35,70 zł
W 1984 r. Ryszard Kapuściński, świetnie już znany reportażysta, autor m.in. słynnego Cesarza, przygotował do opublikowania tomik krótkich form, któremu nadał tytuł Zegar piaskowy. Zawarte w nim spostrzeżenia, refleksje, wiersze, cytaty z wybranych książek ukazują czytelnikowi Kapuścińskiego erudytę i wizjonera, obdarzonego umiejętnością dostrzegania procesów cywilizacyjnych, które trwają i dziś, wpływając na nasze życie.
W latach 80. XX wieku Zegar piaskowy, niewątpliwie ze względu na cenzurę, nie mógł ukazać się drukiem. Obecnie – po raz pierwszy – przekazujemy do rąk czytelników to zaskakująco aktualne dzieło.
Język jest dziś narzędziem, którym posługuje się władza,
aby narzucić ludziom swoje schematy myślowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 86
Więc zwracam się do ciebie, Boże,
Chociaż nie jestem wcale pewien, czy istniejesz,
I nie rozumiem mowy twoich rozszeptanych kościołów.
Przyglądam się ołtarzom, sklepieniu twojego domu,
Jak ktoś, kto powiada: To jest z drzewa, to jest z kamienia,
To są kolumny romańskie, temu świętemu nos odtrącono,
A wewnątrz, tak samo jak na zewnątrz, jest tylko ludzka rozterka.
Spuszczam oczy, nie mogąc zmusić się, aby uklęknąć podczas mszy,
Jakbym chciał, aby burza przeszła mi nad głową,
I nie potrafię nawet nie myśleć o czym innym.
Całe życie, niestety, myślałbym o czym innym,
A to inne to także jestem ja, może ja najprawdziwszy.
Tam się chronię. A może ty właśnie tam jesteś.
Ta chwila jest darem, którym nie umiem się posłużyć.
Nie znam sposobu jego użytkowania, obracam go na wszystkie strony,
Ale wciąż nie umiem uruchomić jego skomplikowanego mechanizmu.
Nie wierzę w ciebie, Boże, a przecież chcę do ciebie mówić.
Przemawiałem przecież do gwiazd, chociaż wiem, że są nieżywe,
Mówiłem do najlichszych stworzeń, nie spodziewając się odpowiedzi,
Mówiłem do drzew, które – gdyby nie wiatr – byłyby nieme jak grób,
Mówiłem nawet do samego siebie, chociaż nie wiem na pewno, czy istnieję.
Nie wiem, czy dochodzą do ciebie nasze ludzkie modlitwy,
Nie wiem, czy masz ochotę ich wysłuchiwać,
Jeśli twoje serce, tak jak nasze serca, jest ledwie żywe,
Jeśli twoje uszy otwarte są na wszystkie głosy świata.
Nie wiem nawet tego, czy spoglądasz niekiedy w tę stronę,
Chciałbym ci więc przypomnieć planetę Ziemię
Z jej kwiatami, kamykami, ogrodami, domami,
Z jej wszelakim stworzeniem i z nami, którzy dobrze wiemy, co to jest cierpienie.
Chcę trafić do ciebie tymi ludzkimi słowami,
Bo już pora najwyższa, by każdy z nas próbował wszystkiego, nawet niemożliwego,
Chociaż byś był jedynie tchnieniem sprzed tysięcy lat,
Albo szybkością zawrotną, albo zadawnionym smutkiem,
Co powoduje jeszcze granie sfer.
Chciałbym, Boże, Boże bez twarzy, który jesteś może Bogiem braku nadziei,
Skierować twoją uwagę rozproszoną pomiędzy tyloma niebiosami
Na ludzi, którzy nie mają już spokoju na planecie.
Wysłuchaj mnie, to pilne, oni się mogą zniechęcić
I nikt młodych od starych nie odróżni.
Każdego ranka zadają sobie pytanie, czy rzeź już dzisiaj się zacznie.
Zewsząd przybywają dziwni ofiarodawcy
Krwi, jęków i łez.
Doszło już do tego, że podejrzewamy zboża
O ukrywanie karabinów.
Czyżby przeminęły te czasy, kiedy opiekowałeś się ludźmi?
Czyżbyś wzywany był do innych światów, jak lekarz do chorego,
I przepracowany, pozwalasz umierać swoim pacjentom?
Wysłuchaj mnie, jestem tylko człowiekiem, jednym z wielu ludzi.
Duszy wygodnie jest w ciele i nie pragnie go opuszczać
Eksplozją bomby,
Jest naszą pieszczotą, naszym intymnym pochlebstwem.
Pozwól nam nie myśleć o nowych truciznach,
Pozwól nam patrzeć na nasze dzieci bez przeczuwania śmierci.
My się bynajmniej nie kochamy w bitwach ani w generałach.
Pozwól nam żyć, tak jak żyje stado owiec zasłuchane w brzęczenie dzwoneczków,
Zapach mleka tak cudownie kojarzy się z zapachem tłustej trawy.
Boże, jeśli istniejesz, spójrz w naszą stronę,
Przybądź odpocząć między nami. Ziemia jest tak piękna ze swymi drzewami,
Rzekami, stawami, jest tak piękna,
Że niemożliwe, by nie żal ci jej było cokolwiek.
Boże, nie udawaj głuchego
I nie miej mi za złe, że zwracam się do ciebie tak obcesowo.
Zwracam się do ciebie tak po prostu,
Bo jeśli już mam wierzyć w Boga, to przecież nie w Boga-terrorystę.
Wymowniej niż piorunem wyrażasz się źdźbłem trawy,
Oczami strumieni, zabawami dzieci,
Co nie sprzeciwia się egzystencji mórz i łańcuchów górskich.
Nie powinieneś mi mieć za złe, że mówię to, co myślę,
I zastanawiam się po swojemu nad człowiekiem i jego losem
Ze szczerością właściwą ziemi i jej porom roku
(A być może także ze szczerością właściwą tobie, mówię „być może”, gdyż nie nauczyłeś mnie siebie).
Mam więc coś niecoś na moje usprawiedliwienie, wybacz mi tę moją biedną przebiegłość,
Lecz tyle rzeczy gotuje się skrycie przeciwko nam,
Że bez względu na to, czy postąpimy tak, czy inaczej,
Grozi nam zawsze zaskoczenie,
Los byka, który nie rozumie, co się z nim dzieje.
Prowadzony na rzeź, nie wie, dokąd idzie,
I w chwili, gdy ma otrzymać śmiertelny cios w głowę,
Myśli o tym, że jest głodny i że chętnie skubałby trawę.
Lecz cóż to oni, w fartuchach przesiąkniętych krwią,
Tak się nim wszyscy zajmują tego ranka?
Jules Supervielle, Modlitwa do Nieznanego,
przełożył Zbigniew Bieńkowski
Gdzieś w połowie grudnia ’81, przeglądając Sprawę Dantona Przybyszewskiej, znalazłem zdanie następujące: „Najpiękniejsza jest ofiara złożona złudzeniu, ofiara bezużyteczna”.
Bezużyteczna.
?
„Żal mi zaszczutego zwierza [rewolucji]” – pisze po zdławieniu rewolucji 1905 roku wpływowy wówczas wydawca i redaktor petersburski Aleksy Suworin. „Nie żeby mi było żal jego ostrych kłów, jego drapieżnej furii, jego szaleńczej wściekłości – uchowaj Boże! […] Żal mi moich nadziei, mojego smutku, moich zachwytów, mojej wiary i błędów, żal młodości, która przeminęła szybko jak sen. Teraz wkrada się coś starego, oślizłego, koślawego. Wobec obrazu zaszczutej rewolucji doznaję czegoś pośredniego między uczuciem mdłości i skruchą. [Po jednej stronie –] odwaga zuchwałej młodości, która uświadomiła sobie swoją siłę i dzielność, [po drugiej –] czelność reakcji, czelność triumfującej, złej, pełnej staroświeckiej pasji, okazałej, ale pożądliwej energii starości”1.
W okresie kryzysu dotkliwiej niż kiedykolwiek odczuwa się sprzeczność między czasem subiektywnym a obiektywnym, między czasem mojego życia, osobistym, prywatnym a czasem pokoleń, epok, historii. Zdaje nam się, że im bardziej bezwzględnie historia realizuje swoje wielkie, dalekosiężne cele, tym mniejszą mamy szansę na spełnienie naszych zamierzeń osobistych, jednostkowych. Im większą przestrzeń uzurpuje sobie historia, tym mniej miejsca znajdujemy dla siebie samych. W takich momentach człowiek odczuwa swoją zbędność, zdaje mu się, że został wtrącony w sytuację, w której musi tłumaczyć się, że istnieje (w każdym razie sam fakt istnienia, to, że jestem, może być wystarczającym powodem, aby mnie oskarżyć i prześladować). Twoje plany, ambicje, marzenia? Wszystko to zdaje się błahe, wygląda jak strzępy dekoracji w teatrze, w który przed chwilą uderzyła bomba. Wszystko utraciło znaczenie, rację bytu, sens. Do kogo zwrócić się? Co powiedzieć? Bunt człowieka przeciw molochowi historii, przeciw nieokiełznanej pazerności tego molocha, sprzeczność między człowiekiem-twórcą i człowiekiem-ofiarą historii. Jednoczesność tej antynomii, męczące napięcie, jakie w niej tkwi.
Tempo wydarzeń, ich bieg, ich gonitwa są tak szybkie, że człowiek zapomina, co działo się rok, miesiąc, tydzień temu. O co wówczas chodziło? Jaka to sprawa była w owym momencie ważna? Jaki dramat rozgrywał się na naszych oczach? W tym natłoku, w tym naporze wydarzeń bardzo trudno zdobyć się na spojrzenie z lotu ptaka, spojrzenie, które pozwoliłoby objąć obszar rzeczywistości większy niż ten, jaki jest nam dostępny w codziennym, jednostkowym doświadczeniu. To ogłuszenie i zagubienie czyni człowieka podatnym na manipulację, osłabia jego czujność, przytępia zdolność sądzenia. Dużo można mu wmówić, ponieważ ze wszystkich krańców naszego niespokojnego, nieobliczalnego świata płyną informacje w takich ilościach i w takim tempie, że nie sposób niczego sprawdzić, ustalić, potwierdzić.
W epoce bezprawia pułapki ustaw i dekretów są tak gęsto rozstawione, że codziennie (często o tym nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy) wpadasz w jakąś pułapkę. To znaczy codziennie, chcąc nie chcąc, musisz naruszyć jakieś prawo. Chodzi bowiem o to, abyś stale żył w osłabiającym cię poczuciu winy. W ten sposób na widok władzy, nawet na samą myśl o niej, będziesz odczuwać strwożenie, lęk, pokorę. W dodatku w twojej zdeformowanej, spokorniałej świadomości zacznie pojawiać się myśl, że być może rzeczywiście jesteś winowajcą, a władza jakąś tam rację ma. Jeżeli władza dopuści się bezprawia, ludzie odnoszą się do tego bardziej tolerancyjnie, niż gdyby uczynił to człowiek prywatny. Oto został aresztowany ktoś zupełnie niewinny. Wiemy, że jest niewinny, ale co najmniej raz, choćby przelotnie, pomyślimy: może rzeczywiście coś złego zrobił? Coś naruszył? Oficjalne bezprawie żeruje na takich chwilach naszego zachwiania, dezorientacji.
A teraz – stosunek władzy do ciebie, obowiązujące w tej dziedzinie reguły gry. Władza wie, że codziennie łamiesz prawo, że – tym samym – jesteś przestępcą. Ale czeka, jest przebiegła i pewna siebie; patrzy, obserwuje twoje ruchy, słucha tego, co mówisz. Niech cię nie myli to, że poruszasz się w miarę swobodnie, że – na razie – nie siedzisz pod kluczem: po prostu korzystasz z prawa łaski. Ale uważaj! Będziesz poruszać się tylko dotąd, dopóki nie zrobisz kroku, który władza zakwestionuje, który uzna za wrogi. W tym momencie nastąpi uderzenie. I dowiesz się, że całe twoje życie było pasmem niewybaczalnych błędów i karygodnych, groźnych przestępstw.
Spojrzenie na Iran, na rewolucję w tym kraju. Co zdecydowało o tym, że złamała opór monarchii, tak przecież imponująco uzbrojonej? Należałoby wymienić co najmniej dwa czynniki: pierwszy – to jednoczesność wystąpienia mas. W ustalone dni, o jednej godzinie cały naród wychodził z domów, zapełniał ulice i place, przekształcał się w manifestujący tłum. Jest to nieznany dotąd w historii fenomen tak masowego i zgodnego wyrojenia się ludności miast i miasteczek. Nawet bardzo liczny aparat represji nie był w stanie przeciwdziałać tej gigantycznej erupcji gniewu i protestu. Drugi czynnik – to niespotykana determinacja, nieustępliwość, upór, zaciekłość. W pewnym momencie, dla wszystkich, po jednej i drugiej stronie barykady stało się jasne – ten naród nie cofnie się, nawet się nie zatrzyma. Miało to wielki psychologiczny wpływ na ostateczny wynik walki.
Postęp społeczeństw będzie się coraz bardziej mierzyć rozwojem komunikacji i zwiększeniem obiegu informacji. Im bowiem bardziej skomplikowany i rozwinięty organizm, tym więcej informacji potrzebuje, aby istnieć i żyć. Informacje to czerwone ciałka każdego społeczeństwa.
Język jest dziś narzędziem, którym posługuje się władza, aby narzucić ludziom swoje schematy myślowe.
Starganie losu polskiego: co kilka lat nowy etap, nowa scena, nowy układ. Żadnej ciągłości. To, co przychodzi, nie wynika z tego, co było. To, co było wczoraj, dziś jest zwalczane albo straciło znaczenie, już się nie liczy. Nic się nie sumuje, niczego nie można zgromadzić, niczego uformować. Wszystko zaczynaj od początku, od pierwszej cegły, od pierwszej bruzdy. Co zbudowałeś – będzie porzucone, co wzeszło – uschnie. Dlatego budują bez przekonania, na niby. Tylko irracjonalne jest trwałe – mity, wierzenia, złudzenia, tylko to jest mocno osadzone.
W Teatrze Powszechnym sztuka Nordahla Griega pod tytułem Upadek (o Komunie Paryskiej). Z tekstu: „Krzyczycie zamiast myśleć. A tylko myśląc, możemy się uratować”2.
Są dwa rodzaje ubóstwa: ubóstwo materialne i ubóstwo potrzeb. Oba są wygodne dla władzy. W pierwszym wypadku – ponieważ bieda osłabia i przygniata człowieka, czyni go bardziej uległym, pogłębia jego poczucie niższości; w drugim – ponieważ ktoś, czyje potrzeby są ubogie, nawet nie wie, że istnieją rzeczy, których mógłby się domagać, zabiegać o nie i walczyć.
Kolonializm rozumiany jest potocznie jako zjawisko wyłącznie ekonomiczne: posiadłości zamorskie, surowce, kopalnie, plantacje – oto świat kolonialny w wydaniu obiegowym. Kolonializm tak pojmowany jest fenomenem ograniczonym w czasie i zlokalizowanym geograficznie. Tymczasem kolonializm to pojęcie szersze, to przede wszystkim układ zależności i podporządkowania, dominacji silniejszego państwa nad słabszym, narzucania słabszemu swojej ideologii, swoich instytucji, obcego mu stylu myślenia i bycia. Jest to widoczne zwłaszcza w neokolonializmie, który tak rozpanoszył się w całym świecie współczesnym, na wszystkich kontynentach. Neokolonializm rezygnuje z ambicji terytorialnych na rzecz panowania równie absolutnego, co w epoce tradycyjnego kolonializmu, ale bardziej przebiegłego, dbałego o pozory, o lepszą maskę.
Każdy tekst jest odczytywany u nas jako aluzyjny, każda opisana sytuacja, nawet najbardziej odległa w czasie i przestrzeni, jest natychmiast, niemal odruchowo przekładana na sytuację polską. W ten sposób każdy tekst jest u nas jakby tekstem podwójnym, pomiędzy liniami druku poszukuje się przekazu napisanego atramentem sympatycznym, w dodatku ten utajony przekaz jest traktowany jako ważniejszy i przede wszystkim – jedynie prawdziwy. Wynika to nie tylko z trudności mówienia językiem otwartym, językiem prawdy. Dzieje się tak również dlatego, że kraj nasz zaznał wszelkich możliwych doświadczeń i jest nadal wystawiany na dziesiątki prób tak najprzeróżniejszych, że już każdemu w naturalny sposób wszelka historia nie nasza będzie się z naszą kojarzyć.
Stopnie barbarzyństwa: najpierw niszczy się tych, którzy tworzą wartości. Potem zostają zniszczeni również ci, którzy wiedzą, co to są wartości i że ludzie, których przed nimi zgładzono, właśnie je tworzyli. Rzeczywiste barbarzyństwo zaczyna się w momencie, kiedy nikt już nie potrafi ocenić, nikt już nie wie, że to, co czyni, jest barbarzyństwem.
Jak z tego dziecka, z tego chłopca, który bawi się w piaskownicy, budując z przejęciem zamek z piasku, wyrośnie potem złoczyńca? Bo wyciągnie naukę z faktu, że oto przychodzi starszy i silniejszy kolega, który nagle burzy mu zamek i patrzy z triumfem na swoje dzieło zagłady? Bo stwierdzi, że moc wyraża się w zniszczeniu, że panuje ten, kto jest zdolny do niszczenia, do zadawania ciosów, wyrządzania zła?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Przełożył Jerzy Pański. (Wszystkie przypisy w książce pochodzą od wydawcy). [wróć]
Przełożyła Adela Skrentni. [wróć]
Projekt okładki i karty tytułowej: Tomasz Fedor Zdjęcie Ryszarda Kapuścińskiego: fot. Czesław Czapliński © 1986 Redaktor techniczny: Bożena Ławnicka Korekta: Joanna Pomorska
Wydanie I elektroniczne
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl
Copyright © 2024 by the Estate of Ryszard Kapuściński © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2024
« Prière à l’inconnu » (in La Fable du monde), Jules Supervielle © Editions Gallimard, Paris, 1938
© Copyright for the Polish translation of the Jules Supervielle’s poem Prière à l’inconnu by the Estate of Zbigniew Bieńkowski
ISBN 978-83-07-03641-0