacyjny rozgardiasz, turyści, stragany, górale, biegające dzieci, uliczni grajkowie, zakopiańska sztuka przenikająca się ze zwykłymi odpustowymi zabawkami. Pachniało słońcem, jedzeniem, czasami eleganckimi perfumami zbyt mocno spryskanych nimi modniś. A ja szłam ubrana w spodnie rybaczki, luźny T-shirt, trapery, a trzymał mnie za rękę niesamowity facet, którego znałam od doby i pierwszy raz w życiu nie bałam się tego, co przyniesie jutro. Mogłabym nawet iść na koniec świata, a co mi tam! Dzisiaj jest dzisiaj i z tego należało się cieszyć.
– To dokąd mnie porywasz? – zwróciłam się do mojego towarzysza, który sprawnie omijał tłumy turystów, i widać było, że dokładnie wie, dokąd zmierza.
– Najpierw coś dla ducha, potem dla ciała, a jeszcze później nieco fizyczności.
– Fizyczności?
– Hmm, tylko to usłyszałaś? – zaśmiał się.
– Nie wiem, co masz na myśli.
Zaśmiał się jeszcze głośniej i mocniej ścisnął moją dłoń.
– Chodź, Aneczko. I nie główkuj. W końcu to zakochane Zakopane. Wszystko może się zdarzyć!
Dotarliśmy na parking, gdzie Hubert szarmanckim gestem zaprosił mnie do swojego jeepa. Nie jechaliśmy długo, widziałam, że znaleźliśmy się na ulicy o zabawnej nazwie Kasprusie.
– Dziwna nazwa – powiedziałam, gdy wsiedliśmy.
– Ma swoją historię, jak wszystko tutaj. Kiedyś to był pierwszy trakt góralski, a wcześniej były tutaj łąki, należące, między innymi, do rodziny Kasprusiów. Stary góralski lud. Stąd nazwa. – Hubert znowu ujął mnie za rękę. A ja wcale się nie spłoszyłam. Ruszyliśmy w stronę okazałego budynku zbudowanego w góralskim stylu, z potężnych drewnianych bali. Było to Muzeum Karola Szymanowskiego w willi Atma. Okazało się, że Hubert bilety zakupił już przez internet. Pokręciłam głową.
– No nieźle. A jakbym odmówiła?
Hubert uniósł szerokie ramiona i skrzywił się lekko.
– Nie zobaczyłabyś prac Wyczółkowskiego. A to mój ulubiony malarz.
– No to dobrze, że nie odmówiłam. Ale nie znam się na malarstwie. – Ponownie poczułam jego dużą ciepłą dłoń na mojej. Trzymanie go za rękę stawało się czymś naturalnym, a zarazem niesamowicie przyjemnym.
– Nie musisz się znać. Masz oczy. Po prostu patrz. Pojmowanie sztuki nie polega na wiedzy o tejże. To odwoływanie się do naszych odczuć i emocji, każdy ma inną percepcję i dlatego każdy widzi co innego.
– Masz rację – szepnęłam, bo gdy weszliśmy do sali, w której wystawione były obrazy Leona Wyczółkowskiego, poczułam się zobowiązana zachować ciszę, jakby w szacunku dla przeszłości utrwalonej w tych obrazach. Tak bardzo zakopiańskich, tak mocno związanych z górami.
– Wystawa nosi tytuł Z Tatrami w tle. – Hubert mówił niskim głosem, pochylił się do mnie nieznacznie, ja usiłowałam się skupić na tym, co opowiada, a nie na jego bliskości. – Wyczółkowski był jednym z młodopolskich twórców zafascynowanych Tatrami, pochłonięty ideą katastrofizmu, który możesz zobaczyć w jego obrazach.
– Faktycznie… są nieco ponure. Złowrogie.
– Bo takie są góry. Należy traktować je z szacunkiem, ale jednocześnie należy się ich bać. Są nieprzewidywalne. Całkiem jak ludzkie życie.
Poczułam, że coś się zmieniło, jakby cyrkulacja powietrza uległa nagłej zmianie. Jakby zmieniła się pogoda. Tak szybko, jak w górach właśnie. Odwróciłam się i spojrzałam w piękne oczy mojego towarzysza i przewodnika.
– Faktycznie życie jest nieprzewidywalne. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Nie spodziewałem się, że spotkam kiedyś kogoś, z kim chciałbym chodzić w miejsca, które lubię. – Hubert nadal wpatrywał się we mnie. Zrobiło mi się gorąco, przełknęłam ślinę i zacisnęłam drżące dłonie na paskach małego plecaczka.
– Cieszę się, że się mną zaopiekowałeś. Wystawił mnie tamten…
Hubert nie dał mi dokończyć, pochylił się, dotknął dłonią mojego policzka i poczułam jego miękkie usta na swoich. Pocałował mnie czule, a ja pragnęłam więcej, lecz wstydziłam się to okazać. Ten pocałunek był najbardziej intymną i podniecającą chwilą, jaka spotkała mnie w życiu.
Kiedy ten zniewalający facet się odsunął, poczułam, że płoną mi policzki. Jego oczy błyszczały, a wzrok, którym prześlizgnął się po moim ciele, mówił i obiecywał wiele. A ja doskonale wiedziałam, że to, co się dzieje, jest jedynie preludium tego, o czym doskonale wiedzieliśmy, że się wydarzy. I zdecydowanie byłam na to gotowa. Pierwszy raz w życiu.
– Nie sądziłam… – Odchrząknęłam nieco nerwowo. – Nie przypuszczałam, że będę się całować w zakopiańskim muzeum pod obrazem przedstawiającym… – Spojrzałam na dzieło i doczytałam, co było napisane na tabliczce informacyjnej. – Jana Kasprowicza.
– No widzisz. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Lepiej niczego nie planować, z nikim się nie umawiać, bo często coś całkiem fajnego może spaść na ciebie zupełnie nieoczekiwanie. – Hubert objął mnie i przygarnął do siebie. Poczułam się cudownie, naprawdę najcudowniej na świecie! – A teraz lecimy na Gubałówkę. Na górze coś zjemy i napijemy się pysznej kawy.
– Okej. Zdaję się na ciebie. Panie Lokals. – Zaśmiałam się.
Kolejka do wagonika była długa, ale nam to wcale nie przeszkadzało. Hubert obejmował mnie, czułam jego bliskość, zapach, ciepło i w sumie mogłabym tam stać w nieskończoność. Szybko wjechaliśmy na górę, podziwiałam widok na Zakopane.
– Widzisz Giewont? – Hubert stanął za mną, położył dłonie na poręczy, przy której staliśmy i szepnął mi do ucha. W tym momencie to tak naprawdę niewiele widziałam, za to czułam… ho ho!
– Ttak. – Mój głos lekko zadrżał.
– A na lewo można dostrzec Kasprowy Wierch. Dzisiaj jest piękna pogoda, zatem Tatry widać w całej okazałości.
– Pięknie tutaj jest.
Na szczycie poszliśmy do okupowanego baru, kupiliśmy kawę na wynos i usiedliśmy na ławce, która akurat się zwolniła. Było ciepło, powietrze było świeże, przejrzyste, można było odetchnąć pełną piersią.
– Cudownie tutaj jest. – Uśmiechnęłam się. Patrzyłam na zachwycający krajobraz i pomyślałam, że mieszkając w takim miejscu, człowiek łatwiej poradziłby sobie z problemami, znużeniem czy spadkami nastrojów. Wystarczyłoby rano wyjść przed dom z kubkiem aromatycznej kawy, wziąć głęboki oddech i popatrzeć na góry.
– Zgadza się. – Hubert cały czas patrzył na mnie.
– Powiedz mi, czym się zajmujesz? – Spojrzałam na niego.
Napił się kawy, miałam wrażenie, że świadomie opóźnia odpowiedź na moje pytanie.
– Można powiedzieć, że robię w drewnie – odparł, pochylił się i oparł łokcie o kolana.
– Jesteś drwalem?
– Można tak to ująć. – Odstawił kubek na ziemię, wyprostował się i objął ramionami. Koszulka na jego bicepsach opięła się w sposób… bardzo apetyczny. Kurczę, musiałam natychmiast przestać! Ale co mogłam poradzić. On był… bardzo intensywny i mocno na mnie działał. Chociaż raz… powinnam zrobić to, co chcę, a nie to, co powinnam.
Hubert wpatrywał się we mnie i w pewnym momencie wyjął kubek z moich rąk, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Wcale nie niewinnie i wcale nie tak krótko. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, widziałam tylko jego błyszczące oczy wpatrujące się we mnie, pełne pożądania i wielu innych uczuć, które były dla mnie zagadką.
– Aniu, posłuchaj, muszę ci…
– Nie, to ty posłuchaj – przerwałam mu, potrząsając głową. – Może… chciałbyś mi pokazać swój dom? Bardzo chciałabym tam z tobą pojechać. Teraz.
Jego oczy pociemniały. Widziałam, że zacisnął szczęki, po chwili je rozluźnił, a na jego twarz spłynął delikatny uśmiech. Pogłaskał mnie po policzku.
– Nie śmiałem pytać. Lećmy, zaraz kolejka zjeżdża na dół!
Wyrzuciliśmy papierowe kubki, złapaliśmy się za ręce i pobiegliśmy w stronę wagonika. Po drodze mignęło mi stoisko z pięknymi rzeźbami i napisem „Prace Wilka”. Gdyby nie to, że już odjeżdżała kolejka, zatrzymałabym się tam, bo rzeźby były naprawdę przepiękne. Gdy siedzieliśmy już w wagoniku, powiedziałam:
– Piękne były tamte rzeźby. Prace Wilka. To jakiś lokalny artysta? Widziałam wcześniej na dole też takie stoisko.
– Tak, to taki góral samotnik. – Hubert pokiwał głową.
– Lubię takie rzeczy, kupię sobie coś, gdy będę wyjeżdżać.
– Teraz nie mów o wyjeżdżaniu, Aniu. Teraz zabieram cię do siebie.
Pojechaliśmy do Nowego Targu. Tuż przed wjazdem do miasteczka, Hubert skręcił w lewo, potem kluczył różnymi leśnymi drogami i w końcu dotarliśmy do pięknego domu z drewnianych bali. Typowa góralska chata. Bardzo klimatyczna, mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak będzie wyglądać w zimie. Pięknie.
– Mieszkasz tu sam? – spytałam trochę bez sensu. Nie chciałam wyjść na zaborczą wścibską babę, ale…
– Sam. Znaczy z Wolfem. – Wskazał na psa, który szczekał za ogrodzeniem. Kiedy bramka się otworzyła i wjechaliśmy do środka, dorosły malamut skakał naokoło samochodu, a jego ogon merdał na wszystkie strony jak szalony.
– Nie gryzie? – Spytałam z obawą.
– Tylko złych ludzi. – Hubert pokręcił głową. Chyba zobaczył w moich oczach coś na kształt strachu. – Nie gryzie. Jest dobrze wychowany. Chodź, Aniu. – Mój towarzysz zaśmiał się i wysiadł. Pies rzucił się do niego i zaczął witać. Ja także ostrożnie wysiadłam, a wtedy Hubert kazał psu usiąść i zawołał mnie gestem.
– Wolf. To jest Ania. Nasza przyjaciółka. Przywitaj się! – rozkazał.
Pies podniósł łapę i szczeknął.
– Och, cudowny! – Zaśmiałam się.
– Lubi kobiety, co poradzisz. – Hubert mrugnął do mnie. – Pogłaskaj go. Nie bój się.
Pogłaskałam psa, jego pysk rozwarł się, psiak wywalił jęzor, wyglądał, jakby się uśmiechał. Ogon zataczał kółka.
– Hej, przyjacielu. No, cześć, cześć. – Głaskałam miękkie futro psa, który krążył wokół mnie i dawał upust psiej radości.
– Już, koniec. – Hubert powiedział to spokojnym głosem, a pies od razu usiadł i wpatrywał się w swojego pana w oczekiwaniu. – Do kojca!
Na tę komendę pies nieco zawiedziony odwrócił się i poszedł do dużego zadaszonego kojca, który miał otwartą bramkę. Tam okręcił się kilka razy na posłaniu przed dużą budą, położył się i westchnął, nie spuszczając z nas wzroku.
– Ale jest świetny. I jaki grzeczny. Sam go szkoliłeś? – Ruszyliśmy po drewnianych schodach na ganek, Hubert otwierał drzwi.
– Owszem. Bardzo lubię psy. Rozumiemy się bez słów.
– To czasami łatwiej niż z ludźmi – mruknęłam.
Hubert spojrzał na mnie i kiwnął głową.
– Dokładnie tak jak mówisz.
Weszliśmy do środka. Pachniało drewnem, moim oczom ukazał się przestronny hol, z którego wchodziło się do salonu połączonego z kuchnią. Dalej korytarz prowadził w stronę wyjścia na ogród. Hubert zaprosił mnie właśnie tam. Przeszliśmy przez salon, z boku dojrzałam trzy pary drzwi i schody. Gospodarz otworzył przesuwane drzwi i wyszliśmy na zadaszone patio wychodzące na ogród i las.
– Usiądź i rozgość się. Przygotuję coś do picia. Na co masz ochotę? Wino czerwone?
– Może być.
– Jesteś głodna? Mam zapiekankę z wczoraj.
– Nie… – odparłam, ale mój żołądek, jak na złość, zaburczał dosyć głośno.
– Chyba trochę oszukujesz. – Hubert się zaśmiał. – Zaraz przyniosę moje dzieło. Nie będziesz zawiedziona. Jestem dobrym kucharzem.
– Okej, w sumie to jestem głodna – przyznałam z lekko zaczerwienioną twarzą.
Po chwili zostałam uraczona kieliszkiem smakowitego wytrawnego wina. Na okrągły stolik przy ratanowych krzesłach wjechała woda z cytryną i zaraz za nią aromatycznie pachnąca zapiekanka z kurczakiem, makaronem i grillowanymi warzywami.
– Och, ale to dobre. – Poklepałam się po brzuchu, kiedy w szybkim tempie poradziłam sobie z ogromną porcją.
Hubert wpatrywał się we mnie z błyskiem w oczach.
– Jesteś niesamowita.
– Dlaczego?
– Zjadłaś wszystko, jesteś zadowolona, najedzona, nie ukrywasz tego.
– Podoba ci się to, że jestem żarłokiem? – parsknęłam.
– Podoba mi się to, że jesteś naturalna. – Mrugnął i zaczął sprzątać ze stołu.
Potem poszliśmy na spacer do lasu, Wolf oczywiście biegał, przynosił nam patyki, szczekał i zarażał nas swoją psią radością.
Kiedy wróciliśmy, już zmierzchało, a ja spojrzałam na Huberta.
– I co teraz? Chyba muszę wracać. – Stanęliśmy na ganku, cykały świerszcze, pachniało trawami i lasem, a ja poczułam się tak swobodna i wolna, jak nigdy dotąd.
– Nie musisz. Bardzo chciałbym, żebyś została, Aniu. – Hubert podszedł bliżej, objął mnie i przyciągnął do siebie. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się.
– Ja też. Chociaż zdarza mi się to po raz pierwszy.
– Mnie tak samo. – Pochylił głowę i zaczął mnie całować. Oddałam pocałunek, objęłam mężczyznę za szyję i przywarłam do jego ciepłego twardego ciała. Całowaliśmy się coraz bardziej gorąco i drapieżnie, w końcu Hubert wziął mnie ręce i nie przerywając pocałunku, zaniósł mnie chyba do swojej sypialni. Tam były tylko nasze pocałunki, nasze nagie ciała, nasz dotyk, wzajemne poznawanie się i całkowite pochłonięcie się nawzajem. Kiedy w końcu zasnęłam, gdy już świtało, pochłonięta całkowicie przez niego, w ciepłocie jego ramion, coś trzepotało w moim sercu, coś, co mnie zachwyciło, a jednocześnie nieco przeraziło. Lecz nie zdołałam już tego bardziej przeanalizować, bo zasnęłam, upojona nim, górami, tym domem i wariackim weekendem w Zakopanem.
Rano obudziła mnie muzyka dochodząca z głębi domu, a także zapach smakowitego jedzenia i przede wszystkim kawy. Rozciągnęłam się i zorientowałam, co właściwie się wydarzyło i… uświadomiłam sobie, że jutro muszę odebrać samochód, wrócić do Wrocławia i że wszystko się skończy. Zrobiło mi się smutno. Jak miałam wybić sobie z głowy tego mężczyznę? Jasne, mogłabym sobie tłumaczyć, że jestem dużą dziewczynką albo wyzwoloną kobietą i że przygoda była cudowna, ale czas wrócić do rzeczywistości. Lecz to wcale tak nie działało. Znałam siebie i zdałam sobie sprawę, że to, co tkwiło w mojej głowie, a co gorsza, w sercu, pojawiło się pierwszy raz i doskonale wiedziałam, jakie będą tego konsekwencje. Zanim zaczęłam wpadać w panikę, w drzwiach ukazała się rozczochrana głowa Huberta, który z uśmiechem na twarzy zakomunikował:
– Śniadanie czeka!
Szybko doprowadziłam się do porządku i pojawiłam w kuchni. Było niesamowicie przytulnie, przez drzwi otwarte na ogród dostrzegłam Wolfa śpiącego na drewnianym patio. Grała muzyka, jakiś instrumentalny kawałek, pachniało jedzeniem i świeżym powietrzem, a Hubert wyglądał jak mężczyzna ze snu. Wysoki, przystojny, ubrany w dżinsy i biały T-shirt nalewał kawę i patrzył na mnie z tym specyficznym błyskiem w oczach, dzięki któremu od razu wiedziałam, że jego poranek należy do niezwykle udanych. Co tam dużo mówić, dla mnie ten poranek jest najlepszym ze wszystkich, jakie przeżyłam.
– Taki jesteś ranny ptaszek? Kiedy zdążyłeś to przygotować? – Ogarnęłam wzrokiem suto zastawiony stół. Jajecznica, bekon, dwa rodzaje dżemów, świeże bułki, pyszna kawa. Pokręciłam głową ze zdumieniem.
– Aniu z nizin, już zdążyłem być rano w piekarni, odbyłem spacer z Wolfem, bo nie dałby mi żyć, a potem trochę popatrzyłem na ciebie, jak słodko śpisz.
– Super, a ja ledwo na oczy patrzę.
– Wyglądasz pięknie.
– Co to za melodia? – Wskazałam palcem na głośniki. – Bardzo mi się podoba. Skądś ją kojarzę.
– To ścieżka dźwiękowa z serialu Tudorowie. Kompozycja Trevora Morrisa. Bardzo lubię jego muzykę.
– Piękna.
Pochylił się, ujął moją dłoń i złożył na niej lekki pocałunek.
– Tak jak i ty.
– Na pewno – odparłam z przekąsem, ale prawda była taka, że ten prosty komplement i gest sprawiły, że chciałam uciekać. Bo bałam się, że…
– Aniu. Muszę ci coś powiedzieć. – Spojrzał mi w oczy. – Chciałbym, abyś przyjechała do mnie. Na dłużej. To, co się wydarzyło…
– Ja… nie robię tak, nigdy – wtrąciłam. Upiłam łyk kawy i odstawiłam filiżankę.
– Ja też nie. Zaszyłem się tutaj, bo spotkało mnie sporo przykrości w życiu. Ale… to, że się spotkaliśmy, to jest dla mnie znak. Wierzę w takie rzeczy.
– Przyjechałam tutaj na weekend dla zakochanych. Mój potencjalny chłopak wystawił mnie, zresztą to od początku było idiotyczne. Koleżanka umówiła mnie z jakimś gościem, którego raz widziałam na oczy. Nic dziwnego, że się nie pojawił. W sumie po co się zgadzał? – Wzruszyłam ramionami. Hubert wpatrywał się we mnie bez słowa. – Ale przynajmniej spotkałam ciebie. – Uśmiechnęłam się.
– Aniu, posłuchaj, muszę ci coś pow… – Znowu złapał mnie za rękę i wpatrywał wzrokiem przepełnionym żalem. Ale nie dokończył już swojej myśli, bo otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczyzna, który wyglądał znajomo.
– Stary i jak tam twoja niby randka? Zakochałeś się w tej… – Gdy dojrzał nas, zmieszał się, a jego oczy zrobiły się okrągłe. Za nim weszła do salonu szczupła rudowłosa piękna dziewczyna z pokaźnym biustem.
– Maciek? – spytałam zdumiona. – Maciej Kaczorowski? – Wpatrywałam się w mężczyznę, z którym kiedyś spotkałam się na sylwestrowej imprezie i który nie pojawił się na mojej zakopiańskiej randce w ciemno. – Co się…
– Aniu, właśnie to chciałem ci… – Hubert wyglądał na skruszonego.
– Poczekaj! – Uniosłam dłonie. – Jak się nazywasz? – Spojrzałam w niebieskie oczy Huberta. Potem spojrzałam na Maćka. No tak… chyba już wiedziałam, co się tutaj dzieje.
– Nazywam się Hubert Kaczorowski – usłyszałam, ale w sumie doskonale już o tym wiedziałam. Podobieństwo pomiędzy tymi mężczyznami było uderzające. Zwłaszcza teraz, gdy stali obok siebie. – A to mój młodszy brat.
– A więc ty się nie pojawiłeś i wysłałeś brata? – Spojrzałam na Macieja.
– Sorry. Chciałem, żeby się rozerwał. To znaczy… – Chyba zorientował się, jak to zabrzmiało. – Żeby wyszedł z tej samotni. Ciągle tylko siedzi i struga w drewnie, ucieka od ludzi. Czas na życie. I pomyślałem, że weekend z singielką w potrzebie dobrze mu zrobi.
– Weź się zamknij, Maciek – warknął Hubert.
– Struga w drewnie… – Rozejrzałam się w po salonie. Już wcześniej dostrzegłam kilka drewnianych rzeźb, ale zamroczona obecnością tego mężczyzny, całkowicie o tym zapomniałam. A teraz przypomniały mi się słowa Weroniki, która mówiła, że brat Maćka jest rzeźbiarzem. – Wilk to ty?
Hubert kiwnął głową i wzruszył ramionami.
– Okej, dziękuję za śniadanie. Muszę iść.
– Aniu, poczekaj… – Hubert złapał mnie za rękę.
– Dobrze się bawiłam. Mam nadzieję, że ty również.
– To nie tak.
Nie chciałam słuchać żadnych wyjaśnień. Pozbierałam swoje rzeczy i wybiegłam na zewnątrz. Kompletnie nie miałam pojęcia, jak się stąd dostanę do Zakopanego.
Gdy dobiegłam do drogi, usłyszałam pomruk silnika tuż za plecami. Kątem oka dostrzegłam jeepa, który zatrzymał się tuż obok mnie, po chwili dobiegł mnie trzask drzwi i zostałam złapana w silne objęcia.
– Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Ale zrobiłem to specjalnie. – Hubert trzymał mnie w ramionach i wpatrywał się we mnie poważnym wzrokiem, pełnym skruchy.
– Od kiedy wiedziałeś, że ja to ja? – Zmarszczyłam brwi.
– Od początku – odpowiedział po chwili.
– Jak to?
– Miałem twoje zdjęcie. Oczywiście, kiedy wpadłaś mi prawie pod koła, jeszcze nie miałem pojęcia, kim jesteś. Ale potem, w samochodzie, kiedy przypatrzyłem ci się uważnie… Wszystko było jasne.
– Zrobiłeś sobie ze mnie jaja? Weekendowa zabawka?
– Nie. Nie widzisz tego? – Pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. – Od pierwszego momentu, kiedy cię zobaczyłem, zrozumiałem, że to nie będzie weekendowa zabawa. Dlatego nie powiedziałem ci, kim jestem.
– I że twój brat wysłał cię na zastępstwo – sarknęłam.
– Na początku nie chciałem się zgodzić. Byłem… Lubiłem samotność. Ale gdy cię zobaczyłem, porozmawiałem, zrozumiałem, że nie powiem ci, dlaczego się spotkaliśmy. Chciałem, abyś sama dostrzegła to coś, co połączyło nas od pierwszej chwili. Chciałem ci pokazać, że to jest prawdziwe, a nie ukartowane.
– A jednak takie było – westchnęłam. Poczułam ciepło pod powiekami. Zamrugałam szybko, nie chciałam płakać.
– Aniu, to było prawdziwe. Pierwszy raz od chwili, kiedy zostałem sam… zrozumiałem i poczułem, że nie chcę już dłużej tak żyć. Tkwić w zawieszeniu. Zamierzałem ci wszystko wyjaśnić. Dlatego zaprosiłem cię do siebie. Wiem, że to wszystko dzieje się tak szybko, ale… Czasami tak w życiu jest.
– Co się stało? Dlaczego byłeś sam? Czy to też jakaś wielka tajemnica? – Spojrzałam na niego.
– Klasyka gatunku. Poznałem dziewczynę. Warszawiankę. Zostawiłem wszystko dla niej i wyjechałem do stolicy. Z wykształcenia jestem inżynierem od budowy mostów. Zacząłem pracę w dużym przedsiębiorstwie. Nie byłem szczęśliwy, tęskniłem za górami. Ale byłem zakochany. A ona mnie zostawiła dla swojego prezesa korporacji, w której pracowała. Któregoś dnia oznajmiła, że to nie to, że to był błąd, takie tam. Więc co mogłem zrobić? Wróciłem do domu. W miejscu naszej rodzinnej chaty postawiłem ten dom, zacząłem rzeźbić, przygarnąłem psa i tak sobie żyłem, z dala od ludzi i świata. Któregoś dnia zadzwonił Maciej, który od lat próbował mnie jakoś wyciągnąć do życia, ale kiepsko mu to wychodziło. Zaproponował weekend w Zakopanem. Przysłał mi twoje zdjęcie. Nie będę czarował, jestem facetem, a ty jesteś śliczna. Pomyślałem: czemu nie? A potem prawie najechałem na ciebie samochodem. I nic już nie było takie samo. Uwierz mi. Wiele razy mnie okłamywano. Dlatego mówię ci prawdę. Byłaś mi przeznaczona. Byliśmy sobie przeznaczeni, Aniu.
– Na końcu świata – westchnęłam.
– Wierzysz mi? – Hubert pochylił się i spojrzał mi prosto w oczy.
– Wierzę. Ale teraz odwieź mnie do pensjonatu. Jutro wyjeżdżam.
Posmutniał. Widziałam, że zacisnął szczęki i wziął głęboki wdech.
– Dobrze. Ale pamiętaj, że mówiłem prawdę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1] Creepy (ang.) – przerażające
[2] Can’t wait – Nie mogę się doczekać.
Zakochać się w Zakopanem Copyright © by Dorota Milli, 2021
Ideał Copyright © by Alek Rogoziński, 2021
Koniec świata! Copyright © by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2021
Nieznajoma Copyright © by Magda Stachula, 2021
Selfie z niedźwiedziem Copyright © by, Katarzyna Misiołek 2021
#zakochani Copyright © by Agnieszka Olejnik, 2021
Czasem wystarczy trochę poczekać Copyright © by Magdalena Witkiewicz, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2021
Fotografia na okładce: © Tomasz Mazon/shutterstock
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Monika Ślusarska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-579-9
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.