Zaręczona z nazistą. Dni pełne strachu i nadziei - Wiktoria Gische - ebook
NOWOŚĆ

Zaręczona z nazistą. Dni pełne strachu i nadziei ebook

Gische Wiktoria

4,5

255 osób interesuje się tą książką

Opis

ZARĘCZONA Z NAZISTĄ

Mroczne dni wojny, przemiany serca i spotkania po latach   

 

Wybucha wojna i do rodzinnego mieszkania Estery Kaufmann ma zostać zakwaterowany niemiecki żołnierz. Kiedy rozlega się dźwięk dzwonka, w mieszkaniu zapada martwa cisza.
Estera otwiera drzwi, a jej przerażony wzrok zatrzymuje się na mężczyźnie ubranym w mundur SS. Znienawidzony strój wywołuje w niej odrazę. Wyjątkiem są tylko oczy żołnierza. Niesamowicie błękitne i zadziwiająco znane… 

Tymczasem Manfred von Rietberg, oficer SS, jedzie do Szwajcarii, aby zobaczyć się z dawną przyjaciółką. Matylda przedstawia mu chłopca, który całkowicie odmienia życie mężczyzny.  
Od tej chwili Manfred ma cel. Musi chronić dziecko przed złymi ludźmi – sam był przecież jednym
z nich i doskonale wie, do jakiego bestialstwa są zdolni.

Podczas niemieckiej okupacji Estera traci pracę, a marzenia Aleksandry legną w gruzach.
To jednak nic w porównaniu z piekłem, jakie niesie ze sobą wojna.

Co naprawdę liczy się w życiu: wierność, miłość czy przetrwanie?

 

 

Subtelna powieść, która pokazuje, że świat, nawet ten wojenny, nigdy nie jest czarno-biały. Poruszające zakończenie historii Estery.

NINA ZAWADZKA – autorka Miłości w czasach wojny

Napisana z dbałością o detale, genialnie oddająca klimat dawnych lat, powieść Wiktorii Gische przenosi nas do świata z idealnie wykreowanymi postaciami.

SYLWIA WINNIK – autorka Dziewcząt z Auschwitz

 

 

TRZECIA CZEŚĆ „SAGI ESTERY”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (10 ocen)
6
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wiktoria Gische 

Zaręczona z nazistą

Saga Estery

Przełożyła Ewa Ratajczyk

Prolog

Nowy Jork, 1947 rok

Wydawało jej się, że to miasto nigdy nie zasypia. Kiedy przyjechała do Nowego Jorku kilkanaście miesięcy temu, nie potrafiła się przyzwyczaić. Nie spała tygodniami. Stawała przy oknie w pokoju, jaki przydzieliła jej Miriam, i przyglądała się jasnym, rozświetlonym ulicom, po których nawet w środku nocy spacerowali roześmiani, szczęśliwi ludzie.

Lubiła patrzeć na ich twarze. Słuchać ich rozmów. Stawać się częścią ich beztroski. Udawać, że świat był, jest i zawsze będzie piękny.

Wtedy choć przez moment uwalniała się od własnych wspomnień. Chociaż na chwilę pozwalała sobie zapomnieć o piekle, jakie zostawiła za sobą.

W końcu jednak przywykła.

Nie przeszkadzały jej już jeżdżące samochody trąbiące na niesfornych przechodniów. Nie zwracała uwagi na wyjące syreny kursujących bez przerwy wozów strażackich i ambulansów. Nie słyszała głośnych rozmów czy kłótni, jakie czasami toczyły się w okolicy. Nie dziwiły jej już nawet policyjne akcje, które kiedyś znała tylko z opowieści, a bójki młodych ludzi przestały robić na niej aż tak piorunujące wrażenie.

Życie tu spowszedniało.

W końcu nauczyła się też zasypiać, nie zwracając uwagi na odgłosy nigdy niezasypiającego miasta. Wreszcie uodporniła się na nawiedzające ją koszmary. Wciąż były jej częścią, ale teraz, po długich miesiącach, potrafiła się już od nich odgradzać.

Takie wczesne wieczory jak ten dzisiejszy, kiedy czuła się niespokojna i nazbyt pobudzona, świadoma, że sen nie przyjdzie, a jeśli już, to i tak zostanie przerwany obrazami, które jej umysł nauczył się skutecznie blokować, zdarzały się coraz rzadziej.

Przysunęła się bliżej okna. Nieświadoma, bezwiednie położyła rękę na czystej, wypolerowanej szybie, jakby ten gest miał sprawić, że zobaczy więcej.

– Wyglądasz, jakbyś na kogoś czekała.

Estera odwróciła się w stronę Miriam, która zatrzymała się w progu jej pokoju.

Przyjaciółka wyglądała na zmęczoną. Wyczerpaną. Ona sama zresztą też nie zachwycała świeżą, tryskającą promiennym blaskiem skórą.

Zaledwie dziś rano, kiedy stała w łazience po porannej toalecie, skrzywiła się, patrząc na wyraźne ciemne sińce pod oczami. Dotknęła spuchniętych powiek. Przejechała ręką po wysuszonej skórze twarzy.

Przez chwilę patrzyła na siebie z niesmakiem, ale wiedziała, że to wydarzenia ostatnich tygodni, które tak wielu ludziom, szczególnie wolontariuszom takim jak ona i Miriam, dały się we znaki, mają znaczący wpływ na kondycję ciała i ducha.

Patrząc na wymizerowaną twarz przyjaciółki, pogrążyła się we wspomnieniach.

Zaledwie dwa miesiące temu u niespełna pięćdziesięcioletniego mężczyzny zdiagnozowano czarną ospę. Wiosna jeszcze się nie zaczęła, a zima wciąż trzymała się mocno. Chociaż był już początek marca, zdarzały się dni, kiedy mróz potężnie dawał się we znaki.

Grypa, przeziębienie i angina były na porządku dziennym, ale nikt nie spodziewał się czarnej ospy, dlatego od chwili kiedy do szpitala Bellevue przetransportowano pierwszego pacjenta z ponad czterdziestostopniową gorączką, wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Nagle do przychodni i szpitali zaczęli się zgłaszać inni chorzy.

Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej dramatyczna. Nieszczęsny pacjent „zero”, jak nazywano pana Le Bara, zmarł zaledwie kilka dni po pojawieniu się pierwszych objawów. Nad miastem zawisło widmo paniki, chociaż wydawało się, że obawy dotyczą jedynie mieszkańców, nie zaś decydentów czy przedstawicieli prasy, bo jak wytłumaczyć anons, który „New York Times” zamieścił na dwudziestej pierwszej stronie, informujący, że w mieście wystąpiły zaledwie nieliczne przypadki czarnej ospy.

Jawne lekceważenie groźnej choroby było nie tylko głupie, aroganckie, ale przede wszystkim nieodpowiedzialne wobec mieszkańców miasta, mających prawo liczyć na szczere zaangażowanie przedstawicieli władz, którym mandaty przydzielono na podstawie dokonanego przez obywateli wyboru. Wyboru, który – jak sądzili – był tym najlepszym. W dramatycznej sytuacji obronną ręką wyszli z niej tylko nieliczni.

– Nie rozumiem takiego podejścia – ekscytowała się Miriam w pierwszym tygodniu marca, kiedy sytuacja wyglądała tak, jakby zaraz miała się wymknąć spod kontroli.

Estera przytaknęła. Wciąż czuła się dziwnie, obojętna na życie, które toczyło się obok niej. Zatraciła energię, która kiedyś ją rozpierała. Zapomniała, co to znaczy burzyć się, bulwersować, denerwować. Zapomniała już nawet, co znaczy się bać. Odwróciła się w kierunku przyjaciółki. Miriam patrzyła na nią wyczekująco. Spodziewała się podobnej reakcji, ale Estera jedynie wzruszyła ramionami.

– Jak możesz być taka obojętna? – Podeszła do niej szybkimi krokami.

Złapała ją za ramiona. Chciała nią potrząsnąć, ale zrezygnowała w ostatniej chwili. Zamiast tego przyciągnęła ją do siebie i mocno przytuliła.

– To przejdzie, zobaczysz – zapewniała. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. – To przejdzie – dodała jeszcze raz, a potem odwróciła się i cicho, już bez słowa, wyszła z pokoju, który zajmowała Estera.

Przez kolejne tygodnie trwała walka z epidemią. Po pierwszych ospałych, niepewnych decyzjach nie było śladu. W ciągu kilku kolejnych godzin zebrane sztaby kryzysowe zdołały opracować projekt masowych szczepień.

Od razu pojawiły się problemy organizacyjne. Jednym z nich okazał się brak odpowiedniego personelu, który mógłby zaszczepić prawie siedem milionów osób.

– Mam zamiar się zgłosić – zawyrokowała Miriam, kiedy kilka dni po pierwszych informacjach o epidemii całą rodziną wraz z Esterą siedzieli w jadalni w ciszy i skupieniu, jedząc śniadanie.

– Nie mówisz poważnie? – Mąż Miriam, który jak zwykle, o czym Estera zdążyła się już przekonać podczas pobytu u przyjaciółki, zatopiony był w pochłanianiu najświeższych informacji, zerknął na żonę z niedowierzaniem.

Stos nowojorskich gazet codziennych leżał na stole, tuż obok łokcia Aarona. Szybka poranna prasówka przed wyjściem do pracy była jego świętym rytuałem, którego zawsze przestrzegał i z którego nigdy nie rezygnował.

– Oczywiście, że poważnie. – Miriam odłożyła chrupiącego, idealnie wysmażonego tosta, którego miała zamiar posmarować truskawkową konfiturą domowej roboty. – Czy uważasz, że jestem skłonna żartować w takiej sytuacji? Czy nie widziałeś ogłoszenia, ba, apelu nawołującego wszystkich chętnych do pomocy Czerwonemu Krzyżowi? Nie zamierzam udawać, że go nie widziałam.

– Ale to niebezpieczne! – Mina Aarona wskazywała jasno, że nie ma zamiaru się zgadzać.

Powoli, z namaszczeniem złożył gazetę, a potem tym samym niespiesznym ruchem ujął rękę żony i zamknął ją w swoich dłoniach. Patrzył na nią wyczekująco. Jego wzrok zmuszał Miriam do kapitulacji, ale tym razem kobieta nie dawała za wygraną.

– Niebezpieczne? – Cichy, lecz stanowczy głos Estery sprawił, że cała rodzina Askenazych, w tym dwóch synów Miriam i Aarona, spojrzała w jej stronę. Aaron puścił rękę Miriam. Żeby zająć czymś dłonie i ukryć zawstydzenie, znowu sięgnął po gazetę, jednakże jej nie rozłożył. Był zbyt dobrze wychowany, aby udawać, że zamierza czytać, kiedy ktoś wtrącił się do dyskusji.

W kuchni zapadło niezręczne milczenie. Wszyscy trwali w oczekiwaniu, aż Estera dokończy zdanie. Ta jednak, zamiast odezwać się ponownie, co zresztą chciała zrobić jeszcze kilka sekund wcześniej, po prostu wstała od stołu.

– Przepraszam – rzuciła przez ramię i ruszyła w stronę swojego pokoju.

Usłyszała za sobą lekkie kroki Miriam i cichy, uspokajający głos Aarona, który coś tłumaczył synom.

– Przepraszam – powiedziała Estera raz jeszcze, stając przy oknie. – Nie powinnam tak reagować. To niegrzeczne wtrącać się do waszej rozmowy.

– Estero. – Miriam stanęła tuż obok. Jej mała wypielęgnowana dłoń spoczęła na ramieniu Kaufmannówny. – Nie przepraszaj. Nie masz za co. Nawet nie powinnaś tego robić.

– Może nie, ale czuję się w obowiązku, aby jednak to zrobić. Irytują mnie takie słowa, takie sytuacje, choć po moim długim pobycie tutaj, nie u was, ale w ogóle w Stanach, powinnam się już przyzwyczaić, że patrzycie na niebezpieczeństwo inaczej. Dla was wojna, owszem, straszna, tragiczna i niepojęta, jest tylko opowieścią. Mimo wszystko większość z was nie doświadczyła jej na własnej skórze. Nie, proszę, nie zaprzeczaj. – Estera nie dała Miriam dojść do słowa. – Dobrze wiesz, że tak właśnie jest. Już nawet nie staram się przekonywać nikogo, że Holokaust był prawdziwy. Że zabijano miliony ludzi. Głodzono, bito, torturowano, a na koniec gazowano i palono ich ciała w piecach. Już przestałam. Bo kto tego nie widział, kto tego nie doświadczył, kto nie był obok tego, już nawet nie mówię, że był uczestnikiem obozowego życia, o ile można tamtą egzystencję nazwać życiem, nigdy w to nie uwierzy i zawsze, powtarzam, zawsze, będzie uważał, że przesadzam. Że ubarwiam. Że staram się pozyskać uwagę.

Miriam milczała. Po chwili podeszła bliżej i mocno przytuliła Esterę. Trwały tak przez jakiś czas.

W ciszy, wsłuchując się w odgłosy miasta.

– Wiesz – zagadnęła w końcu Estera, wysuwając się z objęć Miriam – stojąc ostatnio przy oknie, zdałam sobie sprawę, że to już nieco ponad dziesięć lat, kiedy widziałyśmy się przed moim przyjazdem do Nowego Jorku. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że teraz wydaje mi się, że te wszystkie lata przeleciały tak szybko, a jeszcze kilkadziesiąt miesięcy wcześniej uważałam, że czas zatrzymał się w miejscu? Wtedy godziny były niczym długie dni. Dni wydawały się niekończącymi się tygodniami, a miesiące latami udręki, której nie było końca. To był czas, kiedy częściej myślałam o śmierci niż o życiu. Czas, kiedy śmierć, której wypatrywałam na każdym kroku, stała się nie moim wrogiem, a przyjacielem.

– Pamiętam tamten wyjazd. – Na twarzy Miriam pojawił się uśmiech. Wolała nawiązać do ich ostatniego spotkania aniżeli do innych bolesnych wspomnień Estery. – Długo stał pod znakiem zapytania z powodu mojego braciszka, ale w końcu się udało. Znowu byliśmy w Wiedniu. Jak ja tęskniłam za tym miastem. Mimo tego, co się z nim stało i co podziało się z jego mieszkańcami. Nic, co widziałam tutaj, nie mogło się równać z moim Wiedniem. Zanim przyjechaliście, całymi dniami prosiłam ojca, aby jeszcze się zastanowił. Żeby rozważył sprzedaż mieszkania. Ale ojciec był nieugięty. Teraz jestem mu za to wdzięczna. Za tamtą pewność decyzji. On wiedział lepiej ode mnie, że będzie tylko gorzej. – Miriam przysiadła na jednym ze stojących w pokoju wygodnych foteli. Estera poszła za jej przykładem. – A potem przyjechaliście wy i przynajmniej na czas waszej wizyty zapomniałam o wszystkich smutkach. Czułam się tak jak wtedy, w trzydziestym trzecim. Nie wiem, czy byłaś tego świadoma, ale przyglądałam ci się z uwagą, szczególnie kiedy wybrałyśmy się na przejażdżkę diabelskim młynem.

Estera musiała się uśmiechnąć. Wspomnienie pierwszego spotkania ze Svenem zawsze wywoływało na jej ustach uśmiech, a w sercu rozlewało się przyjemne ciepło, powodując, że czuła się, jakby wróciła do domu z dalekiej podróży.

– Pamiętasz? – zapytała Miriam, ściągając uwagę Estery. – Podczas tamtego spaceru miałyśmy dość poważną sprzeczkę. – Estera pokiwała przecząco głową. Nie pamiętała. – Trudno mi sobie dokładnie to przypomnieć, ale jakoś tak od słowa do słowa zaczęłyśmy się sprzeczać o Svena i Ludwika.

– Tak – przytaknęła teraz Estera. – Zarzuciłaś mi wówczas, że nie traktuję Ludwika poważnie i że wyrządzam mu krzywdę. Broniłam się przed tymi zarzutami, ale musisz wiedzieć, że w głębi serca przyznawałam ci rację. Nie byłam głupia, zdawałam sobie sprawę z nadziei, jaką mu dawałam. Nie, nie byłam okrutna. Nie robiłam tego specjalnie. Z premedytacją. Po prostu nie byłam gotowa, aby pozwolić mu odejść. Zawsze miałam Ludwika przy sobie. Był czas, kiedy jako dzieci praktycznie razem się wychowywaliśmy. Gdybym dała mu wolność, poniosłabym wielką stratę. Dlatego tak mocno się pokłóciłyśmy, ponieważ miałaś rację. Ty to wiedziałaś i ja to wiedziałam, ale nie mogłam powiedzieć o tym na głos.

– Całe szczęście nigdy nie potrafiłyśmy się na siebie gniewać zbyt długo.

– W ogóle nie potrafiłyśmy się na siebie gniewać – zaśmiała się Estera. – Chwilę później już nie pamiętałyśmy o sprzeczce, a przynajmniej dobrze udawałyśmy, że wcale jej nie było. To był piękny czas. – Kaufmannówna westchnęła. – Mimo wszystko – dodała po chwili.

– Obiecałyśmy sobie, że niebawem się spotkamy. Przysięgałyśmy, że nie pozwolimy, aby ocean nas rozdzielił. Chciałyśmy wprowadzić nową tradycję. Coroczne spotkania. Albo w Krakowie, albo w Nowym Jorku.

– Tak, zamierzałyśmy się spotkać za rok. Wiosną albo latem trzydziestego dziewiątego. Miałam przyjechać do Nowego Jorku na twój ślub, pamiętasz? Potem ty miałaś przyjechać do Polski. – Estera podniosła się z fotela.

Znowu podeszła do okna. Wyjrzała na ulicę. Przyglądała się spieszącym do swoich zajęć nowojorczykom. – Przyjazd tu zajął mi trochę więcej niż rok… prawie siedem lat. Tobie pewnie więcej czasu zajmie wyjazd do Krakowa, szczególnie teraz, kiedy tak wiele pozmieniało się w Polsce.

– Nieważne, ile czasu nam to zajęło, ważne, że w końcu jesteś.

– Szkoda, że wszystko wygląda inaczej. Nie tylko świat, ale głównie moje życie. – W oczach Estery zebrały się łzy. Powoli, niepowstrzymywane, potoczyły się po jej chudych, zapadniętych policzkach. Wciąż jeszcze nie doszła do siebie. Pociągnęła nosem, a potem szybkim gestem wytarła mokre ślady z twarzy.

– Cóż, skoro postanowiłaś zgłosić się na ochotnika, ja również zamierzam to zrobić – odezwała się, zmieniając temat. – Za nic w świecie nie pozwoliłabym, żebyś sama brała w tym udział.

Już następnego dnia obie stawiły się w jednym z wielu wyznaczonych punktów. Pomimo sprzeciwu Aarona, który o decyzji żony zaalarmował nie tylko jej rodziców, lecz także własnych, co poskutkowało paroma wizytami w ich domu i kilkoma poważnymi, nie zawsze spokojnymi rozmowami, Miriam nie dała się jednak odwieść od raz podjętego zamiaru.

– Miejmy przynajmniej na tyle odwagi, żeby pomóc innym. Nikt nie będzie strzelał do mnie z karabinu. Nikt nie będzie urządzał łapanek. Nikt nie wywiezie mnie do obozu i nie zbombarduje naszego domu – mówiła już nieco podniesionym głosem, kiedy podczas kolacji ojciec Aarona zarzucił jej, że jest nieodpowiedzialna i nie wie, co to prawdziwe niebezpieczeństwo. – Nie wiem – dodała, patrząc na teścia. – Nikt z nas nie wie, oprócz Estery, i byłabym wdzięczna, gdybyśmy takich błahostek jak podawanie szczepionki nie nazywali niebezpieczeństwem.

Tym wywodem zamknęła wszystkim usta. Aaron spoglądał na Esterę kątem oka, jakby szukał u niej ratunku, ale ona nie zamierzała się wtrącać. W końcu kiedy pierwsze emocje opadły, kiedy się okazało, że praca jest jedynie wyczerpująca i nie ma w niej nic niebezpiecznego, Aaron zmienił nastawienie, stając się pomocnym mężem, który zawsze czekał na nie z ciepłą kolacją, kiedy wracały do domu po całym dniu służby.

– Nie czuję nóg – skarżyła się Miriam. – Gdybym wiedziała, że te wielokilometrowe spacery to nie przelewki, chyba wolałabym zostać na miejscu tak jak ty i podawać nieskończone dawki szczepionki.

– Wiesz, że to konieczne. Gdyby ludzie byli bardziej odpowiedzialni, nikt nie musiałby się bawić w domokrążcę i pukać od drzwi do drzwi, starając się przekonać do szczepienia. To świetna robota, Miriam. Bez takich spacerowiczów jak ty nie mielibyśmy co robić – zaśmiała się Estera.

– Zapraszam jutro na wspólny wypad. Zobaczymy, czy po kilkudziesięciu kilometrach będziesz w takim doskonałym nastroju.

Do pomocy włączyły się całe masy ochotników. Pomogły też audycje radiowe, w których wciąż powtarzano komunikaty o prewencyjnych szczepieniach. W końcu udało się opanować sytuację i okazało się, że strach miał wielkie oczy.

– Cieszę się, że to już koniec – mówiła teraz Miriam, podchodząc do stojącej przy oknie Estery. Kaufmannówna pokiwała głową wpatrzona w dal. Miriam z troską przyglądała się przyjaciółce, której myśli znowu dryfowały gdzieś daleko poza Nowy Jork.

– Mam wrażenie, że to twoje ulubione zajęcie – zagadnęła Esterę, nachylając się w stronę szyby, na której przed chwilą zauważyła ślad małej rączki, którą zostawiło któreś z jej dzieci. – Często stajesz przy oknie. Patrzysz na przemykających ludzi. Uważnie im się przyglądasz.

Estera odwróciła twarz w jej kierunku. Na ustach młodej kobiety pojawił się delikatny, ledwie widoczny uśmiech.

– Tak, właściwie masz rację. Teraz, gdy o tym wspomniałaś, zdałam sobie sprawę, że w zasadzie robiłam to od dziecka. Już kiedy miałam kilka lat, mama stawiała mnie na parapecie w naszym krakowskim mieszkaniu. Och, jakże się złościłam, że ciężka, ciemna fasada kościoła Mariackiego zasłania najlepszy widok. Z czasem doceniłam tę naturalną barykadę, dzięki której to miejsce stawało się w pewien sposób odosobnione. Lubiłam patrzeć na ludzi. Zastanawiać się, czym się zajmowali. Kim byli w życiu. Czy mieli rodziny? Czy byli szczęśliwi? – Westchnęła. – Cóż, przed wojną trudno było odpowiedzieć na te pytania. Większość wydawała się zagadką. Nawet ci, na ustach których malował się szeroki uśmiech, mogli się zmagać ze zmartwieniami, ale na kilka miesięcy przed wybuchem wojny wszystko się zmieniło, nie mówiąc już o tym, co stało się po wrześniu. Wtedy nie trzeba było zgadywać. Mam wrażenie, że wówczas wszyscy popadli w odrętwienie, apatię. A jednak nadal stawałam przy oknie. Było tyle dni, kiedy to robiłam… – Zawiesiła głos. – Ale ten jeden, szczególny, pamiętam doskonale – dodała prawie szeptem.

Zamilkła. Miriam położyła rękę na ramieniu, chcąc dodać przyjaciółce otuchy.

– W domu wciąż była Ola. – Estera zaczęła swoją opowieść. – Siedziała na fotelu. Piła kawę. Rzuciłam jej niechętne spojrzenie. Denerwowała mnie jej, nie wiem, jak to nazwać, beztroska, swoboda, a może nonszalancja, która miała przykryć strach czający się w oczach każdego z nas. Kilka dni wcześniej dostaliśmy rozkazy. Poinformowano nas, że zostanie zakwaterowany w naszym mieszkaniu niemiecki oficer. Byłam gotowa wyrzucić go za drzwi. Z całych sił zaciskałam zęby, żeby jednak nie wybuchnąć gniewem. Każdy nierozważny krok mógł nas drogo kosztować. Od dnia, w którym dowiedzieliśmy się o dodatkowym, niechcianym lokatorze, moja obsesja wyglądania przez okno jeszcze się nasiliła. Stałam przed nim niemal przez całe dnie. Od rana do późnego wieczora. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Ani ojciec, który stracił ochotę na zajmowanie się sklepem. Ani Dawid, który zaledwie kilka tygodni wcześniej przyjechał z Anglii, czego pewnie szczerze żałował. Zresztą to właśnie on wziął na swoje barki prowadzenie domu handlowego. Tak długo, jak na to pozwolono, a więc całkiem krótko. O mamie nie wspominam, bo ona zamknęła się w swoim pokoju. Zamknęła się zresztą nie tylko tam. Po prostu odcięła się od świata, pogrążając w rozpaczy, że wszystko stanęło w płomieniach dosłownie i w przenośni. Wiesz, że nigdy nie przypuszczałabym, że moja matka okaże się tak kruchą psychicznie istotą.

Estera zerknęła przelotnie na Miriam. Ich spojrzenia spotkały się tylko na krótko, ponieważ Kaufmannówna zaraz znowu popatrzyła w stronę okna.

– Stałam tam tak jak dziś. Aleksandra coś mówiła. Najpierw jej nie słuchałam. Potem zaczęłam coś mruczeć pod nosem, aż wreszcie zaczęłyśmy się spierać. Powiedziałam kilka ostrych, przykrych słów, których żałuję do teraz, chociaż nas nie poróżniły, oczywiście. Ale mimo to nie powinnam tak mówić. Miała prawo do swojego zdania. Do swoich uczuć. Zresztą miała rację. To, że wypatrywałam intruza, który miał się pojawić w naszym domu lada chwila, i tak by nic nie zmieniło. Nie mogłam go rozpoznać, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie mogłam go nie wpuścić. Nie mogłam go odprawić. Nasza kłótnia sprawiła, że na jakiś czas odwróciłam się od obrazu za szybą. Ten moment wystarczył. Szedł cicho. Ostrożnie stawiał kroki. Nie usłyszałyśmy go wcześniej. Dopiero dźwięk dzwonka sprawił, że zamilkłyśmy.

Miriam słuchała uważnie. Estera po raz pierwszy otworzyła się tak bardzo. Do tej pory ani razu nie wspomniała o swoich przeżyciach, a jeśli już, były to tylko krótkie, zdawkowe słowa.

– Nasz dom popadł w odrętwienie. Miałam wrażenie, że strach, który wówczas wszyscy poczuliśmy, wyssał z niego powietrze. Baliśmy się odetchnąć. Wtedy dzwonek rozbrzmiał po raz drugi. Jakby głośniej. Dłużej. Ten ktoś był natarczywy i nie zamierzał dać za wygraną. Wzięłam haust powietrza i szybkim krokiem ruszyłam do przedpokoju. Ola chciała mnie zatrzymać, ale wyszarpnęłam rękę z uścisku. Na nic zdawało się udawanie, że nikogo nie ma. Nie chciałam go u nas, ale tak musiało być. Mogliśmy go ugościć albo mogliśmy opuścić nasz dom. Tak by się zapewne stało, gdybyśmy odmówili. Słyszało się o przymusowych eksmisjach. Z impetem otworzyłam drzwi i zamarłam.

Estera schowała twarz w dłoniach. Odwróciła się na chwilę, zerkając przez ramię na stojący za jej plecami fotel. Usiadła. Wyglądała tak, jakby zabrakło jej sił. Miriam przycupnęła na drugim z foteli. Nie ponaglała. Czekała, aż przyjaciółka znowu zacznie swoją opowieść.

– Nie widziałam go od tylu miesięcy. Prawie od roku, bo wprawdzie nie byłam tego w stu procentach pewna, ale wydawało mi się, że widziałam go w październiku rok wcześniej w Krakowie. Stał wśród ludzi. Zawsze w jakiś dziwny sposób potrafiłam wyczuć jego wzrok na sobie. Tak jak wtedy, w Wiedniu. Na chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale wówczas ktoś mnie zaczepił, odwrócił moją uwagę, a kiedy zerknęłam w tamto miejsce, jego już nie było. Szukałam go wśród zebranych. Gorączkowo lustrowałam męskie sylwetki, nie mogłam go jednak odnaleźć. Tamtego dnia pomyślałam, że to tęsknota sprawiła, że go sobie wyobraziłam. Ale dziś wiem, że on tam był. Przyjechał z Berlina specjalnie dla mnie. Kiedy wróciłam do domu, od razu siadłam do pisania listu. Musiałam napisać do Svena. Musiałam, chociaż nigdy tego listu nie wysłałam. – Estera wzięła głęboki oddech. – To on okazał się tym wyczekiwanym intruzem. Mierzyliśmy się wzrokiem. Chciałam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Był moim wrogiem. Powinnam go nienawidzić. Powinnam chcieć jego śmierci. Ale jak miałam czuć nienawiść, kiedy czułam dokładną jej odwrotność. Los okazał się okrutny i złośliwy. Zamiast zamknąć drzwi, odsunęłam się od nich, żeby wpuścić go do środka. Od tamtej chwili minęło już tyle lat, a ja wciąż pamiętam ją z najmniejszymi szczegółami.

Estera zamilkła. Miriam myślała o tym, co przed chwilą usłyszała. W domu panowała zadziwiająca cisza, którą od czasu do czasu zakłócały odgłosy zewnętrznego świata. Dźwięk dzwonka u drzwi wyrwał kobiety z zamyślenia.

Miriam zerwała się na równe nogi. Zerknęła na zegarek. To zapewne sąsiadka z góry. Dziś rano kurier zostawił dla niej paczkę.

– Przepraszam, Estero – zwróciła się do Kaufmannówny, która skinęła głową. – Pójdę otworzyć. Zaraz wracam.

Ruszyła do przedpokoju, a Estera, zamiast czekać, wyszła wraz z nią.

– Przejdę się. Mam ochotę na spacer. Dobrze mi zrobi – powiedziała, idąc razem z Miriam w stronę drzwi.

Dzwonek odezwał się ponownie. Ktoś bardzo się niecierpliwił, naciskając go raz za razem. Miriam przyspieszyła kroku.

– Czy to piekarnia? – zapytała, otwierając na oścież. – Pani Collins… – przerwała.

Estera, stojąca za Miriam, zbladła. Przyglądała się czekającemu na korytarzu mężczyźnie. Nie widziała go od bardzo dawna. Wydawało się, że od wieków. W jej oczach pojawiło się zdziwienie i strach.

– Nie przywitasz się?

Dobrze znany głos przebił się przez warstwę odrętwienia. W końcu poczuła, że może się ruszać. Zgrabnie wyminęła zdziwioną, niepewną Miriam. Podeszła, chcąc podać mu dłoń, ale on objął ją mocno. Wahała się tylko przez chwilę. Wtuliła się w niego. Był jej przeszłością, teraźniejszością i nadzieją na przyszłość, na wyjaśnienia.

– To ty – szepnęła, odsuwając się od niego na wyciągnięcie ręki. – To naprawdę ty – powtórzyła.

1

Wiedeń, zima/wiosna 1938 roku

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5

© Wydawnictwo WAM, 2025

Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

Redakcja: Lidia Kozłowska

Korekta: Maria Armatowa, Katarzyna Onderka

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

ISBN 978-83-277-3640-6

MANDO

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.mando.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: handel@wydawnictwomando.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek


„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”

Robert Drózd

Świat Czytników


Tysiące ebooków i audiobooków

Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.