Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o tajemnicach z przeszłości, którym towarzyszy aromat fiołków.
Słoneczna Prowansja czy podlaskie Bujany? Dla Kseni to trudny wybór, ponieważ do obu miejsc wyrywa się jej serce. Kiedy jest wreszcie bliska podjęcia decyzji, odkrywa kłamstwo, które znowu zmienia wszystko. Nic nie jest takie, jakie się wydawało. Do głosu dochodzą tajemnice z przeszłości, dotyczące jej przodków, w tym niezwykłej Emilie de Fleury i jej niezrealizowanego nigdy marzenia, któremu towarzyszy aromat fiołków. Zauroczona nimi Ksenia, powodowana ciekawością i sentymentem postanawia uczynić wszystko, co w jej mocy, by to marzenie spełnić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przez uchylone okno zakradł się podmuch wiatru i spowodował małe zamieszanie. Poruszył firanką, strącił suchy listek z parapetu i przewrócił kilka stronic pożółkłego notatnika, leżącego na środku kuchennego stołu.
Ksenia podbiegła i przytrzymała zeszyt, chroniąc go przed potarganiem, ale na widok odsłoniętych zapisków uśmiechnęła się zaskoczona.
– Przepis na konfiturę z fiołków Emilie de Fleury – szepnęła, gładząc wystrzępione kartki.
Miała właśnie go odszukać, tymczasem odnalazł się sam. Był niewyraźny, bo atrament gdzieniegdzie wyblakł, a tekstu nie wykaligrafowano zbyt starannie, co dodatkowo utrudniało czytanie, jednak przy odrobinie wysiłku mogło się to udać. A przynajmniej taką Ksenia miała nadzieję.
Nagle w sieni trzasnęły drzwi i przeciąg ustał. Dziewczyna odwróciła się na dźwięk głośnych kroków i drapania pazurów na drewnianych deskach podłogi. Rozległ się śmiech i odgłosy rozmowy, po czym do kuchni wpadł duży zziajany pies, a za nim weszły dwie kobiety – młodsza i starsza, obie w doskonałych humorach, mimo że wyraźnie zmęczone.
Pierwsza taszczyła przewieszony przez ramię wiklinowy kosz wypełniony po brzegi trudną do rozróżnienia zieleniną, tu i ówdzie z odrobiną niebieskości, druga nie niosła niczego, lecz wyglądała tak, jakby przydźwigała co najmniej dziesięciokilowy worek ziemniaków lub coś podobnego rodzaju i wagi.
– Mówiłam, że gdzieniegdzie jeszcze kwitną – oznajmiła Lena, podając córce bukiecik wonnych fiołków.
W tym czasie Honorata opadła omdlała na krzesło i wymownym gestem wskazała butelkę z wodą, wachlując się ostentacyjnie drugą dłonią. Ksenia napełniła szklankę i podała staruszce, omijając w ostatniej chwili psa, który równie zmęczony legł ciężko u jej stóp.
Kobieta upiła ledwie kilka łyczków i odstawiła naczynie. Westchnęła przeciągle, po czym zerknęła z dezaprobatą na bukiet.
– Do niczego. Całkiem zwiędły, tyle nam zeszło na zbieraniu szczawiu po drodze – oznajmiła. – Trzeba było żwawiej się schylać. – Spojrzała z wyrzutem na swoją towarzyszkę.
Ta jednak nic sobie z tego nie robiła. Uśmiechała się do siebie, do fiołków i córki, szczęśliwa, że mogła sprawić jej tę drobną przyjemność. Dobrze wiedziała, jak ją to ucieszy.
– To nic! Na pewno odżyją, jak tylko dam im pić – zapewniła ją Ksenia faktycznie uszczęśliwiona. – A nasze też lada moment otworzą pączki, sprawdzałam rano. Nie mogę się doczekać.
Wstawiła polne kwiatki do wazonu i zanurzyła w nich na chwilę twarz. Z lubością wdychała zapach, który przypominał o Francji i kojarzył się z ukochanym Xavierem, jej narzeczonym. Wyjechał do Antibes na Lazurowym Wybrzeżu, skąd pochodził, w sprawach zawodowych zaledwie przed paroma dniami, a ona już do niego tęskniła, jakby nie widzieli się od miesięcy.
Odczuwała też pewien niepokój, kompletnie irracjonalny, ale skutecznie podsycany przez babkę Honoratę, która bez przerwy mieszała jej w głowie. Ksenia, myśląc o tym, zerkała z wyrzutem na staruszkę, lecz kobieta raczej nie zdawała sobie z tego sprawy. Jak zwykle zresztą, gdy wyrzucała z siebie niemalże wszystko, co tylko pomyślała.
– Co w sercu, to i na języku – mówiła, gdy ktoś zwracał jej na to uwagę. – Już chyba lepiej tak niż dusić w sobie. Zwłaszcza gdy to, co człowiek ma do powiedzenia, może komuś się na coś przydać.
Od lat trzymała się tej zasady, krytykowała wszystko i wszystkich bez wyjątku, gdy znalazł się powód i nadarzyła okazja, a ostatnimi czasy najwięcej uwag miała do Kseni i jej związku. Minęły cztery lata, od kiedy Xavier wsunął na palec Kseni zaręczynowy pierścionek, jednak nadal nie było mowy o ślubie. Zbyt wiele nawarstwiło się innych spraw, z którymi należało się uporać. Studia, jego praca, decyzja o tym, gdzie zamieszkają w przyszłości, nadal trudna dla obojga…
Niestety Honorata tego nie rozumiała i bez przerwy wtrącała swoje trzy grosze, popędzające młodych do tego, by wreszcie coś postanowili. Kręciła z dezaprobatą głową i powtarzała, że prawdziwie zakochany mężczyzna nie porzuciłby na tak długo narzeczonej, a ona z kolei nie powinna mu na to pozwalać.
Według babki związek na odległość to nie był związek, a jedynie niepoważna zabawa w dom. I zamiast podtrzymać Ksenię na duchu i pomóc przetrwać czas rozłąki, czego potrzebowała dużo bardziej, bez przerwy jątrzyła, w dodatku upierając się, że robi to w dobrej wierze.
Taka już była i tak się zachowywała nieustannie, odkąd wskutek wielu rodzinnych zawirowań wprowadziła się do dworu w Bujanach z całym swoim dobytkiem. Nie łączyło ich bliskie pokrewieństwo. Honorata Derehajło była wdową po ciotecznym bracie babki matki Kseni – Leny. Mimo to kochały ją jak rodzoną babkę i prababkę, pomimo niewątpliwie trudnego charakteru. A to dlatego, że udało im się poznać jej drugą twarz, skrywaną pod grubą warstwą obcesowości.
Nie było to jednak łatwe. Honorata skrzętnie pilnowała, by nikt postronny nie domyślił się, jaka jest naprawdę, jak wielkie ma serce. Na co dzień utrzymywała starannie wypracowany przez lata wizerunek jędzy, choć czasem wbrew jej woli powstawała na nim rysa, ukazująca, co jest pod spodem.
– Właśnie widzę, że aż nogami przebierasz, tak ci się śpieszy do gotowania tej francuskiej mikstury – mruknęła i wskazała notes, otwarty wcale nie przez Ksenię, a przez wiatr na stronie z pokreślonym i wypłowiałym tu i ówdzie przepisem na fiołkową konfiturę. – Z tym że pewnie prędzej niż tego nicponia doczekasz się fiołków, o ile coś się po drodze nie wydarzy – dodała znacząco i uśmiechnęła się pod nosem.
– Co masz na myśli? – spytała Ksenia podejrzliwie.
Czyżby babka znów coś knuła?
– Ja? Nic? A cóż ja mogę sobie myśleć, skoro mnie to nie dotyczy? – Na koniec skryła kolejny chytry uśmieszek, co mogło oznaczać, że w jej siwej głowie roi się jakiś nowy plan.
Oby nie, Ksenia wzdrygnęła się z lękiem. Wątpiła, by staruszce udało się wpłynąć na decyzje Xaviera, lecz mieszanie się do ich osobistych spraw mogło skończyć się katastrofą.
Nie raz i nie dwa była świadkiem tego, jak Honorata na własną rękę naprawiała świat, z właściwym sobie przytupem i z reguły młotkiem, czyli niezbyt subtelnie. A co gorsza, bez pytania zainteresowanych, czy się na to godzą, a zaordynowane przez nią zmiany komukolwiek odpowiadają. Wychodziła z założenia, że skoro jej pasują, to innym również.
Jednak wpadała też od czasu do czasu na nie najgorsze pomysły, pomyślała sprawiedliwie Ksenia. Czasem zwariowane, ale dobre.
To ona wymyśliła, by kawałek ziemi za domem, tam, gdzie niegdyś rosła gryka tatarka, obsiać fiołkiem rogatym. Sama wybrała odmianę, której nazwa rzekomo pasowała do jej duszy, z tą różnicą, że fiołki kwitły tylko od wiosny do jesieni, natomiast Honorata przez cały rok. Tak o sobie mówiła i trudno było się z nią nie zgodzić. Podeszły wiek nie przeszkadzał jej czuć się młodzieńczo i tak też zachowywać, oczywiście wtedy, gdy miała na to ochotę i pasowały jej okoliczności. Bo kiedy nie miała, korzystała, ile mogła z przywilejów rodzinnej seniorki i pozwalała łaskawie wyręczać się, w czym się dało.
Tak też było teraz, po porannym spacerze i gimnastyce słowiańskich czarownic. Towarzyszyła im w tym stara zielarka z Bujan – Zofia Wądołowa, która je tego nauczyła dawno temu, a ją z kolei jej babka lub może nawet prababka.
Ekscentryczne staruszki, wcześniej wrogo do siebie nastawione, nieoczekiwanie zaprzyjaźniły się po tym, jak Honorata sprowadziła się do bujaneckiego dworu z Łęczyska, gdzie rezydowała przez wiele lat pod dachem nielubianego krewnego. Nadal go nie znosiła i trzymała się od niego z daleka, podobnie jak on od niej, głównie dla własnego bezpieczeństwa. Babka, gdy ktoś zalazł jej za skórę, potrafiła być nieobliczalna i Szczepan wielokrotnie miał okazję się o tym przekonać.
Natomiast Lenę kochała jak własną córkę, której nigdy nie miała, choć gdy ktoś patrzył na nie z boku, mógł sądzić, że jest wprost przeciwnie. Obie wyznawały zasadę, że kto się czubi, ten się lubi, a one lubiły się bardzo i było to widać na każdym kroku, niekiedy też słychać bardzo głośno, chociaż na ogół to babka pokrzykiwała, a Lena zagryzała jedynie wargi i jej ustępowała. Albo w ciszy schodziła z drogi i zamykała się w swojej pracowni, gdzie tworzyła biżuterię ze starych zegarków odziedziczonych po dziadku zegarmistrzu, którą sprzedawała w sklepie internetowym albo stałym, głównie zagranicznym odbiorcom.
To zajęcie zwykle pomagało jej się uspokoić. Bywało też, że kiedy babka wyprowadzała ją z równowagi, efekty pracy były nawet lepsze. Spinki, kolczyki, pierścionki i wisiory wykonywane pod wpływem silnych emocji wychodziły piękniejsze niż kiedykolwiek i dynamiczne dzięki nakręcanym ręcznie mechanizmom.
Niestety Lenie – pod wpływem euforii i w ferworze pracy twórczej – niekiedy zdarzało się o tym napomknąć. A wówczas babka znów w swoim żywiole natychmiast rozpętywała kolejną burzę, twierdząc, że to wyłącznie dla dobra artystki, by nie zabrakło jej weny.
Na ogół jednak nie musiała się wysilać ani wymyślać powodów do sprzeczek, bo okazji było aż nadto. Kobiety spędzały ze sobą tak dużo czasu, że zawsze coś się znalazło. Mimo to żadna z nich nie wyobrażała sobie, że mogłyby żyć osobno.
Wbrew pozorom i częstym kłótniom miały na siebie zbawienny wpływ – Lena umiała łagodzić nastroje babki, natomiast ta potrafiła sprawić, że w cichą, spokojną, łagodną i cierpliwą kobietę, jaką była matka Kseni, wstępował demon. Wówczas sypały się iskry i lepiej było schodzić im z drogi.
Na szczęście istniały też takie momenty, w których były dla siebie miłe i przychodziło im to w sposób naturalny, jakby pokłady łagodnych uczuć zalegały w obu i tylko czekały, by wydobyć się na zewnątrz. Działo się to zwykle wtedy, gdy wędrowały wczesnym rankiem na łąki, by poddać się magicznemu rytuałowi – gimnastyce słowiańskich czarownic – wpływającemu na poprawę stanu kobiecego ducha i ciała, a często też nastroju, choć tego ostatniego nie starczało na zbyt długo, przynajmniej w przypadku babki.
Tak też było teraz, gdy wróciły z lasu. Honorata dotarła do domu zadowolona, a już po chwili straciła humor, a przynajmniej takie usiłowała stwarzać wrażenie. Nie potrafiła inaczej. Zrzędzenie, czasem tylko na pokaz, było wpisane w jej charakter i dość nietuzinkową osobowość.
Była nadzwyczaj marudną, zarozumiałą i samolubną staruszką, co czyniło ją wyjątkową, przede wszystkim w jej własnym mniemaniu. Inni uważali ją za taką z zupełnie innego powodu – całkiem przeciwnych cech, które skrywała pod warstwą pozornie grubej skóry. Była dobrym człowiekiem i dla tych, których kochała, poświęciłaby wszystko. Jednak tylko ci, którzy znali ją tak dobrze jak Lena czy Ksenia, byli w stanie dostrzec jej prawdziwe oblicze i dzięki temu pokochać jak własną babkę.
– Naprawdę chcesz dalej próbować? Nie masz dość? – spytała Lena, patrząc na notatnik, którego Ksenia nie schowała, chociaż wiedziała, że drażni matkę.
Na jej twarzy malował się grymas niezadowolenia, którego nie zdołała ukryć. Choć i tak nie musiała. Ksenia znała jej zdanie na ten temat i powód niechęci. Wbrew pozorom nie chodziło o przepis na francuską konfiturę ani o to, że nie wychodziła z niego taka jak ta, którą przyrządzała niegdyś jej nieżyjąca już ukochana babcia. Problemem nie był też stary notatnik, lecz to, kto go Kseni podarował.
Notes z przepisami Emilie de Fleury, tajemniczej przodkini, o której istnieniu jeszcze do niedawna nikt nie miał pojęcia, odziedziczyła jej prawnuczka Aurelie Chatier, matka Xaviera. Ona z kolei przekazała go Kseni, swojej przyszłej synowej. Na zgodę po tym, co się między nimi wydarzyło na początku znajomości, a co niezbyt dobrze wróżyło ich przyszłym stosunkom.
Lena w przeciwieństwie do córki nie potrafiła docenić gestu, chociaż ujawniony nagle notatnik zrobił na niej duże wrażenie. Podobnie jak niegdyś cudem odnaleziony pamiętnik przodkini. Uważała jednak, że to za mało, by odkupić winy, które były zbyt potężne, by zmyło je cokolwiek. Przez Aurelie i jej brata Ksenia omal nie straciła życia, gdy przed laty wraz z matką podążały tropem rodzinnych zagadek, które zawiodły je aż do południowej Francji.
– W końcu musi się udać – oznajmiła Ksenia, drapiąc za uchem suczkę Zadrę, która wynurzyła się spod stołu i położyła głowę na jej kolanach. – Zrobię konfiturę, która będzie idealna w smaku i kolorze. Jestem tego prawie pewna.
Niestety te, które robiła w poprzednich latach, choć były zjadliwe, nie zachwycały zbytnio i co gorsza, wyglądały dość nieapetycznie, trochę jak gęstawe pomyje.
– No jak to? Przecież się udało – zdziwiła się niewinnie Honorata. – Mnie się udało – dodała z cieniem dumy.
– I mnie – przypomniała Lena, która jakiś czas temu wykradła przepis babce. Ten i parę innych. To było spore osiągnięcie, bo Honorata strzegła ich zazdrośnie i niechętnie dzieliła się nimi z kimkolwiek. A jeżeli już, na ogół celowo pomijała jakiś mniej istotny składnik lub etap, by potrawy nie wychodziły tak dobre jak jej, czym mogła się później chełpić.
– Ale chyba za dziesiątym razem – przypomniała babka złośliwie, po czym zachichotała cienko i gwałtownie odsunęła się od stołu, bo ogon, którym merdał pies, łaskotał ją po łydkach. – No i mnie mimo wszystko wychodzi to lepiej, jakby nie patrzeć – dodała rzeczowo.
– Bo prababcia Stefania cię tego nauczyła. Pokazała, jak się robi konfiturę z fiołków i inne rzeczy – przypomniała Ksenia.
– A o czym ja mówię? – Honorata westchnęła demonstracyjnie. – Ona nauczyła prawie pół wieku temu mnie, a ja dzisiaj nauczę ciebie. Taka kolej rzeczy. Chyba nie myślałaś, że zamierzam tę wiedzę wziąć do grobu?
Zignorowała pełne oburzenia spojrzenie Leny, która bezskutecznie błagała ją o to latami z dojmującym poczuciem, że taki właśnie był plan – staruszka zamierza zabrać swoje tajemne przepisy do grobu. W tym ten najważniejszy, na konfiturę z fiołków. I kiedy już całkiem straciła nadzieję i prawie się z tym pogodziła, że będzie musiała wyciągać z niej wszystko podstępem, babka ni stąd, ni zowąd chce wyjawić to Kseni.
– Kolej rzeczy? – spytała dla pewności, ledwie kryjąc zawód. W końcu to ona była pierwsza w kolejce do schedy, do sekretnych przepisów Honoraty, a z jakiegoś powodu została pominięta.
– Otóż to! – podchwyciła babka, ignorując podtekst w pytaniu Leny. – Na co się męczyć, skoro można dostać gotowe?
– Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. – Ksenia jednak, zamiast się ucieszyć, niecierpliwie przewróciła oczami.
Ile jeszcze razy miała tłumaczyć to samo? Chciała samodzielnie odtworzyć przepis, to był jej cel, a nie konfitura sama w sobie. Tej miewała pod dostatkiem w spiżarni, gdy Honorata brała się do roboty, i to każdej wiosny.
– A o co? – dociekała babka niewinnie, jakby nie było tysięcy rozmów na ten temat.
– O to, że muszę sama do tego dojść – powtórzyła po raz nie wiadomo który. – Ustalić proporcje. Żeby zgadzał się smak i… wszystko.
– Z czym ma się zgadzać? Z konfiturą Stefanii czy Emilie? – spytała staruszka podstępnie. – Nie wiesz, czy były takie same.
– To bez znaczenia. Najlepiej z jedną i drugą – dodała po chwili wahania.
Postanowiła tym razem nie dać się wyprowadzić z równowagi i zachować spokój.
– A co, jeżeli one były całkiem inne?
– A były? – podchwyciła, bo Honorata przechwalała się nie raz, że kosztowała obu. Niestety dotąd wzbraniała się przed opisaniem ich smaku, zasłaniała się niepamięcią. W ogóle niezbyt chętnie wspominała tamten czas. Być może dlatego, że przypominał jej o mężu, którego bardzo kochała i straciła zbyt wcześnie.
Kiedy wyszła za mąż za Henryka Derehajłę, kuzyna Stefanii, pomieszkiwała jakiś czas we dworze. Było to niedługo po wojnie, krótko przed tym, jak przyjechała z Francji Emilie. Poznała ją, z tym że jak twierdziła, niezbyt dobrze. Nie zdążyła lepiej, bo praprababka Xaviera nagle wyjechała, choć początkowo planowała zostać dłużej.
– Nie jestem pewna – odparła po namyśle. – Tyle czasu minęło, ale zdaje mi się, że się różniły, i to znacznie.
– Jak to możliwe, skoro prababcia Stefania dostała przepis od Emilie? Konfitury z fiołków według oryginalnego – podkreśliła słowo – przepisu powinny smakować dokładnie jak te, które pamięta mama. Prawda? – Zerknęła na Lenę, a ona skinęła ostrożnie głową, niepewna, czy nie popełnia błędu, bo Honorata posłała jej natychmiast gniewne, karcące spojrzenie.
– Mnie nie pytaj. Ja znam wersję Stefanii i Honoraty, a one są do siebie podobne. Tylko podobne, bo też nie identyczne – zastrzegła na wszelki wypadek.
– Otóż to! – Staruszka o dziwo tym razem przytaknęła. – Nigdy nie będą takie same, jeżeli przyrządza je dobra gospodyni. – Znów uniosła z dumą podbródek i zamilkła na kilka sekund, by zdążyły pojąć, że ma na myśli również siebie. – Taka nie trzyma się sztywno przepisów. Robi po swojemu tak, żeby było dobre. I pewno dlatego konfitury Steni były lepsze niż Emilki.
– Skąd wiesz, skoro nie pamiętasz, jak smakowały? – podchwyciła Ksenia, przekonana, że przyłapała babkę na kłamstwie.
– A co to ma do rzeczy, skoro tysiąc razy próbowałam twoich według jej przepisu? – zirytowała się staruszka.
– Przecież właśnie tłumaczę ci, że chciałabym dowiedzieć się, jakie były tamte, żeby porównać je do moich. Sprawdzić, czy są choć trochę podobne w smaku, czy jestem blisko dotarcia do właściwej receptury… – Ksenia urwała z poczuciem, że to nie ma sensu, rozmowa zataczała błędne koło.
Podobnie jak to, co sama próbowała osiągnąć. Skąd miała wiedzieć, jak powinny smakować konfitury z fiołków Emilie de Fleury, skoro nigdy ich nie kosztowała?
Zastanawiała się, czy był ktoś inny, kto miał okazję próbować tamtych konfitur. Czy w Vallauris wciąż żyli ludzie, którzy znali Emilie? Zmarła w latach pięćdziesiątych, więc to było całkiem możliwe.
Ksenia uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Że też nie wpadła na to wcześniej. Powinna dowiedzieć się tego, kiedy była we Francji i miała okazję. Tymczasem skupiła się na wypytywaniu wyłącznie Aurelie, choć ta przyszła na świat kilka lat po śmierci swojej prababki i znała ją tylko z rodzinnych opowiadań. Podobnie zresztą jak Xavier.
Mimo że udało się odkryć sporo jej sekretów, Emilie de Fleury nadal pozostawała tajemniczą postacią, kimś szczególnym w rodzinnych wspomnieniach. Niewiele można było się o niej dowiedzieć z jej nieistniejącego już pamiętnika, ponieważ pisany był zbyt enigmatycznie i nieco poetyckim językiem, jakby obawiała się, że ktoś kiedyś go przeczyta i zbyt łatwo wyrobi sobie na jej temat opinię. Dlatego przypominał rebus.
Nie mógł też w niczym pomóc notatnik z przepisami zachowany przez Aurelie, który służył do czegoś zupełnie innego, dużo bardziej prozaicznego. Nie był też tak starannie prowadzony, jak pamiętnik, był brulionem, w którym przodkini sporządzała notatki dotyczące gotowania i różnorakich zabiegów pielęgnacyjnych, kreśląc je i poprawiając wielokrotnie, jakby tworzyła je wciąż od nowa, usiłując dojść do perfekcji.
Dokładnie tak, jak obecnie Ksenia, która robiła przetwory i wymyślne dania, korzystając z nie do końca czytelnych przepisów. Odgadywała proporcje, sposób przyrządzania i składniki nie tylko konfitur, lecz także fiołkowych tart, kruchych ciasteczek, musów, nalewek i syropów. Niestety z bardzo różnym skutkiem, nie zawsze zadowalającym.
W notatniku znalazło się też kilka receptur na kosmetyki – toniki, kremy, balsamy i mydełka. Niektóre proste, o bardzo podstawowym składzie, ale też sporo takich, którym – tak jak w przypadku konfitur – towarzyszyło sporo zamazanych wersów, skreśleń i ledwie czytelnych, pośpiesznie nakreślonych znaków.
– To całkiem do niej podobne – oznajmiła Honorata, gdy Ksenia zagadnęła ją o to. – Emilie dbała o urodę jak mało kto i jak mało kto umiała ją zatrzymać. Tak jak młodość. Kiedy tu była, dobijała dziewięćdziesiątki, a wyglądała młodziej niż moja teściowa, a ta miała wtedy z siedemdziesiąt lat. Pamiętam, że zastanawiałam się, jak ona to robi, choć nie musiałam, bo młoda wtedy byłam i ładna bez zbędnych starań. Ale pomyślałam sobie, że mnie też pewnie kiedyś przyjdzie zmagać się ze starością i przydałoby się poznać te jej sztuczki na przyszłość.
– I co? Udało ci się coś podpatrzeć?
Ksenia nie miała co do tego wątpliwości. Jeżeli babka Honorata postawiła sobie jakiś cel, potrafiła stanąć na głowie, by go zrealizować, i w tym przypadku też tak musiało być.
– A gdzie tam! – Staruszka ku jej zaskoczeniu zdecydowanie zaprzeczyła, machnąwszy niedbale ręką.
– Jak to? Nie zdradziła ci swojego sposobu na wieczną młodość?
– A pewnie, że zdradziła, co miała nie zdradzić? Tyle że to było nie dla mnie ani dla nikogo w tamtych czasach. Jak zaczęła tłumaczyć Stefce i mnie, czym trzeba się smarować, żeby zmarszczki się nie robiły i cera była zawsze świeża jak majowy poranek, żeśmy tylko śmiechem ryknęły.
– Dlaczego? – dociekała Ksenia zdumiona.
Gdyby one wówczas skorzystały z tych receptur, Ksenia dziś pewnie nie miałaby problemu z ich odtworzeniem.
Westchnęła rozgoryczona, ale powstrzymała się od wymówek.
Tymczasem Honorata coraz bardziej rozchichotana ciągnęła swoje wspominki, o dziwo, bo do niedawna zarzekała się, że nic nie pamięta. Zapewne teraz o tym zapomniała, pomyślała Ksenia z przekąsem.
– Jak nam zaczęła wypisywać na karteczkach, czego to do tych fiołków trzeba dodać, żeby wyszły te wszystkie mazidła, tośmy się za głowę złapały. – Energicznie zademonstrowała gest. – W tamtych czasach człowiek nieźle musiał się nastarać, żeby szare mydło dostać do zwykłego umycia, a gdzie dopiero jakieś oleje, ekstrakty i gliceryny!
– Szkoda, że nie zachowałyście tych notatek – westchnęła Ksenia.
Po raz kolejny upewniła się, że nie dowie się niczego więcej o Emilie ponad to, co odkryły z matką przed laty, gdy podążały jej śladem, docierając aż na południe Francji.
– Zapomniałaś o fiołkach – powiedziała Lena, gdy Ksenia podzieliła się z nią swoją refleksją. – Nie wiedziałyśmy, że miała aż takiego, nomen omen, fioła na ich punkcie.
– To prawda. Xavier mówił, że kochała te kwiaty i podobno cała nimi pachniała. Zawsze otaczała ją silna woń fiołków. Pachniały nimi również przedmioty, które do niej należały, jeszcze długo po jej śmierci. Aurelie kiedyś nawet wspominała, że czasem odnosi wrażenie, że ta woń nadal jest wyczuwalna w mieszkaniu odziedziczonym po prababce.
– Co za bzdura – mruknęła Lena, niemal pewna, że Francuzka usiłuje w ten sposób zdobyć sympatię jej córki. Mówi dokładnie to, co jej mogłoby się spodobać. – To tylko wyobraźnia.
– Może i tak. Albo żal, że tej pamiątki, w sensie zapachu Emilie nie dało się przechować. Podobnie jak smaku jej konfitury. Szkoda – westchnęła, zerkając mimowolnie na zeszyt z przepisami. – Oddałabym wiele, by odtworzyć jedno i drugie.
– Mówiłeś, że tym razem potrwa to najwyżej trzy tygodnie – westchnęła Ksenia z wyrzutem, przyciskając do ucha telefon. – I że potem już nie będziesz wyjeżdżał. Zostaniesz…
Mówiła przyciszonym głosem, by nie usłyszała jej Honorata, która pewnie znów nie powstrzymałaby się przed udzielaniem dobrych rad.
Bez wątpienia kręciła się gdzieś w pobliżu, jak zwykle niby przypadkiem. Często tak robiła, gdy ją coś wyjątkowo zainteresowało.
Lubiła wiedzieć, co się dzieje w życiu bliskich, mieć nad tym kontrolę czy też troskliwą pieczę – tak to nazywała, gdy ktoś zarzucał jej wściubianie nosa w nie swoje sprawy. Oburzała się wówczas śmiertelnie, twierdząc, że nigdy, przenigdy do niczego się nie miesza, bo to nie leży w jej naturze, a jedynie uczestniczy w sprawach, które również jej dotyczą, dla własnego dobra. A ponieważ uważała, że wszystko, co dzieje się obok, w mniejszym lub większym stopniu dotyka jej i wpływa na jej życiowy komfort, pełniła nad tym kontrolę. W zasadzie nic nie mogło się odbyć bez niej.
Dlatego Ksenia ukradkiem i prawie na palcach powędrowała w najdalszy kąt ogrodu, by spokojnie porozmawiać z Xavierem o tym, co gryzło ją od tygodni, może nawet miesięcy, do czego w życiu nie przyznałaby się ani Honoracie, ani nawet matce.
Bała się, i to bardzo, że Xavier zostanie we Francji znacznie dłużej, niż zapowiadał. A to mogło pokrzyżować ich dotychczasowe plany.
– Obiecałem, że się postaram wrócić wcześniej, i robię co w mojej mocy, by tak było – odparł, przełykając głośno ślinę, więc jej obawy były słuszne. Nie miał co do tego pewności i jedyne, co mógł, to się starać. – Ale niestety będę musiał jeszcze kilka razy tu wrócić – dokończył znacznie ciszej.
– Więc dlaczego powiedziałeś, że to ostatni raz? Oszukałeś mnie?
– Nie! Po prostu… nie wszystko zależy ode mnie. Pojawiły się nowe okoliczności, szansa, której nie mogę przegapić. Dzięki temu sporo zyskam, rozwinę się zawodowo – oznajmił niezbyt pewnie, słusznie spodziewając się kiepskiej reakcji.
Po co było składać obietnice, których nie potrafiło się dotrzymać?, Ksenia irytowała się w duchu. Po co angażować się w nowe projekty, skoro kłóciło się to z tym, co wspólnie ustalili?
Miała tego dość. Pragnęła konkretów, by nie musieć w kółko zastanawiać się, co będzie jutro. I przede wszystkim, jaki będzie ich związek. Czy nadal głównie na odległość?
– Co w takim razie zależy od ciebie? – spytała. – Czy w ogóle cokolwiek? Bo szczerze mówiąc, zaczynam w to wątpić. Od początku słyszę to samo. Że coś ci wypadło, że nie miałeś wpływu i nic nie możesz zrobić – mówiła, naśladując jego głos. – Bo nie możesz, prawda? – spytała z wątłą nadzieją, że jednak zaprzeczy. Zapewni ją, że jest dla niego najważniejsza i nie chce jej dla niczego poświęcać. I że nie oczekuje, by to ona poświęcała się dla niego, tak jak do tej pory. Tkwiła samotnie i prawie bezczynnie w Bujanach, zamiast wreszcie coś ze sobą zrobić. – Ja też chciałabym móc rozwijać się zawodowo – wypowiedziała na głos ostatnią myśl.
– Nigdy ci tego nie zabraniałem! – zaperzył się.
Mimowolnie przewróciła oczami.
– Wiesz dobrze, że nie o to chodzi – oznajmiła niecierpliwie. – Nie można niczego ważnego planować, kiedy nie wie się, co będzie potem. Nadal nie ustaliliśmy, gdzie zamieszkamy, a skoro nie chcesz zostać w Białymstoku, po co mam tam cokolwiek zaczynać? Nie chcę do końca życia udzielać porad dietetycznych na portalu internetowym i układać diet ludziom, z którymi nie mogę porozmawiać twarzą w twarz. Nie ma sensu otwierać gabinetu po to, żeby za chwilę go zamykać. Zwłaszcza że nie wiem, gdzie właściwie chciałbyś osiąść. Bo rozumiem, że w Bujanach też nie?
Nie przyznała się, że tak naprawdę nie chce otwierać gabinetu ani pracować w wyuczonym zawodzie, że myśli o czymś zupełnie innym. Na razie pozostawało to jednak w sferze marzeń, dlatego było za wcześnie, by o tym mówić. Tak to sobie tłumaczyła, tłumiąc poczucie winy, że ukrywa coś przed narzeczonym, jednocześnie zarzucając mu, że jej nie mówi całej prawdy.
– Nie wiem za bardzo, co miałbym robić w Bujanach. Chyba sama rozumiesz… – urwał zakłopotany.
– Więc co proponujesz? Łomżę? Warszawę? A może wolałbyś góry albo morze? – wyliczała, nawet nie próbując powstrzymać sarkazmu.
Zbyt długo była wyrozumiała dla niego i jego potrzeb. Teraz musiała pomyśleć o własnych.
– Wolałbym… – zająknął się lekko. – Wolałbym zostać tutaj. I dlatego chciałbym, żebyś jeszcze raz to rozważyła.
– Ale jak to tutaj? – Rozejrzała się z roztargnieniem. – We Francji? – zdumiała się, gdy dotarł do niej sens jego słów.
Była przekonana, że temat został dawno temu zamknięty. Co prawda Xavier na początku upierał się przy Lazurowym Wybrzeżu, lecz kiedy wyjaśniła mu powody swojej niechęci do porzucenia kraju przodków, i jeszcze większej do miejsca jego urodzenia, w końcu ustąpił i przestał ją namawiać do przeprowadzki.
Wydawało się, że zrozumiał i pogodził się z jej wyborem, tymczasem okazywało się, że wcale nie! W przeciwnym razie nie wracałby do tego. Zwłaszcza że wiedział, jak zareaguje.
– Nie musimy mieszkać w pobliżu Vallauris – zapewnił żarliwie, nim zdążyła się rozzłościć. – Wiem, że ono źle ci się kojarzy, i to rozumiem. Naprawdę! Nie musielibyśmy nawet zostawać na wybrzeżu, zamieszkamy, gdzie zechcesz. Nawet w Paryżu.
– Dlaczego akurat w Paryżu? – spytała podejrzliwie.
Wiedziała, że Xavier ostatnio często tam bywał, zbierał materiały do jakiegoś artykułu. Czyżby w jego nagłej zmianie frontu krył się jakiś cel?
– Tak tylko rzuciłem propozycję, bo może tam byłoby ci łatwiej znaleźć pracę w zawodzie, zrobić dodatkowe kursy, certyfikaty…
– Wątpię, by to było możliwe, a przynajmniej nie od razu. Nawet nie znam zbyt dobrze języka, dopiero się uczę – przypomniała z lekkim poczuciem winy, bo ostatnio mocno to zaniedbała, przekonana, że francuski nie będzie jej tak bardzo potrzebny, skoro Xavier świetnie mówił po polsku.
– Nic nie jest proste, gdy chodzi o zmiany – oznajmił z nagłym żalem. – Mnie też nie będzie łatwo znaleźć pracę w Polsce i zatrzymać tę, którą mam obecnie. Nie wszystko da się zrobić zdalnie. A przynajmniej nie przez cały czas.
– Mówiłeś, że dasz radę to jakoś pogodzić.
– Pomyliłem się.
Milczała chwilę z nadzieją, że usłyszy dalszy ciąg, który ją usatysfakcjonuje. Niestety nie doczekała się. Ponadto Xavier czekał na jej reakcję.
– I co teraz? – spytała.
– Trzeba znaleźć inne rozwiązanie – odparł tonem sugerującym, że piłeczka jest po jej stronie.
Podczas gdy ona nie chciała jej odbijać. Nie prosiła o to! Gra została dawno temu zakończona, a zwycięzca wyłoniony.
– Jakie rozwiązanie? – spytała z niezamierzonym przekąsem.
Nie chciała ciągnąć tej dyskusji, która jej zdaniem do niczego nie prowadziła. Pragnęła pozostać przy wcześniejszych ustaleniach.
– Już ci powiedziałem.
– Ja też ci powiedziałam dawno temu, że nie wyjadę z tobą do Francji – odparła tonem sugerującym, że nie zamierza o tym dłużej rozmawiać, bo dla niej sprawa jest zamknięta.
– Wiem, ale chcę, żebyś przemyślała sobie to wszystko od nowa. Musimy to jeszcze raz przedyskutować, rozważyć spokojnie wszystkie „za” i „przeciw”. Razem podjąć ostateczną decyzję – oznajmił ugodowo i odrobinę przymilnie, starając się ją obłaskawić.
Postanowiła wykorzystać to i zagrać na jego emocjach, wzbudzić w nim poczucie winy. Żeby zrozumiał, jak ją krzywdzi, proponując ni stąd, ni zowąd coś tak absurdalnego i wprost nie do pojęcia.
– Byłoby łatwiej, gdybyś był tutaj. Przy mnie. Trudno jest omawiać tak ważne sprawy przez telefon – powiedziała z goryczą, choć wynikało to głównie z tego, że miała dość tych słownych przepychanek.
Podjęła dawno temu decyzję i wolała jej nie zmieniać, lecz nie miała innego wyboru, jak się z tym zmierzyć i przekonać Xaviera do pozostania w Polsce. Musiała jedynie wymyślić kilka argumentów, których on nie zdoła storpedować. I to takich, by nigdy nie ośmielił się ponowić propozycji.
– Przyjadę niedługo i porozmawiamy – oznajmił ciepło, niczego nieświadomy. – Daj mi jeszcze chwilę.
– Dałabym ci ją, gdybym miała pewność, że to będzie chwila – oznajmiła, zanim się rozłączyła.
Ciągle to powtarzał, a jej coraz trudniej było udawać, że w to wierzy. I coraz trudniej czekać. Nosiła na palcu zaręczynowy pierścionek dostatecznie długo, by zaczęła ją niepokoić wciąż odkładana decyzja o ślubie.
Ostatnio w ogóle o tym nie rozmawiali. Nigdy też nie ustalili choćby przybliżonej daty. Ksenia nie miała jednak odwagi poruszyć tego tematu. Bała się, że okaże się nieaktualny, lecz za nic w świecie nie przyznałaby się nikomu do swoich lęków. Zwłaszcza Honoracie, której brak matrymonialnych konkretów doskwierał chyba nawet bardziej.
Bez przerwy o nie dopytywała. Przypominała, że sama nie jest już młoda, a chciałaby jeszcze zatańczyć na weselu Kseni.
Nie docierały do niej argumenty, że młodzi nigdy nie planowali hucznego wesela, tylko kameralną uroczystość w gronie najbliższych, w jakimś ładnym miejscu i takiej też oprawie. Na przykład na plaży, o zachodzie słońca. Oczywiście kiedy jeszcze w ogóle coś planowali.
Niestety szczegóły, którymi Ksenia mogłaby się z nią podzielić, choćby na odczepnego, nigdy nie zostały ustalone. A to tylko pogarszało sytuację, a także podły nastrój Kseni, bo odnosiła wrażenie, że otoczenie powoli zaczyna jej współczuć. Nawet znajomi i sąsiedzi. Nic dziwnego, tak długo czekała, aż jej narzeczony zdecyduje się sformalizować ich kilkuletni związek, w dodatku w większości na odległość.
– Kiedy wreszcie będzie coś wiadomo? – dopytywała babka przy byle okazji.
– Niedługo – zbywała ją Ksenia, sama coraz bardziej poirytowana sytuacją. – Najpierw Xavier musi pozamykać swoje sprawy we Francji, związane z pracą i inne. W końcu mieszkał tam przez całe życie. Niełatwo jest je przenieść gdzie indziej ot tak. Na to potrzeba czasu – wyliczała argumenty, którą ją samą niezbyt przekonywały.
Staruszka kiwała głową, lecz nie ulegało wątpliwości, że nie daje temu wiary i jak zwykle swoje wie.
– Niby tak, ale coś długo mu schodzi. Nie uważasz? – pytała przekornie.
Ksenia za każdym razem kręciła przecząco głową, wbrew sobie, bo tak naprawdę podzielała zdanie Honoraty i to niemal w stu procentach, co tylko potęgowało jej irytację. To wszystko trwało zbyt długo.
W dodatku wiele wskazywało na to, że zamiast zrobić choćby jeden krok naprzód, trzeba będzie cofnąć się niemal do początku. Do czasów, kiedy planowali z Xavierem swoją przyszłość. Po tym, jak Ksenia skończy studia, mieli być razem. Zawsze, a nie wtedy, gdy Xavier był u niej albo ona u niego. Mieli wreszcie ze sobą zamieszkać…
Na początku, po długich rozmowach, ustalili, że zostaną w Polsce. Jednym z powodów było to, że Ksenia wolała trzymać się z daleka od jego wuja, który kiedyś omal jej nie zabił, mimo że ten obecnie przebywał w szpitalu psychiatrycznym i nie wiadomo było, kiedy go opuści, jeśli w ogóle.
Nie miała też zbyt dobrych relacji z matką narzeczonego, również ze względu na to, co zdarzyło się przed laty. Aurelie okazała się oszustką. By osiągnąć swój, jak się wkrótce okazało, wyimaginowany cel, wykorzystała perfidnie Ksenię i jej matkę.
Teraz za to robiła wszystko, by się zrehabilitować. Niestety Ksenia nie potrafiła jej w pełni zaufać ani wybaczyć tego, co zrobiła, nawet ze względu na Xaviera. Zachowywała dystans z powodu matki, dla której całkowita zgoda i wybaczenie byłyby zbyt trudne do zniesienia. Lena dla odmiany ani trochę nie wierzyła w dobre intencje Aurelie i cały czas uważała, że tamta coś knuje.
Ponadto matka Kseni, ojciec i oczywiście Honorata stanowili najważniejszy powód, dla którego dziewczyna nie wyobrażała sobie przeprowadzki do Francji. Za bardzo by za nimi tęskniła. Natomiast Xavier nie miał nikogo bliskiego poza matką, z którą nie łączyła go zbyt bliska więź. Nawet mieszkając w pobliżu, nie miał potrzeby widywać się z nią tak często, jak Ksenia ze swoją. Wystarczyły mu rozmowy przez telefon.
Może miał to w naturze, skoro ostatnimi czasy dotyczyło to też narzeczonej?, pomyślała Ksenia i zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro. Coraz częściej odnosiła wrażenie, że Xavier nie tęskni za nią tak bardzo, jak ona za nim, choć zapewniał żarliwie, że jest inaczej. To były jednak tylko słowa, a ona pragnęła też gestów. Bliskości, której wciąż było jej mało, tak często musieli się rozstawać przez lata narzeczeństwa.
Miała zatem prawo stracić cierpliwość. Na początku powodem były jej studia, ale teraz, kiedy wreszcie je skończyła, można było zacząć myśleć o stabilizacji. Zamieszkać wspólnie, znaleźć stałą pracę, a przede wszystkim ustalić datę ślubu, skoro zdecydowali się pobrać. Xavier poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła. Kolejnym krokiem powinien więc być ślub. Biała sukienka, słowa przysięgi, podróż poślubna, a potem bycie już tylko razem, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Tak to sobie wyobrażała. Niby niewiele, a jednak bardzo dużo, skoro wciąż pozostawało w sferze marzeń.
Na razie musiała pogodzić się z tym, że ich życie było jak nierozpakowana walizka, gotowa do nagłej podróży. Niepoukładane i tymczasowe. Ksenia mieszkała po trosze w Bujanach z matką i Honoratą, a po trosze w Białymstoku z ojcem i pomagała na zmianę obojgu – matce w tym, co akurat było do zrobienia w starym dworze, ojcu w jego firmie. Oprócz tego wykonywała własną pracę.
Współpracowała z dużym portalem internetowym. Udzielała porad dietetycznych czytelnikom, odpisywała na listy. Marzyła jednak o czymś zupełnie innym, niestety na razie głównie marzyła, nie wiedząc, jaka dokładnie czeka ją przyszłość. I przede wszystkim gdzie. Trudno było w takim przypadku cokolwiek zaplanować.
Xavier jak dotąd nie zrobił nic, by jej to ułatwić, nie licząc czczych deklaracji. Nadal pracował dla kilku francuskich czasopism, co prawda głównie zdalnie, ale czasem musiał pojawiać się gdzieś osobiście, spotykać się z różnymi osobistościami, z którymi przeprowadzał wywiady, zbierać materiały.
Kseni początkowo ogromnie to imponowało. Czuła się dumna, że był popularnym dziennikarzem, podziwiała go. Z czasem zaczęło jej to ciążyć, bo coraz zachłanniej kradło czas przeznaczony dla niej. Zwłaszcza że mężczyzna stale obiecywał, że zostawia ją ostatni raz, a potem wyjeżdżał jeszcze częściej i coraz dłużej nie wracał.
A może wcale nie chciał ślubu i dlatego bez przerwy uciekał?
Niekiedy dopadały ją takie czarne myśli, choć nie miała odwagi spytać o to wprost. Bała się tego, co mogłaby usłyszeć. Wciąż wierzyła, że Xavier ją kocha, tylko raczej już nie tak mocno, jak dawniej. Był wobec niej czuły i od czasu do czasu zapatrzony w nią prawie jak na początku. Ale tylko od czasu do czasu i tylko wtedy, gdy był. Trudno okazywać miłość na odległość, a ta z kolei nie sprzyjała jej stałemu pielęgnowaniu.
– Jak się czegoś nie podlewa, zaraz więdnie – mówiła Honorata i raczej nie miała na myśli fiołków, przypomniała sobie Ksenia, gdy sama nie wiedząc kiedy, zawędrowała na skraj pola, gdzie rósł ich cały zagon.
Przychodziła tu prawie codziennie i sprawdzała, czy wreszcie zakwitły. Tego dnia pojawiły się wreszcie pierwsze kwiatki, lecz ona nie potrafiła się z tego cieszyć, podenerwowana rozmową z narzeczonym.
Zazwyczaj to miejsce pomagało jej znieść bolesną tęsknotę. Wyobrażała sobie wtedy, że Xavier jest tuż obok, ponieważ fiołki kojarzyły jej się z Prowansją, z której pochodził. Teraz dla odmiany odczuwała dotkliwie i bardzo boleśnie to, jak jest daleko.
– O! Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukam! – Podskoczyła na dźwięk głosu Honoraty i zarazem poczuła mokry dotyk na odsłoniętej łydce.
– Och, ty! Zdrajczyni – mruknęła do Zadry, ukochanej suczki adoptowanej przed sześcioma laty z pobliskiego schroniska, tarmosząc ją żartobliwie za ucho.
Ksenia i Lena często zabierały ją tutaj na spacery, więc nic dziwnego, że przybiegła, natomiast Honorata skorzystała z okazji i podążyła jej śladem.
Jak zwykle, westchnęła Ksenia w duchu.
– Coś się stało? – spytała, udając zaskoczoną.
– A co się miało stać?
– Nie wiem, ale skoro zadałaś sobie tyle trudu, żeby przyjść za mną aż tutaj…
– A gdzieżby za tobą! Pogoda ładna, to sobie pomyślałam, przejdę się do zagajnika, powietrza trochę złapię. A poza tym Florka na ciebie czeka. Nie mogła się do ciebie dodzwonić, bo zajęte i zajęte. – Urwała, żeby nabrać tchu i zrobić niewinną minę przed pytaniem, które cisnęło jej się na usta od początku. – A co tam słychać u naszego Francuzika? – zagadnęła słodko, zerkając na telefon Kseni. – Wraca czy nie wraca?
– Oczywiście, że wraca. W swoim czasie – odparła, zastanawiając się gorączkowo, jak skierować rozmowę na inne, bezpieczniejsze tory, by nie wałkować wciąż tego samego. A wtedy dostrzegła w oddali swój ratunek, starą Wądołową zmierzającą w ich stronę. Zielarka z Bujan od lat przyjaźniła się z babką Honoratą i często do niej zaglądała. – O! Do ciebie też dziś wpadła koleżanka – oznajmiła Ksenia z ulgą.
Zamierzała wykorzystać moment, by zabrać Zadrę i czmychnąć do domu, zwłaszcza że czekała na nią przyjaciółka, lecz przyszło jej do głowy, że byłoby to nieuprzejme. Wyglądałoby jak ucieczka, choć szczerze mówiąc, Ksenia miała na to wielką ochotę.
Rozmowy z panią Wądołową też nie należały do najłatwiejszych. Trzymała sojusz z Honoratą i można było przypuszczać, że jest wtajemniczona we wszystkie sprawy, które nurtowały babkę. Również te rodzinne, nie dla uszu obcych. Ksenia nigdy nie pojęła w pełni powodu, dla którego Honorata jej się zwierzała, bo raczej nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
Ostatecznie zdecydowała się zostać chwilę tylko po to, żeby się przywitać, ale szybko okazało się, że na tym się nie skończy. Zofia Wądołowa – na ogół niezbyt życzliwa ludziom i z tego powodu nieszczególnie lubiana w miasteczku – gdy sama kogoś polubiła, okazywała to nadmiernym gadulstwem i szczodrą wylewnością. Zwykle przynosiła też coś ze sobą, najczęściej dary natury, zależnie od pory roku były to zioła, grzyby lub leśne owoce.
Tym razem niczego nie przyniosła, czyli przyszła wyłącznie na pogaduszki. O ile nie było innego ukrytego celu, czego w zasadzie nie można było wykluczyć. Kobieta miała nie mniej specyficzny charakter niż Honorata, była jedynie nieco bardziej zgryźliwa, zwłaszcza gdy była bez humoru. Jednak tym razem raczej jej dopisywał.
– Jeszcze trochę, a rwać będzie można – oznajmiła wesoło, przeczesując brutalnie fiołkowy dywan kosturem, z którym się nie rozstawała, po czym zaśmiała się skrzekliwie. – Na zapalenie pęcherza będzie jak znalazł – dodała ze znawstwem.
Czyżby właśnie to było celem wyprawy zielarki?, pomyślała Ksenia przerażona. Chciała narwać sobie po cichu fiołków? Po to przyniosła pusty kosz?
– Właściwie… Mam dużo innych pomysłów na ich wykorzystanie, ale dziękuję za podpowiedź – odparła grzecznie, lecz stanowczo.
Herbatka na zapalenie pęcherza? W życiu!, sarknęła w duchu. Jej wyczekane kwiatki zasługiwały na dużo lepszy los.
– Nie dziękuj, nie dziękuj, oby ci to nie było potrzebne, bo ból w podołku to chyba gorszy nawet od rozwolnienia. – Staruszka skuliła się boleśnie na znak, że dobrze wie, o czym mówi, i przycisnęła pomarszczoną dłoń do podbrzusza. – A takie wonne kwiatuszki, na ten przykład, na rozwolnienie nie pomogą, lepsza będzie mięta, rdest albo liście babki. Fiołki po prawdzie do czego innego lepiej się nadają…
– Tak, tak, wiem, czytałam o tym – wtrąciła pośpiesznie Ksenia. – Można z nich robić różne preparaty na poprawę kondycji skóry i włosów. Toniki, maceraty…
Urwała zdziwiona, że zdradziła się bezwiednie z tym, do czego dotąd nikomu się nie przyznawała. Wyjawiła część swoich tajnych planów…
– Hę? – Wądołowa tymczasem uniosła w zdumieniu krzaczaste brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszała. – A nie lepiej naparu uwarzyć porządnego? I wypić zamiast się nim smarować?
– Oczywiście. Można pić herbatki z fiołka, robić sobie kąpiele lecznicze, podobno to bardzo pomaga…
– O taaak. Na szczęście w miłości – podchwyciła Wądołowa.
– Coś w tym jest. W końcu ładnemu łatwiej kogoś poderwać – zażartowała Ksenia. – Szkoda tylko, że to nie zawsze wystarcza.
– A pewnie, że nie wystarcza – zgodziła się skwapliwie zielarka, kiwając brodą, pod którą sterczały groźnie dwa rogi ciasno zawiązanej chustki. – Miłość należy pielęgnować jak najpiękniejszy kwiat, inaczej uschnie – powtórzyła niemal dokładnie słowa Honoraty, zupełnie jakby się zmówiły.
Przez to Ksenia znów stała się podejrzliwa. Może nie chodziło o kwiaty, a o jej związek z Xavierem, który staruszki postanowiły wspólnymi siłami ratować? Oby nie! To byłoby coś najgorszego!
– To prawda… – zaczęła z zamiarem grzecznego wyjaśnienia, że świetnie sobie radzi i nie potrzebuje niczyjej pomocy ani rady w sercowych sprawach, ale Wądołowa przerwała jej niecierpliwym gestem, po czym uśmiechnęła się tajemniczo.
– Na szczęście jest na to sposób. Żeby miłość nie uschła, trzeba równiuteńko o północy zerwać trzy płatki fiołka i nosić je zawsze przy sobie. Wtedy na pewno wszystko będzie dobrze – oznajmiła ze śmiertelną powagą i tylko dlatego Ksenia nie parsknęła śmiechem.
Nieraz miała okazję się przekonać, że zielarka święcie wierzy w przedziwne zabobony i wyprowadzanie jej z błędu byłoby bez sensu. Ponadto takie ludowe wierzenia miały swój urok. Warto było je pielęgnować, jako element tradycji, ale nikt rozsądny nie powinien traktować ich poważnie.
Natomiast Ksenia była rozsądna, a przynajmniej tak jej się wydawało.
– A cóż ci szkodzi spróbować? – żachnęła się Honorata, jakby przejrzała jej myśli. – To nie boli.
Wprost przeciwnie, pomyślała Ksenia. Złudzenia niekiedy bolały bardziej niż cokolwiek, podobnie jak czarne scenariusze, które rodziły się w głowie stęsknionej dziewczyny. Lepiej było nie prowokować zarówno jednego, jak i drugiego.
– O rety, Florka! Czeka na mnie w domu! – wykrzyknęła nagle olśniona, bo naprawdę dopiero teraz sobie o tym przypomniała. W samą porę, by uniknąć tłumaczeń i wykręcania się od dziwacznych zaleceń Wądołowej.
Pożegnała się prędko, cmoknęła na Zadrę i już bez wyrzutów sumienia pobiegła na spotkanie z najlepszą przyjaciółką.
Z Florką znały się od czasów szkolnych, rozumiały się niekiedy bez słów i mogły powierzyć sobie każdy sekret. Polegały na sobie, były dla siebie wsparciem, a ich drogi nie rozeszły się, nawet gdy dziewczyna wyjechała studiować na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie wzornictwo i projektowanie ubioru. Miała tam nawet zostać, ale nieoczekiwanie zmieniła plany.
Przed kilkunastoma dniami wróciła w rodzinne strony. Nadal prowadziła internetowy butik z projektowanymi przez siebie ubraniami i dodatkami, tylko już nie w Krakowie, a w Bujanach. Przejęła go przed kilkoma laty od dalekiej kuzynki Kseni, obecnie znanej projektantki słynnego francuskiego domu mody, więc był świetnie wypromowany i od początku przynosił jej spore dochody. Nie musiała więc wracać do rodziców, by poradzić sobie finansowo, jak jej znajomi z branży. Poszczęściło jej się, mogła żyć na własny rachunek i na swoich warunkach, lecz z jakiegoś powodu zrezygnowała z tego.
Było to nieco dziwne, niestety przyjaciółka dotąd nie zdradziła, co spowodowało nagłą zmianę planów, a Ksenia nie naciskała, przekonana, że w swoim czasie sama o tym opowie, jak zawsze.
– Cześć, piękna! – Florka, niczym kolorowy motyl, w zwiewnych jedwabiach sfrunęła z werandy cała rozpromieniona na widok Zadry, którą się opiekowała, kiedy suczka była w schronisku. Kseni musiało wystarczyć zwykłe „cześć” i całus w policzek. – Jak tam? – spytała niby od niechcenia, choć wiadomo było, że chodzi o Xaviera i nowe wieści od niego.
Domyśliła się, że to z nim Ksenia rozmawiała tak długo przez telefon.
Przycupnęły na schodach, podkulając nogi, zupełnie jak wtedy, gdy były nastolatkami i godzinami rozmawiały o wszystkim, skubiąc pestki słonecznika. Nieraz do tak późnych godzin, że tata Kseni musiał odwozić Florkę do domu, żeby nie musiała wracać sama po ciemku.
Stary dwór, który matka Kseni odziedziczyła po dziadkach i w którym zamieszkała po ich śmierci, znajdował się poza granicami miasteczka i po zmroku droga mogła być niebezpieczna.
– Szkoda gadać. – Ksenia westchnęła wymownie. – Mój ukochany nagle zmienił zdanie i chce, żebym przeprowadziła się do Francji.
– Tak? To super! – Florce rozbłysły oczy. – Ale ci zazdroszczę! Sama bym tak chciała.
– Więc czemu tego nie zrobisz? Pakuj manatki i jedź, na co czekasz?
– Przecież wiesz, że nie mogę. Obiecałam Kostce, że będę rozwijać firmę tutaj. Wystarczy, że ona została tam.
Konstancja Wijek, a właściwie Śmiałowska, odkąd przyjęła nazwisko rodowe matki, noszone przez wspólnych przodków jej i Kseni, nadal była wspólniczką Florki. To ona była pomysłodawczynią i założycielką jednego z pierwszych i z czasem najpopularniejszych blogów modowych Dé et bouton, a potem internetowego butiku z autorską odzieżą.
Kiedy jednak przed dwoma laty zatrudniła się w Domu Mody Valentina Pommiera, gdy wyszło na jaw, że słynny francuski projektant jest rodzonym bratem jej prapradziadka, wciągnęła do spółki Florkę. Dziewczyna miała kontynuować dzieło Konstancji, oczywiście z jej pomocą i wsparciem w postaci firmowania najbardziej udanych kolekcji własnym nazwiskiem oraz dwóch, czasem trzech autorskich projektów rocznie.
Realizowała je dla nich z kolei jej matka, uzdolniona krawcowa. Kobieta za namową córki , po latach nieszczęśliwego małżeństwa, rozwiodła się z jej ojcem, kupiła nowe mieszkanie i przeprowadziła się z Bujan do Białegostoku. Dlatego to tam znajdowała się pracownia i jednocześnie miejsce pracy Florki. Jeździła tam kilka razy w tygodniu, choć w zasadzie nie musiała, bo równie dobrze mogła pracować w domu.
Firma od początku rozwijała się znakomicie i wbrew temu, co mówiła Florka, nic nie stało na przeszkodzie, by kontynuowała swoją karierę w Krakowie, Francji czy gdziekolwiek. Byle nie w prowincjonalnych Bujanach, gdzie perspektyw na dalszy rozwój było tyle, co kot napłakał.
– Ja w przeciwieństwie do ciebie nie mogę wyjechać – oznajmiła Ksenia. – Ani zgodzić się na propozycję Xaviera.
– Jaką propozycję?
– Uważa, że równie dobrze mogę realizować swoje marzenia zawodowe tam.
– Słusznie uważa. Możesz pracować, gdzie chcesz, a przy okazji być bliżej ukochanego. Bierz przykład ze mnie – wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.
Zasłoniła usta obiema rękami na znak, że nic więcej nie powie, nawet torturowana.
– O! – Ksenia trąciła ją łokciem i mimo wszystko nastawiła uszu ciekawa sensacji. Dziewczyna od dawna z nikim się nie spotykała, czyżby ktoś pojawił się na horyzoncie? I to nie w Krakowie, ale właśnie tutaj? – Czyli to dlatego wróciłaś do Bujan? Nie chodzi wyłącznie o pracę? – dopytywała niecierpliwie, choć wcześniej obiecywała sobie nie naciskać.
Miała nadzieję poznać wreszcie rzeczywisty powód powrotu dziewczyny w rodzinne strony. Dostatecznie długo na to czekała. Sama nie miała przed Florką prawie żadnych tajemnic i jej jako jedynej opowiedziała o obawach związanych z Xavierem, bo wiedziała, że otrzyma wsparcie.
Zawsze mogły na siebie liczyć, pomóc, doradzić coś albo chociaż podtrzymać na duchu. Zwłaszcza gdy w grę wchodziły sprawy miłosne, a nie ulegało wątpliwości, że właśnie to stanowi powód nagłego powrotu Florki.
– Oczywiście, że chodzi przede wszystkim o pracę – odparła, przełykając nerwowo ślinę, co dowodziło, że nie jest szczera.
– Ale nie tylko, prawda? Jest coś jeszcze? Ktoś… – Ksenia uśmiechnęła się zachęcająco. – Poznałaś kogoś, prawda?
To byłaby fantastyczna wiadomość. Florka, wiecznie pochłonięta pracą, nie miała czasu na związki, a samotność nie służyła nikomu.
– W pewnym sensie… – odparła z ociąganiem.
– Czyli jednak? – ucieszyła się. – Dlatego rzuciłaś wszystko i wróciłaś do Bujan?
– Mniej więcej – odparła równie enigmatycznie. – I nie rzuciłam wszystkiego! Raczej zabrałam ze sobą. Dalej projektuję, mam mnóstwo nowych pomysłów, inspiracji, tutaj nawet więcej…
– Dobra! – Ksenia machnęła niecierpliwie ręką na znak, że nie chce rozmawiać o pracy. – Powiesz mi, kto to jest?
– Oczywiście! Jak zyskam pewność, że to ma sens… – westchnęła. – Że to naprawdę coś poważnego. Sama rozumiesz.
– Właśnie nie rozumiem. Nie masz pewności, a mimo to dla niego zostawiłaś cudowny, klimatyczny Kraków i przyjechałaś do naszej zapadłej pipidówy?
– Nie dla niego! To znaczy… nie tylko! Jeżeli się postaram, mogę się rozwijać zawodowo, gdzie zechcę. Tutaj zresztą nawet bardziej, bo jest mniejsza konkurencja.
– Gadanie. To samo mogłabym powiedzieć o mojej działce zawodowej – skwitowała Ksenia ze śmiechem. – Myślę, że w Bujanach projektanci odzieży są tak samo popularni i potrzebni jak dietetycy.
– Nie muszę być popularna tutaj. Mam swój sklep w internecie i to mi wystarczy. Chodziło mi bardziej o inspirację tutejszym folklorem.
– Czym? – zdumiała się Ksenia. – Istnieje w ogóle coś takiego jak podlaski folklor?
– Jasne, że tak! Nie pamiętasz? Na nim Valentin Pommier oparł swoją pierwszą kolekcję strojów, tę, która przyniosła mu ogromny sukces. Sięgnął do własnych korzeni i zainspirował się strojami szlacheckimi.
– Chcesz szyć sarmackie żupany i kontusze? – Ksenia wytrzeszczyła oczy.
Na to by nie wpadła. Florka uprawiała różne style, ale ten, zdecydowanie zbyt ciężki, nieszczególnie do niej pasował. Jej stroje były dużo bardziej zwiewne i delikatne, eteryczne i niezwykle barwne.
– Nie! Oczywiście, że nie! Mam całkiem inny pomysł. – Na szczęście zaprzeczyła.
– Jaki?
– Nie mogę powiedzieć, żeby nie zapeszyć. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Jak skończę szkice, tobie pokażę pierwszej.
– Tylko szkice?
– A co jeszcze byś chciała? Pomacać próbki tkanin? Obejrzeć dodatki? Bo szycie na pewno trochę potrwa, jak zwykle. Nie zatrudniamy nikogo, jest tylko mama Kostki. Trzeba więc będzie trochę poczekać na efekty.
– Oj, przestań! – Ksenia przewróciła wymownie oczami. – Przecież wiesz, że nie o tym mówię. Miałam nadzieję, że przedstawisz mi wówczas owego kogoś, kto cię natchnął do tego pomysłu. Bo to jego zasługa, prawda?
Florka nie odpowiedziała od razu, ale po minie widać było, że Ksenia trafiła w punkt.
– W pewnym sensie – odparła znów dość enigmatycznie, nie podnosząc na nią wzroku, jakby ukrywała coś wstydliwego. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. – Obiecuję, że niedługo wszystko ci wyjaśnię – uzupełniła.
Ksenia przyglądała jej się chwilę badawczo, z uczuciem niepokoju. Coś ewidentnie było nie tak.
– Mam nadzieję – powiedziała ostrożnie. – W końcu jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Prawda?
– Oczywiście, że jesteś – zapewniła Florka, choć ton jej głosu wydawał się przepełniony dziwną obawą. – Najlepszą – dodała już znacznie pewniej, ale nadal nie patrząc Kseni w oczy.
A to dowodziło, że obie mają problemy, i to podobne, bo dotykające spraw sercowych. Możliwe też, że jednakowo trudne do rozwiązania, tak bardzo, że tym razem nie mogły pomóc sobie wzajemnie. Za to mogły jak zwykle o tym porozmawiać i na to właśnie liczyła Ksenia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Renata Kosin, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce: © Des Panteva/Arcangel
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: „DARKHART”, RedKor Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-916-2
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.