Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy odchodzi ktoś, kogo kochasz, zabiera kawałek Twojego serca.
Jezioro, letnia beztroska, romantyczne chwile na pomoście – tamten dzień sprzed sześciu lat miał zapisać się w pamięci Ady jako jeden z najpiękniejszych w życiu. Los chce jednak inaczej. Ada traci cząstkę swojego serca. I choć ma przy sobie cudowną córeczkę i wspierającą rodzinę, nie wyobraża sobie, że mogłaby jeszcze kiedykolwiek się zakochać.
Tymczasem nadchodzi kolejne lato, a w życiu Ady pojawia się dwóch mężczyzn: Szymon – przystojny i intrygujący właściciel letniska oraz Igor – przyjaciel z dzieciństwa, z którym łączy ją wiele wspomnień. Kobieta się waha… Czy nie za wcześnie na nowy związek? A może powinna wyciągnąć rękę w stronę miłości i znów zatańczyć w słońcu?
Zatracisz się w lekturze tej książki i zapragniesz, by tak jak letnie wieczory, trwała jak najdłużej!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©Joanna Szarańska, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktorka prowadząca: Weronika Jacak
Marketing i promocja: Judyta Kąkol
Redakcja: Anna Zientek
Korekta: Magdalena Wiśniowska, Joanna Fortuna
Skład i łamanie: Justyna Nowaczyk
Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Fotografia na okładce: © Rebecca Stice | Trevillion Images
Elementy graficzne na okładce: © Olga Korneeva | Shutterstock
Fotografia autorki na skrzydełku: © Agnieszka Ożga-Woźnica
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66839-79-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
PROLOG
Chciałabym pójść dziś na spacer, tą ścieżką, wiesz, przez łąkę. Zsunąć buty, zanurzyć stopy w wilgotnej trawie, wetrzeć w nią piach i kurz. Unieść twarz do słońca, przymknąć powieki, rozłożyć szeroko ramiona, jakby miały objąć cały świat. Chciałabym dziś wyciągnąć do Ciebie dłoń. Opuszkami palców musnąć skórę, jak letni wietrzyk co pieści skroń w upalne dni. Chciałabym Cię dotknąć, a Ciebie już nie ma…
ROZDZIAŁ 1
Kot miał szare pręgowane futro. Siedział na dachu porośniętej winoroślą szopy i wpatrywał się w Adę intensywnie zielonymi oczami naznaczonymi złocistymi plamkami. Jego ogon rytmicznie poruszał się na boki. Nie mogła oderwać od zwierzęcia wzroku. Emanował spokojem i dumą charakterystycznymi dla istot świadomych swej wyjątkowości. Gibką sylwetką, puszystym ogonem zakończonym czarnym pędzelkiem, miękkością futerka, nastroszonymi jasnymi wąsami, całym swym kocim istnieniem dawał do zrozumienia, że dostrzega jej podziw i uważa go za w pełni uzasadniony.
Rozbawiona Ada odwróciła się do kocura plecami i przesunęła czubkiem tenisówki kamień zbłąkany w trawie. Przeciągnęła się leniwie, spoglądając na ścieżkę wiodącą w dół zbocza. Z miejsca, w którym stała, widziała brzeg jeziora porośnięty gęstym sitowiem i płytką zatoczkę ze starym drewnianym pomostem. Popołudniowe słońce kładło się na wodzie złocistymi refleksami, sprawiając, że ta przypominała płynną miedź. Ada westchnęła z zachwytu. To miejsce wydawało się wprost stworzone do romantycznych uniesień. Cieszyła się w duchu, że pragmatyczny z natury Sebastian zaproponował jej wycieczkę na działkę znajomych.
Z trudem stłumiła śmiech, wspominając nieporadne kluczenie mężczyzny, który nie chciał zdradzić, gdzie pojadą, a równocześnie próbował ją skłonić do spakowania kostiumu kąpielowego. Gdy z groźnym błyskiem w oku zapytała, czy zabiera ją na randkę na basen miejski, wydukał w końcu z ulgą, że zaplanował wycieczkę na działkę znajomych swoich rodziców.
– Działka jak działka – tłumaczył, a jego oczy błyszczały podnieceniem – ale znajduje się tuż przy jeziorze. Cisza, spokój, czysta woda, drewniany pomost, z którego możesz skakać do wody albo karmić podpływające kaczki. I łacha piasku ukryta w tataraku, gdybyśmy chcieli opalać się na golasa! – dodał z szelmowskim uśmiechem.
Boże, jak ona kochała ten łobuzerski uśmiech, który unosił jeden kącik jego ust, a oczy zmieniał w dwie wąskie szparki!
Oderwała wzrok od pomostu i wygładziła sukienkę. Materiał trochę się zmiął w czasie podróży, w miejscu zagnieceń widniały ledwie dostrzegalne smugi kurzu. Cóż, żeby dotrzeć do położonego na odludziu letniska, jechali wąską, ubitą drogą, z której unosił się żółtawy pył osiadający na karoserii auta, szybach, ich skórze, włosach i ubraniach. Pewnie powinna założyć coś praktyczniejszego, szorty albo legginsy i koszulkę, jak sugerowała matka. Ale tego dnia Ada nie szukała wygody. Chciała wyglądać kobieco i seksownie. Przeczuwała, że dzisiejszy wypad nad jezioro nie jest zwykłą wycieczką ani sposobem na miłe spędzenie czasu. Ten dzień miał zmienić wszystko!
Czułym ruchem pomasowała lekką wypukłość brzucha. Oboje kryli w zanadrzu niespodzianki; Sebastian zaplanował wycieczkę nad jezioro, a ona… Ponownie dotknęła brzucha. Ona miała do przekazania wiadomość, która sprawi, że ich świat stanie na głowie. Od trzech tygodni kipiała z emocji i nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła podzielić się z innymi swoją wielką radością. Nie potrafiła zliczyć, ile razy w ostatnich dniach mocno zaciskała wargi, by nie wymknęła się skrywana tajemnica! Tak bardzo chciała powiedzieć wszystko mamie, babci i Igorowi, ale wewnętrzny głosik podpowiadał, że pierwszą osobą, która powinna usłyszeć te wieści, jest Sebastian. A on akurat, jak na złość, przebywał w delegacji. Nie mogła powiedzieć mu przez telefon, nie chciała. Pragnęła widzieć jego uśmiech rozjaśniający twarz, iskierki radości płonące w oczach. I poczuć jego ramiona obejmujące jej ciało, dłonie sunące po talii, czule osłaniające miejsce, w którym rośnie ich dziecko!
Usłyszała kroki zbliżające się za jej plecami. Odwróciła się w stronę nadchodzącego Sebastiana.
– Co to jest? – zapytała zaskoczona.
Sebastian spuścił wzrok na trzymany w ręku kosz i leniwie zakołysał nim w powietrzu. Jego wargi rozciągnął uśmiech zadowolenia. Z koszyka wystawała butelka owinięta w śnieżnobiałą serwetkę. Ada uświadomiła sobie, że nie może zwlekać z przekazaniem wieści. Na samą myśl poczuła delikatne mrowienie u dołu brzucha.
Sebastian wyciągnął w jej stronę rękę.
– Mówiłem, że to będzie wyjątkowa wycieczka – wymruczał jej do ucha. – Po cichu liczę, że zapomniałaś o kostiumie…
Ada wybuchła śmiechem.
– Rzeczywiście, nie przeszło mi przez myśl, by go zapakować!
Obejmując się, powoli ruszyli ścieżką w dół zbocza. Jezioro połyskiwało złociście, w powietrzu unosił się zapach rozgrzanej słońcem trawy. Tatarak kołysał się leniwie, popychany tchnieniem wiatru. Ada spojrzała w idealnie błękitne niebo i pomyślała, że ten dzień nie mógłby być piękniejszy. Żałowała, że nie zabrała aparatu, aby to uwiecznić.
* * *
Rozciągnęli koc na chropowatych deskach pomostu. Drewno było stare, zszarzałe od deszczu, śniegu i wiatru, ale wytrzymałe. Tak zapewniał Sebastian, gdy zobaczył wahanie w oczach Ady i nagłą bladość jej policzków. Pod ich stopami pomost delikatnie się kołysał, do uszu kobiety docierał cichy szum wody opływającej wbite w dno pale. Z ulgą usiadła na kocu i wyciągnęła rękę, by pomóc Sebastianowi rozpakować wiktuały z koszyka.
Mężczyzna uniósł wymownie brwi.
– Dziś ja tu rządzę! Pani tylko patrzy i podziwia! – zażartował.
Potoczyła wzrokiem po malowniczej okolicy i skinęła głową.
– Nie zamierzam protestować.
Sebastian uśmiechnął się pod nosem.
– Pięknie tu, prawda?
– Cudownie! – przyznała.
Z pomostu jezioro wydawało się mniejsze. Gdy patrzyło się na nie ze wzniesienia, przypominało nerkowaty kształt, za ścianą lasu skręcało na południe i ciągnęło się daleko. Brzegi porastały drzewa i zarośla, przede wszystkim trzciny, które były niemal wszędzie i kołysały się na wietrze, szumiąc cichutko.
– Przyjeżdżałem tu z rodzicami praktycznie w każde wakacje – opowiadał Sebastian, wydobywając z koszyka talerze i plastikowe pojemniki ze smakołykami. Jednym potrząsnął delikatnie i powiedział: – Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Przygotowałem tę sałatkę pod okiem mamy. A wracając do jeziora… Moi rodzice przyjaźnili się z właścicielami tego letniska i często przyjeżdżaliśmy tu na ogniska, grille i hmmm… inne imprezy. Praktycznie każda z nich kończyła się degustacją dobrego wina, domowej nalewki lub zagranicznych mocniejszych trunków, dlatego zostawaliśmy na noc, a czasem i na cały weekend. Uwielbiałem to. Mieliśmy zgraną paczkę, fajne chłopaki, nudne dziewczyny… – Wyszczerzył zęby, a Ada pokiwała głową z politowaniem.
– Tak, tak, na pewno…
– Kąpaliśmy się w jeziorze, bo pływaniem trudno to nazwać, sikaliśmy do wody z pomostu, chlapaliśmy się, czasem dla żartów ściągaliśmy komuś majty. Same rozrywki wysokich lotów.
– Co jeszcze? – Ada wyciągnęła przed siebie nogi.
– A co lubią dzieciaki w tym wieku? – Sebastian rozłożył ręce. – Jazda na rowerze po wertepach, gonitwy po lesie, podkradana puszka piwa na siedmiu i rzyganie w krzakach. Przestaliśmy tu przyjeżdżać, gdy rodzice kupili własną działkę i postawili dom… Wyjazdy na wieś straciły urok, byliśmy zresztą coraz starsi, mieliśmy inne sprawy na głowach… Ale wspominam to miejsce z ogromnym sentymentem i dlatego chciałem, żeby to właśnie tutaj… – zająknął się i szybko sięgnął do kosza po butelkę. Potrząsnął nią ze znaczącym uśmiechem. – To na później. Gdy będziemy świętować… – stwierdził.
Ada poczuła, że robi jej się gorąco.
– A mamy co świętować? – zapytała niemal bez tchu.
Sebastian obrzucił ją wymownym spojrzeniem.
– To akurat zależy tylko od ciebie – odparł. Uczynił gest, jakby chciał na powrót schować butelkę do kosza, w ostatniej chwili jednak rozmyślił się i odstawił ją na pomost. W jego oczach pojawił się nagły wyraz determinacji. – A niech to… Miałem z tym zaczekać, aż zjemy. Ale tak mi się trzęsą ręce, że chyba nie będę w stanie zdjąć pokrywy z tego pojemnika! – Ze śmiechem je wskazał, po czym zbliżył się na kolanach do Ady i wziął ją za rękę. – Aduś… nie przywiozłem cię tutaj przypadkiem. Chciałem, byś zobaczyła to miejsce i… wyobraziła sobie tutaj nasz dom.
– Dom? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Tak… – Skinął głową i odwrócił ją lekko w kierunku wzniesienia, którym zeszli nad jezioro. Na szczycie czerwienił się dach domku. – Wiem, że gdy rozmawialiśmy na temat wspólnej przyszłości, wyobrażaliśmy sobie raczej życie w mieście, ale znajomi rodziców sprzedają letnisko i pomyślałem, że gdybyśmy zebrali nasze oszczędności i skorzystali z małego wsparcia bliskich… Do diabła! – zaklął nagle, uderzając się dłonią w udo.
Ada parsknęła śmiechem.
– Proponujesz mi wspólny biznes?
– Proponuję ci małżeństwo! – jęknął i też wybuchnął śmiechem. – Wiedziałem, że jestem kiepski w te klocki!
– Wiedziałeś? – Objęła go za szyję. – Chcesz powiedzieć, że masz doświadczenie w proszeniu kobiet o rękę? Nie wiem, co na to powiedzieć!
– Jak to: co masz powiedzieć? – Sebastian udawał oburzonego. – Powiedz „tak”!
– Tak! – Musnęła ustami jego wargi. – Oczywiście, że tak!
Pozwoliła, by podniósł ją z desek pomostu, zamknął w objęciach i kołysał w delikatnym tańcu. Oparła głowę o jego ramię i zmrużonymi oczami spoglądała na migocącą wodę jeziora. Czuła, jak wypełnia ją szczęście, słodkie i złociste jak to letnie popołudnie na wsi. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie, by Sebastian nigdy nie wypuszczał jej z ramion, nie przestawał całować. Pragnęła, by zanurzył twarz w jej włosach, palcami delikatnie gładził talię, plecy, biodra… Wyobraziła sobie, jak zsuwa z niej sukienkę. Jej ciało przeszyła iskra pożądania.
– Poczekaj… – Przerwał tę cudowną chwilę, odsuwając Adę na długość ramienia, po czym gwałtownie opadł na kolana i nerwowo poklepał się po kieszeni. – Przecież ja mam… – zaczął i zaklął, bo pudełeczko od jubilera zaplątało się w fałdę materiału spodni.
– To ty poczekaj… – szepnęła i palcami ujęła go za brodę, zmuszając, by podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. – Ponieważ to dzień niespodzianek, ja też mam coś dla ciebie… – Przytuliła jego głowę do swojego łona, a palcami przeczesała włosy. – Podoba mi się pomysł, by tu zamieszkać. To piękne miejsce. Myślisz, że spodoba się naszej córeczce? – zapytała cicho.
– Córecz… – Sebastian spojrzał na Adę, w jego oczach zamigotało zdumienie, które szybko przerodziło się w szczęście. Zaśmiał się głośno, obejmując dziewczynę i mocno wtulając policzek w jej brzuch. – Dziecko?! Naprawdę?! Ada! Ja… Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! Nie dość, że zgodziłaś się zostać moją żoną i zamieszkać ze mną na końcu świata, to jeszcze będziemy mieli dziecko! – Zerknął na brzuch Ady. – A skąd wiesz, że to córeczka? To można poznać tak wcześnie?
– Skąd, głuptasie! – zaśmiała się, podrywając go na nogi. – Po prostu to wiem! Poczułam to już w chwili, gdy zobaczyłam na teście dwie kreski…
– Córeczka… – szepnął zdławionym głosem, po czym zachłannie pocałował narzeczoną. Ich palce splotły się na brzuchu kobiety. Sebastian oparł czoło o głowę Ady i zaśmiał się. – Może w końcu wyjmę ten pierścionek, co?
– Za chwilę – wymruczała. – Pokołysz mnie jeszcze trochę. Tak mi ciepło i dobrze z tobą…
Ich usta ponownie się spotkały, ciała rozkołysane na zalanym słońcem pomoście przylgnęły do siebie, palce splatały się i rozplatały, jakby wirowały we własnym tańcu. Sebastian ułożył Adę na kocu, troskliwie podłożył pod jej głowę zrolowaną koszulkę, ostrożnym ruchem zsunął ramiączko cienkiej sukienki.
Ada spoglądała na ukochanego spod lekko przymkniętych powiek.
– Tutaj? – zawahała się i parsknęła śmiechem. – Na pomoście?
Sebastian uśmiechnął się łobuzersko.
– Przecież postanowiliśmy, że kupujemy letnisko. Jesteśmy u siebie…
– Racja – odparła, wyciągając do niego ramiona.
Kochali się więc na rozgrzanych deskach pomostu, a słońce lśniło w jeziorze, zmieniając jego wody w kobierzec w kolorze złota. W pewnym momencie Ada podniosła powieki i zamarła zdumiona pięknem tego widoku. Pomyślała, że muszą to robić częściej. Tańczyć w słońcu, a potem kochać się, jakby świat miał się skończyć.
ROZDZIAŁ 2
Telefon wyrwał Igora ze snu. Mężczyzna podniósł głowę z kanapy i nieprzytomnym wzrokiem popatrzył na migający w kącie telewizor. Na ekranie Tommy Shelby z Peaky Blinders załatwiał kolejne krwawe porachunki. Igor się skrzywił. Znów przespał pół odcinka serialu i będzie musiał obejrzeć go od początku.
Leżący na ławie telefon przypomniał o swoim istnieniu piskliwą melodyjką. Igor potarł dłońmi zmęczoną twarz i przytknął smartfon do ucha.
– Słucham?
– Igor… – Głos Sebastiana dobiegał jakby z daleka. – Mam tu słaby zasięg i cholera wie, czy zaraz nas nie rozłączy. Potrzebuję pomocy. Zepsuł nam się samochód. Nie chce buc odpalić.
– Napisz mi adres SMS-em. Rano poślę po niego kogoś z warsztatu.
– Pal licho z autem! Jesteśmy nad jeziorem w Mokrzydłach, szaleje straszna burza, a Ada jest w ciąży i…
– Co? – Igor zamarł.
– Nie słyszysz mnie? – Sebastian się zaniepokoił. – Mówię, że szaleje straszna burza…
– Słyszę cię. Po prostu ta wiadomość… No, stary! Gratuluję!
– Pogratulujesz mi przy innej okazji. Teraz bierz dupę i wsadź ją za kierownicę swojego wypicowanego auta. Zabierz nas stąd, póki nie rozpęta się prawdziwe piekło. Na razie schowaliśmy się pod daszkiem domu, ale deszcz potwornie zacina i Ada jest już cała mokra. Szczęka zębami…
– Zabierz ją do samochodu.
– Nie ma szans, zaparkowałem pod starym kasztanem, konary trzeszczą! Stary, wiem, że jest późno, i gdyby to nie była podbramkowa sytuacja… – urwał.
Igor ścisnął palcami miejsce między brwiami. Nie odrywał wzroku od szklanki stojącej na ławie. Była prawie pusta, ale przy samym dnie zebrało się nieco piany. Na laminowanym blacie stołu zostało kilka lepkich śladów.
– Nie mogę po was przyjechać… Wypiłem piwo.
– Stary… – Z gardła Sebastiana wyrwał się głośny jęk. – Jedno piwo? Kiedy?
– Dwie, może trzy godziny temu. – Igor potrząsnął głową. – Nie wiem, zasnąłem, straciłem poczucie czasu.
– Dochodzi dziesiąta.
– Spróbuj zadzwonić do kogoś innego, do ojca albo do któregoś z chłopaków, może do Pawła.
– Myślisz, że nie próbowałem? Ojciec nie odbiera, pewnie wyciszył komórkę i dawno chrapie. Paweł pracuje na nocną zmianę. Dzwoniłem do wszystkich, brachu. Nie chciałem dzwonić do ciebie, zbyt często ratowałeś mi już dupę.
– Przestań… – Igor parsknął zirytowany. – Wiesz, że rzuciłbym wszystko, żeby po was przyjechać. Gdyby nie to cholerne piwo…
– Stary! – Z głośnika dobiegł zdenerwowany głos Sebastiana. – To tylko jedno piwo. Sadząc po twoim głosie, już je wyspałeś. Wiem, że to kawałek drogi i kłopot dla ciebie, bo wrócisz do domu późno, ale… Ona cała się trzęsie! A jeśli się pochoruje? I coś stanie się dziecku? Palnę sobie wtedy w łeb za ten idiotyczny pomysł z piknikiem nad jeziorem!
– Nie mogłeś przewidzieć, że zepsuje ci się samochód… – mruknął Igor.
– Chłopie, jest ciemna noc, nikt cię nie zatrzyma!
– Myślisz, że chodzi mi o kontrolę drogową? – zapytał z niedowierzaniem.
– Jesteś zajebistym kierowcą. I obaj dobrze wiemy, że zdarzało ci się wsiadać…
Igor boleśnie zacisnął szczęki. Nie odrywał wzroku od szklanki na ławie. W szkle odbijały się sylwetki biegnących ulicą gangsterów, a w miejscach, których dotykały jego palce, widniały matowe smugi.
– To było kiedyś…
– Stary, nie każ się błagać. Pomyśl o Adzie. – Sebastian nie zamierzał się poddawać. – Darujesz sobie, jeśli coś stanie się jej albo dziecku?
W tej samej chwili z głośnika rozległ się ogłuszający huk uderzającego pioruna. Sebastian zamilkł i do Igora docierał teraz tylko jego przyspieszony oddech. Poczuł nagłą wściekłość na przyjaciela. Za nocny telefon i prośbę, której nie mógł sprostać. Za szantaż wysunięty jak ostry szpikulec. Sebastian wiedział, że Igor ma słabość do Ady. Przez lata mieszkali na tej samej ulicy, chodzili do jednej klasy, przyjaźnili się. Gdy po odejściu ojca Ada stała się obiektem drwin klasowych osiłków, Igor ją dzielnie bronił. Później, w szkole średniej i na studiach, ich kontakty się poluźniły, na powrót scalił ich dopiero związek Ady i Sebastiana, jego najlepszego kumpla. To było już coś zupełnie innego, podszytego rezerwą i zakłopotaniem, ale nadal bardzo ją lubił i chciał ją chronić.
Jeśli chcesz się o nią troszczyć, zapomnij o tym i nawet nie spoglądaj w kierunku kluczyków… – rozległ się stłumiony głos w głowie Igora. Mimo to podniósł się z kanapy i szybkim krokiem przemierzył pokój. Czuł się dobrze… normalnie. Jakby nie było żadnego piwa i drzemki przed ekranem telewizora. Z głośnika dobiegł huk kolejnego gromu, a zaraz po nim głośne przekleństwo Sebastiana. Igor sięgnął po pilota i skierował go w ekran odbiornika.
– Gdzie dokładnie jesteście? – zapytał.
Ada oparła głowę o szybę. Ciasno obejmowała się ramionami. Miała na sobie bluzę, którą po przyjeździe nad jezioro zarzucił na jej ramiona Igor, ale przemoczona sukienka ziębiła ciało i wciąż wstrząsały nią dreszcze. Cudownie złociste popołudnie i przyjemny wieczór nad jeziorem zakończyły się, gdy niebo zasnuły ciemne chmury, a gdzieś w oddali odezwał się pomruk burzy. Niespiesznie zbierali swoje rzeczy z pomostu, wymieniając porozumiewawcze uśmiechy. Te zszarzałe deski, rozgrzane słońcem, skrzypiące pod ciężarem ich ciał, już zawsze miały pozostać dla nich symbolem miłości.
Nie martwili się burzą, jeszcze nie. Wciąż widzieli skrawek pomarańczowoczerwonego nieba, leniwie zachodzącego słońca. Wsiedli do nagrzanego samochodu i opuścili szyby, przyznając, że nie ma czym oddychać. Zapięli pasy, szykując się do drogi. Ada z uśmiechem spoglądała na pierścionek połyskujący na prawej dłoni, wyobrażała sobie, jak pokazuje go mamie i babci. Sebastian zaklął i posłał jej przepraszające spojrzenie. Uznał, że coś się schrzaniło, jednak był pewny, że to nic poważnego. Wysiadł, podniósł maskę. Przez chwilę gapił się na silnik, skubiąc podbródek, potem zanurkował do samochodu po telefon i zaczął wydzwaniać.
– Nie martw się, będzie dobrze – szepnął, muskając wargami jej policzek.
Nie przejęła się zbytnio. Wiedziała, że już wcześniej samochód sprawiał problemy, ale na szczęście nie były to poważne usterki. Miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie, lecz kiedy pociemniałe niebo przecięła pierwsza błyskawica, nerwowo przełknęła ślinę. Sebastian otworzył drzwiczki i wyciągnął do niej rękę. Jego twarz była ściągnięta.
– Lepiej będzie, jeśli staniemy na ganku. – Wskazał domek. – Wiatr przybiera na sile, nie podoba mi się, jak trzeszczą te gałęzie. – Ponuro łypnął na konary potężnego kasztanowca rozkołysane podmuchami. Zaparkował samochód w jego cieniu w nadziei, że gęste listowie ochroni pojazd przed nagrzaniem. Teraz przednią szybę zaściełały poszarpane liście.
Ada posłusznie poszła na ganek i usiadła na stopniach. Przeszło jej przez myśl, że może jednak ktoś mieszka w domku, widziała przecież pręgowanego dachowca. Zapytała niepewnie Sebastiana, lecz pokręcił głową z rezygnacją.
– Właściciele już pojechali. Kot? Pewnie z któregoś domu ze wsi. Chcesz tam pójść? Poszukać schronienia?
Zaprzeczyła, wolała zostać z nim, patrzeć, jak krąży po podwórku, dzwoniąc po raz kolejny do ojca i kumpli.
Teraz jednak, wstrząsana dreszczami na tylnym siedzeniu forda Igora, po cichu tego żałowała. Najcudowniejsze popołudnie w jej życiu zakończy się herbatą, sokiem malinowym z lipą oraz flanelową piżamą. Cóż, na pociechę miała piękny pierścionek zaręczynowy i wspomnienie szczęścia malującego się na twarzy Sebastiana, gdy wyznała mu, że zostanie tatą…
Sebastian zostanie tatą, a ona mamą…
Rozmawiali o tym kilkakrotnie, nigdy jednak nie podjęli konkretnych decyzji. Gdy ujrzała na teście ciążowym dwie wyraźne kreseczki, popłakała się ze szczęścia. Wiedziała, że Sebastian będzie zachwycony, tak bardzo chciała zobaczyć tę nieopisaną radość w jego oczach!
Szczelniej otuliła się bluzą i zerknęła w kierunku Igora. Wydawał się jakiś dziwny, choć zaraz po przyjeździe wylewnie im pogratulował, później odzywał się już tylko o coś pytany. Siedzący na fotelu pasażera Sebastian początkowo usiłował zagadywać przyjaciela, ale w końcu zniechęcony mrukliwymi odpowiedziami zamilkł. Wnętrze samochodu wypełniała cicha muzyka z radia. Ada popatrzyła w lusterko. Widziała w nim fragment czoła Igora, było zmarszczone, między brwiami zarysowała się głęboka bruzda. Oczy nieruchomo skupiły się na drodze. Zbliżali się do skrzyżowania, zielone światło rzucało na ulicę upiorną poświatę.
Ada westchnęła i oparła głowę o zagłówek. Uniosła dłoń i poruszyła palcami. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, był refleks migoczący w maleńkim diamenciku.
Sześć lat później
ROZDZIAŁ 3
Anioł spoczywał pod krzyżem, rozpostarte skrzydła wbijał w ścianki zniczy i sztywne łodyżki plastikowych irysów wetkniętych w wazonik z grubego szkła. Na jego widok Ada zamarła. Miała nadzieję, że już nigdy go nie ujrzy, ale oto różowy anioł z pucołowatymi policzkami zstąpił na ziemię i wpatrywał się w nią pustym spojrzeniem gipsowych oczu.
Pochyliła głowę, by go nie widzieć, ale jego różowa sylwetka wyryła się pod jej powiekami. Nie pomogło nawet kurczowe zaciśnięcie oczu, figurka nie zamierzała zniknąć.
Anioł ten pojawił się przy łóżku Sebastiana kilka dni po wypadku. Początkowo przerażona, ale niepozbawiona nadziei Ada przyjęła go jako coś naturalnego. W tych trudnych dniach każdy z nich potrzebował czegoś, co wlewało w serce otuchę. Ada miała swój pierścionek. Wpatrywała się w niego godzinami, nerwowo przebierając palcami, aby uchwycić w kamieniu refleks, i powtarzała sobie w duchu, że wszystko będzie dobrze. Sebastian się obudzi i wróci do zdrowia. Musi tak być, przecież się zaręczyli, zamierzali wziąć ślub i kupić domek nad jeziorem. Mieli zostać rodzicami. Ada delikatnym ruchem dotykała brzucha, jakby nie dowierzała, że pod jej sercem nadal rośnie dziecko. Dotykała brzucha, wpatrywała się w pierścionek i w myślach zaklinała ukochanego, by do nich wrócił.
Matka Sebastiana przesuwała anioła. Wyjęła go któregoś dnia z eleganckiej torebki, wstydliwie potarła dłońmi, jakby ocierała z kurzu, i delikatnie postawiła na metalowym stoliku obok łóżka. Gdy dołączyła do czekającej na korytarzu Ady, tłumaczyła, że to anioł stróż, który ma czuwać nad chorym i chronić go od złego. Od złego, czyli od śmierci, dopowiedziała w duchu Ada i poczuła, jak coś boleśnie wykręca jej wnętrzności.
Później, w kolejnych tygodniach, które Sebastian spędził na oddziale, zauważyła, że anioł wędruje po blacie stolika. Jednego dnia stał tak blisko, że przytulał skrzydła do poduszki pacjenta, innego lądował dalej, jakby z nudów i bezczynności urządzał sobie niespieszne przechadzki. W rzeczywistości sterowała nim matka Sebastiana. Ona również nie mogła znieść tej bierności, bolesnego wpatrywania się w twarz syna, więc bezmyślnie przestawiała figurkę z miejsca na miejsce.
I obie, narzeczona Sebastiana i jego matka, wierzyły w moc sprawczą swych talizmanów. Wierzyły, że złoty pierścionek z diamentem i różowy anioł z gipsu wyciągną mężczyznę ze śpiączki, wyrwą go ze szponów śmierci, która coraz zuchwalej zadomawiała się w sali szpitalnej. Były to jednak ostre pazury, drapieżne i zachłanne. Wydzierały im Sebastiana po kawałku, sprawiały, że zapadał się w sobie. Leżał w szpitalnym łóżku, coraz chudszy, bardziej kościsty, pożółkły jak stare prześcieradła. Ani pierścionek, ani anioł nie potrafiły zapobiec temu, że Sebastian powoli znikał. I pewnego dnia odszedł, nie wybudziwszy się ze snu, nie dotknąwszy zaokrąglonego brzucha swojej narzeczonej, nie spojrzawszy nawet na gipsowego anioła czuwającego przy łóżku. Lekarz powiedział, że serce się zatrzymało, po prostu przestało bić.
Po pogrzebie anioł znów rozwinął swe skrzydła, ale w tym czasie Ada nie była już w stanie na niego patrzeć i kiedy matka Sebastiana postawiła go na nagrobku, wybuchnęła.
– Po co go przynosisz? Już go nie potrzebuje! Nigdy go nie potrzebował! Sebastian nie wierzył w anioły, więc po cholerę w ogóle przyniosłaś go do szpitala?!
Wstydziła się później tego wybuchu, wykrzyczanych w gniewie słów. Niedoszli teściowie złożyli je na karb ciążowych humorów, jednak ziarno urazy zostało zasiane i zakiełkowało. Uschło dopiero, gdy urodziła się Usia. Dziadkowie uwielbiali wnuczkę, Adę zresztą też bardzo lubili i traktowali jak synową, którą miała zostać, i córkę, której nigdy nie mieli. Gdyby nie ich wsparcie, ciężko byłoby jej pogodzić wychowywanie małej, obronę magisterki i pracę, więc była im bardzo wdzięczna.
Myśli Ady poszybowały w kierunku córeczki. Dziewczynka otrzymała na chrzcie imię Magdalena, przez rodzinę była jednak zwana Magdusią, a z czasem sama przechrzciła się na Usię, inspirując się imieniem swojej ulubionej postaci z bajki o zajączku Parauszku. Była pulchną blondyneczką z rozkosznie zadartym noskiem, niezwykle podobną do ojca. Wygląd aniołka nie szedł jednak w parze z łagodnym usposobieniem, wprost przeciwnie, Usia miała żywy temperament, wszędzie było jej pełno i uwielbiała psoty. W domu przy Liliowej, w którym mieszkały wraz z matką i babcią Ady, wciąż rozlegał się jej radosny śmiech. A przynajmniej było tak do niedawna… W ostatnich tygodniach dziewczynka wyraźnie przygasła i posmutniała, a do tego łatwo wpadała w rozdrażnienie i często wybuchała płaczem. Ada próbowała dowiedzieć się, czy coś się wydarzyło, rozmawiała z wychowawczynią Magdy z przedszkola i dziadkami, szukała przyczyny zmiany w zachowaniu córeczki, ale jak na razie nie udało jej się rozgryźć tego problemu. Martwiła się zmiennymi nastrojami córeczki i zastanawiała się, czy nie powinna poszukać pomocy psychologa…
Matka Sebastiana uważała, że mała z tego wyrośnie, a Ada nie powinna jej dodatkowo stresować wizytami u specjalisty. Powtarzała to młodej matce kilkakrotnie, jakby chciała się upewnić, że ta zakodowała sobie jej słowa i na pewno zastosuje się do wskazówek. Była stanowczą kobietą, która lubiła wyrażać swoje zdanie, i zawsze dążyła do tego, by wszystko szło po jej myśli.
Tak jak z aniołem.
Po ostrych słowach Ady skierowanych do matki Sebastiana figurka znikła z grobu ukochanego. Młoda kobieta sądziła, że już nigdy jej nie ujrzy. Szczerze mówiąc, miała taką nadzieję. Różowy anioł kojarzył jej się bowiem z rozczarowaniem, rozpaczą i żałobą. Na pierścionek zaręczynowy początkowo również nie mogła patrzeć bez ataku płaczu, z czasem jednak nauczyła się go traktować jako cenną pamiątkę, coś, co otrzymała od Sebastiana. Anioł nie pochodził od ukochanego, chciała zapomnieć, że kiedykolwiek stanął przy szpitalnym łóżku.
A teraz pojawił się pod przydrożnym krzyżem, stojącym w miejscu, w którym przed sześciu laty wydarzył się wypadek.
Ada pochyliła głowę i zmówiła modlitwę. Cały rok odwiedzała grób Sebastiana na miejskim cmentarzu, ale w rocznicę wypadku przychodziła tutaj. Do miejsca, w którym rodzice narzeczonego postawili metalowy krzyż. Między frezowanymi ramionami a pojemnikiem na kwiaty i znicze przytwierdzono zdjęcie młodego mężczyzny. Kiedy się uśmiechał, na policzkach pojawiały się urocze dołeczki. Każdego dnia Ada podziwiała je na buzi ich córeczki, bo to właśnie po nim je odziedziczyła. Dokładnie w tych samych miejscach.
Kobieta zauważyła kilka wypalonych zniczy. Sięgnęła do torebki po siatkę i włożyła je do środka. Jej dłoń znieruchomiała nad gipsowym aniołem. Otwierała i zaciskała palce, bijąc się z myślami. I już niemal zdecydowała się wrzucić figurkę do reklamówki ze śmieciami, kiedy zabrzęczała komórka w kieszonce torebki. Cofnęła dłoń.
Na widok numeru przedszkola poczuła niepokój.
– Płacze? Już jadę…
Westchnęła cichutko, obrzucając krzyż ostatnim spojrzeniem, a potem odwróciła się na pięcie i pobiegła do samochodu.
ROZDZIAŁ 4
Przez szybę auta widział ją jak na dłoni. Niewiele się zmieniła. Miała trochę pełniejszą figurę, krótsze i ciemniejsze włosy. Pamiętał, że kiedyś je prostowała, nie lubiła, gdy niesforne fale wiły się wokół twarzy. Teraz swobodnie opadały na ramiona. I nadal lubiła sukienki, choć teraz nosiła dłuższe i w ciemniejszych barwach. Dawniej lubiła groszki i kwiatki, czasami z Sebastianem dokuczali jej z tego powodu, a wtedy uśmiechała się kpiąco i mówiła, że każda wariatka ma swojego kwiatka i nic im do tego.
Wiele by dał, by ponownie ujrzeć ten uśmiech. Rozjaśniający całą twarz. Rozpalający w oczach figlarne iskierki… Pamiętał jeszcze jej śmiech, choć przywoływanie tego obrazu przychodziło mu coraz trudniej. Wcale go to nie dziwiło, ich ostatnim spotkaniom towarzyszyły tylko rozpacz, gniew i łzy.
Wszystko zaczęło się tuż po wypadku. Policjant zapytał, czy on pił. Odparł, że jedno piwo, kilka godzin temu, sam nie wie, kiedy dokładnie. Gdy Ada to usłyszała, dopadła do niego, skowycząc jak zranione zwierzę. Drasnęła mu policzek paznokciami, wczepiła się w jego ciało z taką siłą, że policjant i sanitariusz nie mogli jej odciągnąć. Krzyczała, że to jego wina, że prawdopodobnie zabił Sebastiana. Próbował jej wytłumaczyć, że to nie jego wina. Przejechał na zielonym świetle, zgodnie z przepisami, a samochód z prawej strony wjechał na skrzyżowanie, mimo że sygnalizator nakazywał mu się zatrzymać, i uderzył w bok auta od strony Sebastiana. Chciał jej wyjaśnić, że Sebastian wiedział o wypitym piwie, a mimo to błagał go, żeby przyjechał im pomóc, jednak głos uwiązł mu w gardle. A potem po prostu się rozpłakał.
Kolejny raz spotkali się kilka miesięcy później, przy krzyżu postawionym w miejscu wypadku. Był luty, na niebie przetaczała się śnieżyca, a Ada, w zaawansowanej ciąży, stała w niezapiętej kurtce, obejmując rękoma pękaty brzuszek. Nie był pewien, czy się odezwać, po chwili jednak stwierdził, że tego życzyłby sobie Sebastian. Chciałby, żeby przyjaciel podszedł do jego narzeczonej i ochronił ją przed zimnem.
Nie zdążył się zbliżyć. Usłyszała jego kroki i poderwała głowę. Zobaczył ślady łez na jej policzkach, zaczerwieniony nos, rozpacz wylewającą się z oczu. Poczuł żal, przypominając sobie, że nikt go osobiście nie poinformował o śmierci Sebastiana. Uświadomił sobie, że wszyscy, którzy czuwali przy łóżku przyjaciela, darzą go nienawiścią. Po tragicznym wypadku lata przyjaźni zostały wymazane. Zrozumiał to, patrząc w palące się gniewem oczy Ady.
Przez ułamek sekundy walczył, by nie okręcić się na pięcie i uciec. Zdecydował się jednak podejść. Czekała, spokojna, zrezygnowana, zapłakana. I tylko te oczy płonęły wściekłością. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, dopadła do niego i zaczęła okładać pięściami, na oślep, bez opamiętania. Próbował ją powstrzymać, po chwili jednak Ada straciła energię i łkając, osunęła się na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Chciał ją podnieść, złapał za ramię, ale wyrwała się z głośnym syknięciem. Cała dygotała.
– Nie masz prawa tu przychodzić! Nie chcę cię tu widzieć! Ani tutaj, ani na jego grobie! Rozumiesz to? Ani ja, ani rodzice Sebastiana! Nienawidzę cię. Przez ciebie moja córka nie pozna swojego taty! – krzyczała.
Chciał powiedzieć, że nie może tego żądać, ale jedynie westchnął i potoczył zrozpaczonym wzrokiem dookoła. Obok zwalniały samochody, dostrzegał niezdrowe zainteresowanie malujące się na twarzach nieznajomych. Spojrzał na Adę, po czym ujął ją za łokieć. Próbowała uwolnić ramię z uścisku, ale się nie poddawał. Nie mógł zostawić jej w tym stanie: ciężarnej, zmarzniętej, klęczącej na chodniku kupki nieszczęścia. Niemal siłą zaciągnął ją do samochodu, a potem odwiózł do domu. Całą drogę nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, wpatrywała się nieruchomo w przednią szybę, a z jej oczy płynęły niekończące się strumienie łez. Dopiero na Liliowej lekko zwróciła w jego stronę głowę, ale oczy nadal pozostały nieruchome. Zrozumiał, że naprawdę nie chciała go widzieć.
– Ja nie żartowałam. Nie przychodź, bo…
Skinął głową i wysiadła. Od tamtej pory się nie widzieli ani nie rozmawiali. Wiedział, że urodziła córkę i dalej mieszkała w rodzinnym domu. Wiedział również, że wciąż podtrzymuje serdeczne stosunki z rodzicami Sebastiana, razem z małą bywa w ich dużym domu na przedmieściach i… że nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną. Donosiła mu o tym życzliwa sąsiadka i choć początkowo się zarzekał, że miejscowe plotki nic go nie obchodzą, z czasem zaczął niecierpliwie wyczekiwać kolejnych wieści.
Od tego momentu tym bardziej unikał Ady. Nie chodził na grób przyjaciela. Tłumaczył sobie, że takie było jej życzenie, jednak w głębi duszy wiedział, że tak naprawdę wygrał w nim strach. Nie zniósłby wycelowanych w siebie spojrzeń i tłumionych szeptów, widoku załamanej Ady i zrozpaczonych rodziców Sebastiana. Tylko raz w tamtym czasie poszedł na cmentarz, usiadł na pokrytej śnieżną breją ziemi i oparł głowę o płytę nagrobną obłożoną wiązankami. Siedział tak długo, aż zapadł zmrok, a przemoczone spodnie zaczęły sztywnieć. Płakał, krzyczał i zaklinał, prosząc Boga i diabła, by wszystko odwrócili i zabrali jego zamiast Sebastiana. Zastanawiał się, dlaczego tamten samochód nadjechał z prawej, a nie z lewej, i nie uderzył w jego drzwi. Po czym uświadomił sobie, że na tylnym siedzeniu po stronie kierowcy siedziała Ada i przestraszył się własnych myśli. Ratownik medyczny powiedział, że miała szczęście – złamana ręka, kilka zadrapań i stłuczeń, ale żyła i co ważne: nie straciła dziecka. Powiedział, że zawdzięczała to jemu, Igorowi, bo kazał jej zapiąć pasy. Słowa ratownika wydały mu się głupie. Jemu zawdzięczała? Miał ochotę walić głową w granitowy nagrobek. Do głowy przyszły mu kolejne ponure myśli. Dlaczego cholerny Sebastian nie zapiął pasów? Dlaczego on nie zauważył, że przyjaciel tego nie zrobił? Odpowiedź była jedna. Nie zrobił tego, bo jego głowę zaprzątała świadomość, że jedzie, choć nie powinien, ponieważ wcześniej wypił piwo. Myślał tylko o drodze, wpatrywał się w nią, jakby była jedyną rzeczą na świecie. Mimo to nie dostrzegł w porę samochodu wjeżdżającego na skrzyżowanie, nie zareagował…
Minęło wiele czasu, zanim zdecydował się ponownie odwiedzić Sebastiana na cmentarzu. Zrobił to kilka razy, aż pewnego dnia przy grobie zauważył matkę przyjaciela. Pochylała się nad płytą nagrobną, szlochając rozdzierająco, trzęsącymi się rękami ustawiała znicze i kwiaty. Wyobraził sobie, jak podnosi głowę i obrzuca go nienawistnym spojrzeniem. Znów stchórzył, wycofał się, wiedząc, że więcej tam nie przyjdzie. Od tamtej pory przyjeżdżał pod krzyż postawiony w miejscu wypadku. Dwa razy do roku: w rocznicę tragicznego wydarzenia i śmierci Sebastiana. Czasem, przejeżdżając przez skrzyżowanie, odczuwał nagłą potrzebę powiedzenia przyjacielowi kilku słów i zatrzymywał się w pobliskiej zatoczce.
Ada również zjawiała się w tym miejscu. Widywał ją, ale nigdy nie podchodził. Skulony za kierownicą samochodu czekał, aż odejdzie, i dopiero wtedy wyślizgiwał się i zbliżał do krzyża. Z czasem zauważył, że kobieta pojawia się rano, sam więc instynktownie zaczął przychodzić popołudniem lub pod wieczór.
Był tchórzem. Unikał jej.
Tego dnia coś się zmieniło i kiedy tuż przed piętnastą zaparkował w zatoczce, ujrzał ją, jak stoi przed krzyżem, z nisko pochyloną głową. W pewnej chwili podniosła wzrok i spojrzała w kierunku samochodu. Wstrzymał oddech, spodziewając się, że na jej twarzy odmaluje się furia, ale najwyraźniej go nie dostrzegła, bo na powrót spuściła oczy. Stała tak chwilę, próbując zebrać siły, dopóki nie zadzwonił telefon. Zamieniła kilka słów z rozmówcą, po czym szybko odeszła.
Upłynął kwadrans, a Igor nadal nie wysiadał z samochodu. Tkwił skulony za kierownicą, kurczowo zaciskając na niej dłonie, i nieruchomo wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stała kobieta. Myślał o Adzie i Sebastianie, o sobie i o tym, jak tamten wieczór wszystko zmienił. Poczuł zmęczenie i nagle zapragnął znaleźć się gdzieś indziej. Daleko od miasta, feralnego skrzyżowania i stojącego przy nim krzyża. Jak najdalej od poczucia winy. Szybko przekręcił kluczyk w stacyjce, uruchomił silnik i odjechał.
Po raz pierwszy w rocznicę wypadku nie stanął przy krzyżu upamiętniającym tragiczną śmierć przyjaciela.
ROZDZIAŁ 5
Ada szybkim krokiem przecięła przedszkolny korytarz, minęła drzwi szatni i skierowała się do sali oznaczonej kolorowym rysunkiem leśnego skrzata. Już wchodząc po schodach, słyszała rozpaczliwy szloch córki, teraz zaś przeszedł w skowyt przerażonego zwierzątka. Poczuła bolesny skurcz w żołądku.
Już drugi raz w tym tygodniu Magdzie przytrafił się niepohamowany wybuch rozpaczy i w głosie dzwoniącej nauczycielki Ada wyłapała ledwie wyczuwalną nutę irytacji. Przedszkolanka tłumaczyła, że owszem dzieci nie radziły sobie emocjonalnie z opuszczeniem rodziców i domu na kilka godzin, ale dotyczyło to głównie maluszków. Magda zaś była weteranką, chodziła do przedszkola od trzeciego roku życia i świetnie odnajdywała się wśród rówieśników. Była grzeczna, pomocna, bardzo samodzielna i radosna. Przypominała leśnego chochlika, skorego do niewinnych figli. Wszyscy bardzo ją lubią i chcą pomóc, zapewniała nauczycielka, ale nie będzie to możliwe, póki nie odkryją, co powoduje te wybuchy.
Ada przymknęła powieki. Próbowała rozmawiać z córeczką w domu, ale Usia, zaciskając tylko blade usteczka i kręcąc głową, rozpaczliwie płakała i tuliła się całą sobą do matki. Adzie pękało serce. Czuła, że nie potrafi dotrzeć do córki i przez to bardzo ją zawodzi. A dziewczynka, widząc zachmurzone czoło matki, pociągnęła mocno noskiem i zapewniła:
– Nie… nie… nie… będę już płakać, mamusiu! Nie będę!
A jednak kilka dni po próbie rozmowy i dotarcia do córki, Ada znów wyciągała zapłakaną dziewczynkę z najciemniejszego kąta sali, ponownie całowała łzy płynące po mokrych już policzkach i tłumiła jęk bólu, gdy pulchne piąstki zaciskały się na jej włosach.
Stojąca obok nauczycielka bezradnie rozłożyła ręce. Wyglądała na szczerze zatroskaną.
– Rozmawiałam z dziećmi, dopytywałam, czy nikt Magdy nie uderzył, nie popchnął albo nie zabrał zabawki – tłumaczyła przyciszonym głosem. – Nikt niczego nie widział. – Jej policzki pokrył rumieniec, na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że sytuacja z podopieczną kosztuje ją sporo emocji.
Ada powoli pokiwała głową. Podniosła córeczkę i pozwoliła, by Usia przylgnęła do niej całym ciałem. Dziewczynka wtuliła buzię w zagłębienie szyi matki i cicho pochlipywała.
– Spróbuję z nią jeszcze raz porozmawiać, może uda mi się do niej dotrzeć – szepnęła Ada, gładząc Magdę po plecach. – Jeśli nie, poszukamy pomocy psychologa.
I tym razem nikt mnie od tego nie odwiedzie, dopowiedziała w duchu, myśląc o babci dziewczynki. Nauczycielka skinęła głową.
– To dobry pomysł. Często nie zdajemy sobie sprawy, z jakimi lękami zmagają się nasze dzieci. One same próbują oszczędzić nam zmartwień, chcą być dzielne, podziwiane za odwagę. Tłamszą w sobie to, co je przeraża. Specjalista wie, jak podejść do małego pacjenta…
Ada musnęła spojrzeniem córeczkę.
– Magda zawsze była takim wesołym, rozszczebiotanym dzieckiem. Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle…
Z drugiego kąta sali dobiegł radosny pisk jakiegoś dziecka. Nauczycielka spuściła wzrok. Wzięła do ręki plik kolorowych kartek i stuknęła nimi o blat biurka.
– Tak naprawdę… – zaczęła i zerknęła przepraszająco na Adę – mam wrażenie, że to zaczęło się nieco wcześniej… Nie wspominałam o tym, bo wydawało mi się to nieistotne. Dzieci miewają swoje humorki, raz są radosne jak skowronki, innym razem rozdrażnione albo po prostu smutne. Magda zazwyczaj tryska humorem, wszędzie jej pełno, ale już na początku wakacji nastąpiła w niej pewna zmiana. Popadała w dziecięcą zadumę, czasami przyłapywałam ją, jak nieruchomo wpatruje się w okno, jakby na kogoś czekała. Kiedy zapytałam, czemu tak stoi i patrzy, spłoszona czmychała między zabawki. Teraz zaś zrobiła się krzykliwa – westchnęła nauczycielka.
Słowa wychowawczyni zapadły Adzie w pamięć i w drodze do domu, usiłowała sobie przypomnieć, czy z początkiem wakacji wydarzyło się coś, co mogło wpłynąć na zachowanie dziewczynki. Metodycznie przeczesywała wspomnienia: uroczyste zakończenie roku szkolnego połączone z obchodami Dnia Matki i Ojca, w czasie którego przedszkolaki odbierały z rąk nauczycielek dyplomy oraz drobne upominki. Czerwcowa wycieczka do krakowskiego zoo. Wyjazd z dziadkami do pasieki pod miastem. Przy każdej z tych okazji Magda tryskała humorem! Kobieta potrząsnęła głową zrezygnowana, równocześnie zerkając przelotnie w lusterko wsteczne. Widziała tylko czubek nieruchomej głowy Usi. Poczuła przypływ rzewnych myśli. Nie natrafiła na ślad niczego, co mogłoby wpłynąć na nastrój pięciolatki. Nie będzie w stanie pomóc córeczce, jeśli ta nie wyzna, co ją gryzie.
Gdy dotarły na Liliową i zaparkowały przed bramą niewielkiego bladoróżowego domu, Usia szybko wypięła się z fotelika i zapominając o przedszkolnym plecaku, wyskoczyła z samochodu. Ada z westchnieniem pozbierała pozostawione w pojeździe rzeczy, po czym ruszyła śladem córki. Skrzypiąca furtka z białych listewek i wijąca się wśród ukwieconych rabatek ścieżka zawiodły ją na tyły budynku. Magda dokazywała już na ulubionej huśtawce zawieszonej na wysokiej gruszy. W pobliżu, przy starym drewnianym stole, siedziała starsza kobieta. Chociaż na blacie przed nią leżała otwarta książka, śledziła wzrokiem wznoszącą się w niebo dziewczynkę.
– Cześć, babciu. – Ada z westchnieniem osunęła się na krzesło. Plecak Usi i torebkę przewiesiła przez oparcie.
Maria Bielska przeniosła uważne spojrzenie z rozbujanej huśtawki na wnuczkę. Jej uwadze nie umknął wyraz zmęczenia malujący się na twarzy Ady.
– Ciężki dzień? – zapytała.
Ada pokiwała głową.
– W salonie wymieniono oprogramowanie komputerowe i zrobił się zamęt. Część wizyt się zdublowała, inne przepadły. Pół dnia walczyłam z systemem, drugie pół odpierałam pretensje wściekłych pacjentów. Nawet im się nie dziwię. Niektórzy umówili wizytę kilka miesięcy temu…
– A potem pojechałaś na miejsce wypadku.
Ada skinęła głową.
– Dziś rocznica… – szepnęła zamyślona.
– I to cię tak rozbiło. – Maria nie spuszczała wzroku z twarzy wnuczki.
– Nie… – Młoda kobieta uśmiechnęła się blado. Zsunęła z oparcia krzesła przedszkolny plecak Magdy i położyła go sobie na kolanach. Gładziła palcami lakierowaną kieszonkę z wizerunkiem L.O.L. Surprise. – Wizyty na miejscu wypadku tak na mnie nie działają. Już nie – uściśliła. – Choć wolę odwiedzać Sebastiana na cmentarzu. Tam jest spokojnie, cicho. Mogę z nim porozmawiać, opowiedzieć mu, co u nas. Ale w rocznicę wypadku… czuję, że powinnam zapalić świeczkę pod krzyżem. Dzisiaj troszeczkę się zdenerwowałam, bo… Boże, babciu, uznasz, że jestem nienormalna! – Ukryła twarz w dłoniach i zaśmiała się bez cienia wesołości w głosie.
Maria potrząsnęła głową.
– Wątpię.
– Matka Sebastiana postawiła pod krzyżem tego paskudnego anioła z gipsu…
– Tego różowego?
– Tak… Wiesz, jak nie cierpię tej figurki! Miałam ochotę wziąć ją do ręki i… i trzasnąć o chodnik!
– Cóż… – Spojrzenie babki na ułamek sekundy umknęło w bok. – Domyślam się, że tego nie zrobiłaś. Jesteś zbyt grzeczna i zbyt miękka…
– Byłam naprawdę blisko, babciu! – Ada uśmiechnęła się pod nosem. – I w chwili, gdy pomyślałam, że to zrobię, odezwał się telefon. Dzwonili z przedszkola.
– Znowu?
– Tak. – Ada przełknęła gorycz zbierającą w ustach. – Tym razem było znacznie gorzej. Gdy weszłam do sali, Usia kuliła się w kącie i płakała tak rozpaczliwie, że krajało się serce. Gdy się nad nią pochyliłam, przylgnęła do mnie całym ciałem i drżała, jakby było jej zimno. Nie wiem, co się dzieje, babciu. – Spojrzenie Ady powędrowało w kierunku huśtawki i roześmianej dziewczynki. Magda bujała się teraz na stojąco, mocno zapierając stópkami o siedzisko. Jej drobne piąstki kurczowo ściskały sznurki. Włosy dziewczynki wymknęły się z kucyków i wesoło fruwały wokół buzi rozwiewane przez wiatr. – Tylko na nią popatrz! Wydaje się taka radosna, taka szczęśliwa! Aż trudno mi uwierzyć, że pół godziny temu łkała wtulona w moją szyję.