Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy rok miał być dla Julii przełomowy. Właśnie zakończyła wieloletni związek i miała przed sobą zawodowe wyzwanie, które mogło zapewnić jej awans. Niestety wszystko potoczyło się nie tak, jak by chciała: odrzucając słynnego kompozytora, który pragnął, by ich relacja nie ograniczała się wyłącznie do kontaktów służbowych, naraziła się na jego gniew i zemstę. Straciła pracę, pozycję w branży i spokój. W swojej walce o godność i dobre imię mogła liczyć na przyjaciół i nowo poznanego prawnika Adama. Czy to właśnie ten mężczyzna wynagrodzi jej trudy przeszłości?
Perypetie Julii składają się na pierwszy tom serii „Zbliżenia”, opisującej losy trzech przyjaciółek. Julia, Hania i Aga zmagają się z życiem, ale zawsze mogą na siebie liczyć. Ich oddanie, humor i serdeczność pozwalają im przetrwać nawet najgorsze chwile i nie tracić nadziei, że po każdej burzy przychodzi słońce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Zbliżenia. Julia
Copyright © Anna Poinc-Chrabąszcz, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-470-4
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Tacie,
który wierzy we mnie od samego początku
1
Hania
Jak zawsze trzydziestego pierwszego grudnia zachodzę w głowę, dlaczego ktoś dawno temu doszedł do wniosku, że ostatni dzień roku to okazja do świętowania. Hucznego w dodatku. Ten, kto wymyślił taką bzdurę, chyba musiał się w życiu mocno nudzić. Siedzę przy oknie w kuchni i absolutnie nic mi się nie chce. Jest mi dobrze w moich getrach, stanowczo za bardzo opiętych na tyłku, i rozwleczonym swetrze. Zresztą jedyny mężczyzna, na którym mi zależy, i tak uważa mnie za najpiękniejszą z kobiet.
Mężczyzna ów właśnie wycyganił ode mnie zgodę na włączenie kanału, który bez przerwy nadaje kreskówki. W końcu jest sylwester, a skoro już się utarło, że to takie święto, niech sobie młody poświętuje. Niby zarzeka się, że nie pójdzie spać do północy i w tym roku wreszcie zobaczy te „fajerdełki”, ale pewnie znowu padnie tuż po dwudziestej pierwszej i zaśnie snem tak twardym, że nawet wystrzał armatni nie postawiłby go na nogi.
Jem skrawki tortu, jednego z pierdyliona, które Aga wyprodukowała w ostatnich dniach w ramach dorabiania do nędznej pensji nauczycielki plastyki w podstawówce. Ma coraz więcej zamówień, ale też trudno się temu dziwić – tworzy prawdziwe cudeńka, w dodatku pyszne. Nie takie jak te, które mają tylko dobrze wyglądać. Oczywiście dla nas zostają okrawki pozbawione misternych zdobień, lecz ostatecznie i tak wszystko staje się jednolitą papką, kiedy tylko trafi do ust, więc to bez znaczenia.
Oho, chyba ściągnęłam Agę myślami.
– No i jak tam, Julka wróciła? – Wpada do mieszkania jak bomba, niosąc ze sobą lodowaty podmuch.
– Nie. Boże, zamknij szybko te drzwi! – wrzeszczę do niej, bo wieje po nogach i aż dreszczy dostaję z tego zimna.
– Dobra, dobra, nie wściekaj się. Nie miałam ręki, taszczę tysiąc pięćset siat. Ależ przemarzłam, wieje jak w Kieleckiem.
No tak, teraz wypadła jej kolej. Tyle razy jej mówiłam, że niepotrzebnie dźwiga. Ja tam wolę zamówić online i tylko odebrać torby od pana, który targa je za mnie. Oszczędność czasu, energii i wszystkiego. Aga i Julka oczywiście się upierają, że na Rynku Dębnickim warzywa i owoce są najlepsze na całej planecie. No i nie podoba im się, że internetowy supermarket podmienia towary na odpowiedniki innej marki, jeśli akurat czegoś wskazanego przeze mnie nie ma. A mnie to, szczerze mówiąc, zwisa i powiewa.
– A wiesz, ciociu, mój kolega, ten Karolek, co mieszka nad nami, ma w Kielcach babcię. I podobno tam naprawdę wieje bez przerwy, nawet jedno osiedle nazywa się Wichrowe Wzgórze – informuje Agę Staszek, który zawsze znikąd zjawia się tam, gdzie konwersuje co najmniej dwoje dorosłych. Podsłuchiwanie rozmów to ulubione zajęcie mojego syna.
– A ty nie miałeś czasem oglądać jakiejś bajki? Wiesz, że wolę, żebyś się nie kręcił po kuchni, kiedy akurat stoi na palniku sagan z wrzącą zupą – upominam go, bo rzeczywiście obsesyjnie się boję, żeby się nie poparzył.
Wstaję ze swojego fotela pod oknem i idę niby to zamieszać w garze, ale tak naprawdę chcę odgrodzić swoje dziecko od źródła potencjalnego niebezpieczeństwa. Robię – jak to ją nazywamy – zupę śmietnik. Dziś trochę po meksykańsku, z kukurydzą i fasolką z puszki, które, kupione w promocji, miały już bardzo krótki termin przydatności. Pływają tam jeszcze kawałki mięsa, ziemniaki i inne pokrojone w kostkę warzywa. Może mało wykwintnie jak na tę uroczystą okazję (ha, ha), ale przynajmniej mam z głowy obiad na kolejne dwa dni.
– Bajka – prycha Staszek z najwyższą pogardą. – Tutaj jest ciekawiej.
– Ciekawie to się zrobi, jak wróci Julka. Co ona tak długo? Ileż można zrywać z facetem? – niepokoi się Aga.
– Ona wcale jeszcze nie przesądziła o zerwaniu – zauważam. – Miała pogadać z Jackiem najpierw. Zresztą dzisiaj jest dzień nie najlepszy na takie posunięcia. Przynajmniej zgodnie z obiegową opinią, której, jak wiesz, nie podzielam – dodaję szybko, żeby sobie nie pomyślała znowu Bóg wie czego. – Ludzie chcą świętować, cieszyć się, a nie przeżywać życiowe dramaty.
– O, odezwała się optymistka, która aż kipi radością. Nienawidzę tego banału. „Chałupa im się spaliła, i to na same święta”, tak jakby był na to lepszy albo gorszy moment. A poza tym sylwester to właśnie znakomita pora, żeby dokonywać życiowych wyborów. Po co zaczynać kolejny rok związku, który i tak nie ma szans?
– A ja ci mówię, że ona z nim nie zerwie. Pięć lat to dzisiaj kawał czasu, szkoda by było tak po prostu to przekreślić.
– Mama ma rację. Słyszałem u Karolka, jak jego mama mówiła, że kobiety blisko trzydziestki są zdesperane i żenią się z pierwszym, co się tylko nawinie – wtrąca się Staszek.
No tak. Zapomniałam, że towarzyszy nam ekspert od wszystkiego, powołujący się w dodatku na niekwestionowany autorytet. Karolka, a dokładniej: jego mamę. To już w ogóle.
– Po pierwsze, nie „zdesperane”, tylko zdesperowane. Po drugie, kobiety się nie żenią, tylko wychodzą za mąż. Po trzecie, nie używaj słów, których znaczenia nie znasz – wygłaszam rodzicielską mowę.
– No to powiedz mi, co to znaczy.
– Jutro, dobrze? – Nie mam pojęcia, jak to, do cholery, wytłumaczyć pięciolatkowi.
Wiem, że pozbyłam się problemu tylko na chwilę. Staszek jest dzieckiem, które nigdy nie odpuszcza. Jutro na pewno mi przypomni, co mam mu wytłumaczyć, ale na szczęście na półce stoi słownik.
– Ho, ho, żeby Jacuś zechciał się żenić, to nie byłoby sprawy – kwituje Aga.
– Strasznie jesteś na niego najeżona – mówię. Nie da się tego nie zauważyć. – Właśnie po to mają się spotkać, żeby takie rzeczy omówić. Może on się nie domyśla, czego Julia oczekuje.
– No wiesz co, to temat wymaga omówienia twoim zdaniem? – oburza się Aga. – Po tylu latach facet po prostu powinien wiedzieć, jak się należy przyzwoicie zachować. Kiedyś to taki kupował pierścionek, wiecheć pod pachę brał i klękał. Sam z siebie. A dzisiaj co?
– Nie jesteś ty aby trochę staroświecka? – drwi Piotrek, który niespodziewanie zjawia się w kuchni. – Po kim jak po kim, ale po tobie nie spodziewałbym się takich słów. Cześć wszystkim – reflektuje się.
Piotrek to nasz sąsiad z naprzeciwka i przyjaciel domu, zwany Pierrotem ze względu na swoje melancholijne usposobienie, zdrobniale Pierożkiem z powodu miłości do maminych ruskich odsmażonych na patelni na chrupko, tak żeby miały złotą skorupkę.
– A dlaczego akurat po mnie nie? I znowu wszedłeś bez pukania! – Aga oskarżycielsko wytyka go palcem.
– Zawsze wchodzimy do siebie bez pukania, więc nie rób afery. A po tobie bym się nie spodziewał, bo o ile mi wiadomo, nie masz stałego faceta i z nieszczęśnikami, z którymi randkujesz, rozstajesz się bez mrugnięcia, kiedy tylko ci się znudzą. Czyli bardzo szybko.
– Bo wciąż szukam ideału, ale jakoś znaleźć nie mogę – syczy Aga. Jej czarne oczy niebezpiecznie błyszczą. Kiedy się denerwuje, daje o sobie znać jej pasujący do włoskiej urody, którą jest obdarzona, temperament. – I tak, takie mam marzenie, żeby ten właściwy ktoś kiedyś przede mną klęknął. Żebyś wiedział, Pierożku.
– Wy wszystkie macie takie marzenie – burczy Piotrek. – Julia jeszcze nie wróciła?
– No właśnie nie. – Zaczynam się poważnie martwić, przez co nerwowo skubię kciuk, i tak już poskubany prawie do kości.
– Coś długo jej nie ma. Już po dwunastej, a mieliśmy dzisiaj kupić dla niej suknię na tę jutrzejszą wielką galę.
– Jezu Chryste, to ona jeszcze nic nie kupiła? Zwariowała? Dzisiaj sklepy będą czynne najwyżej do szesnastej, a jutro wszystko pozamykane! – przerażam się szczerze, bo znam Julię nie od dziś i wiem, jaka jest na zakupach. Powiedzieć, że wybredna i niezdecydowana, to nic nie powiedzieć.
– Haniu, wyluzuj – próbuje mnie uspokoić Aga. – Ja z nią byłam w zeszłym tygodniu, Pierożek ma jej pomóc dokonać ostatecznego wyboru spośród czterech wstępnie wybranych kreacji. Umie chłopak doradzić. – Mruga do niego.
– Nie podlizuj się. – Piotrek pokazuje jej język. – Ale mówię wam, że coś długo jej nie ma. Może do niej zadzwonić? Może trzeba tam jechać i mordę Jackowi skuć?
– Co wam obojgu odbiło? – Nie kryję oburzenia. – Pewnie się pogodzili, dogadali i teraz gruchają w jakimś miłosnym gniazdku.
Piotrek pochmurnieje.
– A weź. Nie podobał mi się ten Jacek od samego początku. Marnuje tylko dziewczyna czas.
Na chwilę zalega ponure milczenie, jakby każdy z nas odtwarzał w pamięci sceny z udziałem Jacka. Teraz to już naprawdę martwię się o Julię. Zegar brzmi jakoś złowrogo, jakby nam – nomen omen – wytykał kolejne sekundy. Ze stresu zalewa mnie fala mdłości. Staszek jest pochłonięty układaniem klocków. Cisza robi się nie do wytrzymania.
Nagle – jakby na zawołanie – przerywa ją chrzęst klamki drzwi wejściowych. Nadal nikt nie ma śmiałości się odezwać. Zaraz potem Julia wchodzi do kuchni i ciężko opada na krzesło. Przyniosła ze sobą zapach krakowskiego mrozu, otacza ją jeszcze mgiełka chłodu, ma zaróżowione policzki. Patrzymy na nią pytająco. Wreszcie Piotrek robi długi wydech, jakby przetrzymywał w płucach haust powietrza, i ośmiela się odezwać:
– Julia…? Wszystko okej?
– Nic nie jest okej. – Julia wybucha płaczem.
Są takie sytuacje w życiu, kiedy porządny płacz, taki z trzewi, okazuje się dobry i oczyszczający. W ogóle – wbrew obiegowym opiniom i typowym reakcjom tysięcy matek zbuntowanych kilkulatków – płacz jest darem, a nie przekleństwem. Daje upust skumulowanym emocjom, pozwala rozładować napięcie, przynosi ulgę. Trwamy więc przy Julii dobry kwadrans i po prostu pozwalamy jej się wypłakać. Aga gładzi ją po plecach, Piotrek przykrywa jej dłoń swoją dłonią i co jakiś czas podsuwa chusteczki. Ja przynoszę świeżo zaparzoną melisę.
Po chwili wygląda na to, że najgorsza fala szlochu już odpływa. Julia ociera łzy, czyści nos i chlipiąc, obejmuje rękami ciepły kubek. Wpatruje się w lustro ziołowego naparu, co najmniej jakby usiłowała wyczytać z niego przyszłość.
– Powiesz nam, co się wydarzyło, kochana? – zagajam, zajmując wolne miejsce koło Pierożka.
– Wolałabym o tym zapomnieć. Ale muszę się wam wygadać, bo inaczej zwariuję – chrypi Julia i upija łyk melisy, po czym się krzywi.
– Pij, pij, to ci dobrze zrobi – zachęcam ją.
Julia wzdycha i przez moment zbiera myśli.
– Nie wiedziałam, że to będzie takie trudne… – stwierdza. – Wiecie, że umówiłam się z Jackiem, żeby porozmawiać o nas. Znacie mnie, nie miałam zamiaru na niego naciskać, nie oczekiwałam żadnych deklaracji, chciałam tylko, żeby mi powiedział, jak on widzi nasz związek i co możemy zrobić, żeby go naprawić. Ostatnio było chłodno i głodno. – Uśmiecha się gorzko. – Jak w jakimś starym, znudzonym małżeństwie, z tą różnicą, że my się prawie nie widywaliśmy.
– No wiesz, Julia, obserwuję waszą relację od początku i nie mogę powiedzieć, żeby zaszła jakaś kolosalna zmiana – wtrąca się Aga. – Jacek zawsze był piekielnie nudny.
– Raczej poukładany – próbuje go bronić Julia.
– Jak zwał, tak zwał, nie od dziś twierdzę, że ten twój facet to taki typowy polonista – podsumowuje Aga.
– A co ty możesz wiedzieć o typowych polonistach, co? Przecież jesteś po ASP! – Julia patrzy na przyjaciółkę z błyskiem gniewu w oku.
– A tu się zdziwisz, moja droga, bo spa… – Aga urywa pod wpływem mojego ostrzegawczego spojrzenia.
Staszek niby siedzi w kącie i bawi się klockami, ale znam swoje dziecko i jestem pewna, że jak zawsze bacznie słucha naszej rozmowy.
– …cerowałam kiedyś z jednym takim polonistą – kończy.
– No i co? – ożywia się Pierożek.
– No i taki jakiś był rozlazły. Niby wiedział, dokąd należy iść, ale… kluczył okrężną drogą, cel zaczął się rozmywać, a mnie to tak znudziło, że… usnęłam.
– Usnęłaś na spacerze? – Oczy Fistaszka robią się okrągłe z nieopisanego zdumienia. – Jak to możliwe?
– Właśnie, jak to możliwe? – dopytuje zszokowana Julia, znacząco zaglądając Adze w oczy z odległości jakichś trzech centymetrów.
– No bo on naprawdę przynudzał…
– Nie no, to jesteś usprawiedliwiona – prycham. – Wspaniale musiał się chłopak poczuć.
– Mógł się bardziej postarać.
– A może było inaczej? – zauważa Piotruś. – Może on podał ci coś na sen, a potem uskuteczniał jakieś…
– Ekhem! – Znowu muszę chrząknąć.
– …ekstremalne eskapady…
– Żeby to! Poniosło cię, Pierożku. – Aga kiwa głową z politowaniem. – Obudziłam się, a właściwie on sam mnie obudził. Nie wiem, może zaczęłam chrapać, może miałam świszczący oddech…
– A może puściłaś bąka? – podsuwa usłużnie Staszek.
– Stanisław! – huczę.
– No co?! Nawet Luna puszcza przez sen!
Usłyszawszy swoje imię, nasza czarna kotka o oczach wielkich jak dwa księżyce w pełni wchodzi do kuchni i mrucząc, ociera się o nogi Stasia.
– Dobra, bo schodzimy na jakieś niebezpieczne rewiry – ucina te dywagacje Aga. – No w każdym razie zorientował się, w czym rzecz, i powiedział tonem pełnym pretensji: „Agnieszko, ty śpisz? Ja się tak staram, żeby ci było dobrze”. Coś tam mruknęłam nieprzytomnie, a on tylko zgarnął swoje ubrania i uciekł.
– Hym, no bo w sumie co miał zrobić? Gość odwalał pewnie swój popisowy numer, a ty odstawiłaś Śpiącą Królewnę – stwierdza Julia.
– No i mógł się poczuć trochę tak, jakby cię wy… – Pierożek urywa w pół słowa i zastanawia się przez moment nad zamiennikiem, który będzie neutralny i tym samym nie wywoła u mnie palpitacji – …prowadził na manowce. Na tym spacerze.
– No dziękuję wam serdecznie! Tak się użalacie nad biednym rozlazłym polonistą, a nikt nawet nie pomyślał, jak ja się poczułam!
– Ale, ale! O czym my w ogóle gadamy? – Postanawiam uciąć temat, zanim ktoś ośmieli się jednak zapytać, jak się Aga czuła. – Przecież to Julka jest główną bohaterką w tej chwili!
Wszystkie oczy znowu kierują się na Julię. Jakoś tak to zawsze jest, że nawet kiedy to faktycznie ona powinna być w centrum zainteresowania, uwaga zebranych szybko się rozprasza, temat rozmienia się na dywagacje pączkujące i wszyscy zapominają, jaki był punkt wyjścia. Wiem, że ona dawno do tego przywykła i to dla niej naturalny stan rzeczy.
– Zupełnie straciłam wątek. – Julia bezradnie rozkłada ręce.
– Mówiłaś o tym, że ostatnio w waszym związku nie było namiętności, rzadko się widywaliście i chciałaś porozmawiać z Jackiem, jak to zmienić – podpowiadam jej spokojnie.
Ta długa dygresja Agi miała jedną zaletę: atmosfera trochę się rozładowała i Julia wyraźnie się uspokoiła.
– Dzięki, Haneczko. – Julia wysyła mi przez stół buziaka. – Jacek mnie wysłuchał i oznajmił, że on nie widzi problemu. Już się ucieszyłam, że jest gotowy na jakieś poważne zmiany, ale szybko się okazało, że on nie widzi problemu dosłownie. Jego zdaniem dobrze jest, jak jest, on by niczego nie ruszał, a już na pewno nie wyprowadzi się od mamusi, jeśli to mi chodzi po głowie, bo ONA nie jest na to gotowa.
– Kretyn! – prycha pogardliwie Pierożek.
– Zapytałam go, jak w takim razie widzi naszą przyszłość. Jak sobie wyobraża nasz związek za pięć lat, bo ja mam wrażenie, że od dawna tkwimy na jakiejś cholernej mieliźnie. Stwierdził, że nie robi aż tak DALEKOSIĘŻNYCH planów, stara się po prostu żyć chwilą i mnie poleca to samo.
– Taa, bo Jacek to jest król spontanu – drwi Aga.
Julia sprawia wrażenie, jakby nie słyszała tych złośliwości, i niezrażona ciągnie:
– Powiedziałam mu wprost, że od dawna nie jestem z nim szczęśliwa. I zapytałam, czy go to w ogóle obchodzi i czy ma pomysł, co zrobić, żeby ratować nasz związek. Spojrzał na mnie jak na kosmitkę i stwierdził, że skoro tak się UPIERAM, to on pogada z mamą i ZAPYTA, czy ewentualnie mogłabym się do nich wprowadzić. Widzicie to? Jacek, moja niedoszła przyszła teściowa, ja i jeszcze ten ich nadpobudliwy seksualnie, obśliniony buldog w mikroskopijnym M-2. W pierwszym momencie pomyślałam, że to jakiś żart, i zaczęłam się rozglądać za ukrytą kamerą.
– Rany, byłaś w ukrytej kamerze? – Staszek znowu się ożywia.
Tylko kręcę głową i kładę palec na ustach, żeby go uciszyć. Wzdycha rozdzierająco i wraca do budowania fortecy.
– To i tak dobra byłaś, bo ja bym w tym momencie wstała, dała draniowi po pysku i obróciła się na pięcie – deklaruje bojowo Aga.
– Szczerze mówiąc, miałam wielką ochotę to zrobić – przyznaje Julia.
– No i trzeba było – mruczy pod nosem Piotr.
– Na nic innego nie zasłużył – zauważam. – Rozumiem, że w tym momencie z nim zerwałaś? – dopytuję.
– W pierwszej chwili po prostu zaniemówiłam – relacjonuje Julia. – I poczułam się, jakbym to ja została właśnie spoliczkowana, ewentualnie opluta. Dopiero po dobrej chwili powiedziałam mu, że najwyraźniej nasze pomysły na wspólną przyszłość się nie pokrywają i że w związku z tym lepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie swoją drogą. Chyba nie zrozumiał, bo zaczął dopytywać, co ja mam przeciwko jego mamusi, i zapewniał mnie, że jeśli NIE BĘDĘ Z NIĄ DYSKUTOWAĆ, to na pewno się dogadamy. Jakbym rozmawiała z zupełnie obcym człowiekiem. On zawsze taki był, tylko ja tego nie dostrzegałam?
– Tak – potwierdzają poważnie, zgodnym dwugłosem Aga i Piotrek.
– A wy to dostrzegaliście? – raczej stwierdza, niż pyta Julia.
– Tak. – Znowu pełna zgoda Agi i Pierożka.
– To dlaczego nic mi nie powiedzieliście?!
– Próbowaliśmy delikatnie – zaczyna Pierożek – ale nie chcieliśmy wyjść na jakichś wścibskich buraków. No wiesz, miłość nie wybiera. Doszliśmy do wniosku, że skoro zdołałaś się w nim zakochać, to najwyraźniej ma jakieś ukryte zalety…
– Bardzo, bardzo głęboko ukryte – precyzuje Aga.
– …a my jako twoi przyjaciele musimy zaakceptować twój wybór – kończy swoją myśl Piotrek.
– Uuuuch! – Julia zatapia palce we włosach i zaciska je w geście rozpaczy. – A wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze?
– No? – zachęcam ją.
– Że ja nie czuje jakiejś strasznej rozpaczy, nie mam złamanego serca. Naprawdę nie planowałam tego zerwania, myślałam, że nasza rozmowa potoczy się zupełnie inaczej. A kiedy zostawiłam go zbaraniałego nad filiżanką herbaty, poczułam ulgę. Tak, ulgę, jakby wielki kamień z hukiem spadł mi z serca.
– To chyba dobrze…? – zauważam ostrożnie.
– Nie, Haniu, to bardzo źle, fatalnie wręcz! – gorączkuje się Julka. – Bo wiesz, co to oznacza? Że ja zmarnowałam pięć lat. Pięć lat byłam z nudnym maminsynkiem, jakimś dupkiem zapyziałym. Dzisiaj sobie to wszystko przemyślałam i dochodzę do wniosku, że nasze początki to czas mojego wielkiego zakompleksienia, paniki na myśl o tym, że to już trzeci rok studiów, a ja nikogo nie mam. A teraz widzę, że przede wszystkim to nie miałam pojęcia o życiu, o związkach. I że najwyraźniej pomyliłam sobie miłość z euforią, że ktoś wreszcie zwrócił na mnie uwagę. – Julia na dłuższą chwilę przerywa. Robi taką minę, jakby właśnie dotarła do niej straszna prawda, zresztą w zasadzie tak jest. – Jak ja mogłam się tak oszukiwać? Jak mogłam to sobie zrobić? Po jakimś czasie zaczęłam sobie uświadamiać, że nie tak powinna wyglądać miłość, związek. Łudziłam się, że coś z Jacka wykrzeszę, że jakoś się zmieni, że się rozkręci. Nawet teraz, nawet jeszcze dziś!, wmawiałam sobie, że matka go zdominowała, że kiedy się od niej wyprowadzi, spróbujemy życia na własną rękę, to wszystko będzie inaczej, że jeszcze mamy szansę. Kompletna ze mnie idiotka.
– Wcale nie – mówię łagodnie. – Po prostu tak jak każdy potrzebujesz miłości, bliskości, czegoś stałego.
– To raczej nie idiotka, tylko cholerna desperatka – poprawia się Julia mrocznie.
– Jesteś dla siebie stanowczo zbyt surowa – przekonuję ją. – Ważne, że wreszcie wszystko przemyślałaś i zaczynasz to sobie układać.
– Nowy rok na pewno będzie dla ciebie początkiem czegoś dobrego – pociesza ją Piotrek. – Zwłaszcza że zaczyna się naprawdę z przytupem – zauważa.
– Jak to z przytupem? – pyta nieprzytomnie Julia, pociągając nosem.
– No wielka gala przed tobą, zapomniałaś? – Aga siostrzanym gestem mierzwi Julii włosy. – Teraz tylko umyj buzię zimną wodą i zbieraj się szybko, bo czas już wielki. Dzisiaj galerie są krócej czynne.
– Nigdzie nie idę – oznajmia Julia.
– Julia, musisz sobie kupić porządną sukienkę. To ważna okazja, nie możesz pójść w białej bluzeczce i czarnej spódniczce! – perswaduję.
– Nie, ja nie idę jutro na żadną galę.
– Jak to: nie idziesz?! – obruszam się. – Ty nie masz wyboru, musisz się tam pojawić. To będzie wielka promocja płyty znanego kompozytora, a przecież TY jesteś jego menedżerką i odpowiadasz za całą kampanię.
– Nie ma mowy – marudzi Julia. – Jestem w totalnej rozsypce.
– Ale sama przed chwilą mówiłaś, że nie żal ci rozstania z Jackiem – wypomina Pierożek.
– Jestem w rozsypce życiowej. Moje życie jest bez sensu, podejmuję same głupie decyzje, nie wiem, czego chcę. W ogóle nic nie wiem.
– To może czas to zmienić? – pyta łagodnie Piotrek. – I ta jutrzejsza gala może być, ba, na pewno będzie, początkiem twojej nowej drogi! Wejdziesz w wielki świat, poznasz wpływowych ludzi, będziesz miała szansę zabłysnąć.
– Nie wiem czym. Chyba tym świecącym czerwonym nosem. – Julia znowu chlipie.
– Julia, jazda, nie mazgaj się! – komenderuje lekko już zniecierpliwiona Aga. – Łeb pod kran, nos wysmarkaj i leć. Nic tak nie poprawia humoru jak stary, dobry shopping.
– Nie mam ochoty.
– Julia. – Zajmuję miejsce Agi, która teraz nerwowo krąży po kuchni, biorę Julię za rękę i patrzę jej głęboko w oczy. – Jutro masz życiową szansę, a dzisiaj chyba nie jest dobry czas na podejmowanie życiowych decyzji. Jedną już zresztą podjęłaś. Jedź na te zakupy. Jeśli jutro stwierdzisz, że nie chcesz iść na galę, to najwyżej oddasz sukienkę. Ale jeśli teraz się nie ruszysz, a jutro zmienisz zdanie, to nie będziesz miała w czym pójść i zaprzepaścisz swoją szansę.
Julia tylko kiwa głową, widzę, że udało mi się przełamać jej opór.
– Uszy do góry, kochana! – pocieszam ją. – Podjęłaś dzisiaj mądrą, dojrzałą decyzję. Ten dzień ma być początkiem wszystkiego, a nie końcem. Jesteś teraz inną kobietą, niż byłaś pięć lat temu. Bardziej świadomą, bardziej pewną siebie. Tamten związek potraktuj jak lekcję, w końcu przez całe życie się uczymy. Czas zacząć nowy rozdział.
– A… A jeśli nikt już nigdy…
– Ej, Julia, jedna życiowa rewolucja dziennie, okej? – włącza się Pierożek. – Na razie nie myśl o tym, co kiedyś, nie musisz dzisiaj szukać sobie księcia. Dziś musimy znaleźć dla ciebie sukienkę, więc…
– …łeb pod kran i w drogę! – zarządza Agnieszka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
2
Julia
– Możesz nawet nie mierzyć, od razu ci mówię, że żadna z tych. – Piotr patrzy na mnie z uśmiechem po tym, jak obdarzył szybkim spojrzeniem zarezerwowane dla mnie cztery sukienki, które ekspedientka rozłożyła przed nami na ladzie.
– Piotrek, żartujesz sobie? – pytam zrozpaczona.
– Jestem śmiertelnie poważny. Może je pani odwiesić – zwraca się do dziewczyny.
Zbaraniała sprzedawczyni wodzi wzrokiem po naszych twarzach.
– T-to co mam zrobić? – pyta w końcu, zwracając się do mnie.
– Proszę zostawić! – Sięgam po wieszaki, ale Pierożek zatrzymuje moją rękę.
– Żadna z nich nie jest dla ciebie – przekonuje. – No popatrz: ta jak dla zakonnicy, długa, zwyczajna, zabudowana. No i w czarnym będziesz wyglądała staro i smutno. Ta znów zdzirowata, za duży dekolt, tandetne cekiny. Ta nie na taką okazję, to raczej koktajlówka na wesele. A ostatnia to w ogóle nie mam słów, wszystko nie takie – perswaduje, wskazując palcem kolejne kreacje, które wybrałyśmy z Agą. – Podziękujemy – mówi do ekspedientki.
– A-ale była rezerwacja – jąka się dziewczyna, rozpaczliwie przyzywając wzrokiem właścicielkę sklepu.
Właścicielka, zadbana czterdziestka obwieszona złotem, w końcu rejestruje sygnał SOS wysyłany przez pracownicę i pędzi do nas jak tornado z drugiego końca lokalu, potrącając po drodze rzędy wieszaków. W biegu orientuje się w sytuacji, obdarzając wnikliwym spojrzeniem najpierw zdegustowanego Piotrka, potem zdezorientowaną mnie, i już po chwili z przyklejonym do twarzy służbowym uśmiechem zwraca się do nas:
– Może pani chociaż przymierzy? Przecież to nic nie kosztuje, prawda?
– Nie mamy czasu – sprzeciwia się Pierożek. – Za godzinę zamykają galerię.
Ekspedientka zalotnie przechyla głowę i mruży oczy.
– Ma pan taką piękną żonę – mówi – że we wszystkim będzie wyglądać doskonale. Nie chce się pan przekonać?
Wybucham nerwowym śmiechem.
– Nie, nie, to nie jest mój mąż – prostuję gorliwie. – No nie wiem, może jednak przymierzę?
Piotrek kapituluje.
– Dobra, jeśli koniecznie chcesz… Tylko piorunem – dodaje pospiesznie – bo musimy mieć czas na plan B.
– A mamy jakiś plan B? – pytam.
Pierożek tylko się tajemniczo uśmiecha.
Po przymierzeniu czterech sukienek i spojrzeniu z nowej perspektywy oczywiście przekonuję się, że w jednej kiecce wyglądam zakonnicowato i staro, w drugiej dla odmiany zdzirowato, w trzeciej jak baba z wesela, a na czwartą to w ogóle brak słów. Świetnie, tylko że to oznacza, że nie mam się w co ubrać, a w niecałą godzinę nie zdążymy nawet dotrzeć do zbyt wielu sklepów tej przepastnej galerii, nie mówiąc już o przymierzeniu czegokolwiek i podjęciu jakiejś decyzji.
– Wiesz co, ja w ogóle nie powinnam tam iść. To kolejny znak – stwierdzam, z rezygnacją odsuwając zasłonę przymierzalni.
Pierożek wydaje się dziwnie spokojny.
– Oczywiście, że powinnaś tam iść. Musisz wręcz. A te kiecki to co najwyżej znak, że Aga jest kiepską stylistką. I że na wszelkie zakupy powinnaś zabierać mnie.
– Dobra, ale to cały czas nie rozwiązuje mojego problemu. Skoro tak się znasz na modzie, to może przynajmniej mi powiedz, która z tych czterech jest najmniej zła – jęczę.
– Wszystkie są tak samo złe. Duszno tu strasznie. Pora opuścić ten lokal – decyduje Pierożek, poruszając kołnierzykiem koszuli dla dodania sobie ochłody.
– Jak opuścić, przecież nie zdążymy już teraz niczego wybrać!
– Nie musimy niczego wybierać – oznajmia Piotrek, biorąc mnie pod łokieć i wyprowadzając ze sklepu. W przelocie obdarza zdębiałe ekspedientki uprzejmym skinieniem głowy. – Ja już dawno wybrałem i zarezerwowałem. Tak na wszelki wypadek.
– Że co?! – Staję jak wryta na środku świątecznie tandetnej alejki. – Zakładałeś, że źle wybierzemy?
– A tam, od razu zakładałem. – Piotrek ciągnie mnie za sobą w odmęty tego przybytku handlu. – Raczej dopuszczałem taką możliwość. No raz, raz, naprawdę mamy mało czasu – popędza mnie.
Mkniemy główną aleją, co chwilę kogoś potrącając. Jest duszno, z głośników sączy się teraz jakaś skoczna, szybka muzyka, która – jak gdzieś przeczytałam – sączy się wtedy, kiedy jest za dużo ludzi albo mało czasu do zamknięcia, żeby podprogowo zmusić klientów do podjęcia błyskawicznych decyzji i pospiesznego opuszczenia galerii. Kątem oka widzę migające jak drzewa wzdłuż ekspresówki kolorowe szyldy kolejnych sklepów. Zaczyna mi się od tego kręcić w głowie.
Wreszcie Piotrek przystaje i puszcza mnie przodem do rzęsiście oświetlonego butiku. Jestem tak skołowana, że nawet nie zauważam nazwy. Pierożek już z daleka uśmiecha się do stojącej za ladą eleganckiej sprzedawczyni. Na jej twarzy maluje się wyraz rozpoznania, odpowiada Piotrowi skinieniem głowy i odwraca się do stojącego za nią wieszaka, by przygotować dla nas kreację z karteczką „REZERWACJA – Warecki”. Uśmiecham się, dostrzegając nazwisko Piotrka na sukience, i już chcę się z nim podzielić kąśliwą uwagą dotyczącą jego nowej garderoby, ale powstrzymuje mnie wyraz twarzy mojego przyjaciela. Jest jakiś uroczysty, nabożny niemal. Postanawiam, że nie będę psuła tej chwili.
Ekspedientka prowadzi nas do przymierzalni. Ekskluzywnej. Za złotą brokatową zasłoną czekają na mnie bordowy szezlong i stylowa szafka na rzeczy, a na ścianie po prawej wisi kryształowe lustro. Ten wystrój mnie onieśmiela. Sprzedawczyni umieszcza wieszak na ozdobnym haczyku i dyskretnie nas zostawia.
– Tylko jedna? – Patrzę na Pierrota z paniką.
– A po co więcej? Ta będzie doskonała – zapewnia mnie Piotr z niezbitą pewnością.
Teraz dopiero mam okazję przyjrzeć się sukni. Jest w kolorze czerwonego wina, długa i wydaje się raczej dopasowana. Na cienkich ramiączkach, dekolt woda. Talia podkreślona czarnym koronkowym pasem. Żadnych dodatkowych ozdób. Od razu mi się podoba.
Zdejmuję sukienkę z wieszaka z jakąś nieokreśloną tremą. Pozwalam, by delikatny materiał oblał mnie przyjemnym chłodem. Drżącymi palcami walczę z suwakiem, ale nie udaje mi się podciągnąć go wyżej niż do połowy pleców. Proszę o pomoc Piotrka.
Odgarnia zasłonę przymierzalni, upewniwszy się, że już może wejść. Stoję do niego tyłem i po chwili czuję na skórze bijące od niego ciepło, jego palce powoli suną w górę mojego kręgosłupa. Kiedy na koniec delikatnie odgarnia mi włosy z szyi na lewe ramię, mam gęsią skórkę. Wszystko odbywa się w jakiejś rytualnej wręcz ciszy, której żadne z nas nie ma odwagi przerwać. Uświadamiam sobie, że zamknęłam oczy.
Nagle dobiega nas głos ekspedientki, która pyta gdzieś z oddali, jak leży sukienka. Piotrek odskakuje ode mnie, jakbym nagle zaczęła wytwarzać silne pole elektromagnetyczne.
– Proszę nam dać jeszcze chwilę – odkrzykuje nieswoim głosem.
Zbieram się na odwagę, otwieram oczy i powoli obracam się w stronę lustra. Stoi przede mną jakaś zupełnie obca kobieta. Piękna kobieta. Sukienka leży na mnie jak druga, lepsza skóra. Dość mocno, ale z klasą, eksponuje biust, podkreśla talię, z lewej strony odsłania nogę mocno powyżej kolana. I w tym kolorze wyglądam tak jakoś… bo ja wiem? Promiennie? Stoję oszołomiona i wpatruję się w siebie z niedowierzaniem. To naprawdę ja?
– Chodź, tu jest większe lustro. – Piotrek chwyta moją dłoń, prowadzi mnie do korytarza poczekalni i stawia przed olbrzymią kryształową taflą. – Zjawiskowa… – szepcze, wyraźnie dumny ze swojego wyboru.
Zaraz potem dołącza do nas sprzedawczyni i dzieli się z nami fachowym komentarzem:
– Wyśmienicie. Krój idealny dla pani, pięknie się układa. Odcień w sam raz do pani cery i koloru włosów, do tego będzie pasował lekki makijaż z akcentem na usta, najlepiej, gdyby szminka była jak najbardziej zbliżona do koloru sukienki. Dam państwu jeszcze chwilę, z tym że bardzo proszę o możliwie szybką decyzję. Powinniśmy już zamykać, dziś sylwester…
– Och, przepraszam. W zasadzie już zdecydowaliśmy, za moment będziemy przy kasie – uspokaja ekspedientkę Pierożek, a ja obdarzam go wdzięcznym uśmiechem.
Chociaż musimy się spieszyć, nie odmawiam sobie przyjemności dokładnego przyjrzenia się sobie z każdej strony. Chyba pierwszy raz w życiu jestem naprawdę zadowolona z tego, jak wyglądam. Zerkam przez ramię. Wow, jaki ja mam w tej sukience tyłek! Uśmiecham się do siebie w lustrze.
– Tylko błagam, powiedz mi, że masz czarne szpilki i czarną torebkę – odzywa się Piotrek.
– A balerinki się nie nadadzą?
Na twarzy Piotrka maluje się panika.
– Na rany koguta, teraz to naprawdę…
– Żartuję – wchodzę mu w słowo. – Chyba każda kobieta ma w swojej szafie taki zestaw. Nawet ja. – Nie mogę przestać się uśmiechać.
Piotrek przykłada dłoń do klatki piersiowej gdzieś w okolicy serca i robi głęboki wydech. A potem wymownie patrzy na zegarek.
Z ociąganiem wracam do przymierzalni, ostrożnie i z pewnym żalem zsuwam swoją kreację, po czym z nabożną czcią układam ją na szezlongu. Teraz już wiem, po co tu jest. Pstryk, i znów zamieniam się w Kopciuszka. Zbieram swoje rzeczy, a na koniec starannie umieszczam sukienkę na wieszaku. I uśmiech na mojej twarzy zastyga.
– Piotrek, ja nie mogę jej kupić! – szepczę z rozpaczą, wychodząc z kabiny przymierzalni.
– Nie żartuj, coś nie tak? – dziwi się mój przyjaciel. – Coś puściło na szwie?
– Chyba ci w mózgu coś puściło – strofuję go. – Widziałeś cenę?
– A, to…
– No, ten szczegół. Dziesięć tysięcy? Na głowę upadłeś? To są dwie moje pensje! Brutto!
– Ale Makiełło to nie jest jakiś tam grajek, tylko światowej sławy kompozytor – perswaduje Piotrek nieudolnie. – Nie możesz się u niego pokazać w byle jakich szmatkach!
– Wszystko się zgadza, tylko czym ja się będę żywiła przez najbliższe dwa miesiące? Strawą duchową w postaci wspomnień wielkiej gali? A Hance za rachunki zapłacę opowieściami z wielkiego świata, pieśnią wajdeloty? I w ogóle ja nawet nie mam tyle na koncie! Piotrek, wracamy do tego pierwszego sklepu.
– Yyy, raczej nie. Już jest zamknięty. I naprawdę nie mogłabyś się pokazać na takiej imprezie w żadnej z tamtych kiecek. – Pierożek drapie się po głowie. – Słuchaj, ja ci kupię tę sukienkę. To będzie prezent ode mnie.
– Oszalałeś? – wrzeszczę szeptem. – Nie zgadzam się na takie drogie prezenty!
– Słuchaj, ale ja mam dobrą pracę, naprawdę spoko zarobki. Nie mam co z tą kasą robić nawet.
– To oddaj na bezdomne psiaki albo se lokatę załóż na przyszłość – syczę. – Nie zgadzam się i koniec.
– Proszę państwa, czy wszystko w porządku? Mogę w czymś pomóc? – dobiega nas uprzejmy, choć zabarwiony zniecierpliwieniem głos ekspedientki.
– Tak, tak, już idziemy! – woła Piotrek. – No to ci pożyczę. Potraktuj to jak pożyczkę – zwraca się do mnie.
– Dzięki, tylko że pożyczki należy spłacać. A ja nie będę miała z czego – uświadamiam go.
– Julka, ale naprawdę nie będziesz się musiała spieszyć. Oddasz, kiedy będziesz mogła. – Przyjaciel krzepiąco kładzie mi dłoń na ramieniu i zagląda mi w oczy z niewinnie uniesionymi brwiami.
– A jak nie będę mogła? Jeżeli nigdy nie będę mogła? – pytam już bliska łez.
– To wtedy uznamy to za prezent.
Nie wiem, co mam robić. Sukienka jest idealna, jak uszyta dla mnie, i w najśmielszych marzeniach nie śniłam, że mogę w czymkolwiek wyglądać tak jak w niej. Ale przecież nie wydam dziesięciu tysięcy na ciuch, który założę tylko raz! Nawet jeśli potem tę kieckę sprzedam, przy optymistycznym założeniu, że ktoś ją zechce kupić, nie odzyskam pewnie ani połowy pieniędzy. Sukienki, które wybrałyśmy z Agą, kosztowały jedną dziesiątą tej kwoty. Tyle że teraz już stały się niedostępne, bo zamknęli sklep. Widzę tylko jedno wyjście:
– Po prostu tam nie pójdę – szepczę do Piotrka zrezygnowana, przełykając łzy.
– Nie możesz nie pójść! – oburza się Pierrot. – Przecież wiesz, jakie tam będą nazwiska. To dla ciebie wielka szansa na nawiązanie nowych kontaktów, może dostaniesz jakieś ciekawe propozycje, wybijesz się. No i w ogóle przecież mówiłaś, że po sukcesie tej płyty Makiełły awans masz w kieszeni, a wtedy to już na pewno dadzą ci podwyżkę i oddasz mi za tę sukienkę, skoro musisz, jakoś w pięćdziesięciu ratach. Hej, Julka! – Piotrek unosi palcem wskazującym mój podbródek, a kciukiem wyciera spływającą mi po policzku łzę.
Znowu robi się cicho. Patrzę w te jego dobre, poczciwe ciemne oczy, które uśmiechają się teraz do mnie. I zalewa mnie jakiś dziwny spokój.
– Proszę państwa – odzywa się nagle sprzedawczyni. – Ja bardzo państwa przepraszam, ale jest już ponad pół godziny po zamknięciu, ochrona już dzwoniła…
– Tak, tak, właśnie wychodziliśmy – bąkam przepraszająco.
– A sukienka? Zdecydowała się pani?
– Nie – szepczę ledwo dosłyszalnie.
– Tak, weźmiemy ją – mówi w tym samym momencie Piotrek i zanim zdążam zaprotestować, stanowczo wyjmuje sukienkę z moich bezwładnych rąk, po czym rusza z nią do kasy.
Idziemy przez pustą galerię odprowadzani niechętnymi spojrzeniami ochroniarzy. Jest cicho, słychać tylko skrzypienie naszych butów na wypolerowanej posadzce, żadne z nas się nie odzywa. Po zakupowym szale, adrenalinie i całej tej nerwówce z sukienką udało mi się na chwilę zapomnieć o rozstaniu z Jackiem, ale jestem okropnie zmęczona i znowu dopadają mnie wątpliwości. Second thoughts. Ładna eksportowa nazwa dla mojego stanu.
Może ja źle zrobiłam? Może niepotrzebnie się pospieszyłam z tym zerwaniem? Mało to par żyje, tak jak my żyliśmy, i ma się świetnie? Żadnych zobowiązań, zawsze uchylona furtka, jeśli coś pójdzie bardzo nie tak. Osobne życie, osobne mieszkania, osobne konta – mniej kłótni, mniej stresów. A ten brak zaangażowania i namiętności w naszym związku? Może to moja wina? Może mam w sobie coś, co zniechęca mężczyzn? W końcu przez tyle lat byłam sama. Do tego wiecznie zajęta: najpierw pochłaniały mnie studia, potem doszły jeszcze praktyki, niewiele później praca na zlecenie. Może za mało czasu zainwestowałam w to uczucie? Może to ja się niewystarczająco starałam? Za mało seksownej bielizny, wypadów we dwoje, kolacji przy świecach? Może gdybym była inna, rozbudziłabym w nim pragnienie realizacji tych naturalnie ludzkich potrzeb: stabilizacji, bliskości, a w dalszej perspektywie przekazania genów? Może to ze mną coś jest nie tak? A jeśli nikogo już nigdy nie znajdę i zostanę starą panną z siedmioma kotami? Nie chcę umrzeć w samotności…
Po chwili dociera do mnie, że pochłonięta tymi ponurymi myślami, nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się na podziemnym parkingu. Półmrok i echo naszych kroków przywołują w mojej pamięci wszystkie obejrzane dotąd horrory, a zimno tu tak, że aż przechodzi mnie dreszcz. Pierożek jak zwykle nie bardzo pamięta, gdzie zaparkował, ale zostało ledwie parę aut, więc wystarczy się rozejrzeć. Idzie teraz przodem, nadal bez słowa, i dzierży suknię, zabezpieczoną pokrowcem i plastikową osłonką, jakby niósł Świętego Graala. Kroki stawia niepewnie, a zgiętą rękę, przez którą przewiesił moją kreację, trzyma sztywną i nieruchomą. Poczciwy Pierożek wygląda tak pociesznie, że nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
Wreszcie docieramy do auta. Piotrek otwiera drzwi pilotem i przez dłuższą chwilę stoi skonsternowany. Zastanawia się, biedaczek, gdzie ulokować sukienkę, żeby przetrwała podróż bez uszczerbku na urodzie.
– Może powieś ją na haczyku na tej rączce nad drzwiami? – proponuję.
– Nie da rady, będzie dotykała podłogi – sprzeciwia się. – Może ją położyć z tyłu?
– Zsunie się przy pierwszym hamowaniu, bo ta folia jest śliska – krytykuję jego pomysł. – Daj no ją – mówię w końcu. – Teraz ja przekładam sobie suknię przez zgięte ramię i wsiadam do samochodu.
Pierożek zapina mi pasy. Boję się drgnąć. Jestem żywym wieszakiem na sukienkę. W końcu oboje wybuchamy śmiechem i to dziwne napięcie między nami nareszcie się rozładowuje. Zanim ruszamy, Piotrek patrzy na mnie badawczo i pyta jeszcze:
– Czemu tak zareagowałaś w sklepie, kiedy ekspedientka wzięła mnie za twojego męża?
– Jak zareagowałam? – dziwię się.
– Zaczęłaś się histerycznie śmiać. Nie nadaję się na męża twoim zdaniem?
– Ojejku, nie, przecież wiesz, o co chodzi.
– No właśnie nie mam pojęcia, oświeć mnie – drąży skonsternowany Piotr.
– Słuchaj, Pierożku, jesteś moim najlepszym przyjacielem i zapewniam cię, że każda kobieta marzy o takim mężu jak ty. Ale… No kurczę, co by na to powiedział Bogdan?
Piotrek uderza się otwartą dłonią w czoło.
– Ja pierdolę, Bogdan, zupełnie o nim zapomniałem! Przecież my mamy dzisiaj występ, a za piętnaście minut umówiliśmy się na ostatnią próbę!
Ruszamy z piskiem opon.
– Kochany Pierożek, zawsze, zawsze można na niego liczyć – komentuje moją opowieść Hania.
Siedzimy teraz we trzy − ja, ona i Aga − przy dużym stole w kuchni, pijemy sobie pyszną gorącą herbatę z plastrem pomarańczy i kawałkiem cynamonu, a naprzeciw nas na drzwiach wisi moja przepiękna suknia. Patrzymy na nią jak urzeczone.
– Och tak, nasz Piotruś to wymierający gatunek – potwierdza żarliwie Aga. – Ale niestety poza naszym zasięgiem, jak wszystkie wiemy – zauważa, z naciskiem na słowo „naszym”.
– I gust ma chłopak jak paryski stylista. – Hania wzdycha z rozmarzeniem. – Weź przymierz tę sukienkę.
– Zupełnie mi się nie chce, naprzymierzałam się już dzisiaj – protestuję. – Przecież zobaczycie mnie jutro.
– A jeśli nam się nie spodobasz? Jeśli coś będzie nie w porządku? – podpuszcza mnie Aga.
– To i tak nic z tym nie zrobię – mówię leniwie. – Jutro sklepy są zamknięte, krawcowe nie pracują, w końcu jutro narodowe święto kaca. A poza tym tak mi tu dobrze w tym ciepełku, że za nic na świecie nie zmusicie mnie do ruszenia się z miejsca, nie mówiąc już o zdjęciu choćby na chwilę mojego miękkiego sweterka.
– Jak rozumiem, sylwester w kapciach? – upewnia się Aga.
– Tak! – potwierdzamy zgodnie z Hanką.
– Ja nie jestem w nastroju. Poza tym te zakupy mnie wykończyły.
– A moje nastawienie do świętowania ostatniego dnia w roku wszyscy znają – zauważa słusznie Hania.
– Ja z kolei mam trzy zamówienia na jutro, wszystkie to torty na chrzciny – mówi Aga. – Tylko trochę głupio ze względu na Pierożka. Liczył na nas w tym swoim klubie jazzowym, ma duży występ.
– Przeżyje bez nas, przecież co tydzień tam gra – mówi Hanka.
– To może chociaż teraz posłuchajmy, jak chłopakom idzie? – proponuję. – Lecieliśmy tu na łeb, na szyję, bo Pierożek robi sobie z Bodziem ostatnią próbę. Dla niego mogę się poświęcić i opuścić tę swoją strefę komfortu.
– Żeby przenieść się do jego strefy komfortu – zauważa z uśmiechem Aga.
Daję jej kuksańca.
– Dobry pomysł – chwali mnie Hanka. – To wy już idźcie, a ja skoczę piętro wyżej, żeby powiedzieć Staszkowi, gdzie jesteśmy. Piecze z Karolkiem i jego babcią kruche ciasteczka – wyjaśnia, napotykając moje pytające spojrzenie. – Babcia przyjechała do Karolka z Kielc, bo jego rodzice oczywiście wybierają się na jakiś bal. – Przewraca z niesmakiem oczami.
Już na klatce schodowej słychać muzykę z mieszkania Piotrka. Wchodzimy bardzo cicho, żeby nie rozpraszać chłopaków, i kierujemy się do salonu, gdzie odbywają próbę. Pierożek opiera skroń o gryf swojej wiolonczeli, ale na nasz widok odrywa głowę od instrumentu i uśmiecha się do nas przyjaźnie. Bodek jest tak pochłonięty akompaniowaniem na pianinie, że nawet nas nie zauważa.
Siadamy na wygodnej Pierożkowej kanapie. Lubię to jego oszczędnie urządzone, praktyczne mieszkanie. Wybór każdego przedmiotu jest tu podyktowany pragmatyzmem i wygodą, a jakimś cudem równocześnie wnętrze sprawia wrażenie przytulnego. Wszyscy się tu dobrze czują, ale może to po prostu kwestia gospodarza.
Dajemy się ponieść pięknej melodii. Chłonę muzykę, pozwalam jej odgonić moje czarne myśli, moją tremę przed jutrem, moje dzisiejsze zmęczenie. Dźwięk wiolonczeli wlewa się wprost do mojej duszy jak kojący eliksir. Czysty i płynny, wibruje w moim wnętrzu. Patrzę na noc za oknem i na opadające powoli na jej tle płatki śniegu.
Chłopaki stanowią idealnie zgrany duet, w swojej grze są perfekcyjni. Robią jazzowe aranżacje znanych i mniej znanych, ale zawsze świetnych piosenek. Przysłuchuję się przez chwilę, żeby po kilku taktach rozpoznać balladę Roberta Kasprzyckiego List, a właściwie dwa. Wiolonczela pasuje do niej idealnie. Piotrek z zamkniętymi oczami i zmarszczonymi brwiami prowadzi przejmującą instrumentalną narrację. Jestem pewna, że nawet ktoś, kto nie zna tekstu, dosłucha się w tej melodii tęsknoty, rozdarcia, żalu za utraconą miłością. Jak bardzo to pasuje do uczuć, które właśnie przeżywam, to jakby komentarz do mojego rozstania. Tyle że ja dziś pogrzebałam jedynie marzenie o prawdziwej miłości, opłakuję pięć lat czekania na coś, co nie miało prawa rozkwitnąć przy Jacku. Po krótkim przerywniku na pianinie chłopcy przechodzą do refrenu:
Kiedyś byliśmy razem, lecz
Tego nie można odwrócić.
Precyzyjnie ciął lancet dwoje serc –
Wszystkie kłótnie, plany, noce, nici, sny…
Precyzyjnie ciął lancet każdą rzecz,
Która miała złączyć słowa „ja” i „ty”.
Nagle wiolonczela milknie, po chwili także pianino ucina akompaniament. Odrywam wzrok od tańczących na wietrze płatków i spoglądam na Piotrka z uniesionymi brwiami. Piotrek patrzy na mnie. Okazuje się, że nie tylko on. Wszyscy patrzą.
– Co? – pytam ze zdumieniem.
– Czemu ty się nigdy nie pochwaliłaś, że masz taki piękny głos?! – wykrzykuje Pierrot.
O rany… Więc ja ten refren zaśpiewałam? To nie wybrzmiało wyłącznie w mojej głowie? Ten dzień był jednak cięższy, niż myślałam.
– Matko, przepraszam cię bardzo, Piotrusiu. Nie chciałam wam przeszkodzić, sama nie wiem, kiedy zaczęłam śpiewać…
– No co ty, dziewczyno, nie przepraszaj! Jesteś niesamowita, nie miałem pojęcia, że masz taki talent! – odzywa się Bodzio.
– Nikt z nas nie miał – zauważa Aga. – Ona nawet pod prysznicem nie nuci.
To prawda, mam odwagę śpiewać tylko wtedy, gdy jestem sama. Już te dywagacje na temat mojego wątpliwego wykonania są dla mnie strasznie krępujące. Czuję, że oblałam się rumieńcem, który spływa na moją szyję i dekolt.
– Ojejku, no przestańcie – protestuję. – To nic wielkiego, tylko sobie pod nosem zamruczałam przecież.
– Tylko zamruczałaś? To weź zaśpiewaj to teraz z nami pełnym głosem – prosi Piotrek. – No! Raz, dwa i… – Daje znak Bodkowi i płyną pierwsze takty piosenki.
– Nie, nie, nie! – przerywam im, gwałtownie wstając i nerwowo machając rękami. – To nie wyjdzie, chłopcy, ja nie śpiewam publicznie.
– Nie wygłupiaj się – perswaduje Bodek – przecież sami swoi, nie żadna publiczność!
– I z takim głosem nie masz się czego wstydzić – przekonuje Piotrek. – Masz przepiękną barwę, z taką lekką jazzową mgiełką. Ani jednej fałszywej nuty! Julka! Uczyłaś się gdzieś śpiewu?
– Nie żartuj! – prycham z zakłopotaniem.
– No to mamy samorodny talent! – woła zachwycona Aga.
Jeszcze chwilę się tak przekomarzamy, oni za wszelką cenę starają się mnie namówić, żebym coś im zaśpiewała, a ja wiem, że nie zgodzę się za żadne skarby. W pokoju robi się gwar. Nikt z nas nie dostrzega, kiedy wchodzi Hania.
– Wiecie co – jej głos ledwie się przebija przez naszą energiczną wymianę zdań – jak się rozniesie po mieście, że nie zamykamy drzwi na klucz, to ktoś w końcu wlezie do ciebie, Pierożku, albo do nas i w najlepszym razie nas okradnie, a nawet tego nie zauważymy.
– A co się ma roznieść? – pyta beztrosko Aga. – Tyle czasu się nie zamykamy i dobrze jest.
– Więc lepiej po prostu nie kracz – popiera Agę Pierożek.
– A czemu wy nie gracie, nie mieliście ćwiczyć przed wieczornym występem? – dziwi się Hanka.
Temat mojego wielkiego marnowanego talentu jest wałkowany od nowa. Moi przyjaciele, przekrzykując się, zdają Hani relację z tego, co ją ominęło. Pierożek wróży mi wielką karierę, będącą na wyciągnięcie ręki, a Bogdan stwierdza, że powinnam dołączyć do ich zespołu. Ja nie mam już siły z nimi walczyć i po prostu słucham tego wszystkiego z uśmiechem. Nagle Hania doznaje olśnienia:
– Ja wiem, co ją ośmieli. Wi-na, wi-na, wiiiina dajcie – śpiewa ochryple, pstrykając do rytmu palcami.
– Po alkoholu też nie śpiewam… – rozczarowuję ich.
– Najwyraźniej nigdy nie osiągnęłaś odpowiedniego stężenia odpowiedniego trunku – konstatuje Bodek.
– Najwyraźniej – potwierdzam. – Ale z tym winem to jest nawet niegłupia myśl – przyznaję.
– Już się robi!
Piotrek znika w kuchni, a po chwili wraca, pobrzękując szkłem, i stawia na stole moje ulubione porto.
– A czemu tylko trzy kieliszki? – dziwi się Aga.
– No przecież dzisiaj gramy – przypomina Bodzio. – A szanujemy swoją publiczność i nigdy nie wychodzimy na scenę nawet po jednym.
Piotrek ujmuje butelkę i zbliża ją do pierwszego kieliszka.
– Pierożku, tylko ja tak symbolicznie – zastrzegam. – Wiesz, że jutro muszę być w formie.
– Ja też – reflektuje się Aga. – Mam jeszcze dokończyć na jutro te swoje torty, a to przecież dłubanina. Muszę ulepić z masy cukrowej setki kwiatuszków i innych motylków, a potem precyzyjnie je rozmieścić. Nie może mi ręka drgnąć.
– I ja też tylko kropelkę – zaznacza Hanka. – No wiecie, mam pod opieką małolata, muszę być w każdym momencie gotowa na wszystko.
– Z wami to tylko pić. – Pierożek się śmieje, ale posłusznie nalewa każdej z nas ledwie po pół kieliszka.
– No, grajcie, grajcie, chłopcy – przypomina Hania. – Żebyście dzisiaj plamy nie dali.
Płyną kolejne minuty, które dla mnie – gdyby pominąć to, co się dzisiaj stało, i to, co ma się stać jutro – są ucieleśnieniem idealnego sylwestra. Świetna muzyka w perfekcyjnym wykonaniu na żywo, dobre wino w kieliszku i doborowe towarzystwo. Mogłoby tak zostać już na zawsze. Wybrzmiewają ostatnie takty szkockiej pieśni Auld Lang Syne, tradycyjnie śpiewanej w Stanach w ostatni dzień roku tuż przed północą. To nostalgiczna opowieść o przyjaźni i znowu nachodzi mnie myśl, że chłopcy wybrali repertuar idealnie pasujący do chwili. Zalega cisza, którą nagle przerywają dobiegające od drzwi powolne klaśnięcia.
Przeszywa mnie dreszcz złego przeczucia. Kto to może być, skoro wszyscy jesteśmy tutaj? Czy Piotrek się kogoś spodziewa? Patrzę na niego i widzę jego szeroko otwarte ze zdumienia oczy oraz zmieniony wyraz twarzy. Odwracam się, bo ciekawość okazuje się silniejsza niż strach przed tym, kogo tam zobaczę. W drzwiach stoi wysoki, opalony, porażająco przystojny mężczyzna. Opiera się ramieniem o futrynę i uśmiecha się, trochę krzywo, z nutką drwiny.
– Adam? – odzywa się Piotrek wyraźnie odmienionym głosem. – Adam, co ty tu robisz?
3
Aga
Dawno już – ku uciesze okolicznych zwierząt domowych oraz ich właścicieli – ucichły ostatnie wystrzały petard, a ja nadal siedzę w kuchni i kończę ozdabiać swoje torty. Staszek – zgodnie z przewidywaniami Hanki – nawet się nie obudził, kiedy zaczęto hucznie witać nowy rok, dlatego miałyśmy mnóstwo czasu tylko dla siebie i mogłyśmy spokojnie pogadać.
Dziewczyny do późna pomagały mi w pracy, jednak po drugiej stwierdziły, że czas do łóżek. Ja też bym chętnie poszła w kimę, ale muszę zdążyć z wszystkim na rano, bo wtedy klienci mają sobie odebrać gotowe dzieła. Julia wycinała z masy cukrowej literki i motylki, a Hania kwiatuszki, po czym do każdego precyzyjnie przyklejała za pomocą lukru złotą cukrową perełkę udającą środek. Ja wygładzałam boki oraz wierzch tortów i misternie rozmieszczałam gotowe elementy, a także formowałam palcami te, których nie da się wyciąć przy użyciu wykrawaczy. To żmudne zajęcie, ale kiedy we trzy wzięłyśmy się do pracy, wszystko udało się zrobić o wiele szybciej, mimo że dziewczyny nie mają takiej wprawy jak ja. Dręczą mnie tylko wyrzuty sumienia – Hanka sobie nie odeśpi tej nocnej dzierganiny, bo Staszek na pewno obudzi ją jak zawsze tuż po siódmej, a Julia powinna jutro – a właściwie dzisiaj – wyglądać olśniewająco i świeżo, a nie jak ratownik z karetki po całodobowym dyżurze. Pociesza mnie, że gala rozpoczyna się o osiemnastej, więc zdąży się dziewczyna do tego czasu zregenerować.
Dobrze nam było razem przy tym wiekowym dębowym stole. I dobrze nam się gadało. Zupełnie jakbyśmy za dawnych czasów darły razem pierze albo przędły len. Trzymałyśmy się niepisanej zasady, żeby już ani słowem nie wspominać o Jacku ani Julkowym zerwaniu. Tematem numer jeden podczas naszego babskiego plotkowania był zatem tajemniczy Adam, który pojawił się znikąd u Piotrka. Przyjrzałyśmy się mu dość pobieżnie, bo niedługo po tym, jak nieoczekiwany gość stanął w drzwiach, Pierożek i Bodek musieli się zbierać na ten swój sylwestrowy występ. Nie mogłyśmy się na chłopaka jakoś nachalnie gapić (chociaż kusiło, nie powiem), żeby nie pomyślał sobie nie wiadomo czego, lecz nawet rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że jest megaprzystojny. Blondyn z dwudniowym zarostem, który jeszcze dodaje mu męskości, wysoki i pięknie zbudowany, z takim intrygującym błyskiem w oku. Świetnie ubrany – niby styl casualowy, ale widać było, że facet miał na sobie drogie ciuchy, idealnie dobrane i perfekcyjnie wyprasowane. Co chwilę odsłaniał w lekko drwiącym uśmiechu swoje śnieżnobiałe hollywoodzkie zęby. I wspaniale pachniał.
Wszystkie jesteśmy oczarowane Adamem od pierwszego wejrzenia. Pierożek przedstawił go jako swojego przyjaciela i współlokatora z czasów studiów we Wrocławiu. Trudno powiedzieć, czy kryje się za tym coś więcej, ale jeżeli się okaże, że facet jest do wzięcia, to z przyjemnością na niego zapoluję. Skoro to przyjaciel Piotrka, to pewnie łączy ich jakieś pokrewieństwo dusz, muszą być z jednej gliny ulepieni, a nasz sąsiad pozostaje dla mnie – w ogóle dla nas wszystkich – ucieleśnieniem ideału mężczyzny.
Dziewczyny zgodnie stwierdziły, że odstępują mi Adama. Julia powiedziała, że na razie musi odpocząć od facetów, całego tego randkowania i flirtowania. Postanowiła dać sobie trochę czasu, wszystko na chłodno, gruntownie przemyśleć, żeby znowu nie popełnić takiego błędu jak z Jackiem. Bidulka. Źle wybrała, za długo tkwiła w pomylonym związku i teraz myśli, że wszyscy mężczyźni są tak denni jak jej eks. Hania z kolei nie była na randce od czasów sprzed ciąży i nie zamierza niczego w tej kwestii zmieniać. Utrzymuje, że jedynym mężczyzną jej życia jest Staszek, jemu oddała całe serce i całą duszę. Ja cicho podejrzewam, że ona jeszcze wzdycha to tego swojego doktorka, Artura, który zmajstrował jej dziecko i zwiał za ocean. Mogę się oczywiście mylić. Adam jednak olśnił ją do tego stopnia, że do swojego zwyczajowego staszkowego argumentu przeciw randkowaniu dodała jeszcze stwierdzenie, że przecież przyjaciel Piotrka to dla niej nie ta liga i że ona po porodzie nigdy nie wróciła do wyglądu z czasów swojej młodzieńczej świetności, więc z czym do ludzi. Grubo przesadza moim zdaniem, krągłości tu i ówdzie nie ujmują jej ani trochę urody, a jest naprawdę nieprzeciętnie piękna. Obie zresztą są i obie w równym stopniu mierzą się z potężnymi kompleksami. Od dawna pracuję nad podniesieniem ich samooceny, ale nie jest to łatwe zadanie.
W tej sytuacji jednak nie mogę nie zauważyć, że ich niechęć (mam nadzieję, że mimo wszystko chwilowa!) do facetów działa na moją korzyść. Skoro dały mi wolną rękę, będę mogła się zakręcić koło tego przystojniaczka. Muszę tylko ostrożnie wybadać Piotrka, żeby nie tracić energii, gdyby to i tak miało się okazać pozbawione sensu. No i chciałabym się czegoś więcej o tym tajemniczym nieznajomym dowiedzieć. Pierrot na widok przyjaciela przeżył wielki szok, lecz zaskoczenie chyba nie było do końca pozytywne. Wydawało mi się, że nasz poczciwy Pierożek jest trochę zmieszany. No ale przecież spędzili razem młodość „górną i durną”, może narobili jakichś głupot po pijaku i nie chciałby, żeby to wypłynęło. A może to wyłącznie moje wrażenie. Kiedy dokonano już wzajemnych prezentacji, wszelkim kurtuazjom stało się zadość i można było na chwilę razem usiąść, Piotrek zaczął wypytywać przyjaciela, skąd się tu w ogóle wziął. Jak się okazało, Adam jest prawnikiem. Po studiach i ukończeniu aplikacji wyjechał do Anglii i zaczepił się w jakiejś wielkiej międzynarodowej firmie. Teraz ta firma otwiera filię w Krakowie i on zostanie tutaj szefem. Czyli gruba ryba. Od razu wiedziałam.
Ma mieszkanie służbowe w apartamentowcu koło ronda Grunwaldzkiego, rzut beretem od nas. I coś mi się wydaje, że będzie tu częstym gościem. Już ja się postaram, żeby regularnie do nas wpadał. Nie mogę przestać o nim myśleć. Zdecydowanie ma w sobie jakąś zagadkę, którą z przyjemnością bym rozwikłała. Oby tylko rozwiązanie mnie nie rozczarowało.
Może to nie przypadek, że Adam pojawił się akurat dziś? Julia już dokonała życiowej zmiany, może przyjaciel Piotrka będzie przyczyną wielkiego zwrotu w moim życiu? Mam postanowienie, żeby w tym roku znaleźć tego jedynego, wymarzonego faceta, ustatkować się i przestać wreszcie skakać z kwiatka na kwiatek. Nie żebym to lubiła – po prostu chyba prześladuje mnie pech i każdy nowy związek to dla mnie kolejny zawód. Tyle że ja nie trwam w kiepskiej relacji latami tak jak Julia – nie pozwalam, żeby sytuacja za bardzo się rozwinęła, i umiem się wycofać w dobrym momencie.
Nie zapytałam Hani, czy ona planuje jakieś przewroty, zresztą chybaby mnie wykpiła, znając jej nastawienie do magii sylwestrowej nocy. Na pewno ja muszę się stać jej spiritus movens i wreszcie doprowadzić do tego, żeby zapisała Staszka do przedszkola. Mały w czerwcu skończy pięć lat, a cały czas siedzi w domu z mamą. Nie jestem w tych sprawach ekspertką, ale wydaje mi się, że to raczej żadnemu z nich nie służy. Wystarczy popatrzeć, jak go ciągnie do dzieci. Niezaprzeczalnie też matka nie zapewni maluchowi w domu takich atrakcji, jakie teraz oferuje się dzieciakom w przedszkolu, a to z kolei negatywnie wpływa na jego rozwój. Z kursu pedagogicznego pamiętam zresztą, że dla dzieci ważny jest rozwój zintegrowany, a ten społeczny niestety w przypadku naszego Fistaszka mocno kuleje. W zasadzie jedynym równolatkiem, z którym Staś ma regularny kontakt, pozostaje szalony Karolek mieszkający piętro wyżej, z tym że chłopcy widują się tylko popołudniami, bo on – w odróżnieniu od synka Hanki – chodzi do przedszkola.
Ta sprawa nie daje mi spokoju także ze względu na naszą przyjaciółkę. Ona się zupełnie zamknęła w czterech ścianach. Zimą, kiedy spacery z maluchami przez większość dni są niewskazane ze względu na smog, w ogóle nie wychodzi z domu. Nawet zakupy załatwia online, jakby kontakt z trójwymiarowymi istotami (nie licząc oczywiście nas) był jej niemiły. W sezonie spacerowym też nie jest wiele lepiej, bo ona po prostu skupia się na Staszku, a jeśli już nawet przysiądzie gdzieś w parku na placu zabaw, to zakłada na nos ciemne okulary i udaje, że czyta książkę (widziałam to nieraz, wiem, że udaje, bo tak naprawdę nie spuszcza oka ze swojego dokazującego w piaskownicy dziecka), zniechęcając tym samym ludzi wokół do nawiązania choćby błahego kontaktu. Ona zresztą zawsze powtarza, że nie znosi tego świergolenia matek o zupkach, kupkach i strupkach, ale ja nie byłabym w stosunku do nich aż taka krytyczna i doszukiwałabym się tu wymiaru terapeutycznego: można wylać swoje żale i jeszcze się dowiedzieć, że wszyscy mają w gruncie rzeczy podobne problemy, troski i wątpliwości. Jej pewnie też by to dobrze zrobiło.
Martwię się o Hankę, bo ona sama siebie skreśliła. Zdaje się, że zakłada, że nic już jej w życiu nie spotka, a jedynym jej celem i sensem istnienia jest wychowywanie dziecka. I o ile nie dziwię się, że ma bzika na punkcie tego malucha, o tyle bardzo się martwię, że ona zaniedbuje przy tym siebie. A to prowadzi do frustracji, zmęczenia, zniechęcenia – jeden krok stamtąd do depresji. Myślę, że w przypadku Hani to niestety nawet nie krok, a kroczek.
Muszę jakoś sprawić, żeby jej się zachciało chcieć. Wysłać ją wreszcie do kosmetyczki, do fryzjera. Wypchnąć do ludzi. Bo ona nie potrafi się wyrwać z tego zaklętego kręgu: nie dba o siebie, więc wstydzi się gdziekolwiek pokazać, nawiązać nowe relacje. Nie wychodzi do ludzi, toteż nie ma potrzeby, żeby o siebie zadbać. Poza tym jest zmęczona: całymi dniami zajmuje się Staszkiem, a wieczorami i nocami prowadzi księgowość kilku niedużym firmom. Oczywiście online. Wysłanie synka do przedszkola naprawdę będzie dla obojga zbawienne. A co najlepsze, ja już mam plan, jak tego dokonać.
Tymczasem umieszczam na torcie ostatnie miniaturowe margerytki i obrzucam swoje dzieło zmęczonym spojrzeniem. Jest okej, więc ostrożnie przenoszę ciasto do specjalnej niedużej lodówki, w której trzymamy tylko torty dla moich klientów. Jeszcze raz sprawdzam z listą, czy zgadzają się wszystkie imiona z masy cukrowej i wszelkie zamówione szczegóły. Wygląda na to, że tak, dlatego szybko sprzątam ze stołu narzędzia i omiatam słodki bałagan, by po chwili z ulgą, wyczerpana, rzucić się do swojej chłodnej, miło szeleszczącej pościeli.
Wielki dzień Julii rozpoczął się dla nas wszystkich o siódmej dwadzieścia trzy, kiedy to Staszek wstał z łóżka i postanowił powitać nowy rok hucznie i z przytupem. Obiegł mianowicie cały dom z tamburynem w dłoni i podzwaniając nim obficie do rytmu, na całe gardło wyśpiewał piosenkę Przybył Nowy Roczek zespołu Fasolki. Hania pewnie przeklina dzień, w którym postanowiła zapoznać swojego synka z repertuarem z własnego dzieciństwa.
Gdy udaje mi się doczłapać do kuchni, po niespełna czterech godzinach snu, Hania już pichci Staszkowi owsiankę i pilnuje postawionej na gazie kawiarki ciśnieniowej. Po chwili dołącza do nas Julia.
– O nie, ciebie też Staszek obudził? – pyta zmartwiona Hanka. – Miałaś spać do południa, żeby wieczorem wyglądać olśniewająco. Może spróbuj się jeszcze położyć?
– To nie ma sensu, i tak nie zasnę – stwierdza Julia. – Zresztą trochę się jednak przespałam. Od razu padłam jak zabita, chyba uszedł ze mnie cały ten wczorajszy stres.
– A jak się teraz czujesz? Jak nastrój? – dopytuję.
– Całkiem nieźle. Pewnie byłoby inaczej, gdyby w grę wchodził jakiś dramat, złamane serce. W moim przypadku na szczęście, a może: niestety, nie ma o tym mowy. No i postanowiłam się nie zadręczać rozmyślaniami o straconym czasie, w końcu „tych lat nie odda nikt”.
– Zuch dziewczyna! – chwali naszą przyjaciółkę Hanka. – No a jak się czujesz przed dzisiejszą galą? Masz tremę?
– Jeszcze jaką! Piekielnie mnie kusi, żeby spędzić ten wieczór z wami… Czego oczywiście nie zrobię, świadoma wagi wydarzenia – zapewnia pospiesznie, ale z lekką kpiną Julia, w reakcji na nasze zdesperowane jęknięcie.
– No i git – chwalę ją. – Skoro nie idziesz spać, to musimy sobie ustalić, jakim zabiegom upiększającym i w jakiej kolejności cię poddamy.
– Zabiegom? Nie było wcześniej mowy o żadnych zabiegach! – broni się Julia.
– Musisz wyglądać pięknie, kochana! – przekonuję. – Kiedy ostatnio robiłaś sobie peeling? Maseczkę oczyszczającą?
– Yyy…
– Tak myślałam! Dlatego też zaopatrzyłam się we wszystko, co niezbędne, i zamierzam zaprezentować światu najlepszą wersję ciebie. A przy okazji twoją, Hanka, szykuj się.
– Że co? – dziwi się Hania. – A ja to po co? Nie zgadzam się!
– Musisz, bo przy okazji będziesz moim królikiem doświadczalnym. Obie macie wrażliwą cerę, a w przypadku Julii nie możemy sobie dzisiaj pozwolić na żadną gwałtowną reakcję skórną. Dlatego każdą maseczkę, każdy krem nałożymy najpierw tobie. Jeśli po upływie paru chwil nie spuchniesz ani nie zaczerwienisz się jak burak, to samo zaaplikuję Julii – oświadczam. Tak to sobie sprytnie wykoncypowałam.
– Ale co w tym czasie będzie robił Staszek? Kto się nim zajmie? – Hania sięga po starą niezawodną broń.
– Załatwiłam z Pierożkiem, że zabierze go do kina, a potem na jakiś obiad, więc do popołudnia mamy ich obu z głowy.
– Obiad? Ale przecież ugotowałam zupę śmietnik – oponuje Hanka.
– To co? Jutro ją dojemy, nic jej się nie stanie, nam, miejmy nadzieję, też nie. Ani Staszkowi, jeśli raz na sto lat zje frytki. A Julia powinna dzisiaj unikać wszystkiego, co strączkowe, fasola i kukurydza z zupy nie są dla niej, bo nie dopnie sukienki.
– I tak do wieczora nic nie przełknę – zauważa Julia słabo.
– No nie, coś musisz zjeść, inaczej tam zemdlejesz albo się upijesz. Coś lekkiego. Mammy nie puszczała Scarlett na przyjęcia o głodzie, żeby nie rzucała się na serwowane tam posiłki jak wygłodniała hiena. Może stara idea, ale słuszna, chociaż dziś z innych powodów – zauważa Hania, fanka Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell.
– Czy ktoś tu się w ogóle liczy z moim zdaniem? – wzdycha zrezygnowana Julia.
– Tak, jeśli wpisuje się w nasze plany – oświadczam tylko trochę żartobliwie.
Sama nie wiem, ile zabiegów upiększających później kończę robić Julii fryzurę i przymierzam się do makijażu. Obejrzałam kilka tutoriali na YouTubie, zaopatrzyłam się w odpowiednie kosmetyki i teraz staram się, jak mogę, żeby nie dać po sobie poznać, jaką mam ogromną tremę. Naprawdę mocno trzymamy kciuki za swoją przyjaciółkę i chcemy, żeby dziś wieczorem czuła się i wyglądała świetnie. Presja jest tak duża, że mam wielkie obawy, czy nie drgnie mi ręka.
Zdaje się, że największego poświęcenia dokonała Hanka, pozwalając mi nakładać na siebie kolejne mazidła, maseczki, lakiery… Muszę przyznać, że efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i równie dobrze ona mogłaby dziś wyskoczyć na jakiś wielki bal. Wygląda młodo i promiennie, czyli tak, jak powinna każdego dnia.
– O rany, to naprawdę ja? – pyta teraz ze zdziwieniem, przeglądając się w lustrze.
– Poczekaj, aż zrobię ci makijaż – mówię dumna z siebie.
– Nie, nie, ja przecież nigdzie nie wychodzę – sprzeciwia się Hania. – Zresztą skup się na Julii, nie zostało wam już wiele czasu.